niedziela, 26 października 2014

0074. bogini-aeis.blogspot.com

Miejscówka przyzywającego: Bogini Aeis
Przedwieczna: Deneve

Prolog
Szczerze mówiąc, czegoś mi w tym prologu brakowało. Nie chodzi o to, że jest krótki. Bo można przecież w jednym zdaniu zawrzeć najważniejsze emocje i przekazać to, co się chciało – tutaj tej siły przekazu w pierwszym akapicie zabrakło. Jest napisany dość… nie wiem, czy będzie to dobre słowo, ale: dość sztywno.

Poza tym dla kogoś, kto przeczytał w swoim życiu kilka opowiadań w Internecie, początek brzmi mniej więcej tak, że znowu mamy do czynienia z jedyną, tru wybranką samych bogów, która ma wszelkie możliwe supermoce, a wszyscy faceci ścielą się u jej stóp. No, ale odrzućmy na bok uprzedzenia i skupmy się na właściwej treści.

Drugi akapit wygląda zdecydowanie lepiej, nie piszesz o fabule w sposób przesadnie suchy, mamy tu wyrywek akcji z dalszych części twojej twórczości, który pozwala nam sądzić, że główna bohaterka wpadnie w tarapaty. W bardziej wyraźny sposób zarysowujesz fabułę opowiadania i nie ma się uczucia, że tej części prologu czegoś brakuje.

Rozdział I
Nigdy nie śmiała nawet przypuszczać, że osoba tego pokroju nawet zwróci na nią uwagę, a co dopiero szczerze polubi.

– Najpierw autobus wywozi was poza miasto, potem wbijacie się na koncert bez biletów, chodzicie wieczorami po lasach, a teraz chcesz iść na spotkanie z jakimś kompletnie nieznanym chłopakiem... – Mama Julii wyliczała kolejne ekscesy córki, głęboko wzdychając.
Nie jestem pewna, czy matka, osoba dorosła, używałaby takich słów – szczególnie że nie kreujesz jej raczej na kogoś, kto ze swoją córką miałby czysto przyjacielskie stosunki.

Trochę męczy mnie to ciągłe wspominanie o tym, jaka to Angelika jest cudowna, och, jakie ma piękne oczy, ach, jaką jest pięknością, ojej, jaka jest seksowna. Rozumiem, że uwypuklasz w ten sposób kompleksy głównej bohaterki oraz jej szarość na tle tak „barwnej”, jak mogłoby się wydawać, Angeliki, ale w tej chwili jest to przerysowane tak bardzo, że aż boli. Zupełnie jakbyś za obowiązek wzięła sobie uświadamianie czytelnika: „ale pamiętaj, jaka Angi jest super!” tak, gdyby jakimś cudem przez dwie linijki tekstu udało mu się o tym zapomnieć…

A tak w ogóle, to chyba powinno być „Angie”?

Jeśli chodzi o styl – też mam mu wiele do zarzucenia. Mam wrażenie, że czytam książkę skierowaną nawet nie do nastolatków, ale do dzieci. Narrator zasypuje mnie tyloma informacjami, że zastanawiam się, czy to naprawdę konieczne. Czy jestem aż tak niedomyślna, żeby nie zrozumieć, jeśli nie wszystkie informacje podasz mi na tacy? Chodzi mi o łopatologię w postaci (między innymi) powtarzania czytelnikowi wciąż i wciąż, jaka to Angi(e) jest piękna, pewna siebie (a zarazem bezmyślna) – jakby za pierwszym razem nie potrafił tego zapamiętać.

Rozdział II
W tym rozdziale jest zdecydowanie lepiej. Nie wiem, może stoi za tym brak Angeliki? W każdym razie nie czuję się przytłoczona tym, ile informacji powtarzasz – jest pod tym kątem naprawdę lepiej.

