środa, 22 stycznia 2014

0057. skraj-wymiaru.blogspot.com

Miejscówka przyzywającego: Skraj Wymiaru
Przedwieczne: Gayaruthiel, Leleth, próbująca swych sił Delta

Podoba mi się twój szablon, jest elegancki, skromny i czytelny. Jedyne, na co bym zwróciła uwagę, to nieco zbyt mały kontrast między kolorem tekstu i tła.

Rozdział 1

zupełnie nie umiał skupić się na wpatrywaniu się na wytyczoną sobie ścieżkę. – Wpatrywaniu w wytyczoną.

Timothy całkiem lubił swój samochód. Chociaż faktycznie był starszej generacji, to wiernie służył właścicielowi od wielu lat. Dlatego też Timothy’emu wcale a wcale nie podobało się, gdy ktokolwiek mierzył skrzynię biegów wysłużonego autka pełnym politowania spojrzeniem. – Dlaczego akurat skrzynię biegów? Wygląda tak: http://www.infosamochody.pl/p/o/skrzynia_biegow.jpg i we współczesnych nam samochodach nie widać jej gołym okiem z miejsca pasażera. A jeśli chodziło ci o dźwignię zmiany biegów, to ta z samochodów sprzed trzydziestu lat nie różni się znacząco od wpółczesnych. Chyba że była obszarpana i brudna, ale taka mogła być i w nowym samochodzie, jeśli właściciel to flejtuch. Jasne, mamy tu do czynienia z innym światem, podróżami międzywymiarowymi, różnymi planetami, ale jeśli ten samochód ma kosmiczną konstrukcję ze skrzynią na wierzchu, byłoby lepiej, gdybyś go opisała tak, by czytelnik mógł go sobie wyobrazić.

Timothy przyłapał się na sprawdzaniu w lusterku wstecznym, czy jego słuszny obrońca nadal jest czujny. – Słuszny obrońca?

Grunt, że ci byli absolutnie najtańszymi, jakich spotkał. A we współczesnym świecie – zarówno tym, jak i każdym innym – liczył się przede wszystkim pieniądz. – Priorytetem Timothy’ego było przeżycie we względnie dobrym stanie – czy wynajmowanie najtańszych, więc zapewne najgorszych obrońców, nie jest z tym trochę sprzeczne? Chyba że liczył się przede wszystkim pieniądz oznacza nie miał pieniędzy na lepszych?

Pięć minut później obrońca zaczął jednak nucić, a nawet zachęcił tego drugiego, dzieciaka, do nucenia z nim. Na szczęście dzieciak odpowiedział, że nie ma ochoty; nie zmieniło to jednak faktu, iż wystygły termometr w wyobraźni Timothy’ego znowu zaczął się rozgrzewać. – Dlaczego Timothy nie potrafi usadzić tego dzieciaka (irytującego)? W zawodzie jest od dwudziestu lat, musiał już wcześniej najmować kogoś do obrony, pewnie byli to zawsze albo amatorzy, albo zbiry – nie nauczył się, jak z nimi postępować? Nie mówiąc już o tym, że jeśli chce uspokajać ludzi, których najął do obrony, to cóż… chyba coś poszło nie tak.

Pracownik idealny miał to do siebie, że musiał się wcześniej przygotować, by za takiego robić na rozmowie kwalifikacyjnej. Zarówno fizycznie – Keith był dumny ze swojego najlepszego garnituru – jak i psychicznie. Długim snem, wyzerowaniem poziomu stresu i temu podobnymi rzeczami. // Keith był absolutnie mistrzowski w zerowaniu poziomu stresu, a w piwnicy miał jacuzzi. W owym jacuzzi pomagały mu zerować poziom stresu rozmaite kobiety: jasnoskóre, ciemnoskóre i te o śniadej cerze, brunetki, blondynki, szatynki i rude, z miseczkami od B do E i łatwymi do ściągnięcia ubraniami. Potem dalej wspierały go w owym zerowaniu przy kolacji i w łóżku, a często kolacji w łóżku. I dalej, całą noc. – To długim snem, czy jednak spędzaniu tej nocy na zerowaniu stresu z kobietami?

Ale Keith ciągle miał urok osobisty i to ten atut zamierzał wykorzystać. Tak sobie postanowił, idąc długim, sterylnie czystym i nieco przypominającym szpitalny korytarzem. // Za drzwiami numer sześćdziesiąt osiem czekał jego przyszły pracodawca. Keith miał wypracowane bólem i potem cechy pracownika idealnego i, w ramach asa, urok osobisty. Postanowił wygrać tę walkę. – Niepotrzebne powtórzenie.

