czwartek, 24 września 2015

0089. zapiski-condawiramurs.blogspot.com

Miejscówka przyzywającego: Zapiski Condawiramurs
Przedwieczna: Gayaruthiel. Przy Skrzydłach Ikara pomogła mi niezastąpiona Kura.

Właściwe miejsce

robię to po najmniejszej linii oporu

Nie, żeby Snape nie zachował się nie w porządku – Ile tych przeczeń na jedno krótkie zdanie?

Pozwalam Marthcie mnie objąć i dziwię się samej sobie, że jej nie odpycham. Nie mam siły. Potrzebuję jej. – Siły? Marthy?

Ale nawet jeśli irracjonalnie ciągnęłoby go do mnie, nawet jeśli żywiłby wobec mnie ciepłe uczucia... musi je w sobie zwalczyć, gdyż nie ma dla nas przyszłości. Ale nie z jego winy i to właśnie muszę mu uzmysłowić. Ja po prostu na niego nie zasługuję. // Zaprzepaściłam dla nas jakiekolwiek szanse. Owszem, to James popełnił pierwsze błędy, ale jak jedenastolatek albo nawet czternastolatek mógł to w pełni rozumieć? Zachowywał się tak, jak zazwyczaj zachowują się chłopcy w jego wieku, chcąc okazać dziewczynie uczucia. Wielokrotnie przesadzał, ale to nie zmienia faktu, jak bardzo niesprawiedliwie go potraktowałam. // I właśnie dlatego na niego nie zasługuję. – E no nie. Po co wybielać Jamesa? Zachowywał się koszmarnie, podczas pobytu w szkole był jednym z gorszych dręczycieli innych dzieci. Co takiego niby zrobiła Lily?

Nie szukam u niego wybaczenia, gdyż na nie nie zasługuję – Yyy. Nie no, serio, dlaczego robisz z Lily takie... coś?

Owszem, James jest dżentelmenem, ale czemu miałby być nim wobec mnie? – Po pierwsze, nic nie wskazywało na to, by nim był. Po drugie, dżentelmeństwo nie jest wybiórcze, o to chodzi w tym całym koncepcie.

Stoi przy przeciwległej ścianie, kilka metrów ode mnie. Za daleko, ale i tak bliżej, niż na to zasługuję... – Boże, co za zwiędła, samoumartwiająca się firana.

Na pewno pamiętasz awanturę, którą urządziłam wam około trzech miesięcy temu? Zupełnie bez powodu i skrajnie idiotyczną… Ognista Whisky dodała mi „odwagi” – Whisky w szkole? Co ja czytam?

Lilyanne Evans – I co jeszcze, Jamesoniusz Potter?

A gdyby wiedzieli, jaki koniec ich czeka? – Co to jest, komentarz odautorski? Nagła zmiana narratora?

Było bardzo, bardzo ckliwie. Podejrzewam, że to moja osobista uraza do tego typu tekstów sprawiła, że trochę się wynudziłam – mało mnie obchodzą rozterki uczuciowe jakiejś nastolatki. Zdaje się, że utworzyłaś sobie w głowie swój własny kanon, w którym Lily ma górę kompleksów i idealizuje Jamesa – cóż, takie prawo fanfików.

Syriusz Black

po raz kolejny bardziej tonem niż samym doborem słów bajerował nauczycieli, by otrzymać choć trochę mniej szlabanów, niż na to zasługiwali. – Nauczyciele zasługiwali na szlabany?

Na osiem zdań z rzędu cztery razy użyłaś słowa głos.

Osoba, po której odziedziczył kolor swoich tęczówek, należała do jednej z dwóch, na której mu zależało pomimo przynależności do tej jakże szlachetnej, czarodziejskiej familii, co dodatkowo wzmacniało jego pozytywne odczucia wobec własnych oczu. – Osoba należała do jednej z osób? Mimo tego, że Syriusz był arystokratą? I to razem wpływało jakoś na uczucia do oczu? Bełkot.

Poza tym miniaturka jest całkiem przyjemna, zrównoważona, nie mam jej wiele do zarzucenia.

Pustka

głośno siorpiąc nosem – Pociągając?

Ulicę przebiegła bowiem plotka, że osobą odpowiedzialną za unicestwienie Lorda, jest malutki, ledwie rocznych chłopców. – Coś się złego stało z gramatyką.

Dzisiejszej nocy tłum nie wiedziano – Trzydzieści komentarzy pod tekstem, jedna ocena i nikt, NIKT nie zwrócił uwagi na alternatywną gramatykę?

wszystkiego, co było w nim choć w części ludzie – A w części zwierzęta. Serio, nikt?

przemknął niezauważony w ciemny, nic nieznaczący zaułek – Do zaułka.

Oprócz tego ostatniego wiedział o tym wszystkim tylko w teorii, jednak własnych przemian nie pamiętał w ludzkiej postaci. – Po pierwsze, możesz pozbyć się tego i zostawić samo tym, będzie zgrabnie i wciąż czytelnie. Po drugie, druga część zdania jest cokolwiek bełkotliwa – przemiany miały ludzką postać?

Odejścia nie równały się śmierci, w końcu wtedy byłoby łatwiej, to pustka wiedziała aż za dobrze. – Ha, ale czy pustka wypełniona wiedzą wciąż jest pustką?

Równie często stawały się one synonimem zdrady i pustka sama nie wiedziała, które bolały ją bardziej, zanim parę godzin zajęła jego miejsce. – Co proszę?

Nie rozumiem, po co wprowadziłaś postać Ann, nie jest zgodna z kanonem, nie ma wpływu na fabułę opowieści, ot, jeszcze jedno nieszczęście do koszyka, równie dobrze mogłaś mu dać garba albo spalić dom.

Niezależność

Albus i James też byli tak traktowani, jednak nie przeszkadzało im to, a temu drugiemu wręcz przeciwnie. – Niezgrabnie brzmi ten ostatni człon zdania w złożeniu z resztą.

Hugo od dawna zdawał sobie sprawę, że w Lily drzemie siła, ale nie spodziewał się, że znajdowało się jej aż tyle. – Zarówno Hugo, jak i Lily mają po pięć lat, trochę mi to nie pasuje do przemyśleń takich dzieci, no i skoro Hugon zdawał sobie z tego sprawę od dawna… to właściwie od kiedy?

Albus Severus Potter wyjął paczkę papierosów, podpalił jednego niedbałym machnięciem różdżki i rozłożył swoje nogi na siedzeniu naprzeciwko, które dziwnym trafem znajdowało się tuż obok dziewczyny. – Palenie papierosów przez nieletnich w pociągu do Hogwartu? Aha. Nie musisz podkreślać, że rozłożył swoje nogi, innych nie miał.

Jak zwykle Bob Patil i Grace Brown musieli wyrazić swoje odmienne zdanie. – Znowu niepotrzebna zaimkoza. Tak tylko wspomnę, że Lavender Brown nie przeżyła Bitwy o Hogwart, więc nie miała szans się rozmnożyć. Dlaczego zresztą oboje mieliby nosić nazwiska po matkach? Mam wrażenie, że tego nie przemyślałaś.

Jednak szczęśliwym zrządzeniem losu poznała Hugona, zanim jeszcze po raz pierwszy otworzyła oczy na tym świecie. – Poznała swojego kuzyna, zanim się urodziła? Aha.

Panna Potter uważała przyjaźń za relację jeszcze dziwniejszą niż miłość, taką, która obiektywnie rzecz biorąc, również nie powinna istnieć, a jednak odczuwała na własnej skórze, iż tak właśnie było. – Było tak właśnie, że przyjaźń nie istniała?

Na widok wybiegającego z przedziału Weasley'a Grace parsknęła śmiechem, jednak wystarczyło jedno spojrzenie Lily, by śmiech zamarł jej na ustach. Rudowłosa uśmiechnęła się kpiąco; właściwie ucieczka Gryfona była zabawna, ale nie zamierzała tolerować zachowania Brown w momencie, w którym z niewiadomego powodu zaczęła rozmyślać nad swoją relacją z Hugonem. – Co za koszmarne babsko. Niepotrzebny apostrof.

W żyłach Grace Brown płynęła krew willi – Lol. Z domieszką kamienicy?

choć z pewnością osamotnione jednostki, z pewnością portfel jego ojca zamknąłby im skutecznie usta. – Powtórzenie.

ten portfel był przyczyną, dla której „wspaniała wiadomość” w ogóle miała miejsce – Wiadomość raczej nie może mieć miejsca.

jestem przekonana, że większość z was nie bierze tego jeszcze na poważnie. To poważny błąd. – Powtórzenie. Zbitka: brać coś na poważnie wygląda mi na kalkę z angielskiego, po polsku mówi się raczej: traktować coś poważnie.

Gdy Lily otrząsnęła się ze swoich myśli, profesor Weasley zdążyła przejść już do tematu lekcji, jakim była wzajemna transmutacja małych ssaków. – Znaczy, małe ssaki rzucały na siebie zaklęcia?

Zupełnie inny przypadek stanowił Percy Weasley (...) Lily nie mogła odmówić mu wiedzy, w szczególności z nauczanego przez niego przedmiotu, czyli Numerologii – A czemuż to Percy nie pracuje w Ministerstwie, jak kanon przykazał?

Chłopak dzielił się notatkami, jeśli ktoś go o to poprosił, ponieważ sam z siebie w ogóle się do nikogo nie odzywał. Był najcichszą osobą, jaką znała Potter. – W jaki sposób jego małomówność wpływała na szczodrość?

...naprawdę? Naprawdę Tiara Przydziału zaczyna wyrzucać siedemnastolatkowi zniszczenie zabawki sprzed dwunastu lat? Na litość boską, to nie Święty Mikołaj, wypominający najmniejsze grzeszki w Święta.

Pokój Wspólny Gryfonów był kompletnie pusty, jak zwykle o tej porze. Musiał przyznać, że właśnie taki lubił najbardziej. Nie, żeby unikał towarzystwa ludzi, wręcz przeciwnie. – Ten pokój nie unikał?

– Ten korytarz prowadzi prosto na klatkę schodową we wschodnim skrzydle – podjął Hugon. – Za pięć minut będziemy i zacznie się jazda. // – Co? – Tylko tyle zdołał wypowiedzieć Olivier. Od informacji przekazywanych przez rudego Gryfona powoli zaczynała boleć go głowa. – No dobrze, wiem, naczytałaś się wielu innych fików i przywykłaś do tego, że jeśli pada wiele informacji, to kogoś powinna rozboleć głowa. Ale serio, zdarzyło ci się to kiedyś osobiście? Jedziesz na wakacje, ktoś ci mówi, że tu znajdziesz łazienkę, tam sklep, a siam autobus, a ty czujesz zbliżającą się migrenę od tego nawału informacji? Nie? No właśnie.

Na początku nie spodziewał się, że z tej rozmowy wyniknie coś więcej; uznał, że warto poprosić współlokatora o pokazanie najważniejszych miejsc i przejść, skoro ten sam się napatoczył, dzięki temu może nie będzie chciał rozwalić Hogwartu o ósmej rano – Współlokator miał rozwalać? Podmioty.

– Nie jest najgorszy – stwierdziła chłodno Amanda, nawet nie spojrzawszy na swoją rozmówczynię, tylko nadal malując swoje i tak długie z natury brwi. – Na co komu długie brwi? Ekscentryczną mają modę w tym Hogwarcie. 


