piątek, 6 marca 2015

0080. collegium-magicae.blogspot.com

Deneve i Gayaruthiel przyjmą po jednym blogu do kolejki, zapraszamy do zgłoszeń.
Przypominamy też o konkursie.

Przedwieczna: Deneve
Miejscówka przyzywającego: collegium-magicae.blogspot.com

Czerwony: do poprawki/do wstawienia
Różowy: do wyrzucenia

Początek
Wracając do domu, zatrzymujecie się na chwilę i rozglądacie dookoła.
Przez cały „Początek” miałam nieodparte wrażenie, że pisząc tę część, połknęłaś kij od szczotki, tak było sztywno. Czułam się, jakbym czytała tekst o życiu mrówek, gdzie ktoś przedstawia mi dzień takiej mrówki, podając fakt za faktem – bez żadnych emocji.

Po drugie, skoro rozdziały nazywasz z angielskiego „Chapterami”, to wypadałoby ujednolicić nazewnictwo we wszystkich miejscach, bo jakoś tak kulawo wygląda ten polski „Początek” na tle reszty. I skąd ci się w ogóle wzięły te „chaptery”? Miało być fajnie i światowo?

Chapter 1
Tegoroczna jesień zasługiwała na miano "Złotej Polskiej Jesieni"
Złe cudzysłowy.

Temperatura powietrza przekraczała piętnaście stopni i wcale nie wyglądało na to, aby miała się pogorszyć.
Temperatura może wzrosnąć lub spaść. Pogorszyć może się pogoda.

Była to dziewczyna o niezbyt wysokim wzroście,
Niezbyt wysokiego wzrostu.

„rubinową czerwień” włosach .
A widzisz. Tu cudzysłowy są dobre. Ale spacja jest przed kropką.

W obecnej fryzurze wydawała się niezwykle miła i delikatna, osąd ten był jednak błędny, ale o tym innym razem, gdyż zdradzanie całej zawiłości jej charakteru mija się z celem. Powiedzieć wam mogę jedynie, że bywa równie niebezpieczna co piękna, o czym wielu mogło się przekonać.
Zgaduję, że mowa o głównej bohaterce.

Jeszcze zostały dwa tygodnie września.
Zostały jeszcze…

W ogóle wcięcia akapitowe ci szaleją, raz są szersze, raz węższe, a czasem nie ma ich wcale.

ich drugie dziecko nie zostanie sławną panią prawnik, a przeżyje niezapomnianą przygodę w świecie magii i albo powróci do codzienności w Świecie Techniki, albo na zawsze pozostanie w Świecie Magii.
Powtórzenie, a ponadto wypadałoby zachować konsekwencję zapisu.

Znów zapadło między nimi to niewygodne milczenie. Ania parę razy próbowała nawiązać do rozmowy, ale humor Eweliny wcale jej nie pomagał.
Nawiązać do jakiej rozmowy? Bo jeśli chciała ją nakłonić do rozmowy... to co innego.

Droga szła przez nieuczęszczane przez ludzi tereny oraz była w 100% naturalna.
Skoro piszesz opowiadanie, to może by tak zapisać to słownie?

Gdy w pokoju zrobiło się całkowicie ciemno, z pracy wróciła matka.

Pewnego razu, kiedy pani Solan właśnie wróciła z kilkudniowego, wyjątkowo męczącego businessowego wyjazdu.

Iwona długo darła się na męża, a gdy skończyła, spakowała rzeczy i postanowiła nocować w hotelu w Centrum.
Teh drama.

uczcić w ten sposób pamięć oo ojcu

Skoro starsza córka Solanów poszła do Collegium Magicae, to dlaczego nie mogła sprowadzić swojej niemagicznej rodziny do magicznego świata…?

A teraz uwaga:
Ludzie wydawali się być zdrowi, choć z całą pewnością byli martwi.
Nie wiem, czy o kimś martwym można powiedzieć, że wydaje się „być zdrowy”. Ktoś martwy mógł raczej wyglądać, jakby przed śmiercią nie trapiła go żadna choroba.

Stała teraz nago po środku Marszałkowskiej.
Pośrodku.

Przeciągnęła się, po czym postanowiła ponownie położyć spać
Położyć się.

zupełnie nie pasującą do pościeli.
Niepasująca.

próbowała uciekać przed wściekłą tłuszczą

Wydaje mi się, że używania przestarzałych zwrotów, podobnie jak potocznych, powinno się unikać w narracji.

Chapter 2
Chciała, wpędzić Anię w zakłopotanie, nim przekaże wesołe wieści i usłyszy znajome „a nie mówiłam” przyjaciółki.

Wcięcia akapitowe szaleją.

Ewelina słyszała, jak jej matka zaczyna się krzątać po mieszkaniu w celu wyszykowania się do pracy.

Ciepła woda spływała po niej strumieniami, kiedy zaczęła podśpiewywać sobie różne pioseneczki.

Nie przejmując się tym za specjalnie,
Albo „za bardzo” albo samo „specjalnie”.

Skąd w ogóle te nazwiska? Turos, Solan…? Podobno akcja dzieje się w Polsce?

Światła w salonie paliły się jasnym światłem
Masło było dziś wyjątkowo maślane.

Chapter 3

Wyjście niezauważonym przez sąsiadów z bagażem rozmiarów całkiem sporego słoniowego bobasa mogłoby wydać się dość trudne, ale dla Eweliny tego dnia nic nie mogło być niemożliwe.
Sąsiadów z bagażem rozmiarów... Wychodzi na to, że sąsiedzi mogli mieć bagaż. Może: Wyjście z bagażem rozmiarów całkiem sporego słoniątka i pozostanie niezauważonym przez sąsiadów mogłoby wydać się dość trudne…

Rudowłosa pożegnała się ze swoim pokojem, psami, a także resztą domu, po czym na blacie kuchennym zostawiła napisany poprzedniego dnia list.
Błagam. Nie to, nie wtedy, gdy nie ma nawet mowy o jakiejkolwiek innej postaci!

Pech chciał, że kiedy już prawie była na miejscu, zobaczyła ją stara pani Bielecka – największy kabel spośród kabli.
Nurtuje mnie ta narracja, bo wydaje mi się zbyt potoczna na narratora wszechwiedzącego. Właściwie przeczytałam dopiero trzy nie tak znowu długie rozdziały, ale mam wrażenie, że brakuje ci takiej... hm... płynności w pisaniu. Cała narracja jest dość sztuczna, taka typowo podręcznikowa i dość ograniczona, jak w szkole podstawowej. Oczywiście, jak już zaznaczyłam, mówię to po przeczytaniu zaledwie trzech rozdziałów – liczę na to, że później jednak się rozwiniesz. Jak na razie piszesz po prostu sztywno.

A i jeszcze jedna uwaga – tutaj jest „pani Bielecka”, ale dziewczyny muszą mieć super wymyślne nazwiska?

Cud, że jeszcze do niej nie podbiegł, by zacząć ją podgryzać, jak zawsze to czynił przy bliższych spotkaniach z dziewczyną.

Rudowłosa od razu zaczęła szukać w głowie jakichkolwiek wymówek. Czegoś, co byłoby na tyle realistyczne, że powstrzymałoby staruszkę od dzwonienia.
Znowu „rudowłosa”, meh. Poza tym ja rozumiem, że Ewelina spotkała wścibską staruszkę, ale chyba strasznym przerysowaniem jest to, żeby dzwonić do czyichś rodziców tylko dlatego, że widziało się kogoś z dużym bagażem.

– Nic takiego – przełknęła głośno ślinę i modląc się w duchu zaczęła kłamać jak z nut.
Kropka po wypowiedzianej kwestii i duża litera po myślniku. Więcej o dialogach tutaj.

Jeszcze jak Rokocińska posadzi ten swój tyłek i zacznie się nim wiercić, to wcale nie słychać, co ksiądz mówi.

Ewelina, widząc, że kobieta łyknęła kłamstwo, uśmiechnęła się pokrzepiająco.

Pomachała ręką, a gdy się zatrzymał. powoli, acz sukcesywnie wgramoliła się do środka.

Skąd tam ta kropka? Poza tym wydaje mi się, że to „sukcesywnie” nie jest tam właściwie potrzebne.

Minuty mijały, Ewelina z trudem łapała równowagę, aż w końcu dojechała na punkt zbiorczy, gdzie miała się spotkać z Anią i Sandrą. Obie już na nią czekały i nawet wynajęty przez Anię bus także stał na miejscu.
Zaraz. One wynajęły busa, żeby pojechać do tej szkoły magii?!

– Co tak długo? – Ania poklepała się po tarczy swojego zegarka.
Nie poklepała się, bo klepała tarczę zegarka. Dlatego albo poklepała tarczę zegarka, albo po tarczy zegarka.

Ewelina przytachała do bagażnika swego „waliza”, a następnie usadowiła się obok Ani.
„Ten waliz” miał być śmieszny, czy jak?

– Opracowałam pewien plan, jakby nie chcieli cię wpuścić.

– Daj spokój, przecież będziemy jechać autokarem z kimś od nich.

Nie zamierzała wracać do domu, gdzie nie czeka jej nic oprócz życiowej stagnacji.

Czekało. Skoro piszesz w czasie przeszłym, to wypadałoby zachować jedność czasu w narracji.

Nie wiem, jakby to wszystko wyglądało, gdybym nie miała podstawowego wykształcenia.

– Się wie, w końcu nie od dziś jesteśmy przyjaciółkami, no nie?! – Ania klepnęła przyjacielsko Ewelinę po plecach, po czym wszystkie wybuchnęły radosnym śmiechem.
No, faktycznie. Ktoś znakomity żart opowiedział. Sztuczne to strasznie.

Podróż mijała bez przeszkód i dziewczyny nie musiały się martwić, że spóźnią się w punkt zbiórki, który miał miejsce na parkingu przed „Fashion House” w Piasecznie.
Na miejsce zbiórki. A „mieć miejsce” może mieć jakieś wydarzenie. Punkt/miejsce może się (gdzieś) znajdować.

Kiedy dojechały i wypakowały swoje „maleńkie” bagaże, okazało się, że oprócz nich jest jeszcze całkiem spora grupka osób, stojąca i rozmawiająca ze swymi rodzicami.

– Czas, aby coś przekąsić. – Sandra usiadła na swojej torbie, wyciągnęła kanapkę i termos z ciepłą herbatą.
A teraz spróbuj posadzić tyłek na jakiejś swojej torbie, a potem z niej coś wyciągnąć.

Generalnie opisywanie każdej, błahej czynności sprawia, że tekst staje się jeszcze bardziej nudny, rozwlekły i sztuczny. Coraz bardziej brakuje mi płynności, o której wcześniej wspomniałam. Zarzucasz czytelnika niepotrzebnymi informacjami, akcja niepotrzebnie się rozwleka i nie dzieje się przy tym nic istotnego.

– Chcecie trochę? – zapytała, napełniając kubek.

Ewelina dreptała niespokojnie w miejscu, jakby stado mrówek ją oblazło.

Primo: czasownik na końcu zdania brzmi źle. Secundo: przecinek. Tertio: jakby oblazło ją stado mrówek, pewnie wymachiwałaby rękoma na wszystkie strony, żeby się ich pozbyć (mrówek, nie rąk).

Wszyscy podskoczyli w miejscach gdzie stali, lub siedzieli.

Wrzask, jaki się podniósł, był równie niepokojący co wybuch.

Wszyscy zaczęli rozglądać się w poszukiwaniu sprawcy zamieszania, którymi okazały się dwie dziewczyny – ruda i blondynka, obie o kręconych włosach sięgających ramion. Krzyczała rudowłosa. – Jak wiesz, że kichniesz to nie celuj w ludzi, co! Mało to mam popalonych rzeczy?!
– Przecież to nie moja wina! Nie kontroluję tego!
– Trzeba było przeczytać broszurkę od początku do końca, a nie tak pobieżnie! Wywalą cię nim dojedziemy na miejsce!
– Przestałabyś mi matkować!
Obie nagle zamarły i spojrzały na całkiem sporawy tłumek ludzi wciąż się im przypatrujący. Ruda poczerwieniała i wskazała palcem na blondynkę, po czym powiedziała ciche „przepraszam” i stanęła obok jakiegoś Jeepa, aby schować się przed wzrokiem ludzi. Blondynka wcale nie miała zamiaru się chować czy też przepraszać.

Po pierwsze: punkt 24, po drugie: punkt 2. Bo to boli bardzo, bardzo mocno.

Ostentacyjnie westchnęła, wywracając oczami, jakby wszyscy byli intruzami.
Sandra i Ania najpierw spojrzały na siebie, po czym wybuchnęły donośnym śmiechem.

Kiedy znów zaczęły się chichrać, na Anię niczym grom z jasnego nieba zwaliła się brązowowłosa postać.

lub

– Bardzo przepraszam…! – Brązowowłosa zaczęła kłaniać się niczym Chińczyk na targowisku. – Po prostu nie miałam na dziś soczewek, a okulary posiałam gdzieś po drodze!

Raz, że te nieszczęsne brązowowłose, dwa... to o Chińczyku to jakiś żart i ja go nie rozumiem, prawda?

Chapter 4
Czas nieuchronnie płynął wciąż do przodu i w końcu na zegarkach zebranych na parkingu, wybiła godzina zero.

Dziwne, żeby czas płynął do tyłu.
A na zegarkach reszty świata była 15:00.

Przydałaby ci się beta. Wydaje mi się, że powinnaś ogarnąć kogoś do współpracy przy swoim tekście, bo brak przecinków, szczególnie przy imiesłowach zakończonych na „-ąc”, „-łszy” oraz „-wszy”, woła o pomstę do nieba.

Mogłabyś też zastanowić się nad przeredagowaniem niektórych scen, a nawet nad przepisaniem przynajmniej części dialogów. Większość jest sztuczna, opisy są momentami boleśnie kolokwialne, a jeśli chodzi o występujących w powieści bohaterów, to problem polega na tym, że wszystkie dziewczyny wydają się kalką z Eweliny – żadna nie ma swojego idiolektu, zachowują się identycznie, a rozróżnić można je tylko po tym, że w narracji nazywane są po kolorze włosów/oczu.

Wszyscy zamarli, bowiem o to przed nimi pojawiał się pierwszy przedstawiciel Świata Magii, jakiego mieli okazję ujrzeć.
Oto.

Po wąskich schodkach na parking, wyskoczył niczym diabeł z pudełka, młody mężczyzna ubrany w dziwną, nieco workowatą, beżową bluzkę z kapturem, czarne skórzane spodnie, oraz tegoż samego koloru buty, przypominające nieco glany.
„Tegoż” znaczy „ten sam”, więc „samego” nie jest w tekście potrzebne.

- Nazywam się Daniel i będę waszym opiekunem w czasie waszego pierwszego roku!
No po prostu Hagrid naszych czasów.

Mam nadzieję, że będziecie grzeczną dziatwą i nie dacie się mi we znaki. – Uśmiechnął się, przez co niektóre z dziewczyn zaczęły do niego wzdychać. Fakt, miał przystojną facjatę jak rzadko który, a ten kilkudniowy zarost i szelmowski uśmiech, dodawał mu jedynie uroku.
Mamy w opku XXI wiek w zestawieniu z mężczyzną, który wyraża się w taki sposób. Nie. Naprawdę mnie tym nie kupujesz. A sama narracja… facjata. Welp. No i wzdychanie do każdego dopiero poznanego gościa, tak.


- No wiecie co? – Wyraziła swoje niezadowolenie przysadzista kobieta, ubrana w szary płaszcz, sięgający prawie, do ziemi. – I jak ja mam oddać swoją jedyną pociechę, w ręce takiego chłystka?
Hej, mamy XXI wiek! Możesz ogarnąć swoim bohaterom jakiś pasujący do tych czasów idiolekt. Być może jakimś wytłumaczeniem byłoby to, że w CM wysławiają się trochę inaczej, ale tutaj wszyscy mówią takim samym, dziwnym językiem, w którym przeplatają się słowa wyrwane z ubiegłego dwudziestolecia, słowa, których na co dzień nie używa nikt, i powiedzmy że normalne wyrażenia (ot, taka mieszanka). Trochę to wygląda, jakbyś na siłę chciała pokazać, jak wiele znasz słów. Nie tędy droga. Jeśli człowiek jest prosty, to i prostym językiem będzie się posługiwał – i w tym wypadku nie ma co kombinować, wpychając mu na siłę do ust coraz to nowe wyrazy, których w rzeczywistości nigdy by nie użył. Zastanów się więc, czytając to, co już napisałaś, czy gdybyś rozmawiała z taką osobą, użyłaby takich właśnie zwrotów? Prostszy język nie znaczy też gorszy – zwykle najbardziej ceni się właśnie prostotę. Język, którego używasz zarówno do narracji, jak i dialogów, jest ciężkostrawny. Głównie dlatego, że narracja jest udziwniona bardzo potocznymi wstawkami lub zapożyczeniami w postaci wyrazów, które dawno już wyszły z użycia, a których rzadko używa się nawet w rozmowie, co dopiero przy pisaniu opowiadania. Przez to dialogi są sztuczne i sztywne. Nawet jeśli pomysł masz ciekawy (na tę chwilę nie mogę jeszcze o tym wiele powiedzieć), to sam tekst bardzo cierpi na twoim stylu.

Co jeszcze mnie męczy: mam takie okropne wrażenie, że Ewelina jest twoim alter ego (popraw mnie, jeśli się mylę), a opowiadanie wydaje się… w pewnym sensie traktować o tobie i twoich koleżankach. Oczywiście nie mam zamiaru w tym miejscu bawić się w żadną analizę psychologiczną. Po prostu mówię, jakie mam odczucia względem tego opowiadania. Momentami mam wrażenie, że w tekście zawierasz takie „mrugnięcia okiem”, które dla mnie są niezrozumiałe. Jakby chodziło o jakieś sytuacje, takie, które możesz zrozumieć ty i twoje znajome, ale nie postronny czytelnik. W pewnym sensie widzę to tak, jakbyś dobrze miała się bawić ty i koleżanki, reszta niekoniecznie.
Ale znowu ciężko, by nie popaść tu ze skrajności w skrajność, bo twoja dziwna przypadłość opisywania wszystkich prostych czynności też jest zmorą tego tekstu. Czytelnik nie jest idiotą, nie musi być informowany o każdym pierdnięciu bohatera, jeśli owe pierdnięcie nie ma bezpośredniego wpływu na akcję. Zapychanie tekstu „byleby coś napisać” nie jest dobre.
Oczywiście wyważenie opisów to trudna sprawa i nie mnie biadolić ci tu, co i jak powinnaś pisać. Mogę ci jedynie polecić, byś ćwiczyła, bo to zawsze rozwija. Chodzi o to, żebyś złapała równowagę między ubogością w tekście a nadmiarem opisów. I nie ma na to żadnej recepty, to akurat trzeba sobie po prostu wypracować.