Z kolei jeśli chodzi o bohaterów… Wiem, że to dopiero drugi rozdział, ale na ten moment wszystko zdaje się tłem dla Julii. Niby mamy Angi, ale ona odzywa się raczej niewiele i nie jest też zbyt aktywna. Właściwie to z perspektywy głównej heroiny dowiadujemy się trochę na temat Angi, ale czytelnik nie ma możliwości poznania Angeliki osobiście.

Ponadto zaskakuje trochę naiwność siedemnastolatki (więc już raczej nie dziecka). Julia działa bowiem w myśl zasady rodem z amerykańskich horrorów: „zamiast brać nogi za pas, rozejrzę się za najprawdopodobniej uzbrojonym zbirem” – chociaż w tym wypadku jest to, analogicznie zresztą, pójście w nieznane. Bo niby bohaterka tłumaczy sobie: „no nie, to na pewno nie jest Patryk, przecież ubiera się inaczej, byliśmy umówieni w zupełnie innym miejscu, a poza tym jest już dawno po czasie”, a dalej w narracji pojawia się radosna pewność, że to jednak musi być Patryk. Dlatego że bo tak.

Rozdział III
No ale dobrze, wchodzimy z bohaterką do portalu.

Zauważyłam zdecydowaną różnicę między tym a poprzednimi rozdziałami. Akcja nabiera tempa i nie mam już wrażenia, że pisałaś coś na siłę. Zupełnie jakbyś w poprzednich częściach jak najszybciej starała się przejść do właściwych wydarzeń, na których koniecznie chciałaś się skupić, ale potrzebne było ci tło, z którego budowaniem miałaś mały problem.

Rozdział IV
Ufff, muszę ci powiedzieć, że byłam dość sceptycznie nastawiona do tego tekstu. Dwa pierwsze rozdziały zwyczajnie mnie nie kupiły. Ale teraz zdecydowanie zatracam się w świecie opowiadania.

Rozumiem też, dlaczego wcześniej nie zarysowałaś charakterów innych bohaterów, np. Angi(e) – wszak była ona nawet drugo-, a raczej trzecioplanowa, stąd tak mało przewidzianego dla niej czasu antenowego. Z drugiej strony mogłabyś kiedyś tam, w jakiejś odległej przeszłości, pokusić się o rozbudowanie jej osobowości, bo mimo zmieniających się szybko realiów, czytelnik potrzebuje jakiegoś punktu zaczepienia w opowieści, bohaterów, do których mógłby się zdążyć przyzwyczaić w danym świecie, czego trochę zabrakło na początku.

Rozdział V
W zaskakujący sposób odgadujesz moje myśli. Zastanawiałam się bowiem nad tym, że przecież Julia zmuszona do przebywania w obcym, zacofanym świecie, przez dwa miesiące, musi jakoś poradzić sobie ze swoimi kobiecymi problemami, ale zaraz szybko zbyłam to myślą, że przecież „w opkach takich kwestii się nie porusza”, a tu, o! Zaskoczenie. Jak najbardziej pozytywne, bo mimo wszystko nie masz zamiaru robić z głównej bohaterki wiecznie pachnącej fiołkami heroiny, dla której potrzeby fizjologiczne nie istnieją.

Podoba mi się to, jak powoli pozwalasz Julii się rozwijać. Bohaterka nie bierze swojej pewności siebie znikąd, nie zmienia się też całkowicie od razu i generalnie ładnie oraz w dobrym tempie ewoluuje na oczach czytelnika.

Jedyne, co mnie boli, to fakt, że od pięciu rozdziałów jest to teatr 1,5 aktora. Już mówię, dlaczego tak uważam. Główną bohaterką na tę chwilę jest Julia, to jasne. Częściej lub rzadziej pojawia się również Daniel, ale jest raczej takim zapychaczem potrzebnym do odpowiedzi na pytania, które męczą Julię. Mam nadzieję, że w dalszych rozdziałach jego udział w akcji trochę się rozwinie.

