czwartek, 7 maja 2015

0083. winduru.blogspot.com

Cześć! Zanim przejdziemy do oceny, kilka ogłoszeń. Najpierw… w końcu WYNIKI KONKURSU.

Niestety nikt nie podjął wyzwania i nie napisał fantasy, ale co do dwóch pozostałych kategorii, chciałybyśmy przyznać nagrodę – a właściwie dwie! – A., za teksty „Sigismondo” i „Taniec na Tyburn”. Ponadto postanowiłyśmy w kategorii kryminał nagrodzić również Claudinellę i „Kamerdynera 27”. Gratulacje, dziewczyny, w ciągu najbliższych paru dni skontaktujemy się z Wami mailowo.

Mackalnia ma już dwa lata! 23 kwietnia obchodziliśmy rocznicę. Mimo że ocenialnie tracą na popularności, wciąż mamy sporo codziennych wyświetleń – dziękujemy więc bardzo, że jesteście z nami.

Ponadto – wybaczcie prywatę, ale chciałabym zdecydowanie wyjaśnić pewną kwestię:
To jest ocenialnia. Pytania związane z ocenialnią zadajemy na OCENIALNI. NIE służy do tego mój PRYWATNY, nie podany nigdzie na tej stronie i w żaden sposób z nią nie powiązany, wywiader. Dziękuję i zapraszam na ocenę.
~Leleth

Miejscówka przyzywającego: Winduru
Przedwieczni: Gaya, Delta, Deneve

Nierówna czcionka (polskie litery w innym rozmiarze niż pozostałe) doprowadza mnie do szału.

MINIATURKI
Na jednej z moich półek zamieszkał mały aniołek

Wtedy po lewej stronie ciała, na górze, ciepło się robi. – Na ramieniu?

Aniołek stracił swoje skrzydełka. // Nie wiem jak, nie wiem kiedy. // Nie potrafię ich przyprawić z powrotem, więc ze wstydu, że go nie obroniłam ukradłam je. Tak jak uczniak kradnie test, który źle poszedł, by nie zobaczyli go rodzice. // Schowałam je na łańcuszku, który oplata moją szyję. Z daleka wyglądają jak motyl, który nie może wzbić się w powietrze. – Jeśli te skrzydła widać z daleka, trudno je nazwać schowanymi.

Nie jest nieszczęśliwy- stał się tylko kimś trochę innym. Dzieckiem. I mam nadzieję, że do końca świata i o dzień dłużej będzie wygrywał piękne melodie – To dość okrutne ze strony narratora, mieć nadzieję, że okaleczony anioł będzie grać ku jego uciesze przez całą wieczność.

Przepadłe miasto?

Za zakrętem czeka na Ciebie połyskująca jak motyle skrzydła gondola, a jej właściciel zaprasza Cię w podróż, która mimo niebezpieczeństwa kusi nieodparcie. – Jakiego niebezpieczeństwa?

Jednak najlepiej jest oglądać to miasto w gwiaździstą noc. // Po tafli wody migoczącej jak lustro od miliona światełek kawiarni (owe nigdy nie przestają tętnić życiem) leniwie suną gondole. – A co, w pochmurne noce światła kawiarni przestają się odbijać?

Harmider jak na jarmarku tworzą uliczki, o których Piaskowy Dziadek zapomniał… – Szczękają brukiem i skrzypią krawężnikami.

Zadajesz sobie pytanie- jak brzmi druga nazwa zaginionej Atlantydy? // To Wenecja... – Żeby ten tekst był odkrywczy albo zaskakujący, przydałoby się albo nie ujawniać wszystkiego w pierwszych słowach, albo znaleźć więcej analogii niż i tu i tam jest mokro. Na tej zasadzie pół Holandii jest Atlantydą.

...kartka z dziennika ogrodnika.

W tytułach nie stawia się kropek.

Teraz myślę, że nigdy nie opuściłbym mojego ogrodu z powodu jego piękna. – Nic dziwnego, dlaczego piękno miałoby być czynnikiem zmuszającym do odejścia?

Fenomen zebry

Z tekstu wynika, że uważasz, że ewolucja to osoba, i to kreatywna. No, chyba że dajesz tu wyraz swojej wierze w kreacjonizm. Nie nazwałabym jednak tego tekstu miniaturką, ale zwykłym wpisem na bloga.

Za dużo dotyku

Symbolizm taki spory, głębia taka ogromna, niezrozumiałość level hard. Dla kogo piszesz, dla siebie czy dla czytelników? Jeśli dla siebie, to po co to publikujesz? Jeśli dla czytelników, to pamiętaj, że muszą mieć narzędzia niezbędne do odczytania tekstu. Bez nich jedyne, co mogą odebrać, to bełkot bez ładu i składu.

Puch

Nie wiem, czy powinnam szukać w tekście piątego i dziesiątego dna. Starałam się dostrzec w nim coś, czego mogłam na początku nie zauważyć, więc przeczytałam go jeszcze raz. Ale nadal pozostaje dla mnie miałkim tekstem w zasadzie o niczym. Jeszcze zębatki otaczające bohaterkę, które zestawiasz ze stadem „ogarów” mogę jakoś zrozumieć, w końcu ludzie dziwnie wyobrażają sobie różne rzeczy i nie powinno mnie dziwić to, że ktoś widzi strach inaczej niż ja.
Totalnie nie odnajduję się jednak w całej reszcie tekstu – brakuje mi tu spójności. Bo spadanie poza oczywistym elementem lądowania nie ma nic wspólnego z całą resztą tekstu. Wiesz, chodzi mi o te całe zębatki, osaczanie ogarów etc., brakuje mi jakiegoś bezpośredniego związku. Czegoś, co nadałoby całości… cóż, sensu.
Próbuję zrozumieć metafory, doszukać się w nich jakiegoś ukrytego geniuszu, ale dla mnie to nadal słaby tekst o niczym, wybacz.

Coś dla zmysłów czyli kłótnia kochanków

W jednej z alej, które zwykłam nazywać głównymi tylko dlatego, że często się nimi przechadzam, stoi kawiarenka na uboczu. – Kawiarenki stawia się przy alejach, a nie w nich.

Teraz kawiarniany stolik wydaje mi się pusty i cichy, nawet gdy siedzą przy nim ludzie. – Nic dziwnego, stoliki zwykle nie wydają dźwięków.

Pierwszy akapit tej miniaturki jest niemożliwie sztywny i sztuczny. Wydaje mi się, że być może chciałaś wprowadzić podniosły nastrój, ale ja go nie czuję. Dla mnie to atmosfera kija od szczotki wsadzonego w nie to miejsce, co trzeba. Piszesz, że starły się dwa żywioły – ja tego nie czuję, a przecież wydarzenie tak ważne, tak szumnie „zapowiedziane” powinno sprawić, bym chciała czytać o nim z niecierpliwością. Ale nie chcę.

Żadna to uczta, kiedy czyta się o kwiecistym aromacie nabierającym obrzydliwej lepkości. Ani dla zmysłów, ani dla ducha, dla ciała w ogóle. Zdanie miało być pewnie piękne i metaforyczne – wyszło zabawne w zły sposób, ukazując w tym samym nieporadność autora.

Pisklęcy okrzyk w ustach bogini brzmi śmiesznie. Ale znowu śmiesznie w zły sposób. Przyrównywanie do pisklęcego okrzyku samej Wenus wydaje się nie tyle groteskowe, co wręcz karykaturalne. Nie zrozum mnie źle, ja naprawdę chciałabym docenić to, że starasz się napisać coś w ciekawy, nietuzinkowy sposób. Ale nie potrafię, kiedy wyobrażam sobie poważną boginię rozdziawiającą usta, żeby zaskrzeczeć, machającą przy tym rękoma niczym nieopierzone pisklę. Mało w tym powagi i doniosłości – a to, jak mniemam, chciałaś w tym tekście wprowadzić, skoro posługujesz się już, zamiast po prostu ludźmi, Marsem i Wenus.
Sam pomysł odniesienia kłótni kochanków do walki bogów nie byłby zły, gdyby walka ta była bardziej… nie wiem, czy mnie zrozumiesz: bardziej widowiskowa, spektakularna niż pisk, wymachiwanie rękoma oraz aromat zmieniający się w lepką maź (tego mój mózg do teraz nie jest w stanie przetworzyć, bo jak najszybciej chce o tym zapomnieć).

