Deneve i Gayaruthiel przyjmą po jednym blogu do kolejki,
zapraszamy do zgłoszeń.
Przypominamy też o konkursie.
Przedwieczna: Deneve
Miejscówka przyzywającego: collegium-magicae.blogspot.com
Czerwony: do poprawki/do wstawienia
Różowy: do wyrzucenia
Początek
Wracając do domu, zatrzymujecie się na chwilę i rozglądacie dookoła.
Przez cały „Początek” miałam nieodparte wrażenie, że pisząc tę
część, połknęłaś kij od szczotki, tak było sztywno. Czułam się, jakbym czytała
tekst o życiu mrówek, gdzie ktoś przedstawia mi dzień takiej mrówki, podając
fakt za faktem – bez żadnych emocji.
Po drugie, skoro rozdziały nazywasz z angielskiego „Chapterami”,
to wypadałoby ujednolicić nazewnictwo we wszystkich miejscach, bo jakoś tak
kulawo wygląda ten polski „Początek” na tle reszty. I skąd ci się w ogóle
wzięły te „chaptery”? Miało być fajnie i światowo?
Chapter 1
Tegoroczna jesień zasługiwała na miano "Złotej Polskiej
Jesieni"
Złe cudzysłowy.
Temperatura powietrza przekraczała piętnaście stopni i wcale nie
wyglądało na to, aby miała się pogorszyć.
Temperatura może wzrosnąć lub spaść. Pogorszyć może się pogoda.
Była to dziewczyna o niezbyt wysokim wzroście,
Niezbyt wysokiego wzrostu.
„rubinową czerwień” włosach .
A widzisz. Tu cudzysłowy są dobre. Ale spacja jest przed kropką.
W obecnej fryzurze wydawała się niezwykle miła i delikatna, osąd
ten był jednak błędny, ale o tym innym razem, gdyż zdradzanie całej zawiłości
jej charakteru mija się z celem. Powiedzieć wam mogę jedynie, że bywa równie
niebezpieczna co piękna, o czym wielu mogło się przekonać.
Zgaduję, że mowa o głównej bohaterce.
Jeszcze zostały dwa tygodnie września.
Zostały jeszcze…
W ogóle wcięcia akapitowe ci szaleją, raz są szersze, raz węższe,
a czasem nie ma ich wcale.
ich drugie dziecko nie zostanie sławną panią prawnik, a przeżyje
niezapomnianą przygodę w świecie magii i albo powróci do codzienności w Świecie Techniki, albo na zawsze
pozostanie w Świecie Magii.
Powtórzenie, a ponadto wypadałoby zachować konsekwencję zapisu.
Znów zapadło między nimi to niewygodne milczenie. Ania parę razy
próbowała nawiązać do rozmowy, ale humor Eweliny wcale jej nie pomagał.
Nawiązać do jakiej rozmowy? Bo jeśli chciała ją nakłonić do
rozmowy... to co innego.
Droga szła przez nieuczęszczane przez ludzi tereny oraz była w
100% naturalna.
Skoro piszesz opowiadanie, to może by tak zapisać to słownie?
Gdy w pokoju zrobiło się całkowicie ciemno, z pracy wróciła matka.
Pewnego razu, kiedy pani Solan właśnie wróciła z kilkudniowego,
wyjątkowo męczącego businessowego wyjazdu.
Iwona długo darła się na męża, a gdy skończyła, spakowała rzeczy i
postanowiła nocować w hotelu w Centrum.
Teh drama.
uczcić w ten sposób pamięć oo ojcu
Skoro starsza córka Solanów poszła do Collegium Magicae, to
dlaczego nie mogła sprowadzić swojej niemagicznej rodziny do magicznego
świata…?
A teraz uwaga:
Ludzie wydawali się być zdrowi, choć z całą pewnością byli martwi.
Nie wiem, czy o kimś martwym można powiedzieć, że wydaje się „być
zdrowy”. Ktoś martwy mógł raczej wyglądać, jakby przed śmiercią nie trapiła go
żadna choroba.
Stała teraz nago po środku Marszałkowskiej.
Pośrodku.
Przeciągnęła się, po czym postanowiła ponownie położyć spać
Położyć się.
zupełnie nie pasującą do pościeli.
Niepasująca.
próbowała uciekać przed wściekłą tłuszczą
Wydaje mi się, że używania przestarzałych zwrotów, podobnie jak
potocznych, powinno się unikać w narracji.
Chapter 2
Chciała, wpędzić Anię w zakłopotanie, nim przekaże wesołe wieści i usłyszy
znajome „a nie mówiłam” przyjaciółki.
Wcięcia akapitowe szaleją.
Ewelina słyszała, jak jej matka zaczyna się krzątać po mieszkaniu w celu
wyszykowania się do pracy.
Ciepła woda spływała po niej strumieniami, kiedy zaczęła
podśpiewywać sobie różne pioseneczki.
Nie przejmując się tym za specjalnie,
Albo „za bardzo” albo samo „specjalnie”.
Skąd w ogóle te nazwiska? Turos, Solan…? Podobno akcja dzieje się
w Polsce?
Światła w salonie paliły się jasnym światłem
Masło było dziś wyjątkowo maślane.
Chapter 3
Wyjście niezauważonym przez sąsiadów z bagażem rozmiarów całkiem
sporego słoniowego bobasa mogłoby wydać się dość trudne, ale dla Eweliny tego
dnia nic nie mogło być niemożliwe.
Sąsiadów z bagażem rozmiarów... Wychodzi na
to, że sąsiedzi mogli mieć bagaż. Może: Wyjście z bagażem rozmiarów całkiem
sporego słoniątka i pozostanie niezauważonym przez sąsiadów mogłoby wydać się
dość trudne…
Rudowłosa pożegnała się ze swoim pokojem, psami, a także resztą
domu, po czym na blacie kuchennym zostawiła napisany poprzedniego dnia list.
Błagam. Nie to, nie wtedy, gdy nie ma nawet mowy o jakiejkolwiek
innej postaci!
Pech chciał, że kiedy już prawie była na miejscu, zobaczyła ją
stara pani Bielecka – największy kabel spośród kabli.
Nurtuje mnie ta narracja, bo wydaje mi się zbyt potoczna na
narratora wszechwiedzącego. Właściwie przeczytałam dopiero trzy nie tak znowu
długie rozdziały, ale mam wrażenie, że brakuje ci takiej... hm... płynności w
pisaniu. Cała narracja jest dość sztuczna, taka typowo podręcznikowa i dość
ograniczona, jak w szkole podstawowej. Oczywiście, jak już zaznaczyłam, mówię
to po przeczytaniu zaledwie trzech rozdziałów – liczę na to, że później jednak
się rozwiniesz. Jak na razie piszesz po prostu sztywno.
A i jeszcze jedna uwaga – tutaj jest „pani Bielecka”, ale
dziewczyny muszą mieć super wymyślne nazwiska?
Cud, że jeszcze do niej nie podbiegł, by zacząć ją podgryzać, jak zawsze to czynił przy bliższych
spotkaniach z dziewczyną.
Rudowłosa od razu zaczęła szukać w głowie jakichkolwiek wymówek.
Czegoś, co byłoby na tyle realistyczne, że powstrzymałoby staruszkę od
dzwonienia.
Znowu „rudowłosa”, meh. Poza tym ja rozumiem, że Ewelina spotkała
wścibską staruszkę, ale chyba strasznym przerysowaniem jest to, żeby dzwonić do
czyichś rodziców tylko dlatego, że widziało się kogoś z dużym bagażem.
– Nic takiego – przełknęła głośno ślinę i modląc się w duchu
zaczęła kłamać jak z nut.
Kropka po wypowiedzianej kwestii i duża litera po myślniku. Więcej
o dialogach tutaj.
Jeszcze jak Rokocińska posadzi ten swój tyłek i zacznie się nim
wiercić, to wcale nie
słychać, co ksiądz mówi.
Ewelina, widząc, że kobieta łyknęła kłamstwo, uśmiechnęła się pokrzepiająco.
Pomachała ręką, a gdy się zatrzymał. powoli, acz sukcesywnie
wgramoliła się do środka.
Skąd tam ta kropka? Poza tym wydaje mi się, że to „sukcesywnie”
nie jest tam właściwie potrzebne.
Minuty mijały, Ewelina z trudem łapała równowagę, aż w końcu
dojechała na punkt zbiorczy, gdzie miała się spotkać z Anią i Sandrą. Obie już
na nią czekały i nawet wynajęty przez Anię bus także stał na miejscu.
Zaraz. One wynajęły busa, żeby pojechać do tej szkoły magii?!
– Co tak długo? – Ania poklepała się po tarczy swojego zegarka.
Nie poklepała się, bo klepała tarczę zegarka. Dlatego albo
poklepała tarczę zegarka, albo po tarczy zegarka.
Ewelina przytachała do bagażnika swego „waliza”, a następnie
usadowiła się obok Ani.
„Ten waliz” miał być śmieszny, czy jak?
– Opracowałam pewien plan, jakby nie chcieli cię wpuścić.
– Daj spokój, przecież będziemy jechać autokarem z kimś od nich.
Nie zamierzała wracać do domu, gdzie nie czeka jej nic oprócz
życiowej stagnacji.
Czekało. Skoro piszesz w czasie przeszłym, to wypadałoby zachować
jedność czasu w narracji.
Nie wiem, jakby to wszystko wyglądało, gdybym nie miała podstawowego
wykształcenia.
– Się wie, w końcu nie od dziś jesteśmy przyjaciółkami, no nie?! –
Ania klepnęła przyjacielsko Ewelinę po plecach, po czym wszystkie wybuchnęły
radosnym śmiechem.
No, faktycznie. Ktoś znakomity żart opowiedział. Sztuczne to
strasznie.
Podróż mijała bez przeszkód i dziewczyny nie musiały się martwić,
że spóźnią się w punkt zbiórki, który miał miejsce na parkingu przed „Fashion
House” w Piasecznie.
Na miejsce zbiórki. A „mieć miejsce” może mieć jakieś wydarzenie.
Punkt/miejsce może się (gdzieś) znajdować.
Kiedy dojechały i wypakowały swoje „maleńkie” bagaże, okazało się, że oprócz nich jest
jeszcze całkiem spora grupka osób, stojąca i rozmawiająca ze swymi rodzicami.
– Czas, aby coś przekąsić. – Sandra usiadła na swojej torbie,
wyciągnęła kanapkę i termos z ciepłą herbatą.
A teraz spróbuj posadzić tyłek na jakiejś swojej torbie, a potem z
niej coś wyciągnąć.
Generalnie opisywanie każdej, błahej czynności sprawia, że tekst
staje się jeszcze bardziej nudny, rozwlekły i sztuczny. Coraz bardziej brakuje
mi płynności, o której wcześniej wspomniałam. Zarzucasz czytelnika
niepotrzebnymi informacjami, akcja niepotrzebnie się rozwleka i nie dzieje się
przy tym nic istotnego.
– Chcecie trochę? – zapytała, napełniając kubek.
Ewelina dreptała niespokojnie w miejscu, jakby stado mrówek ją oblazło.
Primo: czasownik na końcu zdania brzmi źle. Secundo: przecinek.
Tertio: jakby oblazło ją stado mrówek, pewnie wymachiwałaby rękoma na wszystkie
strony, żeby się ich pozbyć (mrówek, nie rąk).
Wszyscy podskoczyli w miejscach gdzie stali, lub siedzieli.
Wrzask, jaki się podniósł, był równie niepokojący co wybuch.
Wszyscy zaczęli rozglądać się w poszukiwaniu sprawcy zamieszania,
którymi okazały się dwie dziewczyny – ruda i blondynka, obie o kręconych
włosach sięgających ramion. Krzyczała rudowłosa. – Jak wiesz, że kichniesz to
nie celuj w ludzi, co! Mało to mam popalonych rzeczy?!
– Przecież to nie moja wina! Nie kontroluję tego!
– Trzeba było przeczytać broszurkę od początku do końca, a nie tak
pobieżnie! Wywalą cię nim dojedziemy na miejsce!
– Przestałabyś mi matkować!
Obie nagle zamarły i spojrzały na całkiem sporawy tłumek ludzi
wciąż się im przypatrujący. Ruda poczerwieniała i wskazała palcem na blondynkę,
po czym powiedziała ciche „przepraszam” i stanęła obok jakiegoś Jeepa, aby
schować się przed wzrokiem ludzi. Blondynka wcale nie miała zamiaru się chować
czy też przepraszać.
Ostentacyjnie westchnęła, wywracając oczami, jakby wszyscy byli intruzami.
Sandra i Ania najpierw spojrzały na siebie, po czym wybuchnęły donośnym śmiechem.
Kiedy znów zaczęły się chichrać, na Anię niczym grom z jasnego
nieba zwaliła się brązowowłosa postać.
lub
– Bardzo przepraszam…! – Brązowowłosa zaczęła kłaniać się niczym
Chińczyk na targowisku. – Po prostu nie miałam na dziś soczewek, a okulary
posiałam gdzieś po drodze!
Chapter 4
Czas nieuchronnie płynął wciąż do przodu i w końcu na zegarkach
zebranych na parkingu, wybiła godzina zero.
Dziwne, żeby czas płynął do tyłu.
A na zegarkach reszty świata była 15:00.
Przydałaby ci się beta. Wydaje mi się, że powinnaś ogarnąć kogoś
do współpracy przy swoim tekście, bo brak przecinków, szczególnie przy
imiesłowach zakończonych na „-ąc”, „-łszy” oraz „-wszy”, woła o pomstę do
nieba.
Mogłabyś też zastanowić się nad przeredagowaniem niektórych scen,
a nawet nad przepisaniem przynajmniej części dialogów. Większość jest sztuczna,
opisy są momentami boleśnie kolokwialne, a jeśli chodzi o występujących w powieści
bohaterów, to problem polega na tym, że wszystkie dziewczyny wydają się kalką z
Eweliny – żadna nie ma swojego idiolektu, zachowują się identycznie, a
rozróżnić można je tylko po tym, że w narracji nazywane są po kolorze
włosów/oczu.
Wszyscy zamarli, bowiem o to przed nimi pojawiał się pierwszy przedstawiciel Świata Magii,
jakiego mieli okazję ujrzeć.
Oto.
Po wąskich schodkach na parking, wyskoczył niczym diabeł z
pudełka, młody mężczyzna
ubrany w dziwną, nieco workowatą, beżową bluzkę z kapturem, czarne skórzane
spodnie, oraz tegoż samego koloru buty,
przypominające nieco glany.
„Tegoż” znaczy „ten sam”, więc „samego” nie jest w tekście
potrzebne.
- Nazywam się Daniel i będę waszym opiekunem w czasie waszego
pierwszego roku!
No po prostu Hagrid naszych czasów.
Mam nadzieję, że będziecie grzeczną dziatwą i nie dacie się
mi we znaki. – Uśmiechnął się, przez co niektóre z dziewczyn zaczęły do niego
wzdychać. Fakt, miał przystojną facjatę jak rzadko który, a ten kilkudniowy
zarost i szelmowski uśmiech, dodawał mu jedynie uroku.
Mamy w opku XXI wiek w zestawieniu z mężczyzną, który wyraża się w
taki sposób. Nie. Naprawdę mnie tym nie kupujesz. A sama narracja…
facjata. Welp. No i wzdychanie do każdego dopiero poznanego gościa, tak.
- No wiecie co? – Wyraziła swoje niezadowolenie przysadzista
kobieta, ubrana w szary płaszcz, sięgający prawie, do ziemi. – I jak ja mam oddać swoją jedyną
pociechę, w ręce takiego chłystka?
Hej, mamy XXI wiek! Możesz ogarnąć swoim bohaterom jakiś pasujący
do tych czasów idiolekt. Być może jakimś wytłumaczeniem byłoby to, że w CM
wysławiają się trochę inaczej, ale tutaj wszyscy mówią takim samym, dziwnym
językiem, w którym przeplatają się słowa wyrwane z ubiegłego dwudziestolecia,
słowa, których na co dzień nie używa nikt, i powiedzmy że normalne wyrażenia
(ot, taka mieszanka). Trochę to wygląda, jakbyś na siłę chciała pokazać, jak
wiele znasz słów. Nie tędy droga. Jeśli człowiek jest prosty, to i prostym
językiem będzie się posługiwał – i w tym wypadku nie ma co kombinować,
wpychając mu na siłę do ust coraz to nowe wyrazy, których w rzeczywistości
nigdy by nie użył. Zastanów się więc, czytając to, co już napisałaś, czy gdybyś
rozmawiała z taką osobą, użyłaby takich właśnie zwrotów? Prostszy język nie
znaczy też gorszy – zwykle najbardziej ceni się właśnie prostotę. Język,
którego używasz zarówno do narracji, jak i dialogów, jest ciężkostrawny.
Głównie dlatego, że narracja jest udziwniona bardzo potocznymi wstawkami lub
zapożyczeniami w postaci wyrazów, które dawno już wyszły z użycia, a których
rzadko używa się nawet w rozmowie, co dopiero przy pisaniu opowiadania. Przez
to dialogi są sztuczne i sztywne. Nawet jeśli pomysł masz ciekawy (na tę chwilę
nie mogę jeszcze o tym wiele powiedzieć), to sam tekst bardzo cierpi na twoim
stylu.
Co jeszcze mnie męczy: mam takie okropne wrażenie, że Ewelina jest
twoim alter ego (popraw mnie, jeśli się mylę), a opowiadanie wydaje się… w
pewnym sensie traktować o tobie i twoich koleżankach. Oczywiście nie mam
zamiaru w tym miejscu bawić się w żadną analizę psychologiczną. Po prostu
mówię, jakie mam odczucia względem tego opowiadania. Momentami mam wrażenie, że
w tekście zawierasz takie „mrugnięcia okiem”, które dla mnie są niezrozumiałe.
Jakby chodziło o jakieś sytuacje, takie, które możesz zrozumieć ty i twoje
znajome, ale nie postronny czytelnik. W pewnym sensie widzę to tak, jakbyś
dobrze miała się bawić ty i koleżanki, reszta niekoniecznie.
Ale znowu ciężko, by nie popaść tu ze skrajności w skrajność, bo
twoja dziwna przypadłość opisywania wszystkich prostych czynności też jest
zmorą tego tekstu. Czytelnik nie jest idiotą, nie musi być informowany o każdym
pierdnięciu bohatera, jeśli owe pierdnięcie nie ma bezpośredniego wpływu na
akcję. Zapychanie tekstu „byleby coś napisać” nie jest dobre.
Oczywiście wyważenie opisów to trudna sprawa i nie mnie biadolić
ci tu, co i jak powinnaś pisać. Mogę ci jedynie polecić, byś ćwiczyła, bo to
zawsze rozwija. Chodzi o to, żebyś złapała równowagę między ubogością w tekście
a nadmiarem opisów. I nie ma na to żadnej recepty, to akurat trzeba sobie po
prostu wypracować.
– No, nie wiem, nie wiem, mój synu. – Tu zwrócił się do chłopaka o rumianych policzkach i
czarnych jak smoła włosach.