– No, nie wiem, nie wiem, mój synu. – Tu zwrócił się do chłopaka o rumianych policzkach i czarnych jak smoła włosach.

- Daj spokój, stara, z pewnością gładko pójdzie.

- Wyjdź z kolejki. – Powiedział, patrząc na kartkę.

- Kot mi obsikał, a jak je uprałam, to się okazało, że i atrament zszedł. Chciałam nieco ciepłem je potraktować, żeby pismo wyszło, ale wtedy pieczątki szlak trafił. Niby skąd miałam wiedzieć, że są z wosku?
Średnio ogarnięty ziemniak by to zrozumiał (serio, pieczęć z wosku da się poznać po samym dotyku). Btw, piszemy „szlag”, nie „szlak”.

- Cześć, jak wiecie, nazywam się Daniel i będę waszym opiekunem.

Rozległo się ciche przepraszam i już nic więcej nie zakłócało przemowy mężczyzny.

- Wracając do rzeczy. Naszym kierowcą jest pan Kazimierz. Powitajmy go ciepłymi oklaskami.
Wszyscy posłusznie zaczęli klaskać. Kierowca – mężczyzna z brzuszkiem, gdzieś tak w okolicach pięćdziesiątki, podniósł się z fotela i ukłonił.
Kierowca też klaskał! I motorniczy! I wszyscy!

- No, dość już tej radości. Teraz czas do rzeczy. Każdy z was ma przyklejoną na oparciu kropkę.

Dafuq? Chyba brakuje tam choćby bezokolicznika w postaci „przejść” przed „do”.

Każda kropka ma odpowiednio następujące kolory: pomarańczowy, fioletowy , zielony i czarny. Kolory te odpowiadają czterem wieżom znajdującym się u nas w szkole.  W zależności na jakim kolorze usiedliście, tam będziecie mieszkać. I od razu odpowiadam na pytanie, nie, nie można się wymieniać. Uwierzcie w przeznaczenie.
Jaki kraj, taka tiara przydziału. W każdym razie „przeznaczenie” oparte na bazie przypadku poprzez usiądnięcie w takim a nie innym miejscu wydaje się śmieszne.

 Kiedy autokar w końcu odpalił silnik
Noooo, zdolny ten autokar, nie ma co.

Zielonookich blondynek, czerwonowłosych itp. nawet nie będę komentować, bo nie mam siły.

Chapter 5
Wymijał wszystkie samochody z gracją baletnicy, zaś prędkość jaką rozwijał (miejscami 200 km/h), była iście magiczna.
No, faktycznie magiczna, biorąc pod uwagę stan polskich dróg. Dwieście kilometrów na godzinę. Chyba nie tak trudno to zapisać słownie?

No, a teraz ustawiamy się parami i idziemy za mną.
PIRSZOROCZNI, PIRSZOROCZNI ZA MNO!

Kobieta, mimo dość szczupłej postury, miała parę jak niejeden facet.
Co miała? Para z niej buchała jak z czajnika? Zbędny kolokwializm.

Podniosła Daniela, jakby ważył tyle co nic, a następnie zakręciła się z nim w kółko.
Dobrze, że nie w kwadrat.

Dzięki badaniom archeologicznym dało się ustalić, że najstarsze ślady człowieka na terenie Czerska pochodzą sprzed 2 tys. lat.
Dwóch tysięcy lat. To naprawdę nie jest jakiś nadludzki wysiłek, żeby zapisywać takie rzeczy słownie i dokładnie.

W tamtym czasie znajdował się na tych terenach cmentarz popielicowy.
Cmentarzysko popielnicowe.
To wygląda, jakbyś niedokładnie skopiowała jakieś ubogie informacje z Wikipedii i wkleiła je prosto do tekstu, nie dbając nawet o to, by poprawić liczby na słowa (tak, o wstawkach w postaci X, XI, XII w. itp. też mówię).

Znajdowały się w wielkim przejściu wykonanym w stylu gotyckim.  Sklepienie, z  tego co zapamiętała z zajęć historii, było krzyżowo–żebrowe, zaś towarzyszył mu system łuków przyporowych, odciążających ściany budowli.


– Witajcie, koty! – Głos, który się rozległ, nie należał do najprzyjemniejszych, za to wychodził z ust niezwykle pięknej blondynki o długich nogach, zgrabnej figurze i niemałym biuście.
Jak zwykle piękna, cycata blondyna będzie tą złą. Mało to oryginalne.

Chapter 6
Zielona marynarka zapinała się na guziki tak gdzieś do pępka, zaś później rozchodziła się na boki, sięgając do połowy łydki chłopaka.
Marynarki nie sięgają do połowy łydki. Nie zapinają się też same. A „tak gdzieś do pępka” jest kolokwializmem. Narrator wszechwiedzący już z nazwy informuje, że „wie wszystko”, więc niepewne określenie „tak gdzieś do…” jest mało adekwatne do tego rodzaju narracji.

Ewelina uśmiechnęła się do siebie, pozostawiając sobie ostatnią postać na „deser”. Blondyn od razu przypadł jej do gustu, ba, nawet można powiedzieć, że patrząc na niego tętno włączyło drugi bieg. Serce też przyśpieszyło, a na policzki wkradł się rumieniec. Chłopak był prawdziwym przystojniakiem, choć ubranie, które nosił, wydało się Ewelinie najdziwniejsze ze wszystkich. Bożyszcze – bo tak zaczęła mówić na niego w myślach (...)
O, kolejny kandydat na trulova!

– To są drzwi najbliżej naszej wieży. Są otwarte tylko i wyłącznie w czasie dnia. Kiedy rozpoczyna się cisza nocna, zostają magicznie zamknięte i nie polecam byście próbowali je forsować. Gra nie jest warta świeczki. Lepiej i bezpieczniej wychodzić przez drzwi główne lub okna na pierwszym piętrze.
Wszyscy zaśmiali się radośnie. Trzeba było przyznać, że Robert do sztywnych nie należał.
No, faktycznie. Takimi kawałami ciska, że aż mi woda w szklance wyschła.

Ewelina wraz z Zuźką wchodziły jako ostatnie, bez końca przyglądając się zabytkowym ścianom i różnego rodzaju wykończeniom .
Spacja przed kropką.

– Tak, słucham?

Duży jasny stół stojący po środku miał rzeźbione nogi w lwie łapy, krzesła zaś, oprócz pięknych, ciemnopomarańczowych obić, miały rzeźbione poręcze i oparcie.



Oprócz lustra zajmującego całą jedną ścianę, czterech złotych umywalek z kranami oraz wielkiej szafki wypełnionej po brzegi puchatymi ręcznikami, była tu też jednoosobowa, również złota wanna, a obok w kącie wąska kabina prysznicowa.
Jestem zawiedziona. Kabina i ręczniki nie były ze złota? I na bogato: umywalki mają krany.

    Ewelina uśmiechnęła się do siebie, po czym zajrzała do drugiego pomieszczenia, które okazało się być ubikacją.
– Ale super! – zawołała, widząc normalną toaletę, a nie średniowieczny wychodek.
No, pewnie. Bo jak już były złote wanny, złote umywalki itp., to kibel powinien wyglądać jak w polskim PKP. (A był złoty?)
Nie no, normalnie jak u Janukowycza lub Kanye Westa w domu.

Okrągły, szklany stolik stojący obok z pewnością służył do odkładania czytanych książek i kubka herbaty.
Piszesz takie niepotrzebne rzeczy. Wszyscy wiedzą, do czego służy stolik, na litość bora. I teraz co, jak ktoś odstawi kubek z kawą, to makabra się stanie? A jeśli zostawi tam, o, zgrozo, telefon lub gazetę?!

Chapter 7
Tuż przy wejściu dziewczyna na oko dwa lata starsza, rzeźbiła skośne mięśnie pleców, kawałek dalej przystojny blondyn walczył z mięśniami ud.
Naprawdę nikogo nie obchodzi to, co robią jakieś losowe postaci w tle. Generalnie takie wstawki nie byłyby złe, gdyby nie to, że skupiasz się na nich bardziej niż na właściwej części opowiadania.

– Chcecie zapisać się na zajęcia? – Tubalny męski głos przywrócił dziewczyny do rzeczywistości. Mężczyzna na oko trzydziestokilkuletni, o czarnych włosach i jednodniowym zaroście, przyglądał im się rozbawionym spojrzeniem zielonozłotych oczu.
– Yyyyy… – Ewelina nie była wstanie nic więcej z siebie wydukać.
– Na razie zwiedzamy. – Sandra nie mogła oderwać wzroku od spoconego nagiego torsu z przepięknym sześciopakiem.
Mężczyzna uśmiechnął się, przetarł rękę niewielkim ręcznikiem, a następnie przedstawił się wyciągając dłoń w stronę Ani, z którą zaczął flirtować.
– Jestem Robert Mazur i pracuję jako instruktor na szkolnej siłowni.
Ania poczerwieniała, potrząsnęła dłonią i dalej przyglądała się rzeźbie mężczyzny.
– Ania – dodała kiedy ciemnowłosy zaczął witać się z pozostałymi dwiema. – A to Sandra i Ewelina. – dorzuciła, widząc, że dziewczyny wciąż milczą.
– Miło mi was poznać. – Znów uwodzicielsko uśmiechnął się do niebieskookiej.  – Jak już pozwiedzacie, zapraszam. Kondycja fizyczna to podstawa w tej szkole.
– A ja myślałam, że magia. – wydukała w końcu Ewelina, na co trener wybuchnął serdecznym śmiechem.
– Przekonacie się, że magia to nie wszystko. – Po raz ostatni posłał Ani uwodzicielski uśmieszek, po czym pożegnał się skinieniem głowy i odszedł pomóc dziewczynie przy nakładaniu ciężarków do sztangi.
Czekaj. Wytłumacz mi coś. Ledwo dostały się do tej szkoły, a już instruktor/wykładowca flirtuje ze świeżo upieczoną studentką?! I dlaczego wszyscy na tej siłowni są ubrani… no, wszyscy, poza kandydatem na trulovera?

Podekscytowane wyposażeniem przyjaciółki udały się na dalsze zwiedzanie, nie tracąc więcej czasu na przyglądanie się przystojnemu Robertowi i innym półnagim, umięśnionym mężczyznom.
One tam raczej miały kisiel w majtach przez pana Roberta, nie przez sprzęt, ale co ja tam wiem.

Nawet nie zauważyła, kiedy wpadła na czekoladowowłosą  dziewczynę o bladej skórze i ustach pociągniętych czerwoną szminką.
Bo brązowe włosy są zbyt mainstreamowe.

Rozdział 8

– A ja bym chciała kotleta schabowego z piure ziemniaczanym oraz sałatkę colesław. A do picia sok pomarańczowy wysokiej szklance – wypowiadając zamówienie, na talerzu Eweliny zaczęły pojawiać się poszczególne produkty.
(...) *zaczyna się nowy rozdział*
Wszystkie przyjaciółki zamówiły sobie ulubione dania, po czym zaczęły pałaszować je ze smakiem. Radość z jedzenia dostarczanego w magiczny sposób była tak wielka, że z dziewczyn niemal tryskała ona w każdą stronę świata. Ewelina, kończąc swój posiłek uroniła nawet kilka łez radości.
Pogrubienie: „czytając zdanie, jest w nim błąd” – brzmi jakoś tak nie bardzo, no nie?
No i Ewelina właśnie zamówiła wysokiej szklance sok pomarańczowy. Jaka ona dobra!
Jeśli nie sobie, to wbij to swoim betom (wszak dowiedziałam się, że masz aż trzy) do głowy: „-ąc” (końcówka) oznacza imiesłów przymiotnikowy, po którym (lub przed, zależy od jego umiejscowienia) fragment wydzielamy przecinkami. Zawsze. Jeśli ktoś wmawia ci, że jest inaczej, to najprawdopodobniej nie ma bladego pojęcia o tym, co mówi.
A jeszcze co do tego posiłku: no tak, wpieprzenie schaboszczaka musi być faktycznie emocjonującym przeżyciem, skoro wywołuje łzy radości. A no i jeszcze jedno: od Chicago po Wodzisław na surówkę tylko Zdzisław! A już tak na serio: nazwa twojej ulubionej surówki to coleslaw, nie colesław, ani tym bardziej Kolesław.

Szczytem moich marzeń byłoby również, gdybyś cały tekst pisała równo – to znaczy: żeby tekst był wyjustowany (bo zwykle nie jest), żeby wcięcia akapitowe były wszędzie równe i żeby dialogi też w końcu zasłużyły sobie na te nieszczęsne wcięcia.

(...) skinęła dziewczynom, po czym podbiegła do jakiejś zielonookiej blondyny, którą serdecznie uściskała.
Określanie postaci po kolorze włosów jest złe. Po kolorze oczu też jest złe. Po kolorze oczu i włosów jednocześnie: to już kombinacja, która daje raka.

– Widać, że się znają. – Ania również odstawiała swoje brudy przechodzącemu chłopakowi na tacę, którą trzymał w rękach. – Dzięki – dodała, a ten się do niej uśmiechnął.
– Jak jeszcze jeden mężczyzna, chłopak czy obojnak będzie cię podrywał, to ja strzelę sobie w głowę – dodała Ewelina, kiedy popielatowłosy chłopaczyna w okularach odszedł wystarczająco daleko.
Yyy… tak, bo się uśmiechnął, to na pewno znaczy, że ją podrywa. Gimbaza lvl over 9000. I, błagam, popielatowłosy? Jest w ogóle coś takiego? Już prędzej chłopak o popielatych włosach.

Ewelina poklepała się po pełnym brzuchu, przymykając z zadowolenia oczy.

– I on nie jest na baterie?
– Nie. – Ania zaprezentowała swój czasomierz, który również nosiła na nadgarstku.
– Słuchaj, to działa tak. – Sandra postanowiła oświecić przyjaciółkę. –  Energia mechaniczna powstaje na skutek samoczynnego rozprężania wcześniej ręcznie skręconej sprężyny napędowej. W ręcznie nakręcanym zegarku mechanicznym, czyli takim, który dostajesz ode mnie, główna sprężyna napędowa mechanizmu jest nakręcana przez obracanie koronki. Nakręcona sprężyna magazynuje w sobie energię kinetyczną. Podczas rozprężania się, oddaje zmagazynowaną energię napędzając tym samym mechanizm zegarka.
No, powiem ci, że czytelnicy są zachwyceni. Żartowałam. Nie są. Opis działania nakręcanego zegarka nikogo nie obchodzi.

– Poczekaj na córkę, to jej wręczysz.
Przeczytaj to uważnie: „poczekaj” to orzeczenie. „Wręczysz” też jest orzeczeniem. Wiesz, co robimy z orzeczeniami (to czasownik w formie osobowej)? Oddzielamy je przecinkiem.

Ewelina wciąż próbowała oddać co nie jej
Ewelina wciąż próbowała oddać nienależący do niej przedmiot. Ewelina wciąż próbowała oddać przedmiot, który nie należał do niej. Ewelina wciąż próbowała oddać przyjaciółce jej własność.
Tyle możliwości. Ale nie. Ty używasz kolokwializmu, bo tak.

– W ten sposób chcę ci przekazać, fajfusie, że jesteś dla mnie bardzo ważna
Wyzywanie się od penisów takie dorosłe. Wow, uszanowanko, gimbaza na horyzoncie.

– Niech będzie, że go pożyczam na czas nieokreślony. – wybąkała, smarkając glutami w podstawioną przez Anię chusteczkę.
Pyszny opis, nie ma co.

Wszystkie parsknęły śmiechem i, trzymając się pod ręce, ruszyły schodami na dół.

Wiedziała, że jeżeli nie zajmie się czymś, popadnie w depresję, a tego nie chciała.
Jasne. Bo depresję włącza się niczym światło przełącznikiem.

Kiedy waliza została pusta, a cały sprzęt pochowany, Ewelina przebrała się w zielone bojówki, wygodne czarne adidasy oraz ciepłą czarną bluzę podbijaną miękkim futerkiem. Szyję na wszelki wypadek przewiązała czerwoną arafatką i tak wyszykowana spojrzała na zegarek.
Wiesz, co cechuje rasowe opko? Schodzenie na śniadanie i opisywanie, co każdego dnia założyła na siebie główna bohaterka. Brakuje tylko fotek.

Zzapytała Sandra, stając obok niebieskookiej.

Sylwia, zajęłam umywalkę po prawje od ściany i górną półkę w szafce.
Prawej.

Trzy chaty musiały pełnić rolę gospodarstw, bowiem co chwilę wchodzili do nich i z nich wychodzili różni ludzie ubrani w proste, można by wręcz rzec „chłopskie” stroje.
Mnie też zdarza się co chwilę wchodzić i wychodzić do/z domu/mieszkania. I co, to świadczy o tym, że to gospodarstwo? Bajdełej, gospodarstwo nie jest budynkiem. To raczej tereny rolne, budynki użyteczności rolniczej itp.

Dziewczynom nie było dane usłyszeć, czego chciałaby Ewelina, bowiem niezdara potknęła się o jeden z kocich łbów, a następnie runęła jak długa w dół po trawiastym zboczu. Pech chciał, że pozostałe pannice stały jej na drodze, więc obecnie cała piątka turlała się w dół, prosto do jednej z zagród.
Jak w kreskówce. No i turlały się tak długo, aż zderzyły się z czymś stojącym na ich drodze. Bo jedna dziewczyna na pewno ma tyle siły, by nie dość, że przewrócić kilka innych osób, to jeszcze pociągnąć je za sobą. Już nawet nie chcę wiedzieć, jak bardzo stromy był ten pagórek, bo na zwykłym po prostu upadłyby na tyłki.
Ale to świat magii.
Tu wszystko jest specjalne.

Na szczęście trasa była miękka, a po drodze nie było żadnych drzew, o które mogłyby się zabić.
Kamieni pewnie też nie. Bo kto by widział kamienie leżące na ziemi.

Dziewczyny śmiały się jak szalone, aż w końcu zwróciły uwagę żywego inwentarza, który zaczął wykazywać niezdrowe zainteresowanie panienkami.
A nieżywy inwentarz się nie przejął. Przecież to brzmi sztucznie. Nie mogły po prostu zwrócić uwagę, nie wiem, zwierzyny? Koni? Trzody chlewnej?

