piątek, 14 lutego 2014

0058. serce-ognia.blogspot.com

Miejscówka przyzywającego: Serce ognia
Przedwieczna: Broz-Tito

Tradycyjnie, zaczniemy od szaty graficznej: szablon, który wykonała Deneve, jest bardzo schludny, prosty i ładny. Nie razi po oczach ani nie atakuje zbędnymi duperalami i innymi wodotryskami. Bardzo oszczędny, co się chwali. Jedyne, co można by poprawić, to wyświetlanie postów na stronie. Teraz wyświetla się ich kilka, więc blog ciągnie się i ciągnie, a końca nie widać.
A teraz przejdźmy już do tekstu, co będę gadać po próżnicy.

Rozdział pierwszy
Nathaniel zagryzł wargi, próbując stłumić gorące łzy zbierające się pod jego zaciśniętymi powiekami. – Zbędny zaimek. Skoro zagryza wargi, by stłumić (chociaż czy łzy można stłumić? Płacz i owszem…), to wiadomo, że pod własnymi powiekami, nie cudzymi.
Cielesne cierpienie zadawane przez Moc, którą kolejny raz próbował poskromić, w porównaniu do astralnego bólu paraliżującego umysł chłopca wydawało się zaledwie drobnym prztyczkiem od losu. – Jeszcze jeden przecinek po chłopca, bo to wtrącenie.
 (…)przekrzywiając lekko głowę i podpierając biodra rękami. – To nie biodra się podpiera, tylko ręce opiera się na biodrach. Co prawda istnieje takie wyrażenie jak „podparł się pod boki jak basza”, tak więc pod boki podeprzeć się można, „podpierać biodra” brzmi już jakoś kulawo.

Rozdział drugi
Drussi, która utkwiła w nim zdezorientowane spojrzenie swych wielkich oczu – No, jakby patrzyła cudzymi oczami to bym się dopiero zdziwiła! +10 do zbędności zaimków.

Rozdział trzeci
(…)zamknięci w najniższych komnatach lochów – W lochach nie ma komnat, bo to lochy.
Po ujrzeniu tego straszliwego fenomenu malującego się na jego twarzy, wolał, aby ów stan rzeczy pozostał niezmieniony.


To znaczy, żeby jego ojciec ciągle się tak makabrycznie uśmiechał? Nie sądzę.
(…)na krótki okres czasu – Okres czasu to pleonazm.

Rozdział czwarty
(…)tętniących blichtrem pałacach - http://sjp.pwn.pl/slownik/2552377/blichtr Blichtr raczej nie tętni.
Baalderic odkaszlnął, czując plwocinę gromadzącą się w gardle – Plwocina to ślina zmieszana ze śluzem i jako taka w gardle gromadzić się nie może.
(…)oddaniem i uwielbieniem hołubionych przez tłuszczę na mędrców i proroków – Nie istnieje taka łączliwość jak hołubić na.

Rozdział piąty
„(…)osunęła się prosto w odmęty kipiącej lawy” – Lawa nie kipi.
Tak wiele wątków naszej historii mogło potoczyć się inaczej – Toczące się wątki brzmią cokolwiek kulawo.
kręcąc konwulsyjnie głową – Konwulsyjnie? http://sjp.pwn.pl/szukaj/konwulsyjnie
i wetkniętymi weź łyżkami – Weń.
strzępki rozmów wyraźnie dotyczyły jego osoby – Argh! Ten zwrot jest straszliwie pretensjonalny. I żeby nie było, że znów linkuję tekst Fedorowicza, dziś Mazurek: http://blog.rp.pl/mazurek/tag/moja-osoba/
sprawiało mu niemal cielesny ból – Zwykło się mówić fizyczny.

