Miejscówka przyzywającego: Black redstart
Przedwieczni: Ryszard Rwie Serce, Delta
Boru najzieleńszy, myślałem, że moda na takie szablony minęła. Ten nagłówek. To nie jest kolaż, to jest kompletny śmietnik zbudowany ze wszystkiego, co szabloniarce wpadło w ręce, i nie ratuje go nawet monochromatyczność. Tekst opowiadania byłby nawet znośny do czytania, gdyby zewsząd nie raziły rozsiane po stronie żarówy. Jakby tego było mało, oślepiony wielką białą plamą „Wpisz komentarz…”, ledwo znalazłem stapiający się z tłem przycisk „Nowszy post”. Przy świetle dziennym blog jest właściwie nieczytelny. A na dobrą sprawę wystarczyłoby tylko rozjaśnić tekst opowiadania...
Zwykle nie omawiamy każdego detalu na blogu, jednak w drodze wyjątku chciałbym zwrócić uwagę na adres. Black Redstart - z ang. "Czarny Kopciuszek" – Taką informację dajesz w zakładce „Podstawowe informacje”. Widziałem, że wytknięto ci to już wcześniej, ale dodam swoje trzy grosze, bo pewnie nie wszystkim czytelnikom chce się guglać inne oceny twojego opowiadania. Powiem tak: redstart do cinderella ma się jak castle do lock. ;) A teraz przejdźmy do części właściwej.
Prolog
Po co to podwójne wyróżnienie słowa szpieg? Ten zabieg nie ma za wiele sensu. Zapisanie pojedynczego słowa w ramach otwarcia akapitu jest wystarczająco mocnym środkiem stylistycznym. Żeby tego było mało, dużo jaśniejszy kolor utrudnia skupienie się na dalszym tekście, bo mocno przyciąga wzrok.
Zastanawia mnie podejście narratora. Ględzi coś o wojnie, o szpiegostwie, jaki to trudny zawód, niebezpieczny, kto by go chciał. Tak jakby to była najgorsza możliwa robota w realiach wojennych. Oraz, niespodzianka, niektórym ta praca się podoba i znalazłoby się parę plusów, których narrator nie raczył dostrzec. Zobaczmy, czy ta stronniczość ma czemuś służyć…
W dodatku to wszystko są truizmy. Pozwolę sobie przytoczyć fragment:
Szpieg. Zawód niewdzięczny i niebezpieczny, a mimo to najbardziej potrzebny w czasie wojny. Jednak czy to wszystko jest warte takiego losu? Przecież osoba, która decyduje się na to, nie wie dobrze, co ją czeka. Może być to sielankowe życie, jednak równie dobrze egzystencja usiana kamieniami z ostrymi krawędziami. [...] Wojna jest miejscem, gdzie nie wie się, kto jest przyjacielem, a kto wrogiem. Trzeba samemu decydować, czy komuś ufać, czy też nie, w końcu takie jest życie. Nie można iść za tłumem, udając, że ma się swoje własne zdanie, potem żałuje się swych decyzji, nieodwracalnych w skutkach. Mimo to większość ludzi nie chce mieć wolnej woli, nie chce brać na siebie odpowiedzialności za podejmowane decyzje, myśląc, że to w czymś pomoże, jednak tak nie jest i nigdy nie będzie. Nawet bierność może doprowadzić do śmierci innych, do poniesienia strat, lecz nie czujesz wtedy, że to była twoja wina i w tym przypadku masz lepiej.
Przeciętny czytelnik czytał już o tym dziesiątki, jeśli nie setki razy, możliwe że w lepszym wydaniu. Zaczynanie opowiadania od czegoś takiego to jak strzał w kolano.
mimo, iż na krawędzi – http://pomackamy.blogspot.com/p/necronomicon.html Punkt siódmy.
Szpiegujący od lat, jednak to od dwóch lat, w ciągu których potęga Czarnego Pana wzrosła, musiał pokazać swoją lojalność. – To zdanie jest strasznie pokrętne. Od dwóch lat [...] musiał pokazać nie brzmi dobrze, bo sugeruje, że jeszcze tego nie zrobił, a powtórzenie jest wyjątkowo brzydkie.
Szpiegujący od lat, jednak to od dwóch lat, w ciągu których potęga Czarnego Pana wzrosła, musiał pokazać swoją lojalność. [Snape] Zabijał, a jednak ratował też wszystkich, których mógł. Podawał plany ataków Dumbledor'owi, a zamiary Zakonu, bardzo zredukowane, przekazywał Czarnemu Panu. Był podwójnym, a mimo to cennym, agentem dla każdej ze stron. – Jedno sobie powiedzmy. W kanonie nie było wojny-wojny, którą się tak chętnie szasta we wszelakich fanfikach. Nie pojmuję więc fenomenu robienia ze Snape’a takiego dzielnego szpiega, raz, że Voldemort… „nie był w formie” przez ostatnie lata, dwa, Snape z nim nie współpracował, tylko starał zachowywać pozory i trzymać się możliwie jak najdalej.
Trzy, Rowling w ogóle nie bardzo wychodziło pisanie szpiega oraz oddanie realiów „wojennych”. Snape potrafił stracić panowanie z powodu dzieciarni, a kiedy miał do wyboru, do których wspomnień nie dopuścić Pottera (piąty tom, myślodsiewnia) wybrał prywatne bzdury, nie potrafił zjednywać sobie ludzi – predyspozycje do szpiegowania miał więc raczej marne. Wykazać mógł się co najwyżej w siódmym tomie, kiedy przejął Hogwart, ale wtedy już bliżej mu było do zdrajcy niż szpiega jako takiego. W kanonie lepiej zorganizowani (albo przynajmniej równie zdolni) byli Crouch Junior oraz Regulus (któremu udało się w młodym wieku odnaleźć horkruksa), więc stwierdzenie, że Snape był najlepszy nie jest do końca prawdziwe.
Dumbledor'owi – Dumbledore’owi.
Jednak jedną z rzeczy, z którymi [Snape] musiał się pogodzić po latach, był fakt, że został zdradzony i jego usługi nie będą już nikomu potrzebne… – Bo to, że nie może dalej szpiegować, jest na pewno największym problemem człowieka, którego niedawno zdemaskowano. Co tam rany na psychice po torturach, co tam strach o własne życie, Dumbledore zabrał mu legitymację Super Szpiega – to dopiero traŁma. Plus, nadal może spokojnie pracować dla Zakonu, sporo wie i nie widzę przeszkód, by tę wiedzę wykorzystał, więc stwierdzenie, że jego usługi nie są nikomu potrzebne, jest dość… głupie.
Rozdział 1
Nie zawsze wszystko jest tak jak powinno, czasem, gdy myślimy, że wszystko będzie już dobrze, nagle rosną przed nami kolejne przeszkody. Życie to nie prosta droga, przez którą z łatwością można przejść. Jedni mają pod górkę, drudzy potykają się o gałęzie i ranią o kamienie. Mimo wszystko należy pamiętać, że każdy tą ścieżką musi przejść, nie ma innego wyjścia. – http://michalossowski.com/coelhogenerator.html No siema.
Jej droga od zawsze była usiana kamieniami, już w dniu, gdy przyszła na świat, wszystko było przeciwko niej. Owinięta w nędzny kocyk burego koloru została zostawiona na progu Sierocińca św. Zofii. Deszcz padał na nią, wiatr przedzierał się przez jej okrycie, a ona mimo wszystko nie płakała. – ...ponieważ była martwa, to jedyne logiczne wytłumaczenie. Powiedzmy tak, dodawanie niemowlęciu jakiejś zadziwiającej siły woli nie sprawi, że czytelnik uzna je za cudowne. Będzie tylko nierealne. Ludzie opisywani w opowiadaniu powinni pozostać przede wszystkim ludźmi, inaczej zwizualizować może się jedynie pomiot kosmity, który już w kocyku planuje podbój wszechświata. Niemowlę, któremu jest zimno i źle, będzie płakać, tak samo jak bohater dorosły będzie się martwił, bał i popełniał błędy – nie sprawi to, że stanie się mniej interesujący.
Był to dzień upadku Voldemorta, a raczej jego pokonania na pewien czas. Oni zdawali sobie sprawę, że za parę lat czarnoksiężnik wróci i na nowo będzie terroryzował społeczeństwo. Z tego powodu wprowadzono nowy, tajny projekt, który na celu miał wyszkolenie agentów, którzy w odpowiednim czasie pomogą w całkowitym obaleniu władzy Toma Riddle’a. W pokoju znajdowali się byli szpiedzy i najlepsi aurorzy Ministerstwa. To ich zadaniem było przygotowanie od najmłodszych lat wybranych adeptów. [...] Będziemy mieli ludzi wyszkolonych od podstaw, od najmłodszych lat będą nam posłuszni i wierni. – Przyjmijmy, że „ci dobrzy” z jakichś powodów nie mogą zrobić nic, by wykończyć lub przynajmniej unieszkodliwić Voldemorta, kiedy ten jest najsłabszy… Za parę (!) lat wróg numer jeden się odrodzi, a oni zaczynają szkolić ludzi od najmłodszych lat. Kurza stopa, liczą, że Voldek im zejdzie ze starości?
Poza tym skąd oni wiedzą, że zajmie mu to akurat tyle czasu? Dumbledore przeczuwał, że Voldemort nie zdechł całkowicie, ale nawet on nie potrafił podać żadnej konkretnej daty. Co by się stało, jakby Voldy wrócił po miesiącu na przykład? Albo za sto lat?
[...] o kilka lat starszy od Severus'a Artur. – Co tu robi ten apostrof?
Uspokój się i pomyśl. Za kilka lat to nie będą dzieci, a gdy Voldemorta powróci, będą najlepiej przygotowanymi ludźmi do walki z nim. – O, zwłaszcza te mające siedem lat w dniu werbunku. A Voldemorta powróci jako trans i będzie siać zniszczenie dżenderem.
A jeśli jesteś chętny szkolić dziewczynę to proszę bardzo, tylko zastanawia mnie jedno. Jak znajdziesz taką, która odpowiada wzorowi? Potężna, w odpowiednim wieku, minimum półkrwi i chętna do nauki niebywale trudnych rzeczy. Życzę powodzenia w poszukiwaniach. – Trololololololololololo… Pomijając ten uroczy foreshadowing, czemu oni zakładają, że w ogóle uda im się znaleźć potężnego dzieciaka dowolnej płci? W kanonie podkreślano raczej, że tacy ludzie rodzą się rzadko, jeden na pół wieku w tym samym kraju to i tak dobra średnia. W dodatku Ministerstwo nigdy nie miało problemów z mugolakami, pomijając okres władzy Voldemorta oczywiście, więc te zastrzeżenia odnośnie pochodzenia są bardzo dziwne.
[...] zaczął po kolej tłumaczyć etapy szkoleń. – Beto, nie śpij.
PS. Będzie najlepszy ze wszystkich. – http://pl.wiktionary.org/wiki/PS
Mijała plac zabaw, jeszcze pusty, jednak za parę godzin pełen dzieci. Mijała wiewiórki, puste ławki, cichy park prowadził ją małymi drogami i tak co dnia. – Czo te zdania. I powtórzenie.
Jest nie źle – Nieźle. http://sjp.pwn.pl/zasady/;629515
Przez okno dziewczyna obserwowała wschód słońca, pierwszy raz od kilku miesięcy miała na to czas. Jej rozmarzenie przerwało otwarcie drzwi i jego wejście. – Cały czas mówimy o dziecku. Nie mogę pojąć, komu on to dziecko zwinął, ani kto pozwala czternastolatce przemieszczać się samotnie w godzinach uznawanych powszechnie za noc.
- Miło cię znowu widzieć, kochana – powiedział, a na jego twarzy zajaśniał piękny uśmiech. // - Ciebie też, jednak czas od naszego ostatniego spotkania szybko zleciał – powiedziała, wpatrując się w niego. Doszła do wniosku, że przez minione dziesięć miesięcy nic się nie zmienił. // - Jak dla kogo – mruknął. - A jak twoja kondycja? // - Biegałam jak dawniej, rano, wieczorem, a czasami też w dzień, jestem w dobrej formie. – A jednak. Serio, już widzę tak sumiennie biegające dzień w dzień, bez niczyjej zachęty czy przymusu, dziecko. Gratis zero wyczucia językowego, to mają być słowa dziewczynki, w dodatku kierowane do mentora?
Następne tygodnie spędziła na nowym poznaniu swojego ciała, choć można rzec, że jej ciało narodziło się na nowo. – Słowo choć powinno wprowadzić kontrę do pierwszej części zdania, np. Było lodowato, choć świeciło słońce. U ciebie druga część zdania jest właściwie zbędna, bo tylko powtarza informacje zawarte w pierwszej części. Nowe poznanie ciała jest niezgrabne, przeredaguj to.
Jej ciało niczym guma potrafiło wyciąć się pod niemal każdym kątem. – Wygiąć.
Jego nauka skończyła się szybciej niż nadejście września [...] – A nadejście września skończyło się później niż koniec nauki.
W sumie myślałem, że nie dasz rady w trzy miesiące – Jakie trzy miesiące? Zaczęła w lipcu, skończyła w sierpniu. No i, serio, w tym czasie porozciągała się do poziomu zawodowej gimnastyczki?
- Tak. Karate przede wszystkim. Aikido do obrony. Capoeira gdy opanujesz resztę, jest to raczej taniec niż walka. Sztuka, która różni się stylem od reszty. Musisz wiedzieć, że to on jest najbardziej płynny, zachwycający, oczywiście jeżeli można tak mówić o walce – uśmiechnął się. – Bieganie, gimnastyka, karate, aikido i capoiera. Czy ja nie wylądowałem czasem w Dragon Ballu? I ten taniec. Oni Voldka chcą pokonać skuteczną walką czy mają nadzieję, że padnie z wrażenia? Odkąd ci „dobrzy” naradzali się przy stole, nie mogę się pozbyć wrażenia, że ta armia jest im potrzebna w innym celu… ale pożyjemy, zobaczymy.
Ostatni rok był piekłem i jedyne, czego chciała, to godnego siebie przeciwnika i walczyć. – Nie mogę, cóż za stoicki spokój. Na co dzień pewnie ukrywa swoje treningi i sprawność przed rówieśnikami, nikogo nie prowokuje do bójki, ani też nikt nie prowokuje jej. I żyje tylko spotkaniami z tajemniczym sensei. Przez lata. Lata najgorszych zmian i burz hormonalnych. Opanowanie godne buddyjskiego mnicha. LOL NOPE.
- Tylko nie mów mi, że będziemy gadać o banałach. A gdzie pytania czy ćwiczyłam?
Widać to po tobie i aż się boję spytać, ile zdołałaś przerobić – Chcesz mieć jednostki wyszkolone na tip-top i bezwzględnie posłuszne? Znajdź nastolatków i zostaw ich samopas na dziesięć miesięcy, przerobią cały materiał i jeszcze więcej. Mujboru. Autorko, czemu nawet nie próbujesz uwiarygodnić tej historii, tej postaci?
Brązowowłosa miała gorącą krew i nie potrafiła ukrywać swoich reakcji. – Ja się ponownie pytam, jak ona przetrwała rok szkolny za rokiem i nie wylądowała jeszcze np. na policji lub w szpitalu, kiedy jest połączeniem nieprzeciętnej sprawności fizycznej i takiego temperamentu? I czy szkolenie, trwające już parę lat, nie powinno obejmować już wcześniej umysłu zamiast jedynie ciała?
Czerwień lub biel na policzkach, oczy ciskające gromy czy pocenie się w stresowych sytuacjach były jej przekleństwem. – Zapewne nasza superninja w ramach treningu nauczy się nie pocić ze stresu.
- Umiesz już walczyć, ale zapominasz o jednej ważnej rzeczy – powiedział spokojnie, nie zwracając uwagi na jaj oburzenie. - Jesteś kobietą, a najważniejszą bronią kobiet jest ich urok, sztuka uwodzenia mężczyzn, nawet w najmniej sprzyjających okolicznościach. – I jeszcze mi powiedz, autorko, że będzie uwodzić Voldemorta – psychopatę z krwi i kości, który jest na wdzięki OBOJĘTNY… A tak na serio, zupełnie nie rozumiem, jakie to ma mieć zastosowanie praktyczne według ciebie. Zechcesz mi o tym opowiedzieć? I dlaczego urok, uwodzenie ma być najważniejszą bronią kobiet? Plus, wybacz, ale w tym kontekście nie mogę przejść obojętnie wobec oburzenia jaj, literówka zaiste na miejscu. ;)
- Oklumencja. Jest to sztuka… // - Wiem co to jest, nie jestem idiotką – przerwała mu dziewczyna. – I to jest właściwie jedna z nielicznych wzmianek o przygotowaniu dzieci-szpiegów w kwestii czarowania, o ile nie jedyna. Ciągle mam wrażenie, że talent magiczny szkolonego dziecka nie ma żadnego znaczenia… Hermiona „Chuck Norris” Granger i tak załatwi Voldzia z półobrotu. Innymi słowy: gdzie tu jakieś przygotowanie magiczne? Autorko, te opisy na pewno nie zaszkodziłyby opowiadaniu, ba, jestem przekonany, że wręcz przeciwnie.
Trening jest przeprowadzony źle. Przede wszystkim wygląda na wyrwany żywcem z jakiejś mangi – nie pasuje więc kompletnie do realiów potterowskich. Ale po kolei.
Dzieci są szkolone przeciw konkretnej osobie. Co wiadomo o Voldemorcie? Jest nieśmiertelny, ale można zniszczyć jego ciało. Jest potężnym czarnoksiężnikiem. Świetnie umie manipulować ludźmi i ma armię fanatyków. Budzi powszechny i uzasadniony strach w społeczeństwie. Jest psychopatą.
Pierwsze pytanie, które powinni zadać sobie świetni szpiedzy i aurorzy z ministerstwa, to: jak można go pokonać?
Kopniakiem z półobrotu? Wygibasami? Nożem po żebrach?
Voldemort zamordowany przez karate to pocieszna wizja, ale chyba nie miałaś na celu rozbawienie czytelników. Więc skoro wiadomo, że Voldemort nie może zostać zaciachany przez szpiega-ninja – dlaczego tak wiele uwagi poświęcasz treningowi fizycznemu? On nie jest najważniejszy. Może być elementem uzupełniającym – nie mówię, że dobra kondycja czy siła nigdy by się nie przydały – ale nie sprawi, że te dzieci wygrają wojnę. Tymczasem wszystko inne jest zepchnięte na bok, a gdy się już pojawia, to w sposób absurdalny – czemu dziewczyna uczona jest sztuki uwodzenia, kiedy nie ma pojęcia o zwyczajnej psychologii? Czemu nie trenują jej pamięci, czemu tak późno zmuszają do ukrywania uczuć?
Właściwie cały ten proces trzeba by było przepisać, bo w potterlandzie nie ma większego sensu. Snape nie pakował na siłowni, żeby zostać szpiegiem.
W dodatku dwa miesiące w roku to za mało. Nauka powinna trwać cały czas – przecież to nie są zuchy na obozie letnim, ale osoby, które mają zwalczać złe zło.
