piątek, 6 listopada 2015

0091. alternatywa-ck.blogspot.com

Miejscówka przyzywającego: Alternatywa ck
Przedwieczna: Deneve

Prolog
Dziewczynka co rusz odwracała głowę, wypatrując. Czasami z nadzieją, a czasami ze strachem. Gęste włosy fruwały na wietrze plącząc się i połyskując jak języki ognia. Biegła. Biegła ile sił w nogach. Uciekając, czy może goniąc kogoś?
Narrator sugeruje, że skoro oglądała się za siebie, to raczej uciekała. Stąd ostatnie pytanie wprowadza niepotrzebny zamęt.

W oddali rozległo się wycie wilka, a dziewczynka gwałtownie zatrzymała się i popatrzyła za siebie. Wielkie oczy spojrzały z nadzieją w księżyc, na ustach pojawił się szczery uśmiech, z oczu popłynęły srebrzyste łzy.
Czyli księżyc miała dokładnie za sobą? Okej.
Srebrzyste łzy? Są. Poczekajmy jeszcze na samotną.

Patrzyła na mężczyzną
Aha.

który przechadzał się między ciałami jej prześladowców. Odwrócił się w jej stronę i popatrzył jej w oczy
Uwaga, diagnozuję: zaimkoza nabyta.

Dziewczynka ze strachu skuliła się, ale za plecami miała sztylet. Magiczny sztylet.
Wszak wszystkie dziewczynki posiadają magiczne sztylety. Nie zrozum mnie źle, ale tworzenie jedynego tru bohatera z wyjątkowym przedmiotem w świecie blogowych opowiadań już dawno przestało kogokolwiek zaskakiwać, a pozwala jednocześnie sądzić, że z dużą dozą prawdopodobieństwa za moment trafi się na klasyczne opko.

Rękojeść zrobiona  była z większą starannością, a ostrze ostre i połyskujące w świetle księżyca.
Rękojeść zrobiona była… Ale porzućmy na moment rękojeść. Ze zdania wynika, że ostrze było zrobione ostre i połyskujące w świetle księżyca.

Po policzku dziewczyny spłynęła samotna łza. Ile ona by dała, by cofnąć czas? Może umiałaby opanować swoje instynkty i jej życie wyglądałoby inaczej?
Wiedziałam! Wow, łzy takie groźne, nie panują nad instynktami! A w ogóle mamy tradycyjną (toż to opkowy kanon) samotną łzę już w prologu.

I
Czerwonowłosa szybko założyła na głowę zielony kaptur i uciekła, nic nie wyjaśniając.
Drinking game time! Pijesz kolejkę za każdym razem, gdy w opku pojawi się „[kolor]włosa”.

Nie bardzo rozumiem. W wieku czternastu lat Hood (bo tak zwie się bohaterka) mieszkała w wiosce. I cały czas nosiła na głowie kaptur. Wszyscy podobno o wszystkich wszystko wiedzieli (jak sama piszesz), ale nikomu to nie przeszkadzało. Nie bardzo ogarniam to, jak Hood udało się przez X lat (bo zakładam, że skoro zdążyła się z kimś zaprzyjaźnić, to nie mieszkała tam od tygodnia) ukrywać kolor włosów. Bo, pardon, ale kaptury nie działają tak, jak przedstawiają to mangi/anime. To, że ktoś naciągnie na głowę kaptur, nie znaczy, że już wszystko jest bezpieczne i żaden kosmyk włosów się pod niego nie wydostanie. Poza tym: takie okrycie głowy musiałoby być niesamowicie szczelne, żeby nie było widać niczego poza twarzą. Ale o tym też nie wspominasz.
Wracając: w każdym razie, jeśli odrzucimy logikę i uznamy, że okej, spod tego nieszczęsnego kaptura nie było nic widać, to… ludzie w ogóle nie zwracali uwagi na to, że: „dziwna jakaś, słońce czy śnieg, na zewnątrz czy w domu, a ta ciągle w kapturze łazi”?

A, no i jako czternastolatka oczywiście Hood była na tyle tru, by mieszkać oraz utrzymywać się sama? Jak pozbyć się opkowych starych – w ogóle pominąć ich istnienie, nie wspominając, z czego utrzymywała się główna bohaterka w tak młodym wieku.
(Ale, ale! Jest Babcia! Zobaczymy, czy poświęcisz jej choć akapit).

Błędy interpunkcyjne: nie oddzielasz od siebie dwóch czasowników, przykład:
Doskonale wiedzieli co oznaczają czerwone włosy.
Przecinek przed „co” (wiedzieli/oznaczają).

Doskonale wiedzieli co oznaczają czerwone włosy. Oznaczają Istotę i to nie byle jaką. Istotę Ognia.
Kolejna cecha tru bohatera: musi mieć Moc. Przez duże „m”.

Rosły mężczyzna o imieniu Halt

Rosły mężczyzna o imieniu Halt wykrzyczał Babci w twarz, że nie są ludźmi.
Biedna babcia Halta. Dowiedzieć się tak strasznej prawdy. Obama też jest Jaszczuroludem z kosmosu. Na nikim nie robi to już dziś wrażenia. W każdym razie: ze zdania wynika, że Babcia i Halt nie są ludźmi.

Chatka stała na skraju lasu. Była mała, zadbana i przytulna. Wręcz stworzona dla Hood.
Chatka zmaterializowała się na skraju lasu albowiem dlatego że bo tak. Bo Bohaterka musi gdzieś mieszkać, prawda. Więc chatka jest. Żeby nie było: dobrze byłoby nakreślić krótką historię samej chatki. Może Hood i Babcia zbudowały ją własnymi rękoma? Może była to dawna chatka leśniczego, popadająca w ruinę, a one się nią zajęły, naprawiły dach, drzwi… itp.?

Chatka stała na skraju lasu. Była mała, zadbana i przytulna. Wręcz stworzona dla Hood. Była w środku lasu, w pobliżu wioski, więc nie musiała przebywać wśród wieśniaków zbyt długo.
To w końcu na skraju czy w środku? I w ogóle, co za ulga, dobrze, że chatka nie musiała przebywać zbyt długo wśród wieśniaków.

– Co dzisiaj tak ruchliwie? – spytała Piekarza, pogryzając ciepłą bułeczkę. Był to człowiek rosłej budowy i sprawiał wrażenie otyłego, choć nie był.
Związek przyczynowo skutkowy… Najpierw piszesz o bułce (litości, nie bułeczce), a później opisujesz budowę Piekarza.

Kapłanka Księżyca w Wireless.
Wireless z angielskiego: bezprzewodowy.
Ktoś tu chyba tworzył nazwy miast, wypisując cokolwiek ze słownika języka angielskiego.

W tekście naprzemiennie używasz czasu teraźniejszego i przeszłego, często w jednym akapicie piszesz raz „byłam”, by dwie linijki dalej napisać „jestem”. Wypadałoby ujednolicić narrację i dla porządku zdecydować się na jeden czas.

– (...) Była jeszcze z innym gościem, podejrzewają, że też jest Istotą, ale uciekł. (...) Ty doskonale powinnaś wiedzieć do czego te zwierzaki są zdolne. Wystarczy popatrzeć na Springsbridge.
Zaraz. Istoty można rozpoznać (tylko lub między innymi, tego nie wiadomo) po kolorze włosów… Hood i Babcia były jedynymi osobami, które przeżyły masakrę w Springsbridge… Hood ciągle nosi kaptur, nie zdejmuje go niezależnie od okoliczności… W dodatku raczej stronią od ludzi, mieszkając na brzegu/w środku lasu (???). I naprawdę nikt nie wpadł na to, że coś może być z Hood nie tak?

Jak się spodziewała, na środku wielkiego placu postawiono ogromną klatkę, a w niej siedziała przepiękna dziewczyna o migoczących, białych włosach i perłowo-białej skórze.
Perłowobiałej.

Ręce i nogi skute miała w wielkie, żelazne kajdany, które raniły jej delikatną skórę.
Primo: ręce/nogi mogą być skute kajdanami, nie zaś skute w kajdany. Secundo: jeśli dopiero co ją pojmali, trudno o to, by od razu przez te kajdany powstały na ciele rany. Istnieje nikłe prawdopodobieństwo, że mogła się niesamowicie szarpać lub wierzgała, kiedy robiono jej krzywdę i przy tym się okaleczyła, ale w ogóle o tym nie wspominasz, więc mówię o tym z lekkim przymrużeniem oka.

Naciągnęła kaptur mocniej na oczy i ruszyła w stronę dziedzińca, chowając w rękawie sztylet.
Ja wiem, że to tak ładnie wygląda, ale Hood naciąga ten nieszczęsny kaptur co chwilkę na oczy – widzi coś w ogóle?

Odpięła pasek z pochwą, w której znajdowała się jej najcenniejsza pamiątka po jej opiekunie. Naciągnęła kaptur mocniej na oczy i ruszyła w stronę dziedzińca, chowając w rękawie sztylet.
Ale że jak. Bo ona odpięła całą pochwę razem z tym sztyletem (w ogóle to nadzaimkoza ponownie)... skoro schowała sztylet w rękawie, to co zrobiła z pochwą? Magicznie zniknęła?

Krocząc przez plac słyszała szepty ludzi, mamroczących o niebezpiecznych czasach w jakich przyszło im żyć.
Imiesłowy przysłówkowe oddzielamy przecinkami od reszty zdania, więc przecinek przed „słyszała”. A później jeszcze przecinek przed „w jakich”, bo „krocząc/słyszała/przyszło”.