Rozdział szósty
szykowali się do zasunięcia starożytnej wierzei – Wierzei nie można zasunąć: http://sjp.pwn.pl/haslo.php?id=2536247. Poza tym wyraz ten ma tylko liczbę mnogą, a więc starożytnych, a nie starożytnej.
Nathaniel odwrócił się, spoglądając spod kaptura na ogromne, spiżowe wrota bramy Alderoth rysujące się ostrymi liniami na tle granatowiejącego nieba. Lada chwila miała wybić Godzina Nocnej Straży, toteż uzbrojeni strażnicy prężnie szykowali się do zasunięcia starożytnej wierzei. Ostatnie powozy opuszczały w pośpiechu teren miasta, popędzane zniecierpliwionymi okrzykami kończących wieczorną służbę wartowników. Podkute kopyta krępych koni pociągowych wystukiwały nierówny rytm na kostkach brukowanego, szerokiego traktu; gdzieś donośnie świsnął bat woźnicy, gdzie indziej zapłakało niemowlę. Chłodny półmrok przylgnął do chropawego, kamiennego muru ciasno okalającego miasto.
Nathaniel odruchowo ścisnął mocniej wodze jabłkowitej, łagodnej klaczy; wysokie na czterdzieści stóp, starożytne ściany zdawały się łypać na niego nieprzyjaźnie, jakby miały mu za złe to, iż właśnie opuszczał miejsce, w którym dorastał.
Starożytny mechanizm bramy zaskrzypiał przeraźliwie, poruszony siłą mięśni strażników; wrota drgnęły ledwo zauważalnie, po czym majestatycznie powoli zasunęły się, ostatecznie zatrzaskując się z donośnym hukiem.
Pogrubienia moje. Aż dziwię się, że strażnicy, wozy i klacz też nie byli starożytni.
Postanowił nazwać ją Eireann, imieniem smoczycy o srebrnych łuskach z legendy Ludu Starszych. – Jak wyglądają srebrne łuski z legendy? Posypał się sens, oj posypał.
Starszy dłuższy moment trwał nieruchomy z obliczem nakierowanym na południe, po czym skierował się na północ. Gdy skierował się w stronę wschodu, chłopiec podniósł się znad ognia i, zafascynowany, zbliżył się do kapłana.
Powtórzenia.
Salwa gorących, słonych łez spłynęła ponownie po policzkach Drussi, gdy wybuchła płaczem. – Płynąca salwa to bardzo kulawa metafora.
Gęste opary szarej mgły okalały zielonożółtą przestrzeń prerii aż po przełamywany nieśmiałym błękitem granat wschodniego horyzontu – Nie ma czegoś takiego jak wschodni horyzont. Jest prawdziwy, astronomiczny, topograficzny, ale nie wschodni. Horyzontu nie określa się kierunkami świata, bo to sprzeczne z jego definicją.

Rozdział siódmy:
sen przepełniony po brzegi – Albo przepełniony, albo wypełniony po brzegi. Jak coś jest PRZEPEŁNIONE, to zdecydowanie ponad brzegi.

