Przedwieczna: Gayaruthiel. Przy Skrzydłach Ikara
pomogła mi niezastąpiona Kura.
Właściwe
miejsce
robię
to po najmniejszej linii oporu –
Nie,
żeby Snape nie zachował się nie w porządku – Ile tych przeczeń na jedno krótkie zdanie?
Pozwalam
Marthcie mnie objąć i dziwię się samej sobie, że jej nie odpycham. Nie mam
siły. Potrzebuję jej. –
Siły? Marthy?
Ale
nawet jeśli irracjonalnie ciągnęłoby go do mnie, nawet jeśli żywiłby wobec mnie
ciepłe uczucia... musi je w sobie zwalczyć, gdyż nie ma dla nas przyszłości.
Ale nie z jego winy i to właśnie muszę mu uzmysłowić. Ja po prostu na niego nie
zasługuję. // Zaprzepaściłam dla nas jakiekolwiek szanse. Owszem, to James
popełnił pierwsze błędy, ale jak jedenastolatek albo nawet czternastolatek mógł
to w pełni rozumieć? Zachowywał się tak, jak zazwyczaj zachowują się chłopcy w
jego wieku, chcąc okazać dziewczynie uczucia. Wielokrotnie przesadzał, ale to
nie zmienia faktu, jak bardzo niesprawiedliwie go potraktowałam. // I właśnie
dlatego na niego nie zasługuję. –
E no nie. Po co wybielać Jamesa? Zachowywał się koszmarnie, podczas pobytu w
szkole był jednym z gorszych dręczycieli innych dzieci. Co takiego niby zrobiła
Lily?
Nie
szukam u niego wybaczenia, gdyż na nie nie zasługuję – Yyy. Nie no, serio, dlaczego robisz z
Lily takie... coś?
Owszem,
James jest dżentelmenem, ale czemu miałby być nim wobec mnie? – Po pierwsze, nic nie wskazywało na to,
by nim był. Po drugie, dżentelmeństwo nie jest wybiórcze, o to chodzi w tym
całym koncepcie.
Stoi
przy przeciwległej ścianie, kilka metrów ode mnie. Za daleko, ale i tak bliżej,
niż na to zasługuję... –
Boże, co za zwiędła, samoumartwiająca się firana.
Na
pewno pamiętasz awanturę, którą urządziłam wam około trzech miesięcy temu?
Zupełnie bez powodu i skrajnie idiotyczną… Ognista Whisky dodała mi „odwagi” – Whisky w szkole? Co ja czytam?
Lilyanne
Evans – I co jeszcze,
Jamesoniusz Potter?
A
gdyby wiedzieli, jaki koniec ich czeka? –
Co to jest, komentarz odautorski? Nagła zmiana narratora?
Było
bardzo, bardzo ckliwie. Podejrzewam, że to moja osobista uraza do tego typu
tekstów sprawiła, że trochę się wynudziłam – mało mnie obchodzą rozterki
uczuciowe jakiejś nastolatki. Zdaje się, że utworzyłaś sobie w głowie swój
własny kanon, w którym Lily ma górę kompleksów i idealizuje Jamesa – cóż, takie
prawo fanfików.
Syriusz
Black
po
raz kolejny bardziej tonem niż samym doborem słów bajerował nauczycieli, by
otrzymać choć trochę mniej szlabanów, niż na to zasługiwali. – Nauczyciele zasługiwali na szlabany?
Na
osiem zdań z rzędu cztery razy użyłaś słowa głos.
Osoba,
po której odziedziczył kolor swoich tęczówek, należała do jednej z dwóch, na
której mu zależało pomimo przynależności do tej jakże szlachetnej, czarodziejskiej
familii, co dodatkowo wzmacniało jego pozytywne odczucia wobec własnych oczu. – Osoba należała do jednej z osób? Mimo
tego, że Syriusz był arystokratą? I to razem wpływało jakoś na uczucia do oczu?
Bełkot.
Poza
tym miniaturka jest całkiem przyjemna, zrównoważona, nie mam jej wiele do
zarzucenia.
Pustka
głośno
siorpiąc nosem –
Pociągając?
Ulicę
przebiegła bowiem plotka, że osobą odpowiedzialną za unicestwienie Lorda, jest
malutki, ledwie rocznych chłopców. –
Coś się złego stało z gramatyką.
Dzisiejszej
nocy tłum nie wiedziano –
Trzydzieści komentarzy pod tekstem, jedna ocena i nikt, NIKT nie zwrócił uwagi
na alternatywną gramatykę?
wszystkiego,
co było w nim choć w części ludzie – A
w części zwierzęta. Serio, nikt?
przemknął
niezauważony w ciemny, nic nieznaczący zaułek – Do zaułka.
Oprócz
tego ostatniego wiedział o tym wszystkim tylko w teorii, jednak
własnych przemian nie pamiętał w ludzkiej postaci. – Po pierwsze, możesz pozbyć się tego
i zostawić samo tym, będzie zgrabnie i wciąż czytelnie. Po drugie, druga
część zdania jest cokolwiek bełkotliwa – przemiany miały ludzką postać?
Odejścia
nie równały się śmierci, w końcu wtedy byłoby łatwiej, to pustka wiedziała aż
za dobrze. –
Ha, ale czy pustka wypełniona wiedzą wciąż jest pustką?
Równie
często stawały się one synonimem zdrady i pustka sama nie wiedziała, które
bolały ją bardziej, zanim parę godzin zajęła jego miejsce. – Co proszę?
Nie
rozumiem, po co wprowadziłaś postać Ann, nie jest zgodna z kanonem, nie ma
wpływu na fabułę opowieści, ot, jeszcze jedno nieszczęście do koszyka, równie
dobrze mogłaś mu dać garba albo spalić dom.
Niezależność
Albus
i James też byli tak traktowani, jednak nie przeszkadzało im to, a temu
drugiemu wręcz przeciwnie. –
Niezgrabnie brzmi ten ostatni człon zdania w złożeniu z resztą.
Hugo
od dawna zdawał sobie sprawę, że w Lily drzemie siła, ale nie spodziewał się,
że znajdowało się jej aż tyle. –
Zarówno Hugo, jak i Lily mają po pięć lat, trochę mi to nie pasuje do
przemyśleń takich dzieci, no i skoro Hugon zdawał sobie z tego sprawę od dawna…
to właściwie od kiedy?
Albus
Severus Potter wyjął paczkę papierosów, podpalił jednego niedbałym machnięciem
różdżki i rozłożył swoje nogi na siedzeniu naprzeciwko, które dziwnym trafem
znajdowało się tuż obok dziewczyny. –
Palenie papierosów przez nieletnich w pociągu do Hogwartu? Aha. Nie musisz
podkreślać, że rozłożył swoje nogi, innych nie miał.
Jak
zwykle Bob Patil i Grace Brown musieli wyrazić swoje odmienne zdanie. – Znowu niepotrzebna zaimkoza. Tak tylko
wspomnę, że Lavender Brown nie przeżyła Bitwy o Hogwart, więc nie miała szans
się rozmnożyć. Dlaczego zresztą oboje mieliby nosić nazwiska po matkach? Mam
wrażenie, że tego nie przemyślałaś.
Jednak
szczęśliwym zrządzeniem losu poznała Hugona, zanim jeszcze po raz pierwszy
otworzyła oczy na tym świecie. –
Poznała swojego kuzyna, zanim się urodziła? Aha.
Panna
Potter uważała przyjaźń za relację jeszcze dziwniejszą niż miłość, taką, która
obiektywnie rzecz biorąc, również nie powinna istnieć, a jednak odczuwała na
własnej skórze, iż tak właśnie było. –
Było tak właśnie, że przyjaźń nie istniała?
Na
widok wybiegającego z przedziału Weasley'a Grace parsknęła śmiechem, jednak
wystarczyło jedno spojrzenie Lily, by śmiech zamarł jej na ustach. Rudowłosa
uśmiechnęła się kpiąco; właściwie ucieczka Gryfona była zabawna, ale nie
zamierzała tolerować zachowania Brown w momencie, w którym z niewiadomego
powodu zaczęła rozmyślać nad swoją relacją z Hugonem. – Co za koszmarne babsko. Niepotrzebny
apostrof.
W
żyłach Grace Brown płynęła krew willi –
Lol. Z domieszką kamienicy?
choć
z pewnością osamotnione jednostki, z pewnością portfel jego ojca
zamknąłby im skutecznie usta. –
Powtórzenie.
ten
portfel był przyczyną, dla której „wspaniała wiadomość” w ogóle miała miejsce – Wiadomość raczej nie może mieć miejsca.
jestem
przekonana, że większość z was nie bierze tego jeszcze na poważnie. To poważny
błąd. – Powtórzenie. Zbitka: brać
coś na poważnie wygląda mi na kalkę z angielskiego, po polsku mówi się
raczej: traktować coś poważnie.
Gdy
Lily otrząsnęła się ze swoich myśli, profesor Weasley zdążyła przejść już do
tematu lekcji, jakim była wzajemna transmutacja małych ssaków. – Znaczy, małe ssaki rzucały na siebie
zaklęcia?
Zupełnie
inny przypadek stanowił Percy Weasley (...) Lily nie mogła odmówić mu wiedzy, w
szczególności z nauczanego przez niego przedmiotu, czyli Numerologii – A czemuż to Percy nie pracuje w
Ministerstwie, jak kanon przykazał?
Chłopak
dzielił się notatkami, jeśli ktoś go o to poprosił, ponieważ sam z siebie w
ogóle się do nikogo nie odzywał. Był najcichszą osobą, jaką znała Potter. – W jaki sposób jego małomówność wpływała
na szczodrość?
...naprawdę?
Naprawdę Tiara Przydziału zaczyna wyrzucać siedemnastolatkowi zniszczenie
zabawki sprzed dwunastu lat? Na litość boską, to nie Święty Mikołaj,
wypominający najmniejsze grzeszki w Święta.
Pokój
Wspólny Gryfonów był kompletnie pusty, jak zwykle o tej porze. Musiał przyznać,
że właśnie taki lubił najbardziej. Nie, żeby unikał towarzystwa ludzi, wręcz
przeciwnie. –
Ten pokój nie unikał?
–
Ten korytarz prowadzi prosto na klatkę schodową we wschodnim skrzydle – podjął
Hugon. – Za pięć minut będziemy i zacznie się jazda. // – Co? – Tylko tyle
zdołał wypowiedzieć Olivier. Od informacji przekazywanych przez rudego Gryfona
powoli zaczynała boleć go głowa. –
No dobrze, wiem, naczytałaś się wielu innych fików i przywykłaś do tego, że
jeśli pada wiele informacji, to kogoś powinna rozboleć głowa. Ale serio,
zdarzyło ci się to kiedyś osobiście? Jedziesz na wakacje, ktoś ci mówi, że tu
znajdziesz łazienkę, tam sklep, a siam autobus, a ty czujesz zbliżającą się
migrenę od tego nawału informacji? Nie? No właśnie.
Na
początku nie spodziewał się, że z tej rozmowy wyniknie coś więcej; uznał, że
warto poprosić współlokatora o pokazanie najważniejszych miejsc i przejść,
skoro ten sam się napatoczył, dzięki temu może nie będzie chciał rozwalić
Hogwartu o ósmej rano –
Współlokator miał rozwalać? Podmioty.
–
Nie jest najgorszy – stwierdziła chłodno Amanda, nawet nie spojrzawszy na swoją
rozmówczynię, tylko nadal malując swoje i tak długie z natury brwi. – Na co komu długie brwi? Ekscentryczną
mają modę w tym Hogwarcie.
–
Podejrzewam, że jest na podobnym poziomie intelektualnym co ty, Varren, więc
pewnie się tobą zainteresuje. // Emma spojrzała na Lily zdziwiona, najwyraźniej
próbowała analizować, dlaczego Lily sprawiła jej komplement. To było takie żałosne.