Jeden mistrz na jednego ucznia – znowu kalka z anime. Raz, że ktoś dobry w zawodzie niekoniecznie jest dobrym nauczycielem, dwa, że porządny trening wymaga masy czasu i zaangażowania. Pozbywanie się na dwa miesiące elity aurorów jest kompletną głupotą. Na dodatek mistrz nie wie nic o zwyczajnym życiu ucznia. To jest złe na bardzo wielu poziomach, ale uogólniając – on musi wiedzieć, co siedzi w umyśle tego dzieciaka, a nie będzie tego mógł stwierdzić, jeśli obserwuje go tylko w czasie treningów. Przy odrobinie pecha mogliby wyhodować sobie drugiego Voldemorta i nawet by się nie zorientowali.
Brakuje też jakiekogolwiek odsiewu. Czy Hermiona w ogóle była poddawana próbom? Czy jedynym testem były pytania o to, czy ćwiczyła w ciągu roku? Później pojawia się jeden egzamin, ale wygląda na coś w rodzaju testu końcowego.
Poza tym mam wrażenie, że nie byłaś zdecydowana, czy chcesz naprawdę robić z postaci szpiegów, czy też po prostu jakiś oddział do zadań specjalnych (takich ulepszonych aurorów).
Rozdział 2
[...] krzyknęła Rudowłosa, przeglądając się w wielkim lustrze. – Woah, jaki wyrafinowany pseudonim!
Do pokoju weszła wysoka dziewczyna, ubrana w jeansy i czarny podkoszulek. Włosy w nieładzie zebrane były w kitkę, a na twarzy nie miała żadnego makijażu. Nowoprzybyła spojrzała na przyjaciółkę i zacisnęła mocno zęby. Była ona jej przeciwieństwem. Ubrana w śliczną, różową sukienkę, z krzykliwym makijażem i włosami gotowymi do upięcia wyglądała pięknie. Brunetka zazdrościła jej czasem tego błogiego spokoju, który pozwalał Ginny nie martwić się o jutro, który pozwalał bawić się, stroić i żyć tak beztrosko. – Aż nie wiem, jak komentować. Może w trzech częściach: 1. Opis taki fascynujący, fryzura i szmatki takie kluczowe dla fabuły. 2. Ubiór skorelowany ze spokojem. Wow. 3. Chyba zejdę, poczucie misji u bohaterki jest tak bardzo nieprawdopodobne psychologicznie, że trudno o bardziej zarżnięty realizm. Znaczy, kupuję jej zazdrość o względnie beztroskie życie koleżanki, ale kontrast z opisami wakacji z rozdziału pierwszego jest nie do przełknięcia.
W dodatku albo Hermandorina-superszpieg kompletnie nie rozumie ludzi, albo też w twojej alternatywie Ginny nie została w drugiej klasie opętana przez Voldemorta i niemalże zabita. Po czymś takim nikt nie będzie żyć beztrosko. To jednak nastręcza parę problemów. Skoro Lucjusz nie podrzucił jej dziennika, czy to znaczy, że wciąż go posiada? Czy Dumbledore domyślił się, że Voldemort stworzył horkruksy, bez tak poważnego dowodu?
...Bo widzisz, ja naprawdę nie chcę wierzyć, że Ginny pragnie związać się Malfoyami, pomimo tego że zafundowali jej największą traŁmę życia.
Mimo wszystko byłoby miło, gdybyś napisała gdziekolwiek, jak ma się sprawa z dziennikiem i pierścieniem, bo to dosyć istotne.
Hermiona posłała jej uśmiech w lustrze i zabrała się do pracy. Była dobra w układaniu włosów, taka jest zaleta siedmiu lat spędzonych w dormitorium z największymi pięknisiami Hogwartu. – No, no, żeby mi tu przypadkiem się nie okazało, że z niej w sumie jakiś babochłop jest albo insza abominacja! Nie wiem, jakie były twoje intencje, autorko, ale wyszło dość karykaturalnie.
czuła jakby ktoś pozbawiał jej serca – Ją. Plus przecinek po czuła.
jedynej osoby, która kiedykolwiek była dla niej dobra – Jeżu, co za emo się w budzi w Hermionie. Tajasne, nie ma truloffa = nie ma żadnych przyjaciół, logiczne. Prawie.
Nie myślisz, że to trochę za szybko. – To zdanie aż się prosi o tryb pytający, czemu na końcu jest kropka?
To znaczy… wiem, że przyjęcie zaręczynowe powinno odbyć się w odpowiednim czasie, ale jeśli ślub ma być za cztery miesiące, to nie moglibyśmy z tym poczekać? – Co? Zaręczyny cztery miechy przed ślubem, nawet jeśli tylko pro forma, to za wcześnie?
Znasz doskonale matkę Dracona. Ona zawsze musi wszystkiego dopilnować, by było na czas. – Żeby było śmieszniej: wielka konspira, żeby Malfoyów nie wymordowali ludzie Voldka, a tu taka szopka. Na upartego można powiedzieć, że no, życie toczy się dalej (przemilczę w tej chwili to, że małżeństwo ma… zacieśnić sojusz z Zakonem), nie samym Voldziem ludzie żyją, ale bez jaj, to SĄ nadzwyczajne okoliczności.
W ogóle to wspomnienie… Co tu się dzieje? Wynika z tekstu, że to nie są dla Hermiony pierwsze dni w Hogwarcie, a jednocześnie nie zna ona Snape’a. I ten szantaż na dokładkę… Przypomnę słowa, które padają w rozdziale pierwszym: Będziemy mieli ludzi wyszkolonych od podstaw, od najmłodszych lat będą nam posłuszni i wierni. Ministerstwo świetnie realizuje swój plan, nie ma co.
Jedynie Ginny nadal szykowała się na swoje wielkie wejście w pokoju, który jej przeznaczono. – Chcę tylko powiedzieć, że to brzmi, jakby się szykowała do wejścia do jakiegoś przeznaczonego jej pokoju. (Hint: gramatyka.)
Francuska posiadłość Malfoya zawsze była wykorzystywana do przyjęć zaręczynowych, we Włoszech za to był pałac do ślubów. Nigdy nie zapominano o tradycji, nawet jeśli na ogonie siedzieli Śmierciożercy. – Do Mozambiku chodzili na kawę, a w Moskwie prali gacie. Nie uważasz, że jednak co za dużo, to niezdrowo? Poza tym oni urządzili te zaręczyny we Francji? I francuski aurorat nawet przez chwilę nie zainteresował się wystawną imprezą organizowaną przez byłego szpiega Voldemorta? Toż to nawet czterolatek przewidziałby kłopoty i wysłał w okolicę oddzialik czy dwa...
Jednak najważniejszą osobą na dole był Artur. // Jako członek Zakonu został zaproszony nie jako gość, lecz raczej ochrona. – Bo tacy Malfoyowie są przecież zupełnie bezbronni, nie? I, wow, cały JEDEN ochroniarz. Nie, powiedzenie, że Malfoyowie nie są bezbronni, więc jeden dodatkowy człowiek wystarczy, nie ratuje tak skonstruowanego tekstu.
Jednak nawet on nie mógł rozpoznać jej jako Hermiony, znał jedynie Amber. – Co pokazuje tylko, jak doskonale zna osobę, którą sam wyszkolił i o której powinien wiedzieć wszystko.
[...] Artur nie byłby z niej dumny, gdyby dowiedział się, jaka naprawdę jest. Że jest Kathriną. – Matko kochana, trzecie wcielenie. Daruję sobie kolejne cytaty i nakreślę pokrótce, co tu się wyrabia. Dostajemy opis wymuskanej damy z czerwonymi włosami, zawsze eleganckiej, którą Voldziu bardzo hołubi, ale nie przeszkadza mu to również znęcać się nad nią. Zastanawiam się, jakim cudem nikt nigdy nie zauważył, że Hermiona jest cała pokiereszowana? Czarny Pan na pewno nie żałował jej klątw, bo nikomu nie żałował, jak piszesz w kolejnych rozdziałach. A w jaki sposób ukrywała mroczny znak? To zaklęcie zmiany wyglądu wszystko załatwiało?
A, bo by mi umknęło: czemu Artur nie miałby być z niej dumny? W końcu do tego ją szkolił.
Długie rękawiczki kontrastowały z delikatną, mleczną cerą. – Długie. Rękawiczki. Kontrastowały. Z. Delikatną. Mleczną. Cerą. Niech mi ktoś to rozrysuje.
Humorzasty Voldemort torturujący własnych ludzi, bo czemu nie – odhaczyć.
napajać się widokiem – Napawać lub upajać.
Wiedziała, że planuje sobie wszystko, każde posunięcie. Jednak ona nie potrafiła teraz logicznie myśleć. W jaki sposób miała uratować wszystkich, gdy na miejscu pojawi się kilkadziesiąt oddziałów wroga? – Taaak, zupełnie nie przewidziała, że Szefuńcio uderzy podczas przyjęcia zaręczynowego. Poza tym coś kiepsko idzie jej szpiegowanie, skoro wiedząc, co planuje Voldemort, nie może nikogo ostrzec. Choćby to były tylko minuty przed atakiem, mogłoby to ludziom uratować życie. Czy naprawdę ich super szpiegowska organizacja nie wypracowała żadnej metody szybkiego komunikowania się? Jeśli Voldemort musiał organizować atak, nie mógł fizycznie obserwować dziewczyny cały czas. Jeśli jej rzeczywiście ufał, nie miał takiej potrzeby.
Ochrona na przyjęciu nie była dopracowana, tak jak powinna tego dopilnować. Luki w wartach i ograniczona liczba osób sprawią, że Tomowi uda się to zagranie. Gdyby zaatakował na początku, większość osób mogłoby uciec, jednak znając Riddle’a, nie ma co o tym marzyć. Zaatakuje raczej w czasie przejścia z jadali do Sali balowej, gdzie goście będą zbyt zdezorientowani, by móc się bronić. – No, no, mamy poważnego kandydata do Nagrody Darwina! Uroda tego fragmentu jest tak wielka, że prawie przeoczyłem kwiatek w postaci pierwszego zdania. Czego ochrona powinna dopilnować? Własnego dopracowania? Coś tu zgrzyta. Na dodatek: literówka w jadali, niepotrzebna wielka litera przy Sali balowej, a zamiast gdzie goście bardziej pasowałoby gdy goście, bo Voldy zaatakuje, kiedy goście będą się przemieszczać. I tak niemal co zdanie.
Blackwood od początku był przeciwny takiej transakcji, nie rozumiał, jak ślub miałby wzmocnić pozycję Malfoyów. – Kimkolwiek jesteś, Blackwood, jesteś pierwszym głosem rozsądku w całym tekście! Moment… to ty, Arturze? Nie poznałem.
Artur był też pewien, że [Draco] dotrzyma wierności małżeńskiej [...] – Bo, wiadomo, cudzołóstwo to najgorsze, co cię może spotkać na wojnie. (Dodam jeszcze, że to nie Artur Weasley, ojciec przyszłej panny młodej, tak się troszczy o ich przyszłość, a obcy facet).
- Jaka jest tu ochrona, oczywiście oprócz tego, że jest tu Zakon? // - Sam budynek i zaklęcia obronne to forteca nie do zdobycia, w dodatku Voldemort nie wie, że dziś są zaręczyny Dracona. Zakon wystarczy do obrony – zapewnił. [...] Dwie sekundy po tym, jak skończył mówić, grzmot rozległ się po okolicy. Bariery ochronne pałacu opadły. [...] Gdy pojawiła się z Voldemortem na miejscu, wokół panował chaos. Było oczywiste, że nikt nie spodziewał się ataku. Małe, nieprzygotowane oddziały sił Zakonu próbowały powstrzymać śmierciożerców, a inni uciekali, gdzie mogli. Zakaz teleportacji nadal ciążył na zaatakowanym terenie, kominki w większości nie były podłączone do sieci Fiuu, a nawet jeśli, to nigdzie nie można było znaleźć proszku, by móc uciec. Setki gości było uwięzionych, czekała na nich tylko pewna śmierć. – Nie wiem, jak to skomentować inaczej niż gromkim śmiechem.
Jej umysł pracował na największych obrotach. „Jak ma ich wszystkich teraz uratować?” – zadawała sobie pytanie, obserwując wywołany chaos. – Powtórzę się, wiem, ale serio, żadnego planu B na wypadek ataku? A ze Snape’em albo Arturem skontaktować się nie mogła, bo to było poniżej jej godności? Albo chociaż pojawić się na miejscu ciut wcześniej i wystrzelić Mroczny Znak w powietrze, żeby ludzie się przygotowali?
Jedynym wyjściem z tej sytuacji było jej ujawnienie się. – Ale że niby jak by to miało pomóc w zapobiegnięciu masakrze w tej chwili? Wszyscy skupiliby się na niej?
Pod budynkiem były lochy, które jak się nie myliła, musiały posiadać dodatkowe wyjście w razie zagrożenia. Jedynym problemem było teraz przekazanie tej wiadomości uwięzionym w środku ludziom. – Skąd o tym wiedziała i dlaczego nie wiedzieli o tym nawet gospodarze? I lochy z dodatkowym wyjściem? Pewnie jeden z więźniów wykopał. Łyżką. Rodową łyżką.
Artur nie wiedział, jak mógł dopuścić, by uwięziono ich wszystkich w domu, do którego zaraz mieli dostać się Śmierciożercy. Zwymyślałby sam siebie od idiotów, gdyby nie to, że miał kilka minut na wymyślenie drogi ucieczki. – To ten moment, w którym się zastanawiam, na cholerę im ochroniarze, kiedy byli tak pewni, że Voldzio się nie pojawi, że nawet planu ucieczki nie przygotowali. Jakiegokolwiek, o skutecznym nie wspominając.
Doinformowanie Zakonu, cała ich siatka szpiegowska, jest tak z dupy i tak do dupy, że naprawdę nie wiem, jakim cudem Voldemort nie wybił ich „niechcący” na długo przed imprezą zaręczynową…
Jak na komendę wszyscy spojrzeli się na Molly [...] – To nie jest po polsku, co tu robi się?
Nagły krzyk przerwał mu w pół słowa. Jak na komendę wszyscy spojrzeli się na Molly, która stała na środku pokoju i wpatrywała się ze strachem w ścianę. Na samym środku pojawił się napis, jakiego nikt się nie spodziewał: // Miłość mężczyzny? // Ludzie spojrzeli po sobie, nie wiedząc, o co chodzi. Artur i Severus stali zszokowani, patrząc jak Draco dochodzi do ściany z wyciągniętą różdżką. – Trwa walka? Ludzie panikują? Co tam zagrożenie życia, wrażenie robi dopiero jakiś napisik na ścianie. I teraz wszyscy stoją i dumają nad tekstem (który się nieco rozwija po chwili, niestety, sensu nie przybywa).
Inna kwestia, to te absurdalne założenie, że „szefostwo” (Snape, Artur w tym wypadku) nie ma pojęcia, kto jest po ich stronie i jakie dzieciaki stosują hasła. Czy ktokolwiek to nadzoruje, czy też ta ostatnia nadzieja ludzkości lata kompletnie samopas? W dodatku w tym świecie mamy legilimencję, veritaserum, o torturach nie wspominając. To, że dziewczyna podała odpowiednie hasło, znaczy tyle co nic.
Hasło używane przez szpiegów w całości brzmi tak:
Miłość mężczyzny?
Egzotyczny kwiat, złamany, skruszony w ciągu godziny.
Miłość kobiety?
Burzliwe morze falujące ku wieczności.
Mam jedno pytanie: kiedy niby można tego użyć? Coś tak wydumanego zawsze zwróci uwagę. Nie da się go wplątać w inną, zwykłą rozmowę, a przynajmniej nie w łatwy sposób. Hasło nie powinno wymagać godzinnego wstępu o literaturze, który sprawi, że nie zabrzmi podejrzanie. Znaczy, zakładam, że powstało, aby pozwolić szpiegom w dyskretny sposób wysondować, kto jest od nich, a kto nie – w innym przypadku nie ma większego sensu. W świecie magii (w naszym zresztą też) takie hasło nie jest żadnym konkretnym zabezpieczeniem – sposób, w jaki zostało użyte w tym rozdziale… Hm, powiem tak: to prawdopodobnie udało się, bo nikt dorosły nie wpadłby na coś tak durnego. Równie dobrze to Voldemort mógł wysłać ten napis na ścianę – wystarczyłoby, gdyby zamiast od razu zabijać kolejnego szpiega, trzymał go przy sobie trochę dłużej, regularnie grzebiąc mu w umyśle i wymazując wspomnienia o tych sesjach.
W dodatku przy odrobinie pecha można trafić na kogoś, kto znał tekst źródłowy, a szpiegiem nie jest – co w sumie byłoby całkiem zabawne.
[...] Drzwi do lochów są… // - W gabinecie po prawo – dokończył Lucjusz za przyjaciela. - Zapomniałem o tym, nawet jeśli to coś pomoże, to nie sądzę, byśmy mogli tamtędy uciec. – Słyszeliście ten huk? Zaryłem czołem w biurko…
Severus stał koło niego i pchał ku tunelowi, w którym znikali ostatni goście. – Tak mnie teraz naszło: co tam się w ogóle dzieje? Wszyscy schowali się w pałacu, a Voldzio po bożemu szturmuje drzwi wejściowe? Jakim cudem Herm-Katarina znajduje miejsce i czas na pisanie? Dlaczego nikt nie zauważył, że na przyjęciu nie ma Hermiony? Nawet nieobecność Harry’ego i Rona nie uszła uwadze Dracona, czemu swojej dobrej koleżanki (przyjaciółki?) już tak? I jeszcze ta rozkmina młodego Malfoya:
Po pierwsze musieli się upić, co wcale go nie dziwiło. Tylko takie „nic” mogło odreagowywać stres w butelce, nie rozumiejąc powagi sprawy. Dodatkowo znajdowali się w pomieszczeniu, które było dźwiękoszczelne, inaczej usłyszeliby całe to zamieszanie. – Jaki, cholera, stres? To nie oni się zaręczali, oni tylko mieli być… gdzieś w tłumie. I czy spodziewał się, że wybiegną w sam środek pola bitwy, żeby się pokazać Draconowi? Sam motyw upicia chłopaków jest tak bardzo z d, że bardziej się chyba nie da.
- Dom przeszukują wszystkie jednostki. Mam nadzieję, że wszyscy zdołali uciec – spojrzała na niego, a gdy pokiwał głową mówiła dalej. – Punkt 1:
Draco zdaje się nieźle poinformowany o życiu Hermo-Katriny, czemu inni szpiedzy, w tym WETERANI, nie wiedzą nic lub prawie nic?
...O, nie jest, nie ma pojęcia, kim jest ta dziewczyna, ale jako cielę za nią lezie i robi, co ona mu powie. Wow.
Rozdział 3
Inni goście już dawno byli u siebie w domu i zapewne podobnie powinno być z Zakonem. – Tak, wszyscy powinni być w jednym domu.
Tym razem jednak nie mieli na to czasu z powodu dwóch idiotów, którzy teraz siedzieli na kanapie, pijąc mocną kawę. Severus nie chciał marnować swych eliksirów na ich kaca, zasłużyli na niego. Teraz jednak martwili się o coś innego. – Grozi nam śmierć z rąk największego wroga? Co tam, satysfakcja Snape’a ważniejsza!