Podsumowując:
Błędów, jak widać, było raczej niewiele. Co do stylu, to najchętniej określiłabym go mianem, hm, zbyt kwiecistego. To nie tak, że był kulawy, egzaltowany, mniszkowaty czy coś… Był po prostu kwiecisty, szczególnie między pierwszym a czwartym rozdziałem, później zaczęło się to nieco uspokajać. Kwiecistość twojego stylu charakteryzują przymiotniki. W tekście aż roi się od przymiotników, każdy rzeczownik musi mieć co najmniej jeden epitet. Co prawda nadawało to tekstowi swoisty, miły, nieco usypiający i otępiający bogactwem rytm, ale jednocześnie sprawiało wrażenie, że nie bardzo wiesz, co masz opowiedzieć. Zanotowałam sobie nawet „w cholerę przymiotników, mało treści”.  Pozwól, że zapytam: istnieje jakieś niepisane prawo koniecznego dopisywania epitetów do wszystkiego? Bez tego batożą rzepą czy coś? Przykładowy fragment:
– Hańba – powtórzył dobitnie Baalderic, samą swą gniewną aurą sprawiając, że Nathaniel jeszcze mocniej niż zwykle pożałował, że w ogóle ośmielił się zaistnieć. – Istna hańba! – dodał głośniej, a echo jego tubalnego głosu ponownie rozeszło się echem po ogromnej przestrzeni Sali Ćwiczeń. Jego twarz, ledwie widoczna zza gęstej, kruczoczarnej brody, przybrała odcień najszczerszego szkarłatu. Zamaszystym ruchem odwrócił się w kierunku zdobionych odrzwi i bez słowa ruszył w ich stronę; jego szeleszcząca magią, przetykana nićmi Mocy [to znaczy w zasadzie jaka? Na taką niedookreśloność cierpi tu sporo opisów] szata trzepotała z pogardą, gdy jej budzący respekt graniczący z przerażeniem właściciel mknął w stronę wyjścia.
Nathaniel stanął na drżących nogach, nie bez trudu zachowując równowagę, po czym z westchnieniem przyjrzał się swym dłoniom; stanowczo potrzebował uzdrowienia. Uspokoił oddech i przymknął oczy, tłumiąc szloch próbujący wyrwać się przemocą z jego gardła. Czuł ulgę, dziką, nieadekwatną ulgę; odczuwał ją za każdym razem, gdy ojciec się od niego oddalał po odniesionej porażce i zamykał się w swym gabinecie, by choć na chwilę zapomnieć, że jego pierworodna – i najprawdopodobniej jedyna – latorośl to żałosne beztalencie, które z czystej przyzwoitości nawet w snach nie powinno dopuszczać się fantazjowania na temat przejęcia schedy po swym niestworzenie potężnym ojcu.
Chłopak drgnął lekko, gdy straszliwy huk zatrzaskiwanych z ogromną siłą wrót prowadzących do północnej wieży rozszedł się ogłuszającym echem po krętych korytarzach zamku. Pozwolił sobie na ciche westchnienie; po tak sromotnej klęsce raczej nie zapowiadało się na to, by Baalderic zechciał opuścić swój azyl przez co najmniej dwa tygodnie.
Nathaniel zerknął na swoje potwornie poparzone dłonie; skurczył lekko palce lewej ręki, co zaowocowało falą przenikającego cały umysł, straszliwego bólu. Przymknął oczy i szepnął kilka słów pomniejszego zaklęcia. Białe zwoje bandażu miękko zmaterializowały [już pomijam, jak coś może materializować się miękko!] się nad jego dłońmi i gładko splotły się wokół poparzeń, przynosząc krótkotrwałe ukojenie. Niestety, czar ten nie mógł pomóc mu na dłuższą metę; potrzebował pomocy znającej się na uzdrawianiu kapłanki. Ukrył zabandażowane przedramiona czarnymi rękawami swej skromnej szaty adepta, po czym skierował się ku wyjściu.
Wszystkie pogrubione słowa to informacje, które pojawiły się w tekście już wcześniej, tylko w innej formie, albo będą za chwilę powtórzone, albo w ogóle są zbędne. To sprawia wrażenie, jakbyś kręciła się w kółko, jakbyś nie wiedziała, jak wydostać się z tej sceny do następnej, więc ciągle powtarzała to samo, mając nadzieję, że jakoś to samo przyjdzie.
Czytając, miałam wrażenie swoistego wodolejstwa, jakbyś dostawała jakieś wynagrodzenie od wierszówki – nieważne, o czym, ważne, że dużo. Jednocześnie wszystko, co opisywałaś, było na swój sposób nijakie, ale to z pewnością bardziej wina kulejącej ekspozycji świata i schematycznych bohaterów. Ale o tym za chwilę.

Zacznijmy od przedstawienia świata. Rzecz dzieje się, do pewnego momentu, w mieście Alderoth, które jest, jak się zdaje, siedzibą władzy i stolicą Uniwersum. Na Uniwersum składa się kilka krain, na których nazwach można sobie zawiązać język na supeł – cóż, takie niepisane prawo fantasy, im bardziej fantazyjna nazwa, tym lepiej. Problem w tym, że czytelnik nie jest w stanie nijak tego odnieść do świata przedstawionego: rzucasz nazwą, uznając, że na razie tyle wystarczy. Czy ta ziemia jest na północy, na południu, na zachodzie – nieważne. Ważne, że jest, jakby to załatwiało ci problem kreacji świata (hint: nie załatwia). To działanie na zasadzie: „patrzcie, taki mam bogaty świat, tyle nazw wymyśliłam!”. Nie pokazujesz tego świata czytelnikowi, tylko o nim mówisz. Być może za wcześnie jest, by ostatecznie zadecydować, że wymienione miejsca nie odegrają już nigdy żadnej roli (no nie mam szklanej kuli, na szczęście), natomiast na pewno nie jest za późno, by dać temu światu to, czego mu brak: stworzyć mu historię. Nie wyjaśniasz, dlaczego coś się dzieje ani dlaczego to możliwe, kto rządzi, jak rządzi, a kto rządził przed nim, jaką rolę w rządzeniu ma magia, co się wydarzy po śmierci Baalderica z państwem, czy ktoś przejmie władzę, czy będzie wojna? Nie zrozum mnie źle, to całkiem fajnie, że wrzucasz czytelnika w środek jakichś wydarzeń i stopniowo odkrywasz przed nim historie poszczególnych bohaterów, robisz to umiejętnie, stylowo powiedziałabym, aż szkoda, że nie robisz tego ze światem przedstawionym. Dlaczego w kwestii tego nowego a nieznanego innym świata stawiasz czytelników przed faktem dokonanym: tu macie świat, to świat magiczny, poszczególne części i miasta mają skomplikowane nazwy, fin. Nic więcej. Żadnego tła, żadnego podkładu, żadnych korzeni dla bohaterów.
W twoim opowiadaniu tak naprawdę nie ma ani strzępka pewnej i potwierdzonej informacji, jak w zasadzie wygląda to Uniwersum, skąd się wzięło, kto w nim mieszka i gdzie mieszka. Nie wiadomo też, jak wyglądają stosunki społeczne, prawne. Czy to pseudośredniowiecze czy też nie. Opis dzielnicy zwanej Dnem sugerowałby ogromne niesprawiedliwości społeczne, szczególnie w przypadku nieludzi, natomiast pozycja Arthama i zachowania wieśniaków względem półludzkiej uzdrowicielki z ostatnich rozdziałów sugerują natomiast coś zupełnie odwrotnego. Tym bardziej, że istnieje społeczne przyzwolenie na związki bosko-ludzkie czy bosko-demonie, a dzieci z takich związków są dopuszczane nawet do religijnych szkół i uczone na kapłanki, a to, jakby nie patrzeć, zawód swoistego zaufania społecznego, a do tego z pewnością prestiżowy. Jak to w końcu jest z tym społeczeństwem w twoim świecie?
Poza tym pojawia się jeszcze kwestia religii: wierzenia w twoim świecie są strasznie nieuporządkowane. Na początku dowiadujemy się, że w Uniwersum istnieje kult pewnej bogini. W czasie wizyty w Dnie, Nathaniel natyka się na posągi jakichś innych bożków. A na sam koniec dowiadujemy się, że Artham jest kapłanem bóstwa męskiego, boga, o którym mowy wcześniej nie było.  A jakby tego było jeszcze mało, dostajemy także demony i stare, dobre, znane piekło, do tego z dantejskimi kręgami. Chrześcijaństwo w każdym uniwersum?


Od Sasa do lasa: trochę mitologii (związki bogów z ludźmi), trochę politeizmu, trochę chrześcijaństwa. I w zasadzie nie wiadomo, jak to działa: kulty współistnieją, rywalizują, istnieje kult państwowy, czy też państwo się do tego nie miesza? Kolejne pytanie: jak każda z tych religii działa? Na czym polega? Ile jest świątyń? Czy jest tylko jedna, wspomnianej bogini? Bo jak na razie dostaliśmy tylko obrazki modlących się uczennic, przyszłych kapłanek, niewiele więcej.

Wiesz już, że świat przedstawiony domaga się porządnego dopracowania – albo i nawet przenicowania, ponieważ z opowiadania na razie nie można się dowiedzieć zbyt wiele. Wiesz też, że fajnie i sprawnie skonstruowałaś swoich bohaterów, i to mi się w twoim tekście spodobało najbardziej – w końcu kreacja bohaterów to nie taka łatwa sprawa. Nie zmienia to jednak faktu, że i do nich mam nieco zastrzeżeń.
Widzisz, wszyscy tam funkcjonują na zasadzie przeciwieństw. Nie ma między nimi żadnej formy pośredniej. Wygląda to trochę tak, jakbyś zebrała podstawowy zestaw cech, zarówno tych dobrych, jak i złych, a potem obdzieliła nimi po równo wszystkich bohaterów, co odrobinkę hamuje czytelnika: mając tak jasno określone granice, dokładnie od początku wie, kto jest kim, kto ma budzić sympatię, a kto ma być szwarccharakterem, nie pozwalasz mu za bardzo ani decydować o jego sympatii, ani samodzielnie oceniać zachowań bohaterów. A ich podział ten przedstawia się mniej więcej tak:
Nathaniel – nieśmiały, zahukany, ale niesamowicie utalentowany, mądry, miły, sympatyczny. Trochę się jednak boję, że jest skonstruowany tak, by dopasować się do schematu „od zera do bohatera”. Tym bardziej, że w pakiecie dajesz mu traumatyczne przeżycia i smutne dzieciństwo. Oraz Dzieło Opanowania Mocy.
Drussi – przeciwieństwo Nathaniela, energiczna, wyszczekana, ale w gruncie rzeczy sympatyczna.
Artham – mądry, ułożony, nieco chłodny, budzący respekt i dystans. Stanowi parę dla Nathaniela.
Arcykapłanka Viridiel – archetypiczna, sympatyczna, energiczna babcia, ale również niesamowicie inteligentna i spostrzegawcza, stanowi parę dla Drussi.
Baalderic – główny zły. Zły do szpiku kości i, jako taki, niepotrafiący kochać, liczy się dla niego tylko władza.
Matka Nathaniela – przeciwieństwo Baalderica, uosobienie dobra.
Ze względu na ten schemat bawiam się nieco widma tróloffu ex machina, by nie rzec instant, między Nathanielem i Drussi, którego widmo pojawia się już w rozdziale trzecim, bo przecież nie bez przyczyny istnieje to powiedzenie, że przeciwieństwa się przyciągają. Tym bardziej, że w pewnym momencie zasugerowałaś, że między Arthamem a Viridiel coś kiedyś się wydarzyło, najprawdopodobniej jakaś romansowa historia. I jakoś nie mogę nie myśleć, że skoro dwójka głównych bohaterów jest ich młodszymi odpowiednikami, to historia musi się powtórzyć.

Zbierając to wszystko zusammen do kupy: Twoje opowiadanie jest naprawdę dobrze napisane. Kwiecistość początkowych rozdziałów jest oczywiście nieco irytująca, natomiast później sytuacja zdecydowanie się poprawia. Pomijając to, masz ładny styl, robisz niewiele błędów, tekst ma przyjemny rytm i akcję, która wciąga. To, co kuleje, to świat przedstawiony, chociaż starasz się to przykrywać interesującymi wątkami. Niektórzy bohaterowie nieco trącą kliszą, ale nie w sposób rażący. Piszesz z humorem, z wyczuciem, masz niezły warsztat… Mimo to ciągle musisz nad tym tekstem pracować, co do tego nie mam wątpliwości, bo opowiadanie ciągle potrzebuje poprawek. Szczerze mówiąc, Serce ognia jest za dobre na trzy i za słabe na cztery. W związku z tym uchylam się od wystawienia oceny końcowej: niższa byłaby krzywdząca, wyższa, ze względu na braki w kreacji świata, zawyżona.


PS. Wiem, że nie oceniam według kolejki. Postanowiłam, że przynajmniej do wakacji ocenię jedynie blogi krótkie, dopiero później zabiorę się za te dłuższe, którym w tym momencie zupełnie nie mogę poświęcić czasu. Przepraszam czekających w mojej kolejce autorów, ale moje oceny będą się nieczęsto pojawiać. 