// Zabini oczywiście zrozumiała intencję swojego największego wroga. // – Och,
Potter, nie musisz być zazdrosna tylko dlatego, że zdajesz sobie sprawę, że
ktoś taki jak on nawet na ciebie nie spojrzy. Powinnaś cieszyć się, że twoja
koleżanka ma szansę się z kimś związać, czego niestety nie można powiedzieć o
tobie, zamiast jej dokuczać. // – Wiesz, Zabini, niektórzy ludzie są tak bardzo
uzależnieni od lizania się po kątach, że nie potrafią być sami nawet przez
jeden dzień. Współczuję im, każde uzależnienie to słabość. // – Ponownie
nawiązujesz do mojego związku, to naprawdę żałosne i nudne, Potter –
stwierdziła Amandra, mrużąc gniewnie ciemne, duże oczy. – Tak mocno atakujesz
coś, czego nigdy nie będziesz w stanie stworzyć. Ale cóż, będę miła i dam ci radę,
z której z wiadomych powodów i tak nigdy nie skorzystasz. Nie warto jest tkwić
w relacji z beznadziejnym chłopakiem. Dlatego, dla twojej wiadomości, rzuciłam
Marka. Nie musisz wysyłać swojego szarego pieska na przeszpiegi, powinnaś być
mi wdzięczna. Pozwalam ci się za to za niego zabrać, może jemu wystarczysz. //
Lily wpatrywała się w Zabini przez chwilę w bez słowa, lecz zdołała się
powstrzymać przed zadaniem jakiekolwiek pytania. Nie spodziewała się, że
Krukonka rozstanie się ze swoim chłopakiem, ślizgońskim idiotą z szóstej klasy.
Oczywiście, musiała dowiedzieć się, czy to faktycznie Amanda rzuciła chłopaka,
a nie odwrotnie, więc zamierzała skorzystać z Grey. I mimo że faktycznie wierne
oczy Grey miały w sobie coś szczenięcego, nie mogła tak tego zostawić. // –
Och, przykro mi, że nawet chłopak nieposiadający mózgu nie chciał mieć z tobą
nic do czynienia. To dopiero smutne. A Sharon jest z pewnością o wiele bardziej
inteligentna niż twoje psiaki – stwierdziła Lily, patrząc wymownie w kierunku
Emmy, która patrzyła się na nią z nienawiścią. Najwyraźniej dotarło do niej, że
Potter wcale jej nie skomplementowała, choć pewnie nie do końca rozumiała, za
co powinna się obrazić. Nauczyła się jednak, że gdy Amanda czepia się tej rudej
wywłoki, to z pewnością jest coś na rzeczy. // – Dziewczyny, musimy iść na
śniadanie – oznajmiła szybko Grace Longbottom, która akurat wyszła z łazienki i
upinała właśnie swoje włosy w koński ogon. – Już prawie ósma. // Lily
westchnęła i zabrała swoją torbę. Właściwie była wdzięczna Grace za
interwencję; sama nie mogłaby tak po prostu tego zostawić, a dyskusja zaczynała
ją już męczyć, szczególnie że nadal nawet nie poczuła zapachu kawy. Ponadto i
tak oczuwała satysfakcję, ponieważ to do niej, a nie do Amandy, należało
ostatnie słowo. Zabini miała nieco nietęgą minę, ale milczała, najwyraźniej
uznawszy, że również nie ma ochoty kontynuować tej rozmowy. – Łał, Zabini taka speszona, Lily słowa
takie miażdżące. Czuję się zażenowana tym dialogiem, całym tym przytoczonym
fragmentem.
Z wdzięcznością
uśmiechnęła się do koleżanki; akurat wobec Longbottom nie musiała specjalnie
się pilnować, należała ona bowiem do zupełnie naturalnych, niezainteresowanych
szkolną pozycją osób. Czasami Potter zazdrościła jej przeciętności, a więc i
braku konieczności pilnowania każdego swojego ruchu. Tylko że przeciętność była
tak bardzo przerażająca pod każdym innym względem, że Potter nie chciała nawet
myśleć o tym pojęciu. –
Tak, bo oczywiście tylko przeciętne osoby w dupie mają szkolne hierarchie
popularności żywcem wzięte z amerykańskich seriali klasy B.
Co
gorsza, ramię w ramię z Olivierem stał Hugo, najwyraźniej mocno zaangażowany w
wymianę zdań. // Cierpliwość Lily naprawdę była tego poranka wystawiana na
próbę zbyt często. Potter zaczęła poważnie obawiać się, że być może nie tylko
nie zdoła zjeść śniadania, ale nawet wypić kawy! Na samą myśl aż prychnęła ze
złości. // Jeśli jednak pragnęła, aby kolejne posiłki upływały jej w spokojnej
atmosferze, musiała zadbać o to już teraz. // Aż za dobrze wiedziała, że
wszelką nową konkurencję należy niszczyć, zanim ta jeszcze tak naprawdę
powstanie. Uczniowie Hogwartu powinni jak najszybciej zrozumieć, że jedyną
interesującą rzeczą w dwójce Francuzów jest to, że zmienili szkołę. A ona
zamierzała im w tym pomóc. Już dawno przyrzekła samej sobie, że za jej kadencji
nie powstanie żadna nowa szkolna elita. –
O my gy, ktoś śmie się interesować innymi ludźmi niż heroina opowieści? Być
może nie będzie kawy na śniadanie? Dramat za dramatem, jak żyć w takich
warunkach?
– Och,
Mary, wszyscy wiemy, że lubisz latać, a skoro na miotle ci nie wychodzi,
rozpaczliwie szukasz innych możliwości. Nie musisz nam o tym przypominać –
stwierdziła Lily, przerywając tym samym wypowiedź rozentuzjazmowanej Gryfonki.
(...) Olivier za to spojrzał na nią, podobnie jak inni, lecz nie widziała w tym
spojrzeniu czegokolwiek, co oczekiwała zobaczyć. Cóż, na strach nie liczyła,
jeszcze jej nie znał, ale spodziewała się albo jakiegoś rodzaju fascynacji,
albo wyrzutu, w końcu nie zachowała się miło wobec Gryfonki. Tymczasem Janvier
spoglądał na nią dużymi, zielono-brązowymi, hipnotyzującymi oczami bez
większych emocji. – Bo
i czemuż miałoby go fascynować czyjeś bucostwo?
Dodatkowo,
być może ktoś nieuprawniony w tego typu rozmowach uznałby, że Olivier jest
wobec niej miły. –
Gdzie można dostać uprawnienia do prowadzenia konwersacji z Marysujkami?
–
Lily jest moją kuzynką. // – No tak, przecież Ginny Potter pochodzi z rodu
Weasleyów – stwierdził bardzo inteligentnie Olivier. Lily przewróciła oczami z
irytacją, nie mogłaby się powstrzymać przed takim gestem, nawet gdyby bardzo
chciała. Ileż razy już to słyszała...! Dlaczego Francuzik miałby okazać się
inny od reszty magicznej populacji? Żywiła niewielką nadzieje, że skoro sam
zaczął z nią dyskusję, to może jest choć trochę inteligentniejszy od większości
społeczeństwa, nawet jeśli jednocześnie oznaczałoby to, że musiałaby się nim
zająć dłużej, niż planowała. Tymczasem prawdopodobnie niewiele różnił się od
innych. – W jaki sposób
znajomość panieńskiego nazwiska Ginny świadczy o niskiej inteligencji rozmówcy? Jaki
nastolatek, w ogóle człowiek, mówi pochodzi z rodu w zwykłej rozmowie?
Ted
został wychowany przez jej rodziców, to nie nosił ich nazwiska. Nie wszyscy
więc kojarzyli go od razu z Chłopcem, który przeżył i nie nawiązywali do tego w
taki sposób, jakby miał jakieś znaczenie tylko dlatego, że był dzieckiem tak
znamiennego czarodzieja... –
Węszę bullshit. Nikt nie kojarzył Tonks i Lupina? Nie wiedziano, co się stało z
ich synem? Znamienny? Słowo, którego szukasz, to znamienity, względnie
znakomity.
Lily
nie mieściło się w głowie, jak bardzo ten chłopak był bezczelny. Nawet nie
potrafił z nią normalnie porozmawiać, wykorzystywał każdą sytuację, aby
zabłysnąć w towarzystwie, a dodatkowo miał czelność pouczać ją w kwestii
dobrego zachowania! –
Ciężko mi uwierzyć, że nikt nigdy wcześniej nie wytknął Lily jej koszmarnego
bucostwa.
–
Nie pozwól, aby nie skorzystać z porad tak pomocnych ci dziewcząt. – Bolesna gramatyka.
–
Może jedzenie też cię zaskoczy, drogi Olivierze – powiedziała słodkim głosem
(...) // – Jeśli jesteś głodna, droga Lily, nikt ci nie broni odejść – zauważył
Janvier, uśmiechając się złośliwie do Lily. // – Widzę, że potrafisz nazywać
mnie tylko w taki sposób, w jaki ja zwracam się do ciebie, bardzo dojrzałe – Riposty cienkie jak dupa węża.
Śmiechu,
który nie dość, że dodatkowo ją pogrążał, był naprawdę przyjemnym dla ucha
dźwiękiem. – Ach, jak przyjemnie
jest słuchać upokarzających dźwięków!
–
Ta twoja kuzynka ma niezły charakterek – stwierdził Olivier, kiedy razem z
Hugonem skończył pierwsze tego dnia zajęcia. (...) – Zdziwiło mnie, że w ogóle
znała jego imię – przyznał Hugo, wpatrując się w Janviera z osłupieniem. Nie
spodziewał się po koledze, że tak trafnie oceni Lily. – Serio? Nie trzeba mieć pięciu
doktoratów, żeby rozpoznać epickiego buca, zwłaszcza w tak bliskim starciu.
Siadając
na jedynym wolnym krześle, obok wyjątkowo chudego chłopaka, który musiał
należeć do Ravenclaw, gdyż nie dzielił z nim dormitorium – Z uczniami z pozostałych dwóch domów
przecież też go nie dzielił.
Nie
wiedziała, dlaczego mu zaufała, szczególnie skoro przeżyła na własnej skórze
tamtych wydarzeń. –
Odmieniamy rzeczowniki. Przeżyła – kogo, co? – tamte wydarzenia.
wszystko,
co wiązało się z rudowłosą Krukonką, wpływa na nią w bolesny, frustrujący
sposób. – Na tę Krukonkę, tak?
Lily
zaś bardzo nie lubiła, kiedy staruszka się smuciła. Z innymi ludźmi tak nie
było, a z niektórymi wręcz przeciwnie – dziewczynka na ogół bywała z siebie
bardzo dumna, kiedy udało jej się zepsuć humor Albusa – Aha.
Sąsiadka
stała się również najlepszą przyjaciółką dziewczynki. Zawsze chętnie chodziła z
nią do pobliskiego lasu nad jezioro. Grała z nią w karty, czarodziejskie i
mugolskie szachy, rozwiązywała krzyżówki, bawiła w zgadywanki i zabawy słowne. – Zdaje się, że ta biedna staruszka
naprawdę nie miała dotąd życia.
Ginny
wysyłała za pomocą Patronusa wiadomość do Świętego Munga – Sowy są passe?
Owszem,
Potter z pewnością nie cechowała głupota, potrafiła celnie ripostować – Tak? Nie zauważyłam.
Nie,
żeby aż tak zauroczył się w Krukonce –
Zauroczył się Krukonką albo zakochał się w Krukonce.
Zabini
musiała przeprowadzić kalkulację, z której wynikło, iż Emma zdarza się być
przydatna. – Emmie zdarza się być
przydatną, albo po prostu, Emma bywa przydatna.
mimo
jej licznych prób wyprowadzenia go do pasji szewskiej – Zarówno tu, jak i w Dniu z mojego
życia, stosujesz ten idiom w odwróconym szyku. Doprowadzenia, nie wyprowadzenia
– wyprowadza się z równowagi.
Jeśli
jednak Scorpiorus faktycznie polubił pannę Janvier, problem stawał się naprawdę
poważny. A co najgorsze, gdyby w przyszłości okazało się, iż to nie tylko
zwykła sympatia, Albus nie miał innego wyjścia, jak spróbować w jakiś sposób
przywyknąć do stałej obecności tej żywej katarynki. // Lily Luna Potter nie
grzeszyła wzrostem. –
Przydałoby się albo płynne przejście między akapitami, albo przeciwnie,
rozdzielenie ich, bo nie wiem, co ma wzrost Lily do rozterek sercowych
Scorpiusa.
starannie
zaplanowała sobie plan na weekend. –
Masło maślane.
i
to zupełnie nic sobie nie robiąc, iż jej siostrzenica nienawidzi Heleny. – Nic sobie nie robiąc z tego, że.