W końcu [Wenus] opadła z sił i samotna kropla potoczyła się gdzieś nieopodal. – Czymże jest samotna kropla? To kolejna niewyjaśniona oraz niezrozumiała metafora? Jakieś przyrównanie do czegoś, czego prosty zjadacz chleba nie jest w stanie wyłuskać z tekstu? Jeśli to nawiązanie do kryształowej łzy – shame on you.

Nie popadasz w coelhizmy. Toniesz w nich tak bardzo, że z tekstu miejscami wychodzi niezrozumiały bełkot. Czytelnik, nie rozumiejąc tego, co czyta, zastanawia się, czy jest z nim coś nie tak, bo przecież powinien odkryć wszystkie mrugnięcia okiem, jakie posłał mu autor. Dlatego też, nie chcąc obnażyć swojej niewiedzy, nadal nie rozumiejąc tekstu, przytaknie „geniuszowi”, bo tak wypada.

No i co w końcu z tym Marsem? Przygotowywał się ponoć do walki, a tu takie wielkie „nic”? Jak to? Wstał po prostu, spojrzał na nią i poszedł? To po co „przygotowywał się do walki”, czemu „nie skończył jeszcze zbrojenia”?

A wizja „ramion” (które przecież odtrąciła Wenus), wysuwających się z oczu Marsa (bo przecież objął „matowymi oczyma objął” ją) jest urocza. Tyle że nie.

Pytania, które zadaję kochankowi po deszczu

Czy chmury objęły Cię kiedyś swoim pastelowym spojrzeniem? – Nie, skąd, spędziłem życie pod kamieniem. Tak naprawdę jestem skorpionem, chmur nie widziałem na oczy.

Ciekawe czy ciężkie nagle włosy wyzwalają w Tobie lekkość. – Czemu miałyby?

Słońce podpowiada mi, że moje pytania kochają deszcz... – Słoneczko do ciebie przemawia, przy okazji antropomorfizując pytania?

W skrócie: za dużo poezji, za mało sensu.

Nie porównuję się do Jezusa

Ta miniaturka jest co prawda dalej niezrozumiała dla czytelnika, ale pozytywnie wybija się na tle pozostałych, bo przynajmniej poziom bełkotu opadł znacząco.

Sad w szufladzie i Gałczyński

Dzisiaj Szarlatan podał mi książkę. Oczarowała mnie wyblakłym tuszem i herbatą rozlaną między kartkami. – Bo nie treścią, prawda? To widać i po twoich miniaturkach, że treść jest najmniej ważna. Naprawdę, w każdej widać, że bardziej cię interesuje uroda słów niż ich znaczenie, więc kiedy jeszcze bohater rzuca takim a nie innym zdaniem, trudno to pominąć milczeniem. (Gaya). Zgadzam się. We wszystkich miniaturkach jest widoczny znaczący przerost formy nad treścią (Den).

Czytam ją i czytam, zatopiłam się w światłach szeryfowej czcionki. – Jeżeli chodzi ci o słownictwo techniczne, światło to pusta przestrzeń międzyznakowa, więc powodzenia z czytaniem.

Jak już wcześniej zauważyłyśmy z Gayą, treść w tej „książce” najmniejsze ma chyba znaczenie. Wydaje mi się, że poruszasz tu ledwie kwestię okładki i wspomnianych już stron zabrudzonych herbatą. Niby „połykasz emocje autora”, a jednak jakbyś w ogóle nie mówiła o treści. Jakby ta książka była pusta. Nijaka. Choć z drugiej strony może to być wina tego, w jaki sposób to opisałaś – a skoro z odbiorem jest coś nie tak, to albo czytelnik jest ograniczony umysłowo, albo wina leży po stronie autora, bo nie przekazał w tekście tego, co powinien. Osobiście stawiam na to drugie.

No i mamy ten nieszczęsny sad. Jakby ci to powiedzieć… Średnio wygląda mi wizja saren w sadzie. Głównie dlatego, że sarny w sadach wyrządzają szkody, dlatego właściciele chronią swoje włości przed leśną zwierzyną. Uprawy często otoczone są płotem. No ale dobra, zrzućmy to jeszcze na barki wyobraźni, w której nie było ani płotu, ani właściciela chroniącego sad przed sarnami.
Kim jest król sadu? Skąd bierze się w tekście? Jaką rolę właściwie w nim odgrywa? (poza zapalaniem kadzidełek, które też biorą się tam znikąd) I… co? Co ma wspólnego rozpalanie kadzidełek/ich zapach z tym, że „na ciebie już czas”?

Mam wrażenie, że tak bardzo chciałaś zawoalować sens tych miniaturek, że w końcu zgubiłaś się we własnym tekście i sama już nie wiesz, o co w nim właściwie chodziło. Bo twoje metafory są często niezrozumiałe i zwyczajnie źle stworzone, skoro czytelnik nie potrafi ich rozszyfrować, nieważne jak bardzo by się starał.

(a skąd się tam w tytule wziął Gałczyński? …)

Nie słuchaj mnie

Aha. No i? Tych parę zdań mogłoby posłużyć za wstęp do dłuższej historii, ale stojąc samodzielnie, zupełnie się nie broni. To tak, jakbyś na drutach wydziergała ściągacz, po czym wrzuciła jego zdjęcie na bloga podpisane mój nowy, krótki sweter.

Żaba codzienna

- Dusiołek jestem - oznajmiła skrzekliwie pewnego popołudnia ni stąd, ni zowąd lądując na mojej piersi. // Spojrzałam na nią z ukosa i tak już zostało - nie umiem patrzeć na nią prosto, tylko krzywo. – O, a to coś nowego. Nie umiesz patrzeć na swoją pierś prosto? Tak mi przykro. Anyways: „tylko krzywo” jest niepotrzebnym dookreśleniem. Wiemy już przecież, że nie umiesz patrzeć na nią prosto. Wystarczy to, że napisałaś, że spojrzałaś na nią z ukosa, nie musisz pisać tego drugi raz, tylko innymi słowami.

Ciężkostrawne te twoje miniaturki. Trudno się w nich odnaleźć, trudno cokolwiek zrozumieć. W tym miejscu brakuje mi nawet słów na jakiś konkretny komentarz, bo w zasadzie nie wiem, o czym przed chwilą przeczytałam. Ale zakładam, że były to po prostu niskich lotów coelhizmy, w których sprowadziłaś kota z zawiązanym na szyi dzwoneczkiem do roli „Przeczucia”. W każdym razie kota nie ratuje nawet personifikacja. Problem leży chyba w tym, że z każdego przedmiotu/osoby/zwierzęcia na siłę starasz się zrobić „coś wyjątkowego”. Dlatego też kot jest Przeznaczeniem, Szuflada z jednej z wcześniejszych miniaturek w jakiś dziwny sposób, którego nie rozumiem, łączy się z sadem, a ludzie na moment przyjmują postać bogów. O ile ostatni motyw nie jest nawet taki zły, o tyle wykonanie po prostu leży na całej linii.

Urodzona rasistka

Hiperbole są fajne, o ile wprowadzane są z umiarem i ze smakiem. Czy tutaj tak jest? Trudno mi to powiedzieć. Osobiście wydaje mi się, że raczej średnio. Bo temat rasizmu to temat trudny i dość zapalny, więc wkładanie dodatkowego kija w mrowisko nigdy nie może być dobrym pomysłem.

Lubię czarny humor, ale tu go nie ma. Jasne, pewnie niektórzy uciśnieni chcieliby w każdym zachowaniu widzieć coś rasistowskiego. Należy jednak „niektórych uciśnionych” oddzielić od przeciętnego człowieka kreską. Grubą kreską. Bo przeciętny człowiek nie widzi rasizmu w każdym działaniu. Powinnaś wziąć też pod uwagę to, że krzykacze, niekoniecznie inteligentni, zawsze będą najgłośniejsi – i to ich będzie widać w telewizji lub słychać najbardziej.

Stąd dziwię się, że mogłaś odebrać wydarzenia współczesnego świata aż tak dosłownie, co znowu przekłada się na moje niezrozumienie tego tekstu. Bo hiperbolizowanie, że w końcu to „biały” będzie tym najbardziej uciśnionym, jest grubą przesadą. Bo w mediach pokazuje się to, co najlepiej się sprzeda. Nie znaczy to, że będzie to najbardziej rozsądne.
Co do samego tekstu: czy Maria nie mogła po prostu w drogerii kupić tych pudrów i farb? Niby piszesz, że biali będą uciśnieni, chociaż nadal uważani za rasistów, a robisz z niej złodziejkę, jak na typowy stereotyp o „kradnącym [tu wstaw narodowość/wyznanie/kolor skóry]” przystało.

