Miejscówka
przyzywającego: Serce ognia
Przedwieczna:
Broz-Tito
Tradycyjnie,
zaczniemy od szaty graficznej: szablon, który wykonała Deneve, jest bardzo
schludny, prosty i ładny. Nie razi po oczach ani nie atakuje zbędnymi
duperalami i innymi wodotryskami. Bardzo oszczędny, co się chwali. Jedyne, co
można by poprawić, to wyświetlanie postów na stronie. Teraz wyświetla się ich
kilka, więc blog ciągnie się i ciągnie, a końca nie widać.
A
teraz przejdźmy już do tekstu, co będę gadać po próżnicy.
Rozdział pierwszy
Nathaniel zagryzł wargi, próbując
stłumić gorące łzy zbierające się pod jego zaciśniętymi powiekami. – Zbędny
zaimek. Skoro zagryza wargi, by stłumić (chociaż czy łzy można stłumić? Płacz i
owszem…), to wiadomo, że pod własnymi powiekami, nie cudzymi.
Cielesne cierpienie zadawane przez
Moc, którą kolejny raz próbował poskromić, w porównaniu do astralnego bólu
paraliżującego umysł chłopca wydawało się zaledwie drobnym prztyczkiem od losu.
– Jeszcze
jeden przecinek po chłopca, bo to
wtrącenie.
(…)przekrzywiając lekko głowę i podpierając
biodra rękami. – To nie biodra się podpiera, tylko ręce
opiera się na biodrach. Co prawda istnieje takie wyrażenie jak „podparł się pod boki jak basza”, tak więc pod boki
podeprzeć się można, „podpierać biodra” brzmi już jakoś kulawo.
Rozdział drugi
Drussi, która utkwiła w nim
zdezorientowane spojrzenie swych wielkich oczu – No,
jakby patrzyła cudzymi oczami to bym się dopiero zdziwiła! +10 do zbędności
zaimków.
Rozdział trzeci
(…)zamknięci w najniższych
komnatach lochów – W lochach nie ma komnat, bo to lochy.
Po ujrzeniu tego straszliwego
fenomenu malującego się na jego twarzy, wolał, aby ów stan rzeczy pozostał
niezmieniony.
To
znaczy, żeby jego ojciec ciągle się tak makabrycznie uśmiechał? Nie sądzę.
(…)na krótki okres czasu – Okres
czasu to pleonazm.
Rozdział czwarty
(…)tętniących blichtrem pałacach - http://sjp.pwn.pl/slownik/2552377/blichtr
Blichtr raczej nie tętni.
Baalderic odkaszlnął, czując plwocinę
gromadzącą się w gardle – Plwocina to ślina zmieszana ze
śluzem i jako taka w gardle gromadzić się nie może.
(…)oddaniem i uwielbieniem
hołubionych przez tłuszczę na mędrców i proroków – Nie
istnieje taka łączliwość jak hołubić na.
Rozdział piąty
„(…)osunęła się prosto w odmęty
kipiącej lawy” – Lawa nie kipi.
Tak wiele wątków naszej historii
mogło potoczyć się inaczej – Toczące się wątki brzmią
cokolwiek kulawo.
kręcąc konwulsyjnie głową – Konwulsyjnie?
http://sjp.pwn.pl/szukaj/konwulsyjnie
i wetkniętymi weź łyżkami – Weń.
strzępki rozmów wyraźnie dotyczyły
jego osoby – Argh! Ten zwrot jest straszliwie
pretensjonalny. I żeby nie było, że znów linkuję tekst Fedorowicza, dziś
Mazurek: http://blog.rp.pl/mazurek/tag/moja-osoba/
sprawiało mu niemal cielesny ból – Zwykło
się mówić fizyczny.
Rozdział szósty
szykowali się do zasunięcia
starożytnej wierzei – Wierzei nie można zasunąć: http://sjp.pwn.pl/haslo.php?id=2536247.
Poza tym wyraz ten ma tylko liczbę mnogą, a więc starożytnych, a nie starożytnej.