Rozdział VI
Jest i to, na co czekałam – rozwijają się dialogi, rozwija się też udział Daniela w całej akcji, a poza tym widać, że fabuła zyska wkrótce choć trochę rozgałęzień, bo już sama postać Sergiusza pozwala sądzić, że Julii i nowemu arcykapłanowi łatwo nie będzie.

Jeśli zaś chodzi o same dialogi – wychodzą ci całkiem naturalnie, chociaż momentami mam wrażenie, że Daniel jest dużo bardziej dojrzały od Julii… to znaczy to normalne, bo przecież przez różnicę w upływaniu czasu fizycznie ma dziewiętnaście lat (a psychicznie pewnie i sporo więcej). Chodzi mi raczej o sposób, w jaki się wysławia. Zastanawia mnie, skąd w nim taka psychiczna dorosłość względem niedużo przecież młodszej od niego koleżanki (mogę tak nazwać Julię, prawda?). Oczywiście nie mówię, że to źle, bo przecież może kryć się zanim jakieś wydarzenie, które wymusiło na nim szybsze wejście w świat dorosłości, co zresztą może sugerować jego powściągliwość i zachowanie podczas rozmowy z Julią po pierwszej mszy nowej bogini.

Póki co jest ciekawie – akcja rozwija się w dobrym tempie do przodu, nie zdradzasz zbyt wiele szczegółów, więc czytelnik nie jest przytłoczony nadmiarem.

Rozdział VII
Bardzo podoba mi się również to, że nie robisz z Julii Marysi Zuzanny. Dobrze, że Julia, wstępując do nowego świata, nie ma o nim pojęcia, i sam Sergiusz łatwo potrafił wytknąć jej niewiedzę. To dobrze, że bohaterka jest zagubiona w obcym miejscu, a jeszcze lepiej, że trudno jej się odnaleźć, a to ukazuje jej ludzką słabość i trudność odgrywania teatrzyku, od którego zależy przecież jej życie.

Ale może skończę ci kadzić i poczekam, aż coś w końcu zepsujesz, co?

Rozdział VIII
Podoba mi się to, że potrafisz znaleźć logiczne wytłumaczenie dla konieczności przemycenia Sergiusza do grupy podróżującej z młodą boginią. Wygląda na to, że wszystko masz dobrze zaplanowane i w tekście nie ma miejsca na głupoty czy nieścisłości.

Dotarłam do końca tego rozdziału i co? Nadal nie mam się do czego przyczepić!

Dobrze, że potrafisz zaskoczyć czytelnika nagłą zmianą akcji. Nie popieram jednak kończenia w takich momentach. Oczywiście to twój cyrk i twoje małpy, ale urywanie w kulminacyjnych momentach wydaje mi się o tyle niedobre (a jednak się czepiam!), że wygląda to trochę na nieporadność autora na zasadzie: „nie wiem, co dalej, więc urwę w najciekawszym miejscu”. Owszem, można tak zrobić raz czy dwa, to nawet wskazane, by pobudzić ciekawość czytelnika, ale mam jednak nadzieję, że nie będziesz się do tego posuwać zbyt często.

Rozdział IX
– B-błogosławię to domostwo słowem prawdy i pokoju! - wydusiła jednym ciągiem z niespodziewanym trudem
Brzydki dywiz jest brzydki. Półpauzy ładne takie!

