Cześć! Zanim przejdziemy do
oceny, kilka ogłoszeń. Najpierw… w końcu WYNIKI KONKURSU.
Niestety nikt nie podjął
wyzwania i nie napisał fantasy, ale co do dwóch pozostałych kategorii,
chciałybyśmy przyznać nagrodę – a właściwie dwie! – A., za teksty „Sigismondo”
i „Taniec na Tyburn”. Ponadto postanowiłyśmy w kategorii kryminał nagrodzić również
Claudinellę i „Kamerdynera 27”. Gratulacje, dziewczyny, w ciągu najbliższych
paru dni skontaktujemy się z Wami mailowo.
Mackalnia ma już dwa lata!
23 kwietnia obchodziliśmy rocznicę. Mimo że ocenialnie tracą na popularności, wciąż mamy sporo codziennych wyświetleń – dziękujemy więc bardzo, że jesteście
z nami.
Ponadto – wybaczcie
prywatę, ale chciałabym zdecydowanie wyjaśnić pewną kwestię:
To jest ocenialnia. Pytania
związane z ocenialnią zadajemy na OCENIALNI. NIE służy do tego mój PRYWATNY,
nie podany nigdzie na tej stronie i w żaden sposób z nią nie powiązany,
wywiader. Dziękuję i zapraszam na ocenę.
~Leleth
Miejscówka przyzywającego: Winduru
Przedwieczni: Gaya, Delta,
Deneve
Nierówna czcionka (polskie
litery w innym rozmiarze niż pozostałe) doprowadza mnie do szału.
MINIATURKI
Na jednej z
moich półek zamieszkał mały aniołek
Wtedy po lewej
stronie ciała, na górze, ciepło się robi. – Na ramieniu?
Aniołek stracił
swoje skrzydełka. // Nie wiem jak, nie wiem kiedy. // Nie potrafię ich
przyprawić z powrotem, więc ze wstydu, że go nie obroniłam ukradłam je. Tak jak
uczniak kradnie test, który źle poszedł, by nie zobaczyli go rodzice. //
Schowałam je na łańcuszku, który oplata moją szyję. Z daleka wyglądają jak
motyl, który nie może wzbić się w powietrze. – Jeśli te skrzydła widać z daleka, trudno je nazwać schowanymi.
Nie jest
nieszczęśliwy- stał się tylko kimś trochę innym. Dzieckiem. I mam nadzieję, że
do końca świata i o dzień dłużej będzie wygrywał piękne melodie – To dość okrutne ze strony narratora, mieć
nadzieję, że okaleczony anioł będzie grać ku jego uciesze przez całą wieczność.
Przepadłe
miasto?
Za zakrętem
czeka na Ciebie połyskująca jak motyle skrzydła gondola, a jej właściciel
zaprasza Cię w podróż, która mimo niebezpieczeństwa kusi nieodparcie. – Jakiego niebezpieczeństwa?
Jednak
najlepiej jest oglądać to miasto w gwiaździstą noc. // Po tafli wody migoczącej
jak lustro od miliona światełek kawiarni (owe nigdy nie przestają tętnić
życiem) leniwie suną gondole. – A co, w pochmurne noce światła kawiarni przestają się odbijać?
Harmider jak na
jarmarku tworzą uliczki, o których Piaskowy Dziadek zapomniał… – Szczękają brukiem i skrzypią krawężnikami.
Zadajesz sobie
pytanie- jak brzmi druga nazwa zaginionej Atlantydy? // To Wenecja... – Żeby ten tekst był odkrywczy albo zaskakujący,
przydałoby się albo nie ujawniać wszystkiego w pierwszych słowach, albo znaleźć
więcej analogii niż i tu i tam jest mokro. Na tej zasadzie pół Holandii
jest Atlantydą.
...kartka z
dziennika ogrodnika.
W tytułach nie stawia się
kropek.
Teraz myślę, że
nigdy nie opuściłbym mojego ogrodu z powodu jego piękna. – Nic dziwnego, dlaczego piękno miałoby być
czynnikiem zmuszającym do odejścia?
Fenomen zebry
Z tekstu wynika, że
uważasz, że ewolucja to osoba, i to kreatywna. No, chyba że dajesz tu wyraz
swojej wierze w kreacjonizm. Nie nazwałabym jednak tego tekstu miniaturką, ale
zwykłym wpisem na bloga.
Za dużo dotyku
Symbolizm taki spory,
głębia taka ogromna, niezrozumiałość level hard. Dla kogo piszesz, dla siebie
czy dla czytelników? Jeśli dla siebie, to po co to publikujesz? Jeśli dla
czytelników, to pamiętaj, że muszą mieć narzędzia niezbędne do odczytania
tekstu. Bez nich jedyne, co mogą odebrać, to bełkot bez ładu i składu.
Puch
Nie wiem, czy powinnam
szukać w tekście piątego i dziesiątego dna. Starałam się dostrzec w nim coś,
czego mogłam na początku nie zauważyć, więc przeczytałam go jeszcze raz. Ale
nadal pozostaje dla mnie miałkim tekstem w zasadzie o niczym. Jeszcze zębatki
otaczające bohaterkę, które zestawiasz ze stadem „ogarów” mogę jakoś zrozumieć,
w końcu ludzie dziwnie wyobrażają sobie różne rzeczy i nie powinno mnie dziwić
to, że ktoś widzi strach inaczej niż ja.
Totalnie nie odnajduję się
jednak w całej reszcie tekstu – brakuje mi tu spójności. Bo spadanie poza
oczywistym elementem lądowania nie ma nic wspólnego z całą resztą tekstu.
Wiesz, chodzi mi o te całe zębatki, osaczanie ogarów etc., brakuje mi jakiegoś bezpośredniego
związku. Czegoś, co nadałoby całości… cóż, sensu.
Próbuję zrozumieć metafory,
doszukać się w nich jakiegoś ukrytego geniuszu, ale dla mnie to nadal słaby
tekst o niczym, wybacz.
Coś dla zmysłów
czyli kłótnia kochanków
W jednej z
alej, które zwykłam nazywać głównymi tylko dlatego, że często się nimi
przechadzam, stoi kawiarenka na uboczu. – Kawiarenki stawia się przy alejach, a nie w nich.
Teraz
kawiarniany stolik wydaje mi się pusty i cichy, nawet gdy siedzą przy nim ludzie. – Nic dziwnego, stoliki zwykle nie wydają
dźwięków.
Pierwszy akapit tej
miniaturki jest niemożliwie sztywny i sztuczny. Wydaje mi się, że być może
chciałaś wprowadzić podniosły nastrój, ale ja go nie czuję. Dla mnie to
atmosfera kija od szczotki wsadzonego w nie to miejsce, co trzeba. Piszesz, że
starły się dwa żywioły – ja tego nie czuję, a przecież wydarzenie tak ważne,
tak szumnie „zapowiedziane” powinno sprawić, bym chciała czytać o nim z
niecierpliwością. Ale nie chcę.
Żadna to uczta, kiedy czyta
się o kwiecistym aromacie nabierającym obrzydliwej lepkości. Ani dla zmysłów,
ani dla ducha, dla ciała w ogóle. Zdanie miało być pewnie piękne i metaforyczne
– wyszło zabawne w zły sposób, ukazując w tym samym nieporadność autora.
Pisklęcy okrzyk w ustach
bogini brzmi śmiesznie. Ale znowu śmiesznie w zły sposób. Przyrównywanie do
pisklęcego okrzyku samej Wenus wydaje się nie tyle groteskowe, co wręcz
karykaturalne. Nie zrozum mnie źle, ja naprawdę chciałabym docenić to, że
starasz się napisać coś w ciekawy, nietuzinkowy sposób. Ale nie potrafię, kiedy
wyobrażam sobie poważną boginię rozdziawiającą usta, żeby zaskrzeczeć,
machającą przy tym rękoma niczym nieopierzone pisklę. Mało w tym powagi i
doniosłości – a to, jak mniemam, chciałaś w tym tekście wprowadzić, skoro
posługujesz się już, zamiast po prostu ludźmi, Marsem i Wenus.
Sam pomysł odniesienia
kłótni kochanków do walki bogów nie byłby zły, gdyby walka ta była bardziej…
nie wiem, czy mnie zrozumiesz: bardziej widowiskowa, spektakularna niż pisk,
wymachiwanie rękoma oraz aromat zmieniający się w lepką maź (tego mój mózg do
teraz nie jest w stanie przetworzyć, bo jak najszybciej chce o tym zapomnieć).