Nathaniel odwrócił się, spoglądając
spod kaptura na ogromne, spiżowe wrota bramy Alderoth rysujące się ostrymi
liniami na tle granatowiejącego nieba. Lada chwila miała wybić Godzina Nocnej
Straży, toteż uzbrojeni strażnicy prężnie szykowali się do zasunięcia starożytnej wierzei. Ostatnie powozy
opuszczały w pośpiechu teren miasta, popędzane zniecierpliwionymi okrzykami
kończących wieczorną służbę wartowników. Podkute kopyta krępych koni
pociągowych wystukiwały nierówny rytm na kostkach brukowanego, szerokiego
traktu; gdzieś donośnie świsnął bat woźnicy, gdzie indziej zapłakało niemowlę.
Chłodny półmrok przylgnął do chropawego, kamiennego muru ciasno okalającego
miasto.
Nathaniel odruchowo ścisnął mocniej
wodze jabłkowitej, łagodnej klaczy; wysokie na czterdzieści stóp, starożytne ściany zdawały się łypać na
niego nieprzyjaźnie, jakby miały mu za złe to, iż właśnie opuszczał miejsce, w
którym dorastał.
Starożytny mechanizm bramy zaskrzypiał
przeraźliwie, poruszony siłą mięśni strażników; wrota drgnęły ledwo
zauważalnie, po czym majestatycznie powoli zasunęły się, ostatecznie
zatrzaskując się z donośnym hukiem.
Pogrubienia
moje. Aż dziwię się, że strażnicy, wozy i klacz też nie byli starożytni.
Postanowił nazwać ją Eireann,
imieniem smoczycy o srebrnych łuskach z legendy Ludu Starszych. – Jak
wyglądają srebrne łuski z legendy? Posypał się sens, oj posypał.
Starszy dłuższy moment trwał
nieruchomy z obliczem nakierowanym
na południe, po czym skierował się
na północ. Gdy skierował się w
stronę wschodu, chłopiec podniósł się znad ognia i, zafascynowany, zbliżył się
do kapłana.
Powtórzenia.
Salwa gorących, słonych łez
spłynęła ponownie po policzkach Drussi, gdy wybuchła płaczem. – Płynąca
salwa to bardzo kulawa metafora.
Gęste opary szarej mgły okalały
zielonożółtą przestrzeń prerii aż po przełamywany nieśmiałym błękitem granat
wschodniego horyzontu – Nie ma czegoś takiego jak wschodni
horyzont. Jest prawdziwy, astronomiczny, topograficzny, ale nie wschodni.
Horyzontu nie określa się kierunkami świata, bo to sprzeczne z jego definicją.
Rozdział siódmy:
sen przepełniony po brzegi – Albo
przepełniony, albo wypełniony po brzegi. Jak coś jest
PRZEPEŁNIONE, to zdecydowanie ponad brzegi.
Podsumowując:
Błędów,
jak widać, było raczej niewiele. Co do stylu, to najchętniej określiłabym go
mianem, hm, zbyt kwiecistego. To nie tak, że był kulawy, egzaltowany,
mniszkowaty czy coś… Był po prostu kwiecisty, szczególnie między pierwszym a
czwartym rozdziałem, później zaczęło się to nieco uspokajać. Kwiecistość
twojego stylu charakteryzują przymiotniki. W tekście aż roi się od
przymiotników, każdy rzeczownik musi mieć co najmniej jeden epitet. Co prawda
nadawało to tekstowi swoisty, miły, nieco usypiający i otępiający bogactwem
rytm, ale jednocześnie sprawiało wrażenie, że nie bardzo wiesz, co masz
opowiedzieć. Zanotowałam sobie nawet „w cholerę przymiotników, mało treści”. Pozwól, że zapytam: istnieje jakieś niepisane
prawo koniecznego dopisywania epitetów do wszystkiego? Bez tego batożą rzepą
czy coś? Przykładowy fragment:
– Hańba – powtórzył dobitnie Baalderic, samą swą gniewną aurą sprawiając, że Nathaniel
jeszcze mocniej niż zwykle pożałował, że w ogóle ośmielił się zaistnieć. –
Istna hańba! – dodał głośniej, a echo jego tubalnego
głosu ponownie rozeszło się echem po ogromnej
przestrzeni Sali Ćwiczeń. Jego twarz, ledwie widoczna zza gęstej, kruczoczarnej brody, przybrała
odcień najszczerszego szkarłatu. Zamaszystym ruchem odwrócił się w
kierunku zdobionych odrzwi i bez
słowa ruszył w ich stronę; jego szeleszcząca
magią, przetykana nićmi Mocy [to znaczy w zasadzie
jaka? Na taką niedookreśloność cierpi tu sporo opisów] szata trzepotała z pogardą,
gdy jej budzący respekt graniczący z przerażeniem właściciel
mknął w stronę wyjścia.