- Daj spokój, stara, z pewnością gładko pójdzie.
Polecam punkt dziesiąty.
- Wyjdź z kolejki. – Powiedział, patrząc na kartkę.
- Kot mi obsikał, a jak je uprałam, to się okazało, że i atrament
zszedł. Chciałam nieco ciepłem je potraktować, żeby pismo wyszło, ale wtedy
pieczątki szlak trafił. Niby skąd miałam wiedzieć, że są z wosku?
Średnio ogarnięty ziemniak by to zrozumiał (serio, pieczęć z wosku
da się poznać po samym dotyku). Btw, piszemy „szlag”, nie „szlak”.
- Cześć, jak wiecie, nazywam się Daniel i będę waszym opiekunem.
Rozległo się ciche „przepraszam” i już nic więcej nie zakłócało przemowy mężczyzny.
- Wracając do rzeczy. Naszym kierowcą jest pan Kazimierz.
Powitajmy go ciepłymi oklaskami.
Wszyscy posłusznie zaczęli klaskać. Kierowca – mężczyzna z brzuszkiem,
gdzieś tak w okolicach pięćdziesiątki, podniósł się z fotela i ukłonił.
Kierowca też klaskał! I motorniczy! I wszyscy!
- No, dość już
tej radości. Teraz czas do rzeczy. Każdy z was ma przyklejoną na oparciu kropkę.
Dafuq? Chyba brakuje tam choćby bezokolicznika w postaci „przejść”
przed „do”.
Każda kropka ma odpowiednio następujące kolory: pomarańczowy,
fioletowy , zielony i czarny. Kolory te odpowiadają czterem wieżom znajdującym
się u nas w szkole. W zależności na jakim kolorze usiedliście, tam
będziecie mieszkać. I od razu odpowiadam na pytanie, nie, nie można się
wymieniać. Uwierzcie w przeznaczenie.
Jaki kraj, taka tiara przydziału. W każdym razie „przeznaczenie”
oparte na bazie przypadku poprzez usiądnięcie w takim a nie innym miejscu wydaje się śmieszne.
Kiedy autokar w końcu odpalił silnik
Noooo, zdolny ten autokar, nie ma co.
Zielonookich blondynek, czerwonowłosych itp. nawet nie będę
komentować, bo nie mam siły.
Chapter 5
Wymijał wszystkie samochody z gracją baletnicy, zaś prędkość jaką
rozwijał (miejscami 200 km/h), była iście magiczna.
No, faktycznie magiczna, biorąc pod uwagę stan polskich dróg.
Dwieście kilometrów na godzinę. Chyba nie tak trudno to zapisać słownie?
No, a teraz ustawiamy się parami i idziemy za mną.
PIRSZOROCZNI, PIRSZOROCZNI ZA MNO!
Kobieta, mimo dość szczupłej postury, miała parę jak niejeden facet.
Co miała? Para z niej buchała jak z czajnika? Zbędny kolokwializm.
Podniosła Daniela, jakby ważył tyle co nic, a następnie zakręciła się z nim w kółko.
Dobrze, że nie w kwadrat.
Dzięki badaniom archeologicznym dało się ustalić, że najstarsze
ślady człowieka na terenie Czerska pochodzą sprzed 2 tys. lat.
Dwóch tysięcy lat. To naprawdę nie jest jakiś nadludzki wysiłek,
żeby zapisywać takie rzeczy słownie i dokładnie.
W tamtym czasie znajdował się na tych terenach cmentarz
popielicowy.
Cmentarzysko popielnicowe.
To wygląda, jakbyś niedokładnie skopiowała jakieś ubogie
informacje z Wikipedii i wkleiła je prosto do tekstu, nie dbając nawet o to, by
poprawić liczby na słowa (tak, o wstawkach w postaci X, XI, XII w. itp. też
mówię).
Znajdowały się w wielkim przejściu wykonanym w stylu gotyckim.
Sklepienie, z tego co zapamiętała z zajęć historii, było
krzyżowo–żebrowe, zaś towarzyszył mu system łuków przyporowych, odciążających
ściany budowli.
– Witajcie, koty! – Głos, który się rozległ, nie należał do
najprzyjemniejszych, za to wychodził z ust niezwykle pięknej blondynki o
długich nogach, zgrabnej figurze i niemałym biuście.
Jak zwykle piękna, cycata blondyna będzie tą złą. Mało to
oryginalne.
Chapter 6
Zielona marynarka zapinała się na guziki tak gdzieś do pępka, zaś
później rozchodziła się na boki, sięgając do połowy łydki chłopaka.
Marynarki nie sięgają do połowy łydki. Nie zapinają się też same.
A „tak gdzieś do pępka” jest kolokwializmem. Narrator wszechwiedzący już z
nazwy informuje, że „wie wszystko”, więc niepewne określenie „tak gdzieś do…”
jest mało adekwatne do tego rodzaju narracji.
Ewelina uśmiechnęła się do siebie, pozostawiając sobie ostatnią postać
na „deser”. Blondyn od razu przypadł jej do gustu, ba, nawet można powiedzieć,
że patrząc na niego tętno włączyło drugi bieg. Serce też przyśpieszyło, a na
policzki wkradł się rumieniec. Chłopak był prawdziwym przystojniakiem, choć
ubranie, które nosił, wydało się Ewelinie najdziwniejsze ze wszystkich.
Bożyszcze – bo tak zaczęła mówić na niego w myślach (...)
O, kolejny kandydat na trulova!
– To są drzwi najbliżej naszej wieży. Są otwarte tylko i wyłącznie
w czasie dnia. Kiedy rozpoczyna się cisza nocna, zostają magicznie zamknięte i
nie polecam byście próbowali je forsować. Gra nie jest warta świeczki. Lepiej i
bezpieczniej wychodzić przez drzwi główne lub okna na pierwszym piętrze.
Wszyscy zaśmiali się radośnie. Trzeba było przyznać, że Robert do
sztywnych nie należał.
No, faktycznie. Takimi kawałami ciska, że aż mi woda w szklance
wyschła.
Ewelina wraz z Zuźką wchodziły jako ostatnie, bez końca
przyglądając się zabytkowym ścianom i różnego rodzaju wykończeniom .
Spacja przed kropką.
– Tak, słucham?
Duży jasny stół stojący po środku miał rzeźbione nogi w lwie łapy,
krzesła zaś, oprócz pięknych, ciemnopomarańczowych obić, miały rzeźbione
poręcze i oparcie.
Oprócz lustra zajmującego całą jedną ścianę, czterech złotych
umywalek z kranami oraz wielkiej szafki wypełnionej po brzegi puchatymi
ręcznikami, była tu też jednoosobowa, również złota wanna, a obok w kącie wąska
kabina prysznicowa.
Jestem zawiedziona. Kabina i ręczniki nie były ze złota? I na
bogato: umywalki mają krany.
Ewelina uśmiechnęła się do siebie, po czym
zajrzała do drugiego pomieszczenia, które okazało się być ubikacją.
– Ale super! – zawołała, widząc normalną toaletę, a nie
średniowieczny wychodek.
No, pewnie. Bo jak już były złote wanny, złote umywalki itp., to
kibel powinien wyglądać jak w polskim PKP. (A był złoty?)
Nie no, normalnie jak u Janukowycza lub Kanye Westa w domu.
Okrągły, szklany stolik stojący obok z pewnością służył do
odkładania czytanych książek i kubka herbaty.
Piszesz takie niepotrzebne rzeczy. Wszyscy wiedzą, do czego służy
stolik, na litość bora. I teraz co, jak ktoś odstawi kubek z kawą, to makabra
się stanie? A jeśli zostawi tam, o, zgrozo, telefon lub gazetę?!
Chapter 7
Tuż przy wejściu dziewczyna na oko dwa lata starsza, rzeźbiła
skośne mięśnie pleców, kawałek dalej przystojny blondyn walczył z mięśniami ud.
Naprawdę nikogo nie obchodzi to, co robią jakieś losowe postaci w
tle. Generalnie takie wstawki nie byłyby złe, gdyby nie to, że skupiasz się na
nich bardziej niż na właściwej części opowiadania.
– Chcecie zapisać się na zajęcia? – Tubalny męski głos przywrócił
dziewczyny do rzeczywistości. Mężczyzna na oko trzydziestokilkuletni, o
czarnych włosach i jednodniowym zaroście, przyglądał im się rozbawionym
spojrzeniem zielonozłotych oczu.
– Yyyyy… – Ewelina nie była wstanie nic więcej z siebie wydukać.
– Na razie zwiedzamy. – Sandra nie mogła oderwać wzroku od
spoconego nagiego torsu z przepięknym sześciopakiem.
Mężczyzna uśmiechnął się, przetarł rękę niewielkim ręcznikiem, a
następnie przedstawił się wyciągając dłoń w stronę Ani, z którą zaczął
flirtować.
– Jestem Robert Mazur i pracuję jako instruktor na szkolnej
siłowni.
Ania poczerwieniała, potrząsnęła dłonią i dalej przyglądała się
rzeźbie mężczyzny.
– Ania – dodała kiedy ciemnowłosy zaczął witać się z pozostałymi
dwiema. – A to Sandra i Ewelina. – dorzuciła, widząc, że dziewczyny wciąż
milczą.
– Miło mi was poznać. – Znów uwodzicielsko uśmiechnął się do
niebieskookiej. – Jak już pozwiedzacie, zapraszam. Kondycja fizyczna to
podstawa w tej szkole.
– A ja myślałam, że magia. – wydukała w końcu Ewelina, na co
trener wybuchnął serdecznym śmiechem.
– Przekonacie się, że magia to nie wszystko. – Po raz ostatni
posłał Ani uwodzicielski uśmieszek, po czym pożegnał się skinieniem głowy i
odszedł pomóc dziewczynie przy nakładaniu ciężarków do sztangi.
Czekaj. Wytłumacz mi coś. Ledwo dostały się do tej szkoły, a już instruktor/wykładowca
flirtuje ze świeżo upieczoną studentką?! I dlaczego wszyscy na tej siłowni są
ubrani… no, wszyscy, poza kandydatem na trulovera?
Podekscytowane wyposażeniem przyjaciółki udały się na dalsze
zwiedzanie, nie tracąc więcej czasu na przyglądanie się przystojnemu Robertowi
i innym półnagim, umięśnionym mężczyznom.
One tam raczej miały kisiel w majtach przez pana Roberta, nie
przez sprzęt, ale co ja tam wiem.
Nawet nie zauważyła, kiedy wpadła na czekoladowowłosą dziewczynę o bladej skórze
i ustach pociągniętych czerwoną szminką.
Bo brązowe włosy są zbyt mainstreamowe.
Rozdział 8
– A ja bym chciała kotleta schabowego z piure ziemniaczanym oraz
sałatkę colesław. A do picia sok pomarańczowy wysokiej szklance – wypowiadając
zamówienie, na talerzu Eweliny zaczęły pojawiać się poszczególne produkty.
(...) *zaczyna się nowy rozdział*
Wszystkie przyjaciółki zamówiły sobie ulubione dania, po czym
zaczęły pałaszować je ze smakiem. Radość z jedzenia dostarczanego w magiczny
sposób była tak wielka, że z dziewczyn niemal tryskała ona w każdą stronę
świata. Ewelina, kończąc swój posiłek uroniła nawet kilka łez radości.
Pogrubienie: „czytając zdanie, jest w nim błąd” – brzmi jakoś tak
nie bardzo, no nie?
No i Ewelina właśnie zamówiła wysokiej szklance sok pomarańczowy.
Jaka ona dobra!
Jeśli nie sobie, to wbij to swoim betom (wszak dowiedziałam się,
że masz aż trzy) do głowy: „-ąc” (końcówka) oznacza imiesłów przymiotnikowy, po
którym (lub przed, zależy od jego umiejscowienia) fragment wydzielamy
przecinkami. Zawsze. Jeśli ktoś wmawia ci, że jest inaczej, to najprawdopodobniej
nie ma bladego pojęcia o tym, co mówi.
A jeszcze co do tego posiłku: no tak, wpieprzenie schaboszczaka
musi być faktycznie emocjonującym przeżyciem, skoro wywołuje łzy radości. A no
i jeszcze jedno: od Chicago po Wodzisław na surówkę tylko Zdzisław! A już tak
na serio: nazwa twojej ulubionej surówki to coleslaw, nie colesław, ani tym
bardziej Kolesław.
Szczytem moich marzeń byłoby również, gdybyś cały tekst pisała
równo – to znaczy: żeby tekst był wyjustowany (bo zwykle nie jest), żeby
wcięcia akapitowe były wszędzie równe i żeby dialogi też w końcu zasłużyły
sobie na te nieszczęsne wcięcia.
(...) skinęła dziewczynom, po czym podbiegła do jakiejś
zielonookiej blondyny, którą serdecznie uściskała.
Określanie postaci po kolorze włosów jest złe. Po kolorze oczu też
jest złe. Po kolorze oczu i włosów jednocześnie: to już kombinacja, która daje
raka.
– Widać, że się znają. – Ania również odstawiała swoje brudy
przechodzącemu chłopakowi na tacę, którą trzymał w rękach. – Dzięki – dodała, a
ten się do niej uśmiechnął.
– Jak jeszcze jeden mężczyzna, chłopak czy obojnak będzie cię
podrywał, to ja strzelę sobie w głowę – dodała Ewelina, kiedy popielatowłosy
chłopaczyna w okularach odszedł wystarczająco daleko.
Yyy… tak, bo się uśmiechnął, to na pewno znaczy, że ją podrywa.
Gimbaza lvl over 9000. I, błagam, popielatowłosy? Jest w ogóle coś takiego? Już
prędzej chłopak o popielatych włosach.
Ewelina poklepała się po pełnym brzuchu, przymykając z zadowolenia oczy.
– I on nie jest na baterie?
– Nie. – Ania zaprezentowała swój czasomierz, który również nosiła
na nadgarstku.
– Słuchaj, to działa tak. – Sandra postanowiła oświecić
przyjaciółkę. – Energia mechaniczna powstaje na skutek samoczynnego
rozprężania wcześniej ręcznie skręconej sprężyny napędowej. W ręcznie
nakręcanym zegarku mechanicznym, czyli takim, który dostajesz ode mnie, główna
sprężyna napędowa mechanizmu jest nakręcana przez obracanie koronki. Nakręcona
sprężyna magazynuje w sobie energię kinetyczną. Podczas rozprężania się, oddaje
zmagazynowaną energię napędzając tym samym mechanizm zegarka.
No, powiem ci, że czytelnicy są zachwyceni. Żartowałam. Nie są.
Opis działania nakręcanego zegarka nikogo nie obchodzi.
– Poczekaj na córkę, to jej wręczysz.
Przeczytaj to uważnie: „poczekaj” to orzeczenie. „Wręczysz” też
jest orzeczeniem. Wiesz, co robimy z orzeczeniami (to czasownik w formie
osobowej)? Oddzielamy je przecinkiem.
Ewelina wciąż próbowała oddać co nie jej
Ewelina wciąż próbowała oddać nienależący do niej przedmiot.
Ewelina wciąż próbowała oddać przedmiot, który nie należał do niej. Ewelina
wciąż próbowała oddać przyjaciółce jej własność.
Tyle możliwości. Ale nie. Ty używasz kolokwializmu, bo tak.
– W ten sposób chcę ci przekazać, fajfusie, że jesteś dla
mnie bardzo ważna
Wyzywanie się od penisów takie dorosłe. Wow, uszanowanko, gimbaza
na horyzoncie.
– Niech będzie, że go pożyczam na czas nieokreślony. – wybąkała, smarkając
glutami w podstawioną przez Anię chusteczkę.
Pyszny opis, nie ma co.
Wszystkie parsknęły śmiechem i, trzymając się pod ręce, ruszyły schodami na dół.
Wiedziała, że jeżeli nie zajmie się czymś, popadnie w depresję, a
tego nie chciała.
Jasne. Bo depresję włącza się niczym światło przełącznikiem.
Kiedy waliza została pusta, a cały sprzęt pochowany, Ewelina
przebrała się w zielone bojówki, wygodne czarne adidasy oraz ciepłą czarną
bluzę podbijaną miękkim futerkiem. Szyję na wszelki wypadek przewiązała
czerwoną arafatką i tak wyszykowana spojrzała na zegarek.
Wiesz, co cechuje rasowe opko? Schodzenie na śniadanie i
opisywanie, co każdego dnia założyła na siebie główna bohaterka. Brakuje tylko
fotek.
Zzapytała Sandra, stając obok niebieskookiej.
Sylwia, zajęłam umywalkę po prawje od ściany i górną półkę w
szafce.
Prawej.
Trzy chaty musiały pełnić rolę gospodarstw, bowiem co chwilę
wchodzili do nich i z nich wychodzili różni ludzie ubrani w proste, można by
wręcz rzec „chłopskie” stroje.
Mnie też zdarza się co chwilę wchodzić i wychodzić do/z
domu/mieszkania. I co, to świadczy o tym, że to gospodarstwo? Bajdełej,
gospodarstwo nie jest budynkiem. To raczej tereny rolne, budynki użyteczności
rolniczej itp.
Dziewczynom nie było dane usłyszeć, czego chciałaby Ewelina,
bowiem niezdara potknęła się o jeden z kocich łbów, a następnie runęła jak
długa w dół po trawiastym zboczu. Pech chciał, że pozostałe pannice stały jej
na drodze, więc obecnie cała piątka turlała się w dół, prosto do jednej z
zagród.
Jak w kreskówce. No i turlały się tak długo, aż zderzyły się z
czymś stojącym na ich drodze. Bo jedna dziewczyna na pewno ma tyle siły, by nie
dość, że przewrócić kilka innych osób, to jeszcze pociągnąć je za sobą. Już
nawet nie chcę wiedzieć, jak bardzo stromy był ten pagórek, bo na zwykłym po
prostu upadłyby na tyłki.
Ale to świat magii.
Tu wszystko jest specjalne.
Na szczęście trasa była miękka, a po drodze nie było żadnych
drzew, o które mogłyby się zabić.
Kamieni pewnie też nie. Bo kto by widział kamienie leżące na
ziemi.
Dziewczyny śmiały się jak szalone, aż w końcu zwróciły uwagę
żywego inwentarza, który zaczął wykazywać niezdrowe zainteresowanie panienkami.
A nieżywy inwentarz się nie przejął. Przecież to brzmi sztucznie.
Nie mogły po prostu zwrócić uwagę, nie wiem, zwierzyny? Koni? Trzody chlewnej?
– Eeeeee…. Dziewczyny… Ten, no… Sandra…? Użyj swoich mocy…
– Ale po co? – Blondynka spojrzała na przyjaciółkę i momentalnie
zamarła. Tuż przed niezdarą stał wielki czarny byk. – O mamuńciu! – Pisnęła,
powoli się wycofując. – Tylko bez gwałtownych ruchów…!