Machinalnie umył ręce pod kranem, nadal wpatrując się w lustro i próbując zidentyfikować, dlaczego naprawdę nie umie całkiem wyzerować poziomu stresu. – Zidentyfikować to nie jest dobre słowo w tym kontekście. A wyzerowanie poziomu stresu powtarzasz już któryś raz z rzędu, spróbuj użyć jakiegoś zamiennika, na przykład zrelaksować się albo odprężyć.

Rozdział 2

Keith miał rację, mówiąc, że lepiej żeby potrawy były rozstawione. Mogliby się zająć jedzeniem, odkładając tę rozmowę na później, a tak, wobec alternatyw, musieli rozmawiać teraz. – Wobec jakich alternatyw, czego? Ponadto alternatywa to jest jedna z dwóch opcji.

Terrence przez lata wystosował owe siedem przedmiotów jako najlepiej służące hipnotyzowaniu, z jakimi zetknął się w życiu. – Wystosować można pismo urzędowe.

Mężczyzna wydawał się starszy i lepiej odżywiony od młodszego kolegi. I z tego, co słyszał Millour, był również znacznie słabszy i mniej przydatny. A mimo to to właśnie on stanowił silniejsze ogniwo. Takie obserwacje wysnuł Timothy, a on potrafił obserwować. – Wydaje mi się, że nawet ktoś pozbawiony zmysłu obserwacji umiałby wysnuć takie wnioski, będąc w sytuacji takiej jak Tim.

Podniosła go, otworzyła klapkę, stwierdziła brak wiadomości, spróbowała zatelefonować – nic z tego, zamknęła – i w tym momencie komórka zadzwoniła. // Catherine odetchnęła z ulgą, widząc znajome imię na wyświetlaczu, i odebrała. – Kurczę, niby poruszamy się pomiędzy obcymi światami i różnymi planetami, ale obcy i tak mają komórki z wyświetlaczem, telewizję, krzesła obrotowe, laptopy… Niczym ich rzeczywistość nie różni się od naszej, ziemskiej, i to tej z końca dwudziestego wieku. Brakuje poczucia obcości, inności. Jakie są szanse, że planeta w innym układzie będzie kropka w kropkę taka sama jak Ziemia?

Diago często bywał zirytowany swoją pracą i zachodzącymi w niej codziennymi sytuacjami, ale w gruncie rzeczy ją lubił. Gdy coś przerywało rutynę, zwykle w tym uczestniczył. – Jeśli irytowały go codzienne zdarzenia, przerwanie rutyny powinno go raczej cieszyć? A jednak nie wyglądał na zadowolonego podczas rozmowy telefonicznej.

Catherine akceptowała to, starała się prowadzić życie towarzyskie, a ostatnio zaczęła nawet myśleć o udzielaniu korepetycji, skoro rok akademicki humanistyczny póki co przerwały wakacje. – Tylko humanistyczny? Dlaczego?

koszulka z protekcjonalnym napisem, wskazująca na traktowanie całego świata z pobłażaniem przez właściciela protekcjonalny «traktujący innych z wyższością i pobłażliwą przychylnością; też: świadczący o takim traktowaniu» – niby się łapie pod drugie znaczenie, ale raczej nie jest to najbardziej fortunne sformułowanie.

Rozdział 3

Zupełnie tego nie rozumiała, przecież wszystko w jego wyglądzie dopełniało przystojności – Dopełnianie przystojności brzmi koślawo.

Marcia słyszała niedawno, że to cecha nowożeńców, iż zachowują się jak szalenie zakochani w sobie uczniowie. Ona jednak miała nadzieję, że to, co łączy ją i Andresa, nie skończy się nigdy. Chciała spędzić z nim resztę życia, tak jak dotąd spędziła te lata, które pamiętała. – Spędziła z nim całe dzieciństwo?

Marcia dalej śmiała się cicho, ale przestała, gdy otrzymała całus w usta. Całus był ostateczny. (...) Andres uśmiechnął się do niej. Zarzuciła mu ręce na ramiona i pocałowała go jeszcze raz. – Ostateczny? Przecież zaraz po nim następuje nowa fala czułości.