Pędzi na autobus z zamiarem zatrudnienia się w sklepie okulistycznym w mieście; zawsze chciała dobierać ludziom soczewki i okulary. – A wykształcenie odpowiednie ma?

Poza tym: od dzisiejszych czasów mija jakieś 300 lat, a na świecie nie zmieniło się zupełnie nic, poza tym, że człowiek biały, mimo że w mniejszości, jest przez twoją hiperbolę nadal pokazywany z pozycji rasisty? Chociaż to miniatura i pole do pisania jest ograniczone, można było zręcznie upchnąć więcej elementów świata przedstawionego.

Przeciętny Widelec, pyzata Łyżka i felerne ziemniaczki

cofnęła lekko głowę, co obrodziło dodatkowym podbródkiem na jej twarzy – Obrodzić może pole ziemniakami. Cofnięcie może zaowocować, jeśli chcesz się trzymać ogrodniczych wyrażeń.

- Nie żartuj, ty nie możesz ziemniaczków nabijać?! - zapowietrzyło się dziewczę. // - O rety-kotlety, Łyżka, i co ja teraz zrobię na tych studiach... – Co ma piernik do wiatraka, a umiejętność nabijania kartofli do studiów humanistycznych?

Ponieważ ten tekst to żart i groteska, nie mam zamiaru odnosić się do jego wymowy.

Pamiętnik Jowiszjanki

Kiedy zanurzam się w atmosferze Jowisza, przypominam sobie o spiętych mięśniach, Płynąc przez dwusetletnią burzę wspominam dawne pyły z pierścieni mojej planety. – Albo kropka, albo mała litera. W jaki sposób atmosfera wiąże się z mięśniami?

Po obserwacji Ziemian potrzebuję przynajmniej pięćdziesięciu jednostek na oddech i dziewiętnastu księżyców na niebie. Nie wiem jak oni to wytrzymują, ten pośpiech, te nerwy naciągnięte jak struny. Boją się własnego cienia. Na pohybel mi ta fascynacja... Choć z drugiej strony dzięki temu wiem jakie to szczęście być córką Jowisza. – Jeżeli ma to oznaczać, że podmiot liryczny jest córką Jowisza, czyli księżycem, to bardzo wiele rzeczy nie trzyma się kupy. Jeśli jednak nie jest jedną z córek, a tylko im zazdrości, to w ogóle nie wiadomo kim jest, z kim się mamy identyfikować i dlaczego. I co ona z tymi księżycami robi, zajada stres?

Drogi pamiętniczku, jestem królikiem

Ten pokój, jak już wspomniałem, stoi pusty. // No dobra, nie do końca pusty. Jest jeszcze szafa. Taka wbudowana w ścianę. Jej drzwi niczym nie różnią się od wejściowych, więc można pomyśleć, że drzwi od szafy to wyjście. Ale to tylko ściema poprzedniego właściciela, który zamontował sobie to badziewie. W każdym razie, gdy patrzę w lustro, co chwilę zezuję w stronę szafy. – Jakie lustro, skoro podobno w pokoju jest tylko szafa?

Okej, dałaś królikowi japońskie imię – bo to pretensjonalne, pisze o sobie w trzeciej osobie – bo to pretensjonalne. Tekst sam w sobie jest bezcelowy – pytanie tylko, czy wyszedł ci taki przypadkiem, czy też próbowałaś się wzorować na egzystencjalistach. Wyszło kiepsko.

Dżin XXI wieku

Chcę poznać swoją sercową przyszłość! – Operacja zastawek i bypass? Bo jeśli chodziło ci o życie uczuciowe, to można było to zdecydowanie zgrabniej ująć.

sama będziesz mogła ocenić tego.. fafkulca. // - Fafkulec.. - szepnęła z niedowierzaniem Kasia. – Zagadka: Ile kropek ma wielokropek? 

Ta miniaturka nie jest zła, a to już więcej, niż da się powiedzieć o pozostałych.

Córka potwora spod łóżka

Dzisiaj jestem profesjonalnym pożeraczem koszmarów. Niestety nie poznałam żadnego, który zjadałby moje. – Żadnego koszmaru?

Zakończenie jest mało subtelne, ale miniaturka ma potencjał. Pomysł jest dobry, ale przydałoby się popracować nad jego wykonaniem.

Natalia, która powiedziała za dużo

Natalia rozsiadła się na ławce w parku. Właściwie rozsiadła się to trochę za dużo powiedziane. Chociaż nie do końca, bo jak na standardy Natalii, to i owszem. – Tak, ale nie, ale tak. Bełkot!

Karminowe usta i dziki wąż były pierwszą nieelegancką i nieedukacyjną lekturą, którą czytała od dawna. Zawsze pogardzała tego typu literaturą, ale kiedy wreszcie wzięła ją do ręki, stwierdziła, że straciła wiele lat na czytaniu nudnych jak flaki z olejem wypocin naukowców. – Po co traciła nad nimi [na nie?] czas, skoro kompletnie jej nie interesowały?

Na pierwszy rzut oka był to zwykły starszy pan. Natalia poznała jednak charakterystyczny gest sięgania do kieszeni. Pan wyjął papierosa. Dziewczyna odwróciła wzrok, już wiedziała, co stanie się za chwilę. Cichy trzask gazowej zapalniczki, wdech, szum spalanej materii. I smród. // Natalia zerwała się jak oparzona i zatrzasnęła książkę z furią. – Wtf, czy to, że ktoś pali, sprawia, że ze zwykłego starszego pana zamienia się w... w co, w niezwykłego starszego pana?

Trafiła nad małe oczko wodne. Przyglądała się niewielkiej, pomarańczowej rybie, która pływała leniwie od jednego do drugiego końca stawiku. Oczy dziewczyny napełniły się łzami wbrew jej woli. // - Chciałabym być tą rybą, chociaż ona ma spokój! - syknęła i cisnęła książką w taflę wody. // Tutaj chciałabym prosić o odrobinę wyrozumienia dla Natalii. Miała bardzo ciężki tydzień. A właściwie miesiąc. Straciła pracę, umarła jej ukochana ciotka, pies uciekł, a narzeczony zerwał zaręczyny. Pan z papierosem był tylko wisienką wieńczącą ten ponury tort. – Bo USIADŁ PRZY NIEJ. Na publicznej ławce w parku. Jak śmiał. Łotr.

Nie wiedział o jednak o tym, że było nieduże – O jedno o za dużo.

jego pamieć trwała trzy sekundy, a więc akurat tyle, ile zajmuje połowa drogi z jednego końca oczka na drugi. Rybka była więc szczęśliwa i przekonana o tym, że jej wody sięgają niemal po kres wszechświata. – Była bowiem ślepa i nie widziała brzegów stawu.

Za każdym razem jej odpowiedzi na jego pytania wydawały się Natalii lepsze, bo chociaż brzmiały tak samo, marząca rybka o tym nie pamiętała. – Jeżeli nie pamiętała, nie mogły być lepsze, bo nie dało ich się do niczego porównać.

Tak bardzo chciałaś umoralizować czytelnika, że postanowiłaś zlekceważyć sens i logikę opowiastki, byle tylko zrealizować pouczające podsumowanie. Kojarzy mi się to z bajkami z ambony tworzonymi przez księży, którzy przysypiali na lekcjach retoryki.

Powiedz, że jestem piękna

Blond fryzura opadała jej na twarz. – Ale tak cała?

Twoje miniaturki popadają ze skrajności w skrajność, a właściwie to ty popadasz w te skrajności podczas pisania ich. Problem polega na tym, że jedna miniaturka jest napisana poprzez zawoalowanie całego tekstu w taki sposób, że nie wiadomo, co właściwie autor ma na myśli (a to już chyba gorsze niż niebieskie zasłony oznaczające miłość i tęsknotę za ojczyzną), zaś druga miniaturka (ta, którą teraz omawiam) jest napisana okropnie łopatologicznie i mam wrażenie, że na siłę starasz się wcisnąć, już nawet nie w tekst, ale czytelnikom, morał, jak gęsi hodowanej na pasztet żarcie. Zabiegi literackie są jak najbardziej wskazane, zawsze jakoś urozmaicą tekst, ale w twoim wypadku to chyba jest strzałem w stopę.

Dialog między reporterką a Bereniką jest paskudnie sztuczny. Plus operator kamery powiedział Berenice coś tak obrzydliwego na wizji? Chyba nie rozumiem, przecież to był materiał na żywo, tak seksistowski, paskudny tekst poszedłby natychmiast w całą Polskę.