– Podejrzewam, że jest na podobnym poziomie intelektualnym co ty, Varren, więc pewnie się tobą zainteresuje. // Emma spojrzała na Lily zdziwiona, najwyraźniej próbowała analizować, dlaczego Lily sprawiła jej komplement. To było takie żałosne. // Zabini oczywiście zrozumiała intencję swojego największego wroga. // – Och, Potter, nie musisz być zazdrosna tylko dlatego, że zdajesz sobie sprawę, że ktoś taki jak on nawet na ciebie nie spojrzy. Powinnaś cieszyć się, że twoja koleżanka ma szansę się z kimś związać, czego niestety nie można powiedzieć o tobie, zamiast jej dokuczać. // – Wiesz, Zabini, niektórzy ludzie są tak bardzo uzależnieni od lizania się po kątach, że nie potrafią być sami nawet przez jeden dzień. Współczuję im, każde uzależnienie to słabość. // – Ponownie nawiązujesz do mojego związku, to naprawdę żałosne i nudne, Potter – stwierdziła Amandra, mrużąc gniewnie ciemne, duże oczy. – Tak mocno atakujesz coś, czego nigdy nie będziesz w stanie stworzyć. Ale cóż, będę miła i dam ci radę, z której z wiadomych powodów i tak nigdy nie skorzystasz. Nie warto jest tkwić w relacji z beznadziejnym chłopakiem. Dlatego, dla twojej wiadomości, rzuciłam Marka. Nie musisz wysyłać swojego szarego pieska na przeszpiegi, powinnaś być mi wdzięczna. Pozwalam ci się za to za niego zabrać, może jemu wystarczysz. // Lily wpatrywała się w Zabini przez chwilę w bez słowa, lecz zdołała się powstrzymać przed zadaniem jakiekolwiek pytania. Nie spodziewała się, że Krukonka rozstanie się ze swoim chłopakiem, ślizgońskim idiotą z szóstej klasy. Oczywiście, musiała dowiedzieć się, czy to faktycznie Amanda rzuciła chłopaka, a nie odwrotnie, więc zamierzała skorzystać z Grey. I mimo że faktycznie wierne oczy Grey miały w sobie coś szczenięcego, nie mogła tak tego zostawić. // – Och, przykro mi, że nawet chłopak nieposiadający mózgu nie chciał mieć z tobą nic do czynienia. To dopiero smutne. A Sharon jest z pewnością o wiele bardziej inteligentna niż twoje psiaki – stwierdziła Lily, patrząc wymownie w kierunku Emmy, która patrzyła się na nią z nienawiścią. Najwyraźniej dotarło do niej, że Potter wcale jej nie skomplementowała, choć pewnie nie do końca rozumiała, za co powinna się obrazić. Nauczyła się jednak, że gdy Amanda czepia się tej rudej wywłoki, to z pewnością jest coś na rzeczy. // – Dziewczyny, musimy iść na śniadanie – oznajmiła szybko Grace Longbottom, która akurat wyszła z łazienki i upinała właśnie swoje włosy w koński ogon. – Już prawie ósma. // Lily westchnęła i zabrała swoją torbę. Właściwie była wdzięczna Grace za interwencję; sama nie mogłaby tak po prostu tego zostawić, a dyskusja zaczynała ją już męczyć, szczególnie że nadal nawet nie poczuła zapachu kawy. Ponadto i tak oczuwała satysfakcję, ponieważ to do niej, a nie do Amandy, należało ostatnie słowo. Zabini miała nieco nietęgą minę, ale milczała, najwyraźniej uznawszy, że również nie ma ochoty kontynuować tej rozmowy. – Łał, Zabini taka speszona, Lily słowa takie miażdżące. Czuję się zażenowana tym dialogiem, całym tym przytoczonym fragmentem.

Z wdzięcznością uśmiechnęła się do koleżanki; akurat wobec Longbottom nie musiała specjalnie się pilnować, należała ona bowiem do zupełnie naturalnych, niezainteresowanych szkolną pozycją osób. Czasami Potter zazdrościła jej przeciętności, a więc i braku konieczności pilnowania każdego swojego ruchu. Tylko że przeciętność była tak bardzo przerażająca pod każdym innym względem, że Potter nie chciała nawet myśleć o tym pojęciu. – Tak, bo oczywiście tylko przeciętne osoby w dupie mają szkolne hierarchie popularności żywcem wzięte z amerykańskich seriali klasy B.

Co gorsza, ramię w ramię z Olivierem stał Hugo, najwyraźniej mocno zaangażowany w wymianę zdań. // Cierpliwość Lily naprawdę była tego poranka wystawiana na próbę zbyt często. Potter zaczęła poważnie obawiać się, że być może nie tylko nie zdoła zjeść śniadania, ale nawet wypić kawy! Na samą myśl aż prychnęła ze złości. // Jeśli jednak pragnęła, aby kolejne posiłki upływały jej w spokojnej atmosferze, musiała zadbać o to już teraz. // Aż za dobrze wiedziała, że wszelką nową konkurencję należy niszczyć, zanim ta jeszcze tak naprawdę powstanie. Uczniowie Hogwartu powinni jak najszybciej zrozumieć, że jedyną interesującą rzeczą w dwójce Francuzów jest to, że zmienili szkołę. A ona zamierzała im w tym pomóc. Już dawno przyrzekła samej sobie, że za jej kadencji nie powstanie żadna nowa szkolna elita. – O my gy, ktoś śmie się interesować innymi ludźmi niż heroina opowieści? Być może nie będzie kawy na śniadanie? Dramat za dramatem, jak żyć w takich warunkach?

– Och, Mary, wszyscy wiemy, że lubisz latać, a skoro na miotle ci nie wychodzi, rozpaczliwie szukasz innych możliwości. Nie musisz nam o tym przypominać – stwierdziła Lily, przerywając tym samym wypowiedź rozentuzjazmowanej Gryfonki. (...) Olivier za to spojrzał na nią, podobnie jak inni, lecz nie widziała w tym spojrzeniu czegokolwiek, co oczekiwała zobaczyć. Cóż, na strach nie liczyła, jeszcze jej nie znał, ale spodziewała się albo jakiegoś rodzaju fascynacji, albo wyrzutu, w końcu nie zachowała się miło wobec Gryfonki. Tymczasem Janvier spoglądał na nią dużymi, zielono-brązowymi, hipnotyzującymi oczami bez większych emocji. – Bo i czemuż miałoby go fascynować czyjeś bucostwo?

Dodatkowo, być może ktoś nieuprawniony w tego typu rozmowach uznałby, że Olivier jest wobec niej miły. – Gdzie można dostać uprawnienia do prowadzenia konwersacji z Marysujkami?

– Lily jest moją kuzynką. // – No tak, przecież Ginny Potter pochodzi z rodu Weasleyów – stwierdził bardzo inteligentnie Olivier. Lily przewróciła oczami z irytacją, nie mogłaby się powstrzymać przed takim gestem, nawet gdyby bardzo chciała. Ileż razy już to słyszała...! Dlaczego Francuzik miałby okazać się inny od reszty magicznej populacji? Żywiła niewielką nadzieje, że skoro sam zaczął z nią dyskusję, to może jest choć trochę inteligentniejszy od większości społeczeństwa, nawet jeśli jednocześnie oznaczałoby to, że musiałaby się nim zająć dłużej, niż planowała. Tymczasem prawdopodobnie niewiele różnił się od innych. – W jaki sposób znajomość panieńskiego nazwiska Ginny świadczy o niskiej inteligencji rozmówcy? Jaki nastolatek, w ogóle człowiek, mówi pochodzi z rodu w zwykłej rozmowie?

Ted został wychowany przez jej rodziców, to nie nosił ich nazwiska. Nie wszyscy więc kojarzyli go od razu z Chłopcem, który przeżył i nie nawiązywali do tego w taki sposób, jakby miał jakieś znaczenie tylko dlatego, że był dzieckiem tak znamiennego czarodzieja... – Węszę bullshit. Nikt nie kojarzył Tonks i Lupina? Nie wiedziano, co się stało z ich synem? Znamienny? Słowo, którego szukasz, to znamienity, względnie znakomity.

Lily nie mieściło się w głowie, jak bardzo ten chłopak był bezczelny. Nawet nie potrafił z nią normalnie porozmawiać, wykorzystywał każdą sytuację, aby zabłysnąć w towarzystwie, a dodatkowo miał czelność pouczać ją w kwestii dobrego zachowania! – Ciężko mi uwierzyć, że nikt nigdy wcześniej nie wytknął Lily jej koszmarnego bucostwa.

– Nie pozwól, aby nie skorzystać z porad tak pomocnych ci dziewcząt. – Bolesna gramatyka.

– Może jedzenie też cię zaskoczy, drogi Olivierze – powiedziała słodkim głosem (...) // – Jeśli jesteś głodna, droga Lily, nikt ci nie broni odejść – zauważył Janvier, uśmiechając się złośliwie do Lily. // – Widzę, że potrafisz nazywać mnie tylko w taki sposób, w jaki ja zwracam się do ciebie, bardzo dojrzałe – Riposty cienkie jak dupa węża.

Śmiechu, który nie dość, że dodatkowo ją pogrążał, był naprawdę przyjemnym dla ucha dźwiękiem. – Ach, jak przyjemnie jest słuchać upokarzających dźwięków!

– Ta twoja kuzynka ma niezły charakterek – stwierdził Olivier, kiedy razem z Hugonem skończył pierwsze tego dnia zajęcia. (...) – Zdziwiło mnie, że w ogóle znała jego imię – przyznał Hugo, wpatrując się w Janviera z osłupieniem. Nie spodziewał się po koledze, że tak trafnie oceni Lily. – Serio? Nie trzeba mieć pięciu doktoratów, żeby rozpoznać epickiego buca, zwłaszcza w tak bliskim starciu.

Siadając na jedynym wolnym krześle, obok wyjątkowo chudego chłopaka, który musiał należeć do Ravenclaw, gdyż nie dzielił z nim dormitorium – Z uczniami z pozostałych dwóch domów przecież też go nie dzielił.

Nie wiedziała, dlaczego mu zaufała, szczególnie skoro przeżyła na własnej skórze tamtych wydarzeń. – Odmieniamy rzeczowniki. Przeżyła – kogo, co? – tamte wydarzenia.

wszystko, co wiązało się z rudowłosą Krukonką, wpływa na nią w bolesny, frustrujący sposób. – Na tę Krukonkę, tak?

Lily zaś bardzo nie lubiła, kiedy staruszka się smuciła. Z innymi ludźmi tak nie było, a z niektórymi wręcz przeciwnie – dziewczynka na ogół bywała z siebie bardzo dumna, kiedy udało jej się zepsuć humor Albusa – Aha.

Sąsiadka stała się również najlepszą przyjaciółką dziewczynki. Zawsze chętnie chodziła z nią do pobliskiego lasu nad jezioro. Grała z nią w karty, czarodziejskie i mugolskie szachy, rozwiązywała krzyżówki, bawiła w zgadywanki i zabawy słowne. – Zdaje się, że ta biedna staruszka naprawdę nie miała dotąd życia.

Ginny wysyłała za pomocą Patronusa wiadomość do Świętego Munga – Sowy są passe?

Owszem, Potter z pewnością nie cechowała głupota, potrafiła celnie ripostować – Tak? Nie zauważyłam.

Nie, żeby aż tak zauroczył się w Krukonce – Zauroczył się Krukonką albo zakochał się w Krukonce.

Zabini musiała przeprowadzić kalkulację, z której wynikło, iż Emma zdarza się być przydatna. – Emmie zdarza się być przydatną, albo po prostu, Emma bywa przydatna.

mimo jej licznych prób wyprowadzenia go do pasji szewskiej – Zarówno tu, jak i w Dniu z mojego życia, stosujesz ten idiom w odwróconym szyku. Doprowadzenia, nie wyprowadzenia – wyprowadza się z równowagi.

Jeśli jednak Scorpiorus faktycznie polubił pannę Janvier, problem stawał się naprawdę poważny. A co najgorsze, gdyby w przyszłości okazało się, iż to nie tylko zwykła sympatia, Albus nie miał innego wyjścia, jak spróbować w jakiś sposób przywyknąć do stałej obecności tej żywej katarynki. // Lily Luna Potter nie grzeszyła wzrostem. – Przydałoby się albo płynne przejście między akapitami, albo przeciwnie, rozdzielenie ich, bo nie wiem, co ma wzrost Lily do rozterek sercowych Scorpiusa.

starannie zaplanowała sobie plan na weekend. – Masło maślane.

i to zupełnie nic sobie nie robiąc, iż jej siostrzenica nienawidzi Heleny. – Nic sobie nie robiąc z tego, że.