W końcu [Wenus]
opadła z sił i samotna kropla potoczyła się gdzieś nieopodal. – Czymże jest samotna kropla? To kolejna
niewyjaśniona oraz niezrozumiała metafora? Jakieś przyrównanie do czegoś, czego
prosty zjadacz chleba nie jest w stanie wyłuskać z tekstu? Jeśli to nawiązanie
do kryształowej łzy – shame on you.
Nie popadasz w coelhizmy.
Toniesz w nich tak bardzo, że z tekstu miejscami wychodzi niezrozumiały bełkot.
Czytelnik, nie rozumiejąc tego, co czyta, zastanawia się, czy jest z nim coś
nie tak, bo przecież powinien odkryć wszystkie mrugnięcia okiem, jakie posłał
mu autor. Dlatego też, nie chcąc obnażyć swojej niewiedzy, nadal nie rozumiejąc
tekstu, przytaknie „geniuszowi”, bo tak wypada.
No i co w końcu z tym
Marsem? Przygotowywał się ponoć do walki, a tu takie wielkie „nic”? Jak to?
Wstał po prostu, spojrzał na nią i poszedł? To po co „przygotowywał się do
walki”, czemu „nie skończył jeszcze zbrojenia”?
A wizja „ramion” (które
przecież odtrąciła Wenus), wysuwających się z oczu Marsa (bo przecież objął
„matowymi oczyma objął” ją) jest urocza. Tyle że nie.
Pytania, które
zadaję kochankowi po deszczu
Czy chmury
objęły Cię kiedyś swoim pastelowym spojrzeniem? – Nie, skąd, spędziłem życie pod kamieniem. Tak
naprawdę jestem skorpionem, chmur nie widziałem na oczy.
Ciekawe czy
ciężkie nagle włosy wyzwalają w Tobie lekkość. – Czemu miałyby?
Słońce
podpowiada mi, że moje pytania kochają deszcz... – Słoneczko do ciebie przemawia, przy okazji
antropomorfizując pytania?
W skrócie: za dużo poezji,
za mało sensu.
Nie porównuję
się do Jezusa
Ta miniaturka jest co
prawda dalej niezrozumiała dla czytelnika, ale pozytywnie wybija się na tle
pozostałych, bo przynajmniej poziom bełkotu opadł znacząco.
Sad w
szufladzie i Gałczyński
Dzisiaj
Szarlatan podał mi książkę. Oczarowała mnie wyblakłym tuszem i herbatą rozlaną
między kartkami. – Bo nie
treścią, prawda? To widać i po twoich miniaturkach, że treść jest najmniej
ważna. Naprawdę, w każdej widać, że bardziej cię interesuje uroda słów niż ich
znaczenie, więc kiedy jeszcze bohater rzuca takim a nie innym zdaniem, trudno
to pominąć milczeniem. (Gaya). Zgadzam się. We wszystkich miniaturkach jest
widoczny znaczący przerost formy nad treścią (Den).
Czytam ją i
czytam, zatopiłam się w światłach szeryfowej czcionki. – Jeżeli chodzi ci o słownictwo techniczne,
światło to pusta przestrzeń międzyznakowa, więc powodzenia z czytaniem.
Jak już wcześniej
zauważyłyśmy z Gayą, treść w tej „książce” najmniejsze ma chyba znaczenie.
Wydaje mi się, że poruszasz tu ledwie kwestię okładki i wspomnianych już stron
zabrudzonych herbatą. Niby „połykasz emocje autora”, a jednak jakbyś w ogóle
nie mówiła o treści. Jakby ta książka była pusta. Nijaka. Choć z drugiej strony
może to być wina tego, w jaki sposób to opisałaś – a skoro z odbiorem jest coś
nie tak, to albo czytelnik jest ograniczony umysłowo, albo wina leży po stronie
autora, bo nie przekazał w tekście tego, co powinien. Osobiście stawiam na to
drugie.
No i mamy ten nieszczęsny
sad. Jakby ci to powiedzieć… Średnio wygląda mi wizja saren w sadzie. Głównie dlatego,
że sarny w sadach wyrządzają szkody, dlatego właściciele chronią swoje włości
przed leśną zwierzyną. Uprawy często otoczone są płotem. No ale dobra,
zrzućmy to jeszcze na barki wyobraźni, w której nie było ani płotu, ani
właściciela chroniącego sad przed sarnami.
Kim jest król sadu? Skąd
bierze się w tekście? Jaką rolę właściwie w nim odgrywa? (poza zapalaniem
kadzidełek, które też biorą się tam znikąd) I… co? Co ma wspólnego rozpalanie
kadzidełek/ich zapach z tym, że „na ciebie już czas”?
Mam wrażenie, że tak bardzo
chciałaś zawoalować sens tych miniaturek, że w końcu zgubiłaś się we własnym
tekście i sama już nie wiesz, o co w nim właściwie chodziło. Bo twoje metafory
są często niezrozumiałe i zwyczajnie źle stworzone, skoro czytelnik nie potrafi
ich rozszyfrować, nieważne jak bardzo by się starał.
(a skąd się tam w tytule
wziął Gałczyński? …)
Nie słuchaj
mnie
Aha. No i? Tych parę zdań
mogłoby posłużyć za wstęp do dłuższej historii, ale stojąc samodzielnie,
zupełnie się nie broni. To tak, jakbyś na drutach wydziergała ściągacz, po czym
wrzuciła jego zdjęcie na bloga podpisane mój nowy, krótki sweter.
Żaba codzienna
- Dusiołek
jestem - oznajmiła skrzekliwie pewnego popołudnia ni stąd, ni zowąd lądując na
mojej piersi. // Spojrzałam na nią z ukosa i tak już zostało - nie umiem
patrzeć na nią prosto, tylko krzywo. – O, a to coś nowego. Nie umiesz patrzeć na swoją pierś prosto? Tak mi
przykro. Anyways: „tylko krzywo” jest niepotrzebnym dookreśleniem. Wiemy już
przecież, że nie umiesz patrzeć na nią prosto. Wystarczy to, że napisałaś, że
spojrzałaś na nią z ukosa, nie musisz pisać tego drugi raz, tylko innymi
słowami.
Ciężkostrawne te twoje
miniaturki. Trudno się w nich odnaleźć, trudno cokolwiek zrozumieć. W tym
miejscu brakuje mi nawet słów na jakiś konkretny komentarz, bo w zasadzie nie
wiem, o czym przed chwilą przeczytałam. Ale zakładam, że były to po prostu niskich
lotów coelhizmy, w których sprowadziłaś kota z zawiązanym na szyi dzwoneczkiem
do roli „Przeczucia”. W każdym razie kota nie ratuje nawet personifikacja.
Problem leży chyba w tym, że z każdego przedmiotu/osoby/zwierzęcia na siłę
starasz się zrobić „coś wyjątkowego”. Dlatego też kot jest Przeznaczeniem,
Szuflada z jednej z wcześniejszych miniaturek w jakiś dziwny sposób, którego
nie rozumiem, łączy się z sadem, a ludzie na moment przyjmują postać bogów. O
ile ostatni motyw nie jest nawet taki zły, o tyle wykonanie po prostu leży na
całej linii.
Urodzona
rasistka
Hiperbole są fajne, o ile
wprowadzane są z umiarem i ze smakiem. Czy tutaj tak jest? Trudno mi to
powiedzieć. Osobiście wydaje mi się, że raczej średnio. Bo temat rasizmu to
temat trudny i dość zapalny, więc wkładanie dodatkowego kija w mrowisko nigdy
nie może być dobrym pomysłem.
Lubię czarny humor, ale tu
go nie ma. Jasne, pewnie niektórzy uciśnieni chcieliby w każdym zachowaniu
widzieć coś rasistowskiego. Należy jednak „niektórych uciśnionych” oddzielić od
przeciętnego człowieka kreską. Grubą kreską. Bo przeciętny człowiek nie widzi
rasizmu w każdym działaniu. Powinnaś wziąć też pod uwagę to, że krzykacze,
niekoniecznie inteligentni, zawsze będą najgłośniejsi – i to ich będzie widać w
telewizji lub słychać najbardziej.
Stąd dziwię się, że mogłaś
odebrać wydarzenia współczesnego świata aż tak dosłownie, co znowu przekłada
się na moje niezrozumienie tego tekstu. Bo hiperbolizowanie, że w końcu to
„biały” będzie tym najbardziej uciśnionym, jest grubą przesadą. Bo w mediach
pokazuje się to, co najlepiej się sprzeda. Nie znaczy to, że będzie to
najbardziej rozsądne.
Co do samego tekstu: czy
Maria nie mogła po prostu w drogerii kupić tych pudrów i farb? Niby piszesz, że
biali będą uciśnieni, chociaż nadal uważani za rasistów, a robisz z niej
złodziejkę, jak na typowy stereotyp o „kradnącym [tu wstaw
narodowość/wyznanie/kolor skóry]” przystało.