Złudzenie

Zacytuję tekst w całości, bo jest krótki:

Znalezione w starym zeszycie i przeredagowane. // Spisane na kamiennej, parkowej szachownicy. // Dawno, dawno temu żył sobie Król. Poddani go kochali, bo państwo miało się dobrze i każdy opływał w dostatki. Król codziennie na lepszy sen łykał kieliszek dobrej whiskey i powtarzał sobie przed lustrem, jak zaklęcie: "Nikt nie jest potężniejszy ode mnie". Pewnego wieczoru los jednak odwrócił się od jego królestwa. Gdy Król był na nocnej przechadzce, zamek spłonął. // Gdy władca wrócił pod zgliszcza bramy (bo tylko tyle pozostało ze wspaniałego, drewnianego zamku), nie mógł uwierzyć w to, co się stało. Lud już powoli zbierał się, by patrzeć na nieszczęście. Król odwrócił się do ludu, sam nie wiedząc, czy chcąc go przegonić, czy raczej pocieszyć. // Nagle za jego plecami rozległ się niebywały rumor. Wielka Dłoń zstąpiła z góry i odsunęła zgliszcza zamku, jak zrzuca się śmieci z biurka, i postawiła na jego miejscu nowiutką twierdzę. Wtedy to Król został uznany za błogosławionego nawet przez swoich nielicznych wrogów, a lud po dziś dzień czci Dłońhora, składając mu krwawe ofiary. // Chciałabym zakończyć tę opowieść słowami "a Król w pokoju doczekał swych ostatnich dni", jednakże byłoby to kłamstwem. Przez całe życie dręczyło go pytanie, na które nawet Wielkie Wieże nie znały odpowiedzi: "Dlaczego cały nasz ląd pokrywa czarno-biała krata?".

Na czym polegała redakcja? Bo na pewno nie na poprawieniu interpunkcji. Kto i dlaczego buduje drewniane zamki? Gdzie poszedł król na spacer, że nie widział płonącej budowli, na drugi koniec świata? Co to jest Dłońhor? W jaki sposób drewniane zamki łączą się z szachami?

Mati, Pati i trudna rozmowa

Ten. Dialog. Jest. Sztywny. Naprawdę. Mało która osoba używa w czasie rozmowy zwrotów pokroju „po stokroć ważniejsze”. Całość wygląda wręcz na taką „podręcznikową” rozmowę. Nie pozwalasz bohaterom na posiadanie własnych charakterów. Na siłę rozpisujesz ich na jeden schemat. Każdy wypowiada się tak samo. Podejrzewam nawet, że tak samo jak ty. Przenosisz na bohaterów własny język i mimo że to tylko miniaturki, nie jest to dobre. Bo sprawić, by tak krótki tekst był warty zatrzymania się nad nim, dłuższego przemyślenia, to trudna sztuka. Tobie ewidentnie to nie wychodzi. A sprawianie, że bohaterowie, nieważne jakiej płci, są odbiciem twojego idiolektu oraz wszelkich twoich zachowań i przekonań, tylko te teksty pogrąża.

Czy ta miniaturka miała być zabawna? Nie wiem. Nie jest. Chociaż miałam wrażenie, że w zamyśle miała być śmieszna, ale zachowanie przerysowanego nerda grającego w mmorpg wydaje się mało prawdopodobne – i mówię ci to jako gracz. Może problemem jest to, że chociaż starasz się stworzyć karykaturę czegoś, to popadasz w to tak głęboko, że czynisz z tego karykaturę karykatury?

Ok, rzućmy teraz zbiorczo okiem na stosowaną przez ciebie interpunkcję:

Dociera do mojej twarzy, przynosząc świeży zapach. – Przecinek, bo imiesłów zakończony na „–ąc”.
Odpływając, czuję otaczającą ze wszech stron miękkość. – Jak wyżej.
Pewnego dnia zabrakło go jednak i było mi wtedy dane oglądać najstraszliwszą walkę, jakiej kiedykolwiek byłam świadkiem. – Przecinek.
To, co zaraz opisze ku potomności, jest tym, co dzieje się, gdy poprzez ludzkich wojowników walczą bogowie. – Przecinki.
Chciałoby się rzec Wenus Gromowładna, gdyż to, co działo się z jej oczami, nie da się przyrównać do niczego innego. – Przecinek, a poza tym: „gdyż tego, co działo się z jej oczami…”.
Kleista, niewidzialna maź zalała stolik i, pełznąc po ścianie kawiarni, dorwała się wreszcie ramion Marsa. – Przecinki, bo wtrącasz m.in. imiesłów zakończony na „-ąc”.
Ten otrząsnął się tylko, ale nie skrzywił nawet - nie skończył jeszcze zbrojenia. – Dywiz to nie pauza (–), półpauza (–) też nie. To tak na przyszłość.
Trudno powiedzieć, czy odszedł z tarczą czy na tarczy. – Przecinek.
Niestety nie wiem, jak potoczyła się dalej historia Wenus i Marsa. – Przecinek, oddzielamy orzeczenia.
- Dusiołek jestem - oznajmiła skrzekliwie pewnego popołudnia ni stąd, ni zowąd lądując na mojej piersi.Jeśli oznajmiła ni stąd, ni zowąd, to po „zowąd” powinien znaleźć się jeszcze przecinek. Jeśli zaś „ni stąd, ni zowąd lądowała”, to przecinek powinien znaleźć się przed „ni stąd” – jego umiejscowienie zależy od tego, co chciałaś przekazać.
Nietrudno zauważyć, jak łatwo jest go zagłuszyć, szczególnie natarczywym żabim rechotem. – Przecinek.
Berenika dopijała właśnie kawę z  tekturowego kubeczka – Podwójna spacja po „z”.
której dziennikarka zaczynała już działa na nerwy. – Działać.
W ten sposób walczy ze stereotypami, które karzą kobietom czuć się źle ze swoim ciałem – Karzą? A za co? Karzą od karać. Każą od kazać.
– Pati, no już nie bądź taka … – Bez spacji przed wielokropkiem.

Rozpaczliwie potrzebujesz zapoznać się z Necronomiconem. Notorycznie stosujesz dywizy zamiast pauz, niewłaściwe cudzysłowy i masz wielkie kłopoty z przecinkami: na przykład często nie wydzielasz wtrąceń, nie używasz przecinka tam, gdzie wchodzi zdanie podrzędne lub pojawia się imiesłów zakończony na „-ąc”. Generalnie zasada jest taka, że tam, gdzie są dwa orzeczenia, trzeba je oddzielić przecinkiem.
Tego typu braki widać szczególnie we wcześniejszych twoich tekstach, później następuje nieznaczny postęp, ale to nadal nie wystarcza. Sporadycznie zdarzają się również literówki, które pewnie odpadłyby po ponownym przeczytaniu tekstu, ale to najmniejsza bolączka tych miniaturek.
Bywa, że gubisz podmiot (tekst o żabie, o koszmarach) i nagle wychodzi na to, że krzywo patrzysz na swoje piersi. No i zrobiłaś też paskudnego orta. Za to czeka na ciebie specjalny kocioł w piekle.
Przy przecinkach i „urywaniu od podmiotu” na pewno pomogłaby beta (lub własne poprawki, jeśli masz zamiar się doszkolić). Pytanie tylko, czy naprawdę zależy ci na poprawie tych tekstów.

Deneve: Mam wrażenie, że piszesz miniaturki, które zrozumiałe są tylko dla ciebie i genialne są (bez urazy) jedynie w twojej głowie, bo to strumień świadomości, który zrozumiesz jedynie ty i nikt inny. No, może jakieś wtajemniczone grono znajomych. Niespecjalnie przejmujesz się przypadkowym czytelnikiem, który przecież nie żyje tuż obok ciebie i cię nie zna, więc może twoich myśli nie umieć odebrać „w ten dobry sposób”. Ale w takim razie, skoro nie dla czytelników, to dla kogo? A jeśli dla ciebie, to po co właściwie ta ocena? Bo ani nie mogę zetrzeć się z twoimi poglądami, ani nie rozumiem, co chciałaś przekazać… mogę jedynie z całą mocą stwierdzić: nie wiem, o co ci chodzi, nie podoba mi się, dla mnie to gniot.