Nathaniel stanął na drżących nogach, nie bez trudu
zachowując równowagę, po czym z westchnieniem przyjrzał się swym dłoniom;
stanowczo potrzebował uzdrowienia. Uspokoił oddech i przymknął oczy, tłumiąc
szloch próbujący wyrwać się przemocą z jego gardła. Czuł ulgę, dziką, nieadekwatną ulgę; odczuwał ją
za każdym razem, gdy ojciec się od niego oddalał po odniesionej porażce i
zamykał się w swym gabinecie, by choć na chwilę zapomnieć, że jego pierworodna
– i najprawdopodobniej jedyna – latorośl to żałosne beztalencie, które z czystej
przyzwoitości nawet w snach nie powinno dopuszczać się fantazjowania na temat
przejęcia schedy po swym niestworzenie
potężnym ojcu.
Chłopak drgnął lekko, gdy straszliwy
huk zatrzaskiwanych z ogromną siłą wrót prowadzących do północnej wieży
rozszedł się ogłuszającym echem po
krętych korytarzach zamku. Pozwolił sobie na ciche westchnienie; po tak sromotnej klęsce raczej nie zapowiadało
się na to, by Baalderic zechciał opuścić swój azyl przez co najmniej dwa
tygodnie.
Nathaniel zerknął na swoje potwornie poparzone dłonie; skurczył
lekko palce lewej ręki, co zaowocowało falą przenikającego cały umysł, straszliwego bólu. Przymknął oczy i
szepnął kilka słów pomniejszego zaklęcia. Białe zwoje bandażu miękko zmaterializowały [już
pomijam, jak coś może materializować się miękko!] się nad jego dłońmi i gładko
splotły się wokół poparzeń, przynosząc krótkotrwałe
ukojenie. Niestety, czar ten nie mógł pomóc mu na dłuższą metę; potrzebował pomocy znającej się na uzdrawianiu
kapłanki. Ukrył zabandażowane przedramiona czarnymi
rękawami swej skromnej szaty adepta,
po czym skierował się ku wyjściu.
Wszystkie
pogrubione słowa to informacje, które pojawiły się w tekście już wcześniej,
tylko w innej formie, albo będą za chwilę powtórzone, albo w ogóle są zbędne.
To sprawia wrażenie, jakbyś kręciła się w kółko, jakbyś nie wiedziała, jak
wydostać się z tej sceny do następnej, więc ciągle powtarzała to samo, mając
nadzieję, że jakoś to samo przyjdzie.
Czytając,
miałam wrażenie swoistego wodolejstwa, jakbyś dostawała jakieś wynagrodzenie od
wierszówki – nieważne, o czym, ważne, że dużo. Jednocześnie wszystko, co
opisywałaś, było na swój sposób nijakie, ale to z pewnością bardziej wina
kulejącej ekspozycji świata i schematycznych bohaterów. Ale o tym za chwilę.
Zacznijmy
od przedstawienia świata. Rzecz dzieje się, do pewnego momentu, w mieście
Alderoth, które jest, jak się zdaje, siedzibą władzy i stolicą Uniwersum. Na
Uniwersum składa się kilka krain, na których nazwach można sobie zawiązać język
na supeł – cóż, takie niepisane prawo fantasy, im bardziej fantazyjna nazwa,
tym lepiej. Problem w tym, że czytelnik nie jest w stanie nijak tego odnieść do
świata przedstawionego: rzucasz nazwą, uznając, że na razie tyle wystarczy. Czy
ta ziemia jest na północy, na południu, na zachodzie – nieważne. Ważne, że
jest, jakby to załatwiało ci problem kreacji świata (hint: nie załatwia). To
działanie na zasadzie: „patrzcie, taki mam bogaty świat, tyle nazw
wymyśliłam!”. Nie pokazujesz tego
świata czytelnikowi, tylko o nim mówisz.