– Eeeeee…. Dziewczyny… Ten, no… Sandra…? Użyj swoich mocy…
– Ale po co? – Blondynka spojrzała na przyjaciółkę i momentalnie zamarła. Tuż przed niezdarą stał wielki czarny byk. – O mamuńciu! – Pisnęła, powoli się wycofując. – Tylko bez gwałtownych ruchów…!
Zlana potem Ewelina stała niczym wmurowana i spokojnie dawała się obwąchiwać. Niestety, kiedy ciepłe powietrze z nozdrzy bestii zionęło jej w twarz, dziewczyna kichnęła, opluwając zwierzę swymi gilami.
Lubisz gile z nosa? To fajnie. Ale może zachowaj to dla siebie.

Chapter 9
Krew zaczerwieniła całą twarz, zaś oddech był strasznie chrapliwy.
Ona tam zbryzgała się tą krwią po twarzy, czy jak?

 Solanowa chciała rzucić jakąś kąśliwą uwagę, ale biorąc wdech, zaczęła kasłać jak szalona, więc machnęła tylko ręką i zwinęła się w pozycję embrionalną, starając się wrócić do normalności.

Ania i Sylwia, które w Świecie Techniki regularnie ćwiczyły (ruda taniec jazzowy_,_zaś blondie biegi)
Trzymta mnie, bo normalnie wyjdę z siebie i stanę obok.

Właśnie zamordowałaś Froda, dumna jesteś?

tylko Ewelina leżała wciąż na glebie, starając się opanować.

– Musimy znaleźć jakąś drogę, żeby obejść tę pieprzoną zagrodę.

Brązowowłosa poprawiła skórzaną kurtkę, strzepnęła niewidzialne pyłki, po czym splunęła na bok. – Napiłabym się czegoś. – dorzuciła, opierając się o ogrodzenie i pokazując międzynarodowy gest niechęci do odchodzącego byka.
Do pełni gimbusiarskich zachowań brakuje tylko słowiańskiego przykucu. No i ten odchodzący byk. Jak tylko zobaczył płot, to odszedł. Bo wściekłe zwierzę przestaje być wściekłe, kiedy tylko „intruz” zniknie z zasięgu wzroku. Seems legit.

– Proponuję przejść pod las. Tam na pewno znajdziemy ścieżkę myśliwych i dojdziemy do zamku, nie wchodząc ponownie na teren byka.
– Nie to, żebym była czepialska, ale gdybyś się nie potknęła, wcale byśmy go nie odwiedziły.
W konstrukcji „nie żebym…” nie stawiamy przecinka.

Sylwia podeszła do swojej przyjaciółki i złapała ją pod skrzydełko.
Bo przyjaciółka Sylwii była tak naprawdę kurczakiem. A już tak całkiem poważnie: w takich chwilach, kiedy tam jest… borze zielony, nie mam pojęcia. Cztery? Pięć dziewczyn? Już nie wiadomo, która jest czyją przyjaciółką. Bo jedna przyjaźni się z drugą, druga przyjaźni się z pierwszą i trzecią, trzecia tylko z drugą i czwartą, czwarta… itp. A no i jeszcze oczywiście są rozróżniane tylko po kolorze włosów, więc niespecjalnie wiadomo, o kim mowa.

A tu z kolei wychodzi, że nie dość, że nie radzisz sobie z pisaniem o bohaterach, to jeszcze nie radzisz sobie z tym, że masz bohaterów więcej niż trzech. Bo chyba szczytem marzeń byłoby dla ciebie, gdybyś każdego mogła ciągle nazywać po kolorze włosów. Ale, ale! Są przecież farby. Przecież postaci mogą mieć włosy w kolorach tęczy, bo kto im zabroni, nie?

Nie przeczytała cienkiej broszurki z najważniejszymi informacjami, nie zapytała też o nic Roberta.
Przecież miała tę broszurę przeczytać już chyba z pięć razy. To co ona robiła, bąki zbijała?

Ani politycy, ani wybitni katolicy, ani dziennikarze nie tykali Świata Magii.
Ośmielę się stwierdzić, że „wybitny katolik” nadaje się na rangę na forum NAKWy.

– A czy na pewno chcemy wejść do tego lasu? – Sandra przypatrywała się ciemnościom z niechętną miną.
Przecież one do tego lasu już weszły…

– Albo kupujecie, albo wynocha! I niech mi która piśnie słówkiem, że była w mojej bimbrowni….
NOOO, TAAAAAK. Bo przecież musiała powiedzieć, że to bimbrownia jest, nie?

Jak się później dowiemy, bimbrownia służy tylko po to, by studenci mogli zaopatrywać się w niej w alkohol.

Chapter 10
Kolejny nudny rozdział, w którym przez całą rozległość tekstu rozpisujesz się nad jedną, jak mogłoby się wydawać, krótką sceną. Bo ile można wychodzić z lasu tak na dobrą sprawę? Co jest w tym tak pasjonującego, by poświęcać temu osobną notkę? Kim jesteśmy? Skąd przybywamy? Dokąd zmierzamy? Przecież w tym rozdziale, poza informacją o wymianie waluty nie ma nic, ale to nic wartościowego dla samej fabuły lub akcji opowiadania.

Chapter 11
Kiedy ostatnie muśnięcie rzęs tuszem dobiegło końca, ruszyły żwawym krokiem prosto na stołówkę.
Czyli te rzęsy poszły żwawym krokiem na stołówkę? Musiały być naprawdę głodne.

– Pozdrowienia od tasiemca. Karteczka z hawaii.
Jak już, to może duża litera by się należała tym nieszczęsnym Hawajom, a poza tym piszemy „z Hawajów”, nie „hawaii”.

- No jaha! – zawołały radośnie, po czym śmiejąc się ruszyły w stronę audytorium.
Ależ te psiapsióły muszą mieć jaźnie, skoro tak często wykrzykują to samo w tym samym czasie...

  Sala okazała się pioruńsko wielka.
Czytając takie rzeczy, zastanawiam się, czy to nie prowokacja.

Dopiero po chwili przyglądaniu się dziełu, Ewelina odkryła, że są to sowy dzierżące różnego rodzaju pergaminy i grimuary.
Języka polska trudna taka. A książka taka mainstreamowa, grimuar, wow, uszanowanko.
„Dopiero po chwili przyglądania się dziełu, Ewelina odkryła…”

- No poczekaj chwilkę. Zaraz do tego dojdę. Widzisz mleko w szklance szybowało w stronę stolika, kiedy nagle nie wiadomo skąd pojawił się Bombardier. Zdekoncentrowałam się i puściłam szklankę, która niefortunnie poleciała na fotel gdzie siedział Andrzej.
- No ładnie. – Ewelina szeroko się uśmiechnęła, by po chwili wraz z Sandrą wybuchnąć donośnym śmiechem.
- To wcale nie jest zabawne! – skarciła je. -  Później było jeszcze gorzej. Chciałam go wytrzeć chusteczkami, a że akurat napój zmoczył mu krocze… - znów się zaczerwieniła niczym pomidor na wiosnę.
Zarówno Sandra jak i Ewelina parsknęły tak donośnym śmiechem, że ludzie zaczęli się na nie dziwnie patrzyć. Ania w tym czasie schowała czerwoną twarz za zasłoną loków.
Proponuję, żebyś może umieściła gdzieś na blogu ostrzeżenie, że w tekście znajduja się żarty, które bawić będą tylko gimbusów.

Chapter 12
– A co na tych testach jest? I czym jest być lepiej?
- W sumie słyszałam, że magowie i maginie to pewna elita. Potrafią rzucać zaklęcia samą myślą. Są jak jednostki specjalne.
Aaaa… W sensie że Mary Sue?

 Za nim jednak przejdziemy dalej do przygód naszej Eweliny, przedstawię wam pokrótce, czym różnią się magowie od czarodziejów.
Zanim. To po pierwsze. Po drugie: skąd taka z nosa wstawka w narracji? Skoro przez cały czas jest to po prostu narrator wszechwiedzący, to czemu teraz wypowiadasz się z pozycji bajarza? Co innego, gdyby cała narracja prowadzona była w ten sposób, ale w tekście wcześniej nie zwracasz się bezpośrednio do czytelnika, więc dlaczego robisz to teraz?

Każdy z czarodziejów w pierwszych tygodniach nauki kontrolowania swojej mocy, wybiera główny wspomagacz, który nie tylko magazynuje moc, ale także uzewnętrznia ją. Najczęściej wybieranymi wspomagaczami są różdżki, medaliony/amulety, kamienie rzadziej kostury, księgi i zwoje.
No, ale Ewelina jest special snowflake i będzie magiem, spokojnie.

- Tomek Bardoń. – Chłopak o przyjemnej aparycji i naprawdę urzekającym uśmiechu, jako kolejny został wybrany z tłumu studentów.
Rozumiem, że w całym tym wspaniałym Collegium Magicae nie ma brzydkich facetów? W ogóle nikogo o aparycji nawet przeciętnej?

     Ręce powoli opadły w dół.
A można opaść w górę?

Większość zdawała się dość dziwna jak choćby „Barwy w jakich postrzegasz aury?” czy chociażby „Podróżujesz po świecie snów?”. Nie bardzo wiedząc czym są owe aury ani jak można podróżować po świecie snów, wpisywała odpowiedzi przeczące.
Czas pędził do przodu, coraz więcej studentów oddawało swoje prace i wychodziło na spotkanie z przeznaczeniem.
Ewelina również w końcu dotarła do końca testu, oddała arkusz i przyjęła karteczkę z numerem kolejnej sali.
I tu mogłaś wprowadzić nas nieco głębiej do tego świata magii. Skoro narrator jest wszechwiedzący, to mógł wyjaśnić czytelnikowi, dlaczego pytania były takie, a nie inne. Mogłaś nieco bardziej przybliżyć te pytania, powiedzieć, z czym się wiążą, co mają na celu. No, ale widać ważniejsze jest opisanie nakładania tuszu na rzęsy.

Dziewczyna po chamie wgapiała się w Ewelinę jakby chciała przewiercić jej skromną osóbkę na wylot.
Jaka ta narracja jest… wulgarna. Nawet nie potoczna, nie prosta. Zwyczajnie prostacka. A i te zdrobnionka… zupkę, osóbkę, może jeszcze dupkę?

- Nazywam się profesor Wiktoria Krawczyk
Nazywa się Wiktoria Krawczyk. Chyba że ma na imię „profesor”.

Chapter 13
Nie było jej, a w drugiej chwili właśnie zderzała się z czerwonołosą zalewając ją przy okazji gorącą kawą.
- Ojć! – pisnęło skonfundowane dziewczę, próbując zebrać się z podłogi. – Najmocniej cię przepraszam! Wcale nie chciałam na tobie wylądować! Miało być drugie piętro!
              Przeprosiny zostały przyjęte jednak napój nijak nie chciał wyjść z ciuchów.
Ta, bo ciuchy to tu największy problem. Poparzenie coś ci mówi? No i kawa nie ma nóżek, z ciuchów mogła zejść, nie wyjść.

- Ewelina Solan. – przedstawiła się wciąż próbując strzepać plamę.
Pogratulować inteligencji.

– A ty jaki masz dar? – zapytała z głupia franc, od tak by odwrócić uwagę od swej niezdarności.
Eeee… piszemy „z głupia frant”. I piszemy „ot tak”.

A jeśli jest jakąś niepełnocałą czarodziejką, bez mocy?
Dafuq?

- Ja w tym samym czasie mam wprowadzenie. – Solanowa podciągnęła nogi i zapadła się w wygodnym fotelu. – Boshe, ale chce mi się pić.
Nie no, to musi być prowokacja.

„nierób drugiemu co tobie nie miłe”
Nierób to taki człowiek, co nic nie robi.

- Słyszałem, że nie pojawił się u ciebie żaden dar.
Dziewczyna o mało nie zemdlała słysząc te słowa. Czyżby plotki rozchodziły się równie szybko wśród profesorów jak wśród uczniów?
Po chwili pokiwała głową nie wiedząc, czy Daniel stwierdzał fakt, czy może chce się upewnić, czy to prawda.
- Będziesz musiała chodzić na dodatkowe zajęcia do mnie.
- Co proszę? – zapytała speszona bojąc się najgorszego.
Daniel widząc minę przerażonego, osaczonego zwierzęcia, roześmiał się szczerze.
- Nie denerwuj się. To nic strasznego. Czasami zdarza się, że dary przychodzą o wiele później.
Tak, jak już powiedziałam: special snowflake.

Widzę gównomżawkę w komciach! Jak słodko. Tak, zasłanianie się dys[tu dopisz resztę nazwy wygodnej choroby] jest słabe i aŁtorkowe. Bo nawet jeśli nie potrafisz sama pisać, możesz ogarnąć do pomocy betę. To nie wstyd robić błędy, to wstyd ich nie poprawiać. A właściwie wstydem jest brak pracy nad samym sobą – bo nawet jeśli nie da się tego wyleczyć do końca, to i tak da się wykonać znaczne postępy. Znam osoby z dysleksją czy dysortografią i, mimo posiadanego papierka, pracują nad sobą, co znacznie przekłada się na efekty ich pracy. I nie, nigdy nie pomyślały, by napisać: „mam dysleksję, więc jestem zwolniony/a z poprawnego pisania”.

Chapter 14
 Nie dziwmy się naszej bohaterce, ponieważ jak każdy chociaż raz w życiu, tak i ona doszła do wniosku, iż krępujące zdarzenia typu „znokautowanie nauczyciela pierwszego dnia szkoły”, mogły przytrafiać się tylko i wyłącznie jej. Widzicie pech prześladował naszą Ewelinę w znacznie większym stopniu niż zdawała sobie z tego sprawę, ale nie wyprzedzajmy zbytnio wypadków.
I znowu, nie wiedzieć czemu, pojawia się bajarz.

Oczywiście Ewelina opowiedziała o pechowej przygodzie, na co obie przyjaciółki parsknęły donośnym śmiechem. Uspokoiły się dopiero po kilkunastu minutach, kiedy Ewelina po raz setny przypomniała im, że to „wcale, a wcale nie jest zabawne”.
Ja po kilkunastu sekundach śmiechu muszę złapać oddech, a gdzie tu kilkanaście minut. Chyba jestem stara.

Ewelina cały czas miała w pamięci bimbrownie.
Bimbrownie? To była więcej niż jedna?

- Chciałabyś zalać robaka, a ja to popieram! – Sandra klasnęła w dłonie. – Dlatego też załatwiłam nam prowiant na małą wycieczkę. Proponuję opuścić mury kolegium i udać się na spacer nad Wisełkę. Nie jest to co prawda nasza praska część, ale sądzę, że znajdziemy dla siebie dogodne miejsce. Oprócz jedzenia, mam dwie buteleczki tutejszego specyfiku. Ponoć jagodówka palce lizać.
Wiedziały, że Sandra potrafi być asertywna, ale żeby aż tak?
Za asertywnosc.net, bo chyba nie wiesz, co znaczy „asertywny”:
Asertywność jest umiejętnością wyrażania swoich uczuć w jasny sposób, bronienie swoich praw nie czując przy tym dyskomfortu jednocześnie respektując prawa i potrzeby innych ludzi.

- W ogóle nic nie czuć, ale w smaku mocne jak diabli. Nie byłam przygotowana. W sumie to nie wiem, czy bez popity jakoś mi pójdzie.
No to w końcu nie czuć czy jednak za mocne?

- Ej! Hyk! Dziew… hyk! Przesta… hyk! No weźcie! Hyk! To nie… hyk! Jest…hyk…hyk śmieszne!
No właśnie… hyk! To nie jest śmieszne! Hyk! To żałosne.

Wybranką się stałaś i pomocy udzielić obu światom musisz. Zadanie twe niełatwe będzie, ale przyjaciół przy sobie wiernych masz. Oni pomogą , doradzą, wesprą kiedy będzie trzeba.
No mistrz Yoda się tam objawił! I wybranka! Mamy wybrankę!

Chapter 15
Wyglądała fatalnie. Makijaż z poprzedniego dnia utworzył coś w rodzaju maski. Rozmazane cienie, tusz i kredka mieszały się z błotem i chyba trawą.
A dalej:
Sandra i Ewelina same mając problemy z równowagą, podtrzymywały przyjaciółkę, by nie zabrudziła mundurka, a następnie postanowiły zawlec ją do pokoju Eweliny.
To jakiś rodzaj specjalnej umiejętności, żeby zabrudzić tylko nieosłonięte części ciała?

- Boshe, za jakie grzechy. Nigdy więcej – mruczała do siebie, ścierając makijaż.
Bo$he nom, w3ś sIem, c0m?

Ania skutecznie przejęła je w posiadanie, tak więc postanowiła wziąć relaksującą kąpiel w wannie.
To mówisz, że Ania postanowiła wziąć kąpiel w wannie?

We wspólnym panowała grobowa cisza. Żadna z dziewczyn jeszcze nie wstała. W sumie była niedziela, więc czemu się dziwić?
Niedziela? Podobno miały się zacząć zajęcia.

Woda przyjemnie koiła i niesamowicie relaksowała. Nie wiedząc nawet kiedy, zamknęła oczy i zasnęła.
Ach, ta woda. Taki z niej marzyciel!
Borze, co ja czytam. Trzymajcie mnie, bo nie wyrabiam.

- Boshe, Ewelina, żyjesz?! – Głos należał do Zuzanny.
Nie. Stwierdzam śmierć mózgu. Boshe.

- Ciii… - Ewelina mimo iż po lekach czuła się trochę lepiej, wciąż cierpiała na schorzenie zwane Katzenjammer – potocznie znane jako kac.
Takie wstawki nie przystoją narratorowi wszechwiedzącemu. Mogłabyś użyć tego sformułowania w dialogu, gdzie „Katzenajmmer” byłby częścią idiolektu postaci.

- Rajdów? – Ania i Ewelina zapytały równocześnie.
- Nie mówiłam wam? – Sandra spojrzała na przyjaciółki.
- Niby o czym? – Ewelina oparła się o ścianę. Stanie o własnych siłach wydawało jej się awykonalne, zwłaszcza w tej chwili.
- O rajdach?
- Nie, nie mówiłaś. – Rudowłosa dołączyła do przyjaciółki, by wspomóc ją w podpieraniu muru.
- Rajdy to takie… jakby to wyjaśnić… - Paulina ściągnęła usta w zamyśleniu.
- Rajdy to nic innego jak nauka survivalu.
Głównym nauczycielem przedmiotu będzie chyba Bear Grylls! No nie mogę, w szkole magii uczą survivalu…

- Jak już mówiłam, zajęcia survivalu mają na celu przybliżyć nam funkcjonowanie zwykłych śmiertelników w danym świecie. To, że szkoła posiada wszelakie udogodnienia, nie znaczy, że reszta świata też je ma. Tak naprawdę na bieżącą wodę i inne wygody stać nielicznych. Reszta żyje troszkę, jakby to ująć, na niższym poziomie ewolucyjnym. Nie dbają zbytnio o higienę.
No, faktycznie świetny ten świat magii. Mądrzy ludzie muszą go zamieszkiwać, skoro nie ogarnęli, że mogą od niemagicznych nauczyć się budowania kanalizacji itp.