Lily nie zamierzała się niepotrzebnie narażać i łamać regulamin – Nie zamierzała łamać regulaminu.

wypożyczyć te cholerne Tajników – Tajniki.

Nie rozumiem, dlaczego Lily nie może po prostu wejść na krzesło albo drabinkę, żeby dosięgnąć podręcznika.

– Zabawa, moja droga Lily, dopiero się zacznie ­– syknęła Amanda, uśmiechając się złośliwie. – Uwierz mi, będę miała niezły ubaw, kiedy będziesz gnić z zazdrości na widok mnie i Oliviera razem. // – W twoich najskrytszych marzeniach a i owszem, ale niestety, droga Amando, nie w tej rzeczywistości – stwierdziła panna Potter tonem ociekającym słodyczą – Boże, jakie to dziecinne, czytać hadko.

nieudolne próby doprowadzenia mnie do pasji szewskiej. – I znowu.

zmuszona została rozpoczęła prace nad aparatem – Coś się wykrzaczyło.

JW jaki sposób klatka schodowa może być skomplikowana? – Literówka.

W dodatku Zabini kupiła sobie nowe perfumy o zapachu lawendy, prawdopodobnie tylko dlatego, że pod koniec zeszłego roku dowiedziała się, iż Lily nienawidzi tego zapachu. – Powtórzenie.

ONZM – Czy to miała być Opieka nad magicznymi zwierzętami? Zły skrót, a poza tym ten przedmiot w ogóle się tak nie nazywał – stworzeniami, nie zwierzętami.

W drugim rozdziale co jakiś czas czcionka zmienia rozmiar w losowych miejscach. W trzecim zmienia również typ.
Nadużywasz słowa inteligencja, wykorzystując je przy opisie niemal każdej kolejnej postaci.

Po sześciu rozdziałach mogę ci powiedzieć tylko jedno: to nie było dobre opko. Jest kolejną odsłoną tego nużącego schematu przedstawiającego pyskatą, niewychowaną Mary Sue jako cud nad cudami. Nie wiem, może byłoby to częściowo do uratowania, gdybyś po pierwsze pokazała, co sprawiło, że z normalnej dziesięciolatki wyrósł taki potwór – bo jeśli chodziło o zniszczenie zabawki, to nie kupuję tego. Czemu jedno średnio przykre zdarzenie sprzed lat miałoby być więcej warte niż trzy lata codziennego pozytywnego warunkowania z panią Grandmoor? Po drugie, może jakimś pomysłem byłoby dekonstruowanie tego schematu poprzez uczłowieczanie Lily, ale czarno to widzę, bo wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to, że planujesz użyć Magicznej Mocy Miłości, czyli kolejnego uciążliwego schematu. Najgorzej czytało się potyczki słowne Lily i Amandy, szczególnie że wkładając im w usta gimnazjalne wstawki, próbowałaś równocześnie wmówić czytelnikowi, że dziewczyny prezentują wysoki poziom i inteligencję.

Co stanie się, gdy w zamku pojawi się nowy uczeń, równie silny osobowościowo Olivier Janvier, z pewnością niechętny do podporządkowywania się komukolwiek? – No niech pomyślę. Czyżby najpierw mieli się sprzeczać, a potem wielce kochać? Najmniejsze zdziwienie świata.

Wolność

Dzieje tychże ludzi z pewnością należą do interesujących, teraz jednak nadszedł czas, by opisać losy najmniej licznej, a przez to najlepiej żyjącej familii. Pod numerem dziesiątym, w jedynym mieszkaniu, które znajdowało się na strychu, mieszkały tylko trzy osoby. Głowę tego zacnego rodu stanowił Piotr Wódczyński. Rzadko kiedy nazwisko aż tak idealnie pasuje do posiadacza, trzeba bowiem powiedzieć, że ten czterdziestoletni, nieco otyły, zawsze zaczerwieniony mężczyzna lubował się wręcz w piciu przeróżnych trunków procentowych. – Zmieniłaś tu styl pisania i nie jest to zmiana na lepsze. Najlepiej żyjącą familią jest wdowiec-alkoholik i dwójka nieletnich dzieci? Zagranie z nazwiskiem bardzo mało subtelne.

Trzy lata temu, gdy w tragicznym wypadku zginęła Ewa, żona mężczyzny, ten zostawił za sobą dawne przyzwyczajenia. – W mojej głowie czyta to zdanie lektor Trudnych Spraw czy innej Anny Marii Wesołowskiej.

Ostatnio jednak życie chłopca stało się nieco łatwiejsze. Ojciec, dzięki swym niezwykłym umiejętnościom towarzyskim, zaprzyjaźnił się z nowymi ludźmi i bardzo często przebywał poza domem. Ba, zdarzało się i tak, że przez kilka nocy był nieobecny, a gdy wracał, zazwyczaj przynosił ze sobą nie tylko zapas alkoholu, ale również coś do jedzenia. Dzięki temu Janek miał więcej czasu, aby bawić się z siostrą – Bardzo trudno mi uwierzyć w przedstawianą tu sytuację. Dlaczego alkoholik, który właśnie odkrył przyjemności płynące z uchlewania się w grupie, miałby się troszczyć o dzieci i jeszcze przynosić im jakieś jedzenie?

sytuacja była się coraz lepsza. – Bez się.

Najwyraźniej rygorystyczny sposób wychowywania dzieci przez Pana Piotra uległ deformacji, a jako że podziwiała tego mężczyznę musiała poznać tajniki nowej metody wychowawczej, by móc zastosować ją nie tylko w szkole, ale również wobec własnych latorośli. – Serio nikt nie zgłosił nigdzie sprawy posiniaczonych dzieci?

Również twoja siostra wydaje się żywsza, widziałam ją ostatnio, gdy odbierałam swoje dzieci z przedszkola. – W jaki sposób dysfunkcyjny alkoholik zdołał załatwić przedszkole?

Żywiła również pewność, że chłopiec nie zrozumiałby, że zamiłowanie do trunków – dziwnym trafem tych samych, które ostatnio sprowadzał pan Wódczyński do domu – spożywanych przez nią prawie każdego dnia znacznie zwiększało walory merytoryczne wykładanych przez nią przedmiotów. – Nauczycielka-alkoholiczka, przychodzi pod wpływem do szkoły, czego zupełnie nikt nie zauważa i nie zgłasza odpowiednim służbom?

W pierwszym odruchu nauczycielka chciała ukarać Janka za bezczelność, powstrzymała się jednak przed wymierzeniem mu klapsa. Biedaczek, był jeszcze zbyt młody, by zrozumieć, że wcześniej – zanim poznała jego ojca – nie miała powodu, by interesować się nim albo jego siostrą. Teraz jednak, gdy dzięki swoim znajomym została przyjaciółką tego jakże mądrego, a wciąż jeszcze młodego mężczyzny, musiała zmienić swoje negatywne nastawienie do jego syna. Jedyny problem, który nastręczał jej teraz wiele wątpliwości i spowodował dużo nieprzespanych nocy, stanowił jej mąż, Władysław. Wiedziała jednak, że jeśli się chce, każdą trudność da się ominąć. Pragnęła poznać pana Piotra bardzo dobrze, a konwersacja z Jankiem z pewnością dawała jej taką szansę. – Zgaduję, że Władysław też jest alkoholikiem i wszyscy zalewają się w trupa w jednej melinie?

Twój ojciec musi być wspaniałym człowiekiem, skoro nie tylko świetnie się uczysz, ale również dogadujesz z kolegami. – Ujemnie sprytna nauczycielka, jeśli zakłada, że chwalenie ojca alkoholika da jej jakiekolwiek fory u dziecka.

Co. To. Było. Nie bardzo wiem, co chciałaś osiągnąć, dobierając takie środki stylistyczne do takiej tematyki, ale obawiam się, że nie wyszło. Jeśli chciałaś podkreślić powagę sytuacji poprzez kontrastowanie jej humorystycznymi wstawkami, to wiedz, że czułam się dość niezręcznie, czytając ten tekst. Twierdzisz, że to miała być pozytywistyczna nowelka, ale zakładam, że do tej informacji również należy podchodzić z przymrużeniem oka, bo wyszło ci jakieś SF z alternatywnej rzeczywistości.
Tekst miał być w założeniu ironiczny, ale przedobrzyłaś i stał się przez to swoją własną karykaturą. Nie wkurzał mnie ojciec, nie wkurzała nauczycielka, wkurzał narrator. Zabrakło choć odrobiny realizmu, elementu sprowadzającego tę historię na ziemię, pozwalającego zasiać w czytelniku ziarno niepewności, zmusić go do wysiłku intelektualnego.

Śmiech

nie miał zamiaru wchodzić w którykolwiek z tych pojazdów – Wsiadać do pojazdu.

Nie, nigdy nie patrzył się w kierunku jezdni (...) nie patrzy się na to mieszkanie – Bez się.

Również jego zapach trudno było jednoznacznie skwalifikować. Nie śmierdział w sposób typowy dla bezdomnych, lecz nie można było tego również nazwać przyjemnym aromatem; otaczała go dość gryząca woń, zawsze ta sama, dochodząca do moich nozdrzy nawet z odległości ponad dwudziestu metrów, lecz nadal nie potrafiłam jej zakwalifikować. – Zakwalifikować. Jeśli czuć czyjś nieprzyjemny zapach z dwudziestu metrów, to przykro mi, ale owszem, śmierdzi i to mocno.

To właśnie ten rechot dopełniał całości, podkreślał prawdziwość wszelkich pozostałych poszlak – tego samego ubrania, kiwania się, niezważania na innych ludzi, wpatrywania się w nicość – pozwalał postawić ostateczną, jak mi się wydawało, diagnozę. – Znaczy, gdyby człowiek się nie śmiał, jego ubranie okazałoby się nieprawdziwe?

Tak, oczywiście ja, Anna Mazurska, jako nowoczesna nastolatka umówiłam się z Tomkiem przez Facebook. Głupio było mi spytać jako pierwszej o numer telefonu. Nie pomyślałam, że będzie jeszcze głupiej, jeśli chłopak pomyśli sobie, że go wystawiłam i randka się nie odbędzie. Przecież tyle rzeczy mogło pójść źle, dlaczego...?! – I co, ta szalenie nowoczesna nastolatka nie ma internetu w telefonie i nie może napisać wiadomości przez Messengera?

Starszą była młoda kobietaStarszą osobą była młoda kobieta brzmi dość niezręcznie.

próbująca bezskutecznie zaciągnąć kaptur na czapkę z ogromnym pomponem. – Naciągnąć.

I wtedy właśnie zrozumiałam, że niepokój, który przy nim czułam, był strachem przed radością powstającą samą w sobie. Radością ludzi nieskażonych konwenansami. I że nie miało żadnego znaczenia, czy byli dziećmi czy dorosłymi, mężczyznami czy kobietami, normalnymi czy… szaleńcami. // I że nie mnie oceniać to ostatnie. – Yyy. Ten wniosek wydaje mi się dość dziwny, trochę tak, jakbyś na siłę chciała napisać coś głębokiego, filozoficznego i o naturze ludzkiej, ale oparła to na nietrafionych przykładach. No i mam rozumieć, że w ciągu tych kilku lat wyłącznie mężczyzna z przystanku i mała dziewczynka śmieli się z radości, a wszystkie inne osoby spotykane przez bohaterkę wcale albo wyłącznie z innych pobudek?

nie tylko z powodu wielkiej lekcji pokory, jakiej udzieliła mi pięcioletnia dziewczynka bawiąca się śniegiem – Jakiej lekcji pokory? Bohaterkę olśniło, że człowiek, którym jest zainteresowana, śmieje się z radości i ma do tego prawo, ale nie sądzisz, że lekcja pokory to trochę zbyt wielkie określenie na ten proces?