Lily
nie zamierzała się niepotrzebnie narażać i łamać regulamin – Nie zamierzała łamać regulaminu.
wypożyczyć
te cholerne Tajników – Tajniki.
Nie
rozumiem, dlaczego Lily nie może po prostu wejść na krzesło albo drabinkę, żeby
dosięgnąć podręcznika.
–
Zabawa, moja droga Lily, dopiero się zacznie – syknęła Amanda, uśmiechając się
złośliwie. – Uwierz mi, będę miała niezły ubaw, kiedy będziesz gnić z zazdrości
na widok mnie i Oliviera razem. // – W twoich najskrytszych marzeniach a i
owszem, ale niestety, droga Amando, nie w tej rzeczywistości – stwierdziła
panna Potter tonem ociekającym słodyczą –
Boże, jakie to dziecinne, czytać hadko.
nieudolne
próby doprowadzenia mnie do pasji szewskiej. – I znowu.
zmuszona
została rozpoczęła prace nad aparatem –
Coś się wykrzaczyło.
JW
jaki sposób klatka schodowa może być skomplikowana? – Literówka.
W
dodatku Zabini kupiła sobie nowe perfumy o zapachu lawendy,
prawdopodobnie tylko dlatego, że pod koniec zeszłego roku dowiedziała się, iż
Lily nienawidzi tego zapachu. –
Powtórzenie.
ONZM –
Czy to miała być Opieka nad magicznymi zwierzętami? Zły skrót, a poza tym ten
przedmiot w ogóle się tak nie nazywał – stworzeniami, nie zwierzętami.
W
drugim rozdziale co jakiś czas czcionka zmienia rozmiar w losowych miejscach. W
trzecim zmienia również typ.
Nadużywasz
słowa inteligencja, wykorzystując je przy opisie niemal każdej kolejnej
postaci.
Po
sześciu rozdziałach mogę ci powiedzieć tylko jedno: to nie było dobre opko.
Jest kolejną odsłoną tego nużącego schematu przedstawiającego pyskatą,
niewychowaną Mary Sue jako cud nad cudami. Nie wiem, może byłoby to częściowo
do uratowania, gdybyś po pierwsze pokazała, co sprawiło, że z normalnej
dziesięciolatki wyrósł taki potwór – bo jeśli chodziło o zniszczenie zabawki,
to nie kupuję tego. Czemu jedno średnio przykre zdarzenie sprzed lat miałoby
być więcej warte niż trzy lata codziennego pozytywnego warunkowania z panią
Grandmoor? Po drugie, może jakimś pomysłem byłoby dekonstruowanie tego schematu
poprzez uczłowieczanie Lily, ale czarno to widzę, bo wszystkie znaki na niebie
i ziemi wskazują na to, że planujesz użyć Magicznej Mocy Miłości, czyli kolejnego
uciążliwego schematu. Najgorzej czytało się potyczki słowne Lily i Amandy,
szczególnie że wkładając im w usta gimnazjalne wstawki, próbowałaś równocześnie
wmówić czytelnikowi, że dziewczyny prezentują wysoki poziom i inteligencję.
Co
stanie się, gdy w zamku pojawi się nowy uczeń, równie silny osobowościowo
Olivier Janvier, z pewnością niechętny do podporządkowywania się komukolwiek? – No niech pomyślę. Czyżby najpierw mieli
się sprzeczać, a potem wielce kochać? Najmniejsze zdziwienie świata.
Wolność
Dzieje
tychże ludzi z pewnością należą do interesujących, teraz jednak nadszedł czas,
by opisać losy najmniej licznej, a przez to najlepiej żyjącej familii. Pod
numerem dziesiątym, w jedynym mieszkaniu, które znajdowało się na strychu,
mieszkały tylko trzy osoby. Głowę tego zacnego rodu stanowił Piotr Wódczyński.
Rzadko kiedy nazwisko aż tak idealnie pasuje do posiadacza, trzeba bowiem
powiedzieć, że ten czterdziestoletni, nieco otyły, zawsze zaczerwieniony
mężczyzna lubował się wręcz w piciu przeróżnych trunków procentowych. – Zmieniłaś tu styl pisania i nie jest to
zmiana na lepsze. Najlepiej żyjącą familią jest wdowiec-alkoholik i dwójka
nieletnich dzieci? Zagranie z nazwiskiem bardzo mało subtelne.
Trzy
lata temu, gdy w tragicznym wypadku zginęła Ewa, żona mężczyzny, ten zostawił
za sobą dawne przyzwyczajenia. –
W mojej głowie czyta to zdanie lektor Trudnych Spraw czy innej Anny Marii
Wesołowskiej.
Ostatnio
jednak życie chłopca stało się nieco łatwiejsze. Ojciec, dzięki swym niezwykłym
umiejętnościom towarzyskim, zaprzyjaźnił się z nowymi ludźmi i bardzo często
przebywał poza domem. Ba, zdarzało się i tak, że przez kilka nocy był
nieobecny, a gdy wracał, zazwyczaj przynosił ze sobą nie tylko zapas alkoholu,
ale również coś do jedzenia. Dzięki temu Janek miał więcej czasu, aby bawić się
z siostrą – Bardzo trudno mi
uwierzyć w przedstawianą tu sytuację. Dlaczego alkoholik, który właśnie odkrył
przyjemności płynące z uchlewania się w grupie, miałby się troszczyć o dzieci i
jeszcze przynosić im jakieś jedzenie?
sytuacja
była się coraz lepsza. –
Bez się.
Najwyraźniej
rygorystyczny sposób wychowywania dzieci przez Pana Piotra uległ deformacji, a
jako że podziwiała tego mężczyznę musiała poznać tajniki nowej metody
wychowawczej, by móc zastosować ją nie tylko w szkole, ale również wobec
własnych latorośli. –
Serio nikt nie zgłosił nigdzie sprawy posiniaczonych dzieci?
Również
twoja siostra wydaje się żywsza, widziałam ją ostatnio, gdy odbierałam swoje
dzieci z przedszkola. –
W jaki sposób dysfunkcyjny alkoholik zdołał załatwić przedszkole?
Żywiła
również pewność, że chłopiec nie zrozumiałby, że zamiłowanie do trunków –
dziwnym trafem tych samych, które ostatnio sprowadzał pan Wódczyński do domu –
spożywanych przez nią prawie każdego dnia znacznie zwiększało walory
merytoryczne wykładanych przez nią przedmiotów. – Nauczycielka-alkoholiczka, przychodzi
pod wpływem do szkoły, czego zupełnie nikt nie zauważa i nie zgłasza
odpowiednim służbom?
W
pierwszym odruchu nauczycielka chciała ukarać Janka za bezczelność,
powstrzymała się jednak przed wymierzeniem mu klapsa. Biedaczek, był jeszcze
zbyt młody, by zrozumieć, że wcześniej – zanim poznała jego ojca – nie miała
powodu, by interesować się nim albo jego siostrą. Teraz jednak, gdy dzięki
swoim znajomym została przyjaciółką tego jakże mądrego, a wciąż jeszcze młodego
mężczyzny, musiała zmienić swoje negatywne nastawienie do jego syna. Jedyny
problem, który nastręczał jej teraz wiele wątpliwości i spowodował dużo
nieprzespanych nocy, stanowił jej mąż, Władysław. Wiedziała jednak, że jeśli
się chce, każdą trudność da się ominąć. Pragnęła poznać pana Piotra bardzo
dobrze, a konwersacja z Jankiem z pewnością dawała jej taką szansę. – Zgaduję, że Władysław też jest
alkoholikiem i wszyscy zalewają się w trupa w jednej melinie?
Twój
ojciec musi być wspaniałym człowiekiem, skoro nie tylko świetnie się uczysz,
ale również dogadujesz z kolegami. –
Ujemnie sprytna nauczycielka, jeśli zakłada, że chwalenie ojca alkoholika da
jej jakiekolwiek fory u dziecka.
Co.
To. Było. Nie bardzo wiem, co chciałaś osiągnąć, dobierając takie środki
stylistyczne do takiej tematyki, ale obawiam się, że nie wyszło. Jeśli chciałaś
podkreślić powagę sytuacji poprzez kontrastowanie jej humorystycznymi
wstawkami, to wiedz, że czułam się dość niezręcznie, czytając ten tekst.
Twierdzisz, że to miała być pozytywistyczna nowelka, ale zakładam, że do tej
informacji również należy podchodzić z przymrużeniem oka, bo wyszło ci jakieś SF z alternatywnej rzeczywistości.
Tekst
miał być w założeniu ironiczny, ale przedobrzyłaś i stał się przez to swoją
własną karykaturą. Nie wkurzał mnie ojciec, nie wkurzała nauczycielka, wkurzał
narrator. Zabrakło choć odrobiny realizmu, elementu sprowadzającego tę historię
na ziemię, pozwalającego zasiać w czytelniku ziarno niepewności, zmusić go do
wysiłku intelektualnego.
Śmiech
nie
miał zamiaru wchodzić w którykolwiek z tych pojazdów – Wsiadać do pojazdu.
Nie,
nigdy nie patrzył się w kierunku jezdni (...) nie patrzy się na to mieszkanie – Bez się.
Również
jego zapach trudno było jednoznacznie skwalifikować. Nie śmierdział w
sposób typowy dla bezdomnych, lecz nie można było tego również nazwać
przyjemnym aromatem; otaczała go dość gryząca woń, zawsze ta sama, dochodząca
do moich nozdrzy nawet z odległości ponad dwudziestu metrów, lecz nadal nie
potrafiłam jej zakwalifikować. –
Zakwalifikować. Jeśli czuć czyjś nieprzyjemny zapach z dwudziestu metrów, to
przykro mi, ale owszem, śmierdzi i to mocno.
To
właśnie ten rechot dopełniał całości, podkreślał prawdziwość wszelkich
pozostałych poszlak – tego samego ubrania, kiwania się, niezważania na innych
ludzi, wpatrywania się w nicość – pozwalał postawić ostateczną, jak mi się
wydawało, diagnozę. –
Znaczy, gdyby człowiek się nie śmiał, jego ubranie okazałoby się nieprawdziwe?
Tak,
oczywiście ja, Anna Mazurska, jako nowoczesna nastolatka umówiłam się z Tomkiem
przez Facebook. Głupio było mi spytać jako pierwszej o numer telefonu. Nie
pomyślałam, że będzie jeszcze głupiej, jeśli chłopak pomyśli sobie, że go wystawiłam
i randka się nie odbędzie. Przecież tyle rzeczy mogło pójść źle, dlaczego...?! – I co, ta szalenie nowoczesna nastolatka
nie ma internetu w telefonie i nie może napisać wiadomości przez Messengera?
Starszą
była młoda kobieta – Starszą
osobą była młoda kobieta brzmi dość niezręcznie.
próbująca
bezskutecznie zaciągnąć kaptur na czapkę z ogromnym pomponem. – Naciągnąć.
I
wtedy właśnie zrozumiałam, że niepokój, który przy nim czułam, był strachem
przed radością powstającą samą w sobie. Radością ludzi nieskażonych
konwenansami. I że nie miało żadnego znaczenia, czy byli dziećmi czy dorosłymi,
mężczyznami czy kobietami, normalnymi czy… szaleńcami. // I że nie mnie oceniać
to ostatnie. –
Yyy. Ten wniosek wydaje mi się dość dziwny, trochę tak, jakbyś na siłę chciała
napisać coś głębokiego, filozoficznego i o naturze ludzkiej, ale oparła to na
nietrafionych przykładach. No i mam rozumieć, że w ciągu tych kilku lat
wyłącznie mężczyzna z przystanku i mała dziewczynka śmieli się z radości, a
wszystkie inne osoby spotykane przez bohaterkę wcale albo wyłącznie z innych
pobudek?
nie
tylko z powodu wielkiej lekcji pokory, jakiej udzieliła mi pięcioletnia
dziewczynka bawiąca się śniegiem –
Jakiej lekcji pokory? Bohaterkę olśniło, że człowiek, którym jest
zainteresowana, śmieje się z radości i ma do tego prawo, ale nie sądzisz, że
lekcja pokory to trochę zbyt wielkie określenie na ten proces?