Pędzi na
autobus z zamiarem zatrudnienia się w sklepie okulistycznym w mieście; zawsze
chciała dobierać ludziom soczewki i okulary. – A wykształcenie odpowiednie ma?
Poza tym: od dzisiejszych
czasów mija jakieś 300 lat, a na świecie nie zmieniło się zupełnie nic, poza
tym, że człowiek biały, mimo że w mniejszości, jest przez twoją hiperbolę nadal
pokazywany z pozycji rasisty? Chociaż to miniatura i pole do pisania jest
ograniczone, można było zręcznie upchnąć więcej elementów świata
przedstawionego.
Przeciętny
Widelec, pyzata Łyżka i felerne ziemniaczki
cofnęła lekko
głowę, co obrodziło dodatkowym podbródkiem na jej twarzy – Obrodzić może pole ziemniakami. Cofnięcie może
zaowocować, jeśli chcesz się trzymać ogrodniczych wyrażeń.
- Nie żartuj,
ty nie możesz ziemniaczków nabijać?! - zapowietrzyło się dziewczę. // - O
rety-kotlety, Łyżka, i co ja teraz zrobię na tych studiach... – Co ma piernik do wiatraka, a umiejętność
nabijania kartofli do studiów humanistycznych?
Ponieważ ten tekst to żart
i groteska, nie mam zamiaru odnosić się do jego wymowy.
Pamiętnik
Jowiszjanki
Kiedy zanurzam
się w atmosferze Jowisza, przypominam sobie o spiętych mięśniach, Płynąc przez
dwusetletnią burzę wspominam dawne pyły z pierścieni mojej planety. – Albo kropka, albo mała litera. W jaki sposób
atmosfera wiąże się z mięśniami?
Po obserwacji
Ziemian potrzebuję przynajmniej pięćdziesięciu jednostek na oddech i
dziewiętnastu księżyców na niebie. Nie wiem jak oni to wytrzymują, ten
pośpiech, te nerwy naciągnięte jak struny. Boją się własnego cienia. Na pohybel
mi ta fascynacja... Choć z drugiej strony dzięki temu wiem jakie to szczęście
być córką Jowisza. – Jeżeli ma to
oznaczać, że podmiot liryczny jest córką Jowisza, czyli księżycem, to bardzo
wiele rzeczy nie trzyma się kupy. Jeśli jednak nie jest jedną z córek, a tylko
im zazdrości, to w ogóle nie wiadomo kim jest, z kim się mamy identyfikować i
dlaczego. I co ona z tymi księżycami robi, zajada stres?
Drogi
pamiętniczku, jestem królikiem
Ten pokój, jak
już wspomniałem, stoi pusty. // No dobra, nie do końca pusty. Jest jeszcze szafa.
Taka wbudowana w ścianę. Jej drzwi niczym nie różnią się od wejściowych, więc
można pomyśleć, że drzwi od szafy to wyjście. Ale to tylko ściema poprzedniego
właściciela, który zamontował sobie to badziewie. W każdym razie, gdy patrzę w
lustro, co chwilę zezuję w stronę szafy. – Jakie lustro, skoro podobno w pokoju jest tylko szafa?
Okej, dałaś królikowi
japońskie imię – bo to pretensjonalne, pisze o sobie w trzeciej osobie – bo to
pretensjonalne. Tekst sam w sobie jest bezcelowy – pytanie tylko, czy wyszedł
ci taki przypadkiem, czy też próbowałaś się wzorować na egzystencjalistach.
Wyszło kiepsko.
Dżin XXI wieku
Chcę poznać
swoją sercową przyszłość! – Operacja
zastawek i bypass? Bo jeśli chodziło ci o życie uczuciowe, to można było to
zdecydowanie zgrabniej ująć.
sama będziesz
mogła ocenić tego.. fafkulca. // - Fafkulec.. - szepnęła z niedowierzaniem
Kasia. – Zagadka: Ile kropek ma
wielokropek?
Ta miniaturka nie jest zła,
a to już więcej, niż da się powiedzieć o pozostałych.
Córka potwora
spod łóżka
Dzisiaj jestem
profesjonalnym pożeraczem koszmarów. Niestety nie poznałam żadnego, który
zjadałby moje. – Żadnego
koszmaru?
Zakończenie jest mało
subtelne, ale miniaturka ma potencjał. Pomysł jest dobry, ale przydałoby się
popracować nad jego wykonaniem.
Natalia, która
powiedziała za dużo
Natalia
rozsiadła się na ławce w parku. Właściwie rozsiadła się to trochę za dużo
powiedziane. Chociaż nie do końca, bo jak na standardy Natalii, to i owszem. – Tak, ale nie, ale tak. Bełkot!
Karminowe usta
i dziki wąż były pierwszą nieelegancką i nieedukacyjną lekturą, którą czytała
od dawna. Zawsze pogardzała tego typu literaturą, ale kiedy wreszcie wzięła ją
do ręki, stwierdziła, że straciła wiele lat na czytaniu nudnych jak flaki z
olejem wypocin naukowców. – Po co
traciła nad nimi [na nie?] czas, skoro kompletnie jej nie interesowały?
Na pierwszy
rzut oka był to zwykły starszy pan. Natalia poznała jednak charakterystyczny
gest sięgania do kieszeni. Pan wyjął papierosa. Dziewczyna odwróciła wzrok, już
wiedziała, co stanie się za chwilę. Cichy trzask gazowej zapalniczki, wdech,
szum spalanej materii. I smród. // Natalia zerwała się jak oparzona i
zatrzasnęła książkę z furią. – Wtf, czy to, że ktoś pali, sprawia, że ze zwykłego starszego pana
zamienia się w... w co, w niezwykłego starszego pana?
Trafiła nad
małe oczko wodne. Przyglądała się niewielkiej, pomarańczowej rybie, która
pływała leniwie od jednego do drugiego końca stawiku. Oczy dziewczyny napełniły
się łzami wbrew jej woli. // - Chciałabym być tą rybą, chociaż ona ma spokój! -
syknęła i cisnęła książką w taflę wody. // Tutaj chciałabym prosić o odrobinę
wyrozumienia dla Natalii. Miała bardzo ciężki tydzień. A właściwie miesiąc.
Straciła pracę, umarła jej ukochana ciotka, pies uciekł, a narzeczony zerwał
zaręczyny. Pan z papierosem był tylko wisienką wieńczącą ten ponury tort. – Bo USIADŁ PRZY NIEJ. Na publicznej ławce w parku.
Jak śmiał. Łotr.
Nie wiedział o
jednak o tym, że było nieduże – O jedno o za dużo.
jego pamieć
trwała trzy sekundy, a więc akurat tyle, ile zajmuje połowa drogi z jednego
końca oczka na drugi. Rybka była więc szczęśliwa i przekonana o tym, że jej
wody sięgają niemal po kres wszechświata. – Była bowiem ślepa i nie widziała brzegów stawu.
Za każdym razem
jej odpowiedzi na jego pytania wydawały się Natalii lepsze, bo chociaż brzmiały
tak samo, marząca rybka o tym nie pamiętała. – Jeżeli nie pamiętała, nie mogły być lepsze, bo nie dało ich się do
niczego porównać.
Tak bardzo chciałaś
umoralizować czytelnika, że postanowiłaś zlekceważyć sens i logikę opowiastki,
byle tylko zrealizować pouczające podsumowanie. Kojarzy mi się to z bajkami z
ambony tworzonymi przez księży, którzy przysypiali na lekcjach retoryki.
Powiedz, że
jestem piękna
Blond fryzura
opadała jej na twarz. – Ale tak cała?
Twoje miniaturki popadają ze
skrajności w skrajność, a właściwie to ty popadasz w te skrajności podczas
pisania ich. Problem polega na tym, że jedna miniaturka jest napisana poprzez
zawoalowanie całego tekstu w taki sposób, że nie wiadomo, co właściwie autor ma
na myśli (a to już chyba gorsze niż niebieskie zasłony oznaczające miłość i
tęsknotę za ojczyzną), zaś druga miniaturka (ta, którą teraz omawiam) jest
napisana okropnie łopatologicznie i mam wrażenie, że na siłę starasz się
wcisnąć, już nawet nie w tekst, ale czytelnikom, morał, jak gęsi hodowanej na
pasztet żarcie. Zabiegi literackie są jak najbardziej wskazane, zawsze jakoś
urozmaicą tekst, ale w twoim wypadku to chyba jest strzałem w stopę.
Dialog między reporterką a
Bereniką jest paskudnie sztuczny. Plus operator kamery powiedział Berenice coś
tak obrzydliwego na wizji? Chyba nie rozumiem, przecież to był materiał na
żywo, tak seksistowski, paskudny tekst poszedłby natychmiast w całą Polskę.