Zobaczyć, czy pewne stereotypy tkwiące w społeczeństwie i najwyraźniej we mnie samej mogły zostać przełamane również w czynach. Pragnęłam pokazać jemu i sobie, że go rozumiałam. Że nie uważałam za szaleńca, lecz za człowieka mądrego. – Jezus Maria, lasia spędziła zbyt dużo życia, oglądając Amelię w nieskończonej pętli. Dlaczego zakłada, że ten mężczyzna w ogóle życzy sobie kontaktu z obcymi babami? I to babami, które sobie tworzą jakiś kompletnie odrealniony obraz jego osoby. Nie wiem też, dlaczego człowiek radosny ma się od razu równać mądremu.

Wątpiłam, by zareagował w jakikolwiek sposób na moją bliską obecność, a więc nie wiedziałam, co mogłabym jeszcze zrobić, ale jego reakcja nie była moim celem. – Oczywiście, bo bohaterki tak naprawdę mężczyzna w ogóle nie obchodzi, dla niej liczy się tylko to, co dzieje się w jej głowie.

Po raz pierwszy i chyba po raz ostatni poczułam na jego widok coś innego (lecz równie irracjonalnego) niż niepokój – ulgę. (...) Nigdy wcześniej, nawet wtedy gdy zobaczyłam go po raz pierwszy po tej długiej nieobecności rok temu, nie poczułam tak wielkiej ulgi na jego widok. – No i po co było pisać, że to był pierwszy i ostatni raz?

Nie jestem fanką tego tekstu. Mamy mężczyznę, który co parę dni zaśmiewa się na widok jaskółek i dziewczynę, która ma na jego punkcie obsesję i układa sobie w głowie miliard scenariuszy z nim w roli głównej. Na koniec łączy ich wspólny wybuch śmiechu, a lasia odkrywa, co to prawdziwa radość. Strasznie to naciągane, bo mam wrażenie, że dziewczyna jest z tych, co wszędzie szukają drugiego dna i ukrytych znaczeń.

Szósty zmysł

podziwiam spojrzeniem Twoje pełne usta – Nie jestem pewna, czy da się podziwiać spojrzeniem.

gdy wysypywałam na twój szyty na miarę garnitur hektolitry soli kuchennej – Za moich czasów sól mierzyło się raczej w kilogramach niż w litrach.

A teraz, gdy siedzisz przede mną w tej okropnej kraciastej koszuli, jakże niepodobnej do tamtego garnituru, uświadamiam sobie boleśnie, że gdybyś trzymał kieliszek z tym trunkiem, nie poczułabym go. Jednak to nie brak węchu jest najgorszy. Wręcz odwrotnie, jestem przekonana, że oboje czujemy cholerny odór moczu, strachu, niesprawiedliwości i zła – Jeśli bohaterka czuje zapach moczu, to o jakim braku węchu rozmawiamy?

Być może potrafiłabym walczyć z większą zażyłością – Czyli walczyć o to, by zażyłość była mniejsza, czy jednak użyłaś niewłaściwego słowa?

Być może poczułabym jakiekolwiek pozytywne uczucie, cokolwiek, co nie byłoby przerażającą pustką, świadomością bycia bez wyjścia… – Może raczej: bycia w sytuacji bez wyjścia?

Byłoby fajnie, gdyby bohaterka zdecydowała się na jedną linię zeznań. Najpierw twierdzi, że szyba oddziela ją od skazańca tak skutecznie, że odziera naszą heroinę z woli walki, a ukochany mógłby równie dobrze żyć na innej planecie (Ale wiem, że gdybym mogła cię dotknąć, zyskałabym dowód, że jesteśmy na tym samym świecie, i dałoby mi to siłę do walczenia o niemożliwe. Pięciomilimetrowej grubości szyba dzieli nas bardziej i boleśniej niż odległość między Ziemią a Słońcem.). Następnie przyznaje, że wolałaby dać sobie spokój z odwiedzinami (Byłoby dla mnie lepiej, gdybym nie przychodziła do ciebie, gdybym wmawiała sobie, że jesteśmy na tej samej planecie, w tym samym miejscu i rzeczywistości i że w każdej chwili mogę poczuć twoją rękę…). Nie ma woli walki, nie chce przychodzić, no cóż, wygląda na to, że postawiła kreskę na obiekcie swych uczuć. A jednak zależy jej na nim na tyle, by wbrew sobie odwiedzała go tylko po to, by wywołać jego uśmiech (Jednak wiem, że potrzebujesz moich wizyt – jedynej osoby, która wierzy w nieprawdopodobną prawdę. Widzę to w twoich oczach, gdy przychodzę. Jestem w stanie cierpieć, żeby zobaczyć twój uśmiech.). Sama nie wiem, być może przesadnie się czepiam.

Dobrze, że nie próbujesz nakreślić bardziej szczegółowego tła, bo łatwo byłoby tę miniaturkę skiepścić. Przekazujesz dokładnie tyle informacji, ile jest potrzebne, by wczuć się w sytuację. Podoba mi się uporządkowanie tekstu względem punktowania kolejnych zmysłów. To chyba najlepszy z twoich autorskich tekstów, bo nie pozwoliłaś sobie na popadnięcie w męczącą przesadę. Tekst zdecydowanie czwórkowy, przemyślany i zapisany poprawnie.

Bratnie dusze

Dlaczego obecność sprawdza się przed drzwiami do sali, kiedy w dodatku jest tak dużo ludzi, że bohaterka zdążyła zrobić rundkę po uczelni? Czemu zabłądziła w drodze do uczelni, choć ją przemierzała dzień wcześniej, a wewnątrz samego budynku orientuje się bardzo dobrze? To norma na medycynie, że trzeba torbę oddać do szatni?

Lasia zerwała ze swoim chłopakiem, Piotrkiem, po czterech miesiącach. Zaczęli chodzić ze sobą w drugiej klasie liceum, zerwała z nim na studiach. Coś tu chyba nie gra.

Mój związek przetrwał niecałe cztery miesiące, jednak nie było w tym rozstaniu żadnej twojej winy, co próbowało mi wmówić całe moje otoczenie. – Otoczenie próbowało wmówić brak winy?

co zrobić, żeby zaczarować dziewczynie w głowie – Zawrócić w głowie albo oczarować dziewczynę.

Z jednej strony stanowiło to problematyczne – Albo stanowiło problem, albo było problematyczne.

Prawie w całości spędziłam je z Robertem i jego ekipą, jeżdżąc po całej Polsce, głównie w góry, i zbierając materiał do kolejnego numeru National Geographic. – Uhm, a któż pozwolił jej pracować dla takiej gazety? Po jednym małym kursie dorównywała już zawodowemu fotografowi? Nie sądzę.

Idąc za radą mojej siostry, która podejrzewała, że możecie się nie polubić, wybraliśmy się w miarę naturalne miejsce – poszliśmy na pizzę do Manufaktury. – Chyba chodziło ci o neutralne.

to chyba najtrafniejsze słowo, jakie mogłabym użyć. – Jakiego.

A później nie myślałam już nic, ponieważ zacząłeś całować mnie tak zachłannie, jak jeszcze nikt nigdy mnie nie całował, tak, że nie mogłam nabrać powietrza, tak, że prawie spadłam z własnego łóżka. Nie był to dobry pocałunek, taki, który ściąłby mnie z nóg, zważywszy na okoliczności, było to niemożliwe. A jednak potrafię go odtworzyć z najmniejszymi detalami do dziś, to, jak mnie trzymałeś, jak głaskałam cię po głowie, jak mokre były twoje wargi i jak nieświeży był twój oddech. – Nieświeży oddech to dość delikatne określenie na to, co wydobywa się z ust zarzyganego pijaka.

Twoja matka umarła tego samego dnia, kiedy miała zostać wypisana ze szpitala. – Chcieli wypisać osobę w takim stanie? Czy w wielkim pechu matka potknęła się na schodach wyjściowych?

I znów opowiadanie, z którym jest mi nie po drodze. Jest rzewnie, jest uczuciowo, ale te emocje sprawiają, że mam głównie ochotę ziewać. Nie wykluczam jednak, że młodszemu czytelnikowi tekst ten może przypaść do gustu.

Skrzydła Ikara

Niemcy gdzieś znikli, ale i tak nikt nie zamierzać nadmiernie ryzykować – dopóki nie było takiej konieczności, nie opuszczano w miarę bezpiecznych mieszkań. – Jest już po Powstaniu, ale jeszcze trwa wojna, Niemcy systematycznie burzą Warszawę kawałek po kawałku, więc nie istnieje coś takiego jak w miarę bezpieczne mieszkania.

W tej chwili nie odzywali się do siebie – nie musieli. Wystarczało im to, że trzymali się za ręce i wpatrywali się uśmiechnięci w jedno z na wpół rozbitych okien budynku stojącego naprzeciwko. Tę brudną szybę uważali za coś niezwykłego, przejście do lepszego, piękniejszego świata, ponieważ właśnie w tym momencie sprawiała, że stanowili jedność. – Umm... jak?

Nie mogłabym stracić i jej. Matka i bracia już nie żyli, a ojciec został zesłany do Auschwitz. – Od 1942 roku Czerwony Krzyż dostarczał do Auschwitz paczki żywnościowe i listy, jednak bohaterka zdaje się całkowicie skreślać uwięzionego tatusia, gdyż to pierwsze i ostatnie zdanie, w jakim ten się pojawia. 

Została mi tylko Marysia, której życie musiałam chronić bardziej niż własne. Dlatego właśnie pokonałyśmy prawie pół Polski, by dostać się do Warszawy. Być może było to niebezpieczne, wręcz głupie, ale musiałam znaleźć się gdzieś, gdzie żyła jeszcze moja rodzina. – Skąd pochodzą? Jak się tu dostały? Czy musiały przebyć daleką drogę? Czy tam, skąd przyszły, nie było jednak bezpieczniej? Jeśli laski przejechały pół Polski – musiały sobie poradzić z kontrolami w pociągach, sprawdzaniem dokumentów przy każdej możliwej okazji, a może nawet łapanką w jakimś mieście po drodze albo coś itd. – jednak potem w Warszawie nie potrafią dotrzeć na Mokotów? Coś tu nie gra.

Do stolicy przybyłyśmy miesiąc temu, przez pierwszą noc szukałyśmy jakiegokolwiek schronienia, lecz znalazłyśmy je dopiero następnego dnia. Udzielił go nam Piotrek – chłopak, który wprowadził mnie później do warszawskiego podziemia. – Dlaczego nie poszła od razu na Mokotów do dziadków? Nie zawiadomiła ich nawet? Poczta działała, napisać można było. Komunikacja miejska też działała, w ogóle łapanki łapankami, ale ludzie normalnie żyli, chodzili do pracy, łazili po ulicach itd. We „W tajnych drukarniach Warszawy 1939-1944” Michała Wojewódzkiego, który był nielegalnym drukarzem, przeczytać można, że dwa razy w tygodniu pół Warszawy przemierzał z tonami (!!!) świeżo wydrukowanej prasy, a tu takie trudne zadanie dla bohaterki. Nie mówiąc już o łączniczkach, które jakoś dawały radę roznosić informacje i rozkazy po niemal całym mieście. Generalnie, gdybyś napisała, że przyjechały w przeddzień powstania i potem Mokotów został odcięty, no to ok, ale tak o – bessęsu.
No i ta grupka młodych konspiratorów w opuszczonym domu. Chyba że w ruinie, ale po oblężeniu Warszawy część domów odbudowano, a w reszcie panował raczej ścisk, gdzieś się musieli pomieścić ci wszyscy ludzie ze zburzonych domów i wysiedleni pod kwatery dla Niemców, albo z ulic, na których powstało getto. Konspiratorzy też nie mieszkali na kupie w kryjówkach, tylko albo z rodzinami, albo w jakichś wynajętych pokojach u ludzi, starając się jak najmniej zwracać na siebie uwagę.