Zobaczyć,
czy pewne stereotypy tkwiące w społeczeństwie i najwyraźniej we mnie samej
mogły zostać przełamane również w czynach. Pragnęłam pokazać jemu i sobie, że
go rozumiałam. Że nie uważałam za szaleńca, lecz za człowieka mądrego. – Jezus Maria, lasia spędziła zbyt dużo
życia, oglądając Amelię w nieskończonej pętli. Dlaczego zakłada, że ten
mężczyzna w ogóle życzy sobie kontaktu z obcymi babami? I to babami, które
sobie tworzą jakiś kompletnie odrealniony obraz jego osoby. Nie wiem też,
dlaczego człowiek radosny ma się od razu równać mądremu.
Wątpiłam,
by zareagował w jakikolwiek sposób na moją bliską obecność, a więc nie
wiedziałam, co mogłabym jeszcze zrobić, ale jego reakcja nie była moim celem. – Oczywiście, bo bohaterki tak naprawdę
mężczyzna w ogóle nie obchodzi, dla niej liczy się tylko to, co dzieje się w
jej głowie.
Po
raz pierwszy i chyba po raz ostatni poczułam na jego widok coś innego (lecz
równie irracjonalnego) niż niepokój – ulgę. (...) Nigdy wcześniej, nawet wtedy
gdy zobaczyłam go po raz pierwszy po tej długiej nieobecności rok temu, nie
poczułam tak wielkiej ulgi na jego widok. – No i po co było pisać, że to był pierwszy i ostatni
raz?
Nie
jestem fanką tego tekstu. Mamy mężczyznę, który co parę dni zaśmiewa się na
widok jaskółek i dziewczynę, która ma na jego punkcie obsesję i układa sobie w
głowie miliard scenariuszy z nim w roli głównej. Na koniec łączy ich wspólny
wybuch śmiechu, a lasia odkrywa, co to prawdziwa radość. Strasznie to
naciągane, bo mam wrażenie, że dziewczyna jest z tych, co wszędzie szukają
drugiego dna i ukrytych znaczeń.
Szósty
zmysł
podziwiam
spojrzeniem Twoje pełne usta –
Nie jestem pewna, czy da się podziwiać spojrzeniem.
gdy
wysypywałam na twój szyty na miarę garnitur hektolitry soli kuchennej – Za moich czasów sól mierzyło się raczej
w kilogramach niż w litrach.
A
teraz, gdy siedzisz przede mną w tej okropnej kraciastej koszuli, jakże
niepodobnej do tamtego garnituru, uświadamiam sobie boleśnie, że gdybyś trzymał
kieliszek z tym trunkiem, nie poczułabym go. Jednak to nie brak węchu jest
najgorszy. Wręcz odwrotnie, jestem przekonana, że oboje czujemy cholerny odór
moczu, strachu, niesprawiedliwości i zła –
Jeśli bohaterka czuje zapach moczu, to o jakim braku węchu rozmawiamy?
Być
może potrafiłabym walczyć z większą zażyłością – Czyli walczyć o to, by zażyłość była
mniejsza, czy jednak użyłaś niewłaściwego słowa?
Być
może poczułabym jakiekolwiek pozytywne uczucie, cokolwiek, co nie byłoby
przerażającą pustką, świadomością bycia bez wyjścia… – Może raczej: bycia w sytuacji bez
wyjścia?
Byłoby
fajnie, gdyby bohaterka zdecydowała się na jedną linię zeznań. Najpierw
twierdzi, że szyba oddziela ją od skazańca tak skutecznie, że odziera naszą
heroinę z woli walki, a ukochany mógłby równie dobrze żyć na innej planecie (Ale
wiem, że gdybym mogła cię dotknąć, zyskałabym dowód, że jesteśmy na tym samym
świecie, i dałoby mi to siłę do walczenia o niemożliwe. Pięciomilimetrowej
grubości szyba dzieli nas bardziej i boleśniej niż odległość między Ziemią a Słońcem.).
Następnie przyznaje, że wolałaby dać sobie spokój z odwiedzinami (Byłoby dla
mnie lepiej, gdybym nie przychodziła do ciebie, gdybym wmawiała sobie, że
jesteśmy na tej samej planecie, w tym samym miejscu i rzeczywistości i że w
każdej chwili mogę poczuć twoją rękę…). Nie ma woli walki, nie chce
przychodzić, no cóż, wygląda na to, że postawiła kreskę na obiekcie swych uczuć.
A jednak zależy jej na nim na tyle, by wbrew sobie odwiedzała go tylko po to,
by wywołać jego uśmiech (Jednak wiem, że potrzebujesz moich wizyt – jedynej
osoby, która wierzy w nieprawdopodobną prawdę. Widzę to w twoich oczach, gdy
przychodzę. Jestem w stanie cierpieć, żeby zobaczyć twój uśmiech.). Sama
nie wiem, być może przesadnie się czepiam.
Dobrze,
że nie próbujesz nakreślić bardziej szczegółowego tła, bo łatwo byłoby tę
miniaturkę skiepścić. Przekazujesz dokładnie tyle informacji, ile jest
potrzebne, by wczuć się w sytuację. Podoba mi się uporządkowanie tekstu
względem punktowania kolejnych zmysłów. To chyba najlepszy z twoich autorskich
tekstów, bo nie pozwoliłaś sobie na popadnięcie w męczącą przesadę. Tekst
zdecydowanie czwórkowy, przemyślany i zapisany poprawnie.
Bratnie
dusze
Dlaczego
obecność sprawdza się przed drzwiami do sali, kiedy w dodatku jest tak dużo
ludzi, że bohaterka zdążyła zrobić rundkę po uczelni? Czemu zabłądziła w drodze
do uczelni, choć ją przemierzała dzień wcześniej, a wewnątrz samego budynku
orientuje się bardzo dobrze? To norma na medycynie, że trzeba torbę oddać do
szatni?
Lasia
zerwała ze swoim chłopakiem, Piotrkiem, po czterech miesiącach. Zaczęli chodzić
ze sobą w drugiej klasie liceum, zerwała z nim na studiach. Coś tu chyba nie
gra.
Mój
związek przetrwał niecałe cztery miesiące, jednak nie było w tym rozstaniu
żadnej twojej winy, co próbowało mi wmówić całe moje otoczenie. – Otoczenie próbowało wmówić brak winy?
co
zrobić, żeby zaczarować dziewczynie w głowie – Zawrócić w głowie albo oczarować dziewczynę.
Z
jednej strony stanowiło to problematyczne – Albo stanowiło problem, albo było problematyczne.
Prawie
w całości spędziłam je z Robertem i jego ekipą, jeżdżąc po całej Polsce,
głównie w góry, i zbierając materiał do kolejnego numeru National Geographic. – Uhm, a któż pozwolił jej pracować dla
takiej gazety? Po jednym małym kursie dorównywała już zawodowemu fotografowi?
Nie sądzę.
Idąc
za radą mojej siostry, która podejrzewała, że możecie się nie polubić,
wybraliśmy się w miarę naturalne miejsce – poszliśmy na pizzę do Manufaktury. – Chyba chodziło ci o neutralne.
to
chyba najtrafniejsze słowo, jakie mogłabym użyć. – Jakiego.
A
później nie myślałam już nic, ponieważ zacząłeś całować mnie tak zachłannie,
jak jeszcze nikt nigdy mnie nie całował, tak, że nie mogłam nabrać powietrza,
tak, że prawie spadłam z własnego łóżka. Nie był to dobry pocałunek, taki,
który ściąłby mnie z nóg, zważywszy na okoliczności, było to niemożliwe. A
jednak potrafię go odtworzyć z najmniejszymi detalami do dziś, to, jak mnie trzymałeś,
jak głaskałam cię po głowie, jak mokre były twoje wargi i jak nieświeży był
twój oddech. –
Nieświeży oddech to dość delikatne określenie na to, co wydobywa się z ust
zarzyganego pijaka.
Twoja
matka umarła tego samego dnia, kiedy miała zostać wypisana ze szpitala. – Chcieli wypisać osobę w takim stanie?
Czy w wielkim pechu matka potknęła się na schodach wyjściowych?
I
znów opowiadanie, z którym jest mi nie po drodze. Jest rzewnie, jest uczuciowo,
ale te emocje sprawiają, że mam głównie ochotę ziewać. Nie wykluczam jednak, że
młodszemu czytelnikowi tekst ten może przypaść do gustu.
Skrzydła
Ikara
Niemcy
gdzieś znikli, ale i tak nikt nie zamierzać nadmiernie ryzykować – dopóki nie
było takiej konieczności, nie opuszczano w miarę bezpiecznych mieszkań. – Jest już po Powstaniu, ale jeszcze trwa
wojna, Niemcy systematycznie burzą Warszawę kawałek po kawałku, więc nie
istnieje coś takiego jak w miarę bezpieczne mieszkania.
W
tej chwili nie odzywali się do siebie – nie musieli. Wystarczało im to, że
trzymali się za ręce i wpatrywali się uśmiechnięci w jedno z na wpół rozbitych
okien budynku stojącego naprzeciwko. Tę brudną szybę uważali za coś
niezwykłego, przejście do lepszego, piękniejszego świata, ponieważ właśnie w
tym momencie sprawiała, że stanowili jedność. – Umm... jak?
Nie
mogłabym stracić i jej. Matka i bracia już nie żyli, a ojciec został zesłany do
Auschwitz. –
Od 1942 roku Czerwony Krzyż dostarczał do Auschwitz paczki żywnościowe i listy,
jednak bohaterka zdaje się całkowicie skreślać uwięzionego tatusia, gdyż to
pierwsze i ostatnie zdanie, w jakim ten się pojawia.
Została
mi tylko Marysia, której życie musiałam chronić bardziej niż własne. Dlatego
właśnie pokonałyśmy prawie pół Polski, by dostać się do Warszawy. Być może było
to niebezpieczne, wręcz głupie, ale musiałam znaleźć się gdzieś, gdzie żyła
jeszcze moja rodzina. –
Skąd pochodzą? Jak się tu dostały? Czy musiały przebyć daleką drogę? Czy tam,
skąd przyszły, nie było jednak bezpieczniej? Jeśli laski przejechały pół
Polski – musiały sobie poradzić z kontrolami w pociągach, sprawdzaniem
dokumentów przy każdej możliwej okazji, a może nawet łapanką w jakimś mieście
po drodze albo coś itd. – jednak potem w Warszawie nie potrafią dotrzeć na
Mokotów? Coś tu nie gra.
Do
stolicy przybyłyśmy miesiąc temu, przez pierwszą noc szukałyśmy jakiegokolwiek
schronienia, lecz znalazłyśmy je dopiero następnego dnia. Udzielił go nam
Piotrek – chłopak, który wprowadził mnie później do warszawskiego podziemia. – Dlaczego nie poszła od razu na Mokotów
do dziadków? Nie zawiadomiła ich nawet? Poczta działała, napisać można było.
Komunikacja miejska też działała, w ogóle łapanki łapankami, ale ludzie
normalnie żyli, chodzili do pracy, łazili po ulicach itd. We „W tajnych
drukarniach Warszawy 1939-1944” Michała Wojewódzkiego, który był nielegalnym
drukarzem, przeczytać można, że dwa razy w tygodniu pół Warszawy przemierzał z
tonami (!!!) świeżo wydrukowanej prasy, a tu takie trudne zadanie dla
bohaterki. Nie mówiąc już o łączniczkach, które jakoś dawały radę roznosić
informacje i rozkazy po niemal całym mieście. Generalnie, gdybyś napisała, że
przyjechały w przeddzień powstania i potem Mokotów został odcięty, no to ok,
ale tak o – bessęsu.