Severus spojrzał na swoich uczniów idiotów i po raz kolejny powstrzymał się przed zabiciem ich. – Doskonała pora, milordzie, cóż za wyczucie czasu! Pewnie to jeszcze oni są odpowiedzialni za nieobecność Dracona, hę?
Artur jako jedyny miał na tyle spokoju w sobie, by nimi nie potrząsnąć przy przesłuchiwaniu. Ale czego się spodziewać. Nie miał z chłopakiem żadnego kontaktu, nie był jego krewnym, przyjacielem czy nawet znajomym. Czasem dobrze było mieć go przy sobie, ale czasem… – O kogo chodzi w trzecim i czwartym zdaniu? Nie, to nie wynika z budowy zdań.
Nikt nie pomyślał o dziewczynie od dawna, a jej nie było wśród nich. – Ewakuacja się udała, wszyscy zdążyli złapać oddech. Musiało minąć trochę czasu, skoro Harry i Ron dorobili się już kaca. W Zakonie znalazłoby się parę osób, którym Hermiona była bliska, może nawet była dla nich przyjaciółką, i nikt, absolutnie nikt o niej nie pomyślał? Nie kupuję tego.
- Ale, ona… – Ale, co, tu, robi, ten, przecinek?
- Jestem pewny, że Granger jest bezpieczna. Na pewno jako jedyna zabezpieczyła porządnie swoją teleportację i jest teraz z rodzicami. Powinniśmy skontaktować się z innymi gośćmi, ale nie sądzę, by byli tak głupi, że przenieśli się od razu do swojego domu – zapewnił Snape. // - Więc mój syn został uwięziony w domu pełnym Śmierciożerców, a droga naszej ucieczki została odkryta, tak? - spytał dla pewności Lucjusz. // Nikt nie musiał odpowiadać mu na to pytanie, wszyscy zwiesili wzrok, znając następstwa słów wypowiedzianych przez mężczyznę. Draco nie pożyje długo [...] – Więc wszyscy przyjmują za oczywiste, że Hermiona, która dla większości jest zwykłą uczennicą, zdołała uciec, za to przeszkolony na szpiega Draco już nie?
Słowa Artura oznaczały wyrok dla młodego Malfoya. Płacz kobiet na nowo przybrał na sile. – Menszczyźni tacy tfardzi, kobity takie mientkie.
Wymyślał najgorsze kary, pozwalał bawić się jej ciałem, ranić je i wykorzystywać swoim sługom, zaraz po tym jak wywyższał ją i chwalił przed wszystkimi. – Przez co nikt nie miał zielonego pojęcia, jak ją traktować, a o autorytecie i posłuchu mogła najwyżej pomarzyć.
Nie będzie miała czasu dojść do siebie, wziąć upragniony prysznic, zamknąć kilka najkrwawszych ran i ponastawiać kilku kości. – Kali jeść, Kali pić, Kali odmieniać tylko niektóre wyrazy.
Dziś jednak nie wiedziała, czy da radę dostać się choćby do domu. Była pewna, że czeka ją tam starcie z Malfoyem. [...] Nie mogła uwierzyć, że udało mu się usnąć w domu obcej osoby i w dodatku wyglądać na tak zadomowionego. – Ja też nie mogę w to uwierzyć, zwłaszcza, że podejrzewała go o bycie zagniewanym. I o co konkretnie? Na podstawie czego Herma-Kathrina wyciągnęła takie wnioski? Jakie były ku temu przesłanki? Cóż… to pozostanie zagadką dla przyszłych pokoleń. Przypomnę jeszcze, że ten chłopak miał być przeszkolony do walki z Voldemortem. Dlaczego zasypia w domu osoby, której zamiarów nie jest pewny? Dlaczego ma tak ciężki sen, że nie budzi go nawet wejście ciężko poturbowanej dziewczyny? To przykład pisarskiego lenistwa – uśpienie postaci, żeby nie przeszkadzała w danej scenie.
osłony niepozwoliły by wyjść stąd chłopakowi – Nie pozwoliłyby. http://sjp.pwn.pl/zasady/;629503
Zdjął krawat, podobnie jak buty i skarpetki, a jego koszula miała rozpięte dwa pierwsze guziki. – Powiedziałbym, że się odrobinę zapędziłaś z detalami. Opisujesz w tej chwili punkt widzenia Hermiony, nie narratora wszechwiedzącego.
Wolała nie spotykać go w takim stanie. – Ale w jakim? Bo z tekstu to nie wynika. Jeśli chodziło ci o stan Hermiony, o to, że była poturbowana, cóż, trzeba będzie przeformułować nieco to zdanie.
Musiał przeciągnąć się kilka razy i rozkosznie uśmiechnąć tuż po ziewnięciu. Kolejno zamruga kilka razy, by zorientować się gdzie jest i dopiero po chwili usiądzie i rozejrzy się po pomieszczeniu. – Mieszasz czasy.
Co oni sobie, do cholery, myśleli nie zapewniając ochrony temu przyjęciu! – Trudno powiedzieć, co sobie myśleli, to fakt. A co sobie myślała szpiegmistrzyni, olewając sprawę i nie sugerując niczego? Co zupełnie nie przeszkodziło jej mieć pretensji do innych.
Więc choć ty zrozum, że Snape, twój ojciec i Blackwood to idioci, którym trzeba przypomnieć, że mamy wojnę! – A czemu robisz z nich idiotów? Żeby młodzież bardziej błyszczała na ich tle? Znowu idziesz na łatwiznę. Zamiast ośmieszać pozytywne postacie, można przecież skupić się na zrobieniu z antagonistów naprawdę niebezpiecznych osób. Ostateczny efekt będzie taki sam, a unikniesz ogłupiania bohaterów, więc i zaniżania poziomu historii. Gdyby Voldemortowi udało się zaatakować i wygrać pomimo wzmocnionej ochrony, Lucjusz nie wyszedłby na durnia, a Śmierciożercy wydawaliby się jeszcze groźniejsi. Choć, oczywiście, opisanie prawdziwej potyczki jest trudniejsze niż sklecenie scenki, w której główna hirołina ratuje głupiutkich dorosłych.
Draco zawiesił głowę, doskonale wiedząc, że ma racje. – Zwiesił, rację.
Przez to całe zamieszanie z jego ślubem, niektórzy zapomnieli, że tuż za drzwiami rozgrywa się wojna i giną ludzie. Zwłaszcza jego ojciec i Severus, szczęśliwi, że w końcu się ustatkuje, nie do końca zwracali uwagę na środki bezpieczeństwa. – Chciałbym choć na minutę zawiesić swoją niewiarę, ale dostaję takie kwiatki. Zwłaszcza Snape, który stosunkowo niedawno był torturowany, kompletnie olał zabezpieczenia. Może to masochista? (A ten przecinek po ślubem skąd się wziął?)
To tylko moja wina, miałem zamknąć drzwi magią krwi. Dom należał do Malfoyów od wieków i moja krew byłaby najsilniejsza, choć mógł to zrobić każdy. – Czemu, na bora, czemu oni wszyscy są takimi bezmózgami? Dracze angstuje, dlaczego on nie zadbał o ochronę wcześniej, a co, przepraszam bardzo, robili inni, starsi i dlaczego nic?
Draco, przebywając w mieszkaniu Hermiony, nie wie, że Kathrina i ona to ta sama osoba. W tym momencie w ogóle nie ma pojęcia, z kim tak naprawdę rozmawia. I tak z nią sobie gada, wspomina nawet o Harrym i Ronie, a przez myśl mu nie przejdzie, co w ogóle dzieje się z jego przyjaciółką. Ciekawe.
Jesteś szpiegiem, ale nikt nic o tobie nie wie. – Co jest naprawdę idiotyczne. Szpieg, który nie zdaje nikomu raportów, jest kompletnie bezużyteczny. Okej, Hermandorina mogłaby być wolnym strzelcem, który dla własnych powodów próbuje zniszczyć Śmierciożerców od środka – ale wtedy nie byłaby szpiegiem i określanie jej tak nie ma sensu. To raz, a dwa, dlaczego Draco uważa, że nikt o niej nie wie? Mamy z tego wywnioskować, że chłopak ma dostęp do wszystkich danych o organizacji, łącznie ze spisem nazwisk? Voldy nie powinien starać się go zabić, ale złapać i przetrzepać umysł. Trzy, jak wspominałam wcześniej, znajomość hasła nie oznacza, że Kathrina jest po jego stronie. Dlatego ukrywanie jej istnienia przed Arturem i Snape’em jest koszmarną durnotą i nie mam zielonego pojęcia, co nim kieruje – mężczyźni są jego sojusznikami, dziewczyna może równie dobrze okazać się wrogiem. Stawanie po jej stronie nie ma sensu.
Miałaś szczęście, że znałem kod, bo nikt inny by ci nie odpowiedział. Nie rozumiem, dlaczego Artur czy Severus cię nie znają. – Ja też nie rozumiem, to wszystko jest grubymi nićmi szyte. Jakim prawem on zna jakiś kod, a oni nie? Jeszcze by to przeszło, gdyby to byli inni członkowie zakonu, ale przecież Artur szkolił dziewczynę… I kto ten kod ustalał? Jak widać, nie była to kadra szkoląca, a dzieciaki… przecież nawet nie rozpoznawały siebie nawzajem. Więc albo rozdawały kod na prawo i lewo, albo Mionka nie ma prawa go znać, bo nikt go nie podał nieznanej, obcej dziewczynie. Każdy trzeźwo myślący obserwator byłby tym mocno zaniepokojony i porządnie przyjrzał się wszystkim szpiegom. Mam tylko nadzieję, że istnieje osoba, która ma wszystko pod kontrolą (powiedzmy, że na przykład Dumbledore). I jeśli istnieje, powinna się tą wiedzą chyba z kimś podzielić, z najbliższymi współpracownikami, wiesz, śmierć się zdarza, w takich czasach wcale nie rzadko. Jeśli nie – w ciekawym świetle stawia to całą organizację.
zmarnować ją przez jakiś idiotów. – Jakichś.
- Zaraz coś wymyślimy, a teraz jedz. Nigdy nie jesteś zbyt komunikatywny przed śniadaniem. – A Drakusiowi nawet do głowy nie przyszło, żeby się zaniepokoić, ba, chociażby zastanowić, kto go tak dobrze zna i dlaczego.
Kobiety odesłano na górę, bo mogły choćby przez chwilę się przespać, a mężczyźni zgromadzili się w gabinecie, by na spokojnie dowiedzieć się wszystkiego. – Skąd ten nagły seksizm u Zakonników?
Poznałeś go? Wiesz, kim jest? - Artur chciał wiedzieć jak najwięcej o osobie, która była na tyle blisko Voldemorta, że udało jej się zachować chłopaka przy życiu. – Cudownie zorganizowana ta siatka szpiegowska składająca się z, powtórzę, bezwzględnie posłusznych ludzi.
Hermiona dostała się do dworu Malfoyów niepostrzeżenie. Tylko tego jej brakowało, by przepytywali jeszcze ją. Weszła na piętro i do pokoju, który dzieliła z Luną i Pansy Parkinson. Nie cieszyła się zbytnio z tego faktu, ale nie miała innego wyboru. Cały dom był zajęty przez Zakon, a łączone pokoje były najlepszym rozwiązaniem. – Mhm, już to widzę. Nikt nie widział, co się z nią dzieje, i teraz nikt nie miał się zainteresować jej nieobecnością. Skoro zakładano, że jest z rodzicami, czemu nagle się okazuje, że ma przydzielone miejsce do spania w tymczasowej bazie Zakonu? Co w ogóle w tym całym zamieszaniu robią w domu Malfoyów Luna i Pansy?
Luna nie podniosła nawet wzroku znad kolejnej fascynującej książki, ale Pansy oderwała się na moment od lusterka. // - Och, wróciłaś – westchnęła zawiedziona. - Miałam nadzieję, że w końcu się ciebie pozbyliśmy. – Wojna? Tłuką się na śmierć i życie? Apffff, jedną nielubianą koleżankę mniej.
odetchnęła z ulgi. – Z ulgą.
Jej ciało nadal było obolałe, magiczne szwy cały czas tkwiły na swoim miejscu, a bandaże podtrzymywały opatrunki. – A jednak, jak Kathrina stawała się na powrót Hermioną, to rany zostawały. Jak jej się to wszystko udawało ukryć do tej pory? Tak poważne rany, jak mniemam odniesione nie pierwszy raz, maskowała już wcześniej? I jak udaje jej się teraz? Przecież ona jest cała połatana. Nie ma prawa się nawet zbyt swobodnie poruszać. Raz, że ból, dwa, rany wymagające szycia i szwy na nich.
Więc mamy w swych szeregach zdrajcę. Ale znajdziemy go i zapłaci on za każda naszą porażkę. Już ja tego dopilnuję, będzie zdychał w męczarniach. // Śmiech rozniósł się po całych zamczysku, budząc lęk w każdym, kto go usłyszał. – Voldzio też równie inteligentny, co członkowie Zakonu. Też nie zna swoich ludzi, nawet zbiórki jakiejś nie zorganizuje, nie popatrzy, kogo nie ma… Ech.
Za bardzo skupiasz się na tym, co jest fajne, a za mało na tym, co jest logiczne.
Kung-fu jest fajne! Młodociani szpiedzy są fajni! Sponiewierane postacie są fajne!
Nagromadzenie tych elementów sprawia, że historia staje się karykaturalna, a przy okazji i całkiem zabawna. Weźmy scenę z Hermandoriną, która została skatowana przez Voldemorta i dzielnie brnie do lusterka, żeby opatrzyć swoje rany:
Jej twarz pokryta była siniakami, podobnie jak odsłonięte ramiona. [...] Zwichnięta kostka, kilka złamanych żeber, wybity bark. Udało jej się zaszyć resztę krwawiących ran, choć miała mały problem z tymi na plecach. Po wmasowaniu maści leczniczych w ciało musiała zajęć się twarzą. Zaklęciem usunęła siniaki, na kilka ran nałożyła balsam, po czym spojrzała na swoje włosy. Były teraz brudne, całe w ziemi, błocie i krwi. Wiele było wyrwanych, reszta splątana wisiała w strąkach.
To mnie nie rusza. Nie współczuję bohaterce, nie martwię się jej ranami – bo Hermandorina jak dotąd ani razu nie sprawiła wrażenia żywego człowieka. Ja wiem, że ona uleczy się z tego bez większych kłopotów, a na następny dzień będzie będzie tak samo pyskata i pełna wyższości jak przed torturami. Wiem, że rany, które opisujesz, nie będą miały żadnych konsekwencji, więc nie mają żadnego znaczenia. To sprawia tylko, że dziewczyna jest jeszcze mniej ludzka – bo to, co ją spotyka, nie ma żadnego odbicia na jej psychice.
Ludzie mogą przywyknąć do wielu rzeczy, również do ciągłego zagrożenia, ale tak ciężkie warunku wpływają na nich. Hermandorina zachowuje się jak zwykła nastolatka z przerośniętym ego.
Byłoby to bardziej znośne, gdyby otoczenie traktowało ją jak zwykłą nastolatkę z przerośniętym ego. Tymczasem ignorujesz jakiekolwiek prawdopodobieństwo, żeby… no właśnie, żeby dziewczyna była fajniejsza. Voldy traktuje ją jak ulubioną zabawkę, bo tak. Nastolatka jest postrachem Śmierciożerców, bo tak. Dorośli zachowują się jak idioci, bo tak. Draco zgadza się na jej plan, bo tak.
Piszesz historię tak, żeby twoja bohaterka mogła błyszczeć bądź dramatycznie krwawić – przez co i historia, i bohaterka są strasznie niestrawne.
To podejście do niczego nie prowadzi. Wymyślanie marysujek jest świetną zabawą, wiem, ale czytanie o nich jest po prostu nudne. Nie da się polubić bohatera, który ma na czole wielki napis „Jestem najlepsiejsza!”. Nie chodzi o to, że każda hirołina powinna być szarą myszką, bo to przesada w drugą stronę. Po prostu trzeba tak zbilansować świat i główną bohaterkę, żeby wyzwania przed nią stawiane wymagały rzeczywistego wysiłku i naprawdę mogły zakończyć się klęską. Nie, skupienie się i wysłanie jakimś super zaklęciem ostrzeżenia na ścianę, nie było żadnym wysiłkiem. Ale gdyby w czasie czarowania przyuważył ją ktoś silniejszy od niej i musiałaby stoczyć wyrównaną walkę, można by było przymknąć oko na jej niezwykłe magiczne umiejętności. Hm, inny przykład: jeśli dziewczyna zna świetnie sztuki walki, postaw przed nią faceta z pistoletem – patrzenie, jak próbuje wyjść z sytuacji, w której nie może wykorzystać swoich umiejętności jest ciekawsze, niż obserwowanie, jak za ich pomocą pacyfikuje armię wrogów.
Inna sprawa, to oczywiście stwierdzenie, czy postać może tyle potrafić. Hermandorina cierpi na skillomanię – potrafi chyba wszystko, co jest dostatecznie trÓ. Po co? To tylko dodatkowo ją odczłowiecza.
Dobrze zbilansowaną bohaterką jest, bądź co bądź, kanoniczna Hermiona. Miała niesamowitą wiedzę, inteligencję, świetną pamięć, serce na właściwym miejscu i dostatecznie dużo odwagi, żeby walczyć na wojnie. Te cechy spokojnie by wystarczyły, żeby zrobić z niej dobrego szpiega, niepotrzebna już nadzwyczajna siła magiczna i fizyczna.
Gdyby Voldemort skatował Hermionę, pewnie bym się choć trochę przejęła, bo, choć zdecydowanie mniej trÓ, jest dużo bardziej ludzka.
Rozdział 4
Z powodu nowych ataków do Kingsleya zgłosiło się więcej osób z prośbą o ochronę, wyrażając chęć wstąpienia do tajnej organizacji. – Wstępować do tajnej organizacji, żeby się chronić. Logiczne. Ujemnie. Tajna organizacja, o której wiedzą zupełnie losowi ludzie. Tak, oczywiście.
- Nie ma mowy! Nie pozwolę, by przed ślubem dzielili pokój, to ma być porządny dom, a nie jakiś… [...] Nikt nie robi z twojego domu burdelu, nie masz się o co martwić. – Wojna? Jaka wojna? Porządek musi być! A tak na poważnie: przypomnę tylko, że to mariaż w celu zacieśnienia więzi z Zakonem, który ma im dać ochronę i dodam, że dom Malfoyów jest PRZEPEŁNIONY uchodźcami.
Nie! Nie będę dzieliła z nikim pokoju! - Głos Ginny rozniósł się po pomieszczeniu. - Od zawsze to musiałam być ja, teraz chcę mieszkać sama, póki mogę. Nie będę przyjmowała w pokoju jakiejś obcej dziewuchy! – Ginny, ty też? D:
Blondyn zszedł jej z drogi i gestem ręki zaprosił do środka. – Gestem włosów zaś wyprosił poprzedniego rozmówcę.