Przechodząc obok klatki Hood wrzuciła tam sztylet, wiedząc, ze dziewczyna domyśli się co ma z nim zrobić.
Przecinek przed „wrzuciła”, literówka, „że”, nie „ze”, przecinek przed „co” (przechodząc/wrzuciła/domyśli się/co ma zrobić).

Odchodząc nie potrafiła ukryć uśmiechu
Przecinek przed „nie potrafiła” (odchodząc/nie potrafiła).
Dalej nie sprawdzam, sporo masz problemów z interpunkcją, tu potrzebna jest beta, nie jednorazowa ocenka. Tak samo jeśli chodzi o literówki, niektóre są komiczne.

Wiedziała, że musi zniknąć. To już nie było jej miejsce. Musi porzucić Babcię i zacząć żyć samodzielnie. Zemścić się po tylu latach treningu. Nareszcie zaznać spokoju.
Od początku… Hood podobno chciała zostawić za sobą przeszłość i w ogóle. Nie dopuścić do tego, by powtórzyła się katastrofa w Springsbridge, kiedy to puściła całą wioskę z dymem, ale ledwie widzi Kapłankę Księżyca, stwierdza, że w sumie to jednak nieee, zmieniamy cały plan na życie, będzie fajnie.
Dalej:
Tak naprawdę nie były ze sobą spokrewnione, ale Hood czuła do tej kobiety wielką wdzięczność. Może nawet darzyła ją jakimś uczuciem. Chciała ją chronić, odwdzięczyć się za uratowanie przed śmiercią z wyczerpania, głodu, zamarznięcia.
Chciała chronić Babcię (którą darzyła jakimś uczuciem: na przykład wdzięczności, skoro już o tym wspominasz…), ale nagle w wiosce pojawia się jakaś mistyczna Kapłanka Księżyca (o której wiemy, że jest Kapłanką Księżyca i tyle), więc, o, porzucamy Babcię. Niech zamarznie i zdechnie z głodu, co tam.
Jeszcze dalej: dżizas, kolejny super-hiper trening, o którym wiadomo jedynie, że był? Na czym on polegał? Nie pierwszy raz powołujesz się na ten trening, ale przecież Hood mieszkała jedynie z Babcią. Chyba że Babcia opanowała jakieś super-tru techniki i przekazała je Hood.

II
Dawno, dawno temu, gdy na świecie nie było nici nienawiści, a ludzie byli powiązani ze sobą przyjaźnią, miłością, braterstwem, życie Istot nie było usłane różami, lecz twardymi łodygami, pokrytymi ostrymi kolcami. Łodygi te splamione były krwią. Krwią ofiar licznych wojen prowadzonych między ludźmi a Istotami. Wojen brutalnych, przepełnionych nienawiścią, bo obie strony przekonane były o winie tej drugiej.
Nie widzisz tu jakiejś, no nie wiem, sprzeczności?

Między Istotami panowała miłość i między ludźmi panowała miłość, ale nie było jej pomiędzy nimi.
To zdanie przeczy samo sobie. Miłość była, ale jednak nie.

Przez to wojny były brutalne, pełne czynów przepełnionych nieuzasadnioną nienawiścią, płynącą z obu stron.
Przez to, że miłość-była-ale-nie, wojny były brutalne? Wojny zawsze są brutalne. To nie bitwa na poduszki.

tak jak dzieci uczy się skutków i przyczyn wojen tak i Wielka Wojna miała swoje skutki
Wydaje mi się, że powinnaś odejść od takich oczywistości. Czytelnik nie jest retardem, wiele potrafi dopowiedzieć sobie sam.

Jednym z nich (i najpoważniejszym) było wygnanie Istot z Sailand. Musiały skryć się na mrocznych ziemiach takich jak Las Czarnej Śmierci i nigdy nie nękać ludzi, odizolować się od nich. Tak przynajmniej mówił traktat pokojowy podpisany w Rosy w 545 roku Ery Wspólnej, dając początek Erze Ludzi.
Zaraz, to tam była jakaś wspólna era w czasie, jak oni się wzajemnie mordowali? Skoro tłukli się okrutnie, to dlaczego wspólna era? Wspólna era kojarzy się z tym, że ludzie i Istoty mogły żyć obok siebie choćby we względnej zgodzie. Czas przepełniony wojnami raczej nazywany był na „cześć” tych wojen właśnie.

Chciały chodzić z zadartymi głowami jak pawie, a musiały kryć się po kątach jak szare myszy
To porównanie jest śmieszne przez to, że jest zbyt proste. Dobrze byłoby, gdybyś popracowała nad metaforami, żeby jednocześnie nie były zbyt kolokwialne, ale z drugiej strony wypadałoby nie popaść w przesadne koelhizmy.

Mimo wygranej wojny pojedyncze grupy ludzi, nachodziły leśne wioski istot, a one nie były im dłużne.
Po kiego grzyba oni do tego Lasu Czarnej Śmierci (dżumy?) wchodzili?
I w ogóle brak konsekwencji zapisu. Małą czy dużą te Istoty?

Słońce z uporem maniaka paliło skórę Hood
Słońce. Z uporem maniaka.
Tak.

gdyby nie pomoc czerwonowłosej.

Drugą ważną rzeczą były pieniądze, zabrała kilka monet z babcinej chatki, ale ta żałosna suma nie starczy na przeżycie, a co dopiero zakup mieszkania.
Babci nie zostało nic? Przecież nie miały pieniędzy, bo przeżywały z pomocą handlu wymiennego. Hood w ogóle nie zatroszczyła się o to, jak Babcia przetrwa choćby najbliższą zimę, a nawet kolejną noc. Ciekawe czy w ogóle przez sekundę pomyślała o tej rzekomo bliskiej osobie, wyruszając w swą podróż.

– Prrr! – krzyknął woźnica, ciągnąc za lejce. Gdy powóz się zatrzymał, woźnica obrócił się do Hood.– Zaczyna się ściemniać – poinformował dziewczynę. – Niestety w pobliżu nie ma żadnej wioski, w której moglibyśmy przenocować, więc zmuszeni jesteśmy spać po gwiazdami. Odpowiada to panience?– Jest w porządku – odparła Hood, uśmiechając się do mężczyzny.
Tak. I laska totalnie jedzie z obcym kolesiem (jest niebezpieczna, ale woźnica o tym nie wie), po czym gdzieś na środku zadupia po prostu się z nim zatrzyma i pod gołym niebem przenocuje. Logika miażdży. Nie wydaje ci się, że po prostu coś takiego relatywnie nie powinno mieć miejsca? Samotna dziewczyna (nie wiadomo, ile Hood ma lat, najpierw jest wspomniane coś o czternastu, ale kilka rozdziałów dalej mija kilka miesięcy i wspomina się o tym, że bohaterka kończy siedemnaście lat) pośrodku niczego prosi o podwózkę obcego faceta, który mógł być bandziorem, rabusiem a nawet gwałcicielem… W dodatku mężczyzna też nie wykazuje się żadnym pomyślunkiem, biorąc pod uwagę to, że Hood, która przecież ukrywała włosy i uszy pod kapturem, mogła być Istotą.

Gdy Hood zeszła z gościńca i legła na trawie, woźnica rozsiodłał konia i przywiązał linią do drzewa w pobliżu małego strumyka. Potem wspiął się na wóz i od razu zasnął, chrapiąc.
Konia zaprzęgniętego do wozu się rozprzęga. Rozsiodłać można konia, na którym się jedzie.

Obudziło ją wycie. Hood zerwała się na nogi, nasłuchując. Nie pomyliła się, to były wilki i to nie byle jakie – Bestie. Tylko one potrafiły wyć z taką złością. Zerknęła na kupca. Na szczęście dalej smacznie spał.  Ruszyła biegiem w stronę wycia.
Potencjalne niebezpieczeństwo? Co mi tam, biegnę w jego stronę! Oczywiście domyślam się, że pewnie chodziło ci o to, że Hood ma jakąś przeszłość powiązaną z wilkami, ale dobrze byłoby to choć luźno nakreślić, żeby czytelnik nie czuł się zakłopotany. O ile pewnych spraw czytelnik domyśli się sam, tak nie wszystko zrozumie, jeśli nie dasz mu lekkiej, niezbyt nachalnej podpowiedzi.

Gwiazdy patrzyły na czerwonowłosą dziewczynę z oczami, w których się odbijały i na pojedynczą srebrzystą łzę, spływającą po zarumienionym po biegu policzku.
Klasyg. Czerwonowłosa bohaterka i samotna, srebrzysta łza w jednym zdaniu.