Na górze paliły się świece i panował zaduch, toteż córka gospodarzy uchyliła prędko małe zaśniedziałe okienko i powiew ostrego, zimnego powietrza wypełnił izbę świeżością.
Tutaj nie mam zastrzeżeń. Chciałam jedynie rzucić uwagę co do tego, w jakich czasach mogłaby się rozgrywać powieść. Oczywiście to inne uniwersum, co stanowi dla twojej wyobraźni pole do popisu, no, ale zakładając, że w danym okresie oba światy rozwijają się w podobnym tempie. No, ale do rzeczy: sprawa z oknami jest o tyle ciekawa, że dawno, dawno temu okien nie było w ogóle (ale zakładam, że to wiesz). Z kolei tu piszesz o oknie. Dobrze byłoby, gdybyś określiła (nawet nie w tekście, ale dla siebie samej) jakieś ramy czasowe dla Ardmoru, żeby przypadkiem nie wymieszać wczesnego średniowiecza z późnym. Mówię o tym, bo właśnie na przykładzie tego okna można by pokusić się o jakieś rozwinięcie tematu (choć niekoniecznie, twój wybór) i w zależności od okresu dopasować budowę okien (przepraszam, to moje zboczenie prawie-zawodowe…). Bo szklenie okien dajmy na to na ziemiach polskich znano od około XIII wieku. Wcześniej były błony zwierzęce, a jeszcze wcześniej brak jakichkolwiek otworów okiennych. A w ogóle to w szpary drewnianych domów wciskano mech, a potem obrzucano to gliną. Ale to taka dygresja.

– Pani... pozwól, że zajmę się twym ziemskim ciałem – Na te słowa to Julia teraz zaświeciła czerwienią, robiąc wielkie oczy ze zdumienia.
Kropka po „ciałem”.

Z moich innych uwag: mam takie nieodparte wrażenie, że nie potrafisz załatwić kwestii higieny w Ardmorze. W sensie z rozdziału na rozdział wygląda to tak, jakbyś higienę związaną z myciem włosów odkładała jak najdłużej, bo w zasadzie nie wiesz, co o tym napisać – ale oczywiście może to być mylne wrażenie. Tym niemniej śpieszę donieść, jeśli masz problem z tym, w jaki sposób w średniowieczu myto włosy, że roślina o nazwie mydlnica mogłaby być dla ciebie bardzo pomocna, a jeśli chodzi o zęby – lukrecja (gdybyś potrzebowała więcej informacji, to wiesz, gdzie mnie złapać). Ale wiem, że interesujesz się historią, więc może mówię to tak trochę na zapas.
No, ale ostatecznie mamy jakieś zioła, żółtawą maź i wodę. I wszystko jest cudownym środkiem do mycia zarówno zębów, jak i skóry oraz włosów. Ubrania też w tym prano? Może to inny świat, ale w tym czasie raczej nie znano tam środka „do wszystkiego”, prawda?

Momentalnie wyskoczyła z łóżka i ostrożnie podeszła do szyby tak, aby powoli wyjrzeć, samej pozostając niezauważalną.
No i mamy szybę. Mierząc to miarą naszego świata, powinnaś pamiętać, że realia (o ile nie uzasadnisz w jakiś sposób ich zmiany) powinny rozgrywać się generalnie około trzynastego wieku. Weź też pod uwagę to, że nie każdego było stać na szyby. Właściwie jeszcze naprawdę dłuuuugo używano zwierzęcych błon zamiast szkła w oknach.

Podsumowanie:
Wydaje mi się, że mogłabyś popracować nad początkiem. Wygląda na lekko wymuszony – przynajmniej w moim odczuciu, kto inny mógłby się zachwycać – ale poza tym jest naprawdę dobrze. O ile nie kupiłaś mojego serca pierwszymi dwoma rozdziałami (bo do teraz w pewnym sensie ubolewam nad naiwnością Julii i zestawiam to z takim lekkim imperatywem opkowym), tak resztę tekstu przeczytałam właściwie jednym tchem.
Jeśli chodzi o poprawność – raczej nie mam do czego się przyczepić, skoro Leleth betuje ci tekst, to i od niej najlepiej wiesz, co musisz poprawić i na co zwrócić uwagę, bo ja przecież nie widzę utworu przed poprawkami. Mogę jedynie skupić się na fabule. Bo tego chyba ode mnie oczekiwałaś i mam nadzieję, że chociaż po części udało mi się te oczekiwania spełnić.

 THIS STORY. I LIKE IT. ANOTHER.


A poza tym zachwycam się twoimi rysunkami.

W pełni zasłużona piątka!