Po tych słowach nie mieli wyjścia i uciekli z pokoju, zostawiając mężczyznę samego. – Domyślam się, że chciałaś uniknąć powtórzenia wyjścia-wyszedł. Cóż, to nie jest najlepszy synonim w tym wypadku. Może lepiej byłoby użyć neutralnego: opuścili pokój?
Bez pukania wszedł do środka, uśmiechając się, gdy dojrzał to, czego szukał. – A tym czymś, jak się dowiadujemy chwilę później, był człowiek. <3
Sama nie wiedziała, jak to się stało, ale od lat byli już przyjaciółmi. Zapewne za wszystko trzeba winić Felixa, który połączył ich w magiczny sposób. Dzięki niemu przez lata mieli swoje wzloty i upadki, ale zawsze wracali do siebie. Zaczęło się od wyzbycia wzajemnej nienawiści, zależało im w końcu na bezpieczeństwie i samopoczuciu młodego Malfoya. W końcu zaczęli pomagać sobie nawzajem, aż w końcu nawiązali więź, nawet mocniejszą niż ta wiążąca Trio Gryffindoru. – Kim jest Trio, skoro Hermiona trzyma się ze Ślizgonami? Harry, Ron i Kac? Poza tym trochę smutne jest to, że walka z trollem, wyprawa po kamień filozoficzny, pokątne warzenie wielosokowego, ratowanie Syriusza, prowadzenie Gwardii Dumbledore’a i masa innych wspólnych przeżyć, w których Trio ryzykowało dla siebie życie, jest mniej ważne niż wspólne niańczenie przypadkowego dzieciaka.
To Ślizgoni! Nie zdziwiłbym się, gdyby zabili cię podczas snu lub coś podobnego! – Harry, odstaw dragi.
Niezdarny, zaśliniony Ron-idiota, plujący niechcący do talerza podczas mówienia – odhaczyć.
- Doceniam twój entuzjazm, stary, ale może teraz zdradzisz co nieco? Kim był ten szpieg? - dopytywał Zabini. [...] - Ona? - ożywił się Blaise i spojrzawszy na Flixa, zapytał. - Czy ja usłyszałem ona? // Oboje spojrzeli na Hermionę i powtórzyli jednocześnie: // - Czy my usłyszeliśmy „ONA”? // - No, Draco, wygląda na to, że teraz już się od nich nie opędzisz – zaśmiała się szczerze. - Zdradź nam jakieś szczegóły – poprosiła. – Uratowała cię osoba płci przeciwnej? Na pewno zaiskrzyło między wami od pierwszego wejrzenia, taaak, wszyscy wiemy, jak to się kończy…
Okej, mimo wszystko tak mogą zareagować średnioogarnięci nastolatkowie w okresie dojrzewania – ale strasznie starasz się wmówić wszystkim, że paczka Malfoya jest dojrzalsza od swoich rówieśników. Dlatego to zgrzyta.
Ona jest nieziemska, to słowo najlepiej ją opisuje. Ma czerwono czarne włosy i przenikliwe, zielone oczy. Mlecznobiałą skórę i zabójcze ciało, ale nie chodzi tu tylko o wygląd, a raczej zachowanie – przyznał, przymykając na moment oczy. - Bez wahania wysłała mnie do swojego mieszkania, a jak rano wstałem, ona spokojnie piła kawę w kuchni. Nie była skrępowana czy nieufna, zachowywała się, jakby znała mnie od lat i dobrze wiedziała, że nie zrobię jej krzywdy. – I totalnie nie wzbudziło to moich podejrzeń, bo jestem rozwielitką szpiegiem na bezrobociu i nie będę przeciążał sobie mózgu myśleniem.
Szczerze mówiąc dla mnie zachowanie Kathriny miało raczej wymowę: jesteś kompletnym smarkaczem i stanowisz dla mnie równie wielkie zagrożenie, co wazon, więc nie będę podejmować żadnych środków bezpieczeństwa – ale rozumiem, że Draco mógł zinterpretować to w mniej obraźliwy sposób.
Okeeej, więc Malfoyowie otworzyli schronisko dla nastolatków, bo…?
Te dzieciaki nie są ważne, to raz, one są na oko wybrane kompletnie losowo. Czemu Voldemort miałby na nie polować? Powiedzmy, że Zabini mógłby służyć za zakładnika, aby zaszantażować jego matkę, ale ale – jeśli Zabini jest tak potężna, że warto ją szantażować, to powinna być równie silna, aby samodzielnie zapewnić ochronę synowi. A taka Pansy? Czemu zajmuje miejsce?
Poza tym trwa wojna, prawda? Czy ludzie nie mają większych problemów niż przydział osób do pokojów? W dodatku pełnoletnich ludzi? Czy to naprawdę wymaga całej sceny, w której Lucjusz i Zabini piją, obmawiają innych i rozpaczają nad pogorszeniem warunków bytowych po dorzuceniu dziewczyny do pokoju?
No ale przyjmijmy, że naprawdę na te dzieci polują stwory z otchłani piekielnych – umieszczanie ich w domu osób, które podpadły Voldemortowi, jest naprawdę alternatywnie inteligentne. Wiem, że łatwo o tym zapomnieć, ale Hogwart nie znika w czasie wakacji, można go spokojnie wykorzystać na tymczasowe schronisko. Skoro jego mury mogą ochronić dzieciarnię w czasie roku szkolnego, mogą chronić i dwa miesiące dłużej.
Przy okazji, Dumbledore u ciebie żyje? Bo nic nie słychać ani o nim, ani o jego śmierci.
Ale przyjmijmy, że Hogwart ma wizytę z sanepidu, nie da się, po prostu nie da, wpakować do niego młodzieży. Nadal brak miejsca Malfoyom nie grozi, bo są c z a r o d z i e j a m i. Mogą użyć magii, żeby powiększyć pokoje. Ba, nawet mugol poradziłby sobie z ich strasznymi problemami – wymieniłby po prostu zwykłe łóżka na piętrowe.
Cała sytuacja nie ma więc sensu, a omawiam ją dokładnie, bo mam wrażenie, że wiem, w czym problem.
Konstruujesz fabułę od tyłu. Najpierw wybierasz sobie jakiś cel, w tym wypadku umieszczenie Zabiniego, Granger i Felixa Malfoya (młodszego brata Draco) w jednym pokoju, a później doprowadzasz do tego bez względu na cokolwiek.
Spójrz na taki ciąg zdań: Słońce świeci po to, żeby trawa rosła. Trawa rośnie po to, żeby koń miał co jeść. Koń istnieje po to, żeby hirołina mogła galopować na nim z rozwianym włosem.
Nie ma to większego sensu, prawda? A u ciebie wygląda to tak: Voldemort poluje na losowe nastolatki, żeby te musiały ukrywać się u Malfoyów. Malfoyowie ukrywają nastolatków po to, żeby w pewnym momencie mieć za mało pomieszczeń. Pokoi brakuje im po to, żeby móc wsadzić do jednego Hermandorinę, Zabiniego i młodszego Malfoya.
Dobrze jest wiedzieć, do czego się dąży, ale trzeba równocześnie pamiętać o logice i pilnować ciągu przyczynowo-skutkowego. Na każdym etapie opowiadania zastanawiaj się nie tylko nad tym, czy scena doprowadzi do upragnionego końca, ale też czy wydarzenie samo w sobie ma jakikolwiek sens. Kombinuj, czy można zrobić coś prościej, czy wróg może wykorzystać decyzje postaci, czy w prawdziwym świecie to by mogło zadziałać. Przydałoby się trochę podejrzliwości wobec własnych pomysłów.
Każde wydarzenie (zazwyczaj) ma ileś możliwych rozwiązań. Chodzi o to, żeby spośród nich wybrać to, które najbardziej zbliży bohaterów do celu – a nie dodawać rozwiązanie absurdalne, tylko dlatego że to szybsze i wygodniejsze.
Psujesz postacie drugoplanowe. Wspominałam już o tym wyżej, przy okazji inteligencji Artura i Snape’a, ale powtórzę: to nie jest dobre rozwiązanie. Robiąc z Ginny trzpiotkę, idiotów z Pottera i Rona, a z Pansy jędzę, której nikt nie lubi – nie sprawiasz, że twoje ukochane postacie błyszczą na ich tle jak gwiazdy.
Czytanie tekstów, w których każdy oprócz trÓ bohaterów ma wszy, jest bardzo niekomfortowe. Czuję się trochę, jakbyś zamknęła mnie, czytelnika, w ciasnym pokoju, w którym jest trzydzieści osób, a tylko trzy sympatyczne. Nawet jeśli do nich się dopcham, będę czuć się zwyczajnie źle w tym towarzystwie. Tak samo źle czuję się, czytając, jak Ron pluje komuś w talerz, a Ginny marudzi, że nie będzie dzielić pokoju z kimkolwiek, bo jest ponad to.
Druga sprawa, że ciężko mi polubić główne postacie, kiedy traktują całe otoczenie jak coś, co przylepiło się do podeszwy buta. Jak na żywo staram się unikać osób, które czuję się lepsze od jakiegokolwiek człowieka spoza ich kliki, tak tekstów, w których bohaterowie mają podobne postawy, raczej nie czytam. Hermandorina, która nie reaguje, gdy jej przyjaciół nazywa się idiotami, sama twierdzi, że ledwo z nimi wytrzymuje i bez cienia refleksji pije alkohol, choć za to samo Ron i Harry byli krytykowani – jest bardzo, bardzo odpychająca.
Widzisz, nie chodzi o to, żeby wszyscy bohaterowie się lubili. Raczej o to, żeby autor wszystkich traktował tak samo. Jeśli jakiś bohater z kanonu naprawdę doprowadza cię do tak szewskiej pasji, że nie możesz o nim pisać bez uprzedzeń – po prostu go pomiń. To o wiele lepsze niż krzywdzenie go poprzez redukowanie IQ czy spłaszczanie charakteru.
Jak na razie najwięcej sympatii budzi we mnie duet Harry&Ron, bo na ich miejscu też pewnie bym piła, klęła i panikowała, że moja najlepsza przyjaciółka pakuje się dwóm obcym chłopakom do pokoju. W dodatku są tak pokrzywdzeni przez narratora, że nie sposób im nie współczuć.
Swoją drogą, ukrywanie swojej przyjaźni ze Ślizgonami jest strasznie dziecinne i tchórzliwe. Hermiona miała tyle odwagi i determinacji, że prowadziła WESZ pomimo braku jakiegokolwiek wsparcia, a Hermandorinie przez gardło nawet nie przejdzie: ej, wiecie, oni nie są tacy źli? Ja wiem, że Ślizgoni, że rodziny nie takie, ale Syriusz też miał kiepski rodowód, a u Malfoyów właśnie mieszkacie, więc…
Widocznie znowu przy upgrade’owaniu jej od charakteru urwało.
Rozdział 5
- Bo my... To wszystko ich wina! - wykrzyczał wreszcie, wskazując na brata i brązowowłosą. – Daruję sobie przytaczanie szerszego fragmentu, powyższy cytat dość dobrze obrazuje, z czym mamy do czynienia. Autorko, powiedz mi z ręką na sercu, czy uważasz to za normalne zachowanie i odpowiedź dla osoby w wieku 16-17 lat? Cały początek piątego rozdziału jest utrzymany w podobnym tonie. To są ludzie u progu dorosłości (a przynajmniej cały czas próbujesz nam to wmówić), a ja podczas lektury czuję się, jakbym miał do czynienia z gimnazjalistami przyłapanymi przez nauczycieli, i to na czymś gorszym niż siedzenie w kuchni z jednym z gospodarzy.
W gabinecie na pietrze Severus wraz z Arturem przeglądali dokumenty. Po złapaniu kolejnych gości przez Śmierciożerców mieli plan, nad którym trzeba było popracować. Nowe sposoby komunikacji, drogi ucieczki i bezpieczne schronienia. Księgi z zaklęciami ochronnymi piętrzyły się na biurku i pobliskim stoliku, w każdej z nich można było znaleźć rzeczy potrzebne do zapewnienia bezpieczeństwa domowi i jego mieszkańcom. Już od świtu grupa Zakonu poprawiała czary nałożone na strategiczne miejsca, w tym dom Malfoyów. Jednak napięcie, które panowało w pokoju, nie pozwalało im pracować zbyt wydajnie. Ostatecznie poddał się Blackwood i, zamykając książkę, powiedział: // - Nie rozumiem ich. Wszyscy mówili mi, że oni są wrogami i to zaciętymi! Sam Lucjusz lubi mawiać, że „Granger i Malfoy to gorsza kombinacja niż Weasley i Draco”, a oni wczoraj... Nadal nie wiem, jak to się stało. – Śmierciożercy porwali i zabili paru naszych? I co z tego, my tu mamy poważniejsze problemy, na przykład ukrywaną przyjaźń Hermiony z Draconem! Jak oni mogli nam to zrobić?
On ma coś w sobie, co karze się nim opiekować, a gdy zaczął naukę w Hogwarcie, był strasznie zagubiony. – Każe od kazać.
Felix urodził się na początku września, więc musiał iść do szkoły rok później, to samo prawie spotkało też ją. – No dramat stulecia. To, że oboje byli (prawdopodobnie) najstarsi w swoich klasach, jest naprawdę głupim powodem do angstu. Czy słyszeliście kiedyś, jak ktoś narzeka u nas, że nie urodził się parę dni wcześniej, przez co poszedł do szkoły rok później?
Mają przyjaźń? – A słownik poprawnej polszczyzny mają?
Mają przyjaźń? Okej, ale skoro są przy Zakonie, a Malfoyowie już nie szpiegują, to dlaczego nie mogą wyznać wszystkim prawdy? [...] Więc mamy tak po prostu milczeć? I może jeszcze patrzeć, jak się unikają codziennie i na siebie warczą? Powinniśmy coś zrobić, może McGonagall i… – Jak się z kimś zaprzyjaźnisz, to trzeba to ogłaszać? Tyle lat w nieświadomości… Tak, drodzy państwo, to są rozkminy dwóch dorosłych facetów, Blackwooda i Snape’a.
- Gdyby pojawiła się choćby plotka o ich znajomości, rozpętało by się istne piekło. Niemal cały Zakon naskoczyłby na Malfoyów, nie mówiąc już o Weasleyach i Potterze. Lucjusz też nigdy nie pozwoliłby na oczernianie swojego syna, a za nim na tę wojnę poszliby wszyscy Ślizgoni. – Ten sam Lucjusz, który wydaje pierworodnego za córkę Weasleya. Ten sam Zakon, który bawi się na ich przyjęciu zaręczynowym i mieszka kątem u Malfoyów. Taaak, na pewno by tak zareagowali na informacje o przyjaźni Hermandoriny i Felixa, to ma tyyyle dużo sensu.
Voldemort uwielbiał, gdy kobiety w jego towarzystwie ubierały się w suknie, zwłaszcza jeśli były tak zbudowane jak Katherina. – Och nie, Voldemort zmugolał! Czarodziejki ubierały się w szaty, nie suknie. Literówka w Katherina.
Jak zwykle siostra Narcyzy siedziała przy podwyższanym fotelu Voldemorta, a gdy tylko ją ujrzała, posłała jej nienawistne spojrzenie. – Która której? Bellatrix Kathrinie czy Kathrina Belli?
Ramiona zakryte koronką i włosy lejące się aż do końca pleców, coś czego Bellatrix nie miała z jej wściekłymi lokami. – Przez wściekłe loki Bellatrix nie miała ramion zakrytych koronką. Tak wynika z budowy zdania.
Po tych słowach zapadła chwilowa cisza, jednak donośny głos Voldemota podział na nich lepiej niż zaklęcie. – To w końcu było cicho czy się Voldzio odzywał?
Mogę nawet oddać życie, byś ty Panie… – Voldek nie bóstwo, by przemawiać do niego dużymi literami ;). Plus brakuje przecinka przed panie.
Kilkuminutowa klątwa zakończyła się tak nagle, jak się zaczęła, a panna Black zniknęła za drzwiami. – Będę drobiazgowy (tak jakbym do tej pory nie był, noale…): Bellatrix była mężatką, panna nie bardzo do niej pasuje, nawet jeśli wróciła do nazwiska panieńskiego (a, jak się dowiadujemy nieco później z tekstu, tak nie jest). W dodatku tak sobie wstała po Crucio i wyszła, jakby Czarny Pan posłał jej całusa, nie niewybaczalne – piękne!
Czy nie lepiej byłoby ją zabić, panie? Jej stan umysłu pogarsza się z dnia na dzień, a my nie możemy pozwolić sobie na potknięcie, Mistrzu. Musimy być najlepsi, by pokonać Zakon – powiedziała z opuszczonym wzrokiem. – Bo przecież tortury innych Śmierciożerców i samej Kathriny to betka, w ogóle nie osłabiają armii Czarnego Pana. To jest ten bystry, chwalony przez wszystkich szpieg? Sugestia eliminacji słabej jednostki WCALE A WCALE nie gryzie się z przyzwoleniem na torturowanie, a zatem osłabianie armii, mówiąc kolokwialnie, sranie we własne gniazdo. To może i jest w interesie Zakonu, ale przecież nie Voldemorta i ten kanoniczny by wyczuł pismo nosem. Bella jest w sumie osłabiona na jego życzenie, i tak sobie nasz magiczny Hitler osłabia innych ludzi, żeby co, wziąć Zakon Feniksa na litość armią zaślinionych ludzi? Tortury zniszczyły psychikę Longbottomów, na Śmierciożercach nie mają nawet śladu zostawić?
Dzięki tobie nasze szeregi są wolne od szpiegów. Wydałaś nam Snape'a oraz Malfoyów, nie wspominając już o masie osób z Zewnętrznego kręgu i kandydatów [...] – Taaaak. Dzięki tobie, Kathrino, nie musimy się do nich więcej odzywać i dzielić smakołykami, a że przypadkiem zasilają teraz szeregi wroga… oj tam, oj tam.
Powrót do domu Malfoyów był trudny, może nawet bardziej niż przeprawa z Voldemortem. W końcu u niego wiedziała, co może ją czekać. Trochę tortur, zabijania i ran, a w jej tymczasowym miejscu zamieszkania mogło być to wszystko. Albo kolejne „miłe” spotkanie z Harrym i Ronem, rozmowa z podekscytowaną Ginny lub znoszenie starszych pań, pytających o najlepsze zaklęcia do durnych przygotowań. – Takie elementy komicznie nie dość, że są nieśmieszne, to jeszcze dosyć niesmaczne.
Mam nadzieję, że mogę panią później pomóc. – http://tnij.org/u0gzdxf
Pięć osób niechętnie wstało, próbując przedostać się między stosami, dopiero co przyniesionych, książek. – Zadyszki, można dostać, od tych przecinków.