Gaya: Na wstępie zacytuję Haszyszymorę, specjalistkę od miniaturek, której opinię bardzo szanuję. Przemyśl sobie tę wypowiedź: Miniatura musi grać każdym zdaniem, niemal każdym słowem. A z tego od razu wynika esencjonalność – kiedy dajemy jedną migawkę, ona musi coś ważyć, coś wyrażać. Czyli od miniaturki wymagałabym większego szlifu w zdaniach i większego napięcia, emocjonalnej gęstości.
Widzę, że prowadzisz tego bloga od 2004 roku, wyobrażam więc sobie, że ma on dla ciebie ogromną wartość emocjonalną. Z jakiegoś powodu jednak zgłosiłaś go do ocenialni, mam więc nadzieję, że jesteś przygotowana również na nieprzyjemne uwagi. Nie jest dobrze. Przeczytałam wszystkie twoje miniatury w kolejności chronologicznej. Martwi mnie to, że na przestrzeni jedenastu lat zrobiłaś bardzo mały postęp. Gdyby ktoś poprosił mnie o poukładanie ich od najlepszej do najgorszej, nie pokrywałoby się to niestety z linią czasową. Bardzo często zapisujesz po prostu, co ci akurat ślina na język przyniesie, nie zastanawiając się nad tym, co właściwie chcesz przekazać i po co. Nie mogłam się oprzeć nieprzyjemnemu wrażeniu, że piszesz dla siebie, czytelnika mając w głębokim poważaniu. Nie zależy ci na tym, by odniósł on przyjemność z lektury, by w ogóle zrozumiał, o czym piszesz. Dość często twoje teksty są żartami zrozumiałymi wyłącznie dla ciebie i być może grupy najbliższych przyjaciół, nie wiem więc, skąd u ciebie potrzeba publikacji – choć nie, to bym może jeszcze zrozumiała – nie wiem, skąd u ciebie potrzeba oceny. Wydaje mi się, że gdybyś naprawdę chciała się rozwijać, to przez dekadę znalazłabyś na to jakiś sposób, zdziwiłabym się, gdybyś dopiero na Mackalni znalazła oświecenie.
Zazwyczaj dajemy zgłaszającym się do nas autorom te same, uniwersalne rady: pisz więcej, czytaj więcej. Ale ty przecież zapisałaś już setki stron tekstu – i nic. Całkiem jakbyś nie zastanawiała się zupełnie nad tym, co i jak piszesz, nad konstrukcją tekstu, tylko po prostu beztrosko i bezreflesyjnie klepała w klawiaturę, rok za rokiem. Aż chce się pytać, czy nie szkoda ci na to czasu. Gdybym miała ci wystawiać ocenę jedynie na podstawie miniatur, byłoby to dwa.

Działu dotyczącego zapisanych snów nie będę dotykać, bo nie oceniam pamiętników, wyjątek robiąc tylko dla tego zapisu:

Największa przygoda rogatej kocicy (Guild Wars 2 FanFiction)

Fanfick – Fanfic (lub spolszczony fanfik), bo fan fiction, a nie ficktion.

Charr rzuciła się do ucieczki, a Seraphowie pobiegli po konie. – W centrum Divinity's Reach? Gdzie przy każdym zaułku stoi para Seraphów? Aha.

Być może wieśniacy, przejęci strachem do mieszania się w rozgrywki kapitana, nie przyjdą tu od razu by wciskać swoje ciekawskie nosy w trupi odór. – Strach do mieszania, jak przyprawa do zupy?

- Imię Sjga. Klasa obrończa - zaczęła kocica, przedstawiając się. - Nienawidzę bram asurów***. – Imię Aga, klasa techniczna, lubię placki. Totalnie zawsze tak się przedstawiam ludziom. Normalnym dla Charra byłoby podanie nazwy swojej grupy (warband), a nie klasy.

Okazało się, że tego pechowego dnia, gdy ją "poznałam", Sjga chciała skorzystać z jednego z portali asurów – Poznałam jest w cudzysłowie, ponieważ?

Odebrał jedynie zapłatę za bilet od Sjgi i włączył bramę, by kocica mogła w nią szybko wskoczyć. – Jak ostatnio grałam, poruszanie się dzięki bramom Asury było bezpłatne, to za waypointy trzeba było płacić.

Wskoczyła, a brama przeniosła ją w jakieś nieznane miejsce. Zszokowana kocica brnęła teraz po kostki w piachu (...) Po chwili obserwacji, zrozumiała, że to nie eksplozje, a implozje, które "połykają" przestrzeń, w której się znalazła. Brama asurów przeniosła ją do kończącego się świata. – A nie mogła wejść z powrotem w bramę, bo?

W desperacji wypatrywała na niego oczy – Wpatrywała się weń. Można jeszcze wypatrywać ZA KIMŚ oczy.

- Myśl: zrzuć go, nie dasz rady - wspominała Sjga, leżąc na sienniku, który jej przygotowałyśmy wraz z dziewczynką. - A potem: nie. I skok. – Charrowie nie mają żadnego problemu z budowaniem zdań wielokrotnie złożonych i odmianą czasowników.

Postanowiła zanieść dziwnego człowieka do Divinity's Reach, żeby przygarnęli go ludzie z jej świata. – A nie mogła go odesłać bramą, bo? Nie mogła go najpierw podleczyć, bo? Nie mogła go wysłać samego, bo? Dlaczego w ogóle ciągnęła go aż do stolicy, zamiast zostawić w pierwszej ludzkiej wsi?

Przez te kilka dni zarobiłam trochę siwych włosów, bo przecież jedzenie i medykamenty nie brały się znikąd. – A nikt nie szukał żołnierza, który nagle wyparował ze służby?

Udało mi się nawet dotrzeć do księgi, w której mogłam ją przeczytać. – Link prowadzi donikąd.

Łojezu, jakie to było drewniane. Suchy raport z zajścia, pisany bez emocji, nie wywołujący u czytelnika nawet drgnienia powieki. No i Logan, odarty z charakteru, przedstawiony jako bezmyślny brutal. Ten sam Logan, który był najlepszym przyjacielem Rytlocka, charra. Jasne, zanim się poznali, prowadził regularną walkę z charrami, ale nie był nigdy żądnym krwi sadystą. Piszesz, że pogardzasz fanficami, a sama napisałaś kiepski tekst, nie chciało ci się nawet pogrzebać głębiej w historii opisywanego świata. Nie wiem, dlaczego uparłaś się na Logana (zgaduję, że po prostu dlatego, że tak ci się przyśniło), lepiej już byłoby postawić na jego miejscu anonimowego dowódcę. A jeśli nie, to choćby Caudecusa, który zawsze nienawidził Charrów i wiecznie knuł przeciw królowej.
Osadzenie tej historii w stolicy też nie pomaga zawieszeniu niewiary – przecież Sjga nie teleportowała się do centrum, dlaczego nikt nie zwrócił na nią uwagi, gdy przekraczała bramy miasta? Po pierwsze odebrano by jej rannego, po drugie resztę trasy przebyłaby pod eskortą.

OPOWIADANIA

anioł czy Anioł?

Zapis jest strasznie niechlujny, brakuje kropek i spacji. Jakikolwiek potencjał pomysłu jest mordowany przez wykonanie. Świat nie jest nawet nakreślony, ciężko mówić o charakterach postaci. Nie wiem też, po co mieszać do tego anioły – żeby z utraty skrzydeł zrobić symbol utraty niewinności? Brakuje w tym subtelności. W dodatku sytuacje, które spotykają głównego bohatera, są tak odrealnione, że nie byłam pewna, czy na pewno znalazł się w naszym świecie.

Noc jest czarna, noc jest głucha… I i II

Zobaczyła jak człowiek ten zatrzymuje się przed bramką i nawet nie próbuje jej otworzyć, bo da się to wykonać tylko od "wewnątrz" i trzeba to zrobić w trzech krokach – Więc jak domownicy dostawali się do środka? Nie zamykali jej, gdy wychodzili? I czemu wewnątrz napisałaś w cudzysłowiu?

Nie udawało jej się to zbytnio, a na dodatek w jej głowie kłębiły się setki pytań, na które i tak nie dostanie odpowiedzi, przez co czuła się naprawdę niepewnie. – Czasami gubisz czas, np. tutaj nie dostanie nie pasuje do reszty czasowników.

Jednak żadnych kart nie uiściła, a dzień minął całkiem zwyczajnie. – Na pewno chodziło ci o to słowo?

To tylko scenka rodzajowa i naprawdę ciężko powiedzieć o niej cokolwiek konkretnego. Zapis nadal jest niechlujny i przeszkadza w czytaniu, pojawia się trochę więcej opisów, za to brakuje puenty. Widzę sugestię, że sen nie był do końca snem (brak szynki, bernardyn), ale to o wiele za mało, żeby uznać ten tekst za interesujący.