6 komentarzy:

  1. Przepraszam za niemerytoryczny komentarz, ale gif z Samem mnie urzekl :D <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kocham go, odkąd go zobaczyłam przypadkowo ze 2 dni temu na Tumblr :D

      Usuń
  2. Wow. Dziekuje za ocene. Uwagi pozostawie dla siebie. :) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oh wow, tak sobie czytam kolejny raz moją ocenkę, puchnąc z dumy i nagle patrzę, a tutaj komentarz brzmiący jak oschły ból dupy i to jeszcze napisany przeze mnie :O Pewnie nie obchodzą Was wywody neurotyczki, ale muszę sprostować (no muszę, bo kućfa nie zasnę), że enigmatyczny ton mojego komentarza nie wynikał z powodu tego, że odczuwam dupościsk, że dostałam tylko między czy a czteły i Broz nie zauważyła, że jestem trzecim Proustem, ale to wynikało z lekkiej intoksykacji, gdy po raz pierwszy czytałam ocenę! Moje "wow" miało znaczyć "Ojezudostałamwysokąnotęnamackalnizarazumręzradości", a nie "jezusmarjaweźwyjdźbouraziłaśmojeałtoreczkoweego"... A te uwagi pozostawione dla mnie to były drobiazgi, jako że zgadzam się z prawie wszystkim, co napisałaś i zdawałam sobie częściowo sprawę z pewnych niedociągnięć. Chciałam tylko wyjaśnić parę rzeczy - to nie żadne chrześcijaństwo w moim Uniwersum, tylko luźne bazowanie na Forgotten realms (bardzo luźne, bo prawie nic nie pamiętam stamtąd, mimo że za małolata się zaczytywałam ;P), gdzie są bogowie, ale też jest piekło i niebo i generalnie panteon bogów jest dość spory. Poza tym samo Uniwersum odnosi się bardziej do wymiaru niż do królestwa. Alderoth nie jest siedzibą władcy Uniwersum, ale wolnym miastem rządzonym przez arystokrację, która w nim mieszka... Chyba warto byłoby faktycznie gdzieś to nadmienić w pierwszych rozdziałach, bo zdaję sobie sprawę z tego, że czytelnik w myślach mych nie czyta, choćby bardzo chciał :P Brak kreacji świata wynika z mojej obawy, że zaleję czytelnika zbyt dużą ilością informacji na raz i moja pisanina okaże się nudniejsza niż już jest... Neurotyczne lęki for the win. Aaa, i jeszcze prawie nikt nie wie, kim (lub czym?) jest Drussi, większość plebsu (czyli adeptek i niższych rangą kapłanek) uznaje, że jest po prostu bezpośrednią potomkinią Anayelle, dlatego to raczej normalne, że ją przyjęli do świątyni. Mało kto wie, że ma diablo-chaotyczne korzenie. I co do nierówności społecznych - na Dnie mieszkają brudasy i nieładne humanoidy, zaś elfy jako rasa cywilizowana są ogólne szanowani :P Ok, to chyba tyle, przepraszam za oziębły ton poprzedniego komentarza i przepraszam również za potłuczone pitolenie teraz. Dobranoc i bardzo dziękuję, ale to bardzo, bardzo, bardzo dziękuję za to ocenę, bo bardzo mi pomogła, ale również też podbudowała moje ałtoreczkowe ego. Pozdrawiam!!! PS. Jezu, ale głupoty napisałam, przepraszam kolejny raz, ale jestem zmęczona strasznie.

      Usuń
    2. W każdym razie - o wszystkim, co napisałaś teraz, napisz też w opowiadaniu, bo ja sobie tu puściłam z braku informacji wodze fantazji i zaryzykowałam to chrześcijaństwo w każdym uniwersum. W każdym razie: pędź budować świat natychmiast i nie przejmuj się, że kogoś zalejesz informacjami, bo to przecież ważne informacje :)

      Usuń
  3. Cześć, jest sobota! Lubicie?

    OdpowiedzUsuń