Złudzenie
Zacytuję tekst w całości,
bo jest krótki:
Znalezione w
starym zeszycie i przeredagowane. // Spisane na kamiennej, parkowej
szachownicy. // Dawno, dawno temu żył sobie Król. Poddani go kochali, bo
państwo miało się dobrze i każdy opływał w dostatki. Król codziennie na lepszy
sen łykał kieliszek dobrej whiskey i powtarzał sobie przed lustrem, jak
zaklęcie: "Nikt nie jest potężniejszy ode mnie". Pewnego wieczoru los
jednak odwrócił się od jego królestwa. Gdy Król był na nocnej przechadzce,
zamek spłonął. // Gdy władca wrócił pod zgliszcza bramy (bo tylko tyle pozostało
ze wspaniałego, drewnianego zamku), nie mógł uwierzyć w to, co się stało. Lud
już powoli zbierał się, by patrzeć na nieszczęście. Król odwrócił się do ludu,
sam nie wiedząc, czy chcąc go przegonić, czy raczej pocieszyć. // Nagle za jego
plecami rozległ się niebywały rumor. Wielka Dłoń zstąpiła z góry i odsunęła
zgliszcza zamku, jak zrzuca się śmieci z biurka, i postawiła na jego miejscu
nowiutką twierdzę. Wtedy to Król został uznany za błogosławionego nawet przez
swoich nielicznych wrogów, a lud po dziś dzień czci Dłońhora, składając mu
krwawe ofiary. // Chciałabym zakończyć tę opowieść słowami "a Król w
pokoju doczekał swych ostatnich dni", jednakże byłoby to kłamstwem. Przez
całe życie dręczyło go pytanie, na które nawet Wielkie Wieże nie znały odpowiedzi:
"Dlaczego cały nasz ląd pokrywa czarno-biała krata?".
Na czym polegała redakcja?
Bo na pewno nie na poprawieniu interpunkcji. Kto i dlaczego buduje drewniane
zamki? Gdzie poszedł król na spacer, że nie widział płonącej budowli, na drugi
koniec świata? Co to jest Dłońhor? W jaki sposób drewniane zamki łączą się z
szachami?
Mati, Pati i
trudna rozmowa
Ten. Dialog. Jest. Sztywny.
Naprawdę. Mało która osoba używa w czasie rozmowy zwrotów pokroju „po stokroć
ważniejsze”. Całość wygląda wręcz na taką „podręcznikową” rozmowę. Nie
pozwalasz bohaterom na posiadanie własnych charakterów. Na siłę rozpisujesz ich
na jeden schemat. Każdy wypowiada się tak samo. Podejrzewam nawet, że tak samo
jak ty. Przenosisz na bohaterów własny język i mimo że to tylko miniaturki, nie
jest to dobre. Bo sprawić, by tak krótki tekst był warty zatrzymania się nad
nim, dłuższego przemyślenia, to trudna sztuka. Tobie ewidentnie to nie
wychodzi. A sprawianie, że bohaterowie, nieważne jakiej płci, są odbiciem
twojego idiolektu oraz wszelkich twoich zachowań i przekonań, tylko te teksty
pogrąża.
Czy ta miniaturka miała być
zabawna? Nie wiem. Nie jest. Chociaż miałam wrażenie, że w zamyśle miała być
śmieszna, ale zachowanie przerysowanego nerda grającego w mmorpg wydaje się
mało prawdopodobne – i mówię ci to jako gracz. Może problemem jest to, że
chociaż starasz się stworzyć karykaturę czegoś, to popadasz w to tak głęboko,
że czynisz z tego karykaturę karykatury?
Ok, rzućmy teraz zbiorczo
okiem na stosowaną przez ciebie interpunkcję:
Dociera do
mojej twarzy, przynosząc świeży zapach. – Przecinek, bo imiesłów zakończony na „–ąc”.
Odpływając, czuję otaczającą ze wszech stron miękkość. – Jak wyżej.
Pewnego dnia
zabrakło go jednak i było mi wtedy dane oglądać najstraszliwszą walkę, jakiej kiedykolwiek byłam świadkiem. – Przecinek.
To, co zaraz
opisze ku potomności, jest tym, co dzieje się, gdy poprzez ludzkich wojowników walczą bogowie. – Przecinki.
Chciałoby się
rzec Wenus Gromowładna, gdyż to, co działo się z jej oczami, nie da się przyrównać do niczego innego. – Przecinek, a poza tym: „gdyż tego, co działo się
z jej oczami…”.
Kleista, niewidzialna
maź zalała stolik i, pełznąc po ścianie kawiarni, dorwała się wreszcie ramion Marsa. – Przecinki, bo wtrącasz m.in. imiesłów zakończony na „-ąc”.
Ten otrząsnął
się tylko, ale nie skrzywił nawet - nie skończył jeszcze zbrojenia. – Dywiz to nie pauza (–), półpauza (–) też nie. To
tak na przyszłość.
Trudno
powiedzieć, czy odszedł z tarczą czy na tarczy. – Przecinek.
Niestety nie
wiem, jak potoczyła się dalej historia Wenus i Marsa. – Przecinek, oddzielamy orzeczenia.
- Dusiołek
jestem - oznajmiła skrzekliwie pewnego popołudnia ni stąd, ni zowąd lądując na
mojej piersi. – Jeśli oznajmiła ni stąd, ni zowąd, to po „zowąd”
powinien znaleźć się jeszcze przecinek. Jeśli zaś „ni stąd, ni zowąd lądowała”,
to przecinek powinien znaleźć się przed „ni stąd” – jego umiejscowienie zależy
od tego, co chciałaś przekazać.
Nietrudno
zauważyć, jak łatwo jest go zagłuszyć, szczególnie
natarczywym żabim rechotem. – Przecinek.
Berenika
dopijała właśnie kawę z tekturowego kubeczka – Podwójna spacja po „z”.
której
dziennikarka zaczynała już działa na nerwy. – Działać.
W ten sposób
walczy ze stereotypami, które karzą kobietom czuć się źle ze swoim ciałem – Karzą? A za co? Karzą od karać. Każą od kazać.
– Pati, no już
nie bądź taka … – Bez spacji
przed wielokropkiem.
Rozpaczliwie potrzebujesz
zapoznać się z Necronomiconem. Notorycznie stosujesz dywizy zamiast pauz, niewłaściwe cudzysłowy i
masz wielkie kłopoty z przecinkami: na przykład często nie wydzielasz wtrąceń,
nie używasz przecinka tam, gdzie wchodzi zdanie podrzędne lub pojawia się
imiesłów zakończony na „-ąc”. Generalnie zasada jest taka, że tam, gdzie są dwa
orzeczenia, trzeba je oddzielić przecinkiem.
Tego typu braki widać
szczególnie we wcześniejszych twoich tekstach, później następuje nieznaczny
postęp, ale to nadal nie wystarcza. Sporadycznie zdarzają się również
literówki, które pewnie odpadłyby po ponownym przeczytaniu tekstu, ale to
najmniejsza bolączka tych miniaturek.
Bywa, że gubisz podmiot
(tekst o żabie, o koszmarach) i nagle wychodzi na to, że krzywo patrzysz na
swoje piersi. No i zrobiłaś też paskudnego orta. Za to czeka na ciebie
specjalny kocioł w piekle.
Przy przecinkach i
„urywaniu od podmiotu” na pewno pomogłaby beta (lub własne poprawki, jeśli masz
zamiar się doszkolić). Pytanie tylko, czy naprawdę zależy ci na poprawie tych
tekstów.
Deneve: Mam wrażenie, że
piszesz miniaturki, które zrozumiałe są tylko dla ciebie i genialne są (bez
urazy) jedynie w twojej głowie, bo to strumień świadomości, który zrozumiesz
jedynie ty i nikt inny. No, może jakieś wtajemniczone grono znajomych.
Niespecjalnie przejmujesz się przypadkowym czytelnikiem, który przecież nie
żyje tuż obok ciebie i cię nie zna, więc może twoich myśli nie umieć odebrać „w
ten dobry sposób”. Ale w takim razie, skoro nie dla czytelników, to dla kogo? A
jeśli dla ciebie, to po co właściwie ta ocena? Bo ani nie mogę zetrzeć się z
twoimi poglądami, ani nie rozumiem, co chciałaś przekazać… mogę jedynie z całą
mocą stwierdzić: nie wiem, o co ci chodzi, nie podoba mi się, dla mnie to
gniot.
Gaya: Na wstępie zacytuję
Haszyszymorę, specjalistkę od miniaturek, której opinię bardzo szanuję.