Szczęśliwa Krew i leśne dziadki

Pod koniec pierwszej części zapytałaś, czy ktoś ma ochotę na drugą. Nikt nie odpowiedział, ale nie przeszkodziło ci to w jej publikacji, która to spotkała się z dokładnie takim samym, zerowym odzewem. Jaki jest więc sens zadawania takich pytań?
Jeśli chodzi o sam tekst: lubię groteskę, uwielbiam Mrożka i Gombrowicza, wystawiałam ich sztuki na amatorskiej scenie, ale to, co piszesz, ma się nijak do ich twórczości. Stworzyłaś abstrakcyjną scenkę, w której posiedzenie deweloperów zostaje przerwane przez wejście trzech elementów morfotycznych krwi, które zaczynają odgrywać sceny z niemieckich romansów. Czemu? Po co? Do czego to prowadzi? Jak się jedno z drugim wiąże? Nie wiąże się i nie prowadzi, bo po raz kolejny po prostu mam wrażenie, że tak sobie radośnie pacasz łapkami klawisze, bo przecież jeśli przyciśniesz je miliard razy, to może przypadkiem napiszesz coś dobrego. Chciałabym się mylić.

Anno Domini 1204

To, co powiedziała mu służba sugerowało raczej mistrza w agonii, chcącego wyrazić swą ostatnią wolę, a nie następną lekcję… – Przecinek po służba.

Uwielbiał tego starca, który sprawował nad nim pieczę odkąd jego świętej pamięci matka "wyjechała w lud". – Matka starca? Złe cudzysłowy.

Pięcioletni wtedy Dniw pomyślał, że nigdy nie zapomni twarzy swej rodzicielki, gdy ta się z nim żegnała. Ten niepokój był zbyt przeszywający. – Taka myśl nieszczególnie pasuje do małego dziecka. Mógł bać się, że mama nie wróci, ale raczej nie zastanawiałby się nad tym, czy ją zapamięta – powinno to być dla niego oczywiste.

Ponadto znał się na władaniu mieczem - nie raz pokonał butnych fechmistrzów tego królestwa. – Nieraz.

W pobliskiej wiosce kilka lat temu żył niezwykły, bo niebieski, kot. – To brzmi, jakby już nie żył, a to chyba nieprawda?

Dniw, nadal ściskając dłoń swego mistrza, poczuł w ustach słoną kroplę. – ...ale czemu w ustach?

Mam wrażenie, że takie historie działają tylko, kiedy czytelnik zdąży przywiązać się już do bohaterów. Tekst jest króciutki, Dniw ledwo naszkicowany, jego opiekun jeszcze gorzej. Anegdota o kocie pewnie łączy się z chłopcem, ale sama w sobie jest raczej wtórna. O ludziach, którzy z uporem do czegoś dążą, opowiadano już wiele razy.
Swoją drogą, czemu akurat 1204?

SERIE

Nie wypisuję ci interpunkcji, bo nie widzę sensu, błąd na błędzie, takie same jak te wytknięte w krótkich formach.

Światło w podziemiach: Burza w Naziemiu

Joanho spojrzała na swoje duże, ciepłe dłonie i westchnęła. Były według niej trochę za drobne, przez co wydawały się jej brzydkie. – Ach te jej duże, drobne dłonie! Były takie twarde i miękkie, takie jasne i ciemne!

Jako czterolatka przygotowała dla swojego kolegi sztylet na urodziny, zakradając się do kuźni ojca bez pozwolenia. – Aha. Dziecięciem będąc, łeb urwała hydrze.

Podziemian nie interesowało jednak zbytnio co dzieje się dalej niż za Wielkim Kamieniem, wejściem do ich krainy. (...) już-już miała wrócić do Wielkiego Kamienia z pojedynczą runą, pod którym znajdowało się wejście do Podziemia – WIEMY. Wiemy już, że pod kamieniem jest wejście, nie musisz tego powtarzać co akapit.

Wielokrotnie nawet zwiedzała Naziemie, czego jej kamraci raczej unikali. (...) Nie znam Naziemia, nie zapuszczam się nigdy dalej jak na milę stąd. – Albo ktoś tu kłamie, albo ma galopującą sklerozę.

- Nazywają mnie Cahaya* (...) * “Cahaya” po indonezyjsku znaczy “światło”. – Aha. A jaki związek z fabułą ma Indonezja? Dlaczego inne imiona nie są tłumaczone?

Zapłata za Słońce

Joanho wiedziała, że wprowadzanie kogokolwiek z Naziemia nie skończy się dobrze. Jej kamraci serca mieli dobre, ale zasady twarde jak stal. Nic nie może zakłocić ich pracy, a tym bardziej wykraść sekretów Podziemia, jakie posiedli. – A to muszą temu dziecku od razu zdradzać swoje sekrety? Nie potrafią trzymać języka za zębami?

“Na szczęście za pięć minut będzie zmiana warty przy wejściu, więc nikt nie będzie wiedział, że wychodziłam sama”, gorączkowo analizowała w myślach Joanho. “Jeśli nowi strażnicy będą tak samo pijani, jak ci sprzed godziny, to nie zwrócą uwagi na dziecko”. – Boże, co za stek bredni. Skoro Podziemni są tak przeczuleni na punkcie wpuszczania obcych, pijani wartownicy powinni być ewenementem, nie regułą.

Tutaj przydało by się słowo wyjaśnienia od narratora - nie chcę, żebyście pomyśleli, że mieszkańcy Podziemia to nic niewarte pijusy. Podziemianie bardzo poważnie podchodzą do zadań, jakie się im wyznacza w machinie ich krainy, pod warunkiem, że nie uznają ich za bezsensowne. A z racji tego, że od jakiś czterystu lat nikt nie próbował nawet szukać Wielkiego Kamienia, podziemianie zlecali warty tym, którzy nie nadawali się do niczego innego. – Soraski, narratorze, nie przekonałeś mnie. Kupy się to nie trzyma w obliczu późniejszej przemowy króla.

Na szczęście kobieta z brodą mieszkała blisko przejścia do Naziemia – Jeśli ta broda nie jest unikalną cechą naszej bohaterki, a raczej czymś normalnym u jej rasy, to wspominanie o tym ma tyleż sensu, co określanie jej mianem kobiety z rękoma.

- Chcę wyjść z tobą - poprosiła słabym głosem i spojrzała na nią tak, że nawet najsurowszy ojciec by się ugiął. – Co to ma do rzeczy, skoro Joanho jest kobietą, więc co najwyżej może być substytutem matki?

W końcu najwyższy z jezdnych przemówił: // - W imieniu cesarza Wieloświata, władcy królestw Podchmurza, Naziemia i Podziemia, żądamy, aby wydano nam Cahayę, nikczemnie porwaną naziemiankę! (...) - Drodzy podziemianie! - zawołał król do tłumu, który zdołał się już znacznie powiększyć. - Czy któreś z was widziało naziemskie dziecko w naszych stronach? Odpowiadajcie szczerze, albowiem nasze królestwo stoi na pograniczu wojny - zakończył lodowatym tonem. // Joanho sparaliżowało. Nie wiedziała co zrobić. Kiedyś tam słyszała o jakimś pakcie o nietykalności granic, ale nigdy nie przykładała wagi do takich informacji, bo przecież życie w Podziemiu było takie spokojne. Nie bardzo rozumiała dlaczego sam cesarz żąda wydania Cahayi. Może to wcale nie dziecko, może zrobiło coś strasznego? A może jezdni blefują i tak naprawdę dziewczynka jest im do czegoś potrzebna? – A może są w studni? A może poszli do lasu? A może szukają swojego dziecka, ty tępa amebo?

- Maa** - powiedziała wyraźnie Cahaya do Kamienia (...) ** Tym razem pożyczyłam z estońskiego. – Po jaką ciężką ospę ci te zapożyczenia, skoro nijak nie wiążą się z treścią opka?

Cela dla ignorantów

- Kto! - ryknął król. - Kto przyprowadził tu, albo wpuścił, to dziecko! Czy nie rozumiecie głupcy, że Naziemie i Podziemie nie mają prawa się mieszać? – Bo? Bo tak? Bo imperatyw? Wystawianie najdurniejszych typów na warty musiało być w tym kontekście pomysłem Bezdennie Głupiego Johnsona.