Rzadko bywała w wielkich miastach, w sumie była tylko raz w jednym i to dawno temu, więc chłonęła wzrokiem ludzi i ich beztroskie życie, gdzie największym problemem były małe złodziejaszki.
Ja bym powiedziała, że największym problemem mogło być wylewanie ścieków na ulice, później te ścieki wlewały się do domów, ludzie podnosili progi…

Podeszła do żelaznych drzwi. Nie musiała pukać. Mężczyzna w hełmie otworzył małe okienko w drzwiach.
Jakie czasy, taki wykidajło…

– Dobrze. Więc jakie są twoje umiejętności? – spytał, wyciągając kartki papieru oraz pióro wraz z kałamarzem. Zamoczył pióro w atramencie i czekał na odpowiedź. 
– Nie zapyta pan najpierw o imię? 
- W przyszłości wolałbym byś zwracała się do mnie per kapitan Garrick – odparł, unosząc swoje ciemne oczy na Hood. – Żeby cię przyjąć muszę wiedzieć, co potrafisz. Jak na razie twoje imię jest nieistotne. Więc? 
– Miecz oburęczny. Z tarczą nie radzę sobie najlepiej – powiedziała. Po chwili zastanowienia dodała:– Sztylet też nie jest mi obcy. 
– Rozumiem – odparł kiwając głową. – Przydasz się. I tak nie mamy zbyt wielu rekrutów. Nikt nie idzie ochoczo do walki z Istotami. Chyba, że mówimy o szaleńcach albo idiotach. Większość Brygady składa się z przymusowo zwerbowanych rycerzy. Nawet najszlachetniejsi wolą walczyć z ludźmi niż z tymi stworami – westchnął ciężko. – Imię? 
– Hood.– A co dalej?– Po prostu Hood – odpowiedziała głosem kończącym dyskusje.

– Rozumiem – powtórzył kapitan Garrick, zapisując. – Twój żołd będzie wynosił 55 minetów tygodniowo. Dodatkowo posiłki i kwaterę mieszkalną zapewnia państwo – powiedział, po czym wstał i podał czerwonowłosej rękę. – Witamy w służbie Jego Królewskiej Mości  – dodał uroczystym głosem. – Carrey! – zawołał.
Pochylmy się na moment na tym fragmentem. Hood chce dołączyć do Brygady, więc dołącza, bo w sumie czemu nie. Rekruterowi wystarcza wszak stwierdzenie dziewczyny, że potrafi władać mieczem dwuręcznym. Bohaterka ma gdzieś pomiędzy czternaście a siedemnaście lat, pewnie jest drobniutka i nikomu nie przeszło przez głowę, że to jeszcze dziecko? Że może nie potrafić utrzymać miecza? W ogóle się tą bronią nie umieć posługiwać?

– Więc, jak masz na imię? – spytał Carrey, przerywając milczenie. 
– Hood. Kiedy dostanę miecz? – spytała, wlepiając w niego oczy. 
– Hmm.... A tak, tak. Miecz.. już idziemy – odparł speszony, drapiąc się po głowie.  Po chwili znaleźli się w obszernej sali pełnej oręża. Carrey wyciągnął pierwszy lepszy miecz i podał go Hood. Dziewczyna zważyła miecz w dłoni. Nie był zbyt ciężki, ale nie pasował jej. Przekrzywiła głowę. 
– Mogę sama wybrać?– Hm...? Ach,tak...Myślę, że jest to możliwe, pani – odparł, zaczerwieniony po uszy, wpatrując się w Hood.
Tylko Hood jest inteligentna, a wszyscy wokół to debile. W dodatku na widok dziewczyny cała krew ucieka im z mózgu do przyrodzenia i o niczym innym już nie myślą, wszak nigdy nie widzieli kobiety. Wspaniale. Dołącza również do organizacji wojskowej, gdzie jest przecież zwykłym szeregowym, nie wydaje ci się, że w takim miejscu raczej by jej nie „paniowali”?

Nareszcie jest o krok bliżej do spełnienia swojego celu. Jest w stolicy, a w dodatku przyjęli ją do Brygady.
Borze szumiący! Przyjęli ją do Brygady, powiedziała, że umie walczyć i uwierzyli jej na słowo, dali zbroję i broń, nie sprawdzając, czy może nie jest jakąś walniętą laską, która przyszła wszystkich pozabijać.
Poza tym ile ona ma lat? Nadal czternaście?

Żołnierze często towarzyszyli Łowcom, a ona chciała spotkać jednego z nich zwanego Billy'm Blackiem. Tego, który zrujnował jej dziecinne marzenia o miłości i bezpieczeństwie.
Źle używasz apostrofów. Dziecinne marzenia? Może choziło ci o dziecięce?

W ogóle bawi mnie polityka Sailand i tego, jak na lewo i prawo rozdaje uzbrojenie. Często rycerz musiał we własnym zakresie zatroszczyć się o zbroję oraz odpowiedni miecz.

III
Nigdy nie dopytywał się o przyczyny wstąpienia Hood do Brygady, ani o to dlaczego pokonuje nawet Generała Garricka. Hood była mistrzynią miecza i nikt w Brygadzie nie mógł jej pokonać.
Jednak Babcia musiała znać jakieś tajemne sztuki walki oraz potrafiła świetnie władać mieczem. Ale chyba nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak ciężka może być broń biała. Szczególnie gdy mówi się o mieczu… no właśnie? Oburęcznym? Dwuręcznym? Dwuręczne miecze mogły być naprawdę duże – z racji tego, że to kupa żelastwa, były też ciężkie – a tu pierwsza lepsza dziewczyna wywija nim sobie jak zapałką. W dodatku jej rodzice nie żyją, miała tylko Babcię. Kto nauczył ją władać tym mieczem? Samemu, uwierz mi, po prostu się nie da. To są naprawdę skomplikowane wytyczne odnośnie tego, jak w danym momencie miecz złapać, gdzie ułożyć lewą rękę, a gdzie prawą oraz w jaki sposób zrobić choćby dźwignię, odpowiednie pchnięcie czy poprawny wymach. Stwierdzenie, że „prawa noga lekko z przodu” nie załatwia sprawy. Naprawdę. To bardzo naiwne, by tak myśleć.
Poza tym niech sobie już będą te super wymyślne Istoty, ale po prostu nie da się uwierzyć w to, że ktoś mógł się urodzić z wiedzą odnośnie tego, jak władać bronią białą. Jasne, są ludzie, którzy mają jakieś naturalne predyspozycje do tego rodzaju walki, ale to nadal nie załatwia sprawy.

Generał zadbał o względną prywatność.  
– Ekhm! – chrząknął, stając na środku sali. Była to dość duża izba z kilkoma stołami i dołączonymi do nich ławami oraz bar. Na ścianach wisiały okropne wypchane głowy dzików oraz rogi jeleni.   
– Witam wszystkich obecnych! Zebrałam was tu dziś w celu przeprowadzenia jedynej lekcji teoretycznej jaka będzie wam potrzebna.
Szybka zmiana płci zawsze spoko.

Musicie pamiętać, że Istoty tylko z wyglądu przypominają ludzi i to nie wszystkie – przerwał i ostrzegawczo podniósł palec – Ale nie oznacza to, że bez problemu mogą podszywać się pod ludzi. O, nie. Hood uśmiechnęła się pod nosem, słysząc te słowa. Nie było wcale takie trudne. W przypadku Hood potrzebna była jedynie peleryna z kapturem.
Mają lekcję dotyczącą tego, że Istoty mogą ukrywać się wśród nich i nadal nikomu nie przeszło przez głowę to, że dziewczyna ukrywająca włosy pod kapturem może wcale nie być człowiekiem.

– To jest ta twoja Brygada? – zapytał z kpiną w głosie. 
– Przecież doskonale wiesz Billy, że nikt nie pcha się do walki z Istotami – westchnął Garrick. – I tak w tym roku nie jest źle. Mamy mało starych i dołączyła Hood. – Kto? – zapytał chrapliwym głosem Black, przybliżając się z zaciekawieniem do generała. 
– Jedyna dziewczyna w Brygadzie – odparł szeptem, ale Hood doskonale go słyszała. – Mistrzyni we władaniu mieczem.
– Czyli od łuku trzyma się z daleka ? Szkoda. To naprawdę piękna broń  – westchnął przeciągle Billy.
Billy walczył kiedyś z Hood, widział ją i w ogóle, ale nie dość, że jej nie rozpoznaje, to nawet nie zapala mu się w głowie ostrzegawcza lampka na wiadomość, że do Brygady dołączyła jakaś tajemnicza dziewczyna, o przeszłości której nic nie wiadomo, dziewczyna, która świetnie włada mieczem, ciągle ukrywa włosy pod kapturem…

Następne są Istoty Ognia. Jak pewnie wiecie  ogniste stworzonka to moja działka – tutaj wyszczerzył żółte zęby. – Mało już ich zostało, a co dopiero tych silnych! Bo wiecie Istoty Ognia rozkazują ogniowi, on się ich słucha, ale to nie jest taki prosty żywioł. Jest kapryśny i woli działać po swojemu, więc niewiele Istot Ognia potrafi nad nim panować, więc większość to po prostu zwykli ludzie z czerwonymi włosami i lekko szpiczastymi uszami. Jak walczyć z Istotą Ognia? Ano najlepiej z dystansu, bo zazwyczaj nieźle wymachują żelastwem.
Ubogo brzmi to powtórzenie „więc”. I nie widzisz tu jakiegoś smutnego żartu? Doświadczony Łowca opowiada im o tym, jak poznać Istotę Ognia, a jedna z nich siedzi pomiędzy nimi i nikt nie jest w stanie tego określić. Nawet sam Billy.

Wasza role będzie polegać…
Język polska taka trudny.