Zlana potem Ewelina stała niczym wmurowana i spokojnie dawała się
obwąchiwać. Niestety, kiedy ciepłe powietrze z nozdrzy bestii zionęło jej w
twarz, dziewczyna kichnęła, opluwając zwierzę swymi gilami.
Lubisz gile z nosa? To fajnie. Ale może zachowaj to dla siebie.
Chapter 9
Krew zaczerwieniła całą twarz, zaś oddech był strasznie chrapliwy.
Ona tam zbryzgała się tą krwią po twarzy, czy jak?
Solanowa chciała rzucić jakąś kąśliwą uwagę, ale biorąc
wdech, zaczęła kasłać jak szalona, więc machnęła tylko ręką i zwinęła
się w pozycję embrionalną, starając się wrócić do normalności.
Ania i Sylwia, które w Świecie Techniki regularnie ćwiczyły (ruda
taniec jazzowy_,_zaś blondie
biegi)
Właśnie zamordowałaś Froda, dumna jesteś?
tylko Ewelina leżała wciąż na glebie, starając się opanować.
– Musimy znaleźć jakąś drogę, żeby obejść tę pieprzoną zagrodę.
Brązowowłosa poprawiła skórzaną kurtkę, strzepnęła niewidzialne
pyłki, po czym splunęła na bok. – Napiłabym się czegoś. – dorzuciła, opierając
się o ogrodzenie i pokazując międzynarodowy gest niechęci do odchodzącego byka.
Do pełni gimbusiarskich zachowań brakuje tylko słowiańskiego
przykucu. No i ten odchodzący byk. Jak tylko zobaczył płot, to odszedł. Bo
wściekłe zwierzę przestaje być wściekłe, kiedy tylko „intruz” zniknie z zasięgu
wzroku. Seems legit.
– Proponuję przejść pod las. Tam na pewno znajdziemy ścieżkę
myśliwych i dojdziemy do zamku, nie wchodząc ponownie na teren byka.
– Nie to, żebym była czepialska, ale gdybyś się nie potknęła, wcale byśmy go nie odwiedziły.
W konstrukcji „nie żebym…” nie stawiamy przecinka.
Sylwia podeszła do swojej przyjaciółki i złapała ją pod
skrzydełko.
Bo przyjaciółka Sylwii była tak naprawdę kurczakiem. A już tak
całkiem poważnie: w takich chwilach, kiedy tam jest… borze zielony, nie mam
pojęcia. Cztery? Pięć dziewczyn? Już nie wiadomo, która jest czyją
przyjaciółką. Bo jedna przyjaźni się z drugą, druga przyjaźni się z pierwszą i
trzecią, trzecia tylko z drugą i czwartą, czwarta… itp. A no i jeszcze
oczywiście są rozróżniane tylko po kolorze włosów, więc niespecjalnie wiadomo,
o kim mowa.
A tu z kolei wychodzi, że nie dość, że nie radzisz sobie z
pisaniem o bohaterach, to jeszcze nie radzisz sobie z tym, że masz bohaterów
więcej niż trzech. Bo chyba szczytem marzeń byłoby dla ciebie, gdybyś każdego mogła
ciągle nazywać po kolorze włosów. Ale, ale! Są przecież farby. Przecież postaci
mogą mieć włosy w kolorach tęczy, bo kto im zabroni, nie?
Nie przeczytała cienkiej broszurki z najważniejszymi informacjami,
nie zapytała też o nic Roberta.
Przecież miała tę broszurę przeczytać już chyba z pięć razy. To co
ona robiła, bąki zbijała?
Ani politycy, ani wybitni katolicy, ani dziennikarze nie tykali
Świata Magii.
Ośmielę się stwierdzić, że „wybitny katolik” nadaje się na rangę
na forum NAKWy.
– A czy na pewno chcemy wejść do tego lasu? – Sandra przypatrywała
się ciemnościom z niechętną miną.
Przecież one do tego lasu już weszły…
– Albo kupujecie, albo wynocha! I niech mi która piśnie słówkiem,
że była w mojej bimbrowni….
NOOO, TAAAAAK. Bo przecież musiała powiedzieć, że to bimbrownia
jest, nie?
Jak się później dowiemy, bimbrownia służy tylko po to, by studenci
mogli zaopatrywać się w niej w alkohol.
Chapter 10
Kolejny nudny rozdział, w którym przez całą rozległość tekstu
rozpisujesz się nad jedną, jak mogłoby się wydawać, krótką sceną. Bo ile można
wychodzić z lasu tak na dobrą sprawę? Co jest w tym tak pasjonującego, by
poświęcać temu osobną notkę? Kim jesteśmy? Skąd przybywamy? Dokąd zmierzamy?
Przecież w tym rozdziale, poza informacją o wymianie waluty nie ma nic,
ale to nic wartościowego dla samej fabuły lub akcji opowiadania.
Chapter 11
Kiedy ostatnie muśnięcie rzęs tuszem dobiegło końca, ruszyły
żwawym krokiem prosto na stołówkę.
Czyli te rzęsy poszły żwawym krokiem na stołówkę? Musiały być
naprawdę głodne.
– Pozdrowienia od tasiemca. Karteczka z hawaii.
Jak już, to może duża litera by się należała tym nieszczęsnym
Hawajom, a poza tym piszemy „z Hawajów”, nie „hawaii”.
- No jaha! – zawołały radośnie, po czym śmiejąc się ruszyły w
stronę audytorium.
Ależ te psiapsióły muszą mieć jaźnie, skoro tak często wykrzykują
to samo w tym samym czasie...
Sala okazała się pioruńsko wielka.
Czytając takie rzeczy, zastanawiam się, czy to nie prowokacja.
Dopiero po chwili przyglądaniu się dziełu, Ewelina odkryła, że są
to sowy dzierżące różnego rodzaju pergaminy i grimuary.
Języka polska trudna taka. A książka taka mainstreamowa, grimuar,
wow, uszanowanko.
„Dopiero po chwili przyglądania się dziełu, Ewelina odkryła…”
- No poczekaj chwilkę. Zaraz do tego dojdę. Widzisz mleko w
szklance szybowało w stronę stolika, kiedy nagle nie wiadomo skąd pojawił się
Bombardier. Zdekoncentrowałam się i puściłam szklankę, która niefortunnie
poleciała na fotel gdzie siedział Andrzej.
- No ładnie. – Ewelina szeroko się uśmiechnęła, by po chwili wraz
z Sandrą wybuchnąć donośnym śmiechem.
- To wcale nie jest zabawne! – skarciła je. - Później było
jeszcze gorzej. Chciałam go wytrzeć chusteczkami, a że akurat napój zmoczył mu
krocze… - znów się zaczerwieniła niczym pomidor na wiosnę.
Zarówno Sandra jak i Ewelina parsknęły tak donośnym śmiechem, że
ludzie zaczęli się na nie dziwnie patrzyć. Ania w tym czasie schowała czerwoną
twarz za zasłoną loków.
Proponuję, żebyś może umieściła gdzieś na blogu ostrzeżenie, że w
tekście znajduja się żarty, które bawić będą tylko gimbusów.
Chapter 12
– A co na tych testach jest? I czym jest być lepiej?
- W sumie słyszałam, że magowie i maginie to pewna elita. Potrafią
rzucać zaklęcia samą myślą. Są jak jednostki specjalne.
Aaaa… W sensie że Mary Sue?
Za nim jednak przejdziemy dalej do przygód naszej Eweliny,
przedstawię wam pokrótce, czym różnią się magowie od czarodziejów.
Zanim. To po pierwsze. Po drugie: skąd taka z nosa wstawka w
narracji? Skoro przez cały czas jest to po prostu narrator wszechwiedzący, to
czemu teraz wypowiadasz się z pozycji bajarza? Co innego, gdyby cała narracja
prowadzona była w ten sposób, ale w tekście wcześniej nie zwracasz się
bezpośrednio do czytelnika, więc dlaczego robisz to teraz?
Każdy z czarodziejów w pierwszych tygodniach nauki kontrolowania
swojej mocy, wybiera główny wspomagacz, który nie tylko magazynuje moc, ale
także uzewnętrznia ją. Najczęściej wybieranymi wspomagaczami są różdżki,
medaliony/amulety, kamienie rzadziej kostury, księgi i zwoje.
No, ale Ewelina jest special snowflake i będzie magiem, spokojnie.
- Tomek Bardoń. – Chłopak o przyjemnej aparycji i naprawdę
urzekającym uśmiechu, jako kolejny został wybrany z tłumu studentów.
Rozumiem, że w całym tym wspaniałym Collegium Magicae nie ma
brzydkich facetów? W ogóle nikogo o aparycji nawet przeciętnej?
Ręce powoli opadły w dół.
A można opaść w górę?
Większość zdawała się dość dziwna jak choćby „Barwy w jakich
postrzegasz aury?” czy chociażby „Podróżujesz po świecie snów?”. Nie bardzo
wiedząc czym są owe aury ani jak można podróżować po świecie snów, wpisywała
odpowiedzi przeczące.
Czas pędził do przodu, coraz więcej studentów oddawało swoje prace
i wychodziło na spotkanie z przeznaczeniem.
Ewelina również w końcu dotarła do końca testu, oddała arkusz i
przyjęła karteczkę z numerem kolejnej sali.
I tu mogłaś wprowadzić nas nieco głębiej do tego świata magii.
Skoro narrator jest wszechwiedzący, to mógł wyjaśnić czytelnikowi, dlaczego
pytania były takie, a nie inne. Mogłaś nieco bardziej przybliżyć te pytania,
powiedzieć, z czym się wiążą, co mają na celu. No, ale widać ważniejsze jest
opisanie nakładania tuszu na rzęsy.
Dziewczyna po chamie wgapiała się w Ewelinę jakby chciała
przewiercić jej skromną osóbkę na wylot.
Jaka ta narracja jest… wulgarna. Nawet nie potoczna, nie prosta.
Zwyczajnie prostacka. A i te zdrobnionka… zupkę, osóbkę, może jeszcze dupkę?
- Nazywam się profesor Wiktoria Krawczyk
Nazywa się Wiktoria Krawczyk. Chyba że ma na imię „profesor”.
Chapter 13
Nie było jej, a w drugiej chwili właśnie zderzała się z
czerwonołosą zalewając ją przy okazji gorącą kawą.
- Ojć! – pisnęło skonfundowane dziewczę, próbując zebrać się z
podłogi. – Najmocniej cię przepraszam! Wcale nie chciałam na tobie wylądować!
Miało być drugie piętro!
Przeprosiny zostały przyjęte jednak napój nijak nie chciał wyjść z ciuchów.
Ta, bo ciuchy to tu największy problem. Poparzenie coś ci mówi? No
i kawa nie ma nóżek, z ciuchów mogła zejść, nie wyjść.
- Ewelina Solan. – przedstawiła się wciąż próbując strzepać plamę.
Pogratulować inteligencji.
– A ty jaki masz dar? – zapytała z głupia franc, od tak by
odwrócić uwagę od swej niezdarności.
Eeee… piszemy „z głupia frant”. I piszemy „ot tak”.
A jeśli jest jakąś niepełnocałą czarodziejką, bez mocy?
Dafuq?
- Ja w tym samym czasie mam wprowadzenie. – Solanowa podciągnęła
nogi i zapadła się w wygodnym fotelu. – Boshe, ale chce mi się pić.
Nie no, to musi być prowokacja.
„nierób drugiemu co tobie nie miłe”
Nierób to taki człowiek, co nic nie robi.
- Słyszałem, że nie pojawił się u ciebie żaden dar.
Dziewczyna o mało nie zemdlała słysząc te słowa. Czyżby plotki rozchodziły się
równie szybko wśród profesorów jak wśród uczniów?
Po chwili pokiwała głową nie wiedząc, czy Daniel stwierdzał fakt,
czy może chce się upewnić, czy to prawda.
- Będziesz musiała chodzić na dodatkowe zajęcia do mnie.
- Co proszę? – zapytała speszona bojąc się najgorszego.
Daniel widząc minę przerażonego, osaczonego zwierzęcia, roześmiał
się szczerze.
- Nie denerwuj się. To nic strasznego. Czasami zdarza się, że dary
przychodzą o wiele później.
Tak, jak już powiedziałam: special snowflake.
Widzę gównomżawkę w komciach! Jak słodko. Tak, zasłanianie się
dys[tu dopisz resztę nazwy wygodnej choroby] jest słabe i aŁtorkowe. Bo nawet
jeśli nie potrafisz sama pisać, możesz ogarnąć do pomocy betę. To nie wstyd
robić błędy, to wstyd ich nie poprawiać. A właściwie wstydem jest brak pracy
nad samym sobą – bo nawet jeśli nie da się tego wyleczyć do końca, to i tak da
się wykonać znaczne postępy. Znam osoby z dysleksją czy dysortografią i, mimo
posiadanego papierka, pracują nad sobą, co znacznie przekłada się na efekty ich
pracy. I nie, nigdy nie pomyślały, by napisać: „mam dysleksję, więc jestem zwolniony/a z poprawnego
pisania”.
Chapter 14
Nie dziwmy się naszej bohaterce, ponieważ jak każdy chociaż
raz w życiu, tak i ona doszła do wniosku, iż krępujące zdarzenia typu
„znokautowanie nauczyciela pierwszego dnia szkoły”, mogły przytrafiać się tylko
i wyłącznie jej. Widzicie pech prześladował naszą Ewelinę w znacznie większym
stopniu niż zdawała sobie z tego sprawę, ale nie wyprzedzajmy zbytnio wypadków.
I znowu, nie wiedzieć czemu, pojawia się bajarz.
Oczywiście Ewelina opowiedziała o pechowej przygodzie, na co obie
przyjaciółki parsknęły donośnym śmiechem. Uspokoiły się dopiero po kilkunastu
minutach, kiedy Ewelina po raz setny przypomniała im, że to „wcale, a wcale nie
jest zabawne”.
Ja po kilkunastu sekundach śmiechu muszę złapać oddech, a gdzie tu
kilkanaście minut. Chyba jestem stara.
Ewelina cały czas miała w pamięci bimbrownie.
Bimbrownie? To była więcej niż jedna?
- Chciałabyś zalać robaka, a ja to popieram! – Sandra klasnęła w
dłonie. – Dlatego też załatwiłam nam prowiant na małą wycieczkę. Proponuję
opuścić mury kolegium i udać się na spacer nad Wisełkę. Nie jest to co prawda
nasza praska część, ale sądzę, że znajdziemy dla siebie dogodne miejsce. Oprócz
jedzenia, mam dwie buteleczki tutejszego specyfiku. Ponoć jagodówka palce
lizać.
Wiedziały, że Sandra potrafi być asertywna, ale żeby aż tak?
Za asertywnosc.net, bo chyba nie wiesz, co znaczy „asertywny”:
Asertywność jest umiejętnością wyrażania swoich uczuć w jasny
sposób, bronienie swoich praw nie czując przy tym dyskomfortu jednocześnie
respektując prawa i potrzeby innych ludzi.
- W ogóle nic nie czuć, ale w smaku mocne jak diabli. Nie byłam
przygotowana. W sumie to nie wiem, czy bez popity jakoś mi pójdzie.
No to w końcu nie czuć czy jednak za mocne?
- Ej! Hyk! Dziew… hyk! Przesta… hyk! No weźcie! Hyk! To nie… hyk!
Jest…hyk…hyk śmieszne!
No właśnie… hyk! To nie jest śmieszne! Hyk! To żałosne.
Wybranką się stałaś i pomocy udzielić obu światom musisz. Zadanie
twe niełatwe będzie, ale przyjaciół przy sobie wiernych masz. Oni pomogą ,
doradzą, wesprą kiedy będzie trzeba.
No mistrz Yoda się tam objawił! I wybranka! Mamy wybrankę!
Chapter 15
Wyglądała fatalnie. Makijaż z poprzedniego dnia utworzył coś w
rodzaju maski. Rozmazane cienie, tusz i kredka mieszały się z błotem i chyba
trawą.
A dalej:
Sandra i Ewelina same mając problemy z równowagą, podtrzymywały
przyjaciółkę, by nie zabrudziła mundurka, a następnie postanowiły zawlec
ją do pokoju Eweliny.
To jakiś rodzaj specjalnej umiejętności, żeby zabrudzić tylko
nieosłonięte części ciała?
- Boshe, za jakie grzechy. Nigdy więcej – mruczała do siebie,
ścierając makijaż.
Bo$he nom, w3ś sIem, c0m?
Ania skutecznie przejęła je w posiadanie, tak więc postanowiła
wziąć relaksującą kąpiel w wannie.
To mówisz, że Ania postanowiła wziąć kąpiel w wannie?
We wspólnym panowała grobowa cisza. Żadna z dziewczyn jeszcze nie
wstała. W sumie była niedziela, więc czemu się dziwić?
Niedziela? Podobno miały się zacząć zajęcia.
Woda przyjemnie koiła i niesamowicie relaksowała. Nie wiedząc
nawet kiedy, zamknęła oczy i zasnęła.
Ach, ta woda. Taki z niej marzyciel!
Borze, co ja czytam. Trzymajcie mnie, bo nie wyrabiam.
- Boshe, Ewelina, żyjesz?! – Głos należał do Zuzanny.
Nie. Stwierdzam śmierć mózgu. Boshe.
- Ciii… - Ewelina mimo iż po lekach czuła się trochę lepiej, wciąż
cierpiała na schorzenie zwane Katzenjammer – potocznie znane jako kac.
Takie wstawki nie przystoją narratorowi wszechwiedzącemu. Mogłabyś
użyć tego sformułowania w dialogu, gdzie „Katzenajmmer” byłby częścią idiolektu
postaci.
- Rajdów? – Ania i Ewelina zapytały równocześnie.
- Nie mówiłam wam? – Sandra spojrzała na przyjaciółki.
- Niby o czym? – Ewelina oparła się o ścianę. Stanie o własnych
siłach wydawało jej się awykonalne, zwłaszcza w tej chwili.
- O rajdach?
- Nie, nie mówiłaś. – Rudowłosa dołączyła do przyjaciółki, by
wspomóc ją w podpieraniu muru.
- Rajdy to takie… jakby to wyjaśnić… - Paulina ściągnęła usta w
zamyśleniu.
- Rajdy to nic innego jak nauka survivalu.
Głównym nauczycielem przedmiotu będzie chyba Bear Grylls! No nie
mogę, w szkole magii uczą survivalu…
- Jak już mówiłam, zajęcia survivalu mają na celu przybliżyć nam
funkcjonowanie zwykłych śmiertelników w danym świecie. To, że szkoła posiada
wszelakie udogodnienia, nie znaczy, że reszta świata też je ma. Tak naprawdę na
bieżącą wodę i inne wygody stać nielicznych. Reszta żyje troszkę, jakby to
ująć, na niższym poziomie ewolucyjnym. Nie dbają zbytnio o higienę.
No, faktycznie świetny ten świat magii. Mądrzy ludzie muszą go
zamieszkiwać, skoro nie ogarnęli, że mogą od niemagicznych nauczyć się
budowania kanalizacji itp.