11 komentarzy:

  1. Aaaa :D Mimo że nie mam czasu i za moment wychodzę z domu, prędko przeczytałam ocenkę i rezerwuję sobie miejsce na późniejszy komć! I raczej niekrótki komć. ;) Póki co dziękuję za cudne umilenie mi poranka. ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uff! Nareszcie mam na tyle wolnego czasu, aby skończyć pisać komentarz, którego początek męczę od kilku dni po parę minut. xD Dziękuje zatem za cierpliwość (ostatnio często za nią dziękuję...)!

      Zacznę może od wspomnienia, że znalezione przez Ciebie błędy (szczęśliwie nieliczne) wynikają z mojego roztargnienia (zbyt pędziłam z publikacją dziewiątego rozdziału) oraz faktu, że wiele akapitów na początku było dopisanych stosunkowo niedawno, zanim Leleth zdążyła je sprawdzić – żeby nie było, że to ona czegoś nie dopatrzyła. :P
      No, to skoro już wszystko wyjaśniłam, pora przejść do części właściwej komcia.

      Prolog... No tak, pozostałość z wersji alfa opowiadania. Szczerze powiedziawszy, to tylko prolog ostał się w niezmienionej wersji od czasów, kiedy opko miało być nawet nie pastiszem, a parodią fantastycznych romansideł dla nastolatek. Dlatego przede wszystkim w ogóle ten prolog istnieje (bo osobiście nie przepadam za nimi – wolę epilogi :P), specjalnie taki patetyczny na starcie i niepoważny na końcu. Tak naprawdę trudno mi obiektywnie teraz ocenić, czy powinnam go zmienić, czy zostawić. Dałaś mi zagwozdkę. ;p

      „Nie jestem pewna, czy matka, osoba dorosła, używałaby takich słów” - hm, może od wyjątek od reguły, ale moja mama tak by powiedziała. :D Co do kreowania jej na „raczej nie przyjaciółkę” Julii, to jestem trochę zaskoczona, że w ogóle jakaś kreacja tu wyszła (bo w sumie bardzo mało o niej napisałam), ale jeśli masz takie odczucia, to niewątpliwie muszę nakreślić ten wątek w tekście wyraźniej – mama jest o córkę głęboko zatroskana, bo oto wreszcie po wielu latach niefortunnych znajomości Julia znalazła sobie przyjaciółkę i zaczyna zachowywać się nieprzewidywalnie, a na to pani Potocka nie była gotowa. Ona jak najbardziej chce być dla córki przyjaciółką, po prostu się o nią boi.

      Angelika jest swoistym punktem orientacyjnym w opku, nie tyle po to, aby podkreślić przeciętność Julii, ale aby pokazać, jak bardzo Julia czuje się przy koleżance miałka, tracąc pewność i wiarę w siebie. Ona idealizuje sobie Angelikę jako niedościgniony wzór, a jako że szybko przenosimy się w zupełnie inne realia, nie chciałam, aby czytelnik równie prędko zapomniał o tej postaci. Być może przegięłam w drugą stronę, będę zatem musiała to przewałkować jeszcze. :)

      Wcześniej było „Angie”, ale parę osób mi zarzuciło, że znają osobiście różne Angeliki i one na pewno są „Angi”. Sama już nie wiem, jak powinno być. :P

      Zastanawiają mnie Twoje refleksje odnośnie stylu w pierwszym rozdziale. Ja wiem, że to nie jest argument, ale jesteś pierwszą osobą, która coś takiego „zarzuca”. Dotychczas otrzymywałam trzy rodzaje komentarzy odnośnie pierwszych dwóch rozdziałów: a) że język jest zbyt archaiczny; b) że styl jest lekki i przez tekst się płynie; c) że zdania są zbyt długie i skomplikowane nawet jak na książkę; (tak, to jeden z najnowszych komentarzy, nieźle mnie ta uwaga rozbawiła xd). Większość pozytywów wychodziła od nastolatków, co mnie cieszy, ale od początku miałam wrażenie, że chyba przesadzam z „lekkodusznością” (nie wiem, jak to lepiej nazwać xD) narracji. Muszę przejrzeć tekst raz jeszcze i wyłapać te powtórzenia/podkreślenia, bo może faktycznie jest ich zbyt wiele.