Przemknęła się chyłkiem do swojej kuźni, by zebrać kilka potrzebnych rzeczy i na salamandrze wyruszyć w pościg. Była pewna, że dziewczynka nie powinna była zaufać tym tajemniczym jeźdźcom. – Bo? Serio, gdzie ma do tego jakiekolwiek podstawy poza ujemnym IQ?

Liczyło się tylko to, żeby uratować Cahayę. – Mówiąc uratować miała właściwie na myśli zabić, skoro cały plan sprowadzał się do trzymania jej w podziemnym domu, mimo świadomości, że brak słońca zabija dziewczynkę.

“Zbyt łatwo odpuścili”, mruczała do siebie, wrzucając do torby potrzebne drobiazgi. – Co za oni, król Podziemia? Na jakiej podstawie miałby przetrzymywać obce dziecko i po co?

Po dwóch godzinach drogi w końcu ich dogoniła. Chociaż salamandry mają krótsze nogi od koni, są o wiele zwinniejsze i lepiej radzą sobie na wyboistych, górskich drogach. Mogą nawet korzystać ze skrótów i ścieżek, na których każdy normalny koń połamałby sobie nogi. – A skąd Joanho wie o tych skrótach?

- Czas jechać - głos jeźdźca nie miał już w sobie ciepła. - Mamy niewiele czasu. Wielki Partenmorth oczekuje. // Joanho wytrzeszczyła oczy. A więc nie wiozą jej do cesarza tylko do jakiegoś Partenmortha! (...) - Chociaż powinniśmy cię zabić za napaść na urzędnika państwowego - zaczął jeden z nich z drgającą w głosie nienawiścią - nie mamy takiego prawa. Niech osądzi cię Wielki Partenmorth, nasz cesarz i ojciec biednej Cahayi, która tyle wycierpiała w twojej krainie! // Joanho poczuła się tak, jakby stanęło jej serce. "Jakim prawem cesarz ma tyle imion?", pomyślała wściekle. W jej kraju nazywa się go "Wielkim Kartenem". – Wielki Karton! Okej, niski żart, ale kompletnie nie potrafię przejąć się losami kobiety tak głupiej, że powinna zapominać o oddychaniu. Przecież to jest jakaś kpina, oczekuję jeszcze strużki śliny kapiącej jej z ust, liczenia na palcach i poruszania ustami przy czytaniu – o ile w ogóle potrafi czytać. Kretynizmowi też przypisuję ten nagły brak empatii i galopujący egocentryzm.

Poczuła jednak, że przybysz rozcina jej więzy. Westchnęła z wdzięcznością. // - Obawiam się, że nie pożyjesz długo - usłyszała przy uchu głos. - Chociaż tyle mogę dla ciebie zrobić. // Joanho odwróciła głowę. Obok niej klęczał karzeł z głową myszoskoczka. // - Jestem Rinpi - mruknął. - I mam zbyt miękkie serce na robotę strażnika. – A pracuje tam, bo? Kazali mu? Z takim podejściem dość szybko powinien pożegnać się z życiem.

Podziemian nie interesowało jednak zbytnio co dzieje się dalej niż za Wielkim Kamieniem, wejściem do ich krainy. Co prawda nie mogli zupełnie zapomnieć o istnieniu innych królestw, bo cesarz co wiek wybierał im nowego króla (...) Życie następczyni tronu nie powinno cię interesować! - ryknął starzec. W Wieloświecie tron dziedziczyło się po kądzieli, czyli po matce. Żeński potomek był konieczny do utrzymania cesarskiego rodu. – Konsekwencja? A co to?

Myszoczłowieczeństwo

- Zdaję sobie sprawę z tego jakie nieporozumienie wynikło, jednak mam nadzieję, że zrozumiesz, iż napaści na urzędnika państwowego nie mogę tak po prostu wymazać z twoich akt. // - Panie, ja... - zaczęła Joanho, jednak władca znów nie pozwolił jej dojść do słowa. // - Joanho, chcę cię mianować ambasadorem Podziemia w Naziemiu - powiedział. – Cesarzu, czyś ty na głowę upadł? Tego agresywnego półmózga, który wszystkie wątpliwości rozwiązuje przemocą i nie umie posklejać najprostszych faktów? Ona miałaby się zajmować dyplomacją? Seeerio?

- Panie mój, jak jednak zamierzasz zatrzymać przy życiu tę tutaj niewiastę, na dodatek oferując jej pozycję na naszym dworze? - spytał. - Oczywiście, ja nie miałbym nic przeciwko tobie tutaj - zwrócił się szybko do Joanho, rumieniąc się pod kremowym futerkiem. // Joanho zadrgały usta, opanowała jednak chichot. – Toczy się gra o twoje życie? Najlepszy moment na chichoty! Idiotka, mówiłam.

Boże, ależ to było naciągane. Dawno nie widziałam tak pretekstowej fabuły. Widać było, ze masz swoje założenia i choćby charaktery postaci czy logika świata protestowały – tym gorzej dla nich, ahahaha!

Kroniki Oka Mgły: Babula

"Kroniki Oka Mgły" to bardziej strumień świadomości, niż opowiadanie. – Tym jednym zdaniem zabiłaś we mnie całą chęć zapoznania się z tą serią. Naprawdę, mało kto lubi strumienie świadomości, najczęściej są interesujące jedynie dla autora.

Nie jest to zapewne jedyna chata z dziewczyną w tej wiosce, jednak ta ma do opowiedzenia historię przeznaczoną właśnie temu pismu. – Jakiemu pismu? Gadająca chata?

Posklejane resztki kasztanowych loków rozsypały się za tym ruchem po jej ramionach. – Skoro się rozsypały, to już przestały być sklejone, tak?

Zieleń i róż

Chmurka spojrzała na zarys przybysza. Mgła dodawała mu nie tyle tajemniczości, co wrażenia, że zna się go od dawna. Kojarzył się z domem, ale o tym dziewczyna miała się przekonać dopiero za jakiś czas. – Okej, skoro dopiero za jakiś czas miał się skojarzyć z domem, to z czym kojarzy się teraz?

- na imię mi miętowy - przedstawił się przybysz. (...) smakujesz migdałami chmurko – Anarchista, z zasady nie uznawał dużych liter.

Kiwnęła głową. To było prawdopodobne. Chociaż nie jadła wcześniej migdałów. Nie znaczyło to, że ich nie lubiła. Po prostu docierały do wioski raz do roku, na święto zimy. A trwało przecież lato. – Skoro nie jadła midgałów, to dlaczego prawdopodobnym jest, że jej smakowały? Jeśli ich nie jadła, to za co je lubiła, za kształt? Bełkot.

- Powinniśmy zmienić ton - stwierdziła Chmurka – Z czereśni nie ukręcisz konfitur. Co to ma do opowiadania? Nic, tak jak i wypowiedź Chmurki jest kompletnie od czapy.

- zmienimy ton - zapytał Miętowy. – Przydałby się pytajnik do tego.

Tylko zgaś ten syf - dodała. – Skąd panienka z 1400 roku zna takie słowa?

Burza mózgów

- Chyba jeszcze trochę nam zejdzie, zanim dotrzemy do serca Międzyświatu - mruknęła Chmurka. // Złapała w dłoń zimną kroplę, która spadła z brunatnych chmur otwartego nieba ponad nimi. // - boję się - powiedział Miętowy. // - Ja też - odrzekła Chmurka. – Aha. A po co tam idą?

Międzyświat. Miejsce bez czasu i mieszkańców (...) ciągnąc ku wejściu do ziemianki, którą musiał wcześniej wykopać jakiś miejscowy. – Logiczne. Tylko że nie.

moje ciało zamknięte jest w schronieniu ale czuję poza całą ziemię – Co?

Z zeszytu Chmurki

W lesie, który nadal nie był Międzyświatem. – W poprzednim odcinku przedzierali się przez Międzyświat, zmierzając do jego serca. Teraz są już znienacka gdzie indziej? Gdzie?

Po dwóch cichych dniach Chmurka zdrową ręką sięgnęła po swój zeszyt. Wyciągnęła też pióro. – I podłubała sobie nim w nosie, bo wiejska dziewucha z 1400 roku nie ma szans być piśmienną.

Zza obrusu

Skąd ta nagła zmiana narracji i po co?

- tutaj - syknął Miętowy i dopiero wtedy zrozumiałam. // Wlazł pod stół. // Rozsunęłam obrus. // - chodź do mnie tu jest i n n y świat - powiedział i wybałuszył na mnie te swoje niebieskie ślepia. // Posłusznie więc zgięłam się wpół i wcisnęłam obok niego. // - spójrz - wskazał przed siebie. // Powinnam wtedy zobaczyć elektryczną grzałkę, która dogrzewa kuchnię – Trzymacie grzałki pod stołem?