Rozdzialik kończy się na tym, że psiapsióły się kłócą, a Ewelina
uwalnia swoje supermoce.
Przejdźmy na chwilę do komentarzy:
Rowindale 10 sierpnia 2013 18:32
Przykro mi, będziesz się wkurzać dalej. Boshe to boshe :D tak się
u mnie mówi ;p i tak będę pisać :P Masz problemik ;p Musisz przełknąć to
słówko ;p
P.S Włosy Amelii nie były podpalone
Wiesz, że to tłumaczenie rasowej aŁtoreczki? Opowiadania/powieści,
w ogóle proza – wszystko to rządzi się pewnymi prawami. Przyjęło się więc, że,
o, zgrozo, nie dość, że piszemy poprawnie, to jeszcze narrator, o czym już
wspominałam, nie powinien posługiwać się kolokwializmami.
Zauważyłam też, że wiele błędów (jeśli nie wszystkie) tłumaczysz
swoją dysortografią. Powiedz mi, proszę, czego w takim razie oczekujesz od
oceny? Bo zauważyłam w zakładce „ocenili”, że bardziej doceniłaś ocenę, w
której nie wytknięto ci błędów. Problem w tym, że na warsztat pisarza składa
się wiele elementów. Poprawność jest jednym z nich. I jasne, każdy popełnia
błędy (pewnie nawet teraz ktoś poprawia mi literówki w tym tekście), nie każdy
jest znowu orłem ortografii, interpunkcji, gramatyki itp., ale jest przecież
wiele osób, które mogą ci z tym pomóc. Dalej mamy fabułę: cóż, opko o
koleżankach dostających się do świata magii, z których jedna będzie
„wybrańcem”, nie jest szalenie oryginalne. Z kolei sposób prowadzenia narracji
również pozostawia wiele do życzenia, bo kiepską fabułę można by uratować
stylem pisania samej powieści – niestety i tutaj wszystko leży (mieszanie
rodzajów narracji między innymi). Leżą też płascy bohaterowie, z których żaden
nie wyróżnia się w znaczący sposób. Właściwie słabe w tym opowiadaniu jest
wszystko.
Chapter 16
Mężczyzna machnął dłonią, wypowiadając cicho nieznane słowa, po
czym podał Ewelinie kubek wypełniony ciepłym naparem ziołowym, co mogła
wywnioskować z samego zapachu.
- Co to? – zapytała niepewnie obwąchując naczynie.
- Niekonwencjonalny lek bez atestów?
Ewelina uniosła brwi zdziwiona.
- No wiesz… - zniżył głos i nieco się do niej nachylił. –
Klin klinem. – Puścił oczko, po czym ruszył, aby posprzątać niepotrzebne
rzeczy.
Po pierwsze: napar ziołowy =/= klin. Klin działa na zasadzie „czym
się strułeś, tym się lecz”, więc powinien zawierać alkohol. Po drugie: kim jest
ten gościu? Bo totalnie nie widzę nauczyciela, który podaje uczennicy alkohol.
I co najważniejsze, skoro już wzorujesz się na Harrym Potterze, to
jedzenie jest jednym z Wyjątków Gampa:
Wyjątek #1: Jedzenie Podczas kiedy
złote trio siedziało w namiocie w Walii, Ron wspomniał o tym, jak jego matka potrafi
"wyczarować jedzenie z powietrza". Hermiona wtrąciła swoje trzy
groszy, twierdząc, że jedzenie jest pierwszym z wyjątków Gampa, jednak nie
wytłumaczyła tegoż zjawiska. (Fani debatują nad sensem tego prawa, gdyż np.
wodę można wyczarować za pomocą zaklęcia). Wyjątek ten był wspomniany jako
jedyny, jednak logiczne są przynajmniej dwa następne.
Stąd: jedzenia raczej nie da się wyczarować z powietrza. Ale
potraktuj to raczej jako podpowiedź.
W ręce Ani wpada książka nt. wierzeń, oto, co w niej znajduje:
SOLA - bogini słońca, pramatka. Powstała jako pierwsza, z nicości,
a następnie stworzyła Słońce, gwiazdy i planety. Później ofiarowała ludziom
ogień oraz magię związaną z żywiołem ognia. Jest przewodniczką wojowników.
Symbolami bogini Soli jest złota tarcza i sokół z rozpostartymi skrzydłami.
Główna heroina na nazwisko ma Solan. Przypadek? Nie sądzę.
Ziewając wniebogłosy przeciągnęła się, po czym zamknęła oczy. Tak
na chwilkę, dla odprężenia. Sen zaatakował ją zupełnie znienacka. Utulił i
pozwolił przestać myśleć.
„Zaatakował” w zestawieniu z „utulił” brzmi groteskowo.
Chapter 17
- No proszę, proszę! – zawołał wesoły, męski głos. – Coraz
piękniejsze mamy te kicie.
Sandra odwróciła się gwałtownie w stronę okien, bowiem właśnie stamtąd
dobiegały do jej uszu jedwabiste słowa.
Tak jak myślała. Właściciel głosu był niezłym ciachem - blondyn o
fiołkowych oczach, delikatnych, pociągłych rysach twarzy, stał oparty o ścianę
w dość nonszalanckiej pozie. Kiedy spojrzała na jego rumiane poliki i kształtne
usta, automatycznie się zarumieniła.
No, faktycznie, podryw na miarę łysego dresa. A poza tym „polik”
to albo regionalizm, który nie ma racji bytu w narracji, albo zgrubienie od
„policzek” (który, niespodzianka, jest podstawowym słowem, nie zdrobnieniem), jednak
w takim wypadku musiałby zostać użyty w kontekście wyraźnie pejoratywnym, a nie
jest.
- Hej wszystkim Aaowcom, jestem Robert – zawołał, a jego
głos pełen był sarkazmu.
Co to niby są aaowce…? Google mówi, że to anonimowi alkoholicy,
ale nie wyobrażam sobie żadnej postaci, która wypowiedziałaby się w ten sposób.
- Spotykamy się, żeby wam pomóc bez „i” odnaleźć zaginione
dary.
Chyba nie wykreśliłaś czegoś, co zanotowała ci beta.
Chapter 18
Ania przewracała się sz boku na bok, bojąc się ponownie zasnąć.
Jak już pewnie zauważyłaś, przestałam poprawiać większość błędów.
W opowiadaniu jest ich taki ogrom, że nie widzę sensu w wytykaniu tego raz po
raz. Tutaj do roboty musiałaby wkroczyć beta ze skłonnościami masochistycznymi
lub tekst należałoby przepisać od początku.
Żelazny zapach unoszący się w powietrzu, sugerował iż płynem jest
nie co innego jak krew.
Żelazny zapach, a to coś nowego.
Ludzie ze Świata Techniki, rozglądali się w koło nie widząc, że
ich nogi do kostek zapadają się we krwi.
We krwi można się zatapiać lub brodzić. Zapadać można się w ziemi
(lub stężałej krwi).
- No choć ślicznotko! Nie chowaj się przede mną! Paulinko
ty moja! Miłości najdroższa! Spełnienie życia mego!
Chodź.
Chapter 19
- Nie ma to jak wpływ Harrego Pottera na młodzież XXI wieku. No
nic. Zapraszam kolejną osobę.
Harry’ego. O apostrofach więcej przeczytasz tutaj, w punkcie 11.
- Widzicie, brać niemagiczna zazwyczaj pracuje na farmach czy w kopalniach, zajmuje
się również handlem. Wytwarzają wyroby, które my wykupujemy. Nie zawsze tak
było jednak w ten sposób narastająca grupa społeczności niemagicznej ma z czego
żyć, pracuje i jest szczęśliwa.
Tak. Jest szczęśliwa, harując w kopalniach i na polu.
Chapter 20
W tym rozdziale mamy scenę obrzucania się żarciem, czy też raczej
bitwy na żarcie. Nie wiem,
czy miało to wyglądać jak z jakiegoś amerykańskiego filmu, ale wyszło źle. Tym bardziej, że sama akcja
rozpoczyna się przez to, że ktoś w drodze wypadku podrzucił swój talerz z
jedzeniem. Całość wygląda aż „kreskówkowo”, bo zaraz ktoś krzyczy „bitwa na
żarcie!” i, cóż, rozpoczyna się wojna. Ile oni tam mają lat? Po pięć?
Pojękując cicho wykonała kilka skłonów, wzięła mundurek i
ruszyła do łazienki. Na szczęście pozostałe dziewczyny wciąż spały. Szybko
wykąpała się w pachnących olejkach po czym założyła mundurek na wciąż lekko
wilgotne ciało.
Nie mogła, no nie wiem, na przykład się wytrzeć? A skoro bohaterka
kąpała się w olejkach – nie powinna być raczej lekko tłusta?
- No dzięki. – Ewelina udała obrażoną. Nadęła policzki i zrobiła
usta w Dziubek.
Od kiedy „Dziubek” to nazwa własna? No i tak wiesz, dzióbek jak
już.
Kamień emanował delikatnym, soczyście zielonym światłem, który
obejmował jedynie okrąg mniejszych kamieni.
Kamień obejmował? Czy światło obejmował? A może jednak obejmowało?
Dodała pośpiesznie przeczesując dłonie ciemne loki.
Przecinek. Bo mogła dodać coś pośpiesznie, a mogła pośpiesznie
przeczesać loki. Dlatego przecinek powinien pojawić się albo przed
„przeczesując”, albo przed „pośpiesznie”. No i przeczesywała dłonie? wtf
Dziewczyny właśnie dotarły na wzniesienie z którego mogły
podziwiać wspaniałe widoki. Tuż pod nimi rozciągała się dolinka na dnie której,
na skraju błękitnego jeziora rozrosło się całkiem spora mieścina.
Rozrosło się całkiem spora mieścina. Polski język trudna taki.
Nie wiadomo czemu, gdy patrzyła na budowlę wyrastającą z miasta, wzdłuż
kręgosłupa zaczęła spływać zimna kropla potu. Mogłaby przysiąc, ze z góry
patrzy na nią ktoś na kształt Saurona.
Biedna ta kropla potu.
Chapter 21
Były tu brukowane uliczki z latarniami, wzdłuż których wyrastały
przepiękne kamieniczki.
W sensie wzdłuż tych latarni, tak?
Ewelinie zdawało się jakby spacerowała po starówce Warszawy.
Budynki miały najróżniejsze kolory od stonowanych po zupełnie jaskrawe i
wyglądały tak niezwykle, że w oczach Solanowej zaszkliły się łzy. Fasady
budynków przyozdobione były najróżniejszymi ozdobami od buk arionów,
poprzez popiersia, na płaskorzeźbach skończywszy.
Nie wiedziałam, że Warszawa ma aż tak kolorową starówkę. I co to
są buk ariony?
Ludzie wychodzący przed budynku lub wyglądający z okien byli
radośni, schludnie ubrani i niezwykle czyści jak na czasy bez bieżącej
kanalizacji czy grupy wodociągów.
Bieżąca to może być woda. I wtf, grupa wodociągów? Poza tym nadal
twierdzę, że w Świecie Magii mieszkali jacyś ograniczeni ludzie, skoro nie
potrafili podpatrzeć od Świata Techniki tak podstawowych rzeczy jak bieżąca
woda, kanalizacja i innych udogodnień (a kanalizację znali już starożytni, heloooł, wiedza z podbazy).
Poza tym przecież gdy ktoś zdawał to całe Collegium Magicae i dostawał się do
Świata Magii na stałe, to mógł sprowadzić swoją niemagiczną rodzinę, nie? No a
skoro mógł sprowadzić, to znaczy, że niemagiczni żyli pośród magicznych. Wprost
nie wierzę w to, że żaden z tych niemagicznych nie pracował przy budowie
jakiejś sieci kanalizacyjnej lub przy doprowadzaniu wody…
- Witam drogie panie. – Kiedy przyjaciółki przyglądały się
pozłacanym kolumną i gigantycznemu, kryształowemu żyrandolowi, po cichu
podszedł do nich młody chłopak.
Ech. Celownik liczby mnogiej słowa „kolumna” to „kolumnom”.
Wysunęła w stronę dziewczyn trzy czarne tabliczki z białymi
napisami, które pojawiły się w jej dłoniach niewiadomo skąd.
Aż sprawdziłam. Słowo „niewiadomo” jest podkreślane przez słowniki
w edytorach tekstu. Skoro coś ci podkreśla błąd i nadal go nie poprawiasz, to
już nie jest dysortografia, tylko lenistwo.
Ewelina
spojrzała na rozpiskę i próbując ogarnąć, o co chodzi.
I próbowała ogarnąć.
- Czy rozmienić ostatniego sierpa na drobniejsze?
- Jeśli można by było.
- Gotówką czy kartą?
- Kartą. – Blondynka podała plastikową ekspedientce szukając jednocześnie wzrokiem jakiegoś terminala. Kobieta widząc jej rozbiegane spojrzenie cichutko się zaśmiała.
- Nie mamy terminali. My pobieramy pieniądze dzięki magii. – Przymknęła oczy po czym wyszeptała kilka dziwnie brzmiących słów. Karta zajarzyła się błękitnym światłem, cicho zatrzeszczała i po chwili przed Sandrą pojawiła się fioletowa sakiewka.
- Jeśli można by było.
- Gotówką czy kartą?
- Kartą. – Blondynka podała plastikową ekspedientce szukając jednocześnie wzrokiem jakiegoś terminala. Kobieta widząc jej rozbiegane spojrzenie cichutko się zaśmiała.
- Nie mamy terminali. My pobieramy pieniądze dzięki magii. – Przymknęła oczy po czym wyszeptała kilka dziwnie brzmiących słów. Karta zajarzyła się błękitnym światłem, cicho zatrzeszczała i po chwili przed Sandrą pojawiła się fioletowa sakiewka.
Ekspedientki są w sklepach. Tutaj jest pracownica banku. To po
pierwsze. Po drugie taki ten świat magiczny jak ze mnie baletnica. Magia w opku
polega na tym, że „coś się dzieje”, czyt.
komuś nagle płoną włosy lub, co zdarza się częściej, ktoś mamrocze jakieś
zaklęcie pod nosem. Tak. Zaklęcia są mamrotane i tyle jest z tej magii.
A tak odnośnie samego opka: no, fajnie, za hajs matki baluj. Bo
przecież połowa kasy pójdzie na picie.
- Wygląda jak wody na Karaibach. Ciekawe jak z temperaturą. –
Ewelina wyminęła rybackie łodzie i zamoczyła dłoń w przejrzystej toni. –
Brrr! – Zawołała szybko cofając rękę. – Dość zimna jak na tą porę roku.
- Nie przesadzaj. Chodź tu lepiej. Trzeba ułożyć sobie jakoś
miejsce. – Ani właśnie próbowała przesunąć jedną z łódek.
Przyjaciółki wzięły się wspólnie do pracy i po chwili jedna z
łajb została ustawiona w taki sposób, że dawała schronienie przed
chłodnawym wiatrem i dodatkowo chroniła przed ewentualnym wzrokiem.
Zdajesz sobie w ogóle sprawę z tego, ile taki obiekt waży? Mój
ojciec ma „wędkarską łódkę” i sam ma problem, żeby wytaszczyć ją z wody w
pojedynkę, co dopiero mówić tu o rybackiej łodzi.
No i znowu: Ewelina zawołała szybko, czy szybko cofała rękę?
Dodatkowo: tę porę, nie tą. I „Ani próbowała”? Chyba „Ania”?
One w wolnym czasie robią w ogóle coś poza piciem? Najpierw chleją
rzeką bimber, oczywiście wszystkie równo się upijają. Potem mamy wyjście na
uroczą wycieczkę i pierwsze, co robią bohaterki, to lecą do sklepu po wino. Ja
wiem, że wszystko jest dla ludzi, ale opisywanie uchlewania się jako super zabawy raz po raz
jest po prostu niesmaczne.
No i mamy już prawie półmetek twojej twórczości na chwilę obecną.
A w opowiadaniu nie stało się nic, ewentualnie do „jakichś tam zdarzeń”
zaliczyć można sen jednej z bohaterek (oczywiście po tym, jak się nawaliły). A
tak poza tym opisujesz jakieś głupie wypadki bohaterek typu rozpętanie bitwy na
jedzenie w stołówce, poturbowanie nauczyciela itp. Niestety fabuła stoi w
miejscu jak stała przez ostatnie kilkanaście rozdziałów. Bo mamy chyba jeden
główny moment, który pchnął ją do przodu (dostanie się do szkoły) i dalej
fap-buła się nie rusza.
Kiedy blondynka zeskrobała wosk, oczom ukazał się zwyczajny korek,
więc bez przeszkód wbiła w niego swój sprzęt.
Jaki sprzęt i skąd on się tam wziął? (Słowo-klucz: korkociąg)
Ser dość słony w smaku, idealnie równoważył słodkawe wino owocowe,
a łódka chroniła przed coraz silniejszymi podmuchami wiatru. Kiedy każda była
nieco podchmielona, zaczęły zmieniać tematy rozmów z błahych na bardziej
poważne.
Ach, te łódki! Takie z nich imprezowiczki!
Chapter 22
Chciałam napisać o tym w podsumowaniu, ale może zwrócę na to uwagę
już teraz, żeby przypadkiem nie zapomnieć. Otóż: mogłabyś wyjustować wszystkie
rozdziały. To zajęłoby tylko chwilę.
Mamy opis pójścia na siku, bo w sumie czemu nie:
Sandra postanowiła oddalić się na stronę. Wybrała na tę okazję kępkę
całkiem wysokiej trawy znajdującej się przy brzegu jeziora.
Śpiewając pod nosem jedną ze swoich ulubionych piosenek disco
polo, wkroczyła na lekko wilgotny teren. Podłoże próbowało nawet zassać jej
buta z cichym bulgotem, jednak wykazując się wyjątkową dawką sprytu, udało się
jej przeskoczyć na w miarę stabilną kępkę, na której przykucnęła. Piosnka
zamarła na lekko rozchylonych ustach, kiedy obok swojego odcisku zobaczyła
kolejny przedstawiający łapę jakiegoś psowatego.
Możesz mi wytłumaczyć: PO CO? I kolejny raz wciskasz „piosnkę”,
która jest archaizmem, do kolokwialnej narracji.
Wilk wydał z siebie gardłowy pomruk, po czym szczerząc
długie jak dłoń zębiska, kłapnął paszczą i zawył. W oddali odpowiedziało mu
wycie jeszcze czterech osobników.
- Dziewczyny. – Ania powoli, nie robiąc gwałtownych ruchów
zbliżyła się do przyjaciółek. – Jedyną szansą na przeżycie jest ucieczka do
lasu. Między drzewami ciężej będzie im nas złapać.
Wilkowi będzie ciężej je złapać? Śmieszne. Chyba im będzie ciężej
uciekać między drzewami. Poza tym nawet dziecko w podstawówce wie, że od
wściekłego zwierzęcia nie powinno się odchodzić gwałtownie.
Gęste krzaki jeżyn mocno poraniły pysk zwierzęcia, który cicho
skowycząc wycofał się na poprzednią pozycję.