Znajomi Andresa czasami mówili, że Marcia zachowuje się, jakby dopiero co przyszła na świat.
Nie przeszkadzało jej to – przecież poniekąd mieli rację. – Słucham? Jeśli jest to gatunek kosmitów, którzy jednego dnia się rodzą, a drugiego osiągają pełnię dojrzałości, należałoby o tym wspomnieć. Ale jeśli są jak normalni ludzie, nie rozumiem, co mogłaś mieć tu na myśli. Amnezję?

Myślę, że od następnego pewne rzeczy zaczną powolutku być jeszcze jaśniejsze, niż są teraz. – Jeszcze jaśniejsze? Kurczę, jak do tej pory ciężko się połapać, o co tu chodzi i co się dzieje. Moim zdaniem wciąż jest całkiem ciemno.

Rozdział 4

Kobieta znowu chciała mu pomóc, ale Keith pomachał przed sobą rękoma w obronnym geście. Szkoda bardzo. Nie potrzebował pomocy, i tak już nieźle dał do pieca. – Nie wiem, co chcesz przekazać tym fragmentem. Czego bardzo szkoda? Co było takiego złego, że oparł się na kobiecie, która chciała mu pomóc, co chyba należało do jej obowiązków służbowych?

w ich okolicy znajdowała się plakietka z czarnym szlaczkiem przy górnej krawędzi, imieniem kobiety (Yanine) i napisem „początkująca”. Po dłuższej chwili obserwowania piersi i plakietki mimochodem Keith skonstatował nawet, że czarny szlaczek układa się we wzór symboli, które musiały być alfabetem gorriolpółnocnym. Byłoby to logiczne – „początkująca” i imię kobiety były w końcu napisane po retoriańsku. Kobieta, widząc, że już mu lepiej, wskazała mu dłonią wyjście z sali, mówiąc kilka kolejnych słów, z których Keith zrozumiał tylko swoje imię i nazwisko – a i to ledwo, bo zostały wypowiedziane z naprawdę okropnym akcentem. – Keith potrafi odczytać imię i stopień, czyli zna jeden z języków obowiązujących na lotnisku. Dlaczego więc osoba nosząca tę plakietkę uparcie zwraca się do niego w zupełnie innej mowie?

Gorriola jest pierwszym światem, w którym czuć sugestię obcości.

Ten gość był słowotwórcą – to jest, realizatorem. „A właściwie, kogo to obchodzi, to wszystko jeden pies!”. Tak czy inaczej, do Keitha powoli docierało, że powinien traktować podobnych ludzi podejrzanych w sposób magiczny z rezerwą. – W którym jesteśmy teraz fragmencie opowieści? Jak długo panowie się już znają? Te ciągłe przeskoki czasowe i flashbacki wprowadzają mnóstwo zamieszania.

„Czy mógłby mieć coś wspólnego z…”. // Coś by pasowało. Obaj byli słowotwórcami, obaj byli dziwni, obaj przyszli praktycznie rzecz biorąc znikąd. // „Ale mimo wszystko to mógłby być przypadek”. – Co mogło być przypadkiem? Ten typ, który próbował zamordować Keitha? Przecież kilka akapitów wcześniej Hanael przyznał otwartym tekstem, że był to zabójca polujący na niego.

Musiał trochę ochłonąć, jego wyobraźnia powoli zaczynała wchodzić na te poziomy siły, których u siebie nie lubił, a przez które w dzieciństwie uwierzył koledze ze szkoły, że nauczyciele w Retorianie to androidy i można ich wyłączyć poprzez klepnięcie w tyłek. – Co to są poziomy siły wyobraźni?

Wtedy łatwiej było mu irytować się poważnie przez całą aurę tajemniczości, owiewającą Hanaela jak jakaś bryza nadmorska. – To nie jest zgrabne porównanie.

— Z zaklęciem językowym. Łatwiej znalazłbyś pracę, i zaaklimatyzował się, i— // — Hanael. — Hanael umilkł. — Zamknij się. // — I w związku z tym krócej siedziałbyś siostrze na głowie — skończył Hanael. – O jakim siedzeniu siostrze na głowie mówimy, skoro tkwią w hotelu w zupełnie innym świecie? Czy chodzi o to, że Hanael wie, że Keith chce uzyskać od siostry pomoc – i zdaje sobie sprawę, że Keith nie jest z tego zadowolony? Dobrze byłoby rozwinąć ten fragment, by czytelnik nie miał wątpliwości.

Rozdział 5

Poza tym robiłby natomiast to, po co faktycznie tu przybyli. – A po co przybyli? Ciężko wczuć się w sytuację osób, które są dla nas obce, ciężko przeżywać czyjeś losy, gdy są podawane w tak enigmatyczny sposób.

A Raziel, jeśli Hanael dobrze liczył jego możliwości magiczne, mógł tu przybyć dopiero za kilka dni. – Może lepiej dobrze oceniał. Dobrze liczył jest błędne w tym kontekście.

Bądź co bądź, gdy Hanael skrył się w Arhn, Raziel szukał go całe dwa lata (...) dalej wieść swoje życie z dnia na dzień i od świata do świata, jak przez już przeszło… trzy lata swojego życia? // „Tak, ostatnio minął trzeci rok”, pomyślał Hanael i ta myśl go zaskoczyła. Miał wrażenie, jakby minęło znacznie więcej czasu. – Okej, trzy lata ucieczki, z czego dwa lata samotnie w Arhn. Ile czasu spędził z Keithem? Kilka miesięcy? Jeśli tak, to co Keitha tak szybko wyniszczyło?

Hanael siedział w siadzie skrzyżnym na fotelu – siedział w siadzie, naprawdę?

Zaklęcie, którego użył, wcale nie było trudne – nie wykorzystywane na ludziach. Ale serce potwora było znacznie większe, a ciało dużo twardsze. – Trochę niezgrabnie wyszło. Może lepiej: nie, kiedy było wykorzystywane na ludziach?

gdy Millour poruszał się już tak wolno, że zmierzch zaczął zapadać, Hanael musiał mu pomóc – Z tego wynika, że zmierzch zapadał, bo Millour był wolny. Zły związek przyczynowo-skutkowy.

Jeden mówił Hanaelowi, że musi stąd uciec, musi resztką sił wykonać zaklęcie teleportacji i przedostać się do domu – Jeśli ma taką możliwość, dlaczego nie skorzystał z niej pod drzewem? Mogliby wtedy unieść cały plecak żelastwa bez narażania się na niebezpieczeństwo.

Gdy w Arhn zajmował się dokładniejszą analizą zaklęć – nie chodziło nawet o to, że nie miał do roboty nic bardziej absorbującego, chociaż nie miał; po prostu to lubił – zauważył, że dzielą się na dwa rodzaje. Te, które cały czas czerpały siłę z realizatora, aż do zrezygnowania z nich – Zrezygnowania z sił? Zrezygnowania z zaklęć?

Co tak przeraża Hanaela w Radavie i dlaczego? Zgaduję, że chodzi o możliwą wizytę Raziela, ale przecież dopiero co było wspomniane, że powinno upłynąć jeszcze sporo czasu, zanim Ten Zły odnajdzie tę planetę. Skąd więc te lęki?

Rozdział 6

Leżała na plecach, wzniesienie w kołdrze wskazywało, że zgina kolana, a ręce rozłożyła na wznak – Na wznak, czyli na grzbiecie, kiepsko pasuje do rąk.

Kuchnia, do której wszedł Sol, poza niskim sufitem miała niewielkie okno z firanką w zielono–białą kratkę, małą kuchenkę gazową ze stojącym na niej garnkiem, wysoką, wąską lodówkę i stół nakryty ceratą kolorami stosowną do firanki. – Na pewno chodziło o firankę, a nie o zasłonkę?

Między mieszkaniami na piętrze nie było podłogi, drzwi obu miały przed sobą tylko małą jej przestrzeń, odgrodzoną od próżni prętami przypominającymi te balkonowe. – Podłogi nie było, ale jednak była, tylko mała.

Rozdział 7

Skrzywił się. Fakt faktem, nie był znakomitym kłamcą i zawsze miał problemy z grą i wszelkim udawaniem (wyjątki miały miejsce, gdy w grę wchodziły atrakcyjne kobiety) – Zaraz zaraz, a te wcześniejsze wzmianki o dopracowanych uśmiechach i robieniu dobrego wrażenia podczas rozmów kwalifikacyjnych, to co?

― Ja także ― stwierdził Solomon, zerkając do pudła. ― W jakich okolicznościach…? // Millour siadł w fotelu, zupełnie spięty, i nawet nie usłyszał pytania. Dopiero kiedy Solomon podkreślił je poirytowanym spojrzeniem, rzuconym w jego kierunku, wymamrotał: // ― A tak, tak… jak zwykle. – Skoro nie usłyszał pytania, skąd wiedział, co odpowiedzieć?