Dokładnie zaplanowałam trasę – starannie ominęłam miejsce, gdzie trzy dni wcześniej miała miejsce łapanka. – Bo następnym razem Niemcy na pewno wybiorą to samo miejsce.

Co to za walki uliczne? Ludzie podziemia raczej nie prowadzili jakichś walk na własną rękę, AK było wojskiem, Szare Szeregi też. Nie było tak, że każdy konspirator chodził z bronią i w niebezpiecznej sytuacji od razu ją wyciągał i strzelał; akcje zbrojne były starannie planowane, przemyślane itd. Strzelanina na ulicy była ogromnie ryzykowna nie tylko ze względu na samych konspiratorów, ale też ludność cywilną – za każdego zabitego Niemca rozstrzeliwano niewinnych, na przykład zgarniętych w przypadkowych łapankach Polaków. Jeśli podziemie decydowało się na akcję ze strzelaniną, musiało mieć w tym jakiś konkretny cel.

Za mną i Marysią biegły jeszcze dwie osoby, którzy – jak zdołałam odkreślić, gdy na chwilę spojrzałam w tył – okazały się naszymi wybawicielami. – Które okazały się.

znalazł się tuż pod przesmykiem, przez które wpadało światło słoneczne; było dopiero południe, więc nawet w wigilię słońce wciąż świeciło. Jakby nie wiedziało, że panuje wojna... – Bo zazwyczaj wojny trwają w kompletnych ciemnościach? Nie wiedziałam.

Również oliwkowy odcień jego skóry i głęboki kolor pełnych ust wydawały mi się czymś wręcz nadziemskim. Kruczoczarne włosy zdawały się być wyjątkowo gęste – No, z takim wyglądem, to on faktycznie powinien ukrywać się po jakichś kryjówkach albo wręcz przesiedzieć całą wojnę w piwnicy, szafie, kanałach… Z twojego opisu można wywnioskować, że wygląda jak Żyd.

Cóż, to nie stanowiło z pewnością niczego nadzwyczajnego, wszyscy wyglądali na dojrzalszych niż w rzeczywistości, ale wszystko ponadto zdecydowanie takie właśnie było. – Dojrzalsze? Nadzwyczajne?

– Dziękuję, Mar – powiedziałam tylko. – Mar, jako zdrobnienie Marysi, które to samo jest zdrobnieniem Marii? Naciągane trochę.

– Tutaj mamy mapę Placu Trzech Krzyży ze wszystkimi ulicami dochodzącymi do niego, dojściem do najbliższych bezpiecznych miejsc i proponowanym rozmieszczeniem osób podczas całej akcji. Celem będzie zerwanie flag niemieckich z kościoła, narysowanie tylu znaków Polski Walczącej, ile się da, oraz rozrzucenie i poprzyklejanie tekstów polskich kolęd. – Takie akcje były raczej podejmowane indywidualnie, każdy na własną rękę malował kotwice, ewentualnie ubezpieczał go jakiś kolega... A tu opisujesz zorganizowane działania jak przy jakiejś akcji zbrojnej. Poza tym jeśli to warszawiacy, to okolice Placu Trzech Krzyży znają i bez map. No i kto wieszał flagi na kościele…

Dziesięć minut później, wraz z Czarnym, Kaśką, którą poznałam kilka dni temu, i wysokim chłopakiem, którego pseudonimu nie zapamiętałam, zostałam oddelegowana do zdobycia co najmniej dwudziestu kartek papieru. – Kiedy piszesz zdobyć, co właściwie masz na myśli? Bo wiesz, sklepy papiernicze funkcjonowały bez przeszkód, a naszym bohaterom potrzebnych jest tylko dwadzieścia kartek, podczas gdy nielegalni drukarze zdobywali papier na tony.

Choć nikt nie powiedział tego wprost, było jasne, że skoro mieliśmy iść dwójkami, Kaśka na pewno wybierze się z Wysokim, jak przezwałam go w myślach. Dowiedziałam się, że znali się od dziecka, a jakiś czas temu zostali parą. Omówienie, jak podzielimy się pracą (czyli która para gdzie się uda), zajęło nam nie więcej niż pół minuty – Rozumiem, że to na wypadek, gdyby jeden ze sklepów był w Wigilię zamknięty?

Mój lewy nadgarstek podtrzymywany kawałkiem deski i podwiązany starą bluzą Piotrka zwisał bezładnie, jednak możliwość działania sprawiała, że nawet o nim nie myślałam. – A do lekarza nie poszła, bo...? A, bo jest strasznie zakonspirowaną konspiratorką. Mała podpowiedź: lekarz nie jasnowidz, nie odgadnie, w jaki sposób doszło do tego urazu, jeśli dziewczyna sama nie zacznie mu się zwierzać. Bohaterka nie ma się czego obawiać. Nawet dla konspiratorów można było zorganizować normalną opiekę medyczną, a zerwanie paru flag i narysowanie kotwic z pewnością nie było taką sprawą życia i śmierci, żeby musieli zatrudniać osobę ze złamaną ręką.

Nos miał dokładnie taki, jak wszystkie rzymskie rzeźby, które oglądałam w albumach w tamtych czasach, siedząc na kolanach mojego ojca, historyka i miłośnika starożytności. (...) Osobiście uznałam go za greckiego boga. – Grecki bóg o rzymskim nosie?

Po zdobyciu kartek wróciłam samotnie do kryjówki, w której czekała na mnie Marysia. Czarny udał się na właściwą akcję, tak jak zarządził Piotrek. Osobiście pragnęłam, by wrócił ze mną i bezpiecznie spędził noc w piwnicy, ale moje zdanie nikogo w tym momencie nie obchodziło. Nasz dowódca słusznie uznał, że przemykanie się w trakcie nocy wigilijnej na daleki Mokotów nie należało do najmądrzejszych pomysłów – Zaraz, to ona miała metę na Mokotowie, tym samym, na którym mieszkali jej dziadkowie, do których z tajemniczych powodów nie mogła się przedostać?

Następne dwa tygodnie spędziłam w domu dziadków, w którym, jak się okazało, ukrywali sie Żydzi. Nie widziałam go przez ten czas ani razu. – Dwa krótkie zdania, a tyle pytań. Jakim cudem wreszcie udało jej się przebić do podobno nieosiągalnej lokacji? Dlaczego nie ma ani słowa opisu reakcji na odnalezienie najbliższej rodziny? Żydzi sami się wzięli i ukryli, czy ukrywali ich dziadkowie? Jeśli to pierwsze, to czy nie zdziwili się ani nie zaniepokoili nagłą obecnością dwóch obcych dziewczynek? Dlaczego dziadkowie obchodzą bohaterkę tak mało, że już w drugim zdaniu na powrót wspomina o obiekcie uczuć? Co więcej, to chyba pierwszy i ostatni raz, gdy w ogóle podejmujesz temat Żydów, pojawiają się gdzieś na piętnastym planie, by za chwilę zniknąć, wywołują dokładnie zero zainteresowania w bohaterce.

Piętnastego dnia odpoczynku moje wyrzuty sumienia sięgnęły zenitu, a chęć działania stała się nie do poskromienia. Lewa ręka wróciła niemal do pełnej sprawności. – Ręka zrastająca się w dwa tygodnie? Bez ingerencji lekarza? Cuda, panie! http://mamzdrowie.pl/leczenie-zlaman/

Pod pretekstem próby zdobycia czegoś, co można by zjeść na ciepło, skierowałam się prosto do kryjówki. – A dziadkowie tacy biedni, że nie stać ich choćby na kartofle? Dlaczego bohaterka nie podejmie pracy zarobkowej? Jakim sposobem ona właściwie utrzymuje siebie i siostrę?

mojej drużynie udało się uratować trzech nierozważnych siedmiolatków, którzy dość głośno wykrzykiwali niewybredne uwagi dotyczące gestapowców, a których rodziców zabrano podczas łapanki kilka dni wcześniej, i nasza grupa jeszcze się powiększyła. – Siedmiolatkowie, tak jak i Żydzi, pojawiają się wyłącznie w roli Dramatycznej Dekoracji Fabularnej (DDF). Ani potem po nich widu, ani słychu, a przecież bardziej prawdopodobnym jest, że jako sieroty trafiliby do jakiejś ochronki, np. prowadzonej przez zakonnice. Konspiracyjna organizacja raczej się dzieciórami nie zajmowała.

chłopak musiał przedostać się na Bemowo, ale najwyżej za cztery dni powinien wrócić. – Dlaczego zajmuje mu to tyle czasu, skoro Powstanie jeszcze nie wybuchło? Na Bemowo, które zresztą wtedy nazywało się Boernerowo, kursował tramwaj.

Musiałam jednak wrócić do dziadków. Gdy wchodziłam na klatkę schodową prowadzącą do ich mieszkania, uświadomiłam sobie, że zapomniałam przynieść jedzenie. Wiedziałam też jednak, że nie miało to w tej chwili żadnego znaczenia. // Drzwi bowiem były wyważone. // Czując zniewalający ucisk w okolicach serca, ostatkiem sił wbiegłam do mieszkania – Niemcy mieli zwyczaj zakładać „kocioł” w mieszkaniach, w których znaleźli coś nielegalnego, siedzieć tam nawet i po parę dni i aresztować wszystkich, którzy przychodzili. Jest więc prawdopodobne, że bohaterka wpadłaby w ten sposób. Logiczniej byłoby, gdyby wyszły gdzieś obie z Marysią i wracając, zostały ostrzeżone przez kogoś z sąsiadów.
Zniewalające to może być spojrzenie tróloffa, a ucisk np. obezwładniający.

następnie głos łkający prosto w moją brudną, niegdyś niebieską, a obecnie szaroczarną bluzkę. – No i czego toto takie brudne łazi? Przecież nikt nie broni jej się umyć czy wyprać ubrania.

Nie mogłyśmy zostać w tym mieszkaniu nawet jednej nocy dłużej. Zdawałyśmy sobie sprawę, że dziadkowie nigdy nie wrócą, nie był więc to już dom, lecz miejsce przeklęte. – Ale zabrały ze sobą jakieś pieniądze, cenne przedmioty, cokolwiek, co ułatwiłoby przeżycie, prawda? ...prawda?

cudem znaleźli schronienie u jakichś znajomych – w pomieszczeniu, w którym nawet jedna osoba ledwie się mieściła. – To co to było za pomieszczenie, wygódka?

Dokładnie tydzień po tym, gdy zostałyśmy zmuszone zamieszkać w zimnej, trzeszczącej, przerażającej piwnicy – Trzeszcząca piwnica…?

Powrót do mieszkania na Ochocie okazał się jednak niemożliwy, gdyż rudera, w której spaliśmy, ostatecznie się zawaliła. Na szczęście nasi współmieszkańcy przebywali wtedy poza domem; co więcej, cudem znaleźli schronienie u jakichś znajomych – w pomieszczeniu, w którym nawet jedna osoba ledwie się mieściła. Dlatego właśnie mimo że Piotrek już pierwszego dnia zaoferował nam kąt do spania, z żalem musiałam odmówić. // Dokładnie tydzień po tym, gdy zostałyśmy zmuszone zamieszkać w zimnej, trzeszczącej, przerażającej piwnicy, pojawił się Krzysiek, a jego zielono-złote, wielkie oczy zasłonił jeszcze większym cień niż poprzednio. // Dawno minęło południe, a Piotrek zabrał Marysię do nowego mieszkania, aby mogła zjeść pomidorową z ryżem. Moim pierwszym odruchem było pójście z nimi, ale powstrzymałam swój żołądek przed tęsknotą za takimi rarytasami, dzięki czemu – pod pretekstem pilnowania kwatery, która w tym momencie zamieniła się w składowisko wielkiej ilości papierów będących projektami kolejnych akcji – zostałam sama i wreszcie nie musiałam niczego udawać. – Nie bardzo łapię się w tych mieszkaniowych machinacjach. Mówiąc o nowym mieszkaniu z zupą, masz na myśli tę trzeszczącą piwnicę? Kto zrobił obiad, jeśli nikogo tam obecnie nie ma? Co ma do tego ta nagła wstawka o pojawiającym się Krzyśku?