- Dlaczego przyszłaś tak późno? - naskoczył na nią Ron. - W dodatku usiadłaś obok tego... - wskazał na blondyna, który go ignorował. // - Jakbyś nie zauważył, Ronaldzie, to było ostatnie wolne miejsce, chyba że wolisz, bym w ogóle nie jadła kolacji. – Spiorunowała go wzrokiem. // - Mogłaś przyjść wcześniej, teraz przynajmniej nie musielibyśmy na niego patrzeć – dodał Harry, nie zaszczycając jej spojrzeniem. // - Na szczęście ja nie muszę na ciebie patrzeć, Potter – odezwał się Draco, nim ktokolwiek inny mógł to zrobić. // - Mógłbyś się w końcu zamknąć, Malfoy? Nie do ciebie mówiliśmy – warknął na niego rudowłosy. – I tak dalej, aż do bójki i rozdzielenia ich przez nauczycieli (tak, nauczycieli, dobrze widzicie) i wysłania ich do pokoi.
https://www.youtube.com/watch?v=vCbjAgyyfdc
Muszę dodać, że Draco wybitnie się tutaj nie popisał. Przypominam, że jest szpiegiem, a więc dużo lepiej wyszkolony niż jego koledzy z równoległej klasy. Przyjrzyjmy się temu opisowi:
Zaklęcia zaczęły latać między nimi, jednak każdy zorientował się, że Ślizgoni są bardziej sprawni w sztuce podwójnego pojedynku. Zabini odpowiadał za obronę, odbijał każde zaklęcie, tak iż żadne z nich nie dosięgnęło celu. Draco za to skupił się za ataku, jego klątwy były doskonale dobrane, wiedział jak i gdzie je celować, by osiągnąć jak najwięcej. Po drugiej stronie jednak było widać raczej gryfońskią głupotę i zapał. Obaj rzucali zaklęcia jak popadnie, nie przejmując się obroną. Nie ma się więc co dziwić, że po kilku minutach dom lwa leżał pokonany, a nad nimi górowali Ślizgoni.
Raz, po co robić z Rona i Harry’ego wioskowych głupków? Dwa, bardzo kiepsko świadczy o Draconie to, że on, wyszkolony szpieg, dał się sprowokować i zaczął walczyć, w dodatku przy wszystkich, zdradzając swoje ponadprzeciętne umiejętności. Lata nauki samokontroli i logicznego myślenia wzięły w łeb. Narrator zaś jest bardzo stronniczy, a ta scena została ewidentnie skonstruowana w celu poniżenia dwójki Gryfonów.
Voldemort nie powinien pytać, jakim cudem Kathrina wychwytuje szpiegów, ale przetrzepać jej mózg legilimencją i podać veritaserum na dokładkę – teraz wychodzi na kompletnego nieudacznika. A kiepski antagonista to kiepski konflikt, więc i kiepskie opowiadanie.
Artur i Snape oraz ich rozmowa o nastolatkach – pomijając już fakt, że ich fascynacja życiem dzieciaków jest cokolwiek dziwaczna (stalkerzy, brrr), to zrobiłaś ze Ślizgonów Gryfonów, tylko takich bardziej trÓ.
- By zdobyć zaufanie Ślizgona musisz być po jego stronie, a co więcej musisz troszczyć się o tę samą osobę co on.
Przykro mi, to cechy Gryffindoru, ewentualnie Hufflepuffu. Nie bardzo rozumiem, dlaczego ośmieszasz jeden dom, a wywyższasz drugi, żeby na końcu i tak zrobić z nich kopie. Twoi Ślizgoni są równie beztroscy jak Gryfoni (ot, choćby ich wyprawa po jedzenie zamiast wysłanie skrzata, żeby je przyniósł… chyba jakiś Malfoyom został?), tak samo cenią przyjaźń i mają identyczny system wartości, a nawet stoją po tej samej stronie konfliktu. Dlaczego więc wybrałaś akurat nich? Bo mają więcej forsy, a w ich żyłach płynie mhrook?
I żeby nie było, tak, pamiętam o Severusie i Lily, ale raczej nie można z ich relacji wywnioskować, że każdy Ślizgon to misiaczek, który kogoś kocha nad życie. Oni raczej wpadali w obsesje. Voldemort miał obsesję na punkcie nieśmiertelności, Bellatriks i Crouch Junior – swojego pana, Snape – Lily, Śmierciożercy – czystości krwi… Dochodziła do tego ambicja, konserwatyzm, rasizm, poczucie wyższości (które udało ci się zachować, ale raczej jako cechę wspólną głównych bohaterów niż danego domu), silne więzi rodzinne. Pisanie o nich może być fascynujące właśnie z tego względu, że ich mentalność różni się od mentalności przeciętnego czytelnika – ale to traci sens, gdy robisz z nich Gryffindor 2.0.
Rozdział 6
- Zrozum, nasz ślub będzie wydarzeniem roku, jeśli nawet nie dekady! Spójrz, jaką znalazłam suknię, będzie wykonana w Hiszpanii, ze specjalnego projektu Madame Osco, tej...
- To jest różowe – przerwał jej nagle, wpatrując się w pokazane zdjęcie.
Za późno zauważył, że warga jego narzeczonej niebezpiecznie drga, a po chwili łzy zaczęły spływać jej po policzkach. Zaniosła się szlochem, a jak na komendę do pomieszczenia wróciły Molly i Narcyza. Spojrzały na chłopaka karcąco i podbiegły do dziewczyny. // - Co się stało, córeczko? // - On nie chce tego ślubu. - Wskazała z wyrzutem na blondyna. - Ja to wiem i wszyscy inni też, chce to zepsuć!
Bo. Nie. Podobała. Mu. Się. Sukienka. I. Śmiał. To. Powiedzieć. Na. Głos. W ogóle to, co się dzieje w cudownej scenie, gdzie Draco nic nie może powiedzieć, bo zaraz naskakują na niego trzy baby i mówią, że on nie ma prawa głosu, bo to ślub Ginny… A jego nie? I nie śmie mieć nic do powiedzenia w tej kwestii? Albo bierze na klatę wszystko jak leci, albo foch?
- Draco wszystko psuje – oskarżyła chłopaka. - Nie zgadza się na nic, co zaplanowałam, chce mniej gości i kolory mu nie pasują... Może powinniśmy to odwołać? – Czujecie tę dojrzałość emocjonalną, tę gotowość do wstąpienia w związek małżeński (teoretycznie) na całe życie? Ja też nie.
Cztery pary oczy spojrzały na niego z wyrzutem, a on, wiedząc, że nic nie zdziała, machnął rękoma i wyszedł szybkim krokiem. Miał tego dość, wszystkiego. Musiał w końcu odpocząć, inaczej postrada wszystkie zmysły. – Wiecie co? Chyba poczułem do kogoś nić sympatii…
Blaise siedział w pokoju wraz z Felixem, próbując pokonać małolata w szachy – Khem, khem, nie żeby coś, ale Felix jest tylko rok młodszy od niego.
Chłopak miał do tego talent, na szczęście nie rodzinny, bo wygranie z Draco było aż nazbyt łatwe. – Aż tak kiepsko z myśleniem strategicznym u szpiega?
Trzaskając drzwiami, zlustrował pomieszczenie – Jak się lustruje pomieszczenie za pomocą trzaskania drzwiami?
Nie wspominając o zaproszeniu niemal dwustu osób, już lepiej mogła wysłać Voldemortowi imienne zaproszenie. – Dracze, zaczynasz błyszczeć na ich tle.
Nagle chłopak poderwał się na równe nogi i odwrócił w stronę drzwi. Stała w nich taka, jak ją zapamiętał. Tym razem ubrana równie luźno, w leginsy i zwykłą bluzkę do połowy ramienia. Włosy związane miała na czubku głowy, choć kilka kosmyków oplatało jej twarz. – A już chciałem pochwalić odejście od opisów swag daily. I jak wygląd bluzka do połowy ramienia? Odsłania biust od dołu?
- Mnie? Chcesz ryzykować poznanie mnie, choć doskonale wiesz, kim jestem? - zdziwiła się. – Ja też się dziwię, bo Dracze nie ma przecież pojęcia, kim jest Kathrina, a nie „doskonale wie”.
Jednak on zamiast zadać pytanie, zajął się delektowaniem napoju. – Albo się zajął degustacją napoju, albo delektował się napojem.
Jeszcze chwilę temu miał tyle pytań, a teraz wszystkie wyleciały mu z głowy. Zaczął jednak on najprostszego. – Najprostszego ze wszystkich, o których zapomniał. Zdolny.
Na placu zabaw siedziała jednak mała dziewczynka. Spokojnie bujała się na huśtawce, co nie byłoby takie dziwne, gdyby nie to, iż nikt jej nie popychał. – Podejrzewam, że każde normalne pięcioletnie dziecko jest w stanie same się huśtać.
- Weź moją różdżkę i machnij nią delikatnie. To wystarczy – wyjaśnił, podając jej swój skarb. – http://www.glosywmojejglowie.pl/comics/2011-06-23-Fanfiki.jpg
lekko nią machnęła. Ku zdziwieniu obojga liście poderwały się do góry – Artur tak bardzo nie spodziewał się u dziewczynki magicznych zdolności, że aż do niej podszedł, by sprawdzić, czy może jest kandydatką na superszpiega.
- Kim są twoi rodzice? - spytał po chwili mężczyzna [Artur], nie dając za wygraną. // - Jestem sierotą, nie mam rodziców – wyznała [Hermandorina]. [...] - Czyli możemy założyć, że jesteś minimum półkrwi. – Mogła być równie dobrze mugolakiem.
Nie spełniam jednak jednego wymogu, wieku – wyznała. // - Ile masz lat? - zaciekawił się. [...] // - Pięć – szepnęła, przygryzając dolną wargę. // - To nie jest duża różnica, a może to i lepiej. Będziemy mieli więcej czasu na naukę. – Wujek Voldek poczeka, aż Wybrance Losu stuknie X lat, im młodszą wybiorą, tym dłużej się naczeka.
Jestem w rodzinie zastępczej, zwykle i tak znikam na całe dnie. Nikt nie zauważy. – Szanowni państwo, te słowa padły z ust PIĘCIOLATKI.
Dla jasności, pięciolatki wyglądają i zachowują się na przykład tak:
I takie dziewczątko włóczy się całymi dniami głodne, zziębnięte i bez opiekuna, a nikt nie zwraca na to uwagi, bo tak – imperatyw zakazuje. Nie mówiąc już o tym, że w wieku pięciu lat powinna zacząć szkołę.
- Więc umowa stoi? Jeśli tak, pójdziemy jutro na zakupy – zachęcał. // - Nie mam pieniędzy – odpowiedziała natychmiast. // - Jestem twoim nauczycielem i to ja zapewnię ci ekwipunek. Więc jaka jest twoja decyzja?
Tu powinien paść jakiś komentarz odnośnie zaufania do obcych, pedofilii itp., ale nie mam siły. Nie, autorko, nie robisz z niej hardej babki od kołyski, to tylko biedne, naiwne, dające się wykorzystać dziecko.
Katherina doskonale wiedziała, że cała ta rozmowa jest po prostu zabawna. Jak mogła uwierzyć obcemu człowiekowi i pójść za nim? Jak mogła być tak naiwnym dzieckiem? Jednak było to oderwanie się od krwawej i straszniej rzeczywistości, dzięki temu miała nadzieję, ze coś się zmieni, nabierze sensu. Dziś nie żałowała swojej decyzji. Była to jedna z najlepszych w jej życiu, choćby nawet najbardziej niedorzeczna. – No bo wiadomo, jak pięciolatka coś zadecyduje, to prawni opiekunowie nie mają już nic do powiedzenia. Trzeźwe myśli z początku cytatu, ale nadal nie wiem, co z rodziną zastępczą.
Byłam tylko nastolatką, a jak wiadomo w tym wieku łatwo o popełnienie błędu. Mniejszy kontakt równał się mniejszym pomyłkom i jak widać się udało – wyjaśniła. – W samotności szczególnie dobrze szło jej nabywanie skilli społecznych i uwodzenie. No i znowu nawala jej logiczne myślenie – dorośli nie popełniają mniej pomyłek, ponieważ wraz z wiekiem IQ wzrasta, ale dlatego, że mają większe doświadczenie, które nabyli właśnie jako nastolatkowie, między innymi właśnie poprzez naukę na własnych błędach.
Nie mogąc stracić tej szansy, nauczyła się wszystkich potrzebnych zaklęć. Nie było trudno znaleźć sobie doskonały nowy wygląd. Nic rzucającego się w oczy, zwykła jedenastolatka. Dodatkowo musiała dodać kilka wad, na które sama patrzyła z politowaniem. Ale będą one pasowały do małej kujonki. Kolejnym krokiem było nałożenie zaklęcia trwałości i złączenia wszystkiego w jedno. Jedno zaklęcie na zmianę wyglądu i osobowości. [...] Z resztą, jak ostatnio odkryła, jej obecny wygląd był takim zaklęciem, niezwykle mocnym i profesjonalnym, ale tylko zaklęciem. Musiała jednak zrobić jeszcze kilka rzeczy. Włamanie do Ministerstwa była dla niej zbyt łatwe, robiła to już w wieku siedmiu lat, a co dopiero teraz. Czary oryginalności były trudniejsze, ale jej nowa tożsamość szybko zniknęła w aktach z dopiskiem o urodzeniu poza granicami Anglii. Było to dobre usprawiedliwienie faktu, dlaczego nie ma jej sygnatury w Hogwarckich aktach. – Alieny, alieny wszędzie!
Jaki sens ma zaklęcie zmieniające osobowość? Kto zdecydowałby się na pranie własnego mózgu? Kolejny przykład lenistwa – nie chce mi się trzymać kanonu, więc zmianę charakteru zwalę na czary.
Dziewczyna odkryła, że jej wygląd jest oszustwem i nic? Nie zaniepokoiło jej to, nie chciała sprawdzić, co kryje się pod zaklęciem? Może to i dobrze, boję się zgadywać, co ona ma w genach.
(Choć swoją drogą to miłe, że jej – prawdopodobnie – idealny wygląd jest efektem czaru. Gdyby się jeszcze okazało, że tak naprawdę wygląda całkiem przeciętnie, jeśli nie brzydko... ach, marzenia).
Po co ona się włamywała do Ministerstwa, skoro dla niego pracuje? Znaczy, rozumiem, że ona w wieku jedenastu lat była już tak cudowna, że działała na własną rękę – ale ktoś powinien ją kontrolować. I za takie zagranie wywalić na zbity pysk.
(Przy okazji - hogwarckich od małej litery, bo to przymiotnik).
Nie zawsze można polegać na wielosokowym, przecież to cholerstwo waży się miesiąc! Dlatego trzeba znać kilka przydatnych sztuczek. Najlepiej jak wcześniej przygotujesz sobie kilka wyglądów jednozaklęciowych, by móc w razie potrzeby się zmienić. – Niby wszystko pięknie, własne zaklęcia w świecie HP, ale czemu od razu takie hiper duper i tylko po to, żeby się nasza bohaterka za wiele nie natrudziła, tylko hop siup, nowa twarz. Pssst, wyczytaliśmy, że owo cholerstwo się warzy przez miesiąc, a nie trzyma na wadze.
Nie miała jednak dziś szczęścia. Mężczyzna znalazł ją i wyciągnął z kryjówki. Starała się nie płakać, ani nie uciekać. Wiedziała, że jak znajdzie ją drugi raz, to będzie jeszcze gorzej. [...] W końcu już dawno powinna odejść. Była czarownicą, a nie jakimś zwykłym mugolem. Zasługiwała na coś lepszego. – Bo nad niemagicznymi dziećmi można się znęcać do woli.
- Och, maleńka. Chyba potrzebujesz domu, co? - spytała kobieta, a jej towarzyszka pokiwała tylko głową. - Więc chodź. Znajdzie się w moim domu kąt dla ciebie. – A to była burdelmama. W jakim alternatywnym wszechświecie człowiek przygarnia znalezione dziecko, zamiast zaprowadzić je na policję?
Kolejne spotkanie w gabinecie musiało się odbyć już w bardziej pełnym składzie. – Coś mniej lub bardziej pełnego, mniejsza lub większa połowa, tak, tak…
- A wiecie jakie to biblioteki? Raz włamała się pod wielosokowym do ministralnej biblioteki. Potem, jak śledziłem ją wieczorem, okazało się, że ma spotkanie w Ameryce z jednym z profesorów. Następnym razem złamała zabezpieczenia jednej z rodowych twierdz czystokrwistych. To według was normalne?! - warknął. – I wszyscy to olewają, bo imperatyw.
Po doczytaniu opowiadania wiem, że mogło to być związane z jej pracą dla Zakonu, ale nadal to nie tłumaczy, czemu nikt się o nią nie boi – mogła przecież wylądować w więzieniu lub zostać ranna. Poza tym tylko parę osób jest świadomych nad czym pracuje, reszta więc powinna reagować jak Artur.
- Ciekawi mnie, jak zdobyła te informacje. Ale w końcu była nawet ładna. Nie zdziwiłbym się, gdyby spała z kim… // Nie miał szansy tego skończyć. Artur rzuciła się na niego z pięściami, nie zawracając sobie głowy różdżką. – O, cześć hipokryzjo. Cytat z pierwszego rozdziału:
- Zajmę się tym później, jak na razie mamy coś innego do zrobienia. Uwodzenie, mówi ci to coś? [...] - Żartujesz? TY chcesz mnie uczyć uwodzenia?! [...] Jesteś kobietą, a najważniejszą bronią kobiet jest ich urok, sztuka uwodzenia mężczyzn, nawet w najmniej sprzyjających okolicznościach.
Czego on się więc spodziewał?
Artur rzuciła się na niego z pięściami, nie zawracając sobie głowy różdżką. – Pewnie, że rzuciłA. Wszak mężczyźni w tym świecie są zrównoważeni, a kobiety bardzo emocjonalne, nie mogło być bójki bez transformacji.
Severus, którego magiczny patyk potoczył się pod regał z książkami, nie stał biernie. – Słyszałaś kiedyś, droga autorko, o PRL-owskiej nowomowie, której produktami ubocznymi były takie kwiatki jak „podgardle dziecięce” czy „zwis męski ozdobny”? ;)
Ja się pytam, dlaczego Narcyza, Molly i Ginny dostały przedślubnego zapalenia opon mózgowych? Już nie mówię o tym, że zachowanie zupełnie nie pasuje do pierwowzorów, bo wyparłem w ogóle, że tu występuje coś więcej niż zbieżność nazwisk. Chodzi mi o kolejną porcję stereotypów, którymi obdzielasz kolejno wszystkie postaci drugo- czy trzecioplanowe. Wspomniane już kobiety świrują na punkcie „babskich spraw”, a mężczyźni (patrz: Draco migający się od omawiania kwestii wesela) dla kontrastu mają to wszystko głęboko. Albo występujący nieco później w tekście konflikt „Różowe? Po moim trupie!”. To tylko kolejny przykład, gdzie stereotypy płciowe aż wylewają się z ekranu. Wcześniej przyjrzeliśmy się już sytuacji tuż po ewakuacji z imprezy zaręczynowej, gdzie mężczyźni udali się na naradę, a kobiety, zmęczone opłakiwaniem Dracona, poszły spać. Zaledwie parę linijek wyżej omawialiśmy „baby nie nadają się na szpiegów” i szkołę uwodzenia, więc nie będę się w tej kwestii powtarzać. Zupełnie nie chodzi mi o to, że och, ojej, wszystko powinno być na odwrót, bo wizerunek silnej baby i miękkiego chłopa jest taaaaaki modny i wymykający się schematom. Nie. Oni mogą mieć swoje obyczaje, mogą mieć silnie zakorzeniony patriarchat, ale to też musi trzymać się kupy. Bo nie polega on na tym, że wszystkie osobniki z takimi a takimi genitaliami myślą tak samo i mają upodobania tylko do rzeczy kulturowo przypisanych do ich płci. Tak naprawdę wszystko, co mi się rysuje, to główna bohaterka błyszcząca na tle przeciętniaków o wiejskiej mentalności, a chyba nie o taki efekt ci chodziło.