      A skoro już jestem przy narracji, to muszę ważną rzecz zaznaczyć, bo widzę, że mocno Ci to przeszkadzało. Otóż narrator w moim opku nie jest wszechwiedzący. Nie cierpię narracji jednoosobowej, ale jednocześnie lubię poznawać historię razem z głównym bohaterem, dlatego zdecydowałam się na narrację trzecioosobową z perspektywy Julii. I z tego powodu nie uświadczy się tutaj opisów uczuć czy wewnętrznych monologów postaci drugoplanowych. Nie będzie nic, o czym Julia sama się nie dowie. Poznajemy świat i bohaterów razem z nią. Nie wiem, na ile to powszechny oraz dobry zabieg, w każdym razie bardzo dobrze mi się tak pisze. :)

      Usuń
    2. Jeśli chodzi o to nieszczęsne zachowanie Julii „rodem z horrorów”... Chyba muszę to jeszcze inaczej ująć w tekście. :P Ona mimo wszystko zna tego chłopaka, tylko nie jest do końca pewna czy to Patryk, czy Daniel. To nie jest osoba obca, ale kolega ze szkoły, do którego Julia nie ma odwagi się odezwać, aby nie wyjść na idiotkę. Sądziłam też, że domniemanie o szkolnej imprezie będzie wystarczającym powodem wędrówki Julii, ale może wtrącę jeszcze wspomnienie o wcześniejszych takich wydarzeniach czy coś, aby uwiarygodnić motyw.

      „Zupełnie jakbyś w poprzednich częściach jak najszybciej starała się przejść do właściwych wydarzeń, na których koniecznie chciałaś się skupić, ale potrzebne było ci tło, z którego budowaniem miałaś mały problem.” - tylko że kurczę nie miałam z tym problemu, a przynajmniej go nie odczuwałam. :D Ale powód jest pewnie inny. Dwa pierwsze rozdziały pisałam w założeniu, że to będzie pastisz, oraz nie spodziewając się, że od trzeciego rozdziału tak bardzo zmieni się klimat. Poza tym trochę nie wiem, jak inaczej przekazać tamte informacje – które są podłożem całej historii – aby nie rozciągać tego wstępu na kolejne dwa rozdziały. Pewnie, mogłabym tak zrobić, ale obawiam się, że wtedy połowa czytelników prędko by zrezygnowała z lektury, nie mogąc doczekać się konkretnej akcji... Chyba że błędnie rozumuję i chodzi o coś innego. :P

      Cieszę się niezwykle, że potem jest już lepiej. :) Co do „teatru 1,5 aktora”... Pomijając założenie narracyjne, to jestem świadoma, że wplątałam się w setting, który na początku nie daje pola do popisu, jeśli chodzi o postaci. Akcja zwolniła, więc trudno mi wyskoczyć nagle z kimś nowym i na tyle ważnym, aby przy początkowych wydarzenia warto było się na nim skupić. No nic, mam nadzieję, że z czasem ten problem mija. :)

      Jeśli chodzi o dojrzałość Daniela, to dobrze zgadujesz, pewne konkretne wydarzenia (o których będzie potem mowa) poniekąd się do tego przyczyniły. Poza tym to koszmarny introwertyk z problemem w wyrażaniu emocji. Trudny do współżycia człek, krótko mówiąc. :P

      Co do cliffhangerów... Ja je lubię. :D I nastolatki chyba też? Ogólnie rozdziały piszę trochę tak, aby przypominały odcinki serialowe (tak, wiem, głupota, ale chyba aż tak tego nie widać?;). Mam wrażenie, że moi czytelnicy, albo raczej: target czytelniczy lubi takie zabiegi...No cóż, może to tylko wrażenie, ale co jakiś czas na pewno będę je stosować.