Rozdzialik kończy się na tym, że psiapsióły się kłócą, a Ewelina uwalnia swoje supermoce.

Przejdźmy na chwilę do komentarzy:
Rowindale 10 sierpnia 2013 18:32

Przykro mi, będziesz się wkurzać dalej. Boshe to boshe :D tak się u mnie mówi ;p i tak będę pisać :P  Masz problemik ;p Musisz przełknąć to słówko ;p
P.S Włosy Amelii nie były podpalone
Wiesz, że to tłumaczenie rasowej aŁtoreczki? Opowiadania/powieści, w ogóle proza – wszystko to rządzi się pewnymi prawami. Przyjęło się więc, że, o, zgrozo, nie dość, że piszemy poprawnie, to jeszcze narrator, o czym już wspominałam, nie powinien posługiwać się kolokwializmami.

Zauważyłam też, że wiele błędów (jeśli nie wszystkie) tłumaczysz swoją dysortografią. Powiedz mi, proszę, czego w takim razie oczekujesz od oceny? Bo zauważyłam w zakładce „ocenili”, że bardziej doceniłaś ocenę, w której nie wytknięto ci błędów. Problem w tym, że na warsztat pisarza składa się wiele elementów. Poprawność jest jednym z nich. I jasne, każdy popełnia błędy (pewnie nawet teraz ktoś poprawia mi literówki w tym tekście), nie każdy jest znowu orłem ortografii, interpunkcji, gramatyki itp., ale jest przecież wiele osób, które mogą ci z tym pomóc. Dalej mamy fabułę: cóż, opko o koleżankach dostających się do świata magii, z których jedna będzie „wybrańcem”, nie jest szalenie oryginalne. Z kolei sposób prowadzenia narracji również pozostawia wiele do życzenia, bo kiepską fabułę można by uratować stylem pisania samej powieści – niestety i tutaj wszystko leży (mieszanie rodzajów narracji między innymi). Leżą też płascy bohaterowie, z których żaden nie wyróżnia się w znaczący sposób. Właściwie słabe w tym opowiadaniu jest wszystko.

Chapter 16
Mężczyzna machnął dłonią, wypowiadając cicho nieznane słowa, po czym podał Ewelinie kubek wypełniony ciepłym naparem ziołowym, co mogła wywnioskować z samego zapachu.
- Co to? – zapytała niepewnie obwąchując naczynie.
- Niekonwencjonalny lek bez atestów?
Ewelina uniosła brwi zdziwiona.
- No wiesz…  - zniżył głos i nieco się do niej nachylił. – Klin klinem. – Puścił oczko, po czym ruszył, aby posprzątać niepotrzebne rzeczy.
Po pierwsze: napar ziołowy =/= klin. Klin działa na zasadzie „czym się strułeś, tym się lecz”, więc powinien zawierać alkohol. Po drugie: kim jest ten gościu? Bo totalnie nie widzę nauczyciela, który podaje uczennicy alkohol.
I co najważniejsze, skoro już wzorujesz się na Harrym Potterze, to jedzenie jest jednym z Wyjątków Gampa:
Wyjątek #1: Jedzenie Podczas kiedy złote trio siedziało w namiocie w Walii, Ron wspomniał o tym, jak jego matka potrafi "wyczarować jedzenie z powietrza". Hermiona wtrąciła swoje trzy groszy, twierdząc, że jedzenie jest pierwszym z wyjątków Gampa, jednak nie wytłumaczyła tegoż zjawiska. (Fani debatują nad sensem tego prawa, gdyż np. wodę można wyczarować za pomocą zaklęcia). Wyjątek ten był wspomniany jako jedyny, jednak logiczne są przynajmniej dwa następne.
Stąd: jedzenia raczej nie da się wyczarować z powietrza. Ale potraktuj to raczej jako podpowiedź.

W ręce Ani wpada książka nt. wierzeń, oto, co w niej znajduje:
SOLA - bogini słońca, pramatka. Powstała jako pierwsza, z nicości, a następnie stworzyła Słońce, gwiazdy i planety. Później ofiarowała ludziom ogień oraz magię związaną z żywiołem ognia. Jest przewodniczką wojowników. Symbolami bogini Soli jest złota tarcza i sokół z rozpostartymi skrzydłami.
Główna heroina na nazwisko ma Solan. Przypadek? Nie sądzę.

Ziewając wniebogłosy przeciągnęła się, po czym zamknęła oczy. Tak na chwilkę, dla odprężenia. Sen zaatakował ją zupełnie znienacka. Utulił i pozwolił przestać myśleć.
„Zaatakował” w zestawieniu z „utulił” brzmi groteskowo.

Chapter 17
- No proszę, proszę! – zawołał wesoły, męski głos. – Coraz piękniejsze mamy te kicie.
           Sandra odwróciła się gwałtownie w stronę okien, bowiem właśnie stamtąd dobiegały do jej uszu jedwabiste słowa.
Tak jak myślała. Właściciel głosu był niezłym ciachem - blondyn o fiołkowych oczach, delikatnych, pociągłych rysach twarzy, stał oparty o ścianę w dość nonszalanckiej pozie. Kiedy spojrzała na jego rumiane poliki i kształtne usta, automatycznie się zarumieniła.
No, faktycznie, podryw na miarę łysego dresa. A poza tym „polik” to albo regionalizm, który nie ma racji bytu w narracji, albo zgrubienie od „policzek” (który, niespodzianka, jest podstawowym słowem, nie zdrobnieniem), jednak w takim wypadku musiałby zostać użyty w kontekście wyraźnie pejoratywnym, a nie jest.

- Hej wszystkim Aaowcom, jestem Robert – zawołał, a jego głos pełen był sarkazmu.
Co to niby są aaowce…? Google mówi, że to anonimowi alkoholicy, ale nie wyobrażam sobie żadnej postaci, która wypowiedziałaby się w ten sposób.

- Spotykamy się, żeby wam pomóc bez „i” odnaleźć zaginione dary.
Chyba nie wykreśliłaś czegoś, co zanotowała ci beta.

Chapter 18
Ania przewracała się sz boku na bok, bojąc się ponownie zasnąć.
Jak już pewnie zauważyłaś, przestałam poprawiać większość błędów. W opowiadaniu jest ich taki ogrom, że nie widzę sensu w wytykaniu tego raz po raz. Tutaj do roboty musiałaby wkroczyć beta ze skłonnościami masochistycznymi lub tekst należałoby przepisać od początku.

Żelazny zapach unoszący się w powietrzu, sugerował iż płynem jest nie co innego jak krew.
Żelazny zapach, a to coś nowego.

Ludzie ze Świata Techniki, rozglądali się w koło nie widząc, że ich nogi do kostek zapadają się we krwi.
We krwi można się zatapiać lub brodzić. Zapadać można się w ziemi (lub stężałej krwi).

- No choć ślicznotko! Nie chowaj się przede mną! Paulinko ty moja! Miłości najdroższa! Spełnienie życia mego!
Chodź.

Chapter 19
- Nie ma to jak wpływ Harrego Pottera na młodzież XXI wieku. No nic. Zapraszam kolejną osobę.
Harry’ego. O apostrofach więcej przeczytasz tutaj, w punkcie 11.

- Widzicie, brać niemagiczna zazwyczaj pracuje na farmach czy w kopalniach, zajmuje się również handlem. Wytwarzają wyroby, które my wykupujemy. Nie zawsze tak było jednak w ten sposób narastająca grupa społeczności niemagicznej ma z czego żyć, pracuje i jest szczęśliwa.
Tak. Jest szczęśliwa, harując w kopalniach i na polu.

Chapter 20
W tym rozdziale mamy scenę obrzucania się żarciem, czy też raczej bitwy na żarcie. Nie wiem, czy miało to wyglądać jak z jakiegoś amerykańskiego filmu, ale wyszło źle. Tym bardziej, że sama akcja rozpoczyna się przez to, że ktoś w drodze wypadku podrzucił swój talerz z jedzeniem. Całość wygląda aż „kreskówkowo”, bo zaraz ktoś krzyczy „bitwa na żarcie!” i, cóż, rozpoczyna się wojna. Ile oni tam mają lat? Po pięć?

 Pojękując cicho wykonała kilka skłonów, wzięła mundurek i ruszyła do łazienki. Na szczęście pozostałe dziewczyny wciąż spały. Szybko wykąpała się w pachnących olejkach po czym założyła mundurek na wciąż lekko wilgotne ciało.
Nie mogła, no nie wiem, na przykład się wytrzeć? A skoro bohaterka kąpała się w olejkach – nie powinna być raczej lekko tłusta?

- No dzięki. – Ewelina udała obrażoną. Nadęła policzki i zrobiła usta w Dziubek.
Od kiedy „Dziubek” to nazwa własna? No i tak wiesz, dzióbek jak już.

Kamień emanował delikatnym, soczyście zielonym światłem, który obejmował jedynie okrąg mniejszych kamieni.
Kamień obejmował? Czy światło obejmował? A może jednak obejmowało?

Dodała pośpiesznie przeczesując dłonie ciemne loki.
Przecinek. Bo mogła dodać coś pośpiesznie, a mogła pośpiesznie przeczesać loki. Dlatego przecinek powinien pojawić się albo przed „przeczesując”, albo przed „pośpiesznie”. No i przeczesywała dłonie? wtf

Dziewczyny właśnie dotarły na wzniesienie z którego mogły podziwiać wspaniałe widoki. Tuż pod nimi rozciągała się dolinka na dnie której, na skraju błękitnego jeziora rozrosło się całkiem spora mieścina.
Rozrosło się całkiem spora mieścina. Polski język trudna taki.

Nie wiadomo czemu, gdy patrzyła na budowlę wyrastającą  z miasta, wzdłuż kręgosłupa zaczęła spływać zimna kropla potu. Mogłaby przysiąc, ze z góry patrzy na nią ktoś na kształt Saurona.
Biedna ta kropla potu.

Chapter 21
Były tu brukowane uliczki z latarniami, wzdłuż których wyrastały przepiękne kamieniczki.
W sensie wzdłuż tych latarni, tak?

Ewelinie zdawało się jakby spacerowała po starówce Warszawy. Budynki miały najróżniejsze kolory od stonowanych po zupełnie jaskrawe i wyglądały tak niezwykle, że w oczach Solanowej zaszkliły się łzy. Fasady budynków przyozdobione były najróżniejszymi ozdobami od buk arionów, poprzez popiersia, na płaskorzeźbach skończywszy.
Nie wiedziałam, że Warszawa ma aż tak kolorową starówkę. I co to są buk ariony?

Ludzie wychodzący przed budynku lub wyglądający z okien byli radośni, schludnie ubrani i niezwykle czyści jak na czasy bez bieżącej kanalizacji czy grupy wodociągów.
Bieżąca to może być woda. I wtf, grupa wodociągów? Poza tym nadal twierdzę, że w Świecie Magii mieszkali jacyś ograniczeni ludzie, skoro nie potrafili podpatrzeć od Świata Techniki tak podstawowych rzeczy jak bieżąca woda, kanalizacja i innych udogodnień (a kanalizację znali już starożytni, heloooł, wiedza z podbazy). Poza tym przecież gdy ktoś zdawał to całe Collegium Magicae i dostawał się do Świata Magii na stałe, to mógł sprowadzić swoją niemagiczną rodzinę, nie? No a skoro mógł sprowadzić, to znaczy, że niemagiczni żyli pośród magicznych. Wprost nie wierzę w to, że żaden z tych niemagicznych nie pracował przy budowie jakiejś sieci kanalizacyjnej lub przy doprowadzaniu wody…

- Witam drogie panie. – Kiedy przyjaciółki przyglądały się pozłacanym kolumną i gigantycznemu, kryształowemu żyrandolowi, po cichu podszedł do nich młody chłopak.
Ech. Celownik liczby mnogiej słowa „kolumna” to „kolumnom”.

Wysunęła w stronę dziewczyn trzy czarne tabliczki z białymi napisami, które pojawiły się w jej dłoniach niewiadomo skąd.
Aż sprawdziłam. Słowo „niewiadomo” jest podkreślane przez słowniki w edytorach tekstu. Skoro coś ci podkreśla błąd i nadal go nie poprawiasz, to już nie jest dysortografia, tylko lenistwo.

    Ewelina spojrzała na rozpiskę i próbując ogarnąć, o co chodzi.
I próbowała ogarnąć.

- Czy rozmienić ostatniego sierpa na drobniejsze?
- Jeśli można by było.
- Gotówką czy kartą?
- Kartą. – Blondynka podała plastikową ekspedientce szukając jednocześnie wzrokiem jakiegoś terminala. Kobieta widząc jej rozbiegane spojrzenie cichutko się zaśmiała.
- Nie mamy terminali. My pobieramy pieniądze dzięki magii. – Przymknęła oczy po czym wyszeptała kilka dziwnie brzmiących słów. Karta zajarzyła się błękitnym światłem, cicho zatrzeszczała i po chwili przed Sandrą pojawiła się fioletowa sakiewka.
Ekspedientki są w sklepach. Tutaj jest pracownica banku. To po pierwsze. Po drugie taki ten świat magiczny jak ze mnie baletnica. Magia w opku polega na tym, że „coś się dzieje”, czyt. komuś nagle płoną włosy lub, co zdarza się częściej, ktoś mamrocze jakieś zaklęcie pod nosem. Tak. Zaklęcia są mamrotane i tyle jest z tej magii.
A tak odnośnie samego opka: no, fajnie, za hajs matki baluj. Bo przecież połowa kasy pójdzie na picie.

- Wygląda jak wody na Karaibach. Ciekawe jak z temperaturą. – Ewelina wyminęła rybackie łodzie i zamoczyła dłoń w przejrzystej toni. – Brrr! – Zawołała szybko cofając rękę. – Dość zimna jak na tą porę roku.
- Nie przesadzaj. Chodź tu lepiej. Trzeba ułożyć sobie jakoś miejsce. – Ani właśnie próbowała przesunąć jedną z łódek.
Przyjaciółki wzięły się wspólnie do pracy i po chwili jedna z łajb została ustawiona w taki sposób, że dawała schronienie przed chłodnawym wiatrem i dodatkowo chroniła przed ewentualnym wzrokiem.
Zdajesz sobie w ogóle sprawę z tego, ile taki obiekt waży? Mój ojciec ma „wędkarską łódkę” i sam ma problem, żeby wytaszczyć ją z wody w pojedynkę, co dopiero mówić tu o rybackiej łodzi.
No i znowu: Ewelina zawołała szybko, czy szybko cofała rękę? Dodatkowo: tę porę, nie tą. I „Ani próbowała”? Chyba „Ania”?

One w wolnym czasie robią w ogóle coś poza piciem? Najpierw chleją rzeką bimber, oczywiście wszystkie równo się upijają. Potem mamy wyjście na uroczą wycieczkę i pierwsze, co robią bohaterki, to lecą do sklepu po wino. Ja wiem, że wszystko jest dla ludzi, ale opisywanie uchlewania się jako super zabawy raz po raz jest po prostu niesmaczne.

No i mamy już prawie półmetek twojej twórczości na chwilę obecną. A w opowiadaniu nie stało się nic, ewentualnie do „jakichś tam zdarzeń” zaliczyć można sen jednej z bohaterek (oczywiście po tym, jak się nawaliły). A tak poza tym opisujesz jakieś głupie wypadki bohaterek typu rozpętanie bitwy na jedzenie w stołówce, poturbowanie nauczyciela itp. Niestety fabuła stoi w miejscu jak stała przez ostatnie kilkanaście rozdziałów. Bo mamy chyba jeden główny moment, który pchnął ją do przodu (dostanie się do szkoły) i dalej fap-buła się nie rusza.

Kiedy blondynka zeskrobała wosk, oczom ukazał się zwyczajny korek, więc bez przeszkód wbiła w niego swój sprzęt.
Jaki sprzęt i skąd on się tam wziął? (Słowo-klucz: korkociąg)

Ser dość słony w smaku, idealnie równoważył słodkawe wino owocowe, a łódka chroniła przed coraz silniejszymi podmuchami wiatru. Kiedy każda była nieco podchmielona, zaczęły zmieniać tematy rozmów z błahych na bardziej poważne.
Ach, te łódki! Takie z nich imprezowiczki!

Chapter 22
Chciałam napisać o tym w podsumowaniu, ale może zwrócę na to uwagę już teraz, żeby przypadkiem nie zapomnieć. Otóż: mogłabyś wyjustować wszystkie rozdziały. To zajęłoby tylko chwilę.

Mamy opis pójścia na siku, bo w sumie czemu nie:
Sandra postanowiła oddalić się na stronę. Wybrała na tę okazję kępkę całkiem wysokiej trawy znajdującej się przy brzegu jeziora.
Śpiewając pod nosem jedną ze swoich ulubionych piosenek disco polo, wkroczyła na lekko wilgotny teren. Podłoże próbowało nawet zassać jej buta z cichym bulgotem, jednak wykazując się wyjątkową dawką sprytu, udało się jej przeskoczyć na w miarę stabilną kępkę, na której przykucnęła. Piosnka zamarła na lekko rozchylonych ustach, kiedy obok swojego odcisku zobaczyła kolejny przedstawiający łapę jakiegoś psowatego.
Możesz mi wytłumaczyć: PO CO? I kolejny raz wciskasz „piosnkę”, która jest archaizmem, do kolokwialnej narracji.

 Wilk wydał z siebie gardłowy pomruk, po czym szczerząc długie jak dłoń zębiska, kłapnął paszczą i zawył. W oddali odpowiedziało mu wycie jeszcze czterech osobników.
- Dziewczyny. – Ania powoli, nie robiąc gwałtownych ruchów zbliżyła się do przyjaciółek. – Jedyną szansą na przeżycie jest ucieczka do lasu. Między drzewami ciężej będzie im nas złapać.
Wilkowi będzie ciężej je złapać? Śmieszne. Chyba im będzie ciężej uciekać między drzewami. Poza tym nawet dziecko w podstawówce wie, że od wściekłego zwierzęcia nie powinno się odchodzić gwałtownie.

Gęste krzaki jeżyn mocno poraniły pysk zwierzęcia, który cicho skowycząc wycofał się na poprzednią pozycję.
Wizja pyska wycofującego się na poprzednią pozycję jest zabawna.

Kiedy kuco-wilki w końcu nieco się oddaliły,
Ale… co wilki mają wspólnego z kucami?