Poważnie zaczynam się zastanawiać, czy w ogóle przykładasz się do tego opowiadania. Po pierwsze: masa literówek, które mogłyby polecieć przy powtórnym czytaniu tekstu. O interpunkcji nie mówię, swoich błędów się nie widzi, nie każdy się zna, chociaż mogłaby pomóc beta, więc to i tak marne usprawiedliwienie. Ponadto: wszystkie postacie poza Hood wykazują zerowy poziom inteligencji, pierwszy lepszy napotkany na drodze kamień jest chyba bardziej ogarnięty.
Poza tym sama Hood jest typową, wypisz/wymaluj, Mary Sue. Bucera i bezczelność, które mają wydawać się takie cool i w ogóle fajne, w rzeczywistości świadczą o ubogości kulturalnej postaci oraz jej potwornej dziecinności. Oczywiście dziewczyna jest piękna, nieskazitelna, ma srebrne oczy, czerwone włosy, szczególne zdolności, opkowi starzy zostali unicestwieni, gdzieś w tle czai się Mroczna Przeszłość, bohaterka oczywiście jest we wszystkim najlepsza (bo przecież nie inaczej), wszyscy mężczyźni ślinią się na jej widok i tracą umiejętność łączenia sylab w celu wypowiedzenia najprostszego nawet zdania. A no i misja. Tak. Jest jeszcze Misja przez duże „M”. Oraz Zemsta.

IV
–  Wielmożny książę sam nie potrafi ochronić swojej osoby – zadrwiła Hood – Potrafi tylko na nim siedzieć, pobierać podatki od poddanych i zaczynać kolejne wojny! A kto walczy w tych wojnach? On? Phi! Siedzi w namiocie, a giniemy my!
...Na kim siedzieć? Chyba trochę się zgubiłam.

Jakby tego było mało, Hood zachowuje się w tym rozdziale jak rozwydrzony bachor (którym niewątpliwie jest). Została przyjęta do (rzekomo) poważnej organizacji zajmującej się zwalczaniem Istot (ale to nie przeszkadza w tym, by przydzielić ją do ochrony samego księcia, dlatego że bo tak), ale woli strzelać fochy na samego księcia, swoich przełożonych oraz wszystko dookoła.
W sumie za taką pyskówkę i niesubordynację powinna polecieć na zbity pysk.
Ale nie. Oni ją tam trzymają, bo jest Bohaterką, prawda. Imperatyw nie pozwala tu zadziałać dorosłym ludziom zgodnie z logiką.

– Witam, pani – powiedział, kłaniając się – Nazywam się Sir, Arthur i na czas wyjazdu księcia Oktawiana pełnię stanowisko kapitana żołnierzy ochraniających go. Jestem twoim przełożonym, więc WIĘCEJ SZACUNKU, MŁODA DAMO! – krzyknął. Choć jego twarz wykrzywiła wściekłość, nie stracił nic ze swojej urody. Włosy nadal dobrze się układały, podbródek był prosty, a idealne łuki brwi tylko lekko wygięły się, by zademonstrować jak ich właściciel się zezłościł. Usta zmieniły się w cienką linię. 
– Chcesz się bić? - zapytała Hood, wyciągając z pochwy miecz i celując nim w pierś Sir. Arthura.


– Młoda damo, chyba czas nauczyć cie pokory – stwierdził nonszalancko, zrzucając na ziemię czerwoną pelerynę, którą szybko podniósł z ziemi chłopak i zaczął ją czyścić z kurzu. Rycerz wydobył miecz, a wśród obecnych na ulicy dziewcząt rozległy się piski zachwytu.
Niech ktoś zakończy ten festiwal żenady. Proszę.

W ogóle w tym rozdziale pojawia się bohater nazwany: Sir, Arthur.
Ewentualnie: Sir. Arthur.
Tak. Dobrze widzicie, z przecinkiem albo kropką.

Obok dziewczyny rozległy się pojedyncze klaśnięcia.
To bardziej opis dziecięcej bijatyki oraz szarpania za włosy niż faktycznego pojedynku. Poza tym mam wrażenie, że zbiegowisko w postaci kilku gapiów jest takie… jakby to powiedzieć, przerysowane, wyciągnięte wręcz z amerykańskiego filmu.

Sir. Arthur podszedł na swoim koniu do okienka w karocie, zasłoniętego purpurową zasłoną.
Na koniu się nie chodzi, ale jeździ.

Z powodu przeszłości nienawidziła tego człowieka. Na sam jego widok miała ochotę poderżnąć mus sztyletem gardło i patrzeć jak się powoli wykrwawia. Tylko był jeden problem. Nie miała sztyletu.
Ale podobno miała miecz. Nim też da się poderżnąć gardło.

Wpatrywała się w Nekromanta z niemym pytaniem Jakie miny? Chcę zobaczyć!
...Raz odmieniasz słowo „nekromanta”, raz nie.

Faust XIII przegryzł wargę.
Rety, co się wszyscy uwzięli na to „przegryzanie” warg. Przegryźć to można coś na wylot. Wargę można zagryzać lub przygryzać.

Podniósł obie ręce do góry, by potem szybko przykucnąć i wbił dłonie w ziemię przed nim. Robiąc to krzyknął: Eat or be eaten!
Eee… Istnieje jakiś konkretny powód, dla którego nagle ktoś mówi po angielsku?

Rycerze patrzyli na przyzwane stwory ze panicznym strachem, miecze w ich dłoniach drżały, a zęby szczekały jakby z zimna.
Z panicznym strachem.

– Dlaczego się zatrzymaliśmy? – rozległ się głos z karety. Hood pierwszy raz usłyszała księcia. W jego głosie dało się wyczuć zaniepokojenie.
I co, jechali ponad tydzień, a mości książę nie wychodził nawet, kolokwialnie mówiąc, się wysrać?

podręczny sztylet z niecodzienną rękojeścią.
Wait, what… podręczny sztylet?

V
– Skąd to wziąłeś? – padło pytanie. 
Ale to nie Hood je zadała. Zrobił to Black, który wpatrywał się w Nekromantę jak w boga – Gdzie ją spotkałeś? – dociekał,  a jego oczy utkwione były w sztylecie należącym do Hood  
Chłopak wpatrywał się w Łowcę pytającym wzrokiem, nic nie rozumiejąc. 
– Córka? – wymruczał do siebie. – To mamy przerąbane... 
– Jaka córka? – wrzasnął Billy, wypluwając ślinę – Istota Ognia, ot co! Jedyna, która mi uciekła! 
Nekromanta wybałuszył oczy, a szkielety były coraz bliżej Hood. Czerwonowłosa zeskoczyła z konia i wydobyła miecz. Nienawidziła obgadywania za plecami, a oni ewidentnie to robili. To, że nie wiedzieli, że to Hood jest właścicielką sztyletu, nie usprawiedliwiało ich. Była porządnie wkurzona.
Że co? Dziewczyno, oni tylko wymienili uwagi na temat tego, że sztylet należał do jakiejś Istoty Ognia, ale Hood jakże inteligentnie stwierdza, że ją obgadują.

W ogóle skąd tam tyle szkieletów? Znajdowali się na jakimś pobojowisku czy cmentarzysku, na którym chowano wojowników? Piszesz o zardzewiałych zbrojach, więc nie mógł to być zwykły cmentarz, na którym chowano byle kogo. Wypadałoby o takim fakcie wspomnieć.

Większość stworów leżała na ziemi i próbowała pozbierać swoje kości, by ponownie je przymocować.
...Totalnie widzę te pełzające kości dłoni i palców, próbujące przyczepić np. kość udową do miednicy. Problem w tym, że to komediowa wizja pokroju Rąsi z „Rodziny Adamsów”.

Faust XIII podniósł swój miecz ku górze i ustawił się do walki.
Nekromanta, mag, zwykły chłop, Babcia, nieważne. Tutaj każdy zna się na fechtunku.

Ruszył z Hood z zamiarem uderzenia jej w szyję, lecz ta odskoczyła i wytrąciła mu miecz z ręki
Waleczna ta szyja. I skoro ruszył z Hood, to na czyją szyję się zapatrywał? Pewnie chodziło o to, że ruszył „na Hood”.

Za nim stał Billy Black we własnej osobie, z mieczem wbitym w bok chłopaka. (...) Z  rany w boku powoli sączyła się  krew, barwiąc ziemie szkarłatem.
Piszesz o tym, jakby Billy ledwie go drasnął, kiedy on wbił mu w bok miecz. Jakim cudem ta krew mogła się powoli sączyć?!

Z  rany w boku powoli sączyła się  krew, barwiąc ziemie szkarłatem. Charczał, a z ust ciekła czerwona posoka.
Biedny, charczący bok.

Łowca wziął sznur od rycerza, któremu wcześniej polecił wyciągnąć go z juków. Skrępował Nekromancie ręce z tyłu i podniósł go do pionu. (...) Hood powoli zdjęła koszulę Nekromanty, ściągając ją mu przez głowę, następnie namoczyła czyste bandaże w strumieniu.
Jak ona ściągnęła mu tę koszulę przez głowę, skoro miał związane za plecami ręce…?

Łowca zdążył już w tym czasie mało delikatnie zrzucić Nekromantę ze swojego konia, nie zważając na fakt, że jego rana otworzyła się od tego upadku.
Jakby w kilka godzin rana po dźgnięciu mieczem mogła się zasklepić. Poza tym „delikatnie zrzucić z konia” brzmi niczym „subtelnie przejechać samochodem”.