Przez chwilę poczuł żal. Nie zdążył pożegnać się z Kyranem tak, jak należało się żegnać z wieloletnim przyjacielem. Tylko zadzwonił. Wyjaśnił wszystko chaotycznie. Ale przecież nie miał wyjścia. – To jest pierwszy raz, gdy ktokolwiek wspomina o Kyranie, mimo wszechobecnych flashbacków. Jeśli naprawdę byli bliskimi przyjaciółmi, Keith powinien o nim myśleć częściej i wcześniej.

― Z Retorianu ― wypalił natychmiast Keith i widząc pogłębiającą się niechęć w jej spojrzeniu, spróbował się uśmiechnąć. W zasadzie nie uśmiechał się chyba przez cały poranek, co dziwne, bo całkiem to lubił. // Jego uśmiech zwykle w jakiś sposób ruszał kobiety. – Keith ma hyzia na punkcie uśmiechów. Jeśli było to zamierzone, to spoko.

― Nie wiem, bardziej interesuję się krajem niż dynastią… ― zawahał się ― jej starszy brat został wyklęty. Romans z jakimś lewicowym politykiem z Loquieronu. // ― Coś takiego jest tu zakazane? ― zdziwił się Keith, nabierając nagłego przekonania, że Vinteropia to pod pewnymi względami bardzo staromodny świat. – Prehistoryczny komputer go o tym nie przekonał, ale uprzedzenia społeczne już tak?

Jeśli jesteś Flanderianinem z dynastii i schodzisz się z kimś z Loquieronu, do tego lewicowcem, do tego facetem, to tak. Wszystko to razem składa się na bycie nieoficjalnie zakazanym – Stajesz się nieoficjalnie zakazanym człowiekiem? Jak człowiek może być zakazany?

Hanael poderwał głowę, wyrwany z książki, i spojrzał na obraz. // ― Nie kojarzę go ― oświadczył. // ― To cztery strefy ― wyjaśnił Keith krótko. // Hanael skojarzył. – Wtem! Poczucie humoru. O ile samo w sobie to fajnie wygląda, o tyle jest nieco dziwne na tle śmiertelnej powagi reszty tekstu.


Największy problem, jaki mam z twoim opowiadaniem, jest niestety subiektywny: nie wciągnęło mnie. Próbowałam znaleźć jedną, konkretną przyczynę tego stanu rzeczy, ale chyba jednak składa się na to kilka pomniejszych powodów:

1. Poszatkowanie chronologii. Tekst pisany normalną czcionką przerywany jest tekstem pisanym kursywą, która ma pomóc czytelnikowi odróżnić retrospekcję od teraźniejszości. Flashback nie jest jednak jednorazowym zjawiskiem, pomagającym nakreślić tło głównej historii. Zajmuje tyle samo czasu antenowego co najnowsze zdarzenia. Samo w sobie nie byłoby to złe, ale końcowy efekt piętrzy się w połączeniu z numerem dwa, czyli:

2. Co akapit nowa postać. Sam początek jest prowadzony z punktu widzenia Timothy'ego, który nie pojawia się już później w postaci innej niż marginalnych wzmianek innych bohaterów. Następnie poznajemy Hanaela i Keitha, których przygody stanowią oś całej historii. Pojawia się Terrence i Violet, którzy póki co nijak nie łączą się z parą głównych bohaterów – jedynym punktem wspólnym jest rodzaj magii, z której korzystają. Dalej jest jeszcze Millour, siostra Terrence'a i jej chłopak, siostra Keitha, (przyszły) mąż siostry Keitha, Marcia i Andres Sellevegan (którzy znikają tak nagle, jak się pojawili), Sarah – nabywczyni złomu, jej zleceniodawcy, Solomon i Dave, nie wspominając o nemezis Hanaela – Michale i Razielu. Epizodycznie wspominasz o Abelle i Dionie, których historia pewnie miała czemuś służyć, mam zresztą nadzieję, że wrócą jeszcze, by metaforycznie ugryźć Hanaela w tyłek – póki co jednak musieli się zadowolić jednym, krótkim fragmentem. Wszystkie te postaci i ich historie upchnęłaś na przestrzeni siedmiu rozdziałów, w oderwanych od siebie fragmentach porozrzucanych w czasie. Sprawia to, że nie sposób wczuć się w historię. Czytelnik potrzebuje jakiejś kotwicy emocjonalnej, by móc zacząć się przejmować, u ciebie tego zabrakło.