Ostatnie śniadanie

Podsumowując ten bajzel, piętnastowieczna wieśniaczka szukająca spokoju dostaje od lokalnej wiedźmy pierścień przywołujący mistycznego typa. Typ ten ciągnie ją poprzez epoki i światy, po czym obraża się na mleko w kubku i znika. W jaki właściwie sposób miało to zapewnić naszej bohaterce święty spokój? Kolejne opowiadanie bez celu.

No cóż, utrzymuję zarzuty, które postawiłam ci po przeczytaniu miniatur. Okazuje się, że jedyne, czym różnią się od pozostałych utworów to ilość znaków. Wciąż brakuje celowości, wciąż te teksty nie są przemyślane, wciąż logika świata leży, wciąż tworzysz kartonowych bohaterów. Dwa.

 

27 komentarzy:

  1. Nie znacie świętości. xD

    OdpowiedzUsuń
  2. Ponad rok oczekiwania (prawie) się opłacił! ;) Na początek - dziękuję za ocenę, jestem pod wrażeniem, że przeczytałyście taką ilość tekstów, które uważacie za kompletną szmirę. Serio, szacun, ja bym zrezygnowała przed połową.

    Szczerze mówiąc, zgłaszając się tutaj, byłam niemal pewna, że rozjedziecie się po zawartości mojego bloga jak ruski czołg po okopach. Przyznaję jednak, że miałam nadzieję na zabawne złośliwości, tak dla was charakterystyczne, bo chciałam się z siebie pośmiać - niestety niewiele ich było (może to jeden z powodów zmniejszającej się popularności, o której wspominacie na początku?).

    Znalazłam parę uwag, które zdają się być bardziej wyrazem frustracji, niż logicznej myśli (po tylu godzinach spędzonych nad czymś, co powodowałoby u mnie ściskoszczęk, też pewnie tak bym wyglądała, więc, tak naprawdę, to nie zarzut). Znalazłam też parę trafnych uwag, może uda mi się z nich skorzystać, nawet biorąc pod uwagę mój brak postępu przez ostatnią dekadę. ;) Rzeczywiście starych tekstów raczej nie ruszam, ale konkretną krytykę staram się brać do serca, tak na przyszłość.

    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale ja nie wspominałam o zmniejszającej się popularności TEJ ocenialni, tylko ocenialni w ogóle (napomknęłam, że mimo to my wciąż mamy sporo wyświetleń).

      Usuń
    2. Uważam, że kasowanie komentarzy obcych i poprawianie własnych jest bardzo niewporządku.

      Usuń
    3. A co niby jest nie w porządku w zmianie mojego komentarza? Przeformułowałam go, ale zasadnicza treść jest taka sama. Twój komentarz został usunięty, bo był idiotyczny i bezcelowy - usuwam takie zawsze i będę tak robić dalej, na szczęście jest ich bardzo mało.

      Usuń
    4. I ad personam (usunięty komentarz był, znaczy) - dodam tutaj, bo poprawianie komci straszne takie.

      Usuń
  3. Czesc Winduru! Ciesze sie, ze jestes zadowolona i mam nadzieje, ze ta ocena faktycznie pomoze ci w dalszej tworczosci. Co do zlosliwostek - staram sie ograniczac, bo szkoda mi autorow, wizualizuje sobie kopane szczeniaczki. Tak wiec w pierwszej wersji oceny zdarza mi sie wylewac frustracje na pismie, ale potem, podczas bety, wiekszosc znika.

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziękuję!
    A zamierzacie opublikować zwycięskie opka? C:

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No przecież, cała zabawa na tym polega!

      …no może jednak bez literówek :D

      Usuń
    2. Ok, wrzucę zaraz na google docs i podlinkuję.

      Usuń
    3. To „inaczej się nie mógłby już z nim” na początku tekstu będzie mnie prześladować do końca życia :(

      Swoją drogą, nie przydałaby się adnotacja na temat specjalnych kryteriów, według których opka miały zostać napisane? W moim przypadku to, tak jakby, sens całości jednak… :D

      Usuń
    4. Bo ja wiem... Post z warunkami konkursu jest podlinkowany (miałam to zrobić wcześniej, ale mi się nie chciało :P), zaraz przed wynikami, chyba wystarczy, tam sobie można przeczytać.

      Usuń
    5. Podlinkowanie też jest w porządku ;) Przyda się, bo post zaginął przysypany ocenami.

      Usuń
  5. Dziękuję za nagrody i zrobienie mi dnia! W ogóle chciałam pochwalić organizację konkursu, bo uważam, że się należy - sprawnie, bez powikłań i naprawdę wyniosłam z niego trochę dodatkowej wiedzy, co jest dla mnie bardzo cenne.
    Teraz trochę żałuję, że nie napisałam fantasy, ale trzeba było zaliczyć koło i zwyczajnie nie starczyło czasu. A temat naprawdę trudno mi było uchwycić, no i wydawało mi się, że tu akurat najwięcej będzie zgłoszeń.
    W ogóle to wiecie, że tekst Claudinelli nie jest podlinkowany? Czy ten akurat nie jest do czytania, bo autorka sobie nie życzyła?
    Pozdrawiam ;).
    P.S. Deneve, a kiedy będą kolejne Łzy? Przepraszam, że tutaj, ale stęskniłam się za Varrenem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Eee, u mnie jest podlinkowany.

      Usuń
    2. A u mnie nie :( Ani na lapku, ani na telefonie nic nie widać.
      Dzięki, Degausser ;).

      Usuń
    3. To łap tutaj: https://docs.google.com/document/d/1IA5R_cw2JtA58H3CuQSdDaOMv4so9-p6WMKYDUMp2iY/edit

      Usuń
  6. Hm, obczajam waszą politykę. Zgłasza się do jednej oceniającej, a oceniają trzy? Ktoś mi to wytłumaczy? Bo to nie pierwsza ocenka z takim misz-maszem :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I wow! To napisała Claudinella? TA Claudinella? No wiecie, od bloga sensacyjne? Aż muszę przetrzeć oczka, bo nie wierzę. Ja pamiętam czasy różu, zupełnej dysortografii, braku dialogów i sensu. Jeśli to jedna i ta sama osoba, to jestem przemile zaskoczona. I teraz, proszę, nie psujcie mi zabawy, mówiąc, że to nowa blogerka o jedynie podobnym nicku i blogu, bo właśnie wróciła mi wiara w ludzi ^^

      Usuń
    2. Ponieważ Winduru bardzo długo tułała się po różnych kolejkach, wszystkie oceniające, które wybierała, odchodziły, a jej blog zdawał się dość obszerny, zaproponowano jej ocenę od kilku osób, żeby było szybciej i w końcu się doczekała. Wszystkie takie zmiany są oczywiście ustalane z autorem i odbywają się za jego zgodą.
      Tak, to ta Claudinella, a blog sensacyjne wciąż istnieje, w nowej formie,.

      Usuń
    3. Tyle lat w blogosferze, a ludzie pamiętają tylko różowy szablon sprzed wieków.

      Chyba pora wrócić do starych kolorów ;c

      Usuń
    4. Claudinello, ale chyba przyznasz, że swego czasu różowy był twoim znakiem towarowym? ;) Miałaś go nawet w avatarze. I nie wracaj do starych kolorków, plz ;)

      No, ale ja wypadłam z obiegu, jeśli chodzi o polski fandom, bo przeniosłam się na anglojęzyczny (a i nawet dawniej blogowe opowiadania nie czytałam często - była to rzadkość sama w sobie), a że Ty byłaś oceniana na O-pieprzu prawie w tym samym czasie, co ja, to już tak cię zapamiętałam i dopiero teraz miałam okazję zobaczyć, jak duża nastąpiła zmiana :)

      Usuń
    5. Leleth, dzięki za odpowiedź. Rozważam zgłoszenie się, ale nie jestem jeszcze pewna, czy chcę, żeby mi rozbebeszano moją "Magię". Potrzebne mi to w ogóle do szczęścia? Pisarzem być nie zamierzam i miłoby trzymać się iluzji, że nie jest to nawet w połowie tak złe, jak myślę, że jest :P Choć pewnie przesadzam, ale kto wie? Jak zaczną w powietrzu latać flaki, mogę jeszcze wpaść w depresję ;P

      Usuń
    6. Nie rozumiem; różowy to taki piękny kolor ;)

      Usuń