Ciepłe płomienie ognia prześlizgiwały się po ścianach, rzucając na nie cienie. Billy Black leżał w kącie, cicho pochrapując, a Hood tworzyła z rąk kształty zwierząt, przyzywając je do życia.
Billy Black jest znienawidzonym przeciwnikiem Hood.
Hood chce zamordować Billy’ego.
Billy Black śpi i nie spodziewa się ataku.
Hood nie zabija Billy’ego.
Bo po co.

VI
Nieznajoma dziewczyna była dla niego ostoją, dzięki niej zapominał o swojej bezmyślności. Jak on mógł to zrobić? Czemu się nie opamiętał? Czemu ją zastawił? Nigdy sobie tego nie wybaczy, nigdy nie zapomni i zawsze będzie żałował.
Pewnie w skupie dali mu za mało hajsu za tę bezmyślność. Też bym żałowała.

Do jaskini wszedł Łowca, który z zewnątrz z łukiem przewieszonym przez ramię i królikiem w ręce.
Co tu się stało w ten zdań…

– Nie radziłbym – rzucił z przeciwległego kąta Black, podnosząc zakrwawiony nóż ku górze. – Ludzie powiadają, że w dzieciństwie miała straszny wypadek. Wioskę w której mieszkała zaatakowały Istoty Ognia, a jej skóra na tym ucierpiała – dodał i powrócił do przerwanej czynności.
No! Nareszcie sensowne wyjaśnienie!

Dziewczyna ponownie poruszyła się niespokojnie przez sen. Nekromanta chuchnął, a twarz przybrała łagodny wyraz. Śniły się jej baranki skaczące po różowiutkich chmurkach.
Wyziew z paszczy nekromanty, +5 do spokojnego snu.
Zamów już dziś!

Nigdy nie mógł wyłapać jej imienia, bo Black był człowiekiem małomównym i nie był skory do rozmowy z dziewczyną.
Wcześniej przecież wykrzykiwał jej imię.

Nie odpowiadało jej ich powolne tępo,
Może tempo byłoby bardziej odpowiednie.

Przez cienki materiał spodni wyczuwał metalowe ostrze sztyletu.
Zaraz. Oni pojmali groźnego nekromantę i później nawet go nie przeszukali? A on tak sobie radośnie nosi przy sobie sztylet? Okej. Nie mam pytań.

VII
Mam problem z narracją w tym tekście. Głównie jest kolokwialna, ale zdarzają się momenty, w których używasz słów przestarzałych, np. „wzuć”.

– Podnieś łuk do pozycji pionowej. Nogi lekko ugięte, wyprostowane w kolanach
Wait, what…

Hood cieszyła się, że wcześniej niż Black wpadła na pomysł, by przeszukać Fausta.
Black niby jest najbardziej poważanym Łowcą, ale jednak o podstawowych rzeczach nie pomyśli.

Nigdy nie zapomniała i nie zamierzała zapomnieć o Kitsune. O jego ciepłym uśmiechu i o ciału skąpanym we krwi, leżącym pośród śniegu.
O ciele.

VII
Dnie spędzała tak samo: rano i wieczorem odwiedzała Fausta, a resztę dnia spędzała na treningach z Blackiem.
Budujesz koszmarki tego typu. To naprawdę dobrze nie wygląda, nie dość, że to po prostu powtórzenia, to jeszcze w postaci masła maślanego. Mogłabyś (przykładowo) przeredagować to w ten sposób: „Każdy jej dzień wyglądał identycznie: rano i wieczorem odwiedzała Fausta, resztę czasu spędzała na treningach z Blackiem”. To taki prosty przykład, żadne górnolotne zdanie, ale nadaje narracji płynności.

Choć w pewnym sensie korciło ją, żeby zobaczyć jak wygląda książę. Czy plotki mówią prawdę i jest jednym z najprzystojniejszych mężów w Sailand.
Czyli oni faktycznie jechali tam ponad tydzień, a książę ani razu nie wyszedł z karocy? Rety.

Hood po raz pierwszy odważyła się opowiedzieć komuś z zewnątrz o sobie. O ogniu, który w niej drzemał. I o tym, że nie to on kontrolował nią, zamiast na odwrót.
Ostatniego zdania po prostu nie da się zrozumieć.

IX
Podniosła się z podłogi i miała zamiar wyjść po cichu, w końcu było jeszcze wcześnie i większość spała.
Była z Faustem w lochu, skąd mogła wiedzieć, że było jeszcze wcześnie? Przecież wcześniej sam więziony tam Faust nie miał pojęcia, jaka jest pora dnia, a ona ma?

Hood wiele razy bywała u Fausta pod przykrywką opatrywania po nowych sesjach tortur zafundowanych przez Blacka. Zazwyczaj wychodziła późną nocą i nigdy nie zdarzyło się by byli trzeźwi o tej porze.
Wiem, że wcześniej piszesz o strażnikach i pewnie to o nich tutaj myślisz, ale z tych zdań wynika, że to Hood i Faust nie byli o tej porze trzeźwi.

Do swojej komnaty wróciła bez żadnych przeszkód. Dzisiaj miała dzień wolny, więc wdziała na siebie jedną z nielicznych sukni, jakie posiadała i opuściła swoją komnatę.
Zaraz. Wcześniej odmówiła udziału w bankiecie, bo musiałaby włożyć suknię, a do tej nie mogłaby nałożyć kaptura… a teraz tak sobie ma suknię? Bo tak?
W ogóle jeśli chodzi o kaptury itp., to polecam ci, żebyś zaznajomiła się z takimi elementami ubioru jak gremlin lub w ogóle ogarnięcie tematu kapturów okołośredniowiecznych.

Nie miała na sobie ani ciężkiej zbroi, ani spodni, tylko powiewającą tkaninę spódnicy. Suknia nie była wyszukana, wręcz przeciwnie. Była granatowa, z długimi, lekko rozszerzonymi rękawami. Nie miała żadnych ozdób. Hood drażniły świecidełka, oczywiście nie takie z metalu.
Wait, what… a jakie niby świecidełka inne mogli mieć w pseudośredniowieczu?

W tamtych czasach najsilniejszy z Łowców była w terenie razem ze swoją małżonką Elisabeth.
Nie rozumiem ten zdań. „Najsilniejszy z Łowców była ze swoją małżonką”? Czy nie chodziło o to, że Billy i jego żona byli parą najsilniejszych Łowców?

Kelnerka co chwila donosiła nowe butelki magicznego trunku uwielbianego przez mężczyzn i, jak widać, nie tylko.
Wait, what… kelnerka w pierwszej lepszej karczmie w pseudośredniowiecznym opku?

Spódnica granatowej sukni fruwała, a peleryna łopotała, jakby targał ją psotny wiatr. Obróciła się wokół własnej osi,
Peleryna obróciła się wokół własnej osi. A to ciekawe. Bardzo często gubisz podmioty, w dodatku w taki sposób, że w całym akapicie piszesz np. o sukni, by ostatnie zdanie poświęcić Hood, mimo że w podmiocie nadal masz spódnicę/suknię/materiał.

Nakreślmy sytuację: Ben w karczmie opowiadał o tym, dlaczego Black zajął się polowaniem na Istoty Ognia. Otóż kiedyś zabiły one jego ukochaną, sam został dotkliwie poszkodowany i musiał zająć się wychowaniem córki. Stąd postanowienie zemsty.
O czym myśli Hood?

Obudziła się z potwornym bólem głowy, który uniemożliwiał jej funkcjonowanie i przeświadczeniem, że musi to w końcu zrobić. Zabić ją. Zemścić się. Wczorajsza opowieść Bena tylko utwierdziła ją, że podjęta decyzja jest słuszna.
Pomyślmy: Black mści się na Istotach Ognia, bo zabiły one jego żonę. Hood chce zamordować córkę Blacka i jego samego, bo Black kiedyś zabił jej rodzinę. Nie widzisz tu jakiejś zbieżności? Kto, jak nie Hood, powinien go najlepiej zrozumieć? Oczywiście nie tłumaczę tego, co zrobił, ale nie przeszło jej nawet przez myśl, że no, faktycznie Black ma traumę i jest wściekły na cały świat, bo zabito mu ukochaną, więc się mści tak, jak sama Hood, bo wybito mu rodzinę?
Ale nie. Ją ta historia utwierdza w tym przekonaniu. Okej.
Bohater nie musi w stu procentach myśleć racjonalnie, ale wydaje mi się, że dodałoby na autentyczności, gdyby chociaż przez moment miał wątpliwości. Rozumiem, że niektórzy mogą być zaślepieni zemstą, ale bez przesady.

X
– Yahoo! – wykrzyknął na cały głos i przytulił Hood. – Uciekamy! Uciekamy! Tra-la-la-la-la! Świat jest piękny! Kocham świat!
Jest jakiś powód, dla którego mroczny nekromanta zachowuje się jak dziecko?

Już dawno temu kupiła specjalny strój, lubiła ładnie wyglądać – w końcu była dziewczyną. Na początek ubrała przylegające spodnie sięgające do kolan, a potem metalową spódnicę i kobiecy napierśnik. Błyszczący się srebrem i z zielonym kamieniem na środku. Założyła również długie bransolety, by być jako tako przygotowaną na walkę.
Nie wiem, czy to lepsze czy gorsze od żelaznego bikini prezentowanego w RPG-ach. Metalowa spódnica (jak w tym siedzieć?)? Długie bransolety? Borze szumiący, łudzę się, że chodziło o karwasze.