No
i ta grupka młodych konspiratorów w opuszczonym domu. Chyba że w ruinie,
ale po oblężeniu Warszawy część domów odbudowano, a w reszcie panował raczej
ścisk, gdzieś się musieli pomieścić ci wszyscy ludzie ze zburzonych domów i
wysiedleni pod kwatery dla Niemców, albo z ulic, na których powstało getto.
Konspiratorzy też nie mieszkali na kupie w kryjówkach, tylko albo z
rodzinami, albo w jakichś wynajętych pokojach u ludzi, starając się jak
najmniej zwracać na siebie uwagę.
Dokładnie
zaplanowałam trasę – starannie ominęłam miejsce, gdzie trzy dni wcześniej miała
miejsce łapanka. –
Bo następnym razem Niemcy na pewno wybiorą to samo miejsce.
Co
to za walki uliczne? Ludzie podziemia raczej nie prowadzili jakichś walk na
własną rękę, AK było wojskiem, Szare Szeregi też. Nie było tak, że każdy
konspirator chodził z bronią i w niebezpiecznej sytuacji od razu ją wyciągał i
strzelał; akcje zbrojne były starannie planowane, przemyślane itd. Strzelanina
na ulicy była ogromnie ryzykowna nie tylko ze względu na samych konspiratorów,
ale też ludność cywilną – za każdego zabitego Niemca rozstrzeliwano niewinnych,
na przykład zgarniętych w przypadkowych łapankach Polaków. Jeśli podziemie
decydowało się na akcję ze strzelaniną, musiało mieć w tym jakiś konkretny cel.
Za
mną i Marysią biegły jeszcze dwie osoby, którzy – jak zdołałam odkreślić, gdy
na chwilę spojrzałam w tył – okazały się naszymi wybawicielami. – Które okazały się.
znalazł
się tuż pod przesmykiem, przez które wpadało światło słoneczne; było dopiero
południe, więc nawet w wigilię słońce wciąż świeciło. Jakby nie wiedziało, że
panuje wojna... –
Bo zazwyczaj wojny trwają w kompletnych ciemnościach? Nie wiedziałam.
Również
oliwkowy odcień jego skóry i głęboki kolor pełnych ust wydawały mi się czymś
wręcz nadziemskim. Kruczoczarne włosy zdawały się być wyjątkowo gęste – No, z takim wyglądem, to on faktycznie
powinien ukrywać się po jakichś kryjówkach albo wręcz przesiedzieć całą wojnę w
piwnicy, szafie, kanałach… Z twojego opisu można wywnioskować, że wygląda jak
Żyd.
Cóż,
to nie stanowiło z pewnością niczego nadzwyczajnego, wszyscy wyglądali na
dojrzalszych niż w rzeczywistości, ale wszystko ponadto zdecydowanie takie
właśnie było. –
Dojrzalsze? Nadzwyczajne?
–
Dziękuję, Mar – powiedziałam tylko. –
Mar, jako zdrobnienie Marysi, które to samo jest zdrobnieniem Marii? Naciągane
trochę.
–
Tutaj mamy mapę Placu Trzech Krzyży ze wszystkimi ulicami dochodzącymi do
niego, dojściem do najbliższych bezpiecznych miejsc i proponowanym
rozmieszczeniem osób podczas całej akcji. Celem będzie zerwanie flag
niemieckich z kościoła, narysowanie tylu znaków Polski Walczącej, ile się da,
oraz rozrzucenie i poprzyklejanie tekstów polskich kolęd. – Takie akcje były raczej podejmowane
indywidualnie, każdy na własną rękę malował kotwice, ewentualnie ubezpieczał go
jakiś kolega... A tu opisujesz zorganizowane działania jak przy jakiejś akcji
zbrojnej. Poza tym jeśli to warszawiacy, to okolice Placu Trzech Krzyży znają i
bez map. No i kto wieszał flagi na kościele…
Dziesięć
minut później, wraz z Czarnym, Kaśką, którą poznałam kilka dni temu, i wysokim
chłopakiem, którego pseudonimu nie zapamiętałam, zostałam oddelegowana do
zdobycia co najmniej dwudziestu kartek papieru. – Kiedy piszesz zdobyć, co
właściwie masz na myśli? Bo wiesz, sklepy papiernicze funkcjonowały bez
przeszkód, a naszym bohaterom potrzebnych jest tylko dwadzieścia kartek,
podczas gdy nielegalni drukarze zdobywali papier na tony.
Choć
nikt nie powiedział tego wprost, było jasne, że skoro mieliśmy iść dwójkami,
Kaśka na pewno wybierze się z Wysokim, jak przezwałam go w myślach.
Dowiedziałam się, że znali się od dziecka, a jakiś czas temu zostali parą.
Omówienie, jak podzielimy się pracą (czyli która para gdzie się uda), zajęło
nam nie więcej niż pół minuty –
Rozumiem, że to na wypadek, gdyby jeden ze sklepów był w Wigilię zamknięty?
Mój
lewy nadgarstek podtrzymywany kawałkiem deski i podwiązany starą bluzą Piotrka
zwisał bezładnie, jednak możliwość działania sprawiała, że nawet o nim nie
myślałam. – A do lekarza nie
poszła, bo...? A, bo jest strasznie zakonspirowaną konspiratorką. Mała
podpowiedź: lekarz nie jasnowidz, nie odgadnie, w jaki sposób doszło do tego
urazu, jeśli dziewczyna sama nie zacznie mu się zwierzać. Bohaterka nie ma się
czego obawiać. Nawet dla konspiratorów można było zorganizować normalną opiekę
medyczną, a zerwanie paru flag i narysowanie kotwic z pewnością nie było taką
sprawą życia i śmierci, żeby musieli zatrudniać osobę ze złamaną ręką.
Nos
miał dokładnie taki, jak wszystkie rzymskie rzeźby, które oglądałam w albumach
w tamtych czasach, siedząc na kolanach mojego ojca, historyka i miłośnika
starożytności. (...) Osobiście uznałam go za greckiego boga. – Grecki bóg o rzymskim nosie?
Po
zdobyciu kartek wróciłam samotnie do kryjówki, w której czekała na mnie
Marysia. Czarny udał się na właściwą akcję, tak jak zarządził Piotrek.
Osobiście pragnęłam, by wrócił ze mną i bezpiecznie spędził noc w piwnicy, ale
moje zdanie nikogo w tym momencie nie obchodziło. Nasz dowódca słusznie uznał,
że przemykanie się w trakcie nocy wigilijnej na daleki Mokotów nie należało do
najmądrzejszych pomysłów –
Zaraz, to ona miała metę na Mokotowie, tym samym, na którym mieszkali jej
dziadkowie, do których z tajemniczych powodów nie mogła się przedostać?
Następne
dwa tygodnie spędziłam w domu dziadków, w którym, jak się okazało, ukrywali sie
Żydzi. Nie widziałam go przez ten czas ani razu. – Dwa krótkie zdania, a tyle pytań. Jakim
cudem wreszcie udało jej się przebić do podobno nieosiągalnej lokacji? Dlaczego
nie ma ani słowa opisu reakcji na odnalezienie najbliższej rodziny? Żydzi sami
się wzięli i ukryli, czy ukrywali ich dziadkowie? Jeśli to pierwsze, to czy nie
zdziwili się ani nie zaniepokoili nagłą obecnością dwóch obcych dziewczynek?
Dlaczego dziadkowie obchodzą bohaterkę tak mało, że już w drugim zdaniu na
powrót wspomina o obiekcie uczuć? Co więcej, to chyba pierwszy i ostatni raz, gdy
w ogóle podejmujesz temat Żydów, pojawiają się gdzieś na piętnastym planie, by
za chwilę zniknąć, wywołują dokładnie zero zainteresowania w bohaterce.
Piętnastego
dnia odpoczynku moje wyrzuty sumienia sięgnęły zenitu, a chęć działania stała
się nie do poskromienia. Lewa ręka wróciła niemal do pełnej sprawności. – Ręka zrastająca się w dwa tygodnie? Bez
ingerencji lekarza? Cuda, panie! http://mamzdrowie.pl/leczenie-zlaman/
Pod
pretekstem próby zdobycia czegoś, co można by zjeść na ciepło, skierowałam się
prosto do kryjówki. –
A dziadkowie tacy biedni, że nie stać ich choćby na kartofle? Dlaczego
bohaterka nie podejmie pracy zarobkowej? Jakim sposobem ona właściwie utrzymuje
siebie i siostrę?
mojej
drużynie udało się uratować trzech nierozważnych siedmiolatków, którzy dość
głośno wykrzykiwali niewybredne uwagi dotyczące gestapowców, a których rodziców
zabrano podczas łapanki kilka dni wcześniej, i nasza grupa jeszcze się powiększyła. – Siedmiolatkowie, tak jak i Żydzi,
pojawiają się wyłącznie w roli Dramatycznej Dekoracji Fabularnej (DDF). Ani
potem po nich widu, ani słychu, a przecież bardziej prawdopodobnym jest, że jako
sieroty trafiliby do jakiejś ochronki, np. prowadzonej przez zakonnice.
Konspiracyjna organizacja raczej się dzieciórami nie zajmowała.
chłopak
musiał przedostać się na Bemowo, ale najwyżej za cztery dni powinien wrócić. – Dlaczego zajmuje mu to tyle czasu,
skoro Powstanie jeszcze nie wybuchło? Na Bemowo, które zresztą wtedy nazywało
się Boernerowo, kursował tramwaj.
Musiałam
jednak wrócić do dziadków. Gdy wchodziłam na klatkę schodową prowadzącą do ich
mieszkania, uświadomiłam sobie, że zapomniałam przynieść jedzenie. Wiedziałam
też jednak, że nie miało to w tej chwili żadnego znaczenia. // Drzwi bowiem
były wyważone. // Czując zniewalający ucisk w okolicach serca, ostatkiem sił
wbiegłam do mieszkania –
Niemcy mieli zwyczaj zakładać „kocioł” w mieszkaniach, w których znaleźli coś
nielegalnego, siedzieć tam nawet i po parę dni i aresztować wszystkich, którzy
przychodzili. Jest więc prawdopodobne, że bohaterka wpadłaby w ten sposób.
Logiczniej byłoby, gdyby wyszły gdzieś obie z Marysią i wracając, zostały
ostrzeżone przez kogoś z sąsiadów.
Zniewalające
to może być spojrzenie tróloffa, a ucisk np. obezwładniający.
następnie
głos łkający prosto w moją brudną, niegdyś niebieską, a obecnie szaroczarną
bluzkę. – No i czego toto takie
brudne łazi? Przecież nikt nie broni jej się umyć czy wyprać ubrania.
Nie
mogłyśmy zostać w tym mieszkaniu nawet jednej nocy dłużej. Zdawałyśmy sobie
sprawę, że dziadkowie nigdy nie wrócą, nie był więc to już dom, lecz miejsce
przeklęte. – Ale zabrały ze sobą
jakieś pieniądze, cenne przedmioty, cokolwiek, co ułatwiłoby przeżycie, prawda?
...prawda?
cudem
znaleźli schronienie u jakichś znajomych – w pomieszczeniu, w którym nawet
jedna osoba ledwie się mieściła. –
To co to było za pomieszczenie, wygódka?
Dokładnie
tydzień po tym, gdy zostałyśmy zmuszone zamieszkać w zimnej, trzeszczącej,
przerażającej piwnicy –
Trzeszcząca piwnica…?
Powrót
do mieszkania na Ochocie okazał się jednak niemożliwy, gdyż rudera, w której
spaliśmy, ostatecznie się zawaliła. Na szczęście nasi współmieszkańcy
przebywali wtedy poza domem; co więcej, cudem znaleźli schronienie u jakichś
znajomych – w pomieszczeniu, w którym nawet jedna osoba ledwie się mieściła.