Przy nikłym świetle starały się pomóc Ani, która brocząc krwią z oczu, uszu i nosa wpadła w konwulsyjne drgawki.
- Weź przekręć ją na pozycję boczną ustaloną! – Sandra trzymając płomień wydawała komendy, a Ewelina starała się wykonywać polecenia jak najlepiej umiała. Kiedy po dwudziestu kilku minutach w końcu Ania nieco się uspokoiła, dziewczyny mogły obetrzeć jej twarz i sprawdzić, czy nie ma jakichś ran od upadku.
Ran od upadku? Heloooł, krew podobno leciała jej z oczu, uszu i nosa, co może wskazywać na uszkodzenie mózgu.

Dziewczyny nie czekając na powrót kuco-wilków, powoli ułożyły na nich Anię.
Wiesz, że w podmiocie nadal masz kuco-wilki? (totalnie widzę takie słodkie wilki z kucowymi ogonkami, albo kuca z wścieklizną).

Chapter 23
Miejsce to wyglądało dokładnie jak jedno z Greckich miast czego była w stu procentach pewna.
Wychodzi na to, że była pewna tego, że miasto wyglądało jak jedno z greckich miast, a nie nim było. Poza tym przymiotniki zaczynamy małą literą.

- Galicjuszu, spójrz tam! – Vanora wskazała na grupkę druidów w białych szatach. – Chyba widziałam Spasmixa. Chcesz się przywitać?
To brzmi jak imię wyciągnięte z Asterixa i Obelixa.

Vanora zachichotała Radoście widząc nachmurzone oblicze męża.
Chyba radośnie.

Wiedzący zniknęli w świątyni, aby kontynuować rytuał obejmując w magicznym splocie Cormundum – magiczny obsydian wielkości niewielkiego słonia – serce magii, kryształ posiadający olbrzymią moc.
Mogłabyś chociaż raz porównać coś dużego do czegoś innego niż niewielkiego słonia.

Ostatnią kobietą była piękna czekolado włosa mulatka o ponętnych ustach i spojrzeniu Szeherezady. Wyglądała jakby wyszła z baśni z tysiąca i jednej nocy. Ania nie mogła napatrzeć się na egzotyczną urodę kobiety.
Momentami zbiera mi się na wymioty od idealności twoich postaci. Wszyscy są piękni, wspaniali, faceci przystojni z wyrzeźbionymi klatami, ponętni. Każdy ma idealną figurę i jest uosobieniem wszystkiego, co najlepsze. No. Może poza stereotypowymi cycatymi blondynami.
Tak, ilością stereotypów upchniętych w tym opku też mogłabym wymiotować.

Matka Very odeszła od nieprzytomnego ciała córki i zbliżyła się do blondyna.
Nie mogło być po prostu od „nieprzytomnej córki”?

Jestem mile zaskoczona, bo, mimo ciągłego określania wszystkich bohaterów po kolorze włosów i oczu, coś wreszcie zaczęło się dziać. W końcu wprowadziłaś do fabuły element, który na moment pozwala przestać myśleć o tym, że już za chwilę wrócimy do Collegium Magicae i znowu będziemy czytać o nakładaniu tuszu na rzęsy, co kto zjadł na stołówce oraz jaką przeżył przy tym wewnętrzną ekstazę.
A szkoda, że musimy do tego wracać, bo CM wydaje się jakoś tak mało magiczne w porównaniu z tym, co widzi Ania, duszą wędrując do przeszłości.

Chapter 24
- Och, jak wy nic nie rozumiecie!

- Musimy spróbować! – Matka Very próbowała (...)
- Musimy zatrzymać go za wszelką cenę, nawet za cenę własnego życia! – Matka Very podniosła się (...)
Określanie po włosach jest złe, ale znowu jeśli nazywasz postać tylko w jeden sposób, też nie jest dobrze.

Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na blondyna, jako zwycięzcę. Zło wygrało wykorzystując w rozdaniu najgorsze i najmniej przewidywalne triki. Pokonało wszystkie pionki po stronie dobra i śmiejąc się okrutnie triumfowało pierwszy raz od tysięcy lat, a dokładniej od momentu, kiedy zabiło wszystkie dinozaury.
Przepraszam, ale w tym momencie popłakałam się ze śmiechu. To jakieś alternatywne uniwersum, że dinozaury zostały zabite przez zuych maguf?
Żeby było zabawniej, okazuje się, że Ania widzi przeszłość i wydarzenia dziejące się na… Atlantydzie. I widzi też, jak wyspa tonie. O ile motyw mógłby nie być znowu taki zły, o tyle zestawiając go z wyginięciem dinozaurów oraz innymi „rewelacjami”, trudno tak właściwie wziąć go na poważnie.

Proces wydawał się niemieć końca
Nie mieć – nie posiadać czegoś.
Niemieć – tracić mowę.

Wracamy do świata CM:
Załatwiła wszystkie poranne potrzeby, obmyła twarz i ręce wodą ze studni i dla ogrzania ciała, postanowiła porąbać kilka drew. Chociaż tak mogła odwdzięczyć się staruszce,  która udzieliła im gościny, a także nakarmiła i napoiła oraz pomogła opatrzyć Anię.
Co chwilę powtarzasz czytelnikowi, że Ewelina była leniwą bułą, która kondycji nie miała w ogóle. Zdajesz sobie sprawę z tego, że rąbanie drewna wcale nie jest taką łatwą pracą? No i znowu w jaki sposób opatrzyła Anię? Skoro Ania spadła z drzewa i nic sobie nie zrobiła, poza tym, że z oczu, uszu i nosa leciała krew – bo teraz wychodzi na to, że staruszka zatamowała jakiś krwotok wewnętrzny i to najprawdopodobniej w mózgu.

Chapter 25
  Kiedy dziewczyny obściskiwały się w uściskach radości i ulgi, do chatynki weszła właścicielka. Zadowolona z przebudzenia Ani, przyrządziła śniadanie (okropną kaszę manną posłodzoną odrobiną miodu) po czym ubrała się i była gotowa do wymarszu.
Wcześniej, prawda, chodziła nago.

Na korytarzu stała wysoka blondynka ze zmęczonym wyrazem twarzy. Ewelina aż się zachłystnęła. Dziewczyna była przepiękna. Smukła, pociągła twarz, duże szare oczy i różane usta tak idealnie ze sobą współgrały, że Solanowa dałaby sobie rękę uciąć idąc o zakład, że ma oto przed sobą elfkę. Czarny t-shirt, rurki włożone w turkusowe trampki i tegoż samego koloru rozpięta koszula świetnie na niej leżały.
No i masz. Wracamy do świata pięknych ludzi, gdzie najważniejszą częścią rozdziału (chaptera…) jest opisywanie ich ubioru.

– Od kiedy to jesteś blondynką? – Zapytał biorąc w dłoń kilka złotych kosmyków.
- Odkąd przegrałam zakład z twoim bratem. Miałam do wyboru to, lub różowy. Z dwojga złego wolę być brana za głupiutką blondynkę niż…. Brrrr…. Na samą myśl przechodzą mnie ciarki.
Hejt na kolor różowy? Jest. Można odhaczyć z listy: „co powinno zawierać każde klasyczne opko”. Bo, prawda, kolor różowy zarezerwowany jest w opkach tylko dla pustych panienek, a wszystkie inne, te mondre i yntelygentne chodzą w jedynych tru, to jest ciemnych kolorach. A, no i jeszcze hejtują róż.

- Madziu nie mieszaj się w sprawy moich podopiecznych. Dziewczyna zaszalała i musi odpracować, a także nauczyć się lepiej i sprawniej uciekać przed odpowiedzialnością. – Przyjaźnie poklepał Ewelinę po ramieniu, po czym delikatnie wypchnął ją na zewnątrz. – Wybacz, ale muszę rozprawić się z pewną nadpobudliwą trzecioroczną, tak Madziu.
- Uhhh! Ja ci dam nadpobudliwą! – Zaśmiała się radośnie wchodząc głębiej.
Przecież to jest obrzydliwe. To znaczy – czemu wykładowca odzywa się w taki sposób przy swojej, jak to nazwał, podopiecznej?

Sama wpędziła się w popołudniowe sprzątanie i czyszczenie boksu Nightmare'a czymkolwiek by nie był.
Hmmm… pomyślmy, co może mieszkać w stajni i mieć swój boks? Nieeee… na pewno nie będzie to koń.

Noooo taaaak… Już na dobre wróciliśmy do tego świata, bo reszta rozdziału skupia się na jakże potrzebnych opisach tego, co i za ile dana dziewczyna kupiła sobie podczas wypadu do miasta.

Kiedy tylko rozmowy ucichły, czerwono włosa wzięła czyste ubranie i poszła się wykąpać.
Łał. Teraz dla odmiany mamy „czerwonowłosą” zapisaną rozłącznie?

Chapter 26
Pułki z tysiącami woluminów sięgające pod sam wysoki sufit od razu nieco poprawiły humor Ewelinie.

- Skąd wiem kim jesteś? W wolnych chwilach staram się nauczyć wszystkich uczniów, którzy wyrobią sobie kartę biblioteczną. Ty wraz z przyjaciółkami byłyście pierwsze w tym roku. – Uśmiechnął się porozumiewawczo. – W sumie to niewielu młodych ludzi tutaj zagląda w pierwszych tygodniach nauki. Odkrywają obecność biblioteki dopiero po pierwszym miesiącu. Dziwne, ale prawdziwe. Może w czymś ci pomóc?
No pewnie, moi wykładowcy też znają na pamięć wszystkich studentów (i kojarzą ich po twarzach) tylko dzięki temu, że czytają listę z nazwiskami (po godzinach pewnie obczajają wszystkich na USOSie).

Każdy z nich był wyposarzony w system skonstruowany z magii runicznej oraz zwykłych cześci.
Ja wiem, że dysortografia taka fajna, pisanie takie trudne i w ogóle, ale wiesz, słowniki to podkreślają. A jednak trochę wiocha, jak się to olewa.

- To magia. Ludzie powoli zapominają o dogodnościach zaś na pierwszy ogień idą komórki i komputery. Z czasem nawet prysznic z ciepłą wodą wydaje ci się zbędny.
- Co?! – Ewelina odwróciła się gwałtowanie. Tuż przed nią stała ta sama dziewczyna którą poznała podczas wstępnych testów. Uśmiechała się wrednie patrząc na zszokowaną minę czerwonowłosej.
- Powoli cofają nasze mózgi do poziomu średniowiecza. Zobaczysz gdy pewnego ranka obudzisz się i stwierdzisz, że w zasadzie łazienka jest zbędna w tym przybytku.
No, pewnie, bo ludzie w średniowieczu byli brudasami  i w zasadzie się nie myli. Wcale nie używali do tego roślin typu mydlnica i w ogóle pojęcie szorowania ciała było im obce. A teraz zburzę cały twój światopogląd. Nie ma za co.

- Mamo, ale czemu?! Czemu zablokowołaś nawet kąto z pieniędzmi od taty?! Czemu nie nawidzisz Świata Magii tak bardzo, że chcesz się mnie wyprzeć!
Kąto… nie nawidzisz…
Wody, wody… i do okna mnie zanieście, bo mdleję!

Jej własna matka nienawidziła ją do tego stopnia, że najzwyczajniej w świecie się jej wyparła.
Nienawidziła: kogo? czego? – „jej”, nie kogo? co? – „ją”.

- Nie możemy nic powiedzieć, dopuki razem tego nie obgadamy.
Słabo mi.

- Może to niegrzeczne, ale słyszałem twoją kłutnię z mamą.
Umieram.
  Ewelina zaczerwieniona spóściła wzrok na stopy.

- Wybacz, że się wtrącam, ale mam pomysł jak sprawić, abyś nie odczówała braku pieniędzy.

Ewelina nie mogła uwieżyć w szczęście jakie ją spotkało.
Nie no, nie wyczymje, no. Dziewczyno, weź się w końcu za siebie! Przestań usprawiedliwiać każdą pierdołę i każdy idiotyzm swoją „dysortografią”, bo to żadne usprawiedliwienie. Totalnie żadne. Albo możesz ogarnąć sobie dobrą betę (na przykład Desdemonę), skoro masz już trzy, ale i tak są takie babole w tekście (gdzie kucharek sześć, tam nie ma co jeść, znasz takie powiedzenie?), albo zacznij w końcu nad sobą pracować. Uwierz, ludzie z wszelkimi „dysami” są w stanie pisać poprawnie. Jasne, to wymaga pracy, ale nie jest niemożliwe i zależy tylko od tego, czy nie jest się leniwym oraz czy usprawiedliwianie się czymś takim nie jest dla kogoś wygodne.
Podobno studiujesz. Nie wiem, jak u ciebie, u mnie wykładowcy zabijają śmiechem, kiedy oddaje się pracę pisemną najeżoną błędami, tłumacząc się przy tym: „mam dyslegzje to mogem”. Mnie też naprawdę nie obchodzi, ile i jakich chorób „dyspisemnych” masz stwierdzonych. Większość z tych błędów poprawia Writer z darmowego pakietu OpenOffice, jak i Word z MS Office oraz praktycznie wszystkie słowniki wbudowane w przeglądarki. Ja po prostu nie mogłabym na poważnie puścić do publikacji na blogu tekstu, który w edytorze w połowie jest czerwony. Dla mnie to lenistwo i brak szacunku dla czytelnika.
Już kilkukrotnie chciałam porzucić tę ocenkę, bo byłam pewna, że oceniam prowokację – powtarzałam sobie raz po raz: „przecież to niemożliwe, żeby w czasach bet i wbudowanych słowników ktoś nadal tak źle pisał”. Od rzucenia tego w cholerę powstrzymały mnie tylko zapewnienia, że ty tak na serio (no i fakt, że to już czterdziesta piąta strona tej oceny). A skoro na serio, to jest we mnie jeszcze jakiś cień nadziei na to, że da się ciebie jakoś naprowadzić ku temu, żeby to opowiadanie nawet nie naprostować (bo takiej góry błędów i nielogiczności nie da się naprostować), ale być może w przyszłości napisać od nowa, tym razem poprawniej oraz z sensem.
Widziałam, jakie oceny dostałaś na innych ocenialniach. I po prostu nie rozumiałam tego, jak można wstawić w regulaminie podpunkt o tym, że za poprawność trzeba dawać maksa, jeśli ktoś ma stwierdzoną „dysfunkcję” (borze zielony, jak to w ogóle brzmi, dysfunkcję, jakby ktoś był ograniczony umysłowo), aż w nocy pobudziłam sąsiadów swoim śmiechem. Z kolei na innej ocenialni skręcało mnie z bólu, kiedy czytałam o tym, jakie świetne w tym opowiadaniu są opisy – może gdybyś nie pisała na zmianę wulgarnie, kolokwialnie, archaicznie i z perspektywy bajarza, te opisy jeszcze by się jakoś uchowały, kto wie, ale zdecydowanie ten tekst pogrążają wszystkie „kolorowowłose” i „kolorowookie”. Po prostu dramat. O reszcie nie będę się wypowiadać. Chyba trudno wziąć na poważnie ocenialnie, które oceniają opowiadanie na podstawie pierwszego, siódmego i dwóch ostatnich rozdziałów.
W każdym razie zmierzam do tego, że wszędzie piano z zachwytu nad twoim tworem. Ja uważam, że nie ma nad czym. Jestem już jakoś w połowie, a fabuła nie porywa, warsztat wręcz czytelnika odstrasza i w związku z tym naprawdę nie potrafię zrozumieć, co tak bardzo zachwyciło innych oceniających w twoim tekście. Nie wiem, jak potraktujesz tę ocenę, bo wyjścia są trzy. Albo stwierdzisz, że jestem głupia i mam wszy na pępku, a ocenkę olejesz, albo weźmiesz ją do siebie i faktycznie coś poprawisz, albo krytyka okaże się dla ciebie miażdżąca i opko porzucisz. To już twój wybór, co z tym zrobisz.
Osobiście polecam bramkę numer dwa.
Jeszcze jak widzę, że w komentarzach już dwa lata temu ktoś wypisał ci te wszystkie orty, to skręca mnie podwójnie. Serio (bo pewnie ja też niepotrzebnie się produkowałam).

Chapter 27
 Delikatnie przesunęła konia na wyczyszczoną połówkę i zaczęła sprzątać resztę.
Chciałabym to zobaczyć.
Okazuje się też, że koń nie bez powodu wabi się „Nightmare”. Wszak atakuje każdego, kto zbliży się na odległość ręki.
Oczywiście poza Eweliną, bo ona jest special snowflake.
Aha.
Później tłumaczysz to tym, że Ewelina dla konia była po prostu miła. Czy zakładasz zatem, że w stajniach pracują ludzie, którzy znęcają się nad zwierzętami lub nie mają pojęcia o opiece nad nimi?

Budzik rozbrzmiał Ewelinie tuż przy samej twarzy wyrywając ją z pięknego snu, gdzie spotkała się z tajemniczym przystojniakiem. Ponieważ znów zasnęła nad książkami odrabiając resztę prac domowych, czuła, że każdy mięsień w plecach krzyczy z bólu. Z wielkim ociąganiem podniosła się i ruszyła w stronę łazienki.
Wyszykowała się w niecałe pół godziny i na wpół przytomna poczłapała na zajęcia dla nieobdarzonych.
Czas płynął tak szybko, że nawet nie zdążyła zorientować się kiedy przeleciał cały dzień, a ona już siedziała z przyjaciółkami przy kolacji.
- Pyszne te szaszłyczki! – Sandra ze smakiem oblizała ubrudzone palce. – Normalnie przypominają mi się grille u ciebie w domu.
Jak już mówiłam, akcja dziejąca się w samym CM kręci się głównie wokół jedzenia.
Generalnie dzieje się tak, że mama Eweliny to ivul bicz i odcina córce dostęp pieniędzy z konta, które dla Eweliny założył ojciec, a o istnieniu którego matka bohaterki nie miała pojęcia. Wiecie. Nie miała pojęcia, ale i tak to konto blokuje.
Bikos fak ju, dats łaj.
W związku z tym Ewelina, mimo konieczności nauki, podejmuje pracę w bibliotece. A do tego opuszcza lekcje, żeby odwiedzić mhhrocznego konika, Nightmare’a i dać mu marchew/jabłko. W CM semestr zaliczyć ponoć trudno, ale Ewelina jest przecież taka wspaniała, że na pewno da radę. (Ale spokojnie, w późniejszych rozdziałach o Koszmarku już się nie wspomina – po co więc w ogóle go wprowadziłaś?).