W tym rozdziale ucierpiała chyba najbardziej Ginny, choć i innym się dostało. Czy istnieje jakikolwiek inny powód robienia z niej słodkiej idiotki lecącej na kasę, oprócz tego, że ułatwia to prowadzenie fabuły? Bo dzięki temu, że Weasley jest teraz różową karykaturą, Draco może bez wyrzutów sumienia rwać laski na boku. Gdyby, nie daj boru, Ginny była inteligentna, zaradna, przy planowaniu wesela skupiała się na zaklęciach obronnych, układa listę gości myśląc o korzyściach politycznych dla Zakonu i posiadała choć ślad głębi psychologicznej, wybór między nią a Hermandoriną nie byłby taki oczywisty. Jeszcze by z tego wynikły niejednoznaczne moralnie decyzje czy coś równie strasznego.
Btw, gdzie w tym całym rozgardiaszu jest Artur Weasley? Zredukowany na potrzeby niemylenia go z Blackwoodem?
Wątek zaręczyn i ślubu, z których zrobiłaś jedną z głównych osi opka, jest bardzo, ale to bardzo nieprzemyślany. Bohaterami steruje Imperatyw i ma on na nich tak silny wpływ, że nie mają nawet okazji pomyśleć „halo, ale to się nie może udać, to przeczy zdrowemu rozsądkowi w każdy możliwy sposób!” Zagadką dla przyszłych pokoleń będzie powód, dla którego postaci, mimo śmiertelnego zagrożenia, decydują się na wystawną fetę i tym samym podanie samych siebie (oraz wielu postronnych!) na tacy największemu wrogowi. Nie uczą się nawet na błędach z uroczystości zaręczynowej. Parę trupów? A kto by się przejmował! I brną dalej w zaparte, hurr durr tradycji musi stać się zadość, to warte narażania życia niemal dwustu osób. Nie mówiąc już o powodzie tego całego małżeństwa. Okej, ludzie starają się żyć dalej, mimo wojny (co trochę mi zgrzyta z ochroną rodu przed Śmierciożercami jako głównym powodem). Niech będzie, że w tym świecie związek małżeński jest tak bardzo uświęcony, że poruszy tłumy i pozytywnie wpłynie na relacje między rodami, a przy okazji i na interesy. Robi się sirius biznes. Co oczywiście zupełnie nie stoi na przeszkodzie, by się fochać i szantażować odwołaniem wesela, bo ukochany skrytykował sukienkę.
No i nadal nie wiadomo, jak i po co Malfoyowie mają umacniać swoją pozycję, skoro wydają się mieć ją całkiem mocną. Użyczają swojego domu Zakonowi (więc Zakon im ufa), wciąż mają forsę (a jak nie mają, mogą sprzedać pałac i już), posiadają cenne informacje o Śmierciożercach, a i w społeczeństwie nie są wyrzutkami, skoro na wesele planują zaprosić choćby takiego Szefa Departamentu Sportu.
Ciągłe powtarzanie, że muszą ożenić Draco z Ginny, żeby wkupić się w łaski Zakonu, nie sprawi, że ten pomysł stanie się nagle sensowny. Spójrz na to z innej strony: czy gdyby Voldemort miał córkę (oby nie) i ta wyszła za Pottera, nagle wszyscy by Voldkowi zaufali?
Jeśli już upierasz się, że w Zakonie Malfoyowie traktowani są jak najgorsi z najgorszych – czego w opowiadaniu kompletnie nie widać – co daje w takim razie Weasleyom wydanie Ginny za Draco?
Jeśli zaś tak nie jest, po co Malfoyowie zmuszają Draco do ślubu z Ginny?
Wróćmy jeszcze na chwilę do rozdziału czwartego:
A jednak pozostawało to ich [Hermiony i Dracona] tajemnicą, aż strach było pomyśleć, jak zareagowaliby na to inni. [...] Schodząc po schodach [na kolację], na nowo wcielili się w swe wersje „nienawiści” i rozdzielili się [...] – Nie wiem, jaki torami zmierzają umysły całej społeczności czarodziejów, że ożenek dwóch nieprzepadających za sobą rodów wywołuje najwyżej wzruszenie ramion, ale już przyjaźń Malfoya z Granger, zdobycie przez niego zaufania dziewczyny mającej opinię bardzo rozsądnej i rozważnej, ma doprowadzić do implozji świata.
Więc Hermandorina nie zmieniła mieszkania po tym, jak odwiedził je Draco? Ani nawet nie pomieszała mu wspomnień, żeby nie mógł do niej trafić?
Po prawdzie to oni oboje nie są najmądrzejsi.
Dziewczyna finguje własną śmierć, żeby odciąć się od Ministerstwa, po czym wesoło odsłania się przed Malfoyem – na którego Śmierciożercy specjalnie polują.
...Niechże złapie go jakiś Nott, Macnair czy któryś, przetrzepie pamięć i pokaże Voldemortowi, co jego Kathrina wyrabia. Może Voldy zejdzie ze śmiechu.
Cały motyw z rodziną Hermandoriny… No dobrze, od początku. Patologia się zdarza. Patologia zdarza się również w rodzinach zastępczych, nieważne jak ostre są przepisy. Ale u ciebie przyjęło to wręcz karykaturalny wymiar. Hermandorina nie jest trzymana w piwnicy – ona cały czas porusza się między ludźmi. To, że nikt nie zauważył jej problemów, jest bardzo nieprawdopodobne. I w tym wypadku patrzę znacząco na Artura, który powinien zainteresować się sprawą już w chwili, kiedy zobaczył dziecko siedzące samo przez godzinę na deszczu.
Praca szpiega wymaga bardzo mocnej psychiki, a osoby, które w dzieciństwie były maltretowane, najczęściej takiej nie mają. Dlatego w interesie Blackwooda leżało, żeby przed rozpoczęciem jakiegokolwiek szkolenia, zainteresował się rodziną dziecka i jego życiem.
To, co przeżyła ta dziewczyna, nie powinno jej zahartować, ale raczej osłabić – jasne, dzieci z patologicznych rodzin często wydają się twardsze od rówieśników, ale mają wiele problemów ze swoją psychiką.
Inna sprawa, że po dziewczynie tej przeszłości nie widać. Stąd cały motyw wydaje się zbędny, wprowadzony po to tylko, aby później nie kłopotać się opisywaniem interakcji Hermandoriny z rodzicami. Stąd już tylko krok do poziomu tekstów branych do analizy – rodziców uśmierca się w wypadku (ewentualnie wysyła na wakacje), niech się nie plątają pod nogami, ich zniknięcie nie pociąga za sobą żadnych konsekwencji, a żałobę bohaterka przeżywa w centrum handlowym.
Całkiem sympatycznie wypadł Dumbledore, pasuje do niego tajemniczość i traktowanie rzeczywistości z pewnym przymrużeniem oka.
Rozdział 7
Ledwo pochwaliłam, a już się dyrektor psuje – czemu on sam nie mógł rozdzielić bijących się Artura i Severusa? Szczególnie że później już sobie z nimi radzi.
Niepewnie oddalili się do drzwi i zamknęli je za sobą, oddalając się. – Powtórzenie.
Wchodząc do salonu, rozejrzał się po zebranych. Większość osób przybyła już na kolację. – Malfoyowie nie mieli jadalni?
Po drugiej stronie siedzieli Gryfoni. – Ej, serio, z Malfoy Manor zrobił się drugi Hogwart. Oni nawet na posiłkach siedzą jak w szkole. Nie byłoby logiczne i bardziej prawdopodobne, że przynajmniej część osób przestała żyć podziałami i rywalizacją między domami, albo NIE DAJ BÓR odważyła zaprzyjaźnić się z kimś z innego domu i z nim siedzieć na wspólnych posiłkach? Pomijając już tak świetnie zorganizowaną stołówkę (ściągali skrzaty z Hogwartu, żeby wyrabiały z gotowaniem?) i wyżerkę na koszt Malfoyów…
U nich również brakowało jednej, wyjątkowej osoby. – I było to widać jak na dłoni w tym tłumie…
Hermiona Granger [...] zapewne znów była w jakiejś bibliotece. – Czy ja za dużo wymagam, żeby chociaż wydawanie posiłków dla takiego zbiorowiska było przemyślane, podpatrzone choćby na koloniach? Nie jesz z grupą o wyznaczonej godzinie = możesz nie jeść wcale. Kto ją wpuści do kuchni? Albo trzymają tam porządek i nie wchodzi nikt postronny, albo mają w dupie pozory i od razu wszyscy widzą, że panna Granger jest jakaś speszul i ma fory u Malfoyów, skoro łazi sobie na wyżerkę do kuchni. Prosta droga do a) wydania, że się przyjaźnią, b) rebelii, bo czemu inni uczniowie nie mogą sobie iść na gastro, kiedy chcą?
Był to magiczny i dość wyjątkowy przedmiot, w pewnym sensie podobny do fałszyskopu, jednak nie wykrywał kłamstw, tylko potwierdzał szczerość najwyższego poziomu. „Czytał” on w duszy obecnych, miał „świadomość” i potrafił rozpoznać, co może zostać ujawnione, a co nie. Dodatkowo nakłaniał do szczerości, do zadawania pytań z głębi siebie, nie patrząc, jakie konsekwencję mogły one przynieść. // Dzięki temu Malfoy jej ufał. Nie często zdarzało się, by ktoś o złych zamiarach pozwolił w swej obecności używać tego przedmiotu. Może nie był do końca pewien, jakie zamiary miała jego rozmówczyni, jednak nie bał się, że trafi do Voldemorta, czy zostanie zabity na miejscu. – Mugole mówią na to wódka ;). Nadal nie rozumiem, czemu Malfoy się odprężył. Przecież Hermandorina nadal może knuć, jak go zabić, bo przedmiot dopuszcza możliwość zatajenia pewnych informacji. W dodatku nie wiadomo, jakimi kryteriami się kieruje. W tym wypadku kanoniczny fałszyskop raczej sprawiłby się lepiej.
Każde dziecko zostaje mu pokazane, a on decyduje, czy nadaje się na jego zwolennika. – Przeprowadza rozmowę kwalifikacyjną pomiędzy drzemką a zmianą pieluszki?
Katherina sięgnęła po prowiant, karcąc się w duchu za swój wybór. Blondyn nie powinien widzieć jej powiązań z Hermioną Granger. – Co nie przeszkadza jej w podtykaniu mu jego ulubionego jedzenia. Seems legit.
choćby miałby to być Draco – Choćby miał. Tryb przypuszczający wystarczy w jednym słowie.
Przez ich wydanie zapewniam sobie pozycję oraz im spokojne życie. Sam popatrz na siebie, może i musisz się ukrywać, ale nie boisz się, że pójdziesz do Voldemorta i zostaniesz na miejscu zabity przez jego zachcianki [...] A kto inny ma decydować o waszym życiu? Voldemort? Chyba nie jest to najlepsza opcja, nie sądzisz? Lepiej żebym ja to robiła, a nie jakiś psychopata. – Bo ja cię zabiję dla twojego dobra! Mówiąc wprost: Hermandorina naraża życie ludzi, ponieważ daje to jej korzyści. T y l k o j e j. Reszta to marne usprawiedliwienie. Nie dziwi mnie, że coś takiego wykombinowała, bo rzadko ktoś sam potrafi przyznać, że po prostu robi świństwa. Dziwi mnie, że cała reakcja Draco zawiera się w jednym zdaniu: Nie możesz decydować o życiu innych, chyba sam to potrafię. (Swoją drogą Draco też chce decydować o życiu innych? Dobrali się).
I… tyle. Dziewczyna właśnie przyznała, że rozbija siatkę szpiegowską Ministerstwa/Dumbledore’a, naraża beztrosko ileś osób na tortury i śmierć, a w dodatku działa poza jakąkolwiek kontrolą. I Malfoy nic z tym nie robi. Co jest nie tak z tym człowiekiem?
- Nie chcieli się przyjąć w zeszłym roku, a teraz tatuś przekupił dyrektora, co? – Ale to jest głupie, bo wszyscy wiedzą, że warunkiem przyjęcia do szkoły jest tylko i wyłącznie bycie czarodziejem i nie mieszkanie po drugiej stronie globu.
obrazu martwej natury – Obraz martwej natury. Ktoś na obrazie uwiecznił obraz czy obraz był w posiadaniu innego obrazu?
- Nie, nikt nie jest dla mnie zbyt miły. Jestem inny. Starszy, mądrzejszy, bardziej dorosły. Pierwszaki mnie tępią, a drugoklasiści nie chcą zadawać się z nikim młodszym – wyznał. – Widziałaś kiedyś konflikt w szkole, bo ktoś urodził się na początku stycznia, a ktoś pod koniec grudnia? Ja też nie. Czy oni daty urodzin mają tatuowane w widocznych miejscach, że tak ich drażnią?
- Dlaczego ludzie tak bardzo złoszczą się o to słowo? W końcu to prawda, tak samo jak to, że ja jestem czystokrwisty, a ktoś inny półkrwi. To tylko określenie, a każdy robi o to straszny krzyk – powiedział, spoglądając zaciekawiony na dziewczynę. // Kogoś innego przeklęła by na miejscu, za to co powiedział, jednak z ust chłopca padła prawda. Spojrzała za zdziwieniem na blondyna i pokiwała głową, przyznając mu rację. – Za parę lat te dzieci odkryją istnienie intencji. Chyba. A teraz zobacz, jakby jego wypowiedź przykładowo wyglądała w mugolskich realiach: „Czemu baby złoszczą się na słowo suczka? W końcu to prawda, ja jestem facetem, ktoś nie jest, więc jest suczką, to tylko określenie, o co tyle krzyku?”. Nadal brzmi mądrze?
Dzień zaczął się dla niego nie najlepiej rozmową z Ginny, która była po prostu straszna. Lecz późniejsze spotkanie rozluźniło go, pozwoliło zapomnieć o zmartwieniach. – Ginny mówi o kolorze różowym – mhrok, zuo i koszmar. Hermandorina wyznaje, że nie ma oporów przed zdradzaniem sojuszników, co może doprowadzić do ich śmierci? Jak miło. Priorytety, Draco, priorytety! Oraz: to Ginny czy rozmowa była straszna? Podmioty.
Jeszcze do nikogo tak szybko się nie przekonał. – Gratulacje, panie szpiegu, dwa spotkania i pełne zaufanie do obcej osoby, która ma konszachty z Voldym i której tak na słowo wierzy, że jest po stronie Zakonu.
zajrzał przez lekko uchylone drzwi i usłyszał krzyki. – Usłyszał krzyki dopiero po zajrzeniu przez drzwi, które były uchylone.
Weszli do pokoju chłopaka. Dominowały tu ciemne kolory, mnóstwo czerni oraz zieleni, lecz srebrne dodatki sprawiały, że nie wyglądało to tak ponuro. Na środku stało wielkie łóżko, a na nim czarna narzuta. – Świat by chyba implodował, gdyby ktoś nawet w zaciszu domowym nie kultywował uwielbienia dla swojego hogwarckiego domu i przypadkiem urządził pokój w innych barwach.
- Dla mnie było to taka prawda, jakiej chciałem, nie potrzebuje więcej.
Piszesz, że Felix ma dar zjednywania sobie ludzi, a zaraz po tym pokazujesz sytuację, w której atakują go uczniowie ze wszystkich domów. Ba, Felix podpadł tak bardzo, że nawet Gryfoni i Ślizgoni zakopali topór wojenny, byle mu dopiec. Coś tu chyba nie gra, prawda? Wytłumaczenie tego ataku wydaje się też mocno pretekstowe – pomiędzy jedenastolatkami a dwunastolatkami nie ma zbyt wielkiej różnicy, a jego nazwisko raczej nie drażniłoby Ślizgonów. Na tak dużą niechęć Felix musiałby więc zapracować sam, a to kłóci się z tym, jak opisujesz jego charakter.
Z drugiej strony dzieciak nie rozumie, dlaczego nie należy stosować wyzwisk i uważa się za dużo doroślejszego od kolegów z klasy – może więc chłopiec naprawdę ma nieprzyjemny charakter, tylko Draco i Hermandorina tego nie widzą?
Rozdział 8
Po raz pierwszy jakieś pomieszczenie w pełni należało do niej, nawet Hermioną. A może zwłaszcza z nią? – Tu chyba brakuje fragmentu tekstu.
Wczorajsze zachowanie Draco było niezbyt miłe, ale nauczyła się, że łzami można wiele zdziałać. Może nie była to najmilsza opcja, lecz jedyna jaką dopuszczała. Jej wahania nastroju potrafiły zapewnić mu pomoc każdego, nie tylko Granger, ale i rodziców. Nie jej wina, że chciała mieć wyjątkowy ślub. [...] Zmieniła katalog z kwiatami na suknie. Od razu odrzuciła wszystkie białe. Nie zamierzała pokazywać się na własnej uroczystości w czymś tak prostackim. Każdy mógł mieć białą czy kremową suknie, a róż? To o wiele lepszy wybór. [...] Masa loków podpiętych do góry powinna wyglądać ślicznie z różowym diademem i welonem, który wybrała. [...] Nigdy nie mogła ustalić, dlaczego umówiono ja na tak późny termin. Powinna chyba zgłosić to do kogoś! – Najpierw robienie idiotów z Harry’ego i Rona, teraz ośmieszanie Ginny. Zieeew.
Myślała nad czerwienią, lecz wszyscy byli pewni, że nie do końca współgra to z jej włosami. – Co za jednomyślność panuje w magicznej Anglii. Wiadomo powszechnie, że czerwień nie ma odcieni, czy coś… Dobrze, że mugole jeszcze na to nie wpadli.
- Chcę wesprzeć Ginny, choć nie wiem czemu ułatwia to Malfoyowie. – Kto zrozumiał, ręka w górę.
- Rodzice ja przekonali, w końcu to doskonała okazja do ustawienia się ich rodziny. Kontakt z członkiem Zakonu zapewni in bezpieczeństwo, tak mówi tata - dodał, gdy Potter spojrzał na niego ze zdziwieniem. – Moment, do ustawienia się której rodziny? Malfoyów czy Weasleyów?
- To może pokarzemy in co potrafią Gryfoni – Pokażemy im.
Zemsta, taka prawdziwa, w końcu jesteśmy z rodów największych dowcipnisiów Hogwartu, Huncwotów i Bliźniaków. Pokażemy im, co potrafią Gryfoni. – Te słowa miałyby jakiś sens, gdyby padały z ust dziesięciolatka. U kogoś, kto kończy szkołę, raczej są nie do przełknięcia.
[McGonagall] Była w głównym gabinecie pana domu, gdzie przeprowadzała poważną rozmowę z dyrektorem. Przy zamkniętych drzwiach i wielu zaklęciach obronnych, mieli do omówienie kilka ważnych, choć nie w pełni miłych spraw. – ...żeby nikt im czasem nie przeszkadzał jakimś nalotem na Malfoy Manor, naturalnie.