XI
– Nie. Idziemy dalej. Na Hadesa, Hood! Zapomniałaś już?! Musimy dotrzeć do Ciernistego Zakątka jak najszybciej! Doskonale zdajesz sobie sprawę z naszego ogona. Ba! Sama zachęciłaś go, by nas śledził, zostawiając ślady i zabijając jego córkę!
Nie wiem, jak można napisać, że zabicie córki zachęciło go do śledzenia Hood.

– Nigdy nie widziałaś przelotu smoka?
Zaraz. Chwila. Zaczęłaś drugi tom tej powieści i nagle stwierdzasz, że no, w sumie to są smoki gdzieś tam w tej krainie?

– Czy on przypadkiem... – zamyśliła się Hood i wytężyła wzrok. – Tak! Przyjrzyj się! Siodło! Ma siodło na grzbiecie!
Widzę, że alternatywna historia Czerwonego Kapturka zamienia się w crossover z „Jak wytresować smoka”…

– Potem, teraz gonimy smoka – zawyrokowała Hood, a Lotos uśmiechnęła się od ucha do ucha. Miała naprawdę śliczny uśmiech. 
– Przeraża mnie wasza zgodność – zaśmiał się Nekromanta. – Ale nie gonimy smoka, tylko udajemy się do domu. Kuro pewnie tęskni.– Kuro? Kto to? – Hood wlepiła w niego gwieździste oczy. 
– Kot. Bardzo mądry kot. 
– Więc zmierzamy do puchatego kota, który jest bardzo mądry. Pewnie bardziej niż jego właściciel, który zostawił go samego.
Tempo, w jakim Hood zmienia zdanie, momentami mnie przeraża.

XII
Szli dobrą godzinę, maszerując ścieżką pośród pól uprawnych. Na przekór nazwie w Lesie Czarnej Śmierci znajdowały się żyzne gleby, więc Istoty korzystały z ich urodzaju, siejąc złociste nasiona pszenicy.
I oni tak siali w tym lesie. Między drzewami może jeszcze.

Wyciągnął swoje bliźniacze miecze. Ich ostrza były długie i cienkie, dzięki czemu mógł zadawać ciosy na dłuższe dystanse i uderzać w szpary pomiędzy poszczególnymi częściami zbroi przeciwnika.
Dzieki temu łatwo też było je złamać.

Dzięki dwóm mieczom mógł wprowadzać sporo ataków w krótkim czasie.
Borze. Miecze to nie zapałki. Nie da się nimi wymachiwać jak wachlarzami. Do tego potrzeba siły. Nawet rosły wojownik, który od dziecka ćwiczy walkę bronią białą, może mieć z tym problem.
Poza tym: wait a minute… Faust jest nekromantą, tak? Czy tam wszyscy potrafią władać mieczem? Jeśli umiejętność walki mieczem była powszechna, to powinnaś to w jakiś sposób uzasadnić.

Cofając się potknęła się o wystający kamień i padła jak długa na ziemię. Na ustach Fausta zagościł tryumfalny uśmieszek, usiadł na niej okrakiem, przykładając jedno ostrze do jej odsłoniętego gardła. Drugie trzymał w pogotowiu za plecami.
Biedna ziemia, jak on tak mógł na niej usiąść okrakiem.

Bohaterowie przemierzają ten nieszczęsny Las (wśród pól uprawnych/domów/całych wiosek – jest tam w ogóle chociaż jedno drzewo?) Hood decyduje się na sparing z Faustem i ten, jako że jest nekromantą, ponownie wykonuje rytuał ożywienia. Skąd tam niby te kości były? Chyba że do rytuału ożywienia wcale nie potrzeba kości/ciał i one tak, o, materializują się pod ziemią.

Faust oderwał wolną rękę od ziemi i wyciągnął drugi miecz z pleców, atakując w bok.
Przepraszam, ale że skąd on go wyciągnął?

Hood zrobiła kilka kroków i znów wpatrywała się w burzowe oczy.
Mam dość. Poważnie.

XIII
Nie potrafiła swoich rąk, które trzęsły się wbrew woli swojej właścicielki.
Nie potrafiła „opanować”? Tekst naprawdę potrzebuje tego, byś poświęciła mu trochę uwagi. Nie wystarczy naklepać słów z przekonaniem, że stworzyło się niesamowite dzieUo. Już po ponownym przeczytaniu jednego rozdziału powinno polecieć sporo literówek, zjedzonych słów oraz nielogiczności. Dobrze odstawić na jakiś czas tekst i dopiero później do niego zajrzeć. A najlepiej oddać tekst jakiejś becie.

Kolana miał ugięte, a ręce trzymał przy bokach – w każdej chwili mógł sięgnąć po miecze.
...Które miał przecież na plecach.

XIV
Spojrzał na siostrę, która buszowała w pobliskich krzakach, robiąc niesamowity hałas. Co sekundę łamała gałązkę, a co dwie rozdzierała rękawy sukni kolcami.
No faktycznie, niesamowity hałas.

Cały budynek był zbudowany z nieregularnych kamieni, na pierwszy rzut oka widać było, że robił go amator,
Jakim cudem to nie runęło, pozostaje zagadką. Użył chociaż zaprawy?

Faust wyszedł z pomieszczenia, kierując się w stronę linii drzew, a one wróciły do pracy.
Pracowite drzewa są pracowite.

Tym razem ściągnęły pościele, które wyprały nad strumieniem. Pogoda dopisywała, więc powiesiły je na niższych gałęziach ulubionego drzewa Kuro.
Geniusz. Prać pościel tylko po to, żeby zaraz ją czymś ufajdać.

Zasnęłaby, gdyby nie Faust, który kopnięciem otworzył drzwi, które uderzyły z trzaskiem o ścianę. Wtargnął do pomieszczenia i rzucił gałęzie na palenisko.
Noo, gałązkami to oni faktycznie tam napalą. Ponadto powtórzenia.

XV
Jeżu, nie rozumiem, naprawdę. Lotos ma całe ciało poznaczone bliznami i oparzeniami, nagle pojawia się ten, który jej to zrobił (jej były), Lotos krzyczy wniebogłosy, bo się go boi, przybiega Faust (brat Lotos) i rzuca się na niego, okłada pięściami, a Lotos jakby nigdy nic broni tego człowieka, który nie dość, że ją okaleczył, to najprawdopodobniej zgwałcił.
Gdzie tu sens.
Gdzie logika.
Tego nie da się wytłumaczyć nawet syndromem sztokholmskim.

Podsumowanie
Błędy, błędy, błędy. Interpunkcja leży, literówki kwiczą, sens i logika momentami błagają o dobicie. Reanimować trzeba również gramatykę oraz często zjadane słowa. Tekst do porządnej bety, bo po prostu ciężko czytać. Często też piszesz swoim strumieniem świadomości, pewne fakty są niejasne, historia Hood ciężka do zinterpretowania i zrozumienia.

Tworzysz nierealne, nieautentyczne postaci. Są bardzo miernie wykreowane, wszyscy są, nieważne ile mają lat, dziecinni. W dodatku Hood musi być we wszystkim najlepsza i absolutnie każdy pozwala jej na pyskówki, nieważne, ile stopni wyżej byłby od niej. Groźny nekromanta zachowuje się jak rozkapryszony dzieciak, ludzie w Brygadzie tracą resztki mózgu na widok dziewczyny, książę podróżujący ponad tydzień karocą nigdy z niej nie wychodzi (nawet po to, by załatwić potrzeby fizjologiczne i nawet wtedy, gdy na noc rozbijano obóz).

Całym opowiadaniem rządzą imperatywy opkowe. Chatka na skraju lasu? *poof* jest. Doświadczony łowca Billy Black nie przeszukuje Fausta tylko po to, by mogła to zrobić Hood? *poof* nie ma problemu. Przyjęcie Hood do Brygady bez uprzedniego sprawdzenia jej umiejętności? *poof* proszę bardzo! Nikt nie interesuje się tym, dlaczego bohaterka ciągle nosi kaptur? *poof* w sumie dlaczego nie.

Poza tym tworzysz dziwne przeskoki czasowe. Co rozdział pisałaś, że dni/miesiące mijały, ale nie dało się tego odczuć. Na początku mówi się, że bohaterka ma czternaście lat, później właściwie nie wiadomo ile, by nagle okazało się, że ma siedemnaste urodziny.

Hood to typowa Mary Sue, są wyjątkowe włosy (Black wspomina, że Hood nie ściąga kaptura, bo po masakrze w Springsbridge jest oszpecona, ale później dziewczyna w karczmie chwali się, że ma piękne włosy – wtf? A poza tym, skoro ma czerwone włosy, to jakiego koloru są brwi?), wyjątkowe oczy, wyjątkowe zdolności, wyjątkowa przeszłość, wyjątkowa uroda, opkowi starzy unicestwieni, samotna srebrzysta łza, wyjątkowy trening, władanie mieczem bierze się z powietrza (jak i wszystkie inne umiejętności). Dziewczyna nie ma środków na życie, ale to nie przeszkadza jej w tym, by i tak jakoś funkcjonować.
Poza tym jest nieautentyczna w tym, co robi. Zaprzyjaźniła się z Lilly, córką Blacka, a później tak po prostu ją zabiła, nie czując przy tym choćby cienia żalu, wątpliwości. I zapomniała o tym morderstwie po kilku chwilach.