Dlatego właśnie mimo że Piotrek już pierwszego dnia zaoferował nam kąt do
spania, z żalem musiałam odmówić. // Dokładnie tydzień po tym, gdy zostałyśmy
zmuszone zamieszkać w zimnej, trzeszczącej, przerażającej piwnicy, pojawił się
Krzysiek, a jego zielono-złote, wielkie oczy zasłonił jeszcze większym cień niż
poprzednio. // Dawno minęło południe, a Piotrek zabrał Marysię do nowego
mieszkania, aby mogła zjeść pomidorową z ryżem. Moim pierwszym odruchem było
pójście z nimi, ale powstrzymałam swój żołądek przed tęsknotą za takimi
rarytasami, dzięki czemu – pod pretekstem pilnowania kwatery, która w tym
momencie zamieniła się w składowisko wielkiej ilości papierów będących
projektami kolejnych akcji – zostałam sama i wreszcie nie musiałam niczego
udawać. – Nie bardzo łapię się w
tych mieszkaniowych machinacjach. Mówiąc o nowym mieszkaniu z zupą, masz na
myśli tę trzeszczącą piwnicę? Kto zrobił obiad, jeśli nikogo tam obecnie nie
ma? Co ma do tego ta nagła wstawka o pojawiającym się Krzyśku?
Od
razu poczułam, że byłyśmy sobie bliskie, a potem, niespodziewanie, wiedziałyśmy
o sobie nawzajem właściwie wszystko. Tak, typu relacje zdecydowanie nie
należały do bezpiecznych. Wiedziałam o tym, wszyscy wiedzieli. Nie powinno było
się tworzyć z innymi zażyłych więzi, skazywać samego siebie na prawie pewne
cierpienie. Szczególnie że wojna zdążyła już dotknąć każdego. Nie znałam
nikogo, kto nie straciłby choć jednej ukochanej osoby. – Tak, i ludzie podczas wojny wcale się
nie zakochiwali i nie pielęgnowali przyjaźni, nic a nic.
Nie
wiedziałam dokładnie, w którym momencie zrozumiałam, że to miłość. Miałam,
rzecz jasna, świadomość że to uczucie istniało, w końcu to właśnie tym było
cierpienie, jednak długo, bardzo długo nie chciałam przyznać sama przed sobą,
że go pokochałam. –
Cierpienie było miłością?
Pod
koniec stycznia wraz z Marysią zamieszkałam na Rakowcu, w opuszczonym
mieszkaniu, które znalazła Kaśka. –
Z opisu wygląda to na domek jednorodzinny. Wspominałam o trudnościach
mieszkaniowych w Warszawie – wątpliwe, żeby budynek aż do 1944 stał pusty,
nawet gdyby właściciele nie mieli możliwości odbudowania zniszczonej części, to
korzystaliby z reszty. A gdyby np. zginęli, z pewnością już dawno wprowadziliby
się dzicy lokatorzy… Co więcej, nie wspominasz ni słowem, by po rozpoczęciu
Powstania nasi bohaterowie zmieniali miejscówkę, a wtedy właśnie na Ochocie
(której Rakowiec jest częścią) działo się to: https://pl.wikipedia.org/wiki/Rze%C5%BA_Ochoty
Jednogłośnie
ustaliliśmy, że będzie to również najlepsze miejsce dla przeprowadzania tajnych
kompletów, i tym sposobem trzy bądź cztery razy w tygodniu brałam udział w
lekcjach – najczęściej historii. (...) Wysoki i Krzysiek przychodzili
zawsze trzy razy w tygodniu, o tej samej godzinie, czasami również w pozostałe
dni, na ogół na tajne komplety. Dwa razy wychodziliśmy my, raz oni. – Czyli generalnie w chałupie mieszka
mnóstwo młodych ludzi i drugie mnóstwo się tam kręci i ciągle spotyka. Niechby
mieli jakiegoś wścibskiego sąsiada… Kto prowadził te lekcje? Na zajęcia się
przychodziło czy wychodziło?
Ostatnie
dwa tygodnie nie należały do udanych, w trakcie bójki podczas jednej z łapanek
zginęły trzy osoby z naszej grupy, a kolejna kwatera została odnaleziona przez
Gestapo – na szczęście nikogo w niej wówczas nie było, jednak część ważnych
materiałów przepadła. –
I dlatego właśnie prawdziwi konspiratorzy nie wdawali się w bójki podczas
łapanek i nie narażali bezsensownie życia i organizacji. Okazji do wpadki i
tak było aż za dużo. Można było ewentualnie próbować uciekać, wykpić się jakoś
albo po prostu mieć mocne papiery, świadczące o pracy dla jakichś ważnych dla
niemieckiej gospodarki firm. Jeśli złapanych w łapance wsadzano na Pawiak,
można było próbować wyciągnąć ich za pieniądze. Sporadycznie zdarzały się
walki, np. kiedy wpadła jedna z nielegalnych drukarni, prowadzący ją ludzie
woleli zginąć z bronią w ręku niż dać się złapać (może też obawiali się, że na
torturach wsypią innych?). Ale to była ostateczność.
Nawet
wcześniej nic nie wskazywało na to, że ktoś pamiętał o moich urodzinach, nie
było mi jednak z tego powodu przykro. Ludzie nie świętowali zazwyczaj tego typu
świąt, nie tylko dlatego, że groziło to niebezpieczeństwem czy z powodu
niemożliwości zorganizowania choćby namiastki radosnego nastroju, lecz przede
wszystkim dlatego, że urodziny – a więc narodziny – kojarzyły się w tych
czasach ze śmiercią, a to z pewnością nie pomagało w budowaniu radosnej
atmosfery. – Oczywiście, że
świętowali, skromnie, bo skromnie, ale starali się mieć przynajmniej jakąś
namiastkę zwyczajnego życia. Brano śluby, dzieci się rodziły...
Mimo
że rzeczywistość wojenna wyglądała tak samo jak poprzedniego dnia, szczegóły
już od początku były inne, lepsze. Z większą niż zwykle ochotą zabrałam się do
przygotowywania posiłku – dzień wcześniej zdobyliśmy wołowinę, a więc wreszcie
mogliśmy zjeść obiad z prawdziwego zdarzenia. – Ze wspomnień Stefanii Grodzieńskiej:
podczas wojny nauczyła się doskonale gotować, znała mnóstwo fantastycznych
przepisów, jak zrobić różne cuda z warzyw, ziemniaków, kasz i tylko jednego nie
umiała i już się przez resztę życia nie nauczyła: mięsa. Bo w czasie całej
okupacji oglądała je może parę razy. Oczywiście mogli JAKOŚ zdobyć tę wołowinę
(np. kupić za grube pieniądze u handlarki przemycającej jedzenie ze wsi), ale
Warszawa miała ogromne trudności z aprowizacją, lepsza sytuacja była na
prowincji. Jedzenie było na kartki (w ilościach zdecydowanie
niewystarczających) i był to np. gliniasty chleb z trocinami, marmolada z
buraków, sacharyna, takie rzeczy.
Przedpołudniem
przygotowywaliśmy ulotki propagandowe, które Piotrek miał odebrać około
szesnastej. (...) Mimo koszmarnego nastroju mojej przyjaciółki praca szła nam
wyjątkowo szybko – nawet bliźniacy więcej pisali, niż marudzili. Dzięki ulotkom
nauczyli się całkiem płynnie pisać. –
Przed południem. Ulotki przepisywane ręcznie przez ledwie umiejących pisać
ośmiolatków, JA UMRĘ. Wszystko robią sami, ciekawe co tam zamieszczali w tych
ulotkach. Bo generalnie to wyglądało tak, że jedna osoba nielegalnie słuchała
radia i spisywała informacje, ktoś inny potem redagował z tego teksty, ktoś
drukował itd. No i była jakaś centrala, która zatwierdzała te treści. W
prawdziwej konspirze taka młodzieżowa grupka jak oni zapewne dostawałaby po
prostu co tydzień przydział ulotek z prawdziwej drukarni, żeby rozprowadzić na
jakimś przydzielonym sobie terenie.
jednak
jego żelazny uścisk potwierdził rzeczywistość swojego istnienia. – Uścisk potwierdził rzeczywistość
istnienia uścisku, wszystko się zgadza.
Nie
potrzebowaliśmy słow – po prostu wyszliśmy na dwór. Byliśmy tak przepojeni
szczęściem, że uważaliśmy mniej niż zwykle – ale jednak, jakimś cudem, bez
problemów dotarliśmy do często odwiedzanego przez nas parku. Znajdowało się w
nim wyjątkowo mało ludzi. Poszliśmy wgłąb, tak by nie widzieć ulic – tam gdzie
odnosiło się wrażenie, że znajduje się w innym świecie. Chcieliśmy, by tak
było, choć jednocześnie narażaliśmy się na ogromne niebezpieczeństwo.
Pozwolenie sobie na normalność mogło skończyć się śmiercią. – Brak przeszkód był dziwem, ale mimo to
często tam łazili? Aha. Znowu przesada w stronę niebezpieczeństwa. Mam
wrażenie, że wydaje ci się, że w czasie wojny ludzie nic, tylko lękliwie
przemykali pod ścianami... Z niebezpieczeństwem człowiek też się oswaja,
wyprawa do parku wcale nie musiała być tak pieruńsko groźna! Choć oczywiście
mogła, jeśli mieli pecha – tylko wtedy po co tam łazić? A może byli uzależnieni
od adrenaliny i bez poczucia zagrożenia nie umieli się cieszyć swoim
towarzystwem?
moich
włosach, które na szczęście wczoraj – po raz pierwszy od kilku dni – umyłam za
pomocą szamponu –
Hm... szare mydło i płukanka z octu raczej.
Kiedy,
często cudem, wracałam do domu i zastawałam tam Krzyśka – Ale jak to, wracałam do domu? Czy
wydaje ci się, że walczy się od 8 do 16, a potem odpoczynek? Nie mówiąc, że oni
chyba wciąż mieszkają na Rakowcu? Wojska niemieckie w pierwszych dniach
powstania skupiły swój wysiłek operacyjny na dwóch dzielnicach: Woli i Ochocie,
likwidując tam kolejno powstańcze punkty oporu, nie wiem, jak w takich
warunkach wyobrażasz sobie wracanie tam na noc. Zobacz, co działo się
pierwszego sierpnia:
Podobną
sytuację odnotowano na Ochocie. Załamują się szturmy powstańców na koszary
policji w domu akademickim przy pl. Narutowicza, na koszary SS przy ul.
Wawelskiej, na gmachy zajęte przez Niemców przy ulicach Tarczyńskiej, Suchej,
Filtrowej. Obwód Ochota nie ma łączności ze Śródmieściem ani z Wolą. W tej
sytuacji ppłk „Grzymała” (Mieczysław Sokołowski) decyduje się przedrzeć z 700
żołnierzami do Lasów Chojnowskich. Na Ochocie pozostaje nie zawiadomiona o
wymarszu blisko 200-osobowa grupa powstańców.
A
tu lasia pcha się do domu na spoczynek...
Najpierw
opisujesz taaaaaakie niebezpieczeństwo w dostaniu się na Mokotów czy Bemowo, a
potem podczas samego Powstania, gdy takie opisy miałyby swoje uzasadnienie,
bohaterowie wracają sobie spokojnie do domu i to chyba nawet codziennie. Jeśli
walczyli przydzieleni do jakiegoś oddziału, to byli tam, gdzie ich oddział, a
nie: teraz sobie powalczę w Śródmieściu, a potem wrócę do domu się przespać. A
Niemcy uprzejmie poczekają z atakami, w czasie ciszy nocnej przecież nie wolno.
Tak
samo zachowywałam się wobec Marysi, która gdy skończyła w lipcu dwanaście lat i
dołączyła oficjalnie do „Zawiszy”, zaczęła na mnie naciskać, bym pozwoliła jej
zacząć działać w terenie. –
Jezu, wreszcie jakaś nazwa! Jeśli Marysia już oficjalnie należała do
organizacji, a trwało Powstanie, to nie siostra decydowała, w jakich akcjach
będzie brać udział, tylko dowódca.
aż
do siedemnastego września, kiedy powstanie chyliło się już ku upadkowi. Od
kilku dni ze względu na bombardowania przebywało u nas trzy razy więcej ludzi
niż zwykle. W częściowo zniszczonym mieszkaniu spało piętnaście osób, w tym
ponad połowa naszych. Nie było to bezpieczne, o higienie i komforcie nie
wspominając, a jednocześnie nie mieliśmy żadnego innego wyjścia. Dzień
wcześniej na zebraniu zdecydowaliśmy, że przynajmniej część z nas musi postarać
się o znalezienie mieszkań. Nie mogliśmy działać w takich warunkach. – Pół Warszawy leży w gruzach, jakie
mieszkania?! Setki cywilów tłoczyło się wtedy po piwnicach w naprawdę kiepskich
warunkach, a ci tutaj mają nawet, zdaje się, działającą łazienkę. Luksus!