Chapter 28
Ewelina zaśmiała się rozumiejąc powoli całą sytuację. Widocznie Nightmare musiał być sławny ze swej porywczości i ciężkiego charakteru, a ona o tym nie wiedząc traktowała go jak zwykłego, choć niezwykle dużego konia
No nie. „Nightmare” dali mu na imię pewnie przez przypadek.
I w ogóle zastanawia mnie jedno: bo Ewelina trafia do tego boksu za karę, bo tak każe jej Daniel, wykładowca, który miał mieć dyżur, w czasie którego miał czyścić stajnię. Tu wykładowcy czyszczą koniom boksy?! A poza tym nauczyciel wysyła ją do pracy przy najbardziej niebezpiecznym koniu w całej stajni bez uprzedzenia, że zwierzę  może być groźne. I ta naiwność, że, ojejciu, Koszmarek taki dobry, a sie go wszyscy bojo!
A charakter może być trudny, nie ciężki.

 Tydzień znów nabrał tępa i każda z przyjaciółek wpadła w szalony wir zajęć oraz prac domowych.
Tempa. Tępa może być siekiera.

  Gdy nastał w końcu kolejny piątek, na tablicy w głównym holu zostały rozwieszony pierwsze grupy, które miały rozpocząć swe przygody na rajdach. Cztery pięcioosobowe drużyny podczas kolejnego tygodnia miały uczyć się wraz z przydzielonymi opiekunami jak przetrwać w świecie pozbawionym udogodnień cywilizacyjnych.
No faktycznie ten świat magii musi być naprawdę przemyślany i pełen mądrych ludzi, skoro muszą uczyć się, jak przetrwać w dziczy. Mam wrażenie, że traktujesz średniowiecze jak jakiś ciemnogród. Borze zielony, przecież kanalizację znali już nawet w starożytności, a ty mówisz, że myć trzeba się błotem z rzeki i srać w krzakach (oczywiście hiperbolizuję). Totalnie wyobrażam sobie to, że wraz z ukończeniem nauki w tej szkole wszyscy uczniowie dostają kopa w dupę i są wypychani do dziczy z hasłem „radźta se sami”. Tylko że średniowiecze to nie czasy kamienia łupanego i podcierania się liśćmi.

Rajd zaliczacie samotnie lub w grupie. Podane wam zestawy są jedynie propozycjami, ponieważ jak to się mówi „w kupie siła, w kupie cieplej”. – Daniel zachichotał ze swego niewybrednego żartu. Nikt inny jednak nie podzielał jego wesołości.
Nie dziwię się. Jak człowiek jest w miarę ogarnięty, to gimbożarty go nie bawią.

Okazuje się, że na rajdzie nie dość, że muszą przetrwać w dziczy, to jeszcze mają uciekać przed innymi grupami oraz lać się o jakieś znaczniki, które każdy dostanie przydzielone. Borze zielony. Nie dość, że Harry Potter, Atlantyda (i wyginięcie dinozaurów) w tle, to teraz jeszcze Igrzyska Śmierci.
A, no i oczywiście bohaterki nie dość, że znają się na szermierce, to całkiem nieźle strzelają z łuku. Spoko. Właściwie pewnie znają się na wszystkim. Ale ostatecznie i tak nie mają okazji, żeby wykazać się tymi umiejętnościami.

– Jeszcze dziś musimy poszukać kilku rzeczy nim zapadną kompletne czynności.
Takie teksty utwierdzają mnie tylko w przekonaniu, że nie czytasz tego, co piszesz.

Chapter 29
Gliniane naczynia uformowane za pomocą rąk i wypalone dzięki prostemu zaklęciu, służyły jako zbiorniki na wodę, a także jagody, grzyby i jadalne korzonki. Wśród zapasów znalazły się również dzikie jabłka, orzechy laskowe, a nawet resztka malin pozostawiona przez leśne zwierzątka. Dziewczyny nie mogły narzekać na brak pokarmu, choć kiedy myślały o kolejnym posiłku, skręcało je w środku. Dieta leśna wywoływała kakofonię dźwięków i problemy żołądkowe, ale czego to człowiek nie zrobi by nie wylecieć z wymarzonej uczelni?
W jakim świecie one żyją, że tak zwyczajne rzeczy powodują u nich problemy żołądkowe? Przecież to tylko owoce, orzechy i korzonki. Same zdrowe rzeczy. Jedynie grzyby z tego zestawu są ciężkie i mogłyby spowodować jakieś nieprzyjemności.

Ania w tym samym czasie znalazła gniazdo z jajkami przypominającymi wielkością kurze choć o odmiennej, nakrapianej barwie.
Barwa nie może być nakrapiana.

- Ignacy pisał, że te tereny są zbyt podmokłe i zdradzieckie, dlatego rzadko kto wypuszcza się w tą stronę.
Zapuszcza. A poza tym piszemy tę stronę.

Zastanawia mnie sama postać Ignacego. W końcu jest pracownikiem CM, bibliotekarzem dokładniej. Nie wydaje ci się, że lekkim przegięciem byłoby to, żeby pracownik dawał jednej z uczennic notatnik ze swoimi zapiskami, w których zawarł informacje, jak przetrwać te całe rajdy? To z kolei nasuwa mi kolejne wątpliwości. Bo być może Ewelina i Ania nie były w stanie sobie bez tego notesu poradzić, a to znowu oznacza, że nie byłyby w stanie zdać tego egzaminu, ergo nie nadają się do CM.

Najpierw coś na kształt glinianej patelni zostało obleczone niewielkim zaklęciem, aby mogło spełnić swą rolę.
Skoro już tak bardzo chcesz utknąć w tym średniowieczu, to może jednak zrób jakikolwiek research. W tym wypadku zrobię go za ciebie i podpowiem ci, że w wiekach średnich do smażenia na otwartym ogniu służyły takie naczynia jak „trójnóżki”. Ich wygląd możesz sobie bezproblemowo zguglać, zasada ich działania również powinna być zrozumiała.

Później dziewczyny wykopały całkiem spory dół, w którym ułożyły stosik drewna, następnie używając wcześniej przygotowanych parawanów z gałęzi zasłoniły ognisko, aby nikt nie mógł dostrzec płomieni z dalszej odległości
Masz w ogóle pojęcie o tym, jak rozchodzi się światło? Szczególnie od ognia rozpalonego w niemal egipskich ciemnościach?

Nie wiadomo czemu nagle obie parsknęły śmiechem. I tak w wesołym nastroju zaczęły przygotowywać dziką jajecznicę. Jak się okazało zaklęcie sprawiło iż nic nie przywarło do glinianego dna i przyjaciółki po chwili mogły się uraczyć pyszną, dziką jajecznicą.
Trudno, żeby jajecznica była dzika. Można powiedzieć, że jajecznica była zrobiona „na dziko”, bo w tym wypadku samo „dzika” jest przesadnym kolokwializmem.

- Chodźmy stąd. – Ania próbowała odciągnąć przyjaciółkę, ale tę sparaliżował strach. Każdy członek jej ciała był jak zmrożony. – Błagam Ewelina róż się.
Róż, jak wiemy, jest ważnym elementem makijażu.
   
Nie bardzo wiedząc w którą stronę powinna się udać, powoli cicho pojękując ruszyła z prądem strumienia mając nadzieję, że dojdzie do znajomego terenu.
Aaaa, czyli że powoli pojękiwała. No jasne.

Chapter 30
  Trzy dni minęły, a ona wciąż posiadała swą szarfę. Jedyny problem polegał na tym, że nie miała siły by wezwać opiekunkę.
Przecież miała tylko trzy razy wypowiedzieć jej imię… Wcześniej miała siłę wybudować sobie prowizoryczny szałas, a teraz nie może wydusić kilku słów?

Postacie rozpaliły wielkie ognisko, które dawało Ewelinie tyle ciepła, że aż rozpaliło w niej iskierkę nadzieji

Prezydent pozdrawia

Czerwonowłosa pogrążona w maligmnie po prostu obserwowała istoty tańczące wokół ogniska
Ale że w czym?

Były piękne, wysokie i gibkie o długich, jasnych włosach.
Ewelina mogłaby się już przyzwyczaić. W końcu wszyscy tam są tacy och i ach.

- Szłam dalej nie bardzo wiedząc gdzie się znajduję. Przez gorączkę i udeżenie w głowę zupełnie straciłam poczucie czasu i przestzeni.
Mhm…

Dlatego tak ciężko było ją namieżyć.

Oficjalnie stwierdzam: twoje postacie są ciężko upośledzone umysłowo. Najpierw trafiają na zwłoki na wpół zeżarte przez wilki. Później te wilki ich ścigają i cała akcja prawie kończy się tragicznie. Oczywiście trzy psiapsióły nikomu o niczym nie mówią.
Teraz widziały morderstwo jakiegoś kolesia w lesie, w którym przeprowadza się te pieprzone rajdy, w czasie których jeden z uczestników mógł zginąć, gdyby się na tych zbirów natknął. Czy powiedzą o tym rektorce? Nieeeeeeeeeeeeeeeeeeeeee, bo po co.

Czy uwieżyła w ich wersję wydarzeń?

Kiedy Ewelina wróciła w końcu do swojego pokoju, dziewczyny przywitały ją huczną imprezą. Nie_wiadomo skąd wytrzasnęły balony i serpentyny, przez co pokój wspólny wyglądał bardzo sylwestrowo. Dziewczyny zaopatrzyły się w talerze, półmiski i miski najróżniejszych smakołyków. Nie brakło także przeszmuglowanego alkocholu.

Alan Rickman nie popiera.
Tak tylko przypominam, że Ewelina dopiero co wyszła ze szpitala. A w ogóle to znowu będą chlać, co pewnie znowu doprowadzi do dramy, o której znowu nikomu nic nie powiedzą.

- Zostaw mnie! – Krzyczała, wciąż próbując wieżgać.  Sheridan był jednak od niej o wiele silniejszy. Przygwoździł ją do łóżka patrząc tym swoim spojrzeniem mającym tak wiele wspólnego z dzikimi kotami.

- Zejdź ze mnie! – Ewelina była zmęczona. Teraz marzyła jedynie, aby wziąć piżamę i pójść do wanny, chłopak miał jednak inne plany. Znów zmiejszył odległość między nimi tak, że teraz czuła jego ciepły oddech na swej skórze.

Ewelina czóła, jak krew napływa do i tak czerwonych policzków. Niewiedziała, co się z nią dzieje. Nigdy wcześniej nie była w takiej sytuacji.
Nie no, to opko musi być prowokacją. Jedność czasu się kłania tak btw.

Chapter 31
I oczywiście dyrektorka zapewnia studentki, że przecież mogą jej wszystko powiedzieć, że to dla ich dobra. Ale nie. Ania jest nieugięta. Nie powie przecież, że widziały morderstwo, rozszarpane ciało i inne takie atrakcje. Niech ludzie giną, a co tam.

Rozdział 32
Ewelina dostaje pierwszą wypłatę od Ignacego, wszak pracuje u niego w bibliotece. Nasze gimbobohaterki zgodnie stwierdzają: pierwszą wypłatę trzeba przepić. Może jednak ten koleś, który na zajęciach dla nieobdarzonych powitał wszystkich anonimowych alkoholików miał trochę racji…

- Sandra zapomniała, że się z nami umówiła i w tym samym czasie umówiła się ze swoimi psiapsiułami! – Ania była naprawdę zła.

Przyjaciółki zgodnie ze staropolską tradycją, zaczęły od przepijania pensji Eweliny.
A możesz coś więcej o tej staropolskiej tradycji powiedzieć?

Dziś nie tylko w opowiadaniu został poruszony temat święta. Mam dla was także niespodziankę specjalną. Moja uzdolniona Muza Natchniuza - przyjaciółka Ania, przygotowała również niesamowitą ilustrację przedstawiającą parę bogów.
Wszystko fajnie, tylko po prawej mamy postać z gry Assassin’s Creed, a to rodzi pytanie, czy twoja koleżanka faktycznie jest autorką tej grafiki.

Chapter 33
- W naszym sklepie klient wybiera materiały, a my szykujemy stroje według odpowiednich szablonów.
- Czyli to znaczy, że będziemy mogły same wybrać wszystko? – Ekscytacja Eweliny była tak wielka, że aż zaczęła piszczeć ze szczęścia. Ania musiała ją pacnąć w ramię, by się uspokoiła.
- Przestań głupolu. To na pewno bardzo dużo kosztuje, a nas nie stać.
Mężczyzna pokręcił głową słysząc Anię i zapewnił, że nie jest wcale tak drogo jakby się mogło wydawać.
- Jeśli panie pozwolą to przyznam się szczerze, że nie prowadzę tego przybytku dla zarobku.
W sumie kto chciałby zarabiać na swojej pracy, nie? To znaczy: no, pewnie każdy, ale imperatyw opkowy nakazuje, by było inaczej.

- Zajmą się paniami najlepsze pracownice i w przeciągu dwóch godzin wszystko powinno być gotowe.
Sukienka. Balowa. Średniowieczna.
W dwie godziny.
Wychodzę.
Ach, no tak, czary. Wiecie, tutaj wszystko robi się samo dzięki czarom właśnie. Bo magia jest tak wygodna, że pomaga właśnie tam, gdzie imperatyw opkowy tego wymaga. Choćby i nawet wcześniej nie istniało odpowiednie zaklęcie, to za moment, jeśli będzie potrzebne, jednak się znajdzie.
No. I tu sukienka szyje się, jak pewnie wszyscy się domyślili, sama. A dokładniej to szyje się według wykroju z książki. No po prostu czary.

Solanowa została poprowadzona do niewielkiego pomieszczenia wypełnionego lustrami. Po środku na ciemnej, drewnianej posadzce stał niewielki stołek
Prawie jak u Madame Malkin. Pośrodku piszemy łącznie.

Wiązała ze sobą moc i piękno, które aż szturchało wrażliwą strunę w sercu Eweliny.
Za struny się szarpie lub się w nie uderza.

Suknia była dwukolorowa. Jadowicie zielony materiał, który wybrała Ewelina stanowił trzon stroju, wszystkie dodatkowe miejsca zostały wzbogacone przepięknym, złotym suknem mieniącym się w wpadających do środka promieniach słońca. Solanowa nie mogła się napatrzeć na siebie. Wyglądała jak królewna.
Yyy… tag. Połączenie jadowitej zieleni ze złotem wcale nie będzie boleć w oczy, w ogóle.

Eliza zniknęła za drzwiami by wrócić z czarnym pudełkiem. Wręczyła go dziewczynie z uśmiechem na ustach.
Wręczyła jej tego pudełka.

Tu zacznie się wykład archeologiczny:
 Ewelina zdjęła pokrywkę i zobaczyła piękne trzewiki na kwadratowym obcasie.
ŚREDNIOWIECZNE TRZEWIKI NIE MAJĄ OBCASÓW. Trzewiki mogą być płytkie lub głębokie (zależy jak wysoko sięga cholewa buta). I przede wszystkim: to nie jakieś pantofelki, że się je wsuwa i pięknie wygląda na balu. Trzewiki, podobnie do ciżm, się sznuruje (właściwie w ogóle bardziej mi do tamtego okresu pasuje ciżma, nie trzewik). Trzewiki zyskują prawdziwe obcasy dopiero w XVII wieku, kiedy rozwija się przemysł obuwniczy. Wcześniej (później też, ale i obuwie się zmieniło), dla ochrony noszono patynki, które miały chronić właściwe obuwie (bo w miastach na ulicach wielkim problemem był chlew, bo ludziom wygodniej było wypieprzyć swoje śmieci i brudy za okno, a jak jeszcze na taką często piaszczystą drogę spadł deszcz, to już w ogóle impreza życia była… w sensie dla świń, bo puszczano wtedy świnie, żeby się najadły). Ale co ja się będę produkować. Skoro już wszystko na siłę wpychasz do tego średniowiecza, to może jednak bądź konsekwentna, jeśli zaś nie wiesz – zrób research, to nie boli (specem nie jestem, ale archeologię studiuję, średniowieczem się interesuję, więc w razie potrzeby bez problemu mnie znajdziesz, za pytania nie gryzę). A jeżeli buty mają pochodzić z innego wieku, to wypadałoby to w jakiś sposób zaznaczyć (bo sukienka podobno była typowo średniowieczna) lub wspomnieć coś więcej niż to, że „nie pochodziły z dwudziestego pierwszego wieku”.
Ale propsy za to, że w końcu nie napisałaś wieku cyframi rzymskimi. Zawsze to jakiś postęp.

Chapter 34
Wiem, kto będzie truloverem! Główna bohaterka to Ewelina Solan, w książce o religii bohaterki znajdują: „Symbolami bogini Soli jest złota tarcza i sokół z rozpostartymi skrzydłami”. Główna bogini nazywa się „Sola” (Pszypadeg? Nie sondze), Daniel, ten ich opiekun, nazywa się Daniel Sokół i umie zmieniać się w... sokoła! Problem w tym, że Daniel, co można wyczytać w opku, ma dziewczynę. ALE W OPKU DZIEWCZYNA NIE ŚCIANA, DA SIĘ PRZESUNĄĆ.
     
Przyjaciółki uścisnęły się, po czym każda nacięła sobie kciuk wyjętym przez Ewelinę nożem, zawierając tym samym pakt lojalności.
Ale po co… Przecież są z XXI wieku i nie robią żadnych czarów, do których byłoby to potrzebne…

   Ewelina zaśmiała się radośnie widząc lekko naburmuszone minę bibliotekarza.
Naburmuszoną.

Na balu pojawiają się Agnieszka i Bombardier (gadający kot), którzy mają swoją bimbrownię w lesie. Oczywiście na bal przychodzą po to, żeby handlować alkoholem. I weszli do tej szkoły, i co? Nikt ich nie kontrolował? Nikt nie ogarnął, dlaczego jacyś obcy ludzie wchodzą do zamku? Tak po prostu można do tej szkoły wejść? Żadnych zabezpieczeń, niczego? Podobno zamek był chroniony potężną magią.

Gdy nieco podpita wracała chwiejnym krokiem z toalety, zobaczyła coś niepokojącego. Tuż obok drzwi wejściowych stał Sheridan i z kimś rozmawiał flirtująco się uśmiechając. Ewelina chciała go minąć i wejść na salę, nie przejmując się tym zbytnio, kiedy zobaczyła jak chłopak schyla się i całuje tajemniczą dziewczynę.
Solanowa zamarła w pół kroku, a kiedy zobaczyła rude loki i znajomą suknię, odwróciła się na pięcie i ze łzami w oczach pobiegła do pokoju.
Przecież Ewelina i Sheridan nawet nie byli parą… Co ją obchodzi to, że całuje się z jakąś inną laską (w tym wypadku jej przyjaciółką)? Przecież sama jeszcze zaznaczyłaś, że nie podobało się jej to, jak napadł na nią wcześniej podczas imprezy w jej sypialni, a teraz ma być robiony na trulova…? Błagam.