Od razu poczułam, że byłyśmy sobie bliskie, a potem, niespodziewanie, wiedziałyśmy o sobie nawzajem właściwie wszystko. Tak, typu relacje zdecydowanie nie należały do bezpiecznych. Wiedziałam o tym, wszyscy wiedzieli. Nie powinno było się tworzyć z innymi zażyłych więzi, skazywać samego siebie na prawie pewne cierpienie. Szczególnie że wojna zdążyła już dotknąć każdego. Nie znałam nikogo, kto nie straciłby choć jednej ukochanej osoby. – Tak, i ludzie podczas wojny wcale się nie zakochiwali i nie pielęgnowali przyjaźni, nic a nic.

Nie wiedziałam dokładnie, w którym momencie zrozumiałam, że to miłość. Miałam, rzecz jasna, świadomość że to uczucie istniało, w końcu to właśnie tym było cierpienie, jednak długo, bardzo długo nie chciałam przyznać sama przed sobą, że go pokochałam. – Cierpienie było miłością?

Pod koniec stycznia wraz z Marysią zamieszkałam na Rakowcu, w opuszczonym mieszkaniu, które znalazła Kaśka. – Z opisu wygląda to na domek jednorodzinny. Wspominałam o trudnościach mieszkaniowych w Warszawie – wątpliwe, żeby budynek aż do 1944 stał pusty, nawet gdyby właściciele nie mieli możliwości odbudowania zniszczonej części, to korzystaliby z reszty. A gdyby np. zginęli, z pewnością już dawno wprowadziliby się dzicy lokatorzy… Co więcej, nie wspominasz ni słowem, by po rozpoczęciu Powstania nasi bohaterowie zmieniali miejscówkę, a wtedy właśnie na Ochocie (której Rakowiec jest częścią) działo się to: https://pl.wikipedia.org/wiki/Rze%C5%BA_Ochoty

Jednogłośnie ustaliliśmy, że będzie to również najlepsze miejsce dla przeprowadzania tajnych kompletów, i tym sposobem trzy bądź cztery razy w tygodniu brałam udział w lekcjach – najczęściej historii. (...) Wysoki i Krzysiek przychodzili zawsze trzy razy w tygodniu, o tej samej godzinie, czasami również w pozostałe dni, na ogół na tajne komplety. Dwa razy wychodziliśmy my, raz oni. – Czyli generalnie w chałupie mieszka mnóstwo młodych ludzi i drugie mnóstwo się tam kręci i ciągle spotyka. Niechby mieli jakiegoś wścibskiego sąsiada… Kto prowadził te lekcje? Na zajęcia się przychodziło czy wychodziło?

Ostatnie dwa tygodnie nie należały do udanych, w trakcie bójki podczas jednej z łapanek zginęły trzy osoby z naszej grupy, a kolejna kwatera została odnaleziona przez Gestapo – na szczęście nikogo w niej wówczas nie było, jednak część ważnych materiałów przepadła. – I dlatego właśnie prawdziwi konspiratorzy nie wdawali się w bójki podczas łapanek i nie narażali bezsensownie życia i organizacji. Okazji do wpadki i tak było aż za dużo. Można było ewentualnie próbować uciekać, wykpić się jakoś albo po prostu mieć mocne papiery, świadczące o pracy dla jakichś ważnych dla niemieckiej gospodarki firm. Jeśli złapanych w łapance wsadzano na Pawiak, można było próbować wyciągnąć ich za pieniądze. Sporadycznie zdarzały się walki, np. kiedy wpadła jedna z nielegalnych drukarni, prowadzący ją ludzie woleli zginąć z bronią w ręku niż dać się złapać (może też obawiali się, że na torturach wsypią innych?). Ale to była ostateczność.

Nawet wcześniej nic nie wskazywało na to, że ktoś pamiętał o moich urodzinach, nie było mi jednak z tego powodu przykro. Ludzie nie świętowali zazwyczaj tego typu świąt, nie tylko dlatego, że groziło to niebezpieczeństwem czy z powodu niemożliwości zorganizowania choćby namiastki radosnego nastroju, lecz przede wszystkim dlatego, że urodziny – a więc narodziny – kojarzyły się w tych czasach ze śmiercią, a to z pewnością nie pomagało w budowaniu radosnej atmosfery. – Oczywiście, że świętowali, skromnie, bo skromnie, ale starali się mieć przynajmniej jakąś namiastkę zwyczajnego życia. Brano śluby, dzieci się rodziły...

Mimo że rzeczywistość wojenna wyglądała tak samo jak poprzedniego dnia, szczegóły już od początku były inne, lepsze. Z większą niż zwykle ochotą zabrałam się do przygotowywania posiłku – dzień wcześniej zdobyliśmy wołowinę, a więc wreszcie mogliśmy zjeść obiad z prawdziwego zdarzenia. – Ze wspomnień Stefanii Grodzieńskiej: podczas wojny nauczyła się doskonale gotować, znała mnóstwo fantastycznych przepisów, jak zrobić różne cuda z warzyw, ziemniaków, kasz i tylko jednego nie umiała i już się przez resztę życia nie nauczyła: mięsa. Bo w czasie całej okupacji oglądała je może parę razy. Oczywiście mogli JAKOŚ zdobyć tę wołowinę (np. kupić za grube pieniądze u handlarki przemycającej jedzenie ze wsi), ale Warszawa miała ogromne trudności z aprowizacją, lepsza sytuacja była na prowincji. Jedzenie było na kartki (w ilościach zdecydowanie niewystarczających) i był to np. gliniasty chleb z trocinami, marmolada z buraków, sacharyna, takie rzeczy.

Przedpołudniem przygotowywaliśmy ulotki propagandowe, które Piotrek miał odebrać około szesnastej. (...) Mimo koszmarnego nastroju mojej przyjaciółki praca szła nam wyjątkowo szybko – nawet bliźniacy więcej pisali, niż marudzili. Dzięki ulotkom nauczyli się całkiem płynnie pisać. – Przed południem. Ulotki przepisywane ręcznie przez ledwie umiejących pisać ośmiolatków, JA UMRĘ. Wszystko robią sami, ciekawe co tam zamieszczali w tych ulotkach. Bo generalnie to wyglądało tak, że jedna osoba nielegalnie słuchała radia i spisywała informacje, ktoś inny potem redagował z tego teksty, ktoś drukował itd. No i była jakaś centrala, która zatwierdzała te treści. W prawdziwej konspirze taka młodzieżowa grupka jak oni zapewne dostawałaby po prostu co tydzień przydział ulotek z prawdziwej drukarni, żeby rozprowadzić na jakimś przydzielonym sobie terenie.

jednak jego żelazny uścisk potwierdził rzeczywistość swojego istnienia. – Uścisk potwierdził rzeczywistość istnienia uścisku, wszystko się zgadza.

Nie potrzebowaliśmy słow – po prostu wyszliśmy na dwór. Byliśmy tak przepojeni szczęściem, że uważaliśmy mniej niż zwykle – ale jednak, jakimś cudem, bez problemów dotarliśmy do często odwiedzanego przez nas parku. Znajdowało się w nim wyjątkowo mało ludzi. Poszliśmy wgłąb, tak by nie widzieć ulic – tam gdzie odnosiło się wrażenie, że znajduje się w innym świecie. Chcieliśmy, by tak było, choć jednocześnie narażaliśmy się na ogromne niebezpieczeństwo. Pozwolenie sobie na normalność mogło skończyć się śmiercią. – Brak przeszkód był dziwem, ale mimo to często tam łazili? Aha. Znowu przesada w stronę niebezpieczeństwa. Mam wrażenie, że wydaje ci się, że w czasie wojny ludzie nic, tylko lękliwie przemykali pod ścianami... Z niebezpieczeństwem człowiek też się oswaja, wyprawa do parku wcale nie musiała być tak pieruńsko groźna! Choć oczywiście mogła, jeśli mieli pecha – tylko wtedy po co tam łazić? A może byli uzależnieni od adrenaliny i bez poczucia zagrożenia nie umieli się cieszyć swoim towarzystwem?

moich włosach, które na szczęście wczoraj – po raz pierwszy od kilku dni – umyłam za pomocą szamponu – Hm... szare mydło i płukanka z octu raczej.

Kiedy, często cudem, wracałam do domu i zastawałam tam Krzyśka – Ale jak to, wracałam do domu? Czy wydaje ci się, że walczy się od 8 do 16, a potem odpoczynek? Nie mówiąc, że oni chyba wciąż mieszkają na Rakowcu? Wojska niemieckie w pierwszych dniach powstania skupiły swój wysiłek operacyjny na dwóch dzielnicach: Woli i Ochocie, likwidując tam kolejno powstańcze punkty oporu, nie wiem, jak w takich warunkach wyobrażasz sobie wracanie tam na noc. Zobacz, co działo się pierwszego sierpnia:
Podobną sytuację odnotowano na Ochocie. Załamują się szturmy powstańców na koszary policji w domu akademickim przy pl. Narutowicza, na koszary SS przy ul. Wawelskiej, na gmachy zajęte przez Niemców przy ulicach Tarczyńskiej, Suchej, Filtrowej. Obwód Ochota nie ma łączności ze Śródmieściem ani z Wolą. W tej sytuacji ppłk „Grzymała” (Mieczysław Sokołowski) decyduje się przedrzeć z 700 żołnierzami do Lasów Chojnowskich. Na Ochocie pozostaje nie zawiadomiona o wymarszu blisko 200-osobowa grupa powstańców.
A tu lasia pcha się do domu na spoczynek...
Najpierw opisujesz taaaaaakie niebezpieczeństwo w dostaniu się na Mokotów czy Bemowo, a potem podczas samego Powstania, gdy takie opisy miałyby swoje uzasadnienie, bohaterowie wracają sobie spokojnie do domu i to chyba nawet codziennie. Jeśli walczyli przydzieleni do jakiegoś oddziału, to byli tam, gdzie ich oddział, a nie: teraz sobie powalczę w Śródmieściu, a potem wrócę do domu się przespać. A Niemcy uprzejmie poczekają z atakami, w czasie ciszy nocnej przecież nie wolno.

Tak samo zachowywałam się wobec Marysi, która gdy skończyła w lipcu dwanaście lat i dołączyła oficjalnie do „Zawiszy”, zaczęła na mnie naciskać, bym pozwoliła jej zacząć działać w terenie. – Jezu, wreszcie jakaś nazwa! Jeśli Marysia już oficjalnie należała do organizacji, a trwało Powstanie, to nie siostra decydowała, w jakich akcjach będzie brać udział, tylko dowódca.

aż do siedemnastego września, kiedy powstanie chyliło się już ku upadkowi. Od kilku dni ze względu na bombardowania przebywało u nas trzy razy więcej ludzi niż zwykle. W częściowo zniszczonym mieszkaniu spało piętnaście osób, w tym ponad połowa naszych. Nie było to bezpieczne, o higienie i komforcie nie wspominając, a jednocześnie nie mieliśmy żadnego innego wyjścia. Dzień wcześniej na zebraniu zdecydowaliśmy, że przynajmniej część z nas musi postarać się o znalezienie mieszkań. Nie mogliśmy działać w takich warunkach. – Pół Warszawy leży w gruzach, jakie mieszkania?! Setki cywilów tłoczyło się wtedy po piwnicach w naprawdę kiepskich warunkach, a ci tutaj mają nawet, zdaje się, działającą łazienkę. Luksus!