W
środku znajdowało się już mnóstwo ludzi i z tego, co zdołałam zarejestrować,
grupie Kaśki udało znaleźć się starą, niezniszczoną kamienicę, w której były
dwa opuszczone pokoje, w całkiem dobrym stanie. – I puste, bo mieszkańcy całej kamienicy
siedzą w piwnicy, modląc się, żeby, jak już w budynek trafi jakaś bomba,
przynajmniej ktoś ich znalazł i odkopał...
Wśród
tego tłumu nie było jednak jednej, jakże ważnej dla mnie osoby. Poczułam, jak
przerażenie wwierca się w każdą, najmniejszą komórkę mojego organizmu.
Racjonalność przestała mieć jakiekolwiek znaczenie. // – Gdzie ona jest? –
warknęłam, puszczając rękę Krzysia. Poczułam się jak matka szukająca
rozpaczliwie potomstwa. // Nikt na mnie nie patrzył, wszyscy zaczęli usilnie
wpatrywać się w podłogę bądź ścianę. Tylko Krzysiek sprawiał wrażenie tak samo
zdziwiony jak ja. // – Piotrek?! – pisnęłam. // – Jest w szpitalu –
odpowiedział chłopak cicho. Przynajmniej miał odwagę, by spojrzeć mi w oczy. //
– Ja… Jak to… W w… szpitalu?! – jęknęłam rozdzierająco. (...) – Nie jest ranna,
jeśli o to ci chodzi… Po prostu zna się na opatrywaniu ran, więc się tam
przyda. Jest mała i niepozorna, trudniej ją złapać. – Co za kretyński sposób przekazywania
informacji. Co ma zwinność do opatrywania?
Marysia
od zawsze pasjonowała się pracą naszej mamy, która była lekarzem. W wieku
pięciu lat po raz pierwszy poszła z nią do gabinetu i tak już zostało. (...)
Marysia cechowała się delikatnością, dokładnością i cierpliwością. Od dawna
Piotrek napomykał przy mnie, że jej pomoc przydałaby się sanitariuszkom
szpitala powstańczego – większość z nich była młoda, choć żadna nie aż tak
(...) Po siedmiu minutach biegu znajdowałam się w szpitalu. // A raczej w
miejscu, w którym jeszcze wczoraj na własne oczy widziałam ten budynek. Teraz
pozostały tylko zgliszcza, w których cały czas tlił się ogień. – Mam silne skojarzenia z Prim z Igrzysk
Śmierci.
Wiem,
że temperatura jest już bardzo niska, ale dzięki temu kilka dni temu w nocy
spadł pierwszy śnieg i ulice wyglądają o wiele piękniej niż zwykle. A wczoraj
zdobyliśmy makaron i mięso. Może chcesz coś zjeść? – Znowu mięso?
Strach
przed nieotrzymaniem żadnej odpowiedzi wygrywał z lękiem popatrzenia w jego
piękne tęczówki. –
Brzmi to dość niezgrabnie.
Nikt
nie spodziewał się, że szpital zostanie zniszczony – Nii, po półtora miesiąca powstania
mieli jeszcze jakieś złudzenia? Zwłaszcza, że to właśnie na Ochocie wymordowano
wszystkich w szpitalach.
Historia
Piotrka i Ani też mi szalenie przypomina Finnicka i Annie z Igrzysk Śmierci.
Bohaterka
przeżywa traumę i tygodniami wpatruje się w sufit. Podczas Powstania. W sufit.
W mieszkaniu. Bez przeszkód. Niemcy ostrzeliwują, bombardują, dzielnica w
każdej chwili może zostać zajęta, o ile już nie jest (jeśli opisywana miejscówka
to inne miejsce niż tamten Rakowiec; wróć sobie tutaj do informacji o rzezi
Ochoty), może będą musieli uciekać kanałami, a ta leży i gapi się w sufit.
Całymi dniami. Przez wiele dni. Serio?
Kiedy bohaterka się budzi, słyszy informację o pierwszym śniegu. Gdy idzie na
spacer z Krzyśkiem, jest już po Powstaniu. A tu nagle w kaplicy tulipany. To
jaki właściwie jest czas akcji? Na początku zimy w Warszawie nie ma ludzi poza
jakimiś niedobitkami – Robinsonowie warszawscy – Niemcy najpierw burzyli wszystko działami,
podpalali miotaczami ognia, teraz też jeszcze tam gdzieś siedzą, bo pilnują,
żeby Ruskie nie wlazły, a oni sobie cały czas spokojnie w domciu. Przetrwali
koniec powstania, nie wyszli ani z wojskiem, ani z ludnością cywilną,
przetrwali zniszczenie całej reszty Warszawy, ciągle mieli dach nad głową i wciąż
skądś zdobywali pożywienie! A ona przez kilka miesięcy leżała i gapiła się w
sufit… Powinna mieć odleżyny.
Jak
zwykle poczułam nieokreślone uczucie na myśl, że ksiądz był starszy ode mnie
tylko pięć lat. –
17+5=22, powinien być jeszcze w seminarium. Seminaria, btw, były tajne.
A
więc jednak stało się to, co przepowiadałam z Kaśką od dwóch miesięcy, a do
czego nasz przywódca nie chciał się przyznać nawet wtedy, kiedy ponad miesiąc
temu po raz pierwszy i jedyny w życiu spożyliśmy zdecydowanie za dużą ilość
alkoholu, a ja próbowałam wyciągnąć od niego całą prawdę na temat jego
dziewczyny – Miesiąc temu to ona
leżała, gapiąc się w sufit, to raz. Dwa, jeśli to było miesiąc przed jej
popadnięciem w katatonię, to była połowa sierpnia, powstanie trwało, doskonały
moment, by wypytywać kolegę po pijaku o dziewczynę. Nie pytam, skąd mieli
alkohol, bo majaczy mi się taki incydent, że powstańcy zdobyli jakiś magazyn ze
sporą ilością wina. Nasze dziubaski mogły się załapać. Ale dla twojej
informacji Komendant AK wydał wszystkim żołnierzom zakaz używania alkoholu w
czasie walki o miasto.
porozwieszaliśmy
coś w rodzaju girland oraz porozstawialiśmy kilka małych modeli samochodów – Skąd u licha wzięli zabawki?
Kilka
dni później siedzieliśmy na schodach prowadzących do jednego z domów, a raczej
jego nędznych pozostałości, na tej samej Ulicy, z której kilka przecznic dalej
można było przedostać się tunelem łączącym kilka kamienic do kościoła. Zostało
nam na tyle resztek zdrowego rozsądku, by się oddalić i nie narażać innych. Nie
myśleliśmy o tym, że przebywanie na tej Ulicy dłużej, niż było to absolutnie
konieczne, można uznać za samobójstwo. Nie mogliśmy umrzeć, nie dzisiaj. Śmierć
nas nie dotyczyła, przecież byliśmy synonimem życia, młodości i szczęścia.
Patrzyliśmy w tę samą brudną szybę domu naprzeciwko, czuliśmy powiew tego
samego zimnego wiatru smagającego nas po twarzach, wdychaliśmy ten sam odór
ludzkiego moczu oraz strachu i słyszeliśmy ten sam warkot niemieckich
samochodów przejeżdżających gdzieś niedaleko. Stanowiliśmy jedność. – O co tu chodzi? Dlaczego Ulicę piszesz
dużą literą? Po co poszli akurat tam? Jakie znaczenie ma dla nich dom stojący
naprzeciw? Mówiąc tunele, masz na myśli kanały czy raczej łączone piwnice?
Wiesz, że oprócz odoru moczu powinien do nich jeszcze docierać smród rozkładających
się w ruinach trupów?
Mieliśmy
do przeprowadzenia kolejną akcję. Zbliżały się Święta Bożego Narodzenia i
jednym z naszych zadań było napisanie jak największej ilości polskich kolęd na
odwrocie niemieckich dekretów –
Słuchajcie, młode pokolenia, w grudniu 1944 Niemcy nie rozwieszali w mieście
obwieszczeń, bo nie mieli dla kogo. Ludność w przeważającej większości została
wywieziona, amen. Halo, jest już PO powstaniu, o jakich akcjach dywersyjnych
mówimy?
Na
szczęście zostałam przydzielona do Krzyśka, dzięki czemu nie wpadłam w
kompletną panikę na widok dwóch biegnących za nami gestapowców, a zamiast tego
zmusiłam mój mózg do pracy na najwyższych obrotach. // Jeśli pobieglibyśmy
prosto, tak jak było pierwotnie w planie, złapaliby nas. Znajdowali się zbyt
blisko, mimo że w tej chwili skryli się za rogiem, a więc nie próbowali w nas
strzelać. – Gestapowcy ich gonią
metodą chowania się za węgłem? Jak?
Szybko
wpadliśmy w panoptikum korytarzy. –
http://sjp.pwn.pl/sjp/panoptikum;2570495.html
Mierzyli
w nas długimi karabinami, które przypominały mi trąby złowieszczych słoni. – Boże, czemu. Gdzie bohaterka miała
szansę oglądać złowieszcze słonie?
Jak
to zwykle w opciach historycznych bywa, wyłożyłaś się na realiach. Mam
wrażenie, że pisząc ten tekst, opierałaś się raczej na filmach fabularnych i
Igrzyskach Śmierci niż na podręcznikach. Choćby topografia, zdajesz się
zupełnie nie wiedzieć, co i kiedy działo się w poszczególnych dzielnicach, mimo
że temat jest dość dobrze udokumentowany. Choćby to, co piszesz o miejscu
zamieszkania Krzyśka: w czasie wojny raz, że Bemowo nazywało się Boernerowo, a
dwa – było podwarszawskim osiedlem, które włączono do Warszawy dopiero w 1951.
Oczywiście mógł tam mieszkać, dlaczego nie, ale nie tłumaczy to przekradania
się. Do tego wykazujesz się niekonsekwencją, kiedy w Warszawie nie było walk,
opisujesz przemieszczanie się z jednej dzielnicy do drugiej jako cholernie niebezpieczne,
wręcz niemożliwe. A kiedy trwają – bohaterowie sobie śmigają wte i wewte bez
większych przeszkód.
Z
czego oni żyli, jak zdobywali środki utrzymania? Opisujesz wyłącznie
przygotowania do kolejnych akcji, ale nikt nie spędza ani minuty, próbując
zarobić jakieś pieniądze. A przecież handlowano wtedy, czym się dało, w tym
przywożoną nielegalnie żywnością ze wsi. Pracowano fizycznie, przy remontach,
były riksze. Poza tym wciąż działały urzędy, infrastruktura, różne zakłady,
sklepy, knajpy... Kobiety szyły, robiły na drutach, produkowano chałupniczo
choćby drewniaki. Wyprzedawano kosztowności, jeśli ktoś jakieś posiadał. Jednak
twoje postaci nie robią nic.
Bardzo
frapuje mnie to podziemie, w którym udziela się bohaterka. Wygląda na
to, że są jakąś małą, niezależną organizacją, niepowiązaną z AK (ani żadnymi
innymi strukturami) i robiącą wszystko, jak sama chce. Takich było pełno na
początku wojny, ale potem cóż – albo wpadka, albo przyłączenie do jakiejś
większej organizacji… Tymczasem to mi wygląda na taką grupkę, która zawiązała
się w szkole czy gdzieś – łoooo, będziemy walczyć z Niemcami! – a potem sama
nie wie, co właściwie miałaby robić. Organizują akcje typowe dla Małego
Sabotażu (flagi, kotwiczki), a jednocześnie mają broń i wdają się w jakieś
uliczne potyczki. Nie kontaktują się z nikim, ten cały Piotrek zdaje się ich
jedynym szefem. Walka w Warszawie tak nie wyglądała. Może gdyby to była jakaś
samotna grupka partyzancka zagubiona w lasach to jeszcze, ale nie w wielkim
mieście. Jeśliby Niemcy ich nie wytłukli, to ktoś z podziemia by ich zauważył i
nawiązał kontakt, wziął pod rozkazy itd. Z walki w powstaniu też chyba
rezygnują w momencie, kiedy bohaterka popada w tę swoją katatonię – w sumie nie
wiadomo, ale trochę wygląda to tak, jakby przynajmniej część grupy zajmowała
się wyłącznie pielęgnowaniem jej.