Chapter 35
Tak naprawdę wcale nie zależało jej na Sheridanie, o nie. Ten chłopak był jej obojętny. No może nie tak do końca, ale nie wiązała z nim chwilowo żadnych planów. W sumie zgodziła się z nim iść na ten bal z braku jakiejkolwiek alternatywy, jednak fakt, że Ania się z nim całowała, był po prostu niewybaczalny.
Nie zależało jej na Sheridanie, ale i tak profilaktycznie fochnęłą się na Anię.

— Z nikim bólu nie podzieliła i w zimnej ziemi skończyła. Oj moje dziecię, maleństwo me, czemu dręczysz ciągle się. Świat w koło martwy zostanie, a z twej dobroci nic nie będzie, bo nienawiść i wrogość znajdzie cię wszędzie. Jam ojciec dobry, duszę twą ocali, bądź tylko przy mnie gdy świat się zawali.
Ach, te częstochowskie rymy…

Chapter 36
Ignacy już od samych drzwi powitał ją szerokim, słowiańskim uśmiechem.
Jak wygląda słowiański uśmiech…?

Sama nie wierzę w to, co zaraz powiem, ale… ten rozdział był lepszy. Nie chodzi mi już nawet o to, że poprawniejszy, bo widać, że w końcu pojawiły się pauzy zamiast dywizów, a tekst jest wyjustowany i mimo wszystko widać jakąś mikrą poprawę (ale nadal któraś z twoich bet poprawia z poprawnego na złe). Czytanie o ustroju magicznego świata było znacznie ciekawsze niż sercowe rozterki, potańcówki i szycie sukienek. Może powinnaś pójść właśnie w tym kierunku?

Chapter 37
Ewelina Solan wysiadła na swoim osiedlu i od razu pomknęła na stację benzynową, aby zakupić ćwiartkę wiśniówki.
Ona naprawdę ma problemy z alkoholem.

I w tym rozdziale tragedii nie było, bo opis powrotu do domu nie zachwycał, brakowało w nim emocji. Czegoś, co sprawiłoby, że ta scena byłaby bardziej krwista. Chociaż najgorsza znowu nie była – tak, jakbyś powoli zaczynała się wyrabiać. Trochę szkoda, że dopiero teraz, ale mimo wszystko widzę jakiś postęp.

Chociaż z drugiej strony (taaaak, znowu narzekam) nie podoba mi się to, że teraz fabuła opiera się głównie na tym, że Ewelina i Ania co chwilę mdleją i trafiają do szpitala. Bo to już się nudne robi.

Chapter 38
Nagle, nieopodal „mini izolatki”, rozległ się szereg przyśpieszonych kroków. Ewelina nie do końca sama rozumiejąc czemu, z powrotem ułożyła się w pościeli, po czym zamknęła oczy. Udawanie, że śpi opracowała do perfekcji, jeszcze w Świecie Techniki, kiedy to nie chciała rozmawiać z matką.
Heloooł, przecież przed chwilą wypiła szklankę wody. Nie słyszeli tego? Nie zauważyli, że szklanka jest pusta? A zwrot „kiedy to” sugeruje, że mówisz o jednym konkretnym momencie w przeszłości, nie zaś powtarzalnej czynności. Wystarczy, jeśli pozbędziesz się „to” i będzie lepiej.

No i stało się wszyscy podejrzewają, że Ewelina straciła większość swojej mocy, ale, znając życie oraz opkowe realia, pewnie wszystkich zaskoczy. Koniec końców okaże się, że wcale nie ubyło jej mocy, a wręcz przeciwnie.

Coś ją goniło, i choć czuła przed tym „czymś” paniczny, wręcz pierwotny lęk, nie mogła dostrzec napastnika.
Ale co ma jedno do drugiego? Zdanie miałoby sens, gdyby brzmiało np. tak: „I choć bardzo chciała wiedzieć, co ją ściga, nie mogła dostrzec napastnika”. Rozumiesz różnicę?

Ech. Widzę, że teraz przecinków jest aż nadto. Nadal ich nie wypisuję, bo nie widzę w tym sensu, ale ktoś robi ci w tekście wielką krzywdę. Oto przykłady:
Słyszała niekiedy zbliżające się, ciężkie kroki, kątem oka widziała, wielki i potężny cień, ale zupełnie nie mogła go zidentyfikować.

Najpierw byli to zwykli przechodnie, którzy o smutnych twarzach skazańców, wpatrywali się w nią, jakby ich zawiodła.
Powinno być: Najpierw byli to zwykli przechodnie o smutnych twarzach skazańców, którzy wpatrywali się w nią, jakby ich zawiodła.

Gdy, w końcu nie wytrzymała i zdecydowała się, aby podejść do jednego starszego mężczyzny, ten uderzył ją z całej siły, drąc się na nią w niezrozumiałym języku.

Niewielki promień światła oświetlał punktowo miejsce, w którym leżała.

Ciemność zgęstniała, i wyrzuciła z siebie coś, co, wydając warczące odgłosy, zaczęło raz po raz atakować ciało dziewczyny, odgryzając kawałki skóry i mięśni.

Okej, teraz przykładowy opis:
Wyglądał na faceta pod czterdziestkę. Ubrany był w obrzydliwy, czarno-szary sweter rodzaju tych gryzących, jasno-brązowe sztruksowe spodnie niemodne od ponad dwudziestu lat i czerwone tenisówki. Miał na oko nie więcej niż metr siedemdziesiąt cztery, ciemne, gęste włosy i pokaźną brodę z wąsami.
Jasnobrązowe piszemy łącznie. Ten opis jest o niebo lepszy od tych poprzednich. I przede wszystkim nie ma określenia „ciemnowłosy” – a to już coś. ALE… określanie wzrostu co do centymetra nie jest najlepszym pomysłem. Wystarczyło wspomnieć, że był np. średniego wzrostu lub nie odstawał specjalnie wzrostem od ludzi w jego wieku, etc., etc. Bohater nie ma przecież w oczach miarki.

Mam jeszcze uwagę co do ubogości twojego słownictwa. Bo jest naprawdę ubogie. Tak, są postępy względem poprzednich „chapterów”, ale nadal zdarzają się sytuacje, w których powtarzasz te same zwroty. Jednym z takich momentów jest pisanie o „zwinięciu się w pozycję embrionalną”. Powtarzanie tak charakterystycznej czynności w tekście sprawia, że zaczyna ona brzmieć nienaturalnie. A przecież język polski jest taki bogaty! Mogłabyś na przykład napisać, że Ewelina, leżąc na boku, podkuliła nogi lub podciągnęła je pod brodę, zamiast opisywać daną czynność wciąż tymi samymi słowami.

Chapter 39
Stał oparty o marmur, paląc swoją drewnianą fajkę.
O marmurową ścianę, jeśli już. Marmur jest materiałem, budulcem, nie konstrukcją samą w sobie.

— Ty, ale ciacho. — Paulina oblukała piłkarza od góry do dołu.
„Oblukać” jest przesadnym kolokwializmem, który nie pasuje do narracji trzecioosobowej.

— Oczywiście! Przecież nie każe wam tropić prawdziwych zwierząt, a swoich kolegów.
Co robię? Każę – skoro to 1. os. lp.

(ale rozdział znowu nie jest wyjustowany!)

No i tak właściwie szkoda, że nie powiedziałaś czegoś więcej o zajęciach terenowych z łowiectwa. Skoro świat magiczny jest tak bardzo inny od tego technicznego, to powinnaś wprowadzać do niego czytelnika, sprawiać, by nie błądził.
Tak samo z zaklęciami, o czym już wcześniej wspominałam – mogłabyś wysilić się na coś więcej niż „rzucił kilka zaklęć/powiedział parę słów i coś się stało”.

Chapter 40
Cichutko na paluszkach przekradła się obok fotela, aby sięgnąć po klucz do biblioteki. Gdy już trzymała go w drżących paluszkach, mężczyzna zakaszlał po czym się obudził. (...)  Dopiero gdy ponownie usłyszała miarowe chrapanie, postanowiła cichutko, na paluszkach opuścić pomieszczenie.
Chyba już wcześniej wspominałam ci o zdrobnionkach, zdrobnioneczkach. A w ogóle to powtórzenia. I jednocześnie kolejny argument na to, że twój język jest niezwykle ubogi, bo nie potrafisz opisać konkretnej czynności w inny sposób, niż opisywałaś wcześniej.

Większość przetłumaczonych ksiąg i zwojów stała na pułkach w bibliotece, przez co prawie nikt nie zapuszczał się w te strony.
Żołnierze od czasu do czasu stękali głucho, kiedy nie mogli podrapać się za uchem, wciąż trzymając opasłe księgi oraz liczne zwoje.

Ewelina właśnie w tym momencie zdała sobie sprawę, jak bardzo bibliotekarz jej ufał, i jak bardzo by go zawiodła, gdyby ktoś ją przyłapał.
Bo dopóki siedziała w zakazanej części biblioteki o czwartej nad ranem cichaczem, było całkiem spoko, no nie? W końcu czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal…

Ścianka była widoczna z miejsca w którym stała, i zajmowała jedynie jedną dziesiątą powierzchni głównego katalogu.
Poruszając się powoli, rozpoczęła poszukiwania
Ale że ta ścianka? Czy powierzchnia?

Dodała pośpiesśnie przepraszającym tonem.
Y… Tak.

— Dobre wychowanie karze mi powiedzieć
A mnie każe powiedzieć, że „karze” jest od „karać”.

— Proszę cię sieć cicho, chyba, że chcesz przeleżeć wśród pajęczyn kolejne parę setek lat.
Nawet jak masz bety, to i tak sadzisz takie byki…

Chapter 41
Krojenie martwych roślin i nie tylko (tak moi drodzy, w skład eliksirów wchodzą również takie produkty jak: żabie oczy, rybie pęcherze, odciski mandragor, skrzydła nietoperzy, pajęcze odwłoki, łuski trytonidów i tym podobne), nie należy do najmilszych zajęć, ale w miłym towarzystwie czas zawsze szybko płynie i nim którakolwiek się zorientowała, do klasy weszła profesor Dagmara.
Czyli można w tym było znaleźć dokładnie wszystko to, co w Harrym Potterze. I skąd mandragory mają odciski? W naszym świecie mandragory są zwykłymi roślinami. Jeśli faktycznie zrzynasz od Rowling, powinnaś to jakoś zaznaczyć, o ile nie wyjaśnić. I co to jest martwa roślina? Uschnięta? Przegniła?

— Choć do mnie. Przyjdź do mnie. Bądź moją.
Pisząc „choć” zamiast „chodź” to trochę tak, jakbyś pisała też „przyjć” i „bąć”...

— Różowowłosa poklepała Ewelinę po ramieniu na co ta zareagowała z prawdziwą furią.
Jak słodko, mamy też różowowłosą! Ale zaraz, czy ten kolor nie był wcześniej obiektem hejtu?

Ewelina zachowuje się jak rozwydrzony gimbus. Naprawdę. Zawsze, gdy ktoś chce jej pomóc, ta reaguje agresją, fochem i na wszystkich wrzeszczy. Serio powinna się do tego magicznego psychologa przejść, bo ma ze sobą problemy (i z alkoholem też).

Cieszę się, że obdarzył mnie takim zaufaniem, ale boję się, że mogę go zawieźć.
Zawieźć? Tak? A dokąd?

Chapter 42
Z jednej strony podoba mi się to, że Ewelina znalazła książkę, w której mówi się całą prawdę o historii świata magii, skoro na zajęciach uczą ich nieprawdy. Z drugiej zaś mam ten problem, że cała ta jakże prawdziwa, gadająca książka i jej treść są trochę wyssane z palca. Jakby zawarte w niej wiadomości były zupełnie nieprawdziwe. Ale to tylko moje wrażenie.
Bardziej nurtuje mnie co innego – problemem jest to, że Ignacy, będący bibliotekarzem, dał Ewelinie dostęp do działu z zakazanymi dla przeciętnego uczniaka księgami. Znajduje się tam również księga, z której można się dowiedzieć tego, że wszystko, czego magowie/czarodzieje uczą się na lekcjach, jest bzdurą.
I jak rozumiem, że można mieć do kogoś zaufanie, tak dorośli (tacy już po trzydziestce, nie mówię o osobach, które dopiero przekroczyły osiemnastkę) w twoim tekście są strasznie naiwni. Wystarczy jeden uśmiech i już ufają każdemu, dają wszystkim dostęp do tego, czego w danej chwili im potrzeba, a nawet łamią regulamin szkoły, podpowiadając np. jak przetrwać rajd.
Pomyśl, czy to nie zbytnie stworzenie postaci na jedno kopyto. Bo może jedna mogłaby być naiwna, ale wszystkie? Raczej wątpię.

Ewelina zapukała nieśmiało do pokoju przyjaciółki, a kiedy nie usłyszała namowy, nacisnęła klamkę.
Chyba pozwolenia.

Chapter 43
Głęboko zaciągając się powietrzem, kilkukrotnie przełknęła głośno ślinę i dopiero wtedy nacisnęła na żelazną klamkę. Drzwi cicho skrzypnęły wpuszczając ją do niewielkiego, ale dość przestronnego, jasnego pomieszczenia, będącego gabinetem szkolnego psychologa.
Jabłoński siedział, za drewnianym biurkiem, pogrążony w lekturze. Zupełnie nie zauważył, że ktoś go odwiedził i dopiero kiedy Ewelina odkaszlnęła, zwrócił swój wzrok w jej kierunku.
A zapukała chociaż?

— Cieszę się, że Amelia tak szybko do ciebie dotarła. Może spoczniesz? — Gestem dłoni wskazał leżankę stojącą pod strzelistym oknem. Sam wyszedł zza biurka i zajął wielki, zielony, nieco wyświechtany, skórzany fotel.
Wizja rodem z amerykańskiego filmu. Widać, że nie masz pojęcia, jak wygląda wizyta u psychologa.

Psycholog Jabłoński informuje Ewelinę, że ma wybór. Może być z nim szczera lub nie.
— Ja… — Słowa nie bardzo chciały wyjść z wyschniętych, ust. Więzły w gardle dławiąc i wywołując zimny pot na całym ciele. Chciała wydusić z siebie jak jest jej źle, jak dręczą ją koszmary, jak bardzo się boi. Zamiast jednak tych wszystkich słów, które może by i pomogły, rzuciła tylko — …nic nie pamiętam.
Jabłoński przymknął oczy i przez chwilę trwał w milczeniu.
— Dobrze. No cóż. W takim razie widzimy się za tydzień. Możesz wracać do zajęć.
A Ewelina kłamie, że nic nie pamięta. I na tym sesja się kończy. Tak. Zgadliście. Ewelina przyszła, powiedziała, że nic nie pamięta i w związku z tym psycholog zaprosił ją na sesję za tydzień. *ba dum tss*

Od utraty swego wewnętrznego źródła, działy się z nią naprawdę niepokojące rzeczy. Jak choćby ta nieustanna świadomość, że ktoś ją obserwuje.
A Ewelina oczywiście nikomu o tym nie powiedziała.

To już wszystkie rozdziały, przejdźmy zatem do podsumowania.

Powiem ci jedno, to będzie najcenniejsza rada, jakiej ci udzielę podczas tej oceny. Słyszałam, że masz trzy bety. Dwie z nich cię oszukują. Podpowiem jeszcze jedno: na pewno nie oszukuje cię Desdemona. Ona zna się na betowaniu i naprawdę potrafi posługiwać się językiem polskim. Naprawdę. Zaufaj jej. Pozostałe dwie bety robią ci w tym opowiadaniu chlew, żeby nie wyrazić się gorzej. Twoje opowiadanie wygląda, jakby było napisane przez dzieciaka, który przecinki wstawia „na czuja”. Jakbyś nigdy nie miała podstaw języka polskiego w szkole. Nie mówię, że masz być wszechwiedzącą w sferze poprawności, bo sama nauczyłam się poruszania się w sferze interpunkcji, gramatyki itp., dopiero po szkole średniej, ale część błędów woła o pomstę. Nawet niespecjalnie mam ochotę na to, by poprawiać ci błędy, tak dużo masz ich w tekście. Wolałabym się zająć stroną merytoryczną, bo i ona znacznie kuleje. Obawiam się tylko, że w takim wypadku nadal będziesz tkwić z tymi dwoma zbędnymi betami, które po Desdemonie poprawiają z poprawnego na złe.

To marna inspiracja Harrym Potterem. Nic więcej. Dialogi są sztywne, sztuczne, miałkie, często niesmaczne. I nie chodzi nawet o to, że dana postać ma niesmaczny styl bycia – dialogi po prostu są mało autentyczne i miejscami obleśne. A nawet, jeśli na siłę chcieć nazwać je autentycznymi, to mogą jedynie mieć rację bytu w polskim gimnazjum wśród średnio rozgarniętej młodzieży.

Postaci są płaskie jak tektura. Każda wypowiada się tak samo, bo brakuje jakiegokolwiek idiolektu, który mógłby je rozróżnić. W zasadzie orientuję się tylko, że główną postacią jest Ewelina. O reszcie wiem, że są niebieskookimi, blondynami, czerwonowłosymi, popielatowłosymi i innookimi oraz innowłosymi (czasem przeplata się jakieś imię, ale to naprawdę czasem). W dodatku kolory włosów najwidoczniej się skończyły (oczu też), bo w końcu kilka postaci ma ten sam kolor włosów/oczu i w zasadzie nie wiadomo do końca, o kim mowa. Świadczy to już nawet nie o twojej nieporadności, ale zwyczajnej nieumiejętności posługiwania się słowem pisanym. Czy myślisz o koleżance „niebieskooka blondyna”? Ja niespecjalnie. Podejrzewam, że większość ludzi też tak nie myśli. Zasób słownictwa też masz ubogi, o czym wspominałam między innymi podczas omawiania często przewijającej się „pozycji embrionalnej” lub porównywania czegoś dużego wyłącznie do „małego słonia”.

O męskich mundurkach nie mam zamiaru się wypowiadać, za to damskie… No, faktycznie spódniczka zasłaniająca ledwie pół pośladków musi być wygodna. Szczególnie podczas ćwiczeń lub schylania się. Na samą myśl, że miałabym chodzić w tak kusej kiecce, skręca mnie od środka. Przy każdym pochyleniu się po cokolwiek, wystawałyby mi pośladki. Ale co w takim wypadku miałyby powiedzieć pulchniejsze osoby? Chyba że w świecie twojego opka są tylko osoby idealnie szczupłe i piękne (o słitaśnych cycatych blondynach już nie wspomnę przez grzeczność). A śmiem założyć, że są. Bo przy opisie każdej kobiety można się porozpływać nad tym, jaka jest piękna. Z facetami podobnie. No, chyba że są dupkami. Niemiłe postacie są brzydkie. Prawie jak w starych bajkach zły = brzydki, śliniący się i przygłupi troll.