Przemyśl sobie tę wypowiedź: Miniatura musi grać każdym zdaniem, niemal
każdym słowem. A z tego od razu wynika esencjonalność – kiedy dajemy jedną
migawkę, ona musi coś ważyć, coś wyrażać. Czyli od miniaturki wymagałabym
większego szlifu w zdaniach i większego napięcia, emocjonalnej gęstości.
Widzę, że prowadzisz tego
bloga od 2004 roku, wyobrażam więc sobie, że ma on dla ciebie ogromną wartość
emocjonalną. Z jakiegoś powodu jednak zgłosiłaś go do ocenialni, mam więc
nadzieję, że jesteś przygotowana również na nieprzyjemne uwagi. Nie jest
dobrze. Przeczytałam wszystkie twoje miniatury w kolejności chronologicznej.
Martwi mnie to, że na przestrzeni jedenastu lat zrobiłaś bardzo mały postęp.
Gdyby ktoś poprosił mnie o poukładanie ich od najlepszej do najgorszej, nie
pokrywałoby się to niestety z linią czasową. Bardzo często zapisujesz po
prostu, co ci akurat ślina na język przyniesie, nie zastanawiając się nad tym,
co właściwie chcesz przekazać i po co. Nie mogłam się oprzeć nieprzyjemnemu
wrażeniu, że piszesz dla siebie, czytelnika mając w głębokim poważaniu. Nie
zależy ci na tym, by odniósł on przyjemność z lektury, by w ogóle zrozumiał, o
czym piszesz. Dość często twoje teksty są żartami zrozumiałymi wyłącznie dla
ciebie i być może grupy najbliższych przyjaciół, nie wiem więc, skąd u ciebie
potrzeba publikacji – choć nie, to bym może jeszcze zrozumiała – nie wiem, skąd
u ciebie potrzeba oceny. Wydaje mi się, że gdybyś naprawdę chciała się
rozwijać, to przez dekadę znalazłabyś na to jakiś sposób, zdziwiłabym się,
gdybyś dopiero na Mackalni znalazła oświecenie.
Zazwyczaj dajemy
zgłaszającym się do nas autorom te same, uniwersalne rady: pisz więcej, czytaj
więcej. Ale ty przecież zapisałaś już setki stron tekstu – i nic. Całkiem
jakbyś nie zastanawiała się zupełnie nad tym, co i jak piszesz, nad konstrukcją
tekstu, tylko po prostu beztrosko i bezreflesyjnie klepała w klawiaturę, rok za
rokiem. Aż chce się pytać, czy nie szkoda ci na to czasu. Gdybym miała ci
wystawiać ocenę jedynie na podstawie miniatur, byłoby to dwa.
Działu dotyczącego
zapisanych snów nie będę dotykać, bo nie oceniam pamiętników, wyjątek robiąc
tylko dla tego zapisu:
Największa
przygoda rogatej kocicy (Guild Wars 2 FanFiction)
Fanfick – Fanfic (lub spolszczony fanfik), bo fan fiction,
a nie ficktion.
Charr rzuciła
się do ucieczki, a Seraphowie pobiegli po konie. – W centrum Divinity's Reach? Gdzie przy każdym
zaułku stoi para Seraphów? Aha.
Być może
wieśniacy, przejęci strachem do mieszania się w rozgrywki kapitana, nie przyjdą
tu od razu by wciskać swoje ciekawskie nosy w trupi odór. – Strach do mieszania, jak przyprawa do zupy?
- Imię Sjga.
Klasa obrończa - zaczęła kocica, przedstawiając się. - Nienawidzę bram
asurów***. – Imię Aga,
klasa techniczna, lubię placki. Totalnie zawsze tak się przedstawiam ludziom.
Normalnym dla Charra byłoby podanie nazwy swojej grupy (warband), a nie klasy.
Okazało się, że
tego pechowego dnia, gdy ją "poznałam", Sjga chciała skorzystać z
jednego z portali asurów – Poznałam
jest w cudzysłowie, ponieważ?
Odebrał jedynie
zapłatę za bilet od Sjgi i włączył bramę, by kocica mogła w nią szybko
wskoczyć. – Jak ostatnio grałam,
poruszanie się dzięki bramom Asury było bezpłatne, to za waypointy trzeba było
płacić.
Wskoczyła, a
brama przeniosła ją w jakieś nieznane miejsce. Zszokowana kocica brnęła teraz
po kostki w piachu (...) Po chwili obserwacji, zrozumiała, że to nie eksplozje,
a implozje, które "połykają" przestrzeń, w której się znalazła. Brama
asurów przeniosła ją do kończącego się świata. – A nie mogła wejść z powrotem w bramę, bo?
W desperacji
wypatrywała na niego oczy – Wpatrywała
się weń. Można jeszcze wypatrywać ZA KIMŚ oczy.
- Myśl: zrzuć
go, nie dasz rady - wspominała Sjga, leżąc na sienniku, który jej
przygotowałyśmy wraz z dziewczynką. - A potem: nie. I skok. – Charrowie nie mają żadnego problemu z budowaniem
zdań wielokrotnie złożonych i odmianą czasowników.
Postanowiła zanieść
dziwnego człowieka do Divinity's Reach, żeby przygarnęli go ludzie z jej
świata. – A nie mogła go odesłać
bramą, bo? Nie mogła go najpierw podleczyć, bo? Nie mogła go wysłać samego, bo?
Dlaczego w ogóle ciągnęła go aż do stolicy, zamiast zostawić w pierwszej
ludzkiej wsi?
Przez te kilka
dni zarobiłam trochę siwych włosów, bo przecież jedzenie i medykamenty nie
brały się znikąd. – A nikt nie
szukał żołnierza, który nagle wyparował ze służby?
Udało mi się
nawet dotrzeć do księgi, w której mogłam ją przeczytać. – Link prowadzi donikąd.
Łojezu, jakie to było
drewniane. Suchy raport z zajścia, pisany bez emocji, nie wywołujący u
czytelnika nawet drgnienia powieki. No i Logan, odarty z charakteru,
przedstawiony jako bezmyślny brutal. Ten sam Logan, który był najlepszym
przyjacielem Rytlocka, charra. Jasne, zanim się poznali, prowadził regularną
walkę z charrami, ale nie był nigdy żądnym krwi sadystą. Piszesz, że pogardzasz
fanficami, a sama napisałaś kiepski tekst, nie chciało ci się nawet pogrzebać głębiej
w historii opisywanego świata. Nie wiem, dlaczego uparłaś się na Logana
(zgaduję, że po prostu dlatego, że tak ci się przyśniło), lepiej już byłoby
postawić na jego miejscu anonimowego dowódcę. A jeśli nie, to choćby Caudecusa,
który zawsze nienawidził Charrów i wiecznie knuł przeciw królowej.
Osadzenie tej historii w
stolicy też nie pomaga zawieszeniu niewiary – przecież Sjga nie teleportowała
się do centrum, dlaczego nikt nie zwrócił na nią uwagi, gdy przekraczała bramy
miasta? Po pierwsze odebrano by jej rannego, po drugie resztę trasy przebyłaby
pod eskortą.
OPOWIADANIA
anioł czy
Anioł?
Zapis jest strasznie
niechlujny, brakuje kropek i spacji. Jakikolwiek potencjał pomysłu jest
mordowany przez wykonanie. Świat nie jest nawet nakreślony, ciężko mówić o
charakterach postaci. Nie wiem też, po co mieszać do tego anioły – żeby z
utraty skrzydeł zrobić symbol utraty niewinności? Brakuje w tym subtelności. W
dodatku sytuacje, które spotykają głównego bohatera, są tak odrealnione, że nie
byłam pewna, czy na pewno znalazł się w naszym świecie.
Noc jest
czarna, noc jest głucha… I i II
Zobaczyła jak
człowiek ten zatrzymuje się przed bramką i nawet nie próbuje jej otworzyć, bo
da się to wykonać tylko od "wewnątrz" i trzeba to zrobić w trzech
krokach – Więc jak domownicy
dostawali się do środka? Nie zamykali jej, gdy wychodzili? I czemu wewnątrz
napisałaś w cudzysłowiu?
Nie udawało jej
się to zbytnio, a na dodatek w jej głowie kłębiły się setki pytań, na które i
tak nie dostanie odpowiedzi, przez co czuła się naprawdę niepewnie. – Czasami gubisz czas, np. tutaj nie dostanie
nie pasuje do reszty czasowników.
Jednak żadnych
kart nie uiściła, a dzień minął całkiem zwyczajnie. – Na pewno chodziło ci o to słowo?