Zdajesz
się nie zauważać, że ludzie naprawdę starali się, jak mogli, żyć normalnie.
Dziewczyny się malowały, chodziły do fryzjera, przerabiały stare ubrania na
nowe i robiły fantazyjne drewniaki. Nie chodziły w brudnych bluzkach, BO
PRZECIEŻ KONSPIRA.
Jeśli
interesuje cię ta tematyka i chcesz o tym pisać, poczytaj sobie pamiętniki
zwykłych ludzi z czasów okupacji; w ten sposób wczujesz się w klimat i będziesz
sobie mogła przynajmniej wyobrazić, jak to życie codzienne wyglądało, bo na
pewno nie tak, że wszyscy na co dzień latali po ulicach z bronią w ręku, a
potem uciekali do piwnic.
Dzień
z mojego życia
– Sorry, Kaśka, ale nie będę mógł
przyjechać – zakomunikował mój kuzyn zaoferowanym tonem – ...czym?! Zaaferowanym.
Musiałam
porozmawiać o tym ewenemencie z Dorotą, moją najlepszą przyjaciółką i studentką
medycyny notorycznie zmuszającej mnie do udawania każdego pacjenta, którego
historię choroby akurat musiała pisać. Nie obchodziło jej, że moim największym
marzeniem nie jest udawanie otyłego osiemdziesięciolatka cierpiącego na
uporczywe zaparcia od siedmiu lat. –
Zmuszającą. Czy tylko przy okazji spełniania największych marzeń można pomóc
koleżankom?
– Co dostałaś? – przerwałam jej nieco
niegrzecznie, kiedy udało mi się już zmyć tę cholerną kreskę. Miałam niecałe
dziesięć minut, aby znaleźć się pod salą numer 240, a nie skończyłam nawet
malować jednego oka! –
No dramat. Próbuję się przejąć sytuacją bohaterki, ale przez takie wstawki zwyczajnie
nie mogę.
Półtorej
godziny później siedziałam nad brzegiem Wisły i wrzucałam do rzeki kamienie. Ta
czynność udawała mi się całkiem dobrze, szkoda że nikt nie był w stanie
zapłacić mi za to pieniędzy. Raz omal nie uderzyłam jakiegoś szczeniaka, jednak
mało się tym przejęłam. –
Czy ja mam czuć sympatię do bohaterki? Bo wiesz, jakoś nie czuję.
Zaintrygowana,
odwróciłam głowę, a moje oczy spoczęły prosto na najpiękniejszych tęczówkach,
jakie kiedykolwiek widziałam. Ciepłych, zielonozłotych, radosnych tęczówkach, w
których widziałam ogromne szczęście. // I zanim jeszcze odpowiedziałam,
poczułam, że 30 czerwca może wcale nie okazać się aż taki zły. – Grunt to priorytety.
Meteorologia
najwyraźniej popierała moje zdanie. Przez niemal cały czerwiec warszawiaków
dręczył mało przyjemny deszcz oraz burze, tym razem do mojego pokoju wpadało
mnóstwo promieni słonecznych, a z tego, co widziałem zza firanek, na niebie nie
było ani jednej chmurki. –
Meteorologia to nauka o pogodzie, a nie sama pogoda.
–
Mówiłem jej, żeby się nie martwiła. Z głodu nie umrę – odpowiedziałem, kręcąc
oczami. – Młynka?
Wiesz,
że ja życzę tobie wszystkiego, co najlepsze. – Życzę ci, tak po prostu.
Po
zdradzie Weroniki nie byłem zbytnio chętny do bliższego poznawania
przedstawicielek płci pięknej, szczególnie przed zakończeniem studiów
prawniczych. Teraz dotarło do mnie, że gdybym poznał ją wcześniej, rezolutne
zachowanie i tak nie wchodziłoby w grę. Musiałem z nią porozmawiać. Musiałem. – Z Weroniką by nie rozmawiał? I u
licha, czemu rezolutne akurat? Węszę zdradzieckie działanie słownika
synonimów.
Powtórzyłem
jej kilkakrotnie, że to dopiero pierwsza próba, ponadto po wysłuchaniu całej
opowieści odniosłem nieprzyjemne wrażenie, że na decyzję jej profesora mogły
mieć duży wpływ sprawy rodzinne, co też jej przekazałem. – Tyle że po to na obronie zbiera się
cała komisja, żeby zły humor jednego typa nie był w stanie zaważyć na ocenie.
Ale okej, rozumiem, na fatum nie ma mocnych.
O
ile część problemów Kaśki jest wydumana, a część sukcesów Filipa przesadzona
(ten totolotek, no weź), to część opisującą ich spotkanie czytało się
przyjemnie, a zakończenie mnie zaskoczyło. Cieszę się też, że zostawiłaś je otwarte
tak, żeby czytelnik mógł się zastanawiać, czy ostatecznie wygra szczęście, czy
pech.
Pomyśl
nad zmianą szablonu, menu umieszczone na samym dole strony jest mało wygodne w
obsłudze.
Językowo
mogłoby być lepiej. Czasem coś nie zagra z przecinkami:
wchodziło
właśnie dwoje, nieznanych nikomu nastolatków. – Zbędny przecinek.
zarówno
ze względu na dwie, szalone imprezy posesyjne – Zbędny przecinek.
Czasem
trafi się literówka, czasem użyjesz jakiegoś słowa niezgodnie z przeznaczeniem,
ale to wszystko da się łatwo poprawić. Pisząc, skupiasz się głównie na
emocjach, co nie wychodzi ci na dobre. Co za dużo, to niezdrowo, a ty tyle
uwagi poświęcasz kolejnym drgnieniom serca, że nie ma już potem miejsca na tło,
świat przedstawiony, realia. Mnie tego typu proza nudzi, bo ileż można czytać w
kółko o tym samym, ale wiem, że są osoby, którym to odpowiada. Cieszę się, że
wysyłasz swój tekst do różnych ocenialni, mam wrażenie, że jesteś na tym etapie
pisania, na którym przyda ci się pomoc z zewnątrz. Nawiąż współpracę z dobrą betą – one nie tylko poprawiają przecinki, ale
potrafią też wytknąć merytoryczne potknięcia czy powstrzymać cię przed galopadą
w kolejny szczegółowy opis uczuć bohaterki. Czytaj też jak najwięcej dobrych
książek.
Ze
względu na bardzo dużą ilość uwag, które miałam do twoich tekstów, nie mogę
postawić ci więcej niż trzy.
Dziękuję za ocenę. Widać, że podeszłaś profesjonalnie do wyszukiwania błędów, takiego rodzaju, który dość trudno dostrzec samemu, i jestem Ci za to bardzo wdzięczna. Jeśli chodzi o Pustkę, to kiedy ją poprawiałam, musiałam chyba niechcący wykasować część zdania i stąd te dwa sformułowania, bo jestem prawie pewna, że w pierwszej wersji tego nie było. Co do podmiotów, mam z tym pewien problem, czasem faktycznie wychodzą z tego lapsusy, więc dziękuję za zwrócenie na to uwagi. Czeka mnie sporo poprawek, ale to dobrze ;).
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o Skrzydła Ikara, zależało mi w tej historii na pokazanie głównie miłości i jej tragizmu na tle wojny, ale masz rację – jeśli osadziłam ją w realiach historycznych, powinnam była więcej czasu spędzić na wyszukiwaniu informacji na temat życia cywilów w tamtych czasach. Dziękuję za tak dokładnie wypisanie różnych niezgodności.
Osobiście, dla mnie w opowiadaniach najważniejsze są opisy; emocje i relacje między bohaterami, takie najchętniej czytam i takie piszę. Jest to dość specyficzne, fakt, więc rozumiem, że nie wszystkim może to odpowiadać.
Przy niektórych opowiadaniach napisałaś wprost, czy Ci pasowały, czy nie, ale np. we Właściwym Miejscu lub Skrzydłach, nie było takiego podsumowania i trochę mi tego zabrakło. Podobnie jak np. tego, co myślisz na temat kreacji bohaterów szczególnie w dłuższych opowiadaniach, w Niezależności skupiłaś się właściwie tylko na Lily i to nie za mocno. Rozumiem, że Ci ona nie pasuje, ale o to właśnie chodzi, chcę pokazać, że to niejednoznaczna postać i że może się zmienić. to opowiadanie nie ma zaskakiwać głównym wątkiem, jak już, to raczej pobocznymi. Potrzebowałam odskoczni w postaci takiego tekstu po poprzednich publikacjach.
Co do Wolności, chciałam ująć to tak, jakby narrator popierał postawę pana Wódczyńskiego, i specjalnie było to zbyt mocno podkreślane, żeby widać, iż tak naprawdę jest wręcz przeciwnie. Ale cóż, każdy może mieć własne zdanie ;)
Jeszcze raz dziękuję za opinię i pozdrawiam gorąco.
Hej! Już uzupełniam:
UsuńCzy pasowało mi Właściwe Miejsce? Ani mnie ono ziębi, ni grzeje, nie wywołało we mnie większych emocji, nie przejęło mnie. Ficzek jakich miliony, który niczym się z tłumu nie wyróżnia. Chciałaś uzupełnić sobie niedopowiedzenie z kanonu, to uzupełniłaś. Zrobiłaś z Lily zwiędłą firanę, która nie wzbudziła mojej sympatii, ale skoro taką miałaś wizję, to co ja mogę.
Czy podobały mi się Skrzydła? Hm... Nie mogę się nie zastanawiać, po co pisałaś to opowiadanie. Żeby utrwalić pamięć o tamtych wydarzeniach i szacunek do Powstańców? Na to zrobiłaś zdecydowanie zbyt mało researchu. Żeby napisać rzewne love story? Nie trzeba było do tego wykorzystywać wydarzeń, które są tak ważne i bolesne dla wielu ludzi. Prawdziwa wojna to więcej niż tylko dramatyczne dekoracje i spłycanie jej do tej roli średnio mi odpowiada. Tutaj, zamiast pisać o tym, jak mogła wyglądać miłość w okupowanym mieście, piszesz o tym, jak ci się wydaje, że taka miłość wyglądała; potem to twoje "wydaje mi się, że mogło być tak" czytają inne osoby, które mają podobne lub mniejsze pojęcie o realiach, a stąd już krótka droga do pewnych uproszczeń i przekłamań, które gdzieś w człowieku zostają na dłużej. Sam wątek miłosny opowiadania raczej się broni, ale mógł być pretekstem do pokazania czegoś więcej.
Niezależność... Gdyby wyrzucić z niej Lily i cały ten temat hajskulowej walki o popularność byłoby całkiem całkiem. Podobała mi się postać Oliviera, podobał mi się wątek cichej miłości Hugona (nawet jeśli był cokolwiek stalkerski), ale za każdym razem gdy na scenę wkraczała główna bohaterka, wybuchały wszystkie bucometry w okolicy. A już jej dyskusje z Amandą to dno i trzy metry mułu.
Według moich wyobrażen Lily Evans nie należała do ciekawych osób, więc inaczje przedstawić jej nie mogłam. Skrzydła... cóż, oczywiście, że piszę tak, jak mi się wydaje, że taka miłość mogła wyglądać, bo na całe szczęście nie żyję w czasach wojny, więć jakże by mogło być inaczej? Nie zgodzę się ze stwierdzeniem o dramatycznych dekoracjach. a moim zamierzeniem było przedstawienie prawdziwego uczucia na tle strasznych wydarzeń, pokazanie odwagi, przyjaźni. Oczywiście co do realiów masz rację.
UsuńNiezależnośc - Lily i Amanda mają być hajskulowe, taki był zamiar. rozumiem, czemu mogą być denerwujące. Trzeba zbudować kontrast.