Piszesz o sprawach, o których nie masz zielonego pojęcia: nie wiem dokładnie, jakie czasy funkcjonują u ciebie w opowiadaniu, ale zakładam, że to pseudośredniowiecze. Zabierasz się za opis ubioru. Wspominasz o sukniach i kapturach, niewiele wiedząc, jak dawniej wyglądały. Piszesz o walce na miecze, nie wiedząc nawet, jak ciężki może być miecz oburęczny (chyba że nastoletnia Hood ma nadprzyrodzoną siłę i dlatego bez problemu potrafi go unieść.) Sam opis fechtunku też wygląda tak, jakby postaci machały zapałkami lub kijami. Podobnie jest z opisami miast itp., ale o samych opisach w osobnym punkcie. Mamy więc (rozdział X):
Zapukała do drewnianych drzwi malutkiego domku. Był skromny, zrobiony z kamienia, ale nie sprawiał wrażenia, by mieszkała w nim biedna rodzina
Wygooglanie tego, jak wyglądały średniowieczne/późnośredniowieczne miasta to kwestia kilku chwil. Naprawdę warto zrobić czasem chociażby pobieżny research.

Właśnie. Opisy. Nie istnieją. Ot, bohaterowie wchodzą do miasta i jest miasto. Raz chyba tylko wspomniałaś o tym, co było w pokoju Hood oraz napomniałaś, że na placu treningowym znajdowały się tarcze, do których strzelano z łuku. A tak poza tym, to wszystko toczy się w jednej wielkiej galarecie z dodatkiem „ptaki świergotały, słońce świeciło, a wiatr wiał”, ewentualnie wspominasz, że Hood „wędrowała ulicami Rosy”.

Wciskasz dużo niepotrzebnych informacji – nie dość, że brakuje jakichkolwiek opisów a fabuła jest bardzo dziurawa, uznajesz, że dla czytelnika najważniejszą wiedzą będzie napomnienie gdzieś, że Hood jadła właśnie bułeczkę. Można by wspomnieć o tym przy jakimś szerszym opisie tego, co działo się dookoła, ale w zestawieniu „Hood szła ulicą i jadła bułeczkę” świadczy po prostu o braku kunsztu pisarza.

Metafory – sporo przed tobą pracy, bo teraz są po prostu mizerne, momentami śmieszne. Np. „Chciały chodzić z zadartymi głowami jak pawie, a musiały kryć się po kątach jak szare myszy”, brzmi to po prostu kulawo i nienaturalnie. To samo tyczy się sformułowań pokroju „Słońce grzało z uporem maniaka”. Jak słońce może grzać z uporem maniaka?

Imiona postaci: z lekkim politowaniem patrzę na to, jak je nazywasz. Mamy bowiem Hood, obok jest Alojzy, książę Oktawian, dalej Tsukuyomi, Faust, Lotos… Żeby tu jeszcze jakaś konsekwencja była… Część imion wyciągasz z angielskiego, inne są polskie, coś tam japońskiego, może z niemieckiego – skoro pochodzili z jednego państwa lub przynajmniej obszaru, to dobrze byłoby to jakoś ujednolicić. Nazywanie bohatera z japońskiego dlatego, że uważasz, że takie imię jest słitaśne i fajne, nie będzie dobrym zabiegiem, szczególnie jeśli dwie linijki wyżej jest ktoś nazwany z polskiego, a główna bohaterka to „kaptur” z angielskiego.

Dziury fabularne:
– W pierwszym tomie, podczas pierwszej walki z Faustem, wspominałaś, że Hood widziała w lesie jakiś biały kształt. Później kompletnie o tym zapomniałaś (ja zresztą na moment też).

– Hood nie ma rodziców, jest nastolatką, ale włada bez problemu mieczem dwuręcznym, zaciąga się do (czegoś w rodzaju) najemników, nikt nie zwraca uwagi na to, że to jeszcze dziecko.

– W czasach, gdy ludzie boją się Istot i wszyscy wiedzą, że poznać taką można po kolorze włosów, nikt nie dziwi się, że Hood ciągle nosi kaptur.

Widać wyraźną inspirację mangą i anime. Ale coś, co jest charakterystyczne dla tych gatunków, absolutnie nie sprawdzi się w powieści. Sam tekst jest niestety kiepskim i klasycznym opkoizmem. Przykro mi, ale pomysł nie jest oryginalny, a wykonanie jest koszmarne. Naprawdę nie potrafię powiedzieć nic dobrego o tym tekście.

Dwa. Ale takie bardzo naciągane.


35 komentarzy:

  1. Przykro mi, ale pomysł nie jest oryginalny, a wykonanie jest koszmarne. Naprawdę nie potrafię powiedzieć nic dobrego o tym tekście.
    Dencio: I'm so done with this shit.
    :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Próbowałam być dyplomatyczna. Nawet sobie nie wyobrażasz, ile tekstów "analizatorskich" poszło przy poprawkach do wyrzucenia...

      Usuń
  2. Moim zdaniem powinna być jedynka. Ta historia ma pełno błędów. Już nie wiem, kto chciał kogo zabić. Jest zbyt nierealistycznie. Brakuje mi konsekwencji i skutków. W sumie całą historię powinno się przeredagować jeszcze raz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ocenialam tutaj gorsze opko (głośne szepty chyba) i tamto właśnie dostało jedynkę, zrównanie tych dwóch opek byłoby niesprawiedliwe względem tego tutaj. :P ale dałam te dwójkę z naprawdę ciężkim sercem.

      Usuń
    2. Aż się boję, jak wyglądało to na jedynkę. W sumie współczuję Ci, że musiałaś się męczyć. Sprawdzanie tylko błędów jest wyczerpujące. Przepraszam, że się o to pytam, ale czy wiesz jak idzie Gayaruthiel praca nad recenzowaniem blogów?

      Usuń
    3. Rozumiem, że pytasz o tempo? Niestety, wolniej niż bym tego chciała, mam ostatnio kłopoty ze skupieniem się na tekście, ale dzielnie z tym walczę i dziś przerobiłam kilka kolejnych stron aktualnie ocenianego opowiadania :)

      Usuń
    4. A które opowiadanie teraz przerabiasz?

      Usuń
    5. A gdzie jest ta kolejka?

      Usuń
    6. Tam, gdzie zawsze: http://pomackamy.blogspot.co.ke/p/czyhajacy-w-progu.html ;)

      Usuń
  3. Denece, bardzo dziękuję za ocenę. Uświadomiłaś mi, że to, co dla mnie jest oczywiste, dla czytelnika nie musi. Mam wiele problemów z pisaniem, ale chyba najważniejszym i robiącym najwięcej szkód jest właśnie to, że wiele faktów, wydarzeń znajduje się w mojej głowie, ale nie mają odzwierciedlenia w tekście.
    Wiek Hood... Tak, tutaj mogłam trochę namieszać właśnie przez mój nieudolny sposób przekazywania informacji czytelnikowi. Dziewczynę pokazujemy w wieku szesnastu lat, pod koniec pierwszej sagi ma ich siedemnaście. Czternastolatką była, jak mieszkała w Springsbridge, wielki pożar i te sprawy.
    O białym kształcie wcale nie zapomniałam, znowu wydawało mi się oczywiste, że wszyscy powinni zauważyć, domyślić się, że to Lotos...
    Więc biorę sobie wszystko do serca i chyba zacznę poważnie myśleć o redagowaniu tekstu na nowo. Uzupełnić luki, uporządkować wszystko w głowie, załatwić betę, bo jestem zbytnim leniem i te błędy wynikają tylko i wyłącznie z tego, że nawet jeśli je widzę, nie mam ochoty poprawiać. Wiem, fuck logic, ale... No, nie mam usprawiedliwienia, po prostu straszny potwór zwany lenistwem. Piszę, bo historia mi się podoba (pomimo wszystkich błędów, banalności, braku oryginalności) i chciałabym, żeby zauroczyła innych tak jak mnie, więc literki wystukuję szybko, nieprzemyślenie, byleby brnąć dalej i dalej. Mogę chyba stwierdzić, że piszę na żywca, bez głębszych przemyśleń.
    Charakter Hood taki miał być, nie jest idealna, wręcz przeciwnie. Ta wybuchowość, głupota, to jej skorupa, maska, by nikt nie dostrzegł jej prawdziwej twarzy, żeby nie zobaczyli, jakim potworem jest. Zostało mi zasugerowane, że może powinnam to ukazać w tekście poprzez jej emocje, nie tylko skłaniać do domysłów i refleksji i chyba tak zrobię, gdy już na porządnie wezmę się za "Kapturka".
    Skłaniam główkę z pokorą i jeszcze raz bardzo dziękuje za ocenę. Będzie moim wyznacznikiem, gdy już na nowo "Kapturek" się rozpocznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przepraszam, że nick z błędem, ale "c" jest zbyt blisko "v" :( Zawsze najpierw coś opublikuję, a potem myślę.

      Usuń
    2. Znam ten ból, kiedy piszesz z żywca, a dopiero potem sprawdzasz, co napisałaś.

      Usuń
    3. Wszystko jest do poprawienia, nad tekstem po prostu trzeba dużo pracować. To, co teraz wydaje mi się banalne i przewidywalne, kiedyś możesz przekuć w coś zapierającego dech w piersiach. :)

      Usuń
    4. Proponowałabym jednak kopnąć lenia w zad, bo beta za ciebie błędów nie poprawi. Owszem, zwróci plik z poprawkami i uwagami, ale trzeba je potem w programie edytorskim zaakceptować (do tego nie każdy używa opcji śledzenia zmian). Więc wychodzi na jedno jak przy koszeniu błędów, które już widzisz. Do tego nie każdy chce współpracować z osobą, która ma olewczy stosunek do pisanego tekstu. A przecież też chodzi o to, żeby znaleźć dobrą betę ;)

      Usuń
    5. ^ O to to, już ostatnio o tym u nas pisałam. A potem ludzie się dziwią, że żadna beta nie chce nawiązać z autorem współpracy.