Żarty są suche niczym woda w wulkanie. Ich po prostu nie ma. A coś, z czego śmieją się bohaterowie, przypomina mi zdjęcia bab śmiejących się do sałatek – nikt nie wie po co i dlaczego. Ewentualnie humor jest, ale skrajnie szaletowy (co znakomicie obrazuje pieszczotliwe wyzywanie się przez bohaterki od fajfusów, true story).

Narracja jest drastycznie słaba. Momentami popada ze skrajności w skrajność. Raz piszesz niczym dziecko z podstawówki – kolokwialnie i łopatologicznie. Piszesz powieść, nie list do koleżanki. Zrozum to. Teksty w stylu „walnęła się na łóżko”, „sprzedała przyjaciółce mukę”  lub nazywanie postaci „kablami nad kablami” nie przystoją narratorowi wszechwiedzącemu (w narracji pierwszoosobowej mogłoby się to jeszcze jakoś uchować). Z drugiej strony mamy pisanie „dziatwy” lub „pannice” i tym podobnych określeń, a to nie sprawi, że opowiadanie zyska na powadze. Generalnie strasznie mieszasz rejestry. Twoja narracja raz jest archaiczna, innym razem potoczna, by za chwilę przerodzić się w wulgarną, a jeszcze potem wypowiadasz się z pozycji bajarza. Brakuje tu jakiejś sensownej spójności, która utrzymywałaby to opowiadanie w ryzach. Wygląda to tak, jakbyś nie mogła zdecydować się, do kogo chcesz zaadresować opowiadanie, dlatego ostatecznie piszesz „kilkoma językami” i nic do siebie nie pasuje.

Porównania – nie chodzi o to, że są mało obrazowe, ale są zbyt płytkie i łopatologiczne. Oczywiście nie mam na myśli tego, byś popadała ze skrajności w skrajność kolejny raz. Przesadne coelhizmy zaszkodziłyby tylko temu i tak słabemu tekstowi. Pod koniec sytuacja z opisami nieco się poprawia, co wróży jakieś nikłe nadzieje dla tego opowiadania, ale to i tak wierzchołek góry lodowej.

Świat: niby ma być magiczny. Nie jest. Magia w każdym wydaniu jest tu bowiem groteskowa. Zamiast wybajerzonego wozu, co zauważają same bohaterki, po przyjaciółki podjeżdża stary bus (ale dobra, bus to twoja wizja, czepię się czego innego). Który, żeby było zabawniej, po polskich drogach jedzie z prędkością 200 km/h. Wybacz, ale chyba żadna magia nie jest w stanie okiełznać dziur, jakie zieją w niektórych asfaltach. A same zaklęcia polegają głównie na tym, że ktoś mamrocze coś pod nosem lub wszystko zbywasz stwierdzeniem, że „ktoś sobie coś wyczarował”.

Sama szkoła jest aż przykro zabawna. Mamy bowiem siłownię, na której znajdują się głównie seksowni panowie, oczywiście półnadzy i świecący spoconymi klatami. Jeśli zaś chodzi o samych męskich bohaterów, to niemal każdy ślini się do naszych bohaterek moment po tym, jak udaje im się przekroczyć próg  tego cudownego przybytku. Żeby było jeszcze śmieszniej, są złote umywalki, złote wanny i strzelam nawet, że złote kible, a co sobie będą żałować, nie? Taki tam przepych w tych toaletach panuje, że aż pierdnąć nie wypada.

Jeśli już przy mężczyznach jesteśmy – sytuacja z Sheridanem, który wszedł do pokoju Eweliny i po prostu przygwoździł ją do łóżka, a potem zaczął całować, zrobiła mi wtf. I to takie wielce nieprzyjemne wtf, bo na początku wyglądało to na gwałt, w końcu Ewelina kazała mu z siebie zejść i próbowała się wyrwać. No, ale potem spojrzała mu w oczy i zaczęły się kisski i loffki. Seems legit.
Tyle że nie.
No i jeszcze fakt, że Ewelina strzeliła focha o to, że koleś, którym przecież, jak sama zaznaczyła, nie była zainteresowana, próbował nawiązać bliższą znajomość z jej przyjaciółką.

Masz tyle zakładek… O świecie magii, o bohaterach (te wszystkie podane wzrosty i ulubione potrawy… no po prostu must have każdego opka), jest też jakiś bestiariusz, historia, religia, nawet (!) streszczenie całego opka (PO CO) i w ogóle masa innych rzeczy, których nawet nie mam zamiaru ogarnąć, bo nie o to w opowiadaniu chodzi. To przerost formy nad treścią. Bo treść leży, kwiczy i generalnie błaga o dobicie, i właściwie trzeba by się nieźle znieczulić, żeby wziąć cały ten tekst na serio, a w dodatku dać radę jakoś przez niego przebrnąć, taki jest słaby oraz męczący. Budujesz wokół swojej powieści otoczkę świetności, podczas gdy sama fabuła i warsztat tekstu pozostawiają wiele do życzenia. Nawet z betami, kiedy teksty wydają się chociaż odrobinę bardziej poprawne, przechodzą takie babole jak „pułki” i inne pierdoły. A do tego bety sprawdzają tekst wyłącznie pod kątem poprawności, nie zaś logiczności i spójności fabuły (czy w ogóle sensu istnienia niektórych rzeczy oraz zdarzeń).

Dlaczego fabuła pozostawia wiele do życzenia? Oto przykład: mamy rozdział dziesiąty i nadal nie dzieje się zupełnie nic. Głównie dlatego, że opisujesz to, w co bohaterka się ubrała, to, że zabrała ze sobą ulubione kredeczki do szkoły, to, że ktoś wpieprzał schaboszczaka z puree (to fajnie, że uwielbiasz schabowego z frytkami i surówką kolesław (jakakolwiek to surówka) – tak, wyczytałam to w zakładce – ale wiesz, w opku nikogo to nie obchodzi), a ktoś placka ziemniaczanego i, cóż, tak, ślinienie się do facetów. Nie mówię, że fabuła powinna gnać na łeb na szyję, ale też nie powinna się wlec jak mucha w smole. Ile razy można czytać o tym samym lub przyswajać to, że ktoś zabrał ze sobą termos z herbatą, a ktoś kawkę w kubeczku termicznym i przez pół rozdziału zachwycać się nad tym, że, och, jaka dobra kawa, a bohaterka tak uroczo ją siorbała.
Ale przeskoczmy do rozdziału trzydziestego i zobaczmy, co się przez ten czas zmieniło. Stały się może trzy rzeczy od początku przygody z opkiem. Po pierwsze: Ewelina dostała się do CM, po drugie: Ania miała wizję, po trzecie: rajdy. I nic więcej. Jako jakieś poboczne wydarzenia możemy ewentualnie zaliczyć kłótnię Eweliny z matką i wypad do miasta + przygodę z wilkami. I to wszystko. Nadal fabuła oscyluje głównie wokół wpieprzania obiadów i kolacji.
Po rozdziale trzydziestym akcja jakoś nabiera tempa, za co należy ci się pochwała. Ale nadal uważam, że w zasadzie z tego opka powinno się wyciąć połowę, a pozostałą część solidnie przepisać od podstaw, żeby miało to wszystko ręce i nogi, a i to mogłoby właściwie nie pomóc. Słowa, jakie tu zaraz padną, będą ostre, ale myślę, że przyda ci się kubeł zimnej wody. Otóż twoje opowiadanie jest gniotem. Takim typowym. Przez moment zastanawiałam się, czy nie mam do czynienia z prowokacją, ale komu chciałoby się naprodukować przeszło czterdzieści rozdziałów prowokacji? Mamy tu bowiem wszystko, co cechuje klasyczne złe opko: [tu wstaw dowolny kolor]włose, [tu wstaw dowolny kolor]okie, piękne (chociaż tam wszyscy są piękni), ale jednocześnie złe do szpiku kości cycate blondyny, które są puste oraz plastikowe, szczegółowe opisywanie ubioru bohaterki, jej traŁmę w postaci matki, która nie chce jej pozwolić na spełnienie marzenia, śmierć bliskiej osoby (w tym wypadku ojca) i grono przyjaciółeczek, które są tłem dla „zajebistości” głównej postaci, główna postać jest wybrańcem, ona i psiapsióły mają wizję i muszą zapobiec zniszczeniu obu światów, wszystko jest oczywiście owiane tajemnicą i fokle. Brakuje tylko klasycznego „schodzenia na śniadanie”. A. Zapomniałam jeszcze wspomnieć o tych ciachach, przystojniakach i innych ładnych chłopcach. Oni też panoszą się wszędzie. Opko, jakich wiele w Internetach. Te schematy są powielane tak bardzo, że aż boli czytanie o nich kolejny raz (chociaż człowiek ma nadzieję, że nikt już o takich pierdołach nie pisze na poważnie). To opko bardziej nadaje się do analizy niż do wydania. Chociaż na analizę jest właściwie za nudne, bo z błędów ortograficznych można ponabijać się ze dwa-trzy razy, później coś takiego zaczyna męczyć.

Poza kolorami włosów i kolorami oczu mamy jeszcze jedno utrapienie: „Solanowa”. To nie XIX wiek, żeby w ten sposób pisać o dziewczynie. Jeśli już po nazwisku, to „Solan”.

Obiło mi się o uszy, że chciałabyś to wydać, jeśli tak, moja rada: nie wydawaj tego. A jeśli już musisz, to przeczytaj tę notkę. Jeśli jakieś wydawnictwo, poza wymienionymi w notce pana Pollaka, zainteresuje się twoim tekstem i nie zażąda od ciebie współfinansowania utworu lub zrzeczenia się praw do niego, wtedy znaczyć będzie, że jest coś wart.


Dla mnie to opowiadanie jest złe na wielu, jeśli nie na wszystkich, poziomach.
Daję ci dwa i to ze względu na końcową poprawę rozdziałów. Chociaż uważam, że zdarzyło mi się wystawić dwójkę opowiadaniu, które miało więcej potencjału niż twoje i nie wiem, czy to do końca fair.
 


25 komentarzy:

  1. Borze, biedna Dess, jak ona musi gryźć blat biurka, jak widzi, co reszta bet robi...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jakaś Anka, jakiś Sheridan. Ty wiesz przez co ja przechodziłam czytając ocenkę? T-T

      Usuń
    2. Ja bym dawno odpuściła, nie ma sensu betować tekstu autora, któremu nie zależy na poprawności.

      Usuń
    3. ...Sira, tak, ten Sheridan też mnie w oczy zabolał xD Ale Anki nie skojarzyłam, nikt tak na Anabde od dawna nie wołał xD

      Usuń
  2. Chciałam tylko powiedzieć, że nienawidzę Leleth, bo kazała wkleić ocenkę tu, a do docsa. A przez to, że jest taka długa walczyłyśmy z formatowaniem pół dnia (i tak jeszcze niektóre rzeczy się pierdzielą, ale niech już zostanie). T-T
    hejt hejt hejt

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sama się zbadaj, tyranie.

      Usuń
    2. Całe ęternety nienawidzą Leleth, Denciu, teraz to już nie jesteś hipsterę :C

      Usuń
    3. Proszę nie hejcic Leleth, to pożyteczne stworzenie :D

      Usuń
    4. Czy mogę być wcipskim anonimem i zapytać, ileż stron w Wordzie zajmuje ta ocenka i przy użyciu jakiego formatowania? Nie mogę sobie sama sprawdzić, bom na bezwordziu, a LibreOffice wywala, gdy próbuję wkleić tekst zawierający wycentrowane fragmenty (a tu są wycentrowane gify, wiec na pewno mi wywali ;_;), a jestem zbyt leniwa, coby bawić się w kopiuj-wklej.
      Informacja ta jest mi niezbędna do mojego licencjatu habilitacyjnego na temat rozmnażania się pikselów.

      I wiem jak się pisze wcipski, bo ja jestem wcipska, nie trzeba mnie poprawiać. >:C

      Usuń
    5. Hm, w Wordzie ile, nie mam pojęcia, ale w google docsach zajęła (bez obrazków) 64,5 strony, Georgia 11, interlinia 1.5, marginesy 1 cm (mogę udostępnić linka w razie czego).
      A BĘDĘ W PRZYPISIE TEGO LISENSJATÓ??

      Usuń
    6. Aż z ciekawości wkleiłam do Worda: TNR 12, 1.5 i wychodzi około 63 stron.

      Usuń
    7. Domagam sie ujecia w licencjacie ocenki Legendy, 170 stron z obrazkami :P

      Usuń
    8. Toż to zbrodnią byłoby pominąć w publikacji tego kalibru ocenkę 170-stronicową, a ja zbrodniarzem nie jestem. :P Ale 63 strony to też nielichy wynik (patrzta, a mnie radość ogarnia, jak napiszę komcia na kilka stron... XD). Udostępnienie dokumentu nie jest potrzebne (może nawet niewskazane? xD), w końcu się napracowałyście nad wrzuceniem tej ocenki na blogaska. :>
      No, ale my tu gadu gadu, a praca sama się nie napisze, a jeszcze trzeba przeprowadzić parę wywiadów i ankiet, nastawić kilka kamerek, by udokumentować jak... no, ten tego się te piksele tam... no... Huk, huk roboty przede mną! Ale te simoleony, panie, te simoleony potem...!!!

      Usuń
  3. Serdecznie dziękuję za ocenę i wysiłek w nią włożony. Niesamowicie się napracowalaś. Jestem pod niemałym wrażeniem. Dziekuję raz jeszcze i żałuję, że musiałaś przechodzić przez tą torturę :) Trzymaj się ciepło i dalszych sukcesów :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Serdecznie dziękuję za ocenę i wysiłek w nią włożony. Niesamowicie się napracowalaś. Jestem pod niemałym wrażeniem. Dziekuję raz jeszcze i żałuję, że musiałaś przechodzić przez tą torturę :) Trzymaj się ciepło i dalszych sukcesów :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, Denko, 50 stron tekstu, ale przynajmniej minimalny odzew! Co prawda nieproporcjonalny do wysiłku, jednak... xD

      Usuń
    2. Wybacz pisałam z telefonu, :) Nie mam co prawda co więcej pisać, bo mogłabym się kłócić o jakieś tam swoje racje, co zapewne zajęło by całkiem sporo pola tekstowego, ale chyba nie o to w tym wszystkim chodzi. Deneve odwaliła kawał dobrej roboty. Jestem pod dużym wrażeniem i czasu i dokładności przeprowadzonej pracy. Chylę czoła i tyle :)
      Ciepło pozdrawiam

      Usuń
    3. W środku pewnie aż nią rzuca, bo do tej pory same pochwały i szósteczki piąteczki, ale ma dość zdrowego rozsądku, żeby zachowywać pozory. A wszelkie rady i błędy wypisane z ocenie zapewne zostaną zignorowane. :D Nie wiem czemu, ale mam takie przeczucie.

      Usuń
    4. Nie, nie rzuca mnie wręcz przeciwnie. Bardzo cenię sobie każde słowo jakie zostało tutaj napisane i w wielu przypadkach sama zauważyłam pewne rzeczy, które zostały mi wytknięte. Oczywiście zarzucone mi sprawy będę starała się poprawić, ale co prawda już nie na blogu. Do końca tej części zostało mi siedem rozdziałów, później blog się zakończy i zaczną się prace nad poprawianiem opowiadania. Nie omieszkam wtedy wrócić do owej recenzji, by postępować zgodnie z jej zaleceniami. Kiedy już uda mi się dokonać zmian, zapewne poproszę Deneve o ponowne przeczytanie wypocin (ale wtedy chyba będę musiała przekonać ją jakąś łapówką :P by to uczyniła). Powiem szczerze, że oceny dobre nie wiele w życiu dają. Ot chwilowo się komuś spodobało, a za 5 min o tym zapomni. Oceny ostre ze słowami racjonalnej krytyki pozwalają natomiast się rozwijać. Nie należę do osób, które uważają się za boskie i nieomylne. Wręcz przeciwnie. Sama wiem jak dużo błędów popełniam, a owa recenzja jedynie utwierdziła mnie w przekonaniu, że czeka mnie jeszcze wiele pracy. To dobrze. Przygoda się nie kończy, a wręcz dopiero zaczyna. Cieszę się, że mogłam otrzymać przysłowiowy "kubeł zimnej wody" jak to zręcznie ujęła autorka powyższej recenzji. Jestem wdzięczna i nie ma w tym żadnych ukrytych intencji.

      Usuń
    5. Cieszę się, że tak do tego podchodzisz :)

      Usuń
    6. @Nearyh: borze no, Autorka przeczytała, podziękowała, jest ok. Mnie szlag trafia tylko, jak ocenka przechodzi bez echa (do czego mam talent niestety :P chyba już 2 razy tak mi się zdarzyło).

      @Rowindale: To nie tak, że to była dla mnie jakaś katorga... to znaczy, no, zdarzało mi się fejspalmować, bo naprawdę musisz spooooro popracować nad tym opowiadaniem (i nie chodzi mi już nawet o błędy). Ale nie chcę, żebyś z tej oceny wyniosła przeświadczenie, że to opowiadanie to jakiś tragiczny przypadek. Bo jeśli naprawdę się przyłożysz, to ono naprawdę jest do odratowania. I pewnie, pisz, jeśli uważasz, że moja pomoc Ci się przyda (gg:5100923). Chętnie pomogę, jeśli będę w stanie. :)

      @Anonim: nie wszyscy reagują rejdżem na krytykę. :P

      Usuń
    7. Deneve normalnie czytasz mi w myślach :D chciałam cię prosić o gg, więc teraz z pewnością cię wykorzystam (nie martw się, nie będzie tak źle :P). Wiem, że wymaga dużo pracy i nic nie przychodzi od tak, dlatego też nie pisałam o rzeczach z którymi się nie zgadzam bo to nie ma sensu. Jest wiele takich o których mam podobne zdanie do twojego. To opowiadanie to przygoda. Warto (przynajmniej dla mnie) zaczynać ją od początku i poprawiać wszelakie braki i błędy. Dzięki temu będzie wiecznie żywa i lepsza. Czy można chcieć czegoś więcej? Krytyka buduje, a pochwały? Z tego co wiem nic nie zmieniają. Dlatego dziękuję ci raz jeszcze i zapewne niedługo się odezwę już prywatnie. :P
      P.S Przyjmujesz łapówki? :P XD

      Usuń
  5. Polecam :)
    pinkpoison-by-genowefa.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń