Przedwieczna: Deneve
Miejscówka przyzywającego: dzieci-boga-granic.mylog.pl
Już na samym początku
pochwalę za wyjustowany tekst i skarcę za brak akapitów. To, że ich nie ma,
powoduje zmianę tekstu w jeden zbity blok, przez czyta się nieco niewygodnie. Wydaje mi się, że akurat mylog
oferuje dość szeroką możliwość edycji postów pod kątem HTML, więc z
ewentualnymi akapitami nie powinno być problemu. Ponadto zawsze, jeśli nie
akapit, można posłużyć się „paragrafem”, który w dość estetyczny sposób podzieli
nam tekst na mniejsze bloki.
Już w pierwszym rozdziale, co więcej,
w pierwszym akapicie, często powtarzasz nazwę plemienia „Przyciętych Uszu”.
Ponadto w tego typu tekstach
obowiązuje m.in. jedność czasu, więc:
Oznaczało to jedno: Przycięte Uszy muszą wypowiedzieć wojnę, pomścić zniewagę i
odzyskać, co do nich należy, z nawiązką, jeśli to tylko będzie możliwe.
Oznaczało to walkę, krew i
łupy: oznaczało też pierwszych wrogów powalonych przez ową trójkę, dwóch
chłopców i dziewczynę.
Dwukropek zamieniłabym na
średnik, skoro nie wymieniasz po nim łupów.
Przypuszczał, iż dziewczyna,
Hurik, już zaczęła krwawić, bo pod jej kaftanem wyraźnie rysowały się piersi i
biodra.
Rozumiem, że to
przypuszczenie i nie wiem, jak w twoim tekście rozwijają się orkowie, ale to,
że dziewczynie rosną piersi nie jest jednoznaczne z tym, że miesiączkuje.
Równie dobrze takie cechy mogły się w niej jeszcze nie wykształcić, a
miesiączkowanie mogło się już zacząć. Ale może pomińmy tutaj kwestie rozwojowe.
wróci do plemienia okryta
chwałą, by zasiąść w radzie, lub nawet objąć pozycję chana.
Przed „lub” nie stawiamy
przecinka.
Luźna uwaga przy czytaniu:
pomyśl może nad wielkością tekstu, bo, przynajmniej w moim odczuciu, lepiej
czytałoby się, gdyby literki były większe. Jestem dopiero przy pierwszym
rozdziale, a oczy już zdążyły mi się zmęczyć.
ona patrzyła na wodza śmiało
tak, jak na każdego mężczyznę
Niepotrzebny zaimek na
początku zdania, wiemy, o kogo chodzi, nie trzeba tego dookreślać. I jeszcze
bez przecinka w „tak jak”. W tej konstrukcji stawiamy ten znak interpunkcyjny
tylko wtedy, gdy po „jak” znajduje się orzeczenie.
A teraz całość:
Kolejna była Hurik, ona
patrzyła na wodza śmiało tak, jak na każdego mężczyznę: już lękali się jej i pożądali jej, choć jej ciało ledwo co dojrzało.
Ale co ma piernik do
wiatraka? Najpierw mówisz, że Hurik patrzyła na wodza tak, jak patrzyła na
każdego innego mężczyznę, więc po dwukropku powinniśmy dowiedzieć się
szczegółów dotyczących jej poglądów, nie tego, że mężczyźni się jej bali i
pożądali ciała.
A poza tym: powtórzenia
(nadzaimkoza).
Jak już wcześniej wspominałam
– koniecznie popracuj nad spójnikami, bo takie nagromadzenie „i” w całym
rozdziale jest po prostu złe. Proponuję albo przeredagowanie niektórych zdań,
albo zamiany na „oraz”.
Ruszyli wkrótce – trójka młodych jechała konno między doświadczonymi wojownikami.
Odziani byli w ceremonialne stroje: Hurik
wyglądała jak panna młoda w dzień zaślubin, ze złocistym diademem na czole
i czerwono-złotą wstążką wplecioną w warkocz. Śmiała się, przywierając do
końskiej szyi, popędzała wierzchowca, byle prędzej, byleby szybciej stanąć na polu bitwy,
byleby zakosztować krwi.
Chciałabym wyrazić tylko
szczerą nadzieję, że Hurik nie jechała konno w sukience i w tejże sukience nie
ma zamiaru walczyć. Głęboko wierzę, że orcze plemię jednak nie ma zwyczaju
przebierania dziewcząt w zmyślne sukienki na czas ślubu.
Budujesz też strasznie długie
zdania, często początek nie ma związku z końcem. Wydaje mi się, że mogłabyś
podzielić je na krótsze.
uszy o małżowinach
zakończonych spiczasto, szerokie, w przeciwieństwie do smukłych elfich, jeszcze
nie zniekształconych, jak u dorosłych członków plemienia.
Cały czas mówimy o elfich
uszach?
Wojowniczy zbierali się, rzucali do
broni, do koni.
Literówka.
Słowo klucz: jurty. Cieszę się, że
znasz ładne słowo na określenie namiotów, ale, na litość, przestań je ciągle
powtarzać. W co drugim zdaniu naprawdę nie wygląda dobrze. Możesz zastąpić to
słowo wyżej wspomnianym namiotem lub obozowiskiem, czy też tymczasowym
schronieniem.
Wojownicy plemienia Złotych
Skór omijali go, widząc ozdoby na jego ubraniu, cofali broń. Zasady panujące na
stepach są okrutne, lecz nakazują oszczędzać tych, którzy udali się na swą
pierwszą wyprawę. Zabicie dziecka przed inicjacją to dyshonor, tak samo, jak
zabicie kobiety. Dopiero, kiedy krew wroga naznaczy jego twarz, Kekhart stanie
się godnym przeciwnikiem.
W takim razie orkowie mogli
puścić tam do walki kobiety i dzieci. Nikt by ich nie tknął. Logiczne. Tyle że
nie. Chodzi o to, że dziecka tknąć nie można, za to dziecko może bezkarnie
kogoś zabić – gdzie tu sens? Ktoś ma mu się dobrowolnie pozwolić zabić, czy
jak? Ponadto myślenie o tym, że wszyscy byli tacy mili i honorowi, że nie
podnieśli ręki na dziecko w czasie walki, jest, wydaje mi się, bardzo naiwne.
Hurik podniosła się jako
wojowniczka, zlizując z warg krew zabitego.
Krzyknęła, wydając okrzyk
bojowy swego rodu. Kilku ludzi zwróciło się ku niej. Teraz można było z nią
walczyć.
Jak to można było z nią
walczyć?! Cofnijmy się nieco:
Zabicie dziecka przed
inicjacją to dyshonor, tak samo, jak zabicie
kobiety.
I co teraz?
Ludzie ze stepów przypominają
orków budową bardziej, niż ich kuzyni na zachodzie i północy.
Z „niż” sprawa ma się
podobnie do „tak jak”. Nie stawiamy przed nim przecinka, jeśli po nim nie ma
orzeczenia.
Będą musieli dojść do siebie,
nim będą mogli świętować .
Halo, halo? A co to za spacja
przed kropką?
To jednak nie hańba, umykać
przed przeciwnikiem
Bez przecinka.
jak arkan oplata się wokół
szyi syna chana i, podduszając go, ściąga na
ziemię.
W zaznaczonym miejscu
przecinek (imiesłów zakończony na „-ąc”).
Chyba, że oni pierwsi
W „chyba że” przecinka nie
ma. Za to przed wyrażeniem – owszem.
Z takim dobrze wyłoby walczyć,
Byłoby.
Kekhart dostał je na
mosiężnym talerzu
Mosiężnym? Nie wydaje mi się.
Gliniane naczynia, szczególnie na takim pustkowiu i życiu pod namiotami,
owszem, ale gdzie tam mosiądz? (oczywiście rozumiem, że otrzymywał dary, ale
może jednak bez popadania w skrajności – skąd na stepie tak zaawansowane technicznie
naczynia?)
Takhir jadł, odkrawając nożem małe kęsy i dopiero biorąc je do ust, kobiecym
sposobem.
Przecinek przed imiesłowem
zakończonym na „-ąc”.
Gdyby nie był Czarnym
Szamanem, wywoływałby śmiech.
Przecinek, oddzielamy od
siebie orzeczenia.
nie miał chęci na spędzenie
nocy w jego jurcie, nie bez potrzeby.
Bez przecinka.
Teraz długi fragment, bo
czegoś tu nie rozumiem…
– Wstałeś, synu Uzoga –
stwierdził, nie odwracając się nawet, gdy Kekhart stanął w wejściu do jurty. – A twój przyjaciel?
– Śpi. Wygląda dobrze… na moje oko.
– Będzie słaby jeszcze przez
jakiś czas, póki nie wróci mu stracona krew. Ale jeszcze dziś przyjadą wasi
wojownicy, rozmawiałem w nocy z szamanem waszego plemienia. Najbliższą noc
spędzisz już we własnej jurcie.
– Dziękuję – młodzieniec
skłonił się. – Wynagrodzimy ci twoją pomoc.
– Nie wątpię. I gdybyście
tego nie uczynili, duchy ukarałyby was za znieważenie mnie. Twój koń jest
wyczyszczony i napojony, synu Uzoga – rzekł, podchodząc i chwytając zawieszoną
na płocie kamizelę z frędzlami. – Piękne zwierzę, kolejna wartościowa rzecz,
jaką wyniosłeś z tej przygody. Pilnuj go jak źrenicy oka. Ach, i nie mów swoim,
jak syn chana został ranny. Nie wróżę powodzenia wojnie Przyciętych Uszu z
Nagimi Czaszkami.
– Ich chan nie złamał danej
mi obietnicy – mruknął Kekhart niechętnie. – Jeśli Nargyal przyjmie ofertę
sojuszu, mnie nic do tego.
Vardan był o wiele mniej
zapalony do pomysłu zawarcia pokoju z Nagimi Czaszkami.
– Próbowali mnie zabić – rzekł, wyraźnie oburzony.
– Celowali tak, byś miał
szansę przeżyć – odparował Kekhart. – Dali ci nauczkę, wystawili mnie na próbę.
Wybrałem twoje życie, masz względem mnie dług krwi.
To w końcu Vardan spał czy
nie? Bo nagle zmaterializował się przy Szamanie i Kekharcie, którzy jeszcze
chwilę temu rozmawiali o tym, że ranny syn chana śpi.
Nie miał zresztą takiego
obowiązku nawet.
A cóż to za dziwna
konstrukcja? Albo: Nie miał zresztą takiego obowiązku. Albo: Nie miał nawet
takiego obowiązku.
Przyłapywał się na myśli, że
ma za złe alvablodet: opuszczenie.
Cóż tam robi ten dwukropek?
Czarny Szaman jadąc gwizdał
jakąś melodię.
Przecinek przed i po „jadąc”.
Przestał, widząc kto
nadjeżdża z przeciwka.
Przecinek przed „kto”.
nikt nie był w stanie nic na
to poradzić, nawet Aysel, choć mówiono, że kobieta zdobyła podczas swoich
podróży wielką moc była.
Była?
Rozumiem, że to opowiadanie
yaoi, ale trochę mierzi mnie fakt, że od trzeciego rozdziału wszystko kręci się
wokół tematyki seksu. Nie zrozum mnie źle, nie oczekuję od opowiadania tego
typu, żeby w sumie tyczyło się czego innego, ale skoro zaczęłaś budować fabułę
tego tekstu, to byłoby dobrze, gdybyś tego właśnie się trzymała. Męczące są
bowiem wstawki dotyczące podróżowania Kekharta z Takhirem, które polegają na
zapchaniu tekstu „opisami” w stylu: „pojechali tu, patrzyli na Kekharta z
góry/ignorowali go, bo nie miał honoru, pojechali dalej” – takie opisy, jeśli
już się pojawiają, są zbyt skrótowe, jakbyś natychmiast chciała przeskoczyć do
kolejnej sceny.
Co jeszcze… Piszesz, że
Takhir nie jest mężczyzną, ale nie jest też kobietą i że jego „kobiecość”
została stworzona… przez nacięcie skóry na członku. WTF? Hermafrodyci w taki
sposób się nie tworzą, facet w takim wypadku powinien mieć po prostu penisa i
bliznę. Ewentualnie jakąś ranę. Czy coś.
Trochę nie rozumiem też
robienia z orków słodkich chłoptasi, którzy mają po prostu kły. Problem leży w
tym, że dla większości orki wyglądają tak: KLIK
Nie zaś, jak sama
przedstawiasz, tak: KLIK
W piątym rozdziale mamy
dialogi, w których wypowiadają się elfowie. Przypomnę ci tylko, że jeszcze
jakiś rozdział-dwa temu Kekhart nie rozumiał elfiej mowy. Co się zmieniło?
Nauczył się jej, czy też elfy wypowiadają się w znanym Kekhartowi języku? Bo
jeśli tak, to wypadałoby o tym wspomnieć.
I drżałam ze strachu, widząc,
co czaka ten świat.
Czeka.
gwóźdź niebiańskiego
sklepienia spadł na tutaj i to stąd ma być odniesiony
???
Wracając też do tego, że
Larha sądziła, że Kekhart chce ją posiąść… Serio? Każdy, kto nie jest gejem,
okazuje się być niewyżytym zboczeńcem, który myśli tylko penisem? No bez
przesady. Pół rozdziału mamy o tym, jak to Larha sądzi, że Kekhart myśli tylko o
tym, jak zaciągnąć ją do łóżka.
Okej, później jest lepiej.
Wraca fabuła, jest się czego zaczepić. Martwi mnie to, że Kekhart przez pół
przeczytanego przeze mnie dotychczas tekstu angstował straszliwie, pragnąc śmierci,
żeby odzyskać swój honor, aż tu nagle *poof!* „wild wola boska appears”,
Kekhart odzyskuje sens życia i będzie bohaterem przepowiedni.
Seksy? Są. Przepowiednia?
Jest. Mityczny wybraniec? Obecny.
Żeby było zabawniej, Larha,
która wyruszyła z naszym wybrańcem, niby nie wierzy w boską przepowiednię
(wszak Orkowie wierzą w inne bóstwa niż elfy), za to wierzy w nią Kekhart. I,
mówiąc swej towarzyszce, że coś musi w tym być, po wymianie dwóch zdań
Larha stwierdza, że okej, pewnie ma rację. Serio? To dość drastyczna zmiana
poglądów, która wymaga raczej przedyskutowania oraz przemyślenia.
Nie wiem też, w jakich
dokładnie czasach żyją twoi bohaterowie. Niby mieszkają w szałasach krytych
skórami, czyli raczej zacofani (elfy żyją w jaskiniach, jeszcze lepiej). Ale
żeby było zabawniej… GDZIEŚ musi być kuźnia (tylko gdzie, skoro wszędzie
namioty?), skoro wykuwana jest broń biała… do której też mam zastrzeżenia.
Piszesz bowiem o kindżałach.
O ile się nie mylę (popraw mnie, jeśli już nie pamiętam), stawiasz je na równi
z mieczami. Otóż nie. Kindżał to rodzaj długiego noża, zwykle ceremonialnego.
Nie chodziło ci może o bułat? Bardziej mi to pasuje do walki (ewentualnie pala,
ale jedno i drugie w sumie mocno szabelkowate i niespecjalnie idzie to w parze
z bronią używaną przez orków, tak samo, jak nie pasuje mi używanie przez orków
kindżałów).
Później, kolejny akapit
zaczynasz słowami:
W alejce trwała bijatyka. Nic
nowego w Urhan:
I sekundę potem dowiadujemy
się, że akcja przeniosła się dwa lata dalej.
Co więcej, bohaterowie
wstępują do miejscowego gangu, który kobietę uważa jedynie za obiekt do
chędożenia. Oczywiście Larha udowadnia nam, że jest inaczej i pozbawia męskości
jednego ze zbyt kochliwych opryszków. Nagle wszyscy uważają, że kobieta
wojownik w gangu jest okej, ale… jednak nie. Jednak nadal wszyscy chcą ją
wychędożyć z tym, że boją się podejść, bo jeszcze sprzeda im kosę w jajca. Cóż.
Zgraja chłopów (wojowników!) boi się jednej kobiety. Opko 1:0 rzeczywistość.
wiedział, że są kobiety,
które lubią to i oddają się mężczyzną z własnej woli
Celownik liczby mnogiej słowa
„mężczyzna” – „mężczyznom”.
W ogóle…
Własne skłonności i przeżycia
Larhy utrwaliły w jego umyśle obraz zbliżenia z kobietą jako nie dość, że
odrażającego, to jeszcze okrutnego. Wiedział, że są kobiety, które lubią to i
oddają się mężczyzną z własnej woli, lecz nie potrafił tego zrozumieć. Zbliżenie
z kobietą byłoby dlań gwałtem i na partnerce i na własnej naturze.
Cóż za obrzydliwe zaklinanie
rzeczywistości. Bycie homoseksualistą jest okej, to jasne, ale niemalże
twierdzenie w opowiadaniu, że współżycie mężczyzny z kobietą to „coś okrutnego”
i „gwałt” jest po prostu obrzydliwe. I dalej:
Ta ostatnia zaś znalazła
ujście dla siebie. Miejskie domy publiczne miały pokoje i pracowników, których
istnienie ukrywano przed niepowołanymi oczyma. Urhańskie prawo stosunki między
mężczyznami uważało za zbrodnię karaną napiętnowaniem, co nie odstraszało
szczególnie, zaś właściciele burdeli zarabiali nieźle na usługach
mężczyzn-kurtyzan. Kekhart skorzystał z tych usług parę razy, w tajemnicy przed
gangiem. Potem przestał ukrywać się aż tak, gdy podczas wizyty w burdelu
przekonał się, że jeden z członków przestępczej gildii dzieli jego skłonności.
Nigdy jednak o tym nie rozmawiali, nigdy nie próbowali zbliżyć się do siebie.
Prawdopodobnie kompan z gangu męskie dziwki traktował podobnie, jak kobiety:
przedmiotowo.
Dobrowolny seks na linii
kobieta-mężczyzna jest obrzydliwy, jest okrutny i jest gwałtem (kobiety dziwki
też są fuj), ale seks z męskimi dziwkami jest już całkiem spoko. Oczywiście
można pisać o postaciach, które mają zaburzony system wartości, z tym, że
wydaje mi się, że w tym tekście każdy facet w gruncie rzeczy okazuje się katem
i gwałcicielem – takie zaburzanie obrazu rzeczywistości nie jest dobre.
ERROR 404: LOGIC NOT FOUND.
Pół roku temu Kekhart i Larha
zmienili strony i z ulgą opuścili gang na rzecz straży miejskiej. Znając od
podszewki przestępcze procedery, mogli zacząć je zwalczać i robili to z wielką
satysfakcją.
Podsumujmy: Bohaterowie
pojawiają się w mieście znikąd, trafiają do gangu, dla którego pracują przez
rok, by potem radośnie przejść sobie do straży miejskiej. Bo taki mają kaprys.
Kekhart stanął naprzeciw
pół-człowieka.
– Pierwszy twój zabity? –
spytał.
Mieszaniec kiwnął głową.
– Jesteś mężczyzną od dziś.
Chcesz wiedzieć, co robi się teraz na stepie?
– Ano – kiwnął głową chłopak.
– Musisz się napić krwi.
Przetnij gardło, albo nadgarstek. Tak, właśnie tak.
Dzieciak przywarł ustami do
rany, pił krew z zachłannością demona. Kekhart musiał chwycić go za kołnierz i
odciągnąć.
– Dość, dość! Ty jesteś żywy,
nie upiór! Chodź.
– Ty mnie do Studni
zabierzesz? – spytał chłopiec, zlękniony. – Ja żem człowieka zabił…
Serio? Przed chwilą pił krew
gościa, którego bez skrupułów zabił, a po chwili nagle robi się miękką bułą,
bojąc się więzienia?
Gdyby zaczął zastanawiać się
nad sobą, pojąłby, że nie jest już tym samym młodzieńcem, który świętując swoją
inicjację pierwszy raz uciekł
ze społeczeństwa. Nauczył
się żyć w Urhan, w jego społeczeństwie,
To w końcu uciekł ze
społeczeństwa, czy nauczył się w nim żyć?
jego społeczeństwie, chodź nieustannie balansując na granicy
Już idę. Choć się nie spieszę.
Kiedyś Takhir wciągnął go
nieoczekiwanie do swojego namiotu i zmusił do zbliżenia… Dziwne to było, bo
Czarny Szaman bardziej, niż zazwyczaj zachowywał się jak kobieta, zapewne
owładnięty przez żeńskiego ducha… Kekhart nigdy nie spytał, kogo posiadł tamtej
nocy: Takhira czy istotę w jego ciele… Nie spytał też o inny raz, podobny, ale
odmienny, kiedy to sam został powalony na ziemię i przyciśnięty ciałem, w
którym więcej było siły, niż zazwyczaj i które zdolne było do kopulacji przez
długie, długie godziny aż do świtu.
Nie wiem, jak mam skomentować
ten fragment, żeby cię nie urazić. Po prostu „kopulacja aż do świtu” kojarzy mi
się z Milenkami/Marlenkami i innymi tego typu potworami.
Ktoś, kto wiąże się w taki
sposób z Czarnym Szamanem musi być przygotowany na ocierające się o gwałt
doświadczenia. I Takhir ostrzegał go na samym początku, że kiedyś może do
czegoś takiego dojść. Kekhart przyjmował to, a czasem wręcz czekał na taki
moment.
Tak, to ten sam Kekhart,
który gwałt na kobiecie uważa za zły, ale na sobie już nie, wręcz na to czeka
i, och jej, w jego wypadku „wydarzenie gwałtopodobne” to coś fajnego. Hahaha!
Nie. Gwałt NIGDY nie jest fajny.
Mowa o psie:
Zawył przeciągle, boleśnie,
potem wycie przeszło w skowyt i zlęknione skuczenie.
Przepraszam. W co?
Brakuje ci bety. Robisz
bardzo głupie i podstawowe błędy. Dodatkowo dochodzi fakt stawiania przecinków
całkiem losowo, raz przed imiesłowami zakończonymi na „-ąc”, „-łwszy” i „-wszy”
przecinki są, raz nie ma. Ponadto masz kilka literówek i sporo błędów, które na
dobrą sprawę wyeliminowałabyś, gdybyś tylko raz jeszcze przeczytała swój tekst.
Ot, takie drobne uszczerbki przez niechlujstwo. No i moja ulubiona część:
ortograficzne, czyli „chodź” zamiast „choć” itp.. Dużo powtórzeń, choćby
nieszczęsne jurty, które można zastąpić przecież „szałasem” lub od biedy
„namiotem” (ale po co, „jurty” przecież takie fajne…).
Tak naprawdę w opowiadaniu
nie ma niczego ciekawego, poza jako-tako funkcjonującym światem i wątkami
kultury poszczególnych plemion (akurat to dość mi się spodobało). Przynajmniej
na ten moment. Głównym motywem nie jest już nawet yaoi, a angstowanie Kekharta,
który tak właściwie sam nie potrafi powiedzieć, czego chce. Ot, zachciało mu
się kontaktów z facetem, więc poszedł, chociaż szaman kilkukrotnie mu to
odradzał (oczywiście potem mamy scenę tego, jak to Kekhart wini szamana za to,
że wyrzucono go z wioski, no bo jakże, przecież to nie wina bohatera, że złamał
prawo, prawda), dalej mamy podróż z szamanem, ale i to nudzi się Kekhartowi.
Potem przychodzi chęć śmierci. Ale nie byle jakiej! To takie pewnego rodzaju
seppuku, tylko nie z własnych rąk, rozumiecie. Bo pchanie się w objęcia śmierci
jest samobójstwem, prawda? No właśnie. Ale tutaj jest to niemal samobójstwo
rytualne z tym, że… Kekhart ostatecznie wybiera się naprzeciw tej śmierci z
pięćdziesiąt razy, ale nigdy nie wykonuje ostatniego kroku. Bo… no właśnie –
dlaczego? Tak naprawdę nie podajesz żadnego powodu, dla którego zdecydował się
na życie, a mogłabyś. Choćby zwykły, naturalny strach przed śmiercią. Ot,
instynkt, który orkom jest podobno bliski.
Co dalej? No tak. Kekhart,
zhańbiony i niekochany przez nikogo, zostaje wybrańcem (jak to każdy Marcyś
Zuzann, wzgardzony, porzucony przez bliskich przez swoją „inność”, ale jednak
superzajebisty z Misją przez duże „M”).
Często piszesz też, że
bohater leżał, a trzy słowa dalej, że szedł (a potem to w ogóle dowiadujemy się
jeszcze, że przez cały ten czas trzymał w ramionach czyjeś zwłoki, które chwilę
później okazują się być, uwaga, ledwie głową…) Idealnym przykładem jest moment,
w którym przyjaciel Kekharta zostaje ranny, niby śpi, ale jednak bierze udział
w rozmowie. No, bo kto mu zabroni?
W tej krainie wiosna i jesień
trwają krótko, długie zaś są suche, mroźne zimy i suche, gorące lata, teraz zaś
lato osiągało swą pełnię i wszystko wokół rozkwitało, tętniło życiem.
Suche, gorące lata? I
wszystko rozkwitało oraz tętniło życiem? Okej, zapamiętam, że od dziś roślinom
woda potrzebna nie jest. Welp.
I korytem rzeki wędrowali
właśnie, końskie kopyta uderzały o kamienie, rozbryzgiwały wodę, z mlaśnięciami
zanurzały się w błocie.
Logiczne. Piękna sceneria,
czytelnik się zachwyci, a że konikowi ciężko, bo kopytko w błocie co rusz
utyka? To pomińmy, wszak psuje wizję.
Po co męczyć konia niepotrzebnie, jeśli mogli wybrać inną drogę? Takie to na
siłę budowanie scenerii, by czytelnik mógł wyobrazić sobie coś ładnego, a że to
niepraktyczne – o tym już się nie myśli.
Jedno Kekharta niepokoiło
przez całą drogę: po cóż ściągać na spotkanie plemion gromadę wykluczonych? Po
cóż wyciągać ich z miejsca, w którym się odnaleźli i zabierać tam, gdzie w
najlepszym razie czeka ich nieustanny ostracyzm, w najgorszym zaś śmierć? Po
cóż pokazywać im świat, do którego przestali należeć i zmuszać do lawirowania w
gąszczu praw poszczególnych plemion tak, by nie narazili się jeszcze bardziej,
nie obrazili kogoś, kto nie bez podstaw uzna, że zabicie wyrzutka nie
przyniesie mu hańby?
Zaraz, zaraz, czy Kekhart
jeszcze chwilę temu nie podniecał się na myśl o zobaczeniu „otwartego nieba” i
nie zachwycał się tym, że powróci na stepy? Widać nastrój ma zmienny jak kobieta
z PMS. A to raz się z czegoś cieszy, a to jest wściekły, raz chce się zabić,
później w niewiadomych okolicznościach mu przechodzi. Nie nadążysz.
O spadającej gwieździe,
gwoździu z niebieskiego sklepienia Kekhart prawie już zapomniał i podobnie zapomniała
Larha, lecz Czarny Szaman pamiętał za nich. Więc wieźli teraz ciężką bryłę
żelaza na jucznym koniu, z cichą nadzieją, że przepowiednia elfki miała w sobie
choć krztynę prawdy.
Wybacz, w tym momencie
parsknęłam śmiechem przeogromnie. Czyli że wieźli ze sobą ciężką bryłę, ale
nawet nie pamiętali, że ją spakowali? Wszak Kekhart, wyjeżdżając wcześniej,
opiekę nad żelastwem powierzył Larsze (dobrze odmieniam?), logiczne więc, że
bryła znajdowała się u niej. I co? Zapomniała o niej? A szaman ot tak sobie ją
zabrał?
No i jeszcze – skoro była to
ciężka bryła, to tak zupełnie bezproblemowo hasali sobie z nią po górach, kiedy
wracali na step od elfów?
Z takich mniejszych zgrzytów,
które rzuciły mi się w oczy: alvablodet. Raz zaznaczasz kursywą, raz nie. Zdecyduj
się może.
No i tak, mamy też Arthana,
którego kojarzę tylko z tego, że mówi się o nim, że kłamie. No i z tego, że jak
już się pojawia, to albo wdaje się w bójkę, albo biega po okolicy z penisem
wystawionym na powiew letniego wiatru. Co więcej, Larha, która przecież
mężczyzn szczerze nie znosiła (ale jej się odmieniło), nie ma nic przeciwko.
Brakuje opisów. Mało ich,
jeśli chodzi o to, co dzieje się wewnątrz bohaterów (a narrator wszechwiedzący
pozwala ci przecież na zbudowanie pięknych opisów, nie musisz ograniczać się do
jednej osoby!). O otoczeniu, jeśli opowiadasz, to cały czas powtarzając to
samo. No bo są stepy, są jakieś krzaki, jest zieleń i tyle. Przy tak rozległym
terenie mogłabyś pokusić się o coś więcej (jako tako wypadł opis rzeki, ale i
tak strzeliłam ostre wtf, kiedy najpierw pisałaś o rybach pływających w rzece,
a później o kimś, kto rzekę przekraczał konno – pojawił się zgrzyt, co do tego,
jakiej głębokości jest woda, bo ryby nie wyżyją na samej płyciźnie, a znowu z
głęboką – z głęboką, bo przecież kąpali się w niej, a Arthan nawet pływał –
wodą koń mógłby mieć problem).
Jeśli zaś chodzi o samych
bohaterów, to niespecjalnie widać w nich różnice. Ot, jeden jest
gejem-wygnańcem, inny jest hetero-wygnańcem, a jeszcze inne (Święte Kobiety) są
– choć nie wszystkie – lesbijkami, dlatego że bo tak. I tyle, na tym, jaka jest
ich historia, kończą się ich różnice (twoi bohaterzy to po prostu imiona z
przylepioną na plecach karteczką z życiorysu, nic więcej). Ciężko bowiem
dostrzec je, jeśli chodzi o charakter. Postaci te działają bardzo podobnie, na
zasadzie fochów i agresji, gdy coś im się nie spodoba. A przecież ktoś mógłby
być dobrym mediatorem lub bać się utarczek, itp., ale nie. Wszyscy, mimo że
wygnani, są silni i wspaniali, co znacznie odbiega od realiów (bo przecież nie
każdy jest siłaczem, prawda?).
Larha ściągnęła brwi,
wyszczerzyła zęby. Brzydko to wyglądało przy braku kłów, dziury ziały w jej
ustach jak oskarżenie i świadectwo hańby.
Jakim znowu braku kłów? Coś
się nagle zmieniło i tego nie zauważyłam? Wcześniej brakowało jej jednego kła.
– Kakharcie, ty mi wybacz, ja
do swoich muszę.
Kekharcie.
Sześć dziewiczych wojowniczek
rzuciło się na swoje miecze, chcąc także i po śmierci służyć swej pani.
No tak, samobójstwo. Coś mi
się myli, czy wcześniej, kiedy Kekhart chciał umrzeć, samobójstwo było hańbą?
Tu już nie jest?
Święte Kobiety powinny
złagodzić ją nie co
Nieco.
W ogóle, jak już przy
Świętych Kobietach jesteśmy – niesamowicie bawi mnie to, że nazwane są
świętymi, bo nie oddają się żadnemu mężczyźnie, ale seks między sobą jest już
całkiem okej. Ach, te podwójne standardy. Chodzi przecież o powstrzymanie
pociągu do mężczyzn lub pociągu w ogóle. I jeśli chodzi jedynie o pociąg do
mężczyzn, to wypadałoby to jakoś dookreślić, bo w tej chwili jest to niejasne
(lub wspomnieć po prostu, że Święte Kobiety nie miały nic przeciwko w paraniu
się między sobą).
Rozbili coś na kształt
obozowiska na uboczy
Uboczu. Masz w opowiadaniu
ogrom literówek, które, jak już wspominałam, mogłabyś usunąć po przeczytaniu
opowiadania raz czy dwa.
Takhir wyparował gdzieś, mają
jak zwykle własne sprawy
Mając.
Więc, chcąc nie chcąc, Kekhart chodził sam po ulicach
Przecinki w zaznaczonych
miejscach.
Spoglądali na siebie, obaj
emanujący wielką mocą, dziki Jyrgal, uosabiający pierwotną siłę orków i Rijesh,
przybysz z zewnątrz, siła obca i nienazwana. Pierwotna, lecz w jakimś innym sensie.
Czyli jakim?
Rijesh jest też mało
zaskakującą postacią, bardzo silny, okazuje się oczywistym kandydatem do
zwycięstwa i zostania kaganem – i, oczywiście, zostaje nim, wygrywa wszystko,
bo jakżeby inaczej. Jego postać jest zbudowana aż nazbyt płytko, mimo że (jak
mówisz) starałaś się napisać coś prostego. Proste – okej, prostackie –
niespecjalnie.
Ktoś powiedział ci o
Takhirze, że przypomina Gandalfa – bo tak jest. Zgadzam się z tym w stu
procentach, bo, niestety, Takhir pojawia się znikąd i ma dla drużyny mighty
questa, którego muszą wykonać. Jest trochę jak NPC w grze, daje questy, jest w
jakiś sposób istotny dla bohatera, ale bez jego nakazów i wyznaczania przez
niego kierunków fabuła stałaby w miejscu (jeden jedyny raz nie kieruje nigdzie
Kekharta – wtedy, gdy sam Kekhart decyduje się wyruszyć z elfiej ziemi na
„misję”).
Zastanawia mnie też postać
Serika. Jeżu kłujący, borze szumiący… Ten facet dopuścił się gwałtu, z kolei
Kekhart, jako dobry wujaszek, zabiera go do swojej radosnej ekipy, mówiąc, że
przecież żałuje swojego czynu i nie należy go karać. No tak, jakby to
załatwiało całą tę sprawę… I w końcu sam Serik – nie tak zachowuje się
gwałciciel. To nie tego kalibru przestępstwo, by robić z niego memeję żałującą
tego, że kogoś w przeszłości uderzyła. Nie. Ten gościu zgwałcił kobietę, więc
jeśli tego żałuje, to naprawdę powinno być to po nim widać. No, gdzieś tam
prezentujesz wzmiankę o tym, że bardzo żałował, ale już po chwili odnajduje się
w nowym towarzystwie i czerpie z życia. Ale może to ja jestem dziwna.
Żegnał kochanka z żalem, z
bólem, tym bardziej, że przecież padły już między nimi słowa, których obaj nie
umieli wymówić przez wszystkie dotychczasowe lata… I zostawił Kekharta z pustką
w piersi i nowym członkiem oddziału, który nigdy nie byłby w stanie jej
zapewnić, ale który najprawdopodobniej czuł pociąg do obu płci i który mógłby
być jakąś ulgą dla samotnego, spragnionego dotyku ciała.
Serio? Prezentujesz tutaj
seks jak jakąś prymitywną potrzebę, której, jeśli Kekhart nie zaspokoi, umrze.
Nie wiem, może u ciebie orki mają takie silne potrzeby, żeby zdradzać partnera
pięć minut po tym, jak wyjedzie.
Jak streścić długą wojnę w
pół rozdziału? Tak jak u ciebie. Kiedy opowiadałaś o wojnie, o krwi, którą
Kekhart czuł na polu walki, liczyłam na ciekawy opis tego zdarzenia. Jednak po
chwili moje nadzieje zostały rozwiane, bo całą wojnę i zajmowanie kolejnych
państw streściłaś okrutnie, ledwie napominając, że kolejne miasta zostały
zajmowane, w tym jedno niekrwawo, choć wymagało się płacenia od mieszkańców
ogromnych pieniędzy. No, w każdym razie – to wszystko. A można było poświęcić
jakiejś walce trochę więcej uwagi, można z niej było wyciągnąć naprawdę ciekawe
wydarzenie, pokazać to, czego brakuje – straszną bitwę, jej tragiczne skutki,
smak zwycięstwa i gorycz porażki. A potraktowałaś to po macoszemu – szkoda.
Jest sobie sytuacja – siedzi
i pije dwóch zbirów, obok znajduje się też Larha (niegdyś zgwałcona) i Temur,
jej partner, z którym, o dziwo, powiedzmy, że Larha się związała, chociaż ich
relacja jest… dziwna, no (gdzieś obok znajdują się jeszcze jakieś inne osoby,
nieważne dla całej sytuacji). Wracając: zbiry rozmawiają o tym, co dzieje się
na wojnie, o gwałtach i grabieżach – ze szczególnym naciskiem na to pierwsze.
Temur i Larha jedynie przysłuchują się rozmowie, oczywiście z wiadomych
względów kobiecie nie w smak tego słuchać, ale… jej reakcja… Nie wiem, do teraz
zastanawiam się, gdzie jest logika. Otóż Larha strzela największego focha na…
Temura. Za to, że nic nie robi. Nosz… urwał. A co miał zrobić? Rzucić się na
nich i zabić? Wtedy Larha też nie byłaby pewnie ukontentowana, biorąc pod uwagę
fakt, że stała się nazifeministką (nie mylić ze zwykłą feministką) i broń
borze, niechaj nikt jej nie pomaga, wszak to wojowniczka przez duże „W”.
Nie ogarniam.
Larha uniosła kubek do ust,
wypiła jednym haustem, w milczeniu zbliżyła się do nich. Minę miała tak zaciętą,
że wszyscy zamilkli. Z hukiem postawiła swoje naczynie na skrzyni służącej za
stół, chwyciła dzbanek, by nalać sobie wina. Wypiła je w momencie i znów
sięgnęła po dzban.
– Ej, Larha, ale ty cały
możesz wziąć – powiedział jej Murad. – Jak chcesz pić, to pij, wino nasze,
wszystko nasze. Temur, ty patrz, ona się upije, to wszystko pozwoli ze sobą
zrobić… Jak ta moja przy świątyni… Ja myślę, że to kapłanka była, one tu wszystkie
kurwy.
Temur nie odpowiedział.
Patrzył w milczeniu na swoją kochankę, dłonie mu drżały ze zdenerwowania.
– Weź się nie gap na mnie jak
wół – warknęła Larha. – Śpisz sam. A jak nie chcesz, idź do świątyni. Może coś
jeszcze z dziewczyny zostało.
I chlusnęła mu w twarz całą
zawartością dzbana.
Później mamy niezrozumiały
dla mnie emomonolog Larhy, która żali się na swojego kochanka. TYLKO CZEMU? Co
on, u licha, takiego zrobił? Siedział tylko. Bójkę miał wszcząć?
Niedorzeczność. Larha sama mówi o sobie, że już prawie starość po nią sięga, a
zachowuje się jak trzynastolatka, która znalazła „tru lof”. A. I przydałoby się
coś zrobić z tym wysypem wielokropków. Nie wygląda to dobrze.
W przeszłości jednak więcej zagrożeń przypływało jednak do Dalle
Zdecyduj się na jedno miejsce.
Od tamtych dni ziemie
kontrolowane przez Dalle skurczyły się, lecz wzrosła, o paradoksie, potęga
materialna miasta, opierającego swój byt przede wszystkim na handlu.
Dlaczego „o paradoksie”? Czy
mniejsze państwo nie może być dobrze zarządzane i działać lepiej od państwa
dużego?
Dalle otoczyło się murem,
oddzieliło od świata i gotowa było spędzić wiele miesięcy
Polska język trudna być. O
takich błędach właśnie mówię. Głupiutkie i łatwe do wyeliminowania.
Któż wie, kiedy Murad lub
któryś z jego kompanów zechce opowiedzieć się przeciw dowódcy, wbić nóż w
plecy? Któż wie, kiedy zechce zemścić się za obrazy: na Arthanie, na Larsze?
Dlaczego Murad miałby mścić
się za to, że kiedyś kogoś obrażał…?
Słowo „nieważne” piszemy
łącznie.
Jak wcześniej opisów nie
było, tak pojawiło się ich mrowie. Smutno mi trochę, bo opisujesz wszystko,
może nie tym samym, lecz językiem podobnym do tego, którym wypowiadają się
bohaterowie – ubogim. A jeśli to niezamierzony zabieg – tym gorzej.
Akurat świat wyszedł ci
całkiem nieźle, to trudna robota, a ty się spisałaś. Na tym polu zwykle
zastrzeżeń nie mam, a jeśli mam – wypisałam je wyżej. Cieszę się jednak, że
opisy wreszcie się pojawiły, bo szczególnie nawiązywanie do historii twojego
świata, historii bohaterów (jak choćby Rijesha – umiejętnie wplatasz wiadomości
o tym, jak pobierał nauki w Razé, czytelnika to nie nudzi, bo to raczej dobrze
podane krótkie informacje, nie zaś zanudzanie elaboratami, które niewiele
wspólnego mogłyby mieć z poprzednim tematem).
Każdy mężczyzna jest taki sam
i skrzywdzi kobietę, jeśli tylko znajdzie się w odpowiednich okolicznościach.
Jakie piękne szufladkowanie.
Momentami mam wrażenie, że
Kekhart jest ograniczonym, myślącym wyłącznie penisem bucem. Naprawdę. Wciąż i
wciąż nie potrafi pohamować popędu seksualnego, przez co gwałci jednego ze
swoich podwładnych (serio?), a przy spotkaniu ze swoim kochankiem myśli już
tylko o chędożeniu. Oczywiście Kekhart decyduje się opowiedzieć wszystko
Takhirowi. Reakcja? Proszę:
– Nie czuję się dobrze… –
powiedział szaman, ważąc każde słowo. – Także z tym… że miałeś kogo innego. I z
tym, jak to przebiegło. Powiedziałeś mi o tym, więc ci wybaczę, mój Kekharcie
(…)
Tak, zrobiłeś straszna rzecz,
której nie powinieneś był robić. I dobrze, że to widzisz.
Czyli: „no, zgwałciłeś kogoś,
ale w sumie jest ci przykro, więc jest okej”.
Z każdym kolejnym akapitem
dotyczącym strefy seksualności przekraczam kolejne poziomy żenady, z którymi
nie jestem w stanie się pogodzić. Gdyby nie to, że ocenka ma już jakieś 16
stron, pewnie rzuciłabym wszystko w cholerę, chcąc zapomnieć jak najszybciej o
wszystkim tym, co na temat „seksu” tu przeczytałam. Takie teksty kojarzą
mi się z gejopkami pisanymi przez gimnazjalistki, pojawiają mi się przed oczyma
wszystkie teksty w stylu „poczuł w środku przyjemne ciepło” – ty nie zagłębiasz
się w opisy stosunków, jednak osiągasz podobny poziom żenady, nawet się do tego
nie uciekając. To wyczyn, możesz mi uwierzyć (i nie, to nie komplement). Żeby
nie być gołosłowną: choćby wagina stworzona przez nacięcie na penisie, mój
borze…
Na jej czole i policzkach
Kekaher dostrzegł bruzdy pierwszych zmarszczek
Przepraszam, kto? Już
kilkukrotnie zdążyłaś przekręcić imię głównego bohatera.
W ostatnim rozdziale zabiła
mnie ściana tekstu. Zabiła na amen. Jasne, opisy są dobre, pożądane i zwykle
dobrze się je czyta. Jednak w tym wypadku podałaś je w tak zmasowanej ilości,
że momentami miałam wrażenie, że chcesz w ten sposób nadrobić ich braki w całym
tekście – zamiast poprawić całość, upchnąć wszystko w jednym miejscu. Nie, to
nie jest dobre. Byłoby dużo lepiej, gdybyś od czasu do czasu wplotła króciutki
dialog. Nie musiałby być szalenie istotny dla fabuły, ba, nie musiałby być
istotny dla fabuły w ogóle. To mogło być zapytanie rannego przyjaciela, czy się
trzyma i urywkowa na to pytanie odpowiedź. I tyle. Taki zabieg stosowany raz na
jakiś czas podzieliłby tekst na kilka części, przez co czytałoby się łatwiej.
Poza tym ze mną na przykład
jest też tak, że co jakiś czas w czytaniu robię sobie przerwy. I gdybym nie
zaznaczała sobie miejsca kursorem, później ciężko byłoby mi znaleźć fragment,
przy którym skończyłam czytać. Dlatego podział tekstu, choćby paragrafami,
jeśli już nie wcięciami akapitowymi, byłby o wiele wygodniejszy niż sposób, w
jaki prezentujesz swój tekst obecnie. Przy nagromadzeniu takiej ilości opisów
gubiłam się przy czytaniu.
Chciałabym powiedzieć, że
zmęczyłam się okropnie, ale tak nie jest. Teksty, które emującego Kekharta i
sfery seksualności się nie tyczyły, były całkiem zgrabne. Do gustu przypadł mi
świat, co do którego miałabym pewne zastrzeżenia na linii „takie rzeczy nie
miały prawa istnieć w tych czasach” (ale może to kwestia złego ich
nazewnictwa). Bohaterowie byli… w większości nijacy. W jakiś sposób zarysowali
się Larha i Arthan, z kolei Kekhart był tragicznie irytujący w swym wiecznym
niezdecydowaniu (a to raz chciał wrócić na step, później miało się wrażenie, że
niesamowicie się na nim męczy, gdy już wrócił – no nie dogodzisz). Poza tym
wydał mi się też ciepłą kluską bez charakteru… Właściwie charakter okazał raz,
wtedy właśnie, gdy mamy tę nieszczęsną scenę gwałtu na podwładnym, ale później
tak kiepsko żałował swego „występku”, że wcale jego łajania się nie kupiłam.
Ale to ja, kto inny pewnie dokonał zakupu życia.
Takie średnie trzy.
Mam na półce książkę tej autorki i ocenka przekonała mnie do zapoznania się z nią.
OdpowiedzUsuńNie wiem, czy mam to odebrać jako komplement... :P
UsuńSkuczenie to to samo, co skomlenie. Nie wiem, czy to regionalizm czy co, ale wiem, że taka forma funkcjonuje.
OdpowiedzUsuńhttp://sjp.pl/skuczenie - tym się sugerowałam.
UsuńHm, więc pewnie regionalizm. Względnie jakiś rusycyzm czy inna naleciałość ze ściany wschodniej.
UsuńI znowu autorka olewa ocenkę ,__,
OdpowiedzUsuńRaczej nieczęsto zagląda w te zakątki Internetów ;p
Usuń