      Usuń
  4. Mogłaś dać jeden pomiot i pół macki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jakżebym mogła wielkiego Cthulhu kroić!

      Usuń
    2. A może zróbcie mniejszego Cthulhu, jak niższą ocenę?

      Usuń
    3. Jest jeszcze taka ocena jak "bluźnierstwo", ale, póki co, nikt się jeszcze na to nie załapał :P

      Usuń
    4. Czym jest właściwie to "bluźnierstwo?". To ocena poniżej jednego pomiocika?

      Usuń
    5. Co trzeba zrobić, żeby załapać się na bluźnierstwo? :D

      Usuń
    6. Dzięki. :-) Dobrze wiedzieć. Przez pewien czas miałam wrażenie, że "bluźnierstwo" odnosi się do blogów bez oceny końcowej w "Katalogu...".

      Usuń
    7. W sumie nie wiem, bo nikt jeszcze na to nie zasłużył. Ale na pewno będzie to... e... szczególne wyróżnienie... :D

      Usuń
    8. Jak dla mnie - poziom tekstu pod względem treści i języka na poziomie milenkomarlenki albo pozytywne przedstawianie rzeczy takich jak nazizm, rasizm, seksizm, gwałty etc.

      Usuń
  5. W opowiadaniach obowiązuje jedność czasu, miejsca i akcji – ty raz prowadzisz narrację w teraźniejszym, raz w przeszłym.

    Przepraszam, ale co to za brednia? Co ma piernik do wiatraka, trzy jedności do gramatyki, a dramat do prozy? Wtf?
    Podanie linka to tym bardziej strzał w stopę, bo nawet tam nie ma potwierdzenia dla tej rewelacji. Autorko bloga, nie wierz: zasada trzech jedności określa budowę fabuły, nie zdań. I, notabene, nie obowiązuje od paru stuleci. W dramacie, znaczy. W prozie nie obowiązywała nigdy.

    Cholera, chyba się napiję. Wtf, just wtf.

    Hasz

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za wytknięcie, link został tam ze względu na to, że przy betowaniu ocenki wytknięto mi błąd i miałam przeredagować (i chyba jest połowicznie przeredagowane, Ryszard mnie chyba poszatkuje, bo to od niego był przytyk do poprawki). W każdym razie za swój debilizm przepraszam i już poprawiam.

      Usuń
  6. Mam wrażenie, że trochę niechlujnie wyszła ta ocena: za mało wskazówek, a za dużo dowcipkowania :-/ O nieuzasadnionym powoływaniu się na zasadę "trzech jedności" ktoś już napisał w komentarzu. Ja tylko dodam, że dziwnie patrzy się na zacytowane fragmenty opowiadania, z których biją po oczach podstawowe błędy, a autorka oceny skupia się na jakichś odległych drobiazgach, na przykład tu:

    "Gwiazdy patrzyły na czerwonowłosą dziewczynę z oczami, w których się odbijały i na pojedynczą srebrzystą łzę, spływającą po zarumienionym po biegu policzku."

    I dalej komentarz wyśmiewający samotną łzę. To prawda, że samotna łza to straszna klisza, ale już raz wcześniej było to wspomniane ("mamy tradycyjną samotną łzę już w prologu"). A tutaj znowu mamy żartowanie z samotnej łzy, a nie pada ani słowo na temat potworka językowego "gwiazdy patrzyły na czerwonowłosą dziewczynę z oczami". Znaczy, te oczy były cechą charakterystyczną dziewczyny? Nie dlatego, że były w jakimś nietypowym kolorze. po prostu dlatego, że były? Po okolicy biegały stada dziewczyn bez oczu i ta jedna z oczami i po tym ją rozpoznawano? "Ach, to ona, ta czerwonowłosa dziewczyna z oczami"? Itd.

    A potem dla odmiany mamy zwrot o 180 stopni, czyli czepianie się literówek i cios poniżej pasa w gratisie:

    "Wasza role będzie polegać…"
    "Język polska taka trudny."

    Akurat ten błąd ewidentnie nie wynika ze słabej znajomości gramatyki, więc suchar o trudnym języku polskim pasuje tu tak sobie. Zamiana "a" na "e" to popularna literówka i to taka, którą samemu trudno wyłapać, bo autokorekta jej nie podkreśli. Znajduję takie we własnych tekstach nawet po kilku sprawdzaniach, wiele tygodni później. Tutaj można było wspomnieć coś o zaletach bety, która pomoże wyłapać różne w rzeczy, w tym również tego typu literówki. Ale lepiej pobłaznować, że "polska język taka trudna", ha, ha.

    Opowiadanie rzeczywiście kuleje, ale ocena też mogłaby się poprawić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Debilizm z zasadą trzech jedności poprawiłam wczoraj (chociaż taki idiotyzm nie miał i nie powinien przejść w ogóle, no, ale jestem retardem i nawet po wytknięciu mi tego w becie jakimś cudem to zostawiłam :p debilem jednak trzeba się urodzić, mnie, jak widać, się to udało).

      Odnośnie błędów: "Dalej nie sprawdzam, sporo masz problemów z interpunkcją, tu potrzebna jest beta, nie jednorazowa ocenka. Tak samo jeśli chodzi o literówki, niektóre są komiczne." - W opowiadaniu jest tak wiele błędów (autorka ma tego świadomość, wystarczy przeczytać jej komentarz), że musiałabym wypisywać 3/4 zdań z każdego rozdziału, żeby wytknąć wszystkie literówki, zjedzone litery, a nawet całe słowa, jakieś potworkowe konstrukcje i inne dziwne rzeczy. Podobnie jest z interpunkcją oraz każdym innym błędem.
      Zresztą chyba na dobre mi to wyszło, że nie pociłam się nad wytykaniem każdego babola, skoro autorka jednoznacznie stwierdziła, że po prostu nie czyta tego, co napisze. Przynajmniej raz zwróciłam uwagę na to, że większość tych głupot mogłaby polecieć po powtórnym przeczytaniu danego rozdziału.
      I ja rozumiem zarzut o przesadne czepianie się literówek, ale, rety, ile można czytać kolejny raz o tym, jak autorka przypadkiem zmieniła płeć bohaterowi, jak zdanie nie ma sensu, bo brakuje w nim słowa, jak jedna literówka depcze sens całego zdania... I to tylko dlatego, że autorce nie chciało się przeczytać tekstu raz jeszcze.
      (Argument z ciosem poniżej pasa zrobił mi dzień - naprawdę).

      "Zamiana "a" na "e" to popularna literówka" - to dla mnie jakaś nowość. ;) Bo sama sadzę mnóstwo literówek, ale zgoła innych. No ale ja to może jakiś speszyl snołflejk jestem.
      No i wcale, w ogóle, nope, nigdy nie zwracałam uwagi na to, że tu pomoc bety jest potrzebna. :P

      Osobiście wolałam się skupić na błędach/dziurach w fabule i jednowymiarowych, kiepsko stworzonych bohaterach oraz praktycznie nieistniejącym świecie, bo jeśli to leży w opowiadaniu, to i najlepsza beta go nie uratuje.

      Usuń
  7. Okej, doczytałam. W sumie mogę się zgodzić z przedpiszcą - więcej dowcipasów niż konkretu, a jakoś mało bawi. Za poprawienie trzech jedności ja również dziękuję. I tylko ostatnia uwaga:

    "Jeżu, nie rozumiem, naprawdę. Lotos ma całe ciało poznaczone bliznami i oparzeniami, nagle pojawia się ten, który jej to zrobił (jej były), Lotos krzycy wniebogłosy, bo się go boi, przybiega Faust (brat Lotos) i rzuca się na niego, okłada pięściami, a Lotos jakby nigdy nic broni tego człowieka, który nie dość, że ją okaleczył, to najprawdopodobniej zgwałcił.
    Gdzie tu sens.
    Gdzie logika.
    Tego nie da się wytłumaczyć nawet syndromem sztokholmskim."

    Obawiam się, że niestety da się wytłumaczyć. Kobiety przemocowców mają naprawdę głęboko zakorzeniony odruch krycia oprawcy i potrafią dokonywać rzeczy niepojętych, na przykład... zarzucić córce gwałconej przez ojca, że jest dziwką i prowokuje (polecam "Mokradełko" Surmiak-Domańskiej. Na faktach i włos może zjeżyć). Także samego odruchu bym się nie czepiała, to się zdarza. Nie jest zdrowe ani racjonalne, ale nie mówimy o zdrowej, racjonalnej sytuacji. Wcale bym się nie zdziwiła, gdyby u takiej Lotos strach przed oprawcą był równie wysoki, co strach przed skrzywdzeniem oprawcy.

    Hasz

    OdpowiedzUsuń
  8. "Często rycerz musiał we własnym zakresie zatroszczyć się o zbroję oraz odpowiedni miecz." - nawet nie tyle co często... Na tym właśnie polegał feudalizm w średniowiecznej Francji :P

    OdpowiedzUsuń