Wizja pyska wycofującego się na poprzednią pozycję jest zabawna.
Kiedy kuco-wilki w końcu nieco się oddaliły,
Ale… co wilki mają wspólnego z kucami?
Przy nikłym świetle starały się pomóc Ani, która brocząc krwią z
oczu, uszu i nosa wpadła w konwulsyjne drgawki.
- Weź przekręć ją na pozycję boczną ustaloną! – Sandra trzymając
płomień wydawała komendy, a Ewelina starała się wykonywać polecenia jak
najlepiej umiała. Kiedy po dwudziestu kilku minutach w końcu Ania nieco się
uspokoiła, dziewczyny mogły obetrzeć jej twarz i sprawdzić, czy nie ma jakichś
ran od upadku.
Ran od upadku? Heloooł, krew podobno leciała jej z oczu, uszu i
nosa, co może wskazywać na uszkodzenie mózgu.
Dziewczyny nie czekając na powrót kuco-wilków, powoli ułożyły na
nich Anię.
Wiesz, że w podmiocie nadal masz kuco-wilki? (totalnie widzę takie
słodkie wilki z kucowymi ogonkami, albo kuca z wścieklizną).
Chapter 23
Miejsce to wyglądało dokładnie jak jedno z Greckich miast czego
była w stu procentach pewna.
Wychodzi na to, że była pewna tego, że miasto wyglądało jak jedno
z greckich miast, a nie nim było. Poza tym przymiotniki zaczynamy małą literą.
- Galicjuszu, spójrz tam! – Vanora wskazała na grupkę druidów w
białych szatach. – Chyba widziałam Spasmixa. Chcesz się przywitać?
To brzmi jak imię wyciągnięte z Asterixa i Obelixa.
Vanora zachichotała Radoście widząc nachmurzone oblicze męża.
Chyba radośnie.
Wiedzący zniknęli w świątyni, aby kontynuować rytuał obejmując w
magicznym splocie Cormundum – magiczny obsydian wielkości niewielkiego słonia –
serce magii, kryształ posiadający olbrzymią moc.
Mogłabyś chociaż raz porównać coś dużego do czegoś innego niż
niewielkiego słonia.
Ostatnią kobietą była piękna czekolado włosa mulatka o ponętnych
ustach i spojrzeniu Szeherezady. Wyglądała jakby wyszła z baśni z tysiąca i
jednej nocy. Ania nie mogła napatrzeć się na egzotyczną urodę kobiety.
Momentami zbiera mi się na wymioty od idealności twoich postaci.
Wszyscy są piękni, wspaniali, faceci przystojni z wyrzeźbionymi klatami,
ponętni. Każdy ma idealną figurę i jest uosobieniem wszystkiego, co najlepsze.
No. Może poza stereotypowymi cycatymi blondynami.
Tak, ilością stereotypów upchniętych w tym opku też mogłabym
wymiotować.
Matka Very odeszła od nieprzytomnego ciała córki i zbliżyła się do
blondyna.
Nie mogło być po prostu od „nieprzytomnej córki”?
Jestem mile zaskoczona, bo, mimo ciągłego określania wszystkich
bohaterów po kolorze włosów i oczu, coś wreszcie zaczęło się dziać. W końcu
wprowadziłaś do fabuły element, który na moment pozwala przestać myśleć o tym,
że już za chwilę wrócimy do Collegium Magicae i znowu będziemy czytać o
nakładaniu tuszu na rzęsy, co kto zjadł na stołówce oraz jaką przeżył przy tym
wewnętrzną ekstazę.
A szkoda, że musimy do tego wracać, bo CM wydaje się jakoś tak
mało magiczne w porównaniu z tym, co widzi Ania, duszą wędrując do przeszłości.
Chapter 24
- Och, jak wy nic nie rozumiecie!
- Musimy spróbować! – Matka Very próbowała (...)
- Musimy zatrzymać go za wszelką cenę, nawet za cenę własnego
życia! – Matka Very podniosła się (...)
Określanie po włosach jest złe, ale znowu jeśli nazywasz postać
tylko w jeden sposób, też nie jest dobrze.
Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na blondyna, jako
zwycięzcę. Zło wygrało wykorzystując w rozdaniu najgorsze i najmniej
przewidywalne triki. Pokonało wszystkie pionki po stronie dobra i śmiejąc się
okrutnie triumfowało pierwszy raz od tysięcy lat, a dokładniej od momentu,
kiedy zabiło wszystkie dinozaury.
Przepraszam, ale w tym momencie popłakałam się ze śmiechu. To
jakieś alternatywne uniwersum, że dinozaury zostały zabite przez zuych maguf?
Żeby było zabawniej, okazuje się, że Ania widzi przeszłość i
wydarzenia dziejące się na… Atlantydzie. I widzi też, jak wyspa tonie. O ile
motyw mógłby nie być znowu taki zły, o tyle zestawiając go z wyginięciem
dinozaurów oraz innymi „rewelacjami”, trudno tak właściwie wziąć go na
poważnie.
Proces wydawał się niemieć końca
Nie mieć – nie posiadać czegoś.
Niemieć – tracić mowę.
Wracamy do świata CM:
Załatwiła wszystkie poranne potrzeby, obmyła twarz i ręce wodą ze
studni i dla ogrzania ciała, postanowiła porąbać kilka drew. Chociaż tak mogła
odwdzięczyć się staruszce, która udzieliła im gościny, a także nakarmiła
i napoiła oraz pomogła opatrzyć Anię.
Co chwilę powtarzasz czytelnikowi, że Ewelina była leniwą bułą,
która kondycji nie miała w ogóle. Zdajesz sobie sprawę z tego, że rąbanie
drewna wcale nie jest taką łatwą pracą? No i znowu w jaki sposób opatrzyła
Anię? Skoro Ania spadła z drzewa i nic sobie nie zrobiła, poza tym, że z oczu,
uszu i nosa leciała krew – bo teraz wychodzi na to, że staruszka zatamowała
jakiś krwotok wewnętrzny i to najprawdopodobniej w mózgu.
Chapter 25
Kiedy dziewczyny obściskiwały się w uściskach radości
i ulgi, do chatynki weszła właścicielka. Zadowolona z przebudzenia Ani, przyrządziła
śniadanie (okropną kaszę manną posłodzoną odrobiną miodu) po czym ubrała się i
była gotowa do wymarszu.
Wcześniej, prawda, chodziła nago.
Na korytarzu stała wysoka blondynka ze zmęczonym wyrazem twarzy.
Ewelina aż się zachłystnęła. Dziewczyna była przepiękna. Smukła, pociągła
twarz, duże szare oczy i różane usta tak idealnie ze sobą współgrały, że
Solanowa dałaby sobie rękę uciąć idąc o zakład, że ma oto przed sobą elfkę.
Czarny t-shirt, rurki włożone w turkusowe trampki i tegoż samego koloru rozpięta
koszula świetnie na niej leżały.
No i masz. Wracamy do świata pięknych ludzi, gdzie najważniejszą
częścią rozdziału (chaptera…) jest opisywanie ich ubioru.
– Od kiedy to jesteś blondynką? – Zapytał biorąc w dłoń kilka
złotych kosmyków.
- Odkąd przegrałam zakład z twoim bratem. Miałam do wyboru to, lub
różowy. Z dwojga złego wolę być brana za głupiutką blondynkę niż…. Brrrr…. Na
samą myśl przechodzą mnie ciarki.
Hejt na kolor różowy? Jest. Można odhaczyć z listy: „co powinno
zawierać każde klasyczne opko”. Bo, prawda, kolor różowy zarezerwowany jest w
opkach tylko dla pustych panienek, a wszystkie inne, te mondre i yntelygentne
chodzą w jedynych tru, to jest ciemnych kolorach. A, no i jeszcze hejtują róż.
- Madziu nie mieszaj się w sprawy moich podopiecznych. Dziewczyna
zaszalała i musi odpracować, a także nauczyć się lepiej i sprawniej uciekać
przed odpowiedzialnością. – Przyjaźnie poklepał Ewelinę po ramieniu, po czym
delikatnie wypchnął ją na zewnątrz. – Wybacz, ale muszę rozprawić się z pewną
nadpobudliwą trzecioroczną, tak Madziu.
- Uhhh! Ja ci dam nadpobudliwą! – Zaśmiała się radośnie wchodząc
głębiej.
Przecież to jest obrzydliwe. To znaczy – czemu wykładowca
odzywa się w taki sposób przy swojej, jak to nazwał, podopiecznej?
Sama wpędziła się w popołudniowe sprzątanie i czyszczenie boksu
Nightmare'a czymkolwiek by nie był.
Hmmm… pomyślmy, co może mieszkać w stajni i mieć swój boks?
Nieeee… na pewno nie będzie to koń.
Noooo taaaak… Już na dobre wróciliśmy do tego świata, bo reszta
rozdziału skupia się na jakże potrzebnych opisach tego, co i za ile dana
dziewczyna kupiła sobie podczas wypadu do miasta.
Kiedy tylko rozmowy ucichły, czerwono włosa wzięła czyste ubranie
i poszła się wykąpać.
Łał. Teraz dla odmiany mamy „czerwonowłosą” zapisaną rozłącznie?
Chapter 26
Pułki z tysiącami woluminów
sięgające pod sam wysoki sufit od razu nieco poprawiły humor Ewelinie.
- Skąd wiem kim jesteś? W wolnych chwilach staram się nauczyć
wszystkich uczniów, którzy wyrobią sobie kartę biblioteczną. Ty wraz z
przyjaciółkami byłyście pierwsze w tym roku. – Uśmiechnął się porozumiewawczo.
– W sumie to niewielu młodych ludzi tutaj zagląda w pierwszych tygodniach
nauki. Odkrywają obecność biblioteki dopiero po pierwszym miesiącu. Dziwne, ale
prawdziwe. Może w czymś ci pomóc?
No pewnie, moi wykładowcy też znają na pamięć wszystkich studentów
(i kojarzą ich po twarzach) tylko dzięki temu, że czytają listę z nazwiskami
(po godzinach pewnie obczajają wszystkich na USOSie).
Każdy z nich był wyposarzony w system skonstruowany z magii
runicznej oraz zwykłych cześci.
Ja wiem, że dysortografia taka fajna, pisanie takie trudne i w
ogóle, ale wiesz, słowniki to podkreślają. A jednak trochę wiocha, jak się to
olewa.
- To magia. Ludzie powoli zapominają o dogodnościach zaś na
pierwszy ogień idą komórki i komputery. Z czasem nawet prysznic z ciepłą wodą
wydaje ci się zbędny.
- Co?! – Ewelina odwróciła się gwałtowanie. Tuż przed nią stała ta
sama dziewczyna którą poznała podczas wstępnych testów. Uśmiechała się wrednie
patrząc na zszokowaną minę czerwonowłosej.
- Powoli cofają nasze mózgi do poziomu średniowiecza. Zobaczysz gdy
pewnego ranka obudzisz się i stwierdzisz, że w zasadzie łazienka jest zbędna w
tym przybytku.
No, pewnie, bo ludzie w średniowieczu byli brudasami i w
zasadzie się nie myli. Wcale nie używali do tego roślin typu mydlnica i w ogóle
pojęcie szorowania ciała było im obce. A teraz zburzę cały twój światopogląd. Nie ma za co.
- Mamo, ale czemu?! Czemu zablokowołaś nawet kąto z pieniędzmi od
taty?! Czemu nie nawidzisz Świata Magii tak bardzo, że chcesz się mnie wyprzeć!
Kąto… nie nawidzisz…
Wody, wody… i do okna mnie zanieście, bo mdleję!
Jej własna matka nienawidziła ją do tego stopnia, że
najzwyczajniej w świecie się jej wyparła.
Nienawidziła: kogo? czego? – „jej”, nie kogo? co? – „ją”.
- Nie możemy nic powiedzieć, dopuki razem tego nie
obgadamy.
Słabo mi.
- Może to niegrzeczne, ale słyszałem twoją kłutnię z mamą.
Umieram.
Ewelina zaczerwieniona
spóściła wzrok na stopy.
- Wybacz, że się wtrącam, ale mam pomysł jak sprawić, abyś nie odczówała
braku pieniędzy.
Ewelina nie mogła uwieżyć w szczęście jakie ją spotkało.
Nie no, nie wyczymje, no. Dziewczyno, weź się w końcu za siebie!
Przestań usprawiedliwiać każdą pierdołę i każdy idiotyzm swoją „dysortografią”,
bo to żadne usprawiedliwienie. Totalnie żadne. Albo możesz ogarnąć sobie
dobrą betę (na przykład Desdemonę), skoro masz już trzy, ale i tak są takie
babole w tekście (gdzie kucharek sześć, tam nie ma co jeść, znasz takie
powiedzenie?), albo zacznij w końcu nad sobą pracować. Uwierz, ludzie z
wszelkimi „dysami” są w stanie pisać poprawnie. Jasne, to wymaga pracy, ale nie
jest niemożliwe i zależy tylko od tego, czy nie jest się leniwym oraz czy
usprawiedliwianie się czymś takim nie jest dla kogoś wygodne.
Podobno studiujesz. Nie wiem, jak u ciebie, u mnie wykładowcy
zabijają śmiechem, kiedy oddaje się pracę pisemną najeżoną błędami, tłumacząc
się przy tym: „mam dyslegzje to mogem”. Mnie też naprawdę nie obchodzi, ile i
jakich chorób „dyspisemnych” masz stwierdzonych. Większość z tych błędów
poprawia Writer z darmowego pakietu OpenOffice, jak i Word z MS Office oraz
praktycznie wszystkie słowniki wbudowane w przeglądarki. Ja po prostu nie
mogłabym na poważnie puścić do publikacji na blogu tekstu, który w
edytorze w połowie jest czerwony. Dla mnie to lenistwo i brak szacunku dla
czytelnika.
Już kilkukrotnie chciałam porzucić tę ocenkę, bo byłam pewna, że
oceniam prowokację – powtarzałam sobie raz po raz: „przecież to niemożliwe,
żeby w czasach bet i wbudowanych słowników ktoś nadal tak źle pisał”. Od
rzucenia tego w cholerę powstrzymały mnie tylko zapewnienia, że ty tak na serio
(no i fakt, że to już czterdziesta piąta strona tej oceny). A skoro na serio,
to jest we mnie jeszcze jakiś cień nadziei na to, że da się ciebie jakoś
naprowadzić ku temu, żeby to opowiadanie nawet nie naprostować (bo takiej góry
błędów i nielogiczności nie da się naprostować), ale być może w przyszłości
napisać od nowa, tym razem poprawniej oraz z sensem.
Widziałam, jakie oceny dostałaś na innych ocenialniach. I po prostu nie rozumiałam tego, jak
można wstawić w regulaminie podpunkt o tym, że za poprawność trzeba dawać
maksa, jeśli ktoś ma stwierdzoną „dysfunkcję” (borze zielony, jak to w ogóle
brzmi, dysfunkcję, jakby ktoś był ograniczony umysłowo), aż w nocy
pobudziłam sąsiadów swoim śmiechem. Z kolei na innej ocenialni skręcało mnie z bólu, kiedy czytałam
o tym, jakie świetne w tym opowiadaniu są opisy – może gdybyś nie pisała na
zmianę wulgarnie, kolokwialnie, archaicznie i z perspektywy bajarza, te opisy
jeszcze by się jakoś uchowały, kto wie, ale zdecydowanie ten tekst pogrążają
wszystkie „kolorowowłose” i „kolorowookie”. Po prostu dramat. O reszcie nie
będę się wypowiadać. Chyba trudno
wziąć na poważnie ocenialnie, które oceniają opowiadanie na podstawie
pierwszego, siódmego i dwóch ostatnich rozdziałów.
W każdym razie zmierzam do tego, że wszędzie piano z zachwytu nad
twoim tworem. Ja uważam, że nie ma nad czym. Jestem już jakoś w połowie, a
fabuła nie porywa, warsztat wręcz czytelnika odstrasza i w związku z tym
naprawdę nie potrafię zrozumieć, co tak bardzo zachwyciło innych oceniających w
twoim tekście. Nie wiem, jak potraktujesz tę ocenę, bo wyjścia są trzy. Albo
stwierdzisz, że jestem głupia i mam wszy na pępku, a ocenkę olejesz, albo
weźmiesz ją do siebie i faktycznie coś poprawisz, albo krytyka okaże się dla
ciebie miażdżąca i opko porzucisz. To już twój wybór, co z tym zrobisz.
Osobiście polecam bramkę numer dwa.
Jeszcze jak widzę, że w komentarzach już dwa lata temu ktoś
wypisał ci te wszystkie orty, to skręca mnie podwójnie. Serio (bo pewnie ja też
niepotrzebnie się produkowałam).
Chapter 27
Delikatnie przesunęła konia na wyczyszczoną połówkę i
zaczęła sprzątać resztę.
Chciałabym to zobaczyć.
Okazuje się też, że koń nie bez powodu wabi się „Nightmare”. Wszak
atakuje każdego, kto zbliży się na odległość ręki.
Oczywiście poza Eweliną, bo ona jest special snowflake.
Aha.
Później tłumaczysz to tym, że Ewelina dla konia była po prostu
miła. Czy zakładasz zatem, że w stajniach pracują ludzie, którzy znęcają się
nad zwierzętami lub nie mają pojęcia o opiece nad nimi?
Budzik rozbrzmiał Ewelinie tuż przy samej twarzy wyrywając ją z
pięknego snu, gdzie spotkała się z tajemniczym przystojniakiem. Ponieważ znów
zasnęła nad książkami odrabiając resztę prac domowych, czuła, że każdy mięsień
w plecach krzyczy z bólu. Z wielkim ociąganiem podniosła się i ruszyła w stronę
łazienki.
Wyszykowała się w niecałe pół godziny i na wpół przytomna
poczłapała na zajęcia dla nieobdarzonych.
Czas płynął tak szybko, że nawet nie zdążyła zorientować się kiedy
przeleciał cały dzień, a ona już siedziała z przyjaciółkami przy kolacji.
- Pyszne te szaszłyczki! – Sandra ze smakiem oblizała ubrudzone
palce. – Normalnie przypominają mi się grille u ciebie w domu.
Jak już mówiłam, akcja dziejąca się w samym CM kręci się głównie
wokół jedzenia.
Generalnie dzieje się tak, że mama Eweliny to ivul bicz i odcina
córce dostęp pieniędzy z konta, które dla Eweliny założył ojciec, a o istnieniu
którego matka bohaterki nie miała pojęcia. Wiecie. Nie miała pojęcia, ale i tak
to konto blokuje.
Bikos fak ju, dats łaj.
W związku z tym Ewelina, mimo konieczności nauki, podejmuje pracę
w bibliotece. A do tego opuszcza lekcje, żeby odwiedzić mhhrocznego konika,
Nightmare’a i dać mu marchew/jabłko. W CM semestr zaliczyć ponoć trudno, ale
Ewelina jest przecież taka wspaniała, że na pewno da radę. (Ale spokojnie, w
późniejszych rozdziałach o Koszmarku już się nie wspomina – po co więc w ogóle
go wprowadziłaś?).