Być może za wcześnie jest, by ostatecznie zadecydować, że wymienione
miejsca nie odegrają już nigdy żadnej roli (no nie mam szklanej kuli, na
szczęście), natomiast na pewno nie jest za późno, by dać temu światu to, czego
mu brak: stworzyć mu historię. Nie
wyjaśniasz, dlaczego coś się dzieje ani dlaczego to możliwe, kto rządzi, jak
rządzi, a kto rządził przed nim, jaką rolę w rządzeniu ma magia, co się wydarzy
po śmierci Baalderica z państwem, czy ktoś przejmie władzę, czy będzie wojna?
Nie zrozum mnie źle, to całkiem fajnie, że wrzucasz czytelnika w środek jakichś
wydarzeń i stopniowo odkrywasz przed nim historie poszczególnych bohaterów,
robisz to umiejętnie, stylowo powiedziałabym, aż szkoda, że nie robisz tego ze
światem przedstawionym. Dlaczego w kwestii tego nowego a nieznanego innym
świata stawiasz czytelników przed faktem dokonanym: tu macie świat, to świat
magiczny, poszczególne części i miasta mają skomplikowane nazwy, fin. Nic
więcej. Żadnego tła, żadnego podkładu, żadnych korzeni dla bohaterów.
W
twoim opowiadaniu tak naprawdę nie ma ani strzępka pewnej i potwierdzonej informacji, jak w zasadzie wygląda to
Uniwersum, skąd się wzięło, kto w nim mieszka i gdzie mieszka. Nie wiadomo też,
jak wyglądają stosunki społeczne, prawne. Czy to pseudośredniowiecze czy też
nie. Opis dzielnicy zwanej Dnem sugerowałby ogromne niesprawiedliwości
społeczne, szczególnie w przypadku nieludzi, natomiast pozycja Arthama i
zachowania wieśniaków względem półludzkiej uzdrowicielki z ostatnich rozdziałów
sugerują natomiast coś zupełnie odwrotnego. Tym bardziej, że istnieje społeczne
przyzwolenie na związki bosko-ludzkie czy bosko-demonie, a dzieci z takich
związków są dopuszczane nawet do religijnych szkół i uczone na kapłanki, a to,
jakby nie patrzeć, zawód swoistego zaufania społecznego, a do tego z pewnością
prestiżowy. Jak to w końcu jest z tym społeczeństwem w twoim świecie?
Poza
tym pojawia się jeszcze kwestia religii: wierzenia w twoim świecie są strasznie
nieuporządkowane. Na początku dowiadujemy się, że w Uniwersum istnieje kult
pewnej bogini. W czasie wizyty w Dnie, Nathaniel natyka się na posągi jakichś
innych bożków. A na sam koniec dowiadujemy się, że Artham jest kapłanem bóstwa
męskiego, boga, o którym mowy wcześniej nie było. A jakby tego było jeszcze mało, dostajemy
także demony i stare, dobre, znane piekło, do tego z dantejskimi kręgami. Chrześcijaństwo
w każdym uniwersum?
Od
Sasa do lasa: trochę mitologii (związki bogów z ludźmi), trochę politeizmu,
trochę chrześcijaństwa. I w zasadzie nie wiadomo, jak to działa: kulty
współistnieją, rywalizują, istnieje kult państwowy, czy też państwo się do tego
nie miesza? Kolejne pytanie: jak każda z tych religii działa? Na czym polega? Ile jest świątyń?
Czy jest tylko jedna, wspomnianej bogini? Bo jak na razie dostaliśmy tylko
obrazki modlących się uczennic, przyszłych kapłanek, niewiele więcej.