To tylko scenka rodzajowa i
naprawdę ciężko powiedzieć o niej cokolwiek konkretnego. Zapis nadal jest
niechlujny i przeszkadza w czytaniu, pojawia się trochę więcej opisów, za to
brakuje puenty. Widzę sugestię, że sen nie był do końca snem (brak szynki,
bernardyn), ale to o wiele za mało, żeby uznać ten tekst za interesujący.
Szczęśliwa Krew
i leśne dziadki
Pod koniec pierwszej części
zapytałaś, czy ktoś ma ochotę na drugą. Nikt nie odpowiedział, ale nie
przeszkodziło ci to w jej publikacji, która to spotkała się z dokładnie takim samym,
zerowym odzewem. Jaki jest więc sens zadawania takich pytań?
Jeśli chodzi o sam tekst:
lubię groteskę, uwielbiam Mrożka i Gombrowicza, wystawiałam ich sztuki na
amatorskiej scenie, ale to, co piszesz, ma się nijak do ich twórczości.
Stworzyłaś abstrakcyjną scenkę, w której posiedzenie deweloperów zostaje
przerwane przez wejście trzech elementów morfotycznych krwi, które zaczynają
odgrywać sceny z niemieckich romansów. Czemu? Po co? Do czego to prowadzi? Jak
się jedno z drugim wiąże? Nie wiąże się i nie prowadzi, bo po raz kolejny po
prostu mam wrażenie, że tak sobie radośnie pacasz łapkami klawisze, bo przecież
jeśli przyciśniesz je miliard razy, to może przypadkiem napiszesz coś dobrego.
Chciałabym się mylić.
Anno Domini
1204
To,
co powiedziała mu służba sugerowało raczej mistrza w agonii, chcącego wyrazić
swą ostatnią wolę, a nie następną lekcję… – Przecinek po służba.
Uwielbiał
tego starca, który sprawował nad nim pieczę odkąd jego świętej pamięci matka
"wyjechała w lud". – Matka starca? Złe cudzysłowy.
Pięcioletni
wtedy Dniw pomyślał, że nigdy nie zapomni twarzy swej rodzicielki, gdy ta się z
nim żegnała. Ten niepokój był zbyt przeszywający. – Taka myśl nieszczególnie pasuje do małego
dziecka. Mógł bać się, że mama nie wróci, ale raczej nie zastanawiałby się nad
tym, czy ją zapamięta – powinno to być dla niego oczywiste.
Ponadto
znał się na władaniu mieczem - nie raz pokonał butnych fechmistrzów tego
królestwa. –
Nieraz.
W
pobliskiej wiosce kilka lat temu żył niezwykły, bo niebieski, kot. – To brzmi, jakby już nie żył, a to chyba
nieprawda?
Dniw,
nadal ściskając dłoń swego mistrza, poczuł w ustach słoną kroplę. – ...ale czemu w ustach?
Mam
wrażenie, że takie historie działają tylko, kiedy czytelnik zdąży przywiązać
się już do bohaterów. Tekst jest króciutki, Dniw ledwo naszkicowany, jego
opiekun jeszcze gorzej. Anegdota o kocie pewnie łączy się z chłopcem, ale sama
w sobie jest raczej wtórna. O ludziach, którzy z uporem do czegoś dążą,
opowiadano już wiele razy.
Swoją
drogą, czemu akurat 1204?
SERIE
Nie
wypisuję ci interpunkcji, bo nie widzę sensu, błąd na błędzie, takie same jak
te wytknięte w krótkich formach.
Światło
w podziemiach: Burza w Naziemiu
Joanho
spojrzała na swoje duże, ciepłe dłonie i westchnęła. Były według niej
trochę za drobne, przez co wydawały się jej brzydkie. – Ach te jej duże, drobne dłonie! Były takie
twarde i miękkie, takie jasne i ciemne!
Jako
czterolatka przygotowała dla swojego kolegi sztylet na urodziny, zakradając się
do kuźni ojca bez pozwolenia. – Aha. Dziecięciem będąc, łeb urwała hydrze.
Podziemian
nie interesowało jednak zbytnio co dzieje się dalej niż za Wielkim Kamieniem, wejściem
do ich krainy. (...) już-już miała wrócić do Wielkiego Kamienia z
pojedynczą runą, pod którym znajdowało się wejście do Podziemia – WIEMY. Wiemy już, że pod kamieniem jest
wejście, nie musisz tego powtarzać co akapit.
Wielokrotnie
nawet zwiedzała Naziemie, czego jej kamraci raczej unikali. (...) Nie znam
Naziemia, nie zapuszczam się nigdy dalej jak na milę stąd. – Albo ktoś tu kłamie, albo ma galopującą
sklerozę.
-
Nazywają mnie Cahaya* (...) * “Cahaya” po indonezyjsku znaczy “światło”. – Aha. A jaki związek z fabułą ma Indonezja?
Dlaczego inne imiona nie są tłumaczone?
Zapłata
za Słońce
Joanho
wiedziała, że wprowadzanie kogokolwiek z Naziemia nie skończy się dobrze. Jej
kamraci serca mieli dobre, ale zasady twarde jak stal. Nic nie może zakłocić
ich pracy, a tym bardziej wykraść sekretów Podziemia, jakie posiedli. – A to muszą temu dziecku od razu zdradzać
swoje sekrety? Nie potrafią trzymać języka za zębami?
“Na
szczęście za pięć minut będzie zmiana warty przy wejściu, więc nikt nie będzie
wiedział, że wychodziłam sama”, gorączkowo analizowała w myślach Joanho. “Jeśli
nowi strażnicy będą tak samo pijani, jak ci sprzed godziny, to nie zwrócą uwagi
na dziecko”.
– Boże, co za stek bredni. Skoro Podziemni są tak przeczuleni na punkcie
wpuszczania obcych, pijani wartownicy powinni być ewenementem, nie regułą.
Tutaj
przydało by się słowo wyjaśnienia od narratora - nie chcę, żebyście pomyśleli,
że mieszkańcy Podziemia to nic niewarte pijusy. Podziemianie bardzo poważnie
podchodzą do zadań, jakie się im wyznacza w machinie ich krainy, pod warunkiem,
że nie uznają ich za bezsensowne. A z racji tego, że od jakiś czterystu lat
nikt nie próbował nawet szukać Wielkiego Kamienia, podziemianie zlecali warty
tym, którzy nie nadawali się do niczego innego. – Soraski, narratorze, nie przekonałeś mnie.
Kupy się to nie trzyma w obliczu późniejszej przemowy króla.
Na
szczęście kobieta z brodą mieszkała blisko przejścia do Naziemia – Jeśli ta broda nie jest unikalną cechą
naszej bohaterki, a raczej czymś normalnym u jej rasy, to wspominanie o tym ma
tyleż sensu, co określanie jej mianem kobiety z rękoma.
-
Chcę wyjść z tobą - poprosiła słabym głosem i spojrzała na nią tak, że nawet
najsurowszy ojciec by się ugiął. – Co to ma do rzeczy, skoro Joanho jest kobietą,
więc co najwyżej może być substytutem matki?
W
końcu najwyższy z jezdnych przemówił: // - W imieniu cesarza Wieloświata,
władcy królestw Podchmurza, Naziemia i Podziemia, żądamy, aby wydano nam
Cahayę, nikczemnie porwaną naziemiankę! (...) - Drodzy podziemianie! - zawołał
król do tłumu, który zdołał się już znacznie powiększyć. - Czy któreś z was
widziało naziemskie dziecko w naszych stronach? Odpowiadajcie szczerze,
albowiem nasze królestwo stoi na pograniczu wojny - zakończył lodowatym tonem.
// Joanho sparaliżowało. Nie wiedziała co zrobić. Kiedyś tam słyszała o jakimś
pakcie o nietykalności granic, ale nigdy nie przykładała wagi do takich
informacji, bo przecież życie w Podziemiu było takie spokojne. Nie bardzo
rozumiała dlaczego sam cesarz żąda wydania Cahayi. Może to wcale nie dziecko,
może zrobiło coś strasznego? A może jezdni blefują i tak naprawdę dziewczynka
jest im do czegoś potrzebna? – A może są w studni? A może poszli do lasu? A
może szukają swojego dziecka, ty tępa amebo?
-
Maa** - powiedziała wyraźnie Cahaya do Kamienia (...) ** Tym razem pożyczyłam z
estońskiego.
– Po jaką ciężką ospę ci te zapożyczenia, skoro nijak nie wiążą się z treścią
opka?
Cela
dla ignorantów
-
Kto! - ryknął król. - Kto przyprowadził tu, albo wpuścił, to dziecko! Czy nie
rozumiecie głupcy, że Naziemie i Podziemie nie mają prawa się mieszać? – Bo? Bo tak? Bo imperatyw? Wystawianie
najdurniejszych typów na warty musiało być w tym kontekście pomysłem Bezdennie
Głupiego Johnsona.