Chapter 28
Ewelina zaśmiała się rozumiejąc powoli całą sytuację. Widocznie
Nightmare musiał być sławny ze swej porywczości i ciężkiego charakteru, a ona o
tym nie wiedząc traktowała go jak zwykłego, choć niezwykle dużego konia
No nie. „Nightmare” dali mu na imię pewnie przez przypadek.
I w ogóle zastanawia mnie jedno: bo Ewelina trafia do tego boksu
za karę, bo tak każe jej Daniel, wykładowca, który miał mieć dyżur, w czasie
którego miał czyścić stajnię. Tu wykładowcy czyszczą koniom boksy?! A poza tym
nauczyciel wysyła ją do pracy przy najbardziej niebezpiecznym koniu w całej
stajni bez uprzedzenia, że zwierzę może być groźne. I ta naiwność, że,
ojejciu, Koszmarek taki dobry, a sie go wszyscy bojo!
A charakter może być trudny, nie ciężki.
Tydzień znów nabrał tępa i każda z przyjaciółek wpadła w
szalony wir zajęć oraz prac domowych.
Tempa. Tępa może być siekiera.
Gdy nastał w końcu kolejny piątek, na tablicy w
głównym holu zostały rozwieszony pierwsze grupy, które miały rozpocząć swe
przygody na rajdach. Cztery pięcioosobowe drużyny podczas kolejnego tygodnia
miały uczyć się wraz z przydzielonymi opiekunami jak przetrwać w świecie
pozbawionym udogodnień cywilizacyjnych.
No faktycznie ten świat magii musi być naprawdę przemyślany i
pełen mądrych ludzi, skoro muszą uczyć się, jak przetrwać w dziczy. Mam
wrażenie, że traktujesz średniowiecze jak jakiś ciemnogród. Borze zielony,
przecież kanalizację znali już nawet w starożytności, a ty mówisz, że
myć trzeba się błotem z rzeki i srać w krzakach (oczywiście hiperbolizuję).
Totalnie wyobrażam sobie to, że wraz z ukończeniem nauki w tej szkole wszyscy
uczniowie dostają kopa w dupę i są wypychani do dziczy z hasłem „radźta se
sami”. Tylko że średniowiecze to nie czasy kamienia łupanego i podcierania się
liśćmi.
Rajd zaliczacie samotnie lub w grupie. Podane wam zestawy są
jedynie propozycjami, ponieważ jak to się mówi „w kupie siła, w kupie cieplej”.
– Daniel zachichotał ze swego niewybrednego żartu. Nikt inny jednak nie
podzielał jego wesołości.
Nie dziwię się. Jak człowiek jest w miarę ogarnięty, to gimbożarty
go nie bawią.
Okazuje się, że na rajdzie nie dość, że muszą przetrwać w dziczy,
to jeszcze mają uciekać przed innymi grupami oraz lać się o jakieś znaczniki,
które każdy dostanie przydzielone. Borze zielony. Nie dość, że Harry Potter,
Atlantyda (i wyginięcie dinozaurów) w tle, to teraz jeszcze Igrzyska Śmierci.
A, no i oczywiście bohaterki nie dość, że znają się na szermierce,
to całkiem nieźle strzelają z łuku. Spoko. Właściwie pewnie znają się na
wszystkim. Ale ostatecznie i tak nie mają okazji, żeby wykazać się tymi
umiejętnościami.
– Jeszcze dziś musimy poszukać kilku rzeczy nim zapadną kompletne
czynności.
Takie teksty utwierdzają mnie tylko w przekonaniu, że nie czytasz
tego, co piszesz.
Chapter 29
Gliniane naczynia uformowane za pomocą rąk i wypalone dzięki
prostemu zaklęciu, służyły jako zbiorniki na wodę, a także jagody, grzyby i
jadalne korzonki. Wśród zapasów znalazły się również dzikie jabłka, orzechy
laskowe, a nawet resztka malin pozostawiona przez leśne zwierzątka. Dziewczyny
nie mogły narzekać na brak pokarmu, choć kiedy myślały o kolejnym posiłku,
skręcało je w środku. Dieta leśna wywoływała kakofonię dźwięków i problemy
żołądkowe, ale czego to człowiek nie zrobi by nie wylecieć z wymarzonej
uczelni?
W jakim świecie one żyją, że tak zwyczajne rzeczy powodują u nich
problemy żołądkowe? Przecież to tylko owoce, orzechy i korzonki. Same zdrowe
rzeczy. Jedynie grzyby z tego zestawu są ciężkie i mogłyby spowodować jakieś
nieprzyjemności.
Ania w tym samym czasie znalazła gniazdo z jajkami
przypominającymi wielkością kurze choć o odmiennej, nakrapianej barwie.
Barwa nie może być nakrapiana.
- Ignacy pisał, że te tereny są zbyt podmokłe i zdradzieckie,
dlatego rzadko kto wypuszcza się w tą stronę.
Zapuszcza. A poza tym piszemy tę stronę.
Zastanawia mnie sama postać Ignacego. W końcu jest pracownikiem
CM, bibliotekarzem dokładniej. Nie wydaje ci się, że lekkim przegięciem byłoby
to, żeby pracownik dawał jednej z uczennic notatnik ze swoimi zapiskami, w
których zawarł informacje, jak przetrwać te całe rajdy? To z kolei nasuwa mi
kolejne wątpliwości. Bo być może Ewelina i Ania nie były w stanie sobie bez
tego notesu poradzić, a to znowu oznacza, że nie byłyby w stanie zdać tego
egzaminu, ergo nie nadają się do CM.
Najpierw coś na kształt glinianej patelni zostało obleczone niewielkim
zaklęciem, aby mogło spełnić swą rolę.
Skoro już tak bardzo chcesz utknąć w tym średniowieczu, to może
jednak zrób jakikolwiek research. W tym wypadku zrobię go za ciebie i podpowiem
ci, że w wiekach średnich do smażenia na otwartym ogniu służyły takie naczynia
jak „trójnóżki”. Ich wygląd możesz sobie bezproblemowo zguglać, zasada ich
działania również powinna być zrozumiała.
Później dziewczyny wykopały całkiem spory dół, w którym ułożyły
stosik drewna, następnie używając wcześniej przygotowanych parawanów z gałęzi
zasłoniły ognisko, aby nikt nie mógł dostrzec płomieni z dalszej odległości
Masz w ogóle pojęcie o tym, jak rozchodzi się światło? Szczególnie
od ognia rozpalonego w niemal egipskich ciemnościach?
Nie wiadomo czemu nagle obie parsknęły śmiechem. I tak w wesołym
nastroju zaczęły przygotowywać dziką jajecznicę. Jak się okazało
zaklęcie sprawiło iż nic nie przywarło do glinianego dna i przyjaciółki po
chwili mogły się uraczyć pyszną, dziką jajecznicą.
Trudno, żeby jajecznica była dzika. Można powiedzieć, że
jajecznica była zrobiona „na dziko”, bo w tym wypadku samo „dzika” jest
przesadnym kolokwializmem.
- Chodźmy stąd. – Ania próbowała odciągnąć przyjaciółkę, ale tę
sparaliżował strach. Każdy członek jej ciała był jak zmrożony. – Błagam Ewelina
róż się.
Róż, jak wiemy, jest ważnym elementem makijażu.
Nie bardzo wiedząc w którą stronę powinna się udać, powoli cicho
pojękując ruszyła z prądem strumienia mając nadzieję, że dojdzie do znajomego
terenu.
Aaaa, czyli że powoli pojękiwała. No jasne.
Chapter 30
Trzy dni minęły, a ona wciąż posiadała swą szarfę.
Jedyny problem polegał na tym, że nie miała siły by wezwać opiekunkę.
Przecież miała tylko trzy razy wypowiedzieć jej imię… Wcześniej
miała siłę wybudować sobie prowizoryczny szałas, a teraz nie może wydusić kilku
słów?
Postacie rozpaliły wielkie ognisko, które dawało Ewelinie tyle
ciepła, że aż rozpaliło w niej iskierkę nadzieji
Czerwonowłosa pogrążona w maligmnie po prostu obserwowała istoty
tańczące wokół ogniska
Ale że w czym?
Były piękne, wysokie i gibkie o długich, jasnych włosach.
Ewelina mogłaby się już przyzwyczaić. W końcu wszyscy tam są tacy och
i ach.
- Szłam dalej nie bardzo wiedząc gdzie się znajduję. Przez
gorączkę i udeżenie w głowę zupełnie straciłam poczucie czasu i przestzeni.
Mhm…
Dlatego tak ciężko było ją namieżyć.
Oficjalnie stwierdzam: twoje postacie są ciężko upośledzone
umysłowo. Najpierw trafiają na zwłoki na wpół zeżarte przez wilki. Później te
wilki ich ścigają i cała akcja prawie kończy się tragicznie. Oczywiście trzy
psiapsióły nikomu o niczym nie mówią.
Teraz widziały morderstwo jakiegoś kolesia w lesie, w którym
przeprowadza się te pieprzone rajdy, w czasie których jeden z uczestników mógł
zginąć, gdyby się na tych zbirów natknął. Czy powiedzą o tym rektorce?
Nieeeeeeeeeeeeeeeeeeeeee, bo po co.
Czy uwieżyła w ich wersję wydarzeń?
Kiedy Ewelina wróciła w końcu do swojego pokoju, dziewczyny
przywitały ją huczną imprezą. Nie_wiadomo skąd wytrzasnęły balony i serpentyny, przez co pokój
wspólny wyglądał bardzo sylwestrowo. Dziewczyny zaopatrzyły się w talerze,
półmiski i miski najróżniejszych smakołyków. Nie brakło także przeszmuglowanego
alkocholu.
Alan Rickman nie popiera.
Tak tylko przypominam, że Ewelina dopiero co wyszła ze szpitala. A
w ogóle to znowu będą chlać, co pewnie znowu doprowadzi do dramy,
o której znowu nikomu nic nie powiedzą.
- Zejdź ze mnie! – Ewelina była zmęczona. Teraz marzyła jedynie,
aby wziąć piżamę i pójść do wanny, chłopak miał jednak inne plany. Znów zmiejszył
odległość między nimi tak, że teraz czuła jego ciepły oddech na swej skórze.
Ewelina czóła, jak krew napływa do i tak czerwonych policzków. Niewiedziała, co się z nią dzieje. Nigdy wcześniej nie była w
takiej sytuacji.
Nie no, to opko musi być prowokacją. Jedność czasu się kłania tak
btw.
Chapter 31
I oczywiście dyrektorka zapewnia studentki, że przecież mogą jej
wszystko powiedzieć, że to dla ich dobra. Ale nie. Ania jest nieugięta. Nie
powie przecież, że widziały morderstwo, rozszarpane ciało i inne takie
atrakcje. Niech ludzie giną, a co tam.
Rozdział 32
Ewelina dostaje pierwszą wypłatę od Ignacego, wszak pracuje u
niego w bibliotece. Nasze gimbobohaterki zgodnie stwierdzają: pierwszą wypłatę
trzeba przepić. Może jednak ten koleś, który na zajęciach dla nieobdarzonych
powitał wszystkich anonimowych alkoholików miał trochę racji…
- Sandra zapomniała, że się z nami umówiła i w tym samym
czasie umówiła się ze swoimi psiapsiułami! – Ania była naprawdę
zła.
Przyjaciółki zgodnie ze staropolską tradycją, zaczęły od
przepijania pensji Eweliny.
A możesz coś więcej o tej staropolskiej tradycji powiedzieć?
Dziś nie tylko w opowiadaniu został poruszony temat święta. Mam
dla was także niespodziankę specjalną. Moja uzdolniona Muza Natchniuza -
przyjaciółka Ania, przygotowała również niesamowitą ilustrację przedstawiającą parę bogów.
Wszystko fajnie, tylko po prawej mamy postać z gry Assassin’s
Creed, a to rodzi pytanie, czy twoja koleżanka faktycznie jest autorką tej
grafiki.
Chapter 33
- W naszym sklepie klient wybiera materiały, a my szykujemy stroje
według odpowiednich szablonów.
- Czyli to znaczy, że będziemy mogły same wybrać wszystko? –
Ekscytacja Eweliny była tak wielka, że aż zaczęła piszczeć ze szczęścia. Ania
musiała ją pacnąć w ramię, by się uspokoiła.
- Przestań głupolu. To na pewno bardzo dużo kosztuje, a nas nie
stać.
Mężczyzna pokręcił głową słysząc Anię i zapewnił, że nie jest
wcale tak drogo jakby się mogło wydawać.
- Jeśli panie pozwolą to przyznam się szczerze, że nie prowadzę
tego przybytku dla zarobku.
W sumie kto chciałby zarabiać na swojej pracy, nie? To znaczy: no,
pewnie każdy, ale imperatyw opkowy nakazuje, by było inaczej.
- Zajmą się paniami najlepsze pracownice i w przeciągu dwóch
godzin wszystko powinno być gotowe.
Sukienka. Balowa. Średniowieczna.
W dwie godziny.
Wychodzę.
Ach, no tak, czary. Wiecie, tutaj wszystko robi się samo dzięki
czarom właśnie. Bo magia jest tak wygodna, że pomaga właśnie tam, gdzie
imperatyw opkowy tego wymaga. Choćby i nawet wcześniej nie istniało odpowiednie
zaklęcie, to za moment, jeśli będzie potrzebne, jednak się znajdzie.
No. I tu sukienka szyje się, jak pewnie wszyscy się domyślili,
sama. A dokładniej to szyje się według wykroju z książki. No po prostu czary.
Solanowa została poprowadzona do niewielkiego pomieszczenia
wypełnionego lustrami. Po środku na ciemnej, drewnianej posadzce stał
niewielki stołek
Prawie jak u Madame Malkin. Pośrodku piszemy łącznie.
Wiązała ze sobą moc i piękno, które aż szturchało wrażliwą strunę
w sercu Eweliny.
Za struny się szarpie lub się w nie uderza.
Suknia była dwukolorowa. Jadowicie zielony materiał, który wybrała
Ewelina stanowił trzon stroju, wszystkie dodatkowe miejsca zostały wzbogacone
przepięknym, złotym suknem mieniącym się w wpadających do środka promieniach
słońca. Solanowa nie mogła się napatrzeć na siebie. Wyglądała jak królewna.
Yyy… tag. Połączenie jadowitej zieleni ze złotem wcale nie będzie
boleć w oczy, w ogóle.
Eliza zniknęła za drzwiami by wrócić z czarnym pudełkiem. Wręczyła
go dziewczynie z uśmiechem na ustach.
Wręczyła jej tego pudełka.
Tu zacznie się wykład archeologiczny:
Ewelina zdjęła pokrywkę i zobaczyła piękne trzewiki na
kwadratowym obcasie.
ŚREDNIOWIECZNE TRZEWIKI NIE MAJĄ OBCASÓW. Trzewiki mogą być
płytkie lub głębokie (zależy jak wysoko sięga cholewa buta). I przede
wszystkim: to nie jakieś pantofelki, że się je wsuwa i pięknie wygląda na balu.
Trzewiki, podobnie do ciżm, się sznuruje (właściwie w ogóle bardziej mi do
tamtego okresu pasuje ciżma, nie trzewik). Trzewiki zyskują prawdziwe obcasy
dopiero w XVII wieku, kiedy rozwija się przemysł obuwniczy. Wcześniej (później
też, ale i obuwie się zmieniło), dla ochrony
noszono patynki, które miały chronić właściwe
obuwie (bo w miastach na ulicach wielkim problemem był chlew, bo ludziom
wygodniej było wypieprzyć swoje śmieci i brudy za okno, a jak jeszcze na taką
często piaszczystą drogę spadł deszcz, to już w ogóle impreza życia była… w
sensie dla świń, bo puszczano wtedy świnie, żeby się najadły). Ale co ja się
będę produkować. Skoro już wszystko na siłę wpychasz do tego średniowiecza, to
może jednak bądź konsekwentna, jeśli zaś nie wiesz – zrób research, to nie boli
(specem nie jestem, ale archeologię studiuję, średniowieczem się interesuję,
więc w razie potrzeby bez problemu mnie znajdziesz, za pytania nie gryzę). A
jeżeli buty mają pochodzić z innego wieku, to wypadałoby to w jakiś sposób
zaznaczyć (bo sukienka podobno była typowo średniowieczna) lub wspomnieć coś
więcej niż to, że „nie pochodziły z dwudziestego pierwszego wieku”.
Ale propsy za to, że w końcu nie napisałaś wieku cyframi
rzymskimi. Zawsze to jakiś postęp.
Chapter 34
Wiem, kto będzie truloverem! Główna bohaterka to Ewelina Solan, w
książce o religii bohaterki znajdują: „Symbolami bogini Soli jest złota tarcza
i sokół z rozpostartymi skrzydłami”. Główna bogini nazywa się „Sola”
(Pszypadeg? Nie sondze), Daniel, ten ich opiekun, nazywa się Daniel Sokół i umie
zmieniać się w... sokoła! Problem w tym, że Daniel, co można wyczytać w opku,
ma dziewczynę. ALE W OPKU DZIEWCZYNA NIE ŚCIANA, DA SIĘ PRZESUNĄĆ.
Przyjaciółki uścisnęły się, po czym każda nacięła sobie kciuk
wyjętym przez Ewelinę nożem, zawierając tym samym pakt lojalności.
Ale po co… Przecież są z XXI wieku i nie robią żadnych czarów, do
których byłoby to potrzebne…
Ewelina zaśmiała
się radośnie widząc lekko naburmuszone minę bibliotekarza.
Naburmuszoną.
Na balu pojawiają się Agnieszka i Bombardier (gadający kot),
którzy mają swoją bimbrownię w lesie. Oczywiście na bal przychodzą po to, żeby
handlować alkoholem. I weszli do tej szkoły, i co? Nikt ich nie kontrolował?
Nikt nie ogarnął, dlaczego jacyś obcy ludzie wchodzą do zamku? Tak po prostu można
do tej szkoły wejść? Żadnych zabezpieczeń, niczego? Podobno zamek był chroniony
potężną magią.
Gdy nieco podpita wracała chwiejnym krokiem z toalety, zobaczyła
coś niepokojącego. Tuż obok drzwi wejściowych stał Sheridan i z kimś rozmawiał
flirtująco się uśmiechając. Ewelina chciała go minąć i wejść na salę, nie
przejmując się tym zbytnio, kiedy zobaczyła jak chłopak schyla się i całuje
tajemniczą dziewczynę.
Solanowa zamarła w pół kroku, a kiedy zobaczyła rude loki i
znajomą suknię, odwróciła się na pięcie i ze łzami w oczach pobiegła do pokoju.
Przecież Ewelina i Sheridan nawet nie byli parą… Co ją obchodzi
to, że całuje się z jakąś inną laską (w tym wypadku jej przyjaciółką)? Przecież
sama jeszcze zaznaczyłaś, że nie podobało się jej to, jak napadł na nią
wcześniej podczas imprezy w jej sypialni, a teraz ma być robiony na trulova…?