Wiesz
już, że świat przedstawiony domaga się porządnego dopracowania – albo i nawet
przenicowania, ponieważ z opowiadania na razie nie można się dowiedzieć zbyt
wiele. Wiesz też, że fajnie i sprawnie skonstruowałaś swoich bohaterów, i to mi
się w twoim tekście spodobało najbardziej – w końcu kreacja bohaterów to nie
taka łatwa sprawa. Nie zmienia to jednak faktu, że i do nich mam nieco
zastrzeżeń.
Widzisz,
wszyscy tam funkcjonują na zasadzie przeciwieństw. Nie ma między nimi żadnej
formy pośredniej. Wygląda to trochę tak, jakbyś zebrała podstawowy zestaw cech,
zarówno tych dobrych, jak i złych, a potem obdzieliła nimi po równo wszystkich
bohaterów, co odrobinkę hamuje czytelnika: mając tak jasno określone granice,
dokładnie od początku wie, kto jest kim, kto ma budzić sympatię, a kto ma być
szwarccharakterem, nie pozwalasz mu za bardzo ani decydować o jego sympatii,
ani samodzielnie oceniać zachowań bohaterów. A ich podział ten przedstawia się
mniej więcej tak:
Nathaniel
– nieśmiały, zahukany, ale niesamowicie utalentowany, mądry, miły, sympatyczny.
Trochę się jednak boję, że jest skonstruowany tak, by dopasować się do schematu
„od zera do bohatera”. Tym bardziej, że w pakiecie dajesz mu traumatyczne
przeżycia i smutne dzieciństwo. Oraz Dzieło Opanowania Mocy.
Drussi
– przeciwieństwo Nathaniela, energiczna, wyszczekana, ale w gruncie rzeczy
sympatyczna.
Artham
– mądry, ułożony, nieco chłodny, budzący respekt i dystans. Stanowi parę dla
Nathaniela.
Arcykapłanka
Viridiel – archetypiczna, sympatyczna, energiczna babcia, ale również
niesamowicie inteligentna i spostrzegawcza, stanowi parę dla Drussi.
Baalderic
– główny zły. Zły do szpiku kości i, jako taki, niepotrafiący kochać, liczy się
dla niego tylko władza.
Matka
Nathaniela – przeciwieństwo Baalderica, uosobienie dobra.
Ze
względu na ten schemat bawiam się nieco widma tróloffu ex machina, by nie rzec
instant, między Nathanielem i Drussi, którego widmo pojawia się już w rozdziale
trzecim, bo przecież nie bez przyczyny istnieje to powiedzenie, że
przeciwieństwa się przyciągają. Tym bardziej, że w pewnym momencie
zasugerowałaś, że między Arthamem a Viridiel coś kiedyś się wydarzyło,
najprawdopodobniej jakaś romansowa historia. I jakoś nie mogę nie myśleć, że
skoro dwójka głównych bohaterów jest ich młodszymi odpowiednikami, to historia
musi się powtórzyć.
Zbierając to wszystko zusammen do
kupy: Twoje opowiadanie jest naprawdę dobrze napisane.
Kwiecistość początkowych rozdziałów jest oczywiście nieco irytująca, natomiast
później sytuacja zdecydowanie się poprawia. Pomijając to, masz ładny styl,
robisz niewiele błędów, tekst ma przyjemny rytm i akcję, która wciąga. To, co
kuleje, to świat przedstawiony, chociaż starasz się to przykrywać
interesującymi wątkami. Niektórzy bohaterowie nieco trącą kliszą, ale nie w
sposób rażący. Piszesz z humorem, z wyczuciem, masz niezły warsztat… Mimo to
ciągle musisz nad tym tekstem pracować, co do tego nie mam wątpliwości, bo
opowiadanie ciągle potrzebuje poprawek. Szczerze mówiąc, Serce ognia jest za dobre na trzy i za słabe na cztery. W związku z
tym uchylam się od wystawienia oceny końcowej: niższa byłaby krzywdząca,
wyższa, ze względu na braki w kreacji świata, zawyżona.
PS. Wiem, że nie oceniam według kolejki. Postanowiłam, że przynajmniej do wakacji ocenię jedynie blogi krótkie, dopiero później zabiorę się za te dłuższe, którym w tym momencie zupełnie nie mogę poświęcić czasu. Przepraszam czekających w mojej kolejce autorów, ale moje oceny będą się nieczęsto pojawiać.