Przemknęła
się chyłkiem do swojej kuźni, by zebrać kilka potrzebnych rzeczy i na
salamandrze wyruszyć w pościg. Była pewna, że dziewczynka nie powinna była
zaufać tym tajemniczym jeźdźcom. – Bo? Serio, gdzie ma do tego jakiekolwiek podstawy
poza ujemnym IQ?
Liczyło
się tylko to, żeby uratować Cahayę. – Mówiąc uratować miała właściwie na myśli zabić,
skoro cały plan sprowadzał się do trzymania jej w podziemnym domu, mimo
świadomości, że brak słońca zabija dziewczynkę.
“Zbyt
łatwo odpuścili”, mruczała do siebie, wrzucając do torby potrzebne drobiazgi. – Co za oni, król Podziemia? Na jakiej
podstawie miałby przetrzymywać obce dziecko i po co?
Po
dwóch godzinach drogi w końcu ich dogoniła. Chociaż salamandry mają krótsze nogi
od koni, są o wiele zwinniejsze i lepiej radzą sobie na wyboistych, górskich
drogach. Mogą nawet korzystać ze skrótów i ścieżek, na których każdy normalny
koń połamałby sobie nogi.
– A skąd Joanho wie o tych skrótach?
-
Czas jechać - głos jeźdźca nie miał już w sobie ciepła. - Mamy niewiele czasu.
Wielki Partenmorth oczekuje. // Joanho wytrzeszczyła oczy. A więc nie wiozą jej
do cesarza tylko do jakiegoś Partenmortha! (...) - Chociaż powinniśmy cię zabić
za napaść na urzędnika państwowego - zaczął jeden z nich z drgającą w głosie
nienawiścią - nie mamy takiego prawa. Niech osądzi cię Wielki Partenmorth, nasz
cesarz i ojciec biednej Cahayi, która tyle wycierpiała w twojej krainie! //
Joanho poczuła się tak, jakby stanęło jej serce. "Jakim prawem cesarz ma
tyle imion?", pomyślała wściekle. W jej kraju nazywa się go "Wielkim
Kartenem".
– Wielki Karton! Okej, niski żart, ale kompletnie nie potrafię przejąć się
losami kobiety tak głupiej, że powinna zapominać o oddychaniu. Przecież to jest
jakaś kpina, oczekuję jeszcze strużki śliny kapiącej jej z ust, liczenia na
palcach i poruszania ustami przy czytaniu – o ile w ogóle potrafi czytać.
Kretynizmowi też przypisuję ten nagły brak empatii i galopujący egocentryzm.
Poczuła
jednak, że przybysz rozcina jej więzy. Westchnęła z wdzięcznością. // - Obawiam
się, że nie pożyjesz długo - usłyszała przy uchu głos. - Chociaż tyle mogę dla
ciebie zrobić. // Joanho odwróciła głowę. Obok niej klęczał karzeł z głową
myszoskoczka. // - Jestem Rinpi - mruknął. - I mam zbyt miękkie serce na robotę
strażnika. – A
pracuje tam, bo? Kazali mu? Z takim podejściem dość szybko powinien pożegnać
się z życiem.
Podziemian nie interesowało jednak zbytnio co dzieje się dalej niż za Wielkim
Kamieniem, wejściem do ich krainy. Co prawda nie mogli zupełnie zapomnieć o
istnieniu innych królestw, bo cesarz co wiek wybierał im nowego króla (...)
Życie następczyni tronu nie powinno cię interesować! - ryknął starzec. W
Wieloświecie tron dziedziczyło się po kądzieli, czyli po matce. Żeński potomek
był konieczny do utrzymania cesarskiego rodu. – Konsekwencja? A co to?
Myszoczłowieczeństwo
-
Zdaję sobie sprawę z tego jakie nieporozumienie wynikło, jednak mam nadzieję,
że zrozumiesz, iż napaści na urzędnika państwowego nie mogę tak po prostu
wymazać z twoich akt. // - Panie, ja... - zaczęła Joanho, jednak władca znów
nie pozwolił jej dojść do słowa. // - Joanho, chcę cię mianować ambasadorem
Podziemia w Naziemiu - powiedział. – Cesarzu, czyś ty na głowę upadł? Tego agresywnego
półmózga, który wszystkie wątpliwości rozwiązuje przemocą i nie umie posklejać
najprostszych faktów? Ona miałaby się zajmować dyplomacją? Seeerio?
-
Panie mój, jak jednak zamierzasz zatrzymać przy życiu tę tutaj niewiastę, na
dodatek oferując jej pozycję na naszym dworze? - spytał. - Oczywiście, ja nie
miałbym nic przeciwko tobie tutaj - zwrócił się szybko do Joanho, rumieniąc się
pod kremowym futerkiem. // Joanho zadrgały usta, opanowała jednak chichot. – Toczy się gra o twoje życie? Najlepszy
moment na chichoty! Idiotka, mówiłam.
Boże, ależ
to było naciągane. Dawno nie widziałam tak pretekstowej fabuły. Widać było, ze
masz swoje założenia i choćby charaktery postaci czy logika świata protestowały
– tym gorzej dla nich, ahahaha!
Kroniki
Oka Mgły: Babula
"Kroniki
Oka Mgły" to bardziej strumień świadomości, niż opowiadanie. – Tym jednym zdaniem zabiłaś we mnie całą
chęć zapoznania się z tą serią. Naprawdę, mało kto lubi strumienie świadomości,
najczęściej są interesujące jedynie dla autora.
Nie
jest to zapewne jedyna chata z dziewczyną w tej wiosce, jednak ta ma do
opowiedzenia historię przeznaczoną właśnie temu pismu. – Jakiemu pismu? Gadająca chata?
Posklejane
resztki kasztanowych loków rozsypały się za tym ruchem po jej ramionach. – Skoro się rozsypały, to już przestały być
sklejone, tak?
Zieleń
i róż
Chmurka
spojrzała na zarys przybysza. Mgła dodawała mu nie tyle tajemniczości, co
wrażenia, że zna się go od dawna. Kojarzył się z domem, ale o tym dziewczyna
miała się przekonać dopiero za jakiś czas. – Okej, skoro dopiero za jakiś czas miał się
skojarzyć z domem, to z czym kojarzy się teraz?
-
na imię mi miętowy - przedstawił się przybysz. (...) smakujesz migdałami
chmurko –
Anarchista, z zasady nie uznawał dużych liter.
Kiwnęła
głową. To było prawdopodobne. Chociaż nie jadła wcześniej migdałów. Nie
znaczyło to, że ich nie lubiła. Po prostu docierały do wioski raz do roku, na
święto zimy. A trwało przecież lato. – Skoro nie jadła midgałów, to dlaczego
prawdopodobnym jest, że jej smakowały? Jeśli ich nie jadła, to za co je lubiła, za
kształt? Bełkot.
-
Powinniśmy zmienić ton - stwierdziła Chmurka – Z czereśni nie ukręcisz konfitur. Co to ma do
opowiadania? Nic, tak jak i wypowiedź Chmurki jest kompletnie od czapy.
-
zmienimy ton - zapytał Miętowy. – Przydałby się pytajnik do tego.
Tylko
zgaś ten syf - dodała.
– Skąd panienka z 1400 roku zna takie słowa?
Burza
mózgów
-
Chyba jeszcze trochę nam zejdzie, zanim dotrzemy do serca Międzyświatu -
mruknęła Chmurka. // Złapała w dłoń zimną kroplę, która spadła z brunatnych
chmur otwartego nieba ponad nimi. // - boję się - powiedział Miętowy. // - Ja
też - odrzekła Chmurka. –
Aha. A po co tam idą?
Międzyświat.
Miejsce bez czasu i mieszkańców (...) ciągnąc ku wejściu do ziemianki,
którą musiał wcześniej wykopać jakiś miejscowy. – Logiczne. Tylko że nie.
moje
ciało zamknięte jest w schronieniu ale czuję poza całą ziemię – Co?
Z
zeszytu Chmurki
W
lesie, który nadal nie był Międzyświatem. – W poprzednim odcinku przedzierali się przez
Międzyświat, zmierzając do jego serca. Teraz są już znienacka gdzie indziej?
Gdzie?
Po
dwóch cichych dniach Chmurka zdrową ręką sięgnęła po swój zeszyt. Wyciągnęła
też pióro. –
I podłubała sobie nim w nosie, bo wiejska dziewucha z 1400 roku nie ma szans
być piśmienną.
Zza
obrusu
Skąd ta
nagła zmiana narracji i po co?