Nikt nie zaszedł zbyt daleko w szeregach Voldemorta, a mimo to mamy wiele informacji o jego planach. – Zastanawiam się, kto tak właściwie jest pośrednikiem między Kathriną a Zakonem, że jednocześnie jej nie znają i tak dużo dzięki niej wiedzą.
- Doskonale wiesz jaką rozmowę z nią odbyłam. - To genialna, ale niedoceniana czarownica. Gdyby tylko czasy były inne, mogłaby stać się wzorem do naśladowania, a tak musi sama się kształcić i okłamywać non stop swych bliskich. – Ileż jeszcze razy to powtórzą? Im częściej to słyszę, tym mniej wierzę.
Nawiązałam kontakt z kilkorgiem ludzi oraz z paroma bibliotekami. – Jak się nawiązuje kontakty z bibliotekami (w przeciwieństwie do nawiązywania z ludźmi)?
- Nie traktował by mnie tak jak teraz, gdyby wiedział o mnie wszystko. Wole być zwykłą Wiem-To-Wszystko niż być postrzeganą jako analityk Zakonu – przyznała szczerze. – O, Hermiona czyta fanfiki o sobie.
Nie przypominała przestraszonej dziewczyny, która codziennie uczęszczała na lekcje wraz z innymi uczniami. – Hermiona? Przestraszona? W którym miejscu, w którym momencie? Czy czytaliśmy te same książki?
Panna Granger zawsze ma najlepsze informacje, jeszcze nigdy nas nie zawiodła. Gdy tylko będzie na to czas musimy wyznaczyć dla niej ucznia, kogoś, kto nauczył by się od niej wszystkich sztuczek. Gdybyśmy mieli dwie takie osoby, ilość dostępnych informacji, sprawiłaby, że nasza praca nie była by aż tak trudna – zauważył Dumbledore. – A co stało na przeszkodzie, by szkolić ludzi nieprzeznaczonych do walki już wcześniej, równolegle z rekrutacją ninja-szpiegów?
Jak na razie mamy inne problemy, które należało by rozwiązać jak najszybciej. W domu państwa Malfoy jest zbyt dużo osób, należało by przenieść część lub otworzyć nowe piętro. Ostatnio musieliśmy umieścić Hermionę z Felixem i panem Zabinim. - Jak widać dali radę razem mieszkać. Należało by jednak [...] – Gęsto i z błędem.
Słyszałaś może o Aniele Śmierci Voldemorta? [...] kobieta, raczej młoda, piękna, od kilku lat będąca blisko Toma. – To jest kluczowa informacja, prawda.
Śmiesznie brzmi „pan Malfoy”, „pan Zabini” w odniesieniu do rówieśników Hermiony „to jeszcze dziecko” Granger.
Draco wyszedł z gabinetu trzaskając drzwiami. Miał dość tego, że inni ciągle mówią mu co ma robić. Był dorosły do cholery i potrafił zdecydować co jest dla niego dobre. – Cóż, nabrali wątpliwości po pamiętnej kolacji z Potterem…
Podoba mi się pomysł z Hermandoriną pracującą jako analityk dla Zakonu. Raz, że wreszcie ma to jakiś związek z jej kanonicznymi umiejętnościami, dwa, jest całkiem oryginalne. Trochę problematyczny jest jej wiek – miała czternaście lat, kiedy zaczęła, tak? Nie drażni to jednak tak bardzo, jak w przypadku szpiegowania. Na jednego genialnego dzieciaka grzebiącego w papierach potrafię przymknąć oko, na cały program wysyłający dzieci na wojnę już nie bardzo.
Pytanie tylko, nad czym ona pracuje. W pierwszej chwili myślałam, że będzie to związane z odszukaniem horkruksów albo odkryciem, dlaczego Voldemort jest nieśmiertelny, jeśli jeszcze nie wiedzą (nadal nie mam pojęcia, co w twojej alternatywie stało się z dziennikiem i pierścieniem). Po przeczytaniu rozmowy z Minerwą jednak trochę zwątpiłam. Parę badań równocześnie? Sama, samiutka? I jeszcze zajmuje się rekrutacją nowych członków? ...Czy Zakon naprawdę składa się z dziesięciu osób na krzyż?
Gdy tylko będzie na to czas musimy wyznaczyć dla niej ucznia, kogoś, kto nauczył by się od niej wszystkich sztuczek. Gdybyśmy mieli dwie takie osoby, ilość dostępnych informacji, sprawiłaby, że nasza praca nie była by aż tak trudna – zauważył Dumbledore.
Boru Wszechlistny, czy on naprawdę zostawił dziewczynę całkiem samą z tą robotą? Czemu nie da jej dziesięciu asystentów? Niech jej chociaż kawę przynoszą.
Mam wrażenie, że strasznie chcesz, aby Hermandorina była samowystarczalna na wszystkich frontach – bez szefa, bez podwładnych, bez wsparcia. Taka kompletna Zosia Samosia w wersji hard.
Tylko dlaczego?
Hermandorina nie ma powodów, aby działać poza Zakonem. To, że to robi, z jednej strony pokazuje ją jako rozkapryszonego bachora, który nie potrafi z nikim współpracować, z drugiej strony zaś robi z zakonników idiotów. No, w tym przypadku na durnia wyszedł Dumbledore tylko, ale w opowiadaniu obrywa się chyba każdemu.
Okej, w kanonie też zdarzało się Harry’emu olewać Zakon – w piątym tomie mocno za to oberwał, w siódmym sytuacja była dosyć specyficzna. Śmierć lidera może być powodem, dla którego porzuca się organizację i działa na własną rękę. U ciebie jednak Dumbledore żyje, więc to odpada.
Bardzo niejasne są też stosunki pomiędzy Zakonem i Ministerstwem, szczególnie jeśli chodzi o szpiegów. Czy oni podlegają Zakonowi (skoro Artur i Severus najwyraźniej są w wywiadzie jakimiś szychami)? Czy po prostu ci sami ludzie pracują i w Ministerstwie, i w Zakonie? Ministerstwo o tym wie? Czy może sam Zakon podlega Ministerstwu?
Rozdział 9
Severus spojrzał na Artura, który siedział naprzeciw niego przy stole kuchennym. Oboje doszli do wniosku [...] – Który z nich jest kobietą?
[...] nadszedł czas na powiadomienie zainteresowanych o czekających ich wyzwaniach. Powinni co prawdo zrobić to już dawno, ale po powrocie panny Granger w domu nie było zbyt miło. – Nastolatki się poprztykały? Sprawy Zakonu mogą poczekać.
Torturował go, łamał kawałek po kawałku, aż wreszcie zdradziły go dwie rzeczy, na które nie miał wpływu. [...] Dlatego też chłopak zmarł na jego oczach. [...] Po godzinach rozrywania na strzępy umarł na kilka sekund. – To dzieje się ze szpiegami, którzy zostali wydani. Na to Hermandorina naraża ludzi dla ich dobra. I jak tu takiej bohaterki nie lubić? Inna sprawa, że po takich przejściach Snape wydaje się zaskakująco normalny.
Swoją drogą, odnoszę wrażenie, że tych szpiegów jest wsród Śmierciożerców jak królików. I wszyscy z tych naborów? No to sprawa prosta, Voldemort po prostu powinien prewencyjnie odsiewać wszystkich ludzi z odpowiednich roczników – po paru wpadkach raczej już wiedział, kogo podejrzewać.
Plus za Snape’a, który wie, że po latach nie targa nim miłość do Lily, a żal i poczucie winy, że wszystko popsuł.
Minus za bardzo sztampowy, czarno-biały podział na dobrych i złych. Źli nie czują niczego, zabijając innych, wyrzuty sumienia oznaczają zdrajcę. To tak prosto nie działa.
Młode dziewczyny nie mogły przetrwać próby Czarnego Pana. Mogło być to coś prostego, na przykład wybicie całej rodziny mugoli wraz z dziećmi. Lub coś o wiele gorszego, jak niekończące się tortury, dopóki nie będzie się pewnym, że informator także nie jest szpiegiem. – Co ma z tym wspólnego płeć? Nie wiem, czy w tym fragmencie bardziej obrażono kobiety, czy mężczyzn. Nie rozumiem też, dlaczego nie stosowano po prostu veritaserum albo nie zmuszano potencjalnych szpiegów do złożenia wieczystej przysięgi, że będą do końca wierni – to powinno być pewniejsze niż mordowanie losowej rodziny.
- Wiem – rzucił niecierpliwie mężczyzna. - Jednak nie licz, że będę dla niej łagodny. Musi pokazać, ze potrafi się bronić w stopniu, który pozwoli jej uciec w bezpieczne miejsce. To jest nasz priorytet. – Jak na razie Blackwood jako jedyny z bohaterów wydaje się mieć choć odrobinę rozsądku. Żałuję, że jego podejście pokazywane jest jako przewrażliwienie spowodowane traumą.
W pokoju należącym do najmłodszego z Malfoyów, przesunięto wszystkie łóżka w jeden róg, by zrobić miejsce na jakże ważne ćwiczenia Dracona i Hermiony. – Czemu nie mogli po prostu wyjść na dwór?
Draco uniósł różdżkę i rzucił pierwsze zaklęcie. Nie było one nazbyt niebezpieczne, zwykłe uroki, doprawiające dodatkową parę uszu lub coś podobnego. – No, wiecie, sam nie wiedział, co rzucił… Ech, jakie to wygodne, nie głowić się nad zaklęciami, nie? Przejdźmy do późniejszego fragmentu, kiedy po ćwiczeniach parę młodych szpiegów czekał test:
Nie czekając na potwierdzenie chłopaka, zaatakował. Parł do przodu, rzucając niewerbalne zaklęcia. Dla Draco jedynym ostrzeżeniem o randze klątwy był jej kolor i ruch różki, jaki robił przeciwnik. Dzięki temu wiedział, których unikać, a które z nich odbijać. – Patrz. Fajnie i z sensem. Zgrzyta mi tylko jeszcze jedno:
Jednak by bronić się przed nimi i unikać ich, potrzebna była biegłość w zaklęciach i sprawność fizyczna. – Jak z początku bardzo lakonicznie potraktowałaś kwestię magicznego szkolenia, tak teraz zdajesz się zapominać o nieprzeciętnej sprawności fizycznej. Gdybyś to splotła razem, gdybyś w podobny sposób rozwinęła na przykład scenę ćwiczeń Dracona z Hermioną zamiast sprowadzać opis do jednego, mało konkretnego zdania, tekst wiele by zyskał.
Zapewne nie mało by ich przestraszyła, gdyby pokazała co naprawdę umie, jednak jej priorytetem było zachowanie swoich umiejętności w tajemnicy. – Przed tym zdaniem umieściłaś wystarczająco dużo informacji, naprawdę, czytelnik się domyśla jej intencji i nie potrzebuje łopatologii.
Hermiona udawała małą, przestraszoną dziewczynkę. – Tajasne, boi się testu, ale złapania przez Voldka się nie boi i chce wychodzić.
Należy zastosować minimum sześć teleportacji, choć zaleca się dziewięć, w terenach o różnych strefach czasowych, najlepiej przy różnych kontynentach. Należy wykorzystywać miejsca zaludnione, jednak jak wiadomo dla bezpieczeństwa poufności nie powinno się wybierać… – Co to, bramka proxy?
Było tylko kilka sram i rozciętej skóry od zaklęć tnących. – Cztery miesiące od publikacji, 29 komentarzy pod rozdziałem i żadnej poprawy.
Ocalę się… na zawsze…
Bo to ona kierowała swą własną egzystencją, mimo iż była ledwie dorosła. To, iż miała siedemnaście lat nie znaczyło, że czuła się lepiej, było wręcz jeszcze gorzej, teraz była zagubiona. [...] Siedząc w ciszy, nie zauważyła, iż ktoś pojawił się obok niej. – Hej, nie ma co się bać że.
Tak. Hermiona Granger, Gryfonka i Draco Malfoy, Ślizgon byli razem. – Skandal, to się nigdy nie wydarzyło w dziejach Hogwartu, żeby się ludzie z różnych domów schodzili. Słowa Gryfonka i Ślizgon powinny być oddzielone od reszty zdania przecinkami z obu stron, bo to wtrącenia.
Nie było to potrzebne do szczęścia, chociaż za trzy miesiące kończyli szkołę i ich drogi miały się rozejść, a przecież tego nie chcieli. – Hermiona miała siedemnaście lat w szóstej klasie, więc to brzmi, jakby rozpaczała przed rozłąką na wakacjach. Poza tym, jeśli się kochają, dlaczego nie kombinują, jak ułożyć sobie wspólnie życie – a przynajmniej umożliwić spotykanie się – również po szkole?
Była już gotowa by odejść, by zniknąć z jego życia i pozwolić mu żyć jak kiedyś, bez niej. – Trudno powiedzieć, o co w tym opowiadaniu chodzi, ale zdaje się, że Hermiona chce odejść, bo Draconowi jest przeznaczony los śmierciożercy. I szlachetnie usuwa się w cień, pozwalając mu na to, a samej idąc na pewną śmierć z rąk Voldemorta? Po co? Dlaczego?
Tej nocy, kilka godzin wcześniej Draco wreszcie powiedział co do niej czuje, choć słowo "kocham" tak bardzo do niego nie pasowało. – Formatowanie się posypało.
Wyglądał przecież tak słodko, niczym jeden z archaniołów. Więc jak? Dlaczego miałby wstąpić do szeregów najgorszego czarnoksiężnika? – Bo jak ktoś jest ładny, to zły być nie może...
Nie liczyła by Voldemort długo odwlekał to, co miało się stać. Będzie dumny z siebie, nie wiedząc, że czeka go jedynie koniec. – Voldemort będzie dumny z siebie, bo jakiegoś smarkacza wcieli do Śmierciożerców?
Z uśmiechem na twarzy odwrócił twarz – Powtórzenie.
Czarna duża sowa wleciała do sali, mimo iż poranna poczta już była. Dyrektor wziął list i przeczytał go, blednąc nagle. Po paru chwilach wstał i nie zważając na łzy płynące do jego brody, przemówił: // - Dziś w nocy z rąk Voldemorta zginęła... Hermiona... Granger. Jedna z niemądrzejszych i najodważniejszych młodych czarownic, jakie poznałem. – Skąd się wzięła czarna sowa? Jakaś specjalna odmiana do rozsyłania nekrologów? Kto jest autorem powiadomienia tak w ogóle, Voldek wysłał list swoją trÓ mhroczną sową, żeby się pochwalić? Oraz, cóż, nie sposób nie przyznać racji Dumbledore’owi – Hermiona faktycznie w tym opowiadaniu była jedną z niemądrzejszych czarownic.
Chwila szczęścia
Nazwy miesięcy odmieniamy, nie 31 lipiec, tylko 31 lipca itd.
Chwila Szczęścia- Lepsza Obojętność. – Rozumiem, że z wiersza zrobiłaś śródtytuły. W tytułach nie stawiamy kropek na końcu, a (pół)pauzę (tak, ten dywiz jest do poprawy) oddzielamy spacjami z obu stron.
Cudzysłowy do poszczególnych fragmentów są zbędne.
- Choć już. Zaraz wszyscy wrócą - pośpieszała go. – Chodź od chodzić.
Dziewczyna poddała się jego wargą – Wywiesiła ją zamiast białej flagi.
W obu miniaturach zakończenia są bardzo niejasne. Hermiona oddaje życie/odchodzi, ale... czemu? Ani nie można tego wywnioskować, bazując na znajomości kanonu, ani też – twoich tekstów z bloga. Oczywiście, że nie trzeba tłumaczyć wszystkiego łopatologicznie, a niedopowiedzenia są mile widziane, jednak w tym przypadku mamy do czynienia z przegięciem w drugą stronę – brak tu choćby śladowych ilości motywu działania dziewczyny, czegoś, co wskazywałoby na sens, konieczność takiego działania.
W pierwszej miniaturce można jeszcze zgadnąć, że Hermiona chce zafundować Draconowi terapię szokową – ale jej metoda jest tak durna, niedojrzała i niepewna (a co, jeśli chłopak z rozpaczy zrobi coś niebezpiecznego?), że nie mam pojęcia, dlaczego tak postąpiła.
W drugiej kompletnie nie wiadomo, o co chodzi.
Podsumowując
No dobrze, więc totalna alternatywa. I dobrze, AU są fajne. Tylko tutaj wykonanie kuleje.
Powiem tak: przydałoby się pamiętać o kanonie nawet wtedy, gdy się go wypacza. Czytelnik ma go w głowie, tego uniknąć się nie da. Dlatego kiedy wprowadzasz zmiany, wypadałoby się zastanowić poważnie nad dwiema sprawami: po co to robić i jaki to ma wpływ na całą resztę kanonicznego świata. Duże zmiany, szczególnie wprowadzone szybko, przypominają uderzenie obuchem.
Po tym opowiadaniu czuję się strasznie poobijana.
Niekanoniczna jest Hermiona (Hermiono-Ambero-Kathrina), Potter, Ron, Ginny, Malfoyowie, Voldemort, miejsce akcji (Malfoyowie nie mieli pałacu, serio) czy też światopogląd postaci (Zakonnicy, którzy umacniają pozycję jednego z nich za pomocą małżeństwa), sytuacja polityczna, wątek młodocianych szpiegów miesza jeszcze bardziej. I mam takie pytanie: co zostało z oryginału? Pierwsza wojna, przeszłość Snape’a? To mało.
Albo inaczej: czemu ten tekst został napisany jako fanfik, a nie tekst autorski? Wystarczyłoby zmienić tylko parę nazw i zamiast różdżek dać bohaterom na przykład magiczne amulety.
Tworzenie AU nie polega na wywaleniu świata na lewą stronę, bo oryginał jest za mało wypasiony. To gdybanie, co by się stało, gdyby zmieniło się parę warunków wyjściowych – ale jeśli poruszy się wszystko, fanfik przestaje być fanfikiem, a staje dziwnym tworem z otchłani internetu. Samo stworzenie Młodocianych Pogromców Zła dałoby napęd fabule. Po co robić z Lucjusza i Narcyzy szpiegów? Ba, gdyby byli wierni, postać Draco opowiadającego się po stronie Dumbledore’a, stałaby się o wiele ciekawsza – choć oczywiście wymagałoby wiele zachodu, aby dzieciaka wytłumaczyć i uprawdopodobnić. Czemu robić z Pottera pijaka i durnia? Gdyby został kanoniczny, mógłby napędzać akcję samą swoją wściekłością, że jego, Główny-Cel-Beznosego, nie zrekrutowali. Ale to tylko przykłady. Zamiast walczyć z oryginałem, można po prostu wykorzystać potencjał, jaki daje jego zderzenie z alternatywą. Zmienianie wszystkiego jest najbardziej leniwym rozwiązaniem.
Niektóre z pomysłów mają potencjał, jak choćby magiczny wywiad. Skoro są w kanonie aurorzy, to i szpiedzy całkiem pasują, szczególnie że niektóre elementy świata HP wydają się pod nich stworzone: legilimencja, myślodsiewnia czy choćby eliksir wielosokowy.