      W sprawie nieszczęsnego okna wygooglowałam chyba cały internet, bo niestety było kluczowe dla tamtej sceny, a poza tym nie chcę przesadzać ze zbytnim przenoszeniem czytelnika do prymitywnego średniowiecza. Świat Ardmoru nie rozwijał się równolegle z naszym chociażby ze względu na zawiłości czasowe. Nie za bardzo mam siły porywać się na pisanie wielkiej historii tego uniwersum (może kiedyś xd), ale zakładam, że jest bardzo stary (skoro nasz rok to ichniejsze 365 lat!) oraz że ze względu na trudne warunki życia technologia rozwija się tam o wieeele wolniej (chociażby dlatego, że samych ludzi jest mniej i o wiele rzadziej migrują; np. żegluga praktycznie tam nie istnieje). Niemniej jednak okna z szybami oraz wiele innych średniowiecznych „wynalazków” egzystuje, ale są bardzo drogie i mało dostępne (dlatego szyba ta jest zabrudzona i stara, od wybudowania domu nikt jej nie ruszał). Są to realia a'la średniowieczne, bez konkretnej ramy czasowej (ale spokojnie, nie wyskoczę nagle z karocami czy gorsetami czy czymś takim).

      Usuń
    3. Co do rozwiązania kwestii higieny... Zrobiłam wcześniej jako taki research (zapisałam sobie całkiem zgrabny zbiór informacji w specjalnym pliku :D) i o ile nie chcę atakować czytelnika kompletnie nieinteresującymi go szczegółami, to staram się być przynajmniej częściowo wierna realiom. Poza tym, jako że świat widzimy oczami Julii, nie wyskoczę nagle z nazwami roślin czy innych rzeczy, o których dziewczyna nie ma pojęcia; dla niej to będą ziółka, żółta maź czy inne dziwactwa. :P Zresztą w Ardmorze niekoniecznie rośnie to samo, co u nas. Co to przytoczonego przez Ciebie przykładu: to właśnie jest sytuacja, w której nie wiedząc, co zrobić z wywarem, Julia poradziła sobie po swojemu. ;)
      Ale o tej lukrecji to kurde miałam nawet wcześniej wspomnieć, ale mi z głowy wyleciało... W każdym razie dzięki za cynk, chętnie się podpytam o to i owo przy okazji wiarygodności historycznej przyszłych wątków. :D

      Wow. Powiem szczerze, że po tylu uwagach nie spodziewałam się tak wysokiej oceny! Jestem nią mile zaskoczona, bo mam wrażenie, że naprawdę głęboko przeanalizowałaś tekst i wycisnęłaś go niczym gąbkę. :) Bardzo mnie to cieszy, bo nie ma nic przyjemniejszego, niż pozytywne komentarze przeplatane konstruktywną, mięsistą krytyką. Zwróciłaś uwagę na elementy, które inni pominęli, dzięki czemu mam jeszcze szerszy obraz na odbiór opowiadania i motywację, aby się poprawić i pisać dalej.

      Jeszcze raz pięknie dziękuję!! <3

      Usuń
    4. Moim zdaniem piatka zasluzona :)

      Usuń
    5. Aww, jak miło to słyszeć! :D

      PS. Właśnie zoczyłam parę baboli w moich komciach, m.in. "jednoosobowa" narracja, zamiast pierwszoosobowa... mam nadzieję, że wybaczycie ;p

      Usuń
    6. CZY WYBACZYMY? Błagam Cię, jesteśmy hejterami, skąd w ogóle taki szalony pomysł?!

      Usuń
  2. Jestem zbulwersowana ilością komciów. Zarządzam, że od tej pory ma być co najmniej 20, żeby była następna ocenka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. http://www.asawicki.info/pub/Forum_graphics/noooo.jpeg
      Trzeba zacząć spamować :<

      Usuń
    2. Moje ocenki nie są komciogenne T-T

      Usuń
    3. Przepraszam, powinnam była zrobić gównoburzę. T.T

      Usuń