-
tutaj - syknął Miętowy i dopiero wtedy zrozumiałam. // Wlazł pod stół. //
Rozsunęłam obrus. // - chodź do mnie tu jest i n n y świat - powiedział i
wybałuszył na mnie te swoje niebieskie ślepia. // Posłusznie więc zgięłam się
wpół i wcisnęłam obok niego. // - spójrz - wskazał przed siebie. // Powinnam
wtedy zobaczyć elektryczną grzałkę, która dogrzewa kuchnię – Trzymacie grzałki pod stołem?
Ostatnie
śniadanie
Podsumowując
ten bajzel, piętnastowieczna wieśniaczka szukająca spokoju dostaje od lokalnej
wiedźmy pierścień przywołujący mistycznego typa. Typ ten ciągnie ją poprzez
epoki i światy, po czym obraża się na mleko w kubku i znika. W jaki właściwie
sposób miało to zapewnić naszej bohaterce święty spokój? Kolejne opowiadanie
bez celu.
No cóż,
utrzymuję zarzuty, które postawiłam ci po przeczytaniu miniatur. Okazuje się,
że jedyne, czym różnią się od pozostałych utworów to ilość znaków. Wciąż
brakuje celowości, wciąż te teksty nie są przemyślane, wciąż logika świata
leży, wciąż tworzysz kartonowych bohaterów. Dwa.
Nie znacie świętości. xD
OdpowiedzUsuńPonad rok oczekiwania (prawie) się opłacił! ;) Na początek - dziękuję za ocenę, jestem pod wrażeniem, że przeczytałyście taką ilość tekstów, które uważacie za kompletną szmirę. Serio, szacun, ja bym zrezygnowała przed połową.
OdpowiedzUsuńSzczerze mówiąc, zgłaszając się tutaj, byłam niemal pewna, że rozjedziecie się po zawartości mojego bloga jak ruski czołg po okopach. Przyznaję jednak, że miałam nadzieję na zabawne złośliwości, tak dla was charakterystyczne, bo chciałam się z siebie pośmiać - niestety niewiele ich było (może to jeden z powodów zmniejszającej się popularności, o której wspominacie na początku?).
Znalazłam parę uwag, które zdają się być bardziej wyrazem frustracji, niż logicznej myśli (po tylu godzinach spędzonych nad czymś, co powodowałoby u mnie ściskoszczęk, też pewnie tak bym wyglądała, więc, tak naprawdę, to nie zarzut). Znalazłam też parę trafnych uwag, może uda mi się z nich skorzystać, nawet biorąc pod uwagę mój brak postępu przez ostatnią dekadę. ;) Rzeczywiście starych tekstów raczej nie ruszam, ale konkretną krytykę staram się brać do serca, tak na przyszłość.
Pozdrawiam serdecznie!
Ale ja nie wspominałam o zmniejszającej się popularności TEJ ocenialni, tylko ocenialni w ogóle (napomknęłam, że mimo to my wciąż mamy sporo wyświetleń).
UsuńUważam, że kasowanie komentarzy obcych i poprawianie własnych jest bardzo niewporządku.
UsuńA co niby jest nie w porządku w zmianie mojego komentarza? Przeformułowałam go, ale zasadnicza treść jest taka sama. Twój komentarz został usunięty, bo był idiotyczny i bezcelowy - usuwam takie zawsze i będę tak robić dalej, na szczęście jest ich bardzo mało.
UsuńI ad personam (usunięty komentarz był, znaczy) - dodam tutaj, bo poprawianie komci straszne takie.
UsuńCzesc Winduru! Ciesze sie, ze jestes zadowolona i mam nadzieje, ze ta ocena faktycznie pomoze ci w dalszej tworczosci. Co do zlosliwostek - staram sie ograniczac, bo szkoda mi autorow, wizualizuje sobie kopane szczeniaczki. Tak wiec w pierwszej wersji oceny zdarza mi sie wylewac frustracje na pismie, ale potem, podczas bety, wiekszosc znika.
OdpowiedzUsuńDziękuję!
OdpowiedzUsuńA zamierzacie opublikować zwycięskie opka? C:
A chcesz? :D
UsuńNo przecież, cała zabawa na tym polega!
Usuń…no może jednak bez literówek :D
Ok, wrzucę zaraz na google docs i podlinkuję.
UsuńTo „inaczej się nie mógłby już z nim” na początku tekstu będzie mnie prześladować do końca życia :(
UsuńSwoją drogą, nie przydałaby się adnotacja na temat specjalnych kryteriów, według których opka miały zostać napisane? W moim przypadku to, tak jakby, sens całości jednak… :D
Bo ja wiem... Post z warunkami konkursu jest podlinkowany (miałam to zrobić wcześniej, ale mi się nie chciało :P), zaraz przed wynikami, chyba wystarczy, tam sobie można przeczytać.
UsuńPodlinkowanie też jest w porządku ;) Przyda się, bo post zaginął przysypany ocenami.
UsuńDziękuję za nagrody i zrobienie mi dnia! W ogóle chciałam pochwalić organizację konkursu, bo uważam, że się należy - sprawnie, bez powikłań i naprawdę wyniosłam z niego trochę dodatkowej wiedzy, co jest dla mnie bardzo cenne.
OdpowiedzUsuńTeraz trochę żałuję, że nie napisałam fantasy, ale trzeba było zaliczyć koło i zwyczajnie nie starczyło czasu. A temat naprawdę trudno mi było uchwycić, no i wydawało mi się, że tu akurat najwięcej będzie zgłoszeń.
W ogóle to wiecie, że tekst Claudinelli nie jest podlinkowany? Czy ten akurat nie jest do czytania, bo autorka sobie nie życzyła?
Pozdrawiam ;).
P.S. Deneve, a kiedy będą kolejne Łzy? Przepraszam, że tutaj, ale stęskniłam się za Varrenem.
Eee, u mnie jest podlinkowany.
UsuńA., gratulacje! :D
UsuńA u mnie nie :( Ani na lapku, ani na telefonie nic nie widać.
UsuńDzięki, Degausser ;).
To łap tutaj: https://docs.google.com/document/d/1IA5R_cw2JtA58H3CuQSdDaOMv4so9-p6WMKYDUMp2iY/edit
UsuńDzięki ;)
UsuńHm, obczajam waszą politykę. Zgłasza się do jednej oceniającej, a oceniają trzy? Ktoś mi to wytłumaczy? Bo to nie pierwsza ocenka z takim misz-maszem :D
OdpowiedzUsuńI wow! To napisała Claudinella? TA Claudinella? No wiecie, od bloga sensacyjne? Aż muszę przetrzeć oczka, bo nie wierzę. Ja pamiętam czasy różu, zupełnej dysortografii, braku dialogów i sensu. Jeśli to jedna i ta sama osoba, to jestem przemile zaskoczona. I teraz, proszę, nie psujcie mi zabawy, mówiąc, że to nowa blogerka o jedynie podobnym nicku i blogu, bo właśnie wróciła mi wiara w ludzi ^^
UsuńPonieważ Winduru bardzo długo tułała się po różnych kolejkach, wszystkie oceniające, które wybierała, odchodziły, a jej blog zdawał się dość obszerny, zaproponowano jej ocenę od kilku osób, żeby było szybciej i w końcu się doczekała. Wszystkie takie zmiany są oczywiście ustalane z autorem i odbywają się za jego zgodą.
UsuńTak, to ta Claudinella, a blog sensacyjne wciąż istnieje, w nowej formie,.
Tyle lat w blogosferze, a ludzie pamiętają tylko różowy szablon sprzed wieków.
UsuńChyba pora wrócić do starych kolorów ;c
Claudinello, ale chyba przyznasz, że swego czasu różowy był twoim znakiem towarowym? ;) Miałaś go nawet w avatarze. I nie wracaj do starych kolorków, plz ;)
UsuńNo, ale ja wypadłam z obiegu, jeśli chodzi o polski fandom, bo przeniosłam się na anglojęzyczny (a i nawet dawniej blogowe opowiadania nie czytałam często - była to rzadkość sama w sobie), a że Ty byłaś oceniana na O-pieprzu prawie w tym samym czasie, co ja, to już tak cię zapamiętałam i dopiero teraz miałam okazję zobaczyć, jak duża nastąpiła zmiana :)
Leleth, dzięki za odpowiedź. Rozważam zgłoszenie się, ale nie jestem jeszcze pewna, czy chcę, żeby mi rozbebeszano moją "Magię". Potrzebne mi to w ogóle do szczęścia? Pisarzem być nie zamierzam i miłoby trzymać się iluzji, że nie jest to nawet w połowie tak złe, jak myślę, że jest :P Choć pewnie przesadzam, ale kto wie? Jak zaczną w powietrzu latać flaki, mogę jeszcze wpaść w depresję ;P
UsuńNie rozumiem; różowy to taki piękny kolor ;)
Usuń