Widać jednak, że masz bardzo niewielką wiedzę, jak takie organizacje fukncjonują w realnym świecie. Z tego powodu rodzą się kwiatki wszelkiego rodzaju, a całość wypada dosyć pociesznie. Właściwie nie ma na to innej rady niż zrobienie zwykłego riserczu. Poczytaj, pooglądaj, poznaj trochę specyfikę tego zawodu. Najlepiej sięgnąć nie po beletrystykę, ale dokumenty, artykuły. Nie chodzi o to, żeby kopiować bezmyślnie rozwiązania z rzeczywistości, ale zrozumieć, dlaczego coś funkcjonuje tak a nie inaczej.
Czasami tworzysz bardzo skomplikowane sytuacje po to, żeby wprowadzić elementy, które są w gruncie rzeczy zbyteczne. Dobrym przykładem są umiejętności Hermandoriny – żeby mogła przejść trening, trzeba było kompletnie olać logikę i prawdopodobieństwo. Tylko że brak tych umiejętności w żaden sposób nie obniżyłby wartości opowiadania czy bohaterki jako takiej. W tej historii, przynajmniej na razie, nie ma najmniejszego znaczenia, czy Hermandorina potrafi strzelać z pistoletu czy nie. Podobnie rzecz się ma z robieniem z dworu Malfoyów schroniska dla losowych ludzi, z których większość tworzy tylko sztuczny tłum. Czy nie prościej byłoby po prostu przesunąć akcję o jakiś miesiąc, żeby wszyscy potrzebni uczniowie i nauczyciele wylądowali w szkole? Bo jeśli już akcja musi toczyć się w wakacje, mam spore wątpliwości, czy dobrze znana Voldemortowi rezydencja Malfoyów jest takim świetnym schronieniem, niby z jakich względów nie miałoby być bezpieczniej z rodzicami, każdy dzieciak osobno? Jeszcze rozumiem tych bez rodzin. Przecież czarodzieje mogli poukrywać swoje domy, podczas nieobecności Czarnego Pana na pewno nie brakowało jego zwolenników opętanych chęcią zemsty, nie będących przy okazji w Azkabanie, czy po prostu opryszków z Pokątnej, mających własne zatargi z innymi czarodziejami, przecież zaklęcie ukrywania domu nie było wiedzą supertajemną. Sam Hogwart jest obłożony bardzo starymi i skomplikowanymi zaklęciami, co utrudnia szturm – dom Malfoyów nie ma szans być tak dobrze strzeżony, więc to, że Voldemort jeszcze go nie najechał, jest chyba tylko kaprysem.
W każdym nie utrudniaj sobie pracy, kiedy nie jest to konieczne.
Zdarza się też odwrotnie: wybierasz drogę na skróty, bardzo upraszczasz, spłycasz postaci i świat. Ginny jest pusta i głupia, Draco czuje się w obecności obcej Kathriny odprężony, a jego konflikt z Hermioną zostaje rozwiązany za pomocą Felixa ex machina. Problemy znikają, zanim na dobre się pojawią. Zamiast nich budujesz sztuczne przeszkody (jak choćby brak miejsca w pokojach), ale to nie jest dobry zamiennik. Naprawdę widać, które problemy wynikają z konstrukcji świata, bohaterów, ich sytuacji, a które są efektem chciejstwa autora.
Wplątałaś głównych bohaterów w wojnę, ale nie wykorzystujesz potencjału tego pomysłu.
Choćby Malfoy – on sam przyznaje, że w zasadzie nie ma nic do roboty. Nie szpieguje, bo został zdradzony, odwetu Voldemorta też za bardzo się nie boi (wydarzenia z przyjęcia zaręczynowego spłynęły po nim jak po kaczce), ba, nawet nie próbuje się zaangażować w jakiekolwiek działania Zakonu. Czy on ma jakiekolwiek problemy? Rodzice stoją po jego stronie, brat go uwielbia, nikt nie pilnuje, a największa groza, Ginny w różowej sukience, jest tak karykaturalna, że nie sposób jej wziąć na poważnie.
Draco jest n u d n y w tym momencie. Choć, w przeciwieństwie do głównej bohaterki, nie irytuje jakoś szczególnie.
Hermandorina to straszna merysujka. Mówiłam to już raz, ale podkreślę: dawno nie czytałam o tak odpychającej postaci. Nie chodzi o jej moc, ale to, jak traktuje innych ludzi, w jaki sposób o nich myśli. Jej absolutna pewność, że jest od każdego lepsza i mądrzejsza – od Dumbledore’a, od Artura, od rówieśników, od całego Ministerstwa – i może w związku z tym decydować o życiu innych, sprawiła, że naprawdę ciężko było mi przebrnąć przez tę parę rozdziałów. Wiem, że nie trzeba pisać tylko o sympatycznych bohaterach, ale Hermandorina nie oferuje niczego w zamian za swoją antypatyczność. Przez większość czasu narzeka (albo narrator robi to za nią), że życie jej takie paskudne, dorośli tacy głupi, koledzy tacy durni, a ona jedna robi za cały front na wojnie – ale prawie przy tym nie działa. Wykazać się mogła tylko przy akcji z zaręczynami, ale niezbyt jej to wyszło. Jeśli chcesz, żeby nie tyle wzbudzała sympatię, co ciekawiła czytelnika, powinnaś pozwolić jej się bardziej wykazać. Jeśli miała być typową postacią „do lubienia”, przydałoby się przypatrzyć jej relacjom z innymi bohaterami.
Postacie, które mają być u ciebie dojrzałe, zachowują się mniej więcej na piętnaście lat (Draco, Hermandorina), inne na jakieś dziesięć (Harry, Ron, Ginny). Dorośli są skonstruowani tak, żeby Hermandorina mogła być od nich lepsza we wszystkim. Pozytywnie zaskakuje jednak Artur, który zachowuje się, cóż, jak normalny człowiek. Martwi się, kiedy trzeba, przeżywa śmierć podopiecznej, próbuje chronić dzieciarnię – wyszedł z niego naprawdę sympatyczny facet.
Mało pisałam o wątku romansowym, bo na razie jest on wyjątkowo nijaki. Hermiona i Draco znają się od dawna i lubią. Draco i Kathrina znają się od niedawna, ale też lubią. Draco leci na tajemniczość Kathriny, a Hermionę traktuje jak siostrę. I to by było na tyle. Gdzieś w tle różowa Ginny próbuje go zaciągnąć do ołtarza, ale konkurentka z niej żadna, a i powód ślubu lichy, więc wiadomo, jak się to skończy.
Jedyne, co można powiedzieć konkretnego, to to, że Dracona i Hermandorinę miłość kompletnie ogłupiła.
O stosunku Malfoya do Kathriny rozpisywałam się już wyżej, w drugą stronę nie jest jednak lepiej. Po co Kathrina utrzymuje kontakt z Draco, skoro wie, że to dla nich obu niebezpieczne? O ile jeszcze Malfoya może nakłaniać do tego ciekawość, to ona go doskonale zna, widzi codziennie, przyjaźnią się, na litość borską.
Tak bardzo potrzebuje z kimkolwiek porozmawiać o swojej sytuacji? W tekście praktycznie tego nie widać, za to bardzo często podkreślane jest, jak samowystarczalna i zdeterminowana jest nasza stokrotka.
Podoba mi się, że próbujesz stopniowo odsłaniać przeszłość Hermandoriny, ale mam wrażenie, że nie do końca wykorzystujesz ten sposób prowadzenia fabuły. Przez te dziewięć rozdziałów z prologiem dzieje się naprawdę niewiele, momentami miałam wrażenie, że akcja wręcz stoi w miejscu – trochę tak, jakbyś bała się ją ruszyć, zanim nie wytłumaczysz dokładnie, jak wyglądała przeszłość Hermandoriny. Nie wiem oczywiście, co planujesz – możliwe że całe opowiadanie będzie utrzymane w tym tempie – ale przez wątek szpiegowski oczekiwałam większego nacisku na wydarzenia związane z wojną i Voldemortem, dlatego ciężko mi traktować sceny, takie jak przydział pokoi czy wyprawa po jedzenie do kuchni, inaczej niż zapchajdziury.
Zdarza ci się uparcie trzymać jednego schematu – co widać, kiedy przeczyta się miniaturki. We wszystkich tekstach na blogu Draco i Hermiona ukrywają swoją znajomość, nawet jeśli nie ma to większego sensu, tak jak w głównym opowiadaniu. We wszystkich od początku się lubią i rozumieją. W obu miniaturkach na koniec Hermiona decyduje, że nie mogą być razem – mam nadzieję, że tak nie miało się kończyć główne opowiadanie…
Formatowanie rozdziałów jest bardzo niechlujne – w niektórych nie masz akapitów, w trzecim tekst jest wycentrowany, do tego używasz różnych fontów w różnych rozmiarach. Przydałoby się to ujednolicić i najlepiej wyjustować. To ostatnie obowiązkiem nie jest, ale uważamy, że tak jest czytelniej.
Jeśli chodzi o akapity: blogspot nie umożliwia ich automatycznego wstawiania, ale są kody, które ten problem naprawiają ;)
W dialogach niemal wszędzie znajdują się dywizy zamiast pauz (lub półpauz), zdaje się, że poprawny zapis to ingerencja autokorekty w Wordzie, bo tych z przodu nie poprawia nigdy, te dalsze – różnie. Do poprawy.
Odnośniki do przypisów – robisz to źle. Jeśli blogspot nie obsługuje indeksów górnych, zawsze zostaje stara dobra gwiazdka.
Jeśli wstawiasz w tekście fragment kursywą, to cudzysłów robi się zbędny. Niepotrzebnie też te cytaty tak mocno się różnią kolorystycznie od reszty opowiadania. Naprawdę, sama kursywa to już wystarczające wyróżnienie, czytelnicy będą wiedzieli, o co chodzi. Swoją drogą, kolor, jakiego użyłaś do cytatów, byłby idealny do „normalnego” tekstu.
W tekście często pada słowo dojść w miejscach, gdzie o wiele zgrabniej byłoby podejść. Na przykład: W końcu Artur nie wytrzymał i doszedł do chłopaka. czy [...] doszła szybko do okna.
Raz odmieniasz imię Draco, raz nie. Polecam ujednolicić zapis i sugeruję formę z odmianą.
Przykro mi, ale Tenebris nie popisała się jako beta. Tekst w dalszym ciągu tonie w literówkach, a gramatyka miejscami odbiega od ogólnie przyjętych w języku polskim standardów. Z przecinkami jest trochę lepiej, ale też zdarzają się braki albo nadprogramowe egzemplarze, nie wyłania się żadna konkretna reguła, zakładam więc, że to zwykłe przeoczenie. Nie żeby to miało jakieś większe znaczenie, bo i tak przemawia na twoją niekorzyść.
Powtórzenia, te nieszczęsne powtórzenia…
Zacznijmy od tego, że twoje opowiadanie jest usiane „blondynami”, „szatynkami”, „[tu wstaw kolor]włosymi”. To mało kreatywny sposób zastępowania imienia, za to dość pretensjonalny. A ty te określenia stosujesz nagminnie, częściej niż imię/nazwisko. Na szczęście nie tylko tak próbujesz unikać powtórzeń, jednak postaram się pokrótce przedstawić ci, gdzie mimo wszystko popełniasz błędy i w jaki sposób wybrnąć z tego.
Severus rozmawiał właśnie z Lucjuszem przy kominku, bo nikt już nie próbował uciekać siecią Fiuu, za pomocą teleportacji czy świstoklika. Nie miał pojęcia, jak to zrobili, ale odcięli ich od świata zewnętrznego. // - Zakon wystarczy do obrony, co, Snape? - Brunet podszedł do mężczyzn i zmierzył ich pogardliwym wzrokiem. – Podszedł sobie jakiś brunet do bruneta i blondyna… A tak zupełnie poważnie, chodziło tu o Artura, prawda? Masz mnóstwo innych możliwości, jak go opisać, choć w tym przypadku najzgrabniej byłoby po imieniu.
Artur spojrzał na niego ze zdziwieniem, w końcu chyba nikt mu znany nie słyszał nigdy, jak ten nietoperz wybucha śmiechem. – Tu się przyczepię przegięcia w drugą stronę. Snape był „nietoperzem” tylko w oczach uczniów, był dla nich stary, brzydki i przerażający. Artur nie ma za bardzo podstaw, by go tak odbierać, przeciwnie, zdaje się, że nawet się lubią, a przynajmniej są sobie zupełnie obojętni. Mam wątpliwości, czy w ogóle mógł wiedzieć, że dzieci tak go nazywają, wszak ze szkolnictwem zbyt wiele wspólnego nie miał.
- Jest pan pewien, dyrektorze? - spytał delikatnie Ślizgon. – Spytał Ślizgon, jeden z (przynajmniej) dwóch w pomieszczeniu. Nie dookreślasz tego w tekście. Czasem, co prawda, personalia pytającego nie mają żadnego znaczenia, ale wtedy też warto zaznaczyć, że wszystko, co było istotne, to fakt, że jakiś dzieciak był akurat z tego konkretnego domu.
- Dobrze, już dobrze. Tylko bez sentymentów – przerwał to wszystko Artur. - Zostają jeszcze pokoje na waszym piętrze. Jeden jest wolny… // - To dla Felixa! Wraca już dziś – wtrąciła blondynka. // - Dobrze, ale gdyby Ginny i wasz syn zajęli jeden pokój… // - Nie ma mowy! [...] – Kobieta, matka, niech nawet imię się pojawi, choć jest to przykład, gdzie świetnie sprawdziłby się podmiot domyślny, można wywnioskować bez trudu, że te słowa padają z ust Narcyzy.
I jeszcze jeden przykład, tym razem nie odnośnie ludzi, ale również wart omówienia:
uśmiechnęła się do niego, podając mu szklankę z alkoholem. [...] Po tych słowach wypił połowę trunku ze swego naczynia. – Podkreślony fragment to przegadany tekst. Nie ma co się bać cięć, przeróbek. Ba, wszystko byłoby ok, nawet gdybyś zaznaczony fragment wykasowała i nic nie dodawała.
Autorko, zadanie domowe: weź do ręki książkę (niech będzie na przykład dowolny tom Harry’ego Pottera, skoro już z tego uniwersum czerpiesz) i przyjrzyj się opisom i dialogom. Przyjrzyj się tej konstrukcji – jak często pada kolor włosów, by zastąpić imię, jak inaczej są nazywane postaci i dlaczego tak rzadko w ogóle trzeba tam dookreślać podmioty.
Dodatkowo: jak często padają opisy strojów i dlaczego Rowling nie zawala nimi książki oraz jak czytelnicy z tym żyją i przy okazji nie gubią się w powieści.
Powiedziałbym, że jest całkiem przyzwoicie, jeśli chodzi o konstrukcję tekstu. Mimo wszystko daleko temu tekstowi do poziomu „oczami Hermiony” rodem z analizowanych płodów, ale chwalenie za to osoby piszącej jest jak chwalenie kolarza za jeżdżenie na rowerze bez dodatkowych kółek-podpórek. Niestety, widać gołym okiem, że nie czytasz swoich własnych tekstów ponownie, nie dajesz im odleżeć ani chwili przed publikacją, przez co umyka ci wiele błędów. Patrząc też na twoje postępy na przestrzeni trzech lat (miniaturki a opko właściwe), to wszystko, co się wyróżnia na plus, to mniejsza ilość koelizmów. Niemniej jednak rozdziały są całkiem długie i wyważone, jeśli chodzi o ilość akcji, dialogi nienajgorzej zbudowane. Gdyby tylko ten szkielecik ubrać w sensowną treść, ograniczyć interwencję Imperatywu Narracyjnego i znaleźć dobrą betę, miałabyś szansę na lepszą ocenę. Na chwilę obecną byłoby niesprawiedliwe wobec ocenionych wcześniej autorów, gdybyś dostała więcej niż jeden pomiocik.
Należy się wam cała cysterna internetów za ten brawy czyn. *wraca do czytania*
OdpowiedzUsuńWielki Inkwizytor Internetu
A autorka nawet nie skomciała. ;___;
OdpowiedzUsuńOj tam, ma jeszcze sporo czasu. ;)
UsuńInnej ocenki (też chyba dostała najniższą ocenę) nie skomciała przez prawie miesiąc, ale w końcu się odezwała więc wątpię, że tą zignoruje.
UsuńBył (albo nadal jest) taki zespół Red Star z genialną piosenką "Odbij Mała". ;d
OdpowiedzUsuńco to jest koelizm?
OdpowiedzUsuńNa wypadek, gdyby google ci nadal nie działały, spieszę z odpowiedzią: banał, frazes. Słowo utworzono od nazwiska pewnego (niestety) poczytnego pisarza, którego książki są przepełnione tymi *mądrościami*.
UsuńSprawdziłam "black redstart" w sieci i rzeczywiście, to słowo oznacza kopciuszka, ale zwyczajnego - ptaka z rodziny muchołówkowatych:
OdpowiedzUsuńhttp://pl.wikipedia.org/wiki/Kopciuszek_zwyczajny
Co istotne, w języku angielskim ptak ten nie nazywa się jak postać z bajki, więc i tak autorka popełniła błąd.
Wiemy. Dlatego Ryszard napisał tak a niej inaczej we wstępie do oceny.
UsuńA tu nie skomciała dalej.
OdpowiedzUsuńMatury miała, potem szukanie pracy i rekrutacje na studia. Idę jej przypomnieć. (Z drugiej strony, nie mówiła nawet, że ktoś ją ocenił).
UsuńA poza tym, bo drugiego komentarza klikać mi się nie chce, zgadzam się z większością oceny (choć nie chciało mi się czytać części poświęconej błędom, ani ja autorka, ani beta, tylko przyjaciółka tej pierwszej).
Zastanawiam się tylko, czy Croy kiedykolwiek powiedziała, że chodzi jej o Ellę-kopciuszka, a nie Ptaka-kopciuszka. Ale jest już tak późno, że sobie nie przypomnę.
Pozdrawiam i idę jej przypomnieć.
Dzięki za informację, nie ma pośpiechu. :) Jeśli Croy znajdzie czas i wpadnie podyskutować, to będzie mi bardzo miło, choć nie ręczę za swoją pamięć po czterech miesiącach.
OdpowiedzUsuńJa już wszystko wiem! Przez zamieszanie, jakie wtedy panowało (wysyłanie kartek świątecznych, a tydzień później miała urodziny) i to, że wtedy blog był chyba trochę opuszczony, nawet nie zauważyła oceny :)
UsuńTeraz już wie i na pewno skomentuje (ona jest bardzo słowna, więc to zrobi), ale pracuje od rana do północy, a pozostały czas przesypia i w sumie nawet na rozmowę z przyjaciółmi ma mało czasu, więc troszku czasu jej to zajmie. Ale na pewno się zapozna i ustosunkuje z Twoją opinią :)
Swoją drogą, dobrze, że przejrzałam listę ocenionych i była na skraju, bo tak by dalej nie wiedziała, hah xd Do tej pory myślałam, że ona akurat nie ma problemów z przyswajaniem informacji i pamięcią, a jednak.
Pozdrawiam
Ami
"Inna kwestia, to te absurdalne założenie"
OdpowiedzUsuń"To założenie", a nie "te założenie".