W środku znajdowało się już mnóstwo ludzi i z tego, co zdołałam zarejestrować, grupie Kaśki udało znaleźć się starą, niezniszczoną kamienicę, w której były dwa opuszczone pokoje, w całkiem dobrym stanie. – I puste, bo mieszkańcy całej kamienicy siedzą w piwnicy, modląc się, żeby, jak już w budynek trafi jakaś bomba, przynajmniej ktoś ich znalazł i odkopał...

Wśród tego tłumu nie było jednak jednej, jakże ważnej dla mnie osoby. Poczułam, jak przerażenie wwierca się w każdą, najmniejszą komórkę mojego organizmu. Racjonalność przestała mieć jakiekolwiek znaczenie. // – Gdzie ona jest? – warknęłam, puszczając rękę Krzysia. Poczułam się jak matka szukająca rozpaczliwie potomstwa. // Nikt na mnie nie patrzył, wszyscy zaczęli usilnie wpatrywać się w podłogę bądź ścianę. Tylko Krzysiek sprawiał wrażenie tak samo zdziwiony jak ja. // – Piotrek?! – pisnęłam. // – Jest w szpitalu – odpowiedział chłopak cicho. Przynajmniej miał odwagę, by spojrzeć mi w oczy. // – Ja… Jak to… W w… szpitalu?! – jęknęłam rozdzierająco. (...) – Nie jest ranna, jeśli o to ci chodzi… Po prostu zna się na opatrywaniu ran, więc się tam przyda. Jest mała i niepozorna, trudniej ją złapać. – Co za kretyński sposób przekazywania informacji. Co ma zwinność do opatrywania?

Marysia od zawsze pasjonowała się pracą naszej mamy, która była lekarzem. W wieku pięciu lat po raz pierwszy poszła z nią do gabinetu i tak już zostało. (...) Marysia cechowała się delikatnością, dokładnością i cierpliwością. Od dawna Piotrek napomykał przy mnie, że jej pomoc przydałaby się sanitariuszkom szpitala powstańczego – większość z nich była młoda, choć żadna nie aż tak (...) Po siedmiu minutach biegu znajdowałam się w szpitalu. // A raczej w miejscu, w którym jeszcze wczoraj na własne oczy widziałam ten budynek. Teraz pozostały tylko zgliszcza, w których cały czas tlił się ogień. – Mam silne skojarzenia z Prim z Igrzysk Śmierci.

Wiem, że temperatura jest już bardzo niska, ale dzięki temu kilka dni temu w nocy spadł pierwszy śnieg i ulice wyglądają o wiele piękniej niż zwykle. A wczoraj zdobyliśmy makaron i mięso. Może chcesz coś zjeść? – Znowu mięso?

Strach przed nieotrzymaniem żadnej odpowiedzi wygrywał z lękiem popatrzenia w jego piękne tęczówki. – Brzmi to dość niezgrabnie.

Nikt nie spodziewał się, że szpital zostanie zniszczony – Nii, po półtora miesiąca powstania mieli jeszcze jakieś złudzenia? Zwłaszcza, że to właśnie na Ochocie wymordowano wszystkich w szpitalach.

Historia Piotrka i Ani też mi szalenie przypomina Finnicka i Annie z Igrzysk Śmierci.

Bohaterka przeżywa traumę i tygodniami wpatruje się w sufit. Podczas Powstania. W sufit. W mieszkaniu. Bez przeszkód. Niemcy ostrzeliwują, bombardują, dzielnica w każdej chwili może zostać zajęta, o ile już nie jest (jeśli opisywana miejscówka to inne miejsce niż tamten Rakowiec; wróć sobie tutaj do informacji o rzezi Ochoty), może będą musieli uciekać kanałami, a ta leży i gapi się w sufit. Całymi dniami. Przez wiele dni. Serio? Kiedy bohaterka się budzi, słyszy informację o pierwszym śniegu. Gdy idzie na spacer z Krzyśkiem, jest już po Powstaniu. A tu nagle w kaplicy tulipany. To jaki właściwie jest czas akcji? Na początku zimy w Warszawie nie ma ludzi poza jakimiś niedobitkami – Robinsonowie warszawscy – Niemcy najpierw burzyli wszystko działami, podpalali miotaczami ognia, teraz też jeszcze tam gdzieś siedzą, bo pilnują, żeby Ruskie nie wlazły, a oni sobie cały czas spokojnie w domciu. Przetrwali koniec powstania, nie wyszli ani z wojskiem, ani z ludnością cywilną, przetrwali zniszczenie całej reszty Warszawy, ciągle mieli dach nad głową i wciąż skądś zdobywali pożywienie! A ona przez kilka miesięcy leżała i gapiła się w sufit… Powinna mieć odleżyny.

Jak zwykle poczułam nieokreślone uczucie na myśl, że ksiądz był starszy ode mnie tylko pięć lat. – 17+5=22, powinien być jeszcze w seminarium. Seminaria, btw, były tajne.

A więc jednak stało się to, co przepowiadałam z Kaśką od dwóch miesięcy, a do czego nasz przywódca nie chciał się przyznać nawet wtedy, kiedy ponad miesiąc temu po raz pierwszy i jedyny w życiu spożyliśmy zdecydowanie za dużą ilość alkoholu, a ja próbowałam wyciągnąć od niego całą prawdę na temat jego dziewczyny – Miesiąc temu to ona leżała, gapiąc się w sufit, to raz. Dwa, jeśli to było miesiąc przed jej popadnięciem w katatonię, to była połowa sierpnia, powstanie trwało, doskonały moment, by wypytywać kolegę po pijaku o dziewczynę. Nie pytam, skąd mieli alkohol, bo majaczy mi się taki incydent, że powstańcy zdobyli jakiś magazyn ze sporą ilością wina. Nasze dziubaski mogły się załapać. Ale dla twojej informacji Komendant AK wydał wszystkim żołnierzom zakaz używania alkoholu w czasie walki o miasto.

porozwieszaliśmy coś w rodzaju girland oraz porozstawialiśmy kilka małych modeli samochodów – Skąd u licha wzięli zabawki?

Kilka dni później siedzieliśmy na schodach prowadzących do jednego z domów, a raczej jego nędznych pozostałości, na tej samej Ulicy, z której kilka przecznic dalej można było przedostać się tunelem łączącym kilka kamienic do kościoła. Zostało nam na tyle resztek zdrowego rozsądku, by się oddalić i nie narażać innych. Nie myśleliśmy o tym, że przebywanie na tej Ulicy dłużej, niż było to absolutnie konieczne, można uznać za samobójstwo. Nie mogliśmy umrzeć, nie dzisiaj. Śmierć nas nie dotyczyła, przecież byliśmy synonimem życia, młodości i szczęścia. Patrzyliśmy w tę samą brudną szybę domu naprzeciwko, czuliśmy powiew tego samego zimnego wiatru smagającego nas po twarzach, wdychaliśmy ten sam odór ludzkiego moczu oraz strachu i słyszeliśmy ten sam warkot niemieckich samochodów przejeżdżających gdzieś niedaleko. Stanowiliśmy jedność. – O co tu chodzi? Dlaczego Ulicę piszesz dużą literą? Po co poszli akurat tam? Jakie znaczenie ma dla nich dom stojący naprzeciw? Mówiąc tunele, masz na myśli kanały czy raczej łączone piwnice? Wiesz, że oprócz odoru moczu powinien do nich jeszcze docierać smród rozkładających się w ruinach trupów?

Mieliśmy do przeprowadzenia kolejną akcję. Zbliżały się Święta Bożego Narodzenia i jednym z naszych zadań było napisanie jak największej ilości polskich kolęd na odwrocie niemieckich dekretów – Słuchajcie, młode pokolenia, w grudniu 1944 Niemcy nie rozwieszali w mieście obwieszczeń, bo nie mieli dla kogo. Ludność w przeważającej większości została wywieziona, amen. Halo, jest już PO powstaniu, o jakich akcjach dywersyjnych mówimy?

Na szczęście zostałam przydzielona do Krzyśka, dzięki czemu nie wpadłam w kompletną panikę na widok dwóch biegnących za nami gestapowców, a zamiast tego zmusiłam mój mózg do pracy na najwyższych obrotach. // Jeśli pobieglibyśmy prosto, tak jak było pierwotnie w planie, złapaliby nas. Znajdowali się zbyt blisko, mimo że w tej chwili skryli się za rogiem, a więc nie próbowali w nas strzelać. – Gestapowcy ich gonią metodą chowania się za węgłem? Jak?

Szybko wpadliśmy w panoptikum korytarzy. – http://sjp.pwn.pl/sjp/panoptikum;2570495.html

Mierzyli w nas długimi karabinami, które przypominały mi trąby złowieszczych słoni. – Boże, czemu. Gdzie bohaterka miała szansę oglądać złowieszcze słonie?

Jak to zwykle w opciach historycznych bywa, wyłożyłaś się na realiach. Mam wrażenie, że pisząc ten tekst, opierałaś się raczej na filmach fabularnych i Igrzyskach Śmierci niż na podręcznikach. Choćby topografia, zdajesz się zupełnie nie wiedzieć, co i kiedy działo się w poszczególnych dzielnicach, mimo że temat jest dość dobrze udokumentowany. Choćby to, co piszesz o miejscu zamieszkania Krzyśka: w czasie wojny raz, że Bemowo nazywało się Boernerowo, a dwa – było podwarszawskim osiedlem, które włączono do Warszawy dopiero w 1951. Oczywiście mógł tam mieszkać, dlaczego nie, ale nie tłumaczy to przekradania się. Do tego wykazujesz się niekonsekwencją, kiedy w Warszawie nie było walk, opisujesz przemieszczanie się z jednej dzielnicy do drugiej jako cholernie niebezpieczne, wręcz niemożliwe. A kiedy trwają – bohaterowie sobie śmigają wte i wewte bez większych przeszkód.

Z czego oni żyli, jak zdobywali środki utrzymania? Opisujesz wyłącznie przygotowania do kolejnych akcji, ale nikt nie spędza ani minuty, próbując zarobić jakieś pieniądze. A przecież handlowano wtedy, czym się dało, w tym przywożoną nielegalnie żywnością ze wsi. Pracowano fizycznie, przy remontach, były riksze. Poza tym wciąż działały urzędy, infrastruktura, różne zakłady, sklepy, knajpy... Kobiety szyły, robiły na drutach, produkowano chałupniczo choćby drewniaki. Wyprzedawano kosztowności, jeśli ktoś jakieś posiadał. Jednak twoje postaci nie robią nic.

Bardzo frapuje mnie to podziemie, w którym udziela się bohaterka. Wygląda na to, że są jakąś małą, niezależną organizacją, niepowiązaną z AK (ani żadnymi innymi strukturami) i robiącą wszystko, jak sama chce. Takich było pełno na początku wojny, ale potem cóż – albo wpadka, albo przyłączenie do jakiejś większej organizacji… Tymczasem to mi wygląda na taką grupkę, która zawiązała się w szkole czy gdzieś – łoooo, będziemy walczyć z Niemcami! – a potem sama nie wie, co właściwie miałaby robić. Organizują akcje typowe dla Małego Sabotażu (flagi, kotwiczki), a jednocześnie mają broń i wdają się w jakieś uliczne potyczki. Nie kontaktują się z nikim, ten cały Piotrek zdaje się ich jedynym szefem. Walka w Warszawie tak nie wyglądała. Może gdyby to była jakaś samotna grupka partyzancka zagubiona w lasach to jeszcze, ale nie w wielkim mieście. Jeśliby Niemcy ich nie wytłukli, to ktoś z podziemia by ich zauważył i nawiązał kontakt, wziął pod rozkazy itd. Z walki w powstaniu też chyba rezygnują w momencie, kiedy bohaterka popada w tę swoją katatonię – w sumie nie wiadomo, ale trochę wygląda to tak, jakby przynajmniej część grupy zajmowała się wyłącznie pielęgnowaniem jej.