Błagam.
Chapter 35
Tak naprawdę wcale nie zależało jej na Sheridanie, o nie. Ten
chłopak był jej obojętny. No może nie tak do końca, ale nie wiązała z nim
chwilowo żadnych planów. W sumie zgodziła się z nim iść na ten bal z braku
jakiejkolwiek alternatywy, jednak fakt, że Ania się z nim całowała, był po
prostu niewybaczalny.
Nie zależało jej na Sheridanie, ale i tak profilaktycznie fochnęłą
się na Anię.
— Z nikim bólu nie podzieliła i w zimnej ziemi skończyła. Oj moje
dziecię, maleństwo me, czemu dręczysz ciągle się. Świat w koło martwy zostanie,
a z twej dobroci nic nie będzie, bo nienawiść i wrogość znajdzie cię wszędzie.
Jam ojciec dobry, duszę twą ocali, bądź tylko przy mnie gdy świat się zawali.
Ach, te częstochowskie rymy…
Chapter 36
Ignacy już od samych drzwi powitał ją szerokim, słowiańskim
uśmiechem.
Jak wygląda słowiański uśmiech…?
Sama nie wierzę w to, co zaraz powiem, ale… ten rozdział był
lepszy. Nie chodzi mi już nawet o to, że poprawniejszy, bo widać, że w końcu
pojawiły się pauzy zamiast dywizów, a tekst jest wyjustowany i mimo wszystko
widać jakąś mikrą poprawę (ale nadal któraś z twoich bet poprawia z poprawnego
na złe). Czytanie o ustroju magicznego świata było znacznie ciekawsze niż
sercowe rozterki, potańcówki i szycie sukienek. Może powinnaś pójść właśnie w
tym kierunku?
Chapter 37
Ewelina Solan wysiadła na swoim osiedlu i od razu pomknęła na
stację benzynową, aby zakupić ćwiartkę wiśniówki.
Ona naprawdę ma problemy z alkoholem.
I w tym rozdziale tragedii nie było, bo opis powrotu do domu nie
zachwycał, brakowało w nim emocji. Czegoś, co sprawiłoby, że ta scena byłaby
bardziej krwista. Chociaż najgorsza znowu nie była – tak, jakbyś powoli
zaczynała się wyrabiać. Trochę szkoda, że dopiero teraz, ale mimo wszystko
widzę jakiś postęp.
Chociaż z drugiej strony (taaaak, znowu narzekam) nie podoba mi
się to, że teraz fabuła opiera się głównie na tym, że Ewelina i Ania co chwilę
mdleją i trafiają do szpitala. Bo to już się nudne robi.
Chapter 38
Nagle, nieopodal „mini izolatki”, rozległ się szereg
przyśpieszonych kroków. Ewelina nie do końca sama rozumiejąc czemu, z powrotem
ułożyła się w pościeli, po czym zamknęła oczy. Udawanie, że śpi opracowała do
perfekcji, jeszcze w Świecie Techniki, kiedy to nie chciała rozmawiać z matką.
Heloooł, przecież przed chwilą wypiła szklankę wody. Nie słyszeli
tego? Nie zauważyli, że szklanka jest pusta? A zwrot „kiedy to” sugeruje, że
mówisz o jednym konkretnym momencie w przeszłości, nie zaś powtarzalnej
czynności. Wystarczy, jeśli pozbędziesz się „to” i będzie lepiej.
No i stało się wszyscy podejrzewają, że Ewelina straciła
większość swojej mocy, ale, znając życie oraz opkowe realia, pewnie wszystkich
zaskoczy. Koniec końców okaże się, że wcale nie ubyło jej mocy, a wręcz
przeciwnie.
Coś ją goniło, i choć czuła przed tym „czymś” paniczny, wręcz
pierwotny lęk, nie mogła dostrzec napastnika.
Ale co ma jedno do drugiego? Zdanie miałoby sens, gdyby brzmiało
np. tak: „I choć bardzo chciała wiedzieć, co ją ściga, nie mogła dostrzec
napastnika”. Rozumiesz różnicę?
Ech. Widzę, że teraz przecinków jest aż nadto. Nadal ich nie
wypisuję, bo nie widzę w tym sensu, ale ktoś robi ci w tekście wielką krzywdę.
Oto przykłady:
Słyszała niekiedy zbliżające się, ciężkie kroki, kątem oka
widziała, wielki i potężny cień, ale zupełnie nie mogła go zidentyfikować.
Najpierw byli to zwykli przechodnie, którzy o smutnych twarzach
skazańców, wpatrywali się w nią, jakby ich zawiodła.
Powinno być: Najpierw byli to zwykli przechodnie o smutnych
twarzach skazańców, którzy wpatrywali się w nią, jakby ich zawiodła.
Gdy, w końcu nie wytrzymała i zdecydowała się, aby podejść do jednego
starszego mężczyzny, ten uderzył ją z całej siły, drąc się na nią w niezrozumiałym
języku.
Niewielki promień światła oświetlał punktowo miejsce, w którym leżała.
Ciemność zgęstniała, i wyrzuciła z siebie coś, co, wydając warczące odgłosy, zaczęło raz po raz atakować ciało
dziewczyny, odgryzając kawałki skóry i mięśni.
Okej, teraz przykładowy opis:
Wyglądał na faceta pod czterdziestkę. Ubrany był w obrzydliwy,
czarno-szary sweter rodzaju tych gryzących, jasno-brązowe sztruksowe spodnie
niemodne od ponad dwudziestu lat i czerwone tenisówki. Miał na oko nie więcej
niż metr siedemdziesiąt cztery, ciemne, gęste włosy i pokaźną brodę z wąsami.
Jasnobrązowe piszemy łącznie. Ten opis jest o niebo lepszy
od tych poprzednich. I przede wszystkim nie ma określenia „ciemnowłosy” – a to
już coś. ALE… określanie wzrostu co do centymetra nie jest najlepszym pomysłem.
Wystarczyło wspomnieć, że był np. średniego wzrostu lub nie odstawał specjalnie
wzrostem od ludzi w jego wieku, etc., etc. Bohater nie ma przecież w oczach
miarki.
Mam jeszcze uwagę co do ubogości twojego słownictwa. Bo jest naprawdę
ubogie. Tak, są postępy względem poprzednich „chapterów”, ale nadal zdarzają
się sytuacje, w których powtarzasz te same zwroty. Jednym z takich momentów
jest pisanie o „zwinięciu się w pozycję embrionalną”. Powtarzanie tak
charakterystycznej czynności w tekście sprawia, że zaczyna ona brzmieć
nienaturalnie. A przecież język polski jest taki bogaty! Mogłabyś na przykład
napisać, że Ewelina, leżąc na boku, podkuliła nogi lub podciągnęła je pod
brodę, zamiast opisywać daną czynność wciąż tymi samymi słowami.
Chapter 39
Stał oparty o marmur, paląc swoją drewnianą fajkę.
O marmurową ścianę, jeśli już. Marmur jest materiałem, budulcem,
nie konstrukcją samą w sobie.
— Ty, ale ciacho. — Paulina oblukała piłkarza od góry do dołu.
„Oblukać” jest przesadnym kolokwializmem, który nie pasuje do
narracji trzecioosobowej.
— Oczywiście! Przecież nie każe wam tropić prawdziwych zwierząt, a
swoich kolegów.
Co robię? Każę – skoro to 1. os. lp.
(ale rozdział znowu nie jest wyjustowany!)
No i tak właściwie szkoda, że nie powiedziałaś czegoś więcej o
zajęciach terenowych z łowiectwa. Skoro świat magiczny jest tak bardzo inny od
tego technicznego, to powinnaś wprowadzać do niego czytelnika, sprawiać, by nie
błądził.
Tak samo z zaklęciami, o czym już wcześniej wspominałam – mogłabyś
wysilić się na coś więcej niż „rzucił kilka zaklęć/powiedział parę słów i coś
się stało”.
Chapter 40
Cichutko na paluszkach przekradła się obok fotela, aby
sięgnąć po klucz do biblioteki. Gdy już trzymała go w drżących paluszkach,
mężczyzna zakaszlał po czym się obudził. (...) Dopiero gdy ponownie
usłyszała miarowe chrapanie, postanowiła cichutko, na paluszkach
opuścić pomieszczenie.
Chyba już wcześniej wspominałam ci o zdrobnionkach,
zdrobnioneczkach. A w ogóle to powtórzenia. I jednocześnie kolejny argument na
to, że twój język jest niezwykle ubogi, bo nie potrafisz opisać konkretnej
czynności w inny sposób, niż opisywałaś wcześniej.
Większość przetłumaczonych ksiąg i zwojów stała na pułkach
w bibliotece, przez co prawie nikt nie zapuszczał się w te strony.
Żołnierze od czasu do czasu stękali głucho, kiedy nie mogli
podrapać się za uchem, wciąż trzymając opasłe księgi oraz liczne zwoje.
Ewelina właśnie w tym momencie zdała sobie sprawę, jak bardzo
bibliotekarz jej ufał, i jak bardzo by go zawiodła, gdyby ktoś ją przyłapał.
Bo dopóki siedziała w zakazanej części biblioteki o czwartej nad
ranem cichaczem, było całkiem spoko, no nie? W końcu czego oczy nie widzą, tego
sercu nie żal…
Ścianka była widoczna z miejsca w którym stała, i zajmowała
jedynie jedną dziesiątą powierzchni głównego katalogu.
Poruszając się powoli, rozpoczęła poszukiwania
Ale że ta ścianka? Czy powierzchnia?
Dodała pośpiesśnie przepraszającym tonem.
Y… Tak.
— Dobre wychowanie karze mi powiedzieć
A mnie każe powiedzieć, że „karze” jest od „karać”.
— Proszę cię sieć cicho, chyba, że chcesz przeleżeć wśród
pajęczyn kolejne parę setek lat.
Nawet jak masz bety, to i tak sadzisz takie byki…
Chapter 41
Krojenie martwych roślin i nie tylko (tak moi drodzy, w skład
eliksirów wchodzą również takie produkty jak: żabie oczy, rybie pęcherze,
odciski mandragor, skrzydła nietoperzy, pajęcze odwłoki, łuski trytonidów i tym
podobne), nie należy do najmilszych zajęć, ale w miłym towarzystwie czas zawsze
szybko płynie i nim którakolwiek się zorientowała, do klasy weszła profesor
Dagmara.
Czyli można w tym było znaleźć dokładnie wszystko to, co w Harrym
Potterze. I skąd mandragory mają odciski? W naszym świecie mandragory są
zwykłymi roślinami. Jeśli faktycznie zrzynasz od Rowling, powinnaś to jakoś
zaznaczyć, o ile nie wyjaśnić. I co to jest martwa roślina? Uschnięta?
Przegniła?
— Choć do mnie. Przyjdź do mnie. Bądź moją.
Pisząc „choć” zamiast „chodź” to trochę tak, jakbyś pisała też
„przyjć” i „bąć”...
— Różowowłosa poklepała Ewelinę po ramieniu na co ta zareagowała z
prawdziwą furią.
Jak słodko, mamy też różowowłosą! Ale zaraz, czy ten kolor nie był
wcześniej obiektem hejtu?
Ewelina zachowuje się jak rozwydrzony gimbus. Naprawdę. Zawsze,
gdy ktoś chce jej pomóc, ta reaguje agresją, fochem i na wszystkich wrzeszczy.
Serio powinna się do tego magicznego psychologa przejść, bo ma ze sobą problemy
(i z alkoholem też).
Cieszę się, że obdarzył mnie takim zaufaniem, ale boję się, że
mogę go zawieźć.
Zawieźć? Tak? A dokąd?
Chapter 42
Z jednej strony podoba mi się to, że Ewelina znalazła książkę, w
której mówi się całą prawdę o historii świata magii, skoro na zajęciach
uczą ich nieprawdy. Z drugiej zaś mam ten problem, że cała ta jakże prawdziwa,
gadająca książka i jej treść są trochę wyssane z palca. Jakby zawarte w niej
wiadomości były zupełnie nieprawdziwe. Ale to tylko moje wrażenie.
Bardziej nurtuje mnie co innego – problemem jest to, że Ignacy,
będący bibliotekarzem, dał Ewelinie dostęp do działu z zakazanymi dla
przeciętnego uczniaka księgami. Znajduje się tam również księga, z której można
się dowiedzieć tego, że wszystko, czego magowie/czarodzieje uczą się na
lekcjach, jest bzdurą.
I jak rozumiem, że można mieć do kogoś zaufanie, tak dorośli (tacy
już po trzydziestce, nie mówię o osobach, które dopiero przekroczyły
osiemnastkę) w twoim tekście są strasznie naiwni. Wystarczy jeden uśmiech i już
ufają każdemu, dają wszystkim dostęp do tego, czego w danej chwili im potrzeba,
a nawet łamią regulamin szkoły, podpowiadając np. jak przetrwać rajd.
Pomyśl, czy to nie zbytnie stworzenie postaci na jedno kopyto. Bo
może jedna mogłaby być naiwna, ale wszystkie? Raczej wątpię.
Ewelina zapukała nieśmiało do pokoju przyjaciółki, a kiedy nie
usłyszała namowy, nacisnęła klamkę.
Chyba pozwolenia.
Chapter 43
Głęboko zaciągając się powietrzem, kilkukrotnie przełknęła głośno
ślinę i dopiero wtedy nacisnęła na żelazną klamkę. Drzwi cicho skrzypnęły
wpuszczając ją do niewielkiego, ale dość przestronnego, jasnego pomieszczenia,
będącego gabinetem szkolnego psychologa.
Jabłoński siedział, za drewnianym biurkiem, pogrążony w lekturze.
Zupełnie nie zauważył, że ktoś go odwiedził i dopiero kiedy Ewelina
odkaszlnęła, zwrócił swój wzrok w jej kierunku.
A zapukała chociaż?
— Cieszę się, że Amelia tak szybko do ciebie dotarła. Może
spoczniesz? — Gestem dłoni wskazał leżankę stojącą pod strzelistym oknem. Sam
wyszedł zza biurka i zajął wielki, zielony, nieco wyświechtany, skórzany fotel.
Wizja rodem z amerykańskiego filmu. Widać, że nie masz pojęcia,
jak wygląda wizyta u psychologa.
Psycholog Jabłoński informuje Ewelinę, że ma wybór. Może być z nim
szczera lub nie.
— Ja… — Słowa nie bardzo chciały wyjść z wyschniętych, ust. Więzły
w gardle dławiąc i wywołując zimny pot na całym ciele. Chciała wydusić z siebie
jak jest jej źle, jak dręczą ją koszmary, jak bardzo się boi. Zamiast jednak
tych wszystkich słów, które może by i pomogły, rzuciła tylko — …nic nie
pamiętam.
Jabłoński przymknął oczy i przez chwilę trwał w milczeniu.
— Dobrze. No cóż. W takim razie widzimy się za tydzień. Możesz
wracać do zajęć.
A Ewelina kłamie, że nic nie pamięta. I na tym sesja się kończy.
Tak. Zgadliście. Ewelina przyszła, powiedziała, że nic nie pamięta i w związku
z tym psycholog zaprosił ją na sesję za tydzień. *ba dum tss*
Od utraty swego wewnętrznego źródła, działy się z nią naprawdę
niepokojące rzeczy. Jak choćby ta nieustanna świadomość, że ktoś ją obserwuje.
A Ewelina oczywiście nikomu o tym nie powiedziała.
To już wszystkie rozdziały, przejdźmy zatem do podsumowania.
Powiem ci jedno, to będzie najcenniejsza rada, jakiej ci udzielę
podczas tej oceny. Słyszałam, że masz trzy bety. Dwie z nich cię oszukują.
Podpowiem jeszcze jedno: na pewno nie oszukuje cię Desdemona. Ona zna się na
betowaniu i naprawdę potrafi posługiwać się językiem polskim. Naprawdę. Zaufaj
jej. Pozostałe dwie bety robią ci w tym opowiadaniu chlew, żeby nie wyrazić się
gorzej. Twoje opowiadanie wygląda, jakby było napisane przez dzieciaka, który
przecinki wstawia „na czuja”. Jakbyś nigdy nie miała podstaw języka polskiego w
szkole. Nie mówię, że masz być wszechwiedzącą w sferze poprawności, bo sama
nauczyłam się poruszania się w sferze interpunkcji, gramatyki itp., dopiero po
szkole średniej, ale część błędów woła o pomstę. Nawet niespecjalnie mam ochotę
na to, by poprawiać ci błędy, tak dużo masz ich w tekście. Wolałabym się zająć
stroną merytoryczną, bo i ona znacznie kuleje. Obawiam się tylko, że w takim
wypadku nadal będziesz tkwić z tymi dwoma zbędnymi betami, które po Desdemonie
poprawiają z poprawnego na złe.
To marna inspiracja Harrym Potterem. Nic więcej. Dialogi są
sztywne, sztuczne, miałkie, często niesmaczne. I nie chodzi nawet o to, że dana
postać ma niesmaczny styl bycia – dialogi po prostu są mało autentyczne i
miejscami obleśne. A nawet, jeśli na siłę chcieć nazwać je autentycznymi, to
mogą jedynie mieć rację bytu w polskim gimnazjum wśród średnio rozgarniętej
młodzieży.
Postaci są płaskie jak tektura. Każda wypowiada się tak samo, bo
brakuje jakiegokolwiek idiolektu, który mógłby je rozróżnić. W zasadzie
orientuję się tylko, że główną postacią jest Ewelina. O reszcie wiem, że są
niebieskookimi, blondynami, czerwonowłosymi, popielatowłosymi i innookimi oraz
innowłosymi (czasem przeplata się jakieś imię, ale to naprawdę czasem).
W dodatku kolory włosów najwidoczniej się skończyły (oczu też), bo w końcu
kilka postaci ma ten sam kolor włosów/oczu i w zasadzie nie wiadomo do końca, o
kim mowa. Świadczy to już nawet nie o twojej nieporadności, ale zwyczajnej
nieumiejętności posługiwania się słowem pisanym. Czy myślisz o koleżance
„niebieskooka blondyna”? Ja niespecjalnie. Podejrzewam, że większość ludzi też
tak nie myśli. Zasób słownictwa też masz ubogi, o czym wspominałam między
innymi podczas omawiania często przewijającej się „pozycji embrionalnej” lub
porównywania czegoś dużego wyłącznie do „małego słonia”.
O męskich mundurkach nie mam zamiaru się wypowiadać, za to damskie… No, faktycznie spódniczka
zasłaniająca ledwie pół pośladków musi być wygodna. Szczególnie podczas ćwiczeń
lub schylania się. Na samą myśl, że miałabym chodzić w tak kusej kiecce, skręca
mnie od środka. Przy każdym pochyleniu się po cokolwiek, wystawałyby mi
pośladki. Ale co w takim wypadku miałyby powiedzieć pulchniejsze osoby? Chyba
że w świecie twojego opka są tylko osoby idealnie szczupłe i piękne (o
słitaśnych cycatych blondynach już nie wspomnę przez grzeczność). A śmiem
założyć, że są. Bo przy opisie każdej kobiety można się porozpływać nad tym,
jaka jest piękna. Z facetami podobnie. No, chyba że są dupkami. Niemiłe
postacie są brzydkie. Prawie jak w starych bajkach zły = brzydki, śliniący się
i przygłupi troll.