Przepraszam za niemerytoryczny komentarz, ale gif z Samem mnie urzekl :D <3
OdpowiedzUsuńKocham go, odkąd go zobaczyłam przypadkowo ze 2 dni temu na Tumblr :D
UsuńWow. Dziekuje za ocene. Uwagi pozostawie dla siebie. :) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńOh wow, tak sobie czytam kolejny raz moją ocenkę, puchnąc z dumy i nagle patrzę, a tutaj komentarz brzmiący jak oschły ból dupy i to jeszcze napisany przeze mnie :O Pewnie nie obchodzą Was wywody neurotyczki, ale muszę sprostować (no muszę, bo kućfa nie zasnę), że enigmatyczny ton mojego komentarza nie wynikał z powodu tego, że odczuwam dupościsk, że dostałam tylko między czy a czteły i Broz nie zauważyła, że jestem trzecim Proustem, ale to wynikało z lekkiej intoksykacji, gdy po raz pierwszy czytałam ocenę! Moje "wow" miało znaczyć "Ojezudostałamwysokąnotęnamackalnizarazumręzradości", a nie "jezusmarjaweźwyjdźbouraziłaśmojeałtoreczkoweego"... A te uwagi pozostawione dla mnie to były drobiazgi, jako że zgadzam się z prawie wszystkim, co napisałaś i zdawałam sobie częściowo sprawę z pewnych niedociągnięć. Chciałam tylko wyjaśnić parę rzeczy - to nie żadne chrześcijaństwo w moim Uniwersum, tylko luźne bazowanie na Forgotten realms (bardzo luźne, bo prawie nic nie pamiętam stamtąd, mimo że za małolata się zaczytywałam ;P), gdzie są bogowie, ale też jest piekło i niebo i generalnie panteon bogów jest dość spory. Poza tym samo Uniwersum odnosi się bardziej do wymiaru niż do królestwa. Alderoth nie jest siedzibą władcy Uniwersum, ale wolnym miastem rządzonym przez arystokrację, która w nim mieszka... Chyba warto byłoby faktycznie gdzieś to nadmienić w pierwszych rozdziałach, bo zdaję sobie sprawę z tego, że czytelnik w myślach mych nie czyta, choćby bardzo chciał :P Brak kreacji świata wynika z mojej obawy, że zaleję czytelnika zbyt dużą ilością informacji na raz i moja pisanina okaże się nudniejsza niż już jest... Neurotyczne lęki for the win. Aaa, i jeszcze prawie nikt nie wie, kim (lub czym?) jest Drussi, większość plebsu (czyli adeptek i niższych rangą kapłanek) uznaje, że jest po prostu bezpośrednią potomkinią Anayelle, dlatego to raczej normalne, że ją przyjęli do świątyni. Mało kto wie, że ma diablo-chaotyczne korzenie. I co do nierówności społecznych - na Dnie mieszkają brudasy i nieładne humanoidy, zaś elfy jako rasa cywilizowana są ogólne szanowani :P Ok, to chyba tyle, przepraszam za oziębły ton poprzedniego komentarza i przepraszam również za potłuczone pitolenie teraz. Dobranoc i bardzo dziękuję, ale to bardzo, bardzo, bardzo dziękuję za to ocenę, bo bardzo mi pomogła, ale również też podbudowała moje ałtoreczkowe ego. Pozdrawiam!!! PS. Jezu, ale głupoty napisałam, przepraszam kolejny raz, ale jestem zmęczona strasznie.
UsuńW każdym razie - o wszystkim, co napisałaś teraz, napisz też w opowiadaniu, bo ja sobie tu puściłam z braku informacji wodze fantazji i zaryzykowałam to chrześcijaństwo w każdym uniwersum. W każdym razie: pędź budować świat natychmiast i nie przejmuj się, że kogoś zalejesz informacjami, bo to przecież ważne informacje :)
UsuńCześć, jest sobota! Lubicie?
OdpowiedzUsuń