Zdajesz się nie zauważać, że ludzie naprawdę starali się, jak mogli, żyć normalnie. Dziewczyny się malowały, chodziły do fryzjera, przerabiały stare ubrania na nowe i robiły fantazyjne drewniaki. Nie chodziły w brudnych bluzkach, BO PRZECIEŻ KONSPIRA.

Jeśli interesuje cię ta tematyka i chcesz o tym pisać, poczytaj sobie pamiętniki zwykłych ludzi z czasów okupacji; w ten sposób wczujesz się w klimat i będziesz sobie mogła przynajmniej wyobrazić, jak to życie codzienne wyglądało, bo na pewno nie tak, że wszyscy na co dzień latali po ulicach z bronią w ręku, a potem uciekali do piwnic.

Dzień z mojego życia

Sorry, Kaśka, ale nie będę mógł przyjechać – zakomunikował mój kuzyn zaoferowanym tonem – ...czym?! Zaaferowanym.

Musiałam porozmawiać o tym ewenemencie z Dorotą, moją najlepszą przyjaciółką i studentką medycyny notorycznie zmuszającej mnie do udawania każdego pacjenta, którego historię choroby akurat musiała pisać. Nie obchodziło jej, że moim największym marzeniem nie jest udawanie otyłego osiemdziesięciolatka cierpiącego na uporczywe zaparcia od siedmiu lat. – Zmuszającą. Czy tylko przy okazji spełniania największych marzeń można pomóc koleżankom?

Co dostałaś? – przerwałam jej nieco niegrzecznie, kiedy udało mi się już zmyć tę cholerną kreskę. Miałam niecałe dziesięć minut, aby znaleźć się pod salą numer 240, a nie skończyłam nawet malować jednego oka! – No dramat. Próbuję się przejąć sytuacją bohaterki, ale przez takie wstawki zwyczajnie nie mogę.

Półtorej godziny później siedziałam nad brzegiem Wisły i wrzucałam do rzeki kamienie. Ta czynność udawała mi się całkiem dobrze, szkoda że nikt nie był w stanie zapłacić mi za to pieniędzy. Raz omal nie uderzyłam jakiegoś szczeniaka, jednak mało się tym przejęłam. – Czy ja mam czuć sympatię do bohaterki? Bo wiesz, jakoś nie czuję.

Zaintrygowana, odwróciłam głowę, a moje oczy spoczęły prosto na najpiękniejszych tęczówkach, jakie kiedykolwiek widziałam. Ciepłych, zielonozłotych, radosnych tęczówkach, w których widziałam ogromne szczęście. // I zanim jeszcze odpowiedziałam, poczułam, że 30 czerwca może wcale nie okazać się aż taki zły. – Grunt to priorytety.

Meteorologia najwyraźniej popierała moje zdanie. Przez niemal cały czerwiec warszawiaków dręczył mało przyjemny deszcz oraz burze, tym razem do mojego pokoju wpadało mnóstwo promieni słonecznych, a z tego, co widziałem zza firanek, na niebie nie było ani jednej chmurki. – Meteorologia to nauka o pogodzie, a nie sama pogoda.

– Mówiłem jej, żeby się nie martwiła. Z głodu nie umrę – odpowiedziałem, kręcąc oczami. – Młynka? 


Wiesz, że ja życzę tobie wszystkiego, co najlepsze. – Życzę ci, tak po prostu.

Po zdradzie Weroniki nie byłem zbytnio chętny do bliższego poznawania przedstawicielek płci pięknej, szczególnie przed zakończeniem studiów prawniczych. Teraz dotarło do mnie, że gdybym poznał ją wcześniej, rezolutne zachowanie i tak nie wchodziłoby w grę. Musiałem z nią porozmawiać. Musiałem. – Z Weroniką by nie rozmawiał? I u licha, czemu rezolutne akurat? Węszę zdradzieckie działanie słownika synonimów.

Powtórzyłem jej kilkakrotnie, że to dopiero pierwsza próba, ponadto po wysłuchaniu całej opowieści odniosłem nieprzyjemne wrażenie, że na decyzję jej profesora mogły mieć duży wpływ sprawy rodzinne, co też jej przekazałem. – Tyle że po to na obronie zbiera się cała komisja, żeby zły humor jednego typa nie był w stanie zaważyć na ocenie. Ale okej, rozumiem, na fatum nie ma mocnych.

O ile część problemów Kaśki jest wydumana, a część sukcesów Filipa przesadzona (ten totolotek, no weź), to część opisującą ich spotkanie czytało się przyjemnie, a zakończenie mnie zaskoczyło. Cieszę się też, że zostawiłaś je otwarte tak, żeby czytelnik mógł się zastanawiać, czy ostatecznie wygra szczęście, czy pech.

Pomyśl nad zmianą szablonu, menu umieszczone na samym dole strony jest mało wygodne w obsłudze.

Językowo mogłoby być lepiej. Czasem coś nie zagra z przecinkami:
wchodziło właśnie dwoje, nieznanych nikomu nastolatków. – Zbędny przecinek.
zarówno ze względu na dwie, szalone imprezy posesyjne – Zbędny przecinek.

Czasem trafi się literówka, czasem użyjesz jakiegoś słowa niezgodnie z przeznaczeniem, ale to wszystko da się łatwo poprawić. Pisząc, skupiasz się głównie na emocjach, co nie wychodzi ci na dobre. Co za dużo, to niezdrowo, a ty tyle uwagi poświęcasz kolejnym drgnieniom serca, że nie ma już potem miejsca na tło, świat przedstawiony, realia. Mnie tego typu proza nudzi, bo ileż można czytać w kółko o tym samym, ale wiem, że są osoby, którym to odpowiada. Cieszę się, że wysyłasz swój tekst do różnych ocenialni, mam wrażenie, że jesteś na tym etapie pisania, na którym przyda ci się pomoc z zewnątrz. Nawiąż współpracę z dobrą betą – one nie tylko poprawiają przecinki, ale potrafią też wytknąć merytoryczne potknięcia czy powstrzymać cię przed galopadą w kolejny szczegółowy opis uczuć bohaterki. Czytaj też jak najwięcej dobrych książek.
Ze względu na bardzo dużą ilość uwag, które miałam do twoich tekstów, nie mogę postawić ci więcej niż trzy.
 

3 komentarze:

  1. Dziękuję za ocenę. Widać, że podeszłaś profesjonalnie do wyszukiwania błędów, takiego rodzaju, który dość trudno dostrzec samemu, i jestem Ci za to bardzo wdzięczna. Jeśli chodzi o Pustkę, to kiedy ją poprawiałam, musiałam chyba niechcący wykasować część zdania i stąd te dwa sformułowania, bo jestem prawie pewna, że w pierwszej wersji tego nie było. Co do podmiotów, mam z tym pewien problem, czasem faktycznie wychodzą z tego lapsusy, więc dziękuję za zwrócenie na to uwagi. Czeka mnie sporo poprawek, ale to dobrze ;).
    Jeśli chodzi o Skrzydła Ikara, zależało mi w tej historii na pokazanie głównie miłości i jej tragizmu na tle wojny, ale masz rację – jeśli osadziłam ją w realiach historycznych, powinnam była więcej czasu spędzić na wyszukiwaniu informacji na temat życia cywilów w tamtych czasach. Dziękuję za tak dokładnie wypisanie różnych niezgodności.
    Osobiście, dla mnie w opowiadaniach najważniejsze są opisy; emocje i relacje między bohaterami, takie najchętniej czytam i takie piszę. Jest to dość specyficzne, fakt, więc rozumiem, że nie wszystkim może to odpowiadać.
    Przy niektórych opowiadaniach napisałaś wprost, czy Ci pasowały, czy nie, ale np. we Właściwym Miejscu lub Skrzydłach, nie było takiego podsumowania i trochę mi tego zabrakło. Podobnie jak np. tego, co myślisz na temat kreacji bohaterów szczególnie w dłuższych opowiadaniach, w Niezależności skupiłaś się właściwie tylko na Lily i to nie za mocno. Rozumiem, że Ci ona nie pasuje, ale o to właśnie chodzi, chcę pokazać, że to niejednoznaczna postać i że może się zmienić. to opowiadanie nie ma zaskakiwać głównym wątkiem, jak już, to raczej pobocznymi. Potrzebowałam odskoczni w postaci takiego tekstu po poprzednich publikacjach.
    Co do Wolności, chciałam ująć to tak, jakby narrator popierał postawę pana Wódczyńskiego, i specjalnie było to zbyt mocno podkreślane, żeby widać, iż tak naprawdę jest wręcz przeciwnie. Ale cóż, każdy może mieć własne zdanie ;)
    Jeszcze raz dziękuję za opinię i pozdrawiam gorąco.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej! Już uzupełniam:
      Czy pasowało mi Właściwe Miejsce? Ani mnie ono ziębi, ni grzeje, nie wywołało we mnie większych emocji, nie przejęło mnie. Ficzek jakich miliony, który niczym się z tłumu nie wyróżnia. Chciałaś uzupełnić sobie niedopowiedzenie z kanonu, to uzupełniłaś. Zrobiłaś z Lily zwiędłą firanę, która nie wzbudziła mojej sympatii, ale skoro taką miałaś wizję, to co ja mogę.

      Czy podobały mi się Skrzydła? Hm... Nie mogę się nie zastanawiać, po co pisałaś to opowiadanie. Żeby utrwalić pamięć o tamtych wydarzeniach i szacunek do Powstańców? Na to zrobiłaś zdecydowanie zbyt mało researchu. Żeby napisać rzewne love story? Nie trzeba było do tego wykorzystywać wydarzeń, które są tak ważne i bolesne dla wielu ludzi. Prawdziwa wojna to więcej niż tylko dramatyczne dekoracje i spłycanie jej do tej roli średnio mi odpowiada. Tutaj, zamiast pisać o tym, jak mogła wyglądać miłość w okupowanym mieście, piszesz o tym, jak ci się wydaje, że taka miłość wyglądała; potem to twoje "wydaje mi się, że mogło być tak" czytają inne osoby, które mają podobne lub mniejsze pojęcie o realiach, a stąd już krótka droga do pewnych uproszczeń i przekłamań, które gdzieś w człowieku zostają na dłużej. Sam wątek miłosny opowiadania raczej się broni, ale mógł być pretekstem do pokazania czegoś więcej.

      Niezależność... Gdyby wyrzucić z niej Lily i cały ten temat hajskulowej walki o popularność byłoby całkiem całkiem. Podobała mi się postać Oliviera, podobał mi się wątek cichej miłości Hugona (nawet jeśli był cokolwiek stalkerski), ale za każdym razem gdy na scenę wkraczała główna bohaterka, wybuchały wszystkie bucometry w okolicy. A już jej dyskusje z Amandą to dno i trzy metry mułu.

      Usuń
    2. Według moich wyobrażen Lily Evans nie należała do ciekawych osób, więc inaczje przedstawić jej nie mogłam. Skrzydła... cóż, oczywiście, że piszę tak, jak mi się wydaje, że taka miłość mogła wyglądać, bo na całe szczęście nie żyję w czasach wojny, więć jakże by mogło być inaczej? Nie zgodzę się ze stwierdzeniem o dramatycznych dekoracjach. a moim zamierzeniem było przedstawienie prawdziwego uczucia na tle strasznych wydarzeń, pokazanie odwagi, przyjaźni. Oczywiście co do realiów masz rację.
      Niezależnośc - Lily i Amanda mają być hajskulowe, taki był zamiar. rozumiem, czemu mogą być denerwujące. Trzeba zbudować kontrast.

      Usuń