Żarty są suche niczym woda w wulkanie. Ich po prostu nie ma. A
coś, z czego śmieją się bohaterowie, przypomina mi zdjęcia bab śmiejących
się do sałatek – nikt nie wie po co i dlaczego.
Ewentualnie humor jest, ale skrajnie szaletowy (co znakomicie obrazuje pieszczotliwe
wyzywanie się przez bohaterki od fajfusów, true story).
Narracja jest drastycznie słaba. Momentami popada ze skrajności w
skrajność. Raz piszesz niczym dziecko z podstawówki – kolokwialnie i
łopatologicznie. Piszesz powieść, nie list do koleżanki. Zrozum to.
Teksty w stylu „walnęła się na łóżko”, „sprzedała przyjaciółce mukę” lub
nazywanie postaci „kablami nad kablami” nie przystoją narratorowi
wszechwiedzącemu (w narracji pierwszoosobowej mogłoby się to jeszcze jakoś
uchować). Z drugiej strony mamy pisanie „dziatwy” lub „pannice” i tym podobnych
określeń, a to nie sprawi, że opowiadanie zyska na powadze. Generalnie
strasznie mieszasz rejestry. Twoja narracja raz jest archaiczna, innym razem
potoczna, by za chwilę przerodzić się w wulgarną, a jeszcze potem wypowiadasz
się z pozycji bajarza. Brakuje tu jakiejś sensownej spójności, która
utrzymywałaby to opowiadanie w ryzach. Wygląda to tak, jakbyś nie mogła
zdecydować się, do kogo chcesz zaadresować opowiadanie, dlatego ostatecznie
piszesz „kilkoma językami” i nic do siebie nie pasuje.
Porównania – nie chodzi o to, że są mało obrazowe, ale są zbyt
płytkie i łopatologiczne. Oczywiście nie mam na myśli tego, byś popadała
ze skrajności w skrajność kolejny raz. Przesadne coelhizmy zaszkodziłyby tylko
temu i tak słabemu tekstowi. Pod koniec sytuacja z opisami nieco się
poprawia, co wróży jakieś nikłe nadzieje dla tego opowiadania, ale to i tak
wierzchołek góry lodowej.
Świat: niby ma być magiczny. Nie jest. Magia w każdym wydaniu jest
tu bowiem groteskowa. Zamiast wybajerzonego wozu, co zauważają same bohaterki,
po przyjaciółki podjeżdża stary bus (ale dobra, bus to twoja wizja, czepię się
czego innego). Który, żeby było zabawniej, po polskich drogach jedzie z
prędkością 200 km/h. Wybacz, ale chyba żadna magia nie jest w stanie okiełznać
dziur, jakie zieją w niektórych asfaltach. A same zaklęcia polegają głównie na
tym, że ktoś mamrocze coś pod nosem lub wszystko zbywasz stwierdzeniem, że
„ktoś sobie coś wyczarował”.
Sama szkoła jest aż przykro zabawna. Mamy bowiem siłownię, na
której znajdują się głównie seksowni panowie, oczywiście półnadzy i świecący
spoconymi klatami. Jeśli zaś chodzi o samych męskich bohaterów, to niemal każdy
ślini się do naszych bohaterek moment po tym, jak udaje im się przekroczyć próg
tego cudownego przybytku. Żeby było jeszcze śmieszniej, są złote
umywalki, złote wanny i strzelam nawet, że złote kible, a co sobie będą
żałować, nie? Taki tam przepych w tych toaletach panuje, że aż pierdnąć nie
wypada.
Jeśli już przy mężczyznach jesteśmy – sytuacja z Sheridanem, który
wszedł do pokoju Eweliny i po prostu przygwoździł ją do łóżka, a potem zaczął
całować, zrobiła mi wtf. I to takie wielce nieprzyjemne wtf, bo na początku
wyglądało to na gwałt, w końcu Ewelina kazała mu z siebie zejść i próbowała się
wyrwać. No, ale potem spojrzała mu w oczy i zaczęły się kisski i loffki. Seems
legit.
Tyle że nie.
No i jeszcze fakt, że Ewelina strzeliła focha o to, że koleś,
którym przecież, jak sama zaznaczyła, nie była zainteresowana, próbował
nawiązać bliższą znajomość z jej przyjaciółką.
Masz tyle zakładek… O świecie magii, o bohaterach (te wszystkie
podane wzrosty i ulubione potrawy… no po prostu must have każdego opka), jest
też jakiś bestiariusz, historia, religia, nawet (!) streszczenie całego opka (PO
CO) i w ogóle masa innych rzeczy, których nawet nie mam zamiaru ogarnąć, bo nie
o to w opowiadaniu chodzi. To przerost formy nad treścią. Bo treść leży, kwiczy
i generalnie błaga o dobicie, i właściwie trzeba by się nieźle znieczulić, żeby
wziąć cały ten tekst na serio, a w dodatku dać radę jakoś przez niego
przebrnąć, taki jest słaby oraz męczący. Budujesz wokół swojej powieści otoczkę
świetności, podczas gdy sama fabuła i warsztat tekstu pozostawiają wiele do
życzenia. Nawet z betami, kiedy teksty wydają się chociaż odrobinę bardziej
poprawne, przechodzą takie babole jak „pułki” i inne pierdoły. A do tego bety
sprawdzają tekst wyłącznie pod kątem poprawności, nie zaś logiczności i
spójności fabuły (czy w ogóle sensu istnienia niektórych rzeczy oraz zdarzeń).
Dlaczego fabuła pozostawia wiele do życzenia? Oto przykład: mamy
rozdział dziesiąty i nadal nie dzieje się zupełnie nic. Głównie dlatego, że
opisujesz to, w co bohaterka się ubrała, to, że zabrała ze sobą ulubione
kredeczki do szkoły, to, że ktoś wpieprzał schaboszczaka z puree (to fajnie, że
uwielbiasz schabowego z frytkami i surówką kolesław (jakakolwiek to surówka) –
tak, wyczytałam to w zakładce – ale wiesz, w opku nikogo to nie obchodzi), a
ktoś placka ziemniaczanego i, cóż, tak, ślinienie się do facetów. Nie mówię, że
fabuła powinna gnać na łeb na szyję, ale też nie powinna się wlec jak mucha w
smole. Ile razy można czytać o tym samym lub przyswajać to, że ktoś zabrał ze
sobą termos z herbatą, a ktoś kawkę w kubeczku termicznym i przez pół rozdziału
zachwycać się nad tym, że, och, jaka dobra kawa, a bohaterka tak uroczo ją
siorbała.
Ale przeskoczmy do rozdziału trzydziestego i zobaczmy, co się
przez ten czas zmieniło. Stały się
może trzy rzeczy od początku przygody z opkiem. Po pierwsze: Ewelina dostała
się do CM, po drugie: Ania miała wizję,
po trzecie: rajdy. I nic więcej. Jako jakieś poboczne wydarzenia możemy
ewentualnie zaliczyć kłótnię Eweliny z matką i wypad do miasta + przygodę z
wilkami. I to wszystko. Nadal fabuła oscyluje głównie wokół wpieprzania obiadów
i kolacji.
Po rozdziale trzydziestym akcja jakoś nabiera tempa, za co należy
ci się pochwała. Ale nadal uważam, że w zasadzie z tego opka powinno się wyciąć
połowę, a pozostałą część solidnie przepisać od podstaw, żeby miało to wszystko
ręce i nogi, a i to mogłoby właściwie nie pomóc. Słowa, jakie tu zaraz padną,
będą ostre, ale myślę, że przyda ci się kubeł zimnej wody. Otóż twoje
opowiadanie jest gniotem. Takim typowym. Przez moment zastanawiałam się, czy
nie mam do czynienia z prowokacją, ale komu chciałoby się naprodukować przeszło
czterdzieści rozdziałów prowokacji? Mamy tu bowiem wszystko, co cechuje
klasyczne złe opko: [tu wstaw dowolny kolor]włose, [tu wstaw dowolny
kolor]okie, piękne (chociaż tam wszyscy są piękni), ale jednocześnie złe do
szpiku kości cycate blondyny, które są puste oraz plastikowe, szczegółowe
opisywanie ubioru bohaterki, jej traŁmę w postaci matki, która nie chce jej
pozwolić na spełnienie marzenia, śmierć bliskiej osoby (w tym wypadku ojca) i
grono przyjaciółeczek, które są tłem dla „zajebistości” głównej postaci, główna
postać jest wybrańcem, ona i psiapsióły mają wizję i muszą zapobiec zniszczeniu
obu światów, wszystko jest oczywiście owiane tajemnicą i fokle. Brakuje tylko
klasycznego „schodzenia na śniadanie”. A. Zapomniałam jeszcze wspomnieć o tych
ciachach, przystojniakach i innych ładnych chłopcach. Oni też panoszą się
wszędzie. Opko, jakich wiele w Internetach. Te schematy są powielane tak
bardzo, że aż boli czytanie o nich kolejny raz (chociaż człowiek ma nadzieję,
że nikt już o takich pierdołach nie pisze na poważnie). To opko bardziej nadaje
się do analizy niż do wydania. Chociaż na analizę jest właściwie za nudne, bo z
błędów ortograficznych można ponabijać się ze dwa-trzy razy, później coś
takiego zaczyna męczyć.
Poza kolorami włosów i kolorami oczu mamy jeszcze jedno
utrapienie: „Solanowa”. To nie XIX wiek, żeby w ten sposób pisać o dziewczynie.
Jeśli już po nazwisku, to „Solan”.
Obiło mi się o uszy, że chciałabyś to wydać, jeśli tak, moja rada:
nie wydawaj tego. A jeśli już musisz, to przeczytaj tę notkę. Jeśli jakieś wydawnictwo,
poza wymienionymi w notce pana Pollaka, zainteresuje się twoim tekstem i nie
zażąda od ciebie współfinansowania utworu lub zrzeczenia się praw do niego,
wtedy znaczyć będzie, że jest coś wart.
Dla mnie to opowiadanie jest złe na wielu, jeśli nie na
wszystkich, poziomach.
Daję ci dwa i to ze względu na końcową poprawę rozdziałów. Chociaż
uważam, że zdarzyło mi się wystawić dwójkę opowiadaniu, które miało więcej
potencjału niż twoje i nie wiem, czy to do końca fair.
Borze, biedna Dess, jak ona musi gryźć blat biurka, jak widzi, co reszta bet robi...
OdpowiedzUsuńJakaś Anka, jakiś Sheridan. Ty wiesz przez co ja przechodziłam czytając ocenkę? T-T
UsuńJa bym dawno odpuściła, nie ma sensu betować tekstu autora, któremu nie zależy na poprawności.
Usuń...Sira, tak, ten Sheridan też mnie w oczy zabolał xD Ale Anki nie skojarzyłam, nikt tak na Anabde od dawna nie wołał xD
UsuńChciałam tylko powiedzieć, że nienawidzę Leleth, bo kazała wkleić ocenkę tu, a do docsa. A przez to, że jest taka długa walczyłyśmy z formatowaniem pół dnia (i tak jeszcze niektóre rzeczy się pierdzielą, ale niech już zostanie). T-T
OdpowiedzUsuńhejt hejt hejt
Spadaj
UsuńSama się zbadaj, tyranie.
UsuńCałe ęternety nienawidzą Leleth, Denciu, teraz to już nie jesteś hipsterę :C
Usuń;_;
UsuńProszę nie hejcic Leleth, to pożyteczne stworzenie :D
UsuńCzy mogę być wcipskim anonimem i zapytać, ileż stron w Wordzie zajmuje ta ocenka i przy użyciu jakiego formatowania? Nie mogę sobie sama sprawdzić, bom na bezwordziu, a LibreOffice wywala, gdy próbuję wkleić tekst zawierający wycentrowane fragmenty (a tu są wycentrowane gify, wiec na pewno mi wywali ;_;), a jestem zbyt leniwa, coby bawić się w kopiuj-wklej.
UsuńInformacja ta jest mi niezbędna do mojego licencjatu habilitacyjnego na temat rozmnażania się pikselów.
I wiem jak się pisze wcipski, bo ja jestem wcipska, nie trzeba mnie poprawiać. >:C
Hm, w Wordzie ile, nie mam pojęcia, ale w google docsach zajęła (bez obrazków) 64,5 strony, Georgia 11, interlinia 1.5, marginesy 1 cm (mogę udostępnić linka w razie czego).
UsuńA BĘDĘ W PRZYPISIE TEGO LISENSJATÓ??
Aż z ciekawości wkleiłam do Worda: TNR 12, 1.5 i wychodzi około 63 stron.
UsuńDomagam sie ujecia w licencjacie ocenki Legendy, 170 stron z obrazkami :P
UsuńToż to zbrodnią byłoby pominąć w publikacji tego kalibru ocenkę 170-stronicową, a ja zbrodniarzem nie jestem. :P Ale 63 strony to też nielichy wynik (patrzta, a mnie radość ogarnia, jak napiszę komcia na kilka stron... XD). Udostępnienie dokumentu nie jest potrzebne (może nawet niewskazane? xD), w końcu się napracowałyście nad wrzuceniem tej ocenki na blogaska. :>
UsuńNo, ale my tu gadu gadu, a praca sama się nie napisze, a jeszcze trzeba przeprowadzić parę wywiadów i ankiet, nastawić kilka kamerek, by udokumentować jak... no, ten tego się te piksele tam... no... Huk, huk roboty przede mną! Ale te simoleony, panie, te simoleony potem...!!!
Serdecznie dziękuję za ocenę i wysiłek w nią włożony. Niesamowicie się napracowalaś. Jestem pod niemałym wrażeniem. Dziekuję raz jeszcze i żałuję, że musiałaś przechodzić przez tą torturę :) Trzymaj się ciepło i dalszych sukcesów :)
OdpowiedzUsuńSerdecznie dziękuję za ocenę i wysiłek w nią włożony. Niesamowicie się napracowalaś. Jestem pod niemałym wrażeniem. Dziekuję raz jeszcze i żałuję, że musiałaś przechodzić przez tą torturę :) Trzymaj się ciepło i dalszych sukcesów :)
OdpowiedzUsuńNo, Denko, 50 stron tekstu, ale przynajmniej minimalny odzew! Co prawda nieproporcjonalny do wysiłku, jednak... xD
UsuńWybacz pisałam z telefonu, :) Nie mam co prawda co więcej pisać, bo mogłabym się kłócić o jakieś tam swoje racje, co zapewne zajęło by całkiem sporo pola tekstowego, ale chyba nie o to w tym wszystkim chodzi. Deneve odwaliła kawał dobrej roboty. Jestem pod dużym wrażeniem i czasu i dokładności przeprowadzonej pracy. Chylę czoła i tyle :)
UsuńCiepło pozdrawiam
W środku pewnie aż nią rzuca, bo do tej pory same pochwały i szósteczki piąteczki, ale ma dość zdrowego rozsądku, żeby zachowywać pozory. A wszelkie rady i błędy wypisane z ocenie zapewne zostaną zignorowane. :D Nie wiem czemu, ale mam takie przeczucie.
UsuńNie, nie rzuca mnie wręcz przeciwnie. Bardzo cenię sobie każde słowo jakie zostało tutaj napisane i w wielu przypadkach sama zauważyłam pewne rzeczy, które zostały mi wytknięte. Oczywiście zarzucone mi sprawy będę starała się poprawić, ale co prawda już nie na blogu. Do końca tej części zostało mi siedem rozdziałów, później blog się zakończy i zaczną się prace nad poprawianiem opowiadania. Nie omieszkam wtedy wrócić do owej recenzji, by postępować zgodnie z jej zaleceniami. Kiedy już uda mi się dokonać zmian, zapewne poproszę Deneve o ponowne przeczytanie wypocin (ale wtedy chyba będę musiała przekonać ją jakąś łapówką :P by to uczyniła). Powiem szczerze, że oceny dobre nie wiele w życiu dają. Ot chwilowo się komuś spodobało, a za 5 min o tym zapomni. Oceny ostre ze słowami racjonalnej krytyki pozwalają natomiast się rozwijać. Nie należę do osób, które uważają się za boskie i nieomylne. Wręcz przeciwnie. Sama wiem jak dużo błędów popełniam, a owa recenzja jedynie utwierdziła mnie w przekonaniu, że czeka mnie jeszcze wiele pracy. To dobrze. Przygoda się nie kończy, a wręcz dopiero zaczyna. Cieszę się, że mogłam otrzymać przysłowiowy "kubeł zimnej wody" jak to zręcznie ujęła autorka powyższej recenzji. Jestem wdzięczna i nie ma w tym żadnych ukrytych intencji.
UsuńCieszę się, że tak do tego podchodzisz :)
Usuń@Nearyh: borze no, Autorka przeczytała, podziękowała, jest ok. Mnie szlag trafia tylko, jak ocenka przechodzi bez echa (do czego mam talent niestety :P chyba już 2 razy tak mi się zdarzyło).
Usuń@Rowindale: To nie tak, że to była dla mnie jakaś katorga... to znaczy, no, zdarzało mi się fejspalmować, bo naprawdę musisz spooooro popracować nad tym opowiadaniem (i nie chodzi mi już nawet o błędy). Ale nie chcę, żebyś z tej oceny wyniosła przeświadczenie, że to opowiadanie to jakiś tragiczny przypadek. Bo jeśli naprawdę się przyłożysz, to ono naprawdę jest do odratowania. I pewnie, pisz, jeśli uważasz, że moja pomoc Ci się przyda (gg:5100923). Chętnie pomogę, jeśli będę w stanie. :)
@Anonim: nie wszyscy reagują rejdżem na krytykę. :P
Deneve normalnie czytasz mi w myślach :D chciałam cię prosić o gg, więc teraz z pewnością cię wykorzystam (nie martw się, nie będzie tak źle :P). Wiem, że wymaga dużo pracy i nic nie przychodzi od tak, dlatego też nie pisałam o rzeczach z którymi się nie zgadzam bo to nie ma sensu. Jest wiele takich o których mam podobne zdanie do twojego. To opowiadanie to przygoda. Warto (przynajmniej dla mnie) zaczynać ją od początku i poprawiać wszelakie braki i błędy. Dzięki temu będzie wiecznie żywa i lepsza. Czy można chcieć czegoś więcej? Krytyka buduje, a pochwały? Z tego co wiem nic nie zmieniają. Dlatego dziękuję ci raz jeszcze i zapewne niedługo się odezwę już prywatnie. :P
UsuńP.S Przyjmujesz łapówki? :P XD
Polecam :)
OdpowiedzUsuńpinkpoison-by-genowefa.blogspot.com