3. Styl. Na szczęście z biegiem czasu się poprawia, ale sam początek był bardzo trudny do strawienia z powodu przekombinowanych zdań:

Właśnie po raz kolejny w swoim życiu doszedł do wniosku, że mimo wszystko żałuje, iż nie wybrał zawodu księgowego czy innego równie spokojnego i nie zmuszającego do wyłaniania się z zamkniętych przestrzeni. Teraz jednak na zmianę wykształcenia było za późno o co najmniej dwadzieścia lat; Timothy mógł tylko pogodzić się z dziwnymi preferencjami młodszej wersji siebie i doszukiwać się w robocie dostawcy pozytywnych stron. Na przykład tego, iż chyląca się na wietrze trawa po bokach ścieżki, niemalże nagie drzewa o malutkich, zielonoszarych liściach i niebiesko-pomarańczowe niebo składają się na całkiem przyzwoity widoczek za samochodowym oknem. // Przypominającym przy okazji, że już zmierzchało.

Każdy element z osobna jest tu jak najbardziej w porządku, razem jednak, upchnięte obok siebie, przytłaczają i nużą.

Koncepcja wieloświata jest fajna. Może niezbyt innowacyjna – już się z takimi pomysłami spotykałam – ale nadal ciekawa i można z niej coś wyciągnąć. Światy odmienne od siebie i pielęgnujące swoje różnice (światy A i C) mimo wszystko potrafią ze sobą współpracować. Opis klasyfikacji światów był podany trochę za późno. Niby można się od początku domyślać ich stosunków, ale np. to, że światy C są rozwinięte jak A, tylko pod innym względem – nie było wcale oczywiste. Można było pomyśleć, że różni je tylko rozwój technologiczny a nie magiczny.

Dopiero w ostatnim rozdziale zaczynasz tworzyć rozbudowane opisy planet (bo są to planety, prawda? Czy też jednak wszechświaty równoległe?). Lepiej późno niż wcale, ale o wiele lepiej byłoby, gdyby te opisy towarzyszyły nam od początku opowieści. Zanim docieramy do Goriolli, mijamy wraz z bohaterami szereg światów, które z pozoru niczym się od siebie nie różnią. W dodatku ta nagła zmiana podejścia sprawia wrażenie, jakbyś nagle zorientowała się, że coś jest nie tak, i zaczęła to naprędce nadrabiać. Plusa łapiesz za słowotwórstwo, nazwy planet brzmią bardzo dobrze – nie są ani przesadnie udziwnione, ani kiczowate.

Mam sporo wątpliwości w kwestii opisywanych przez ciebie potworów. Piszesz, że drapieżniki w tamtym świecie wyszukują ofiary po tym, że te poruszają powietrze. Dlaczego? Wolą gonić coś, co się szybko porusza, niż skonsumować spokojnie pasące się stado owiec? Czy głodują, kiedy akurat nie ma wiatru lub jest zbyt silny? W innej scenie potwory atakują ludzi, którzy praktycznie stoją pod drzewem (Hanael i Millour), czy oznacza to, że teoria podmuchów była tylko domysłami Timothy’ego? Gdzie zwierzaki przebywają, gdy nie atakują ludzi? W innym wymiarze? W innym miejscu tej samej równiny? Potrafią się teleportować? Są to prawdziwe zwierzęta z krwi i kości, czy wytwory magii? Występuję tylko w tym jednym świecie, czy w różnych? Piszesz o przywoływaniu siły żywiołów, ale równocześnie używasz nazewnictwa z mitologii (mantykory, harpie). Bardzo to mylące.

Hanael to taki biedny dzieciak: cicho mówi, garbi się, najchętniej ze świata by zniknął, ma jakieś nemezis na karku i prawdopodobnie mroczny powód ucieczki ze swojego świata (przypuszczam, że jego świat nie został jeszcze dołączony do wieloświatu). Jest na tyle charakterystyczny, że da się o nim coś konkretnego powiedzieć, przynajmniej jeśli chodzi o charakter (z wyglądu wspomniano tylko, że jest wysoki, młodo wygląda i ma – chyba – długie włosy). Chce znaleźć swojego słowotwórcę i na razie to chyba jedyny cel, jaki mu przyświeca. Ale po co? Żeby zabić Raziela? Osiąść w jakimś świecie D i robić to, co robił na Arhn? Czy też związek między słowotwórcą z realizatorem jest tak głęboko symbiotyczny, że jeden czuje się nieszczęśliwy i niepełny bez drugiego? Co rodzi dalsze pytania; czy jest to zawsze związek dwóch osób, czy też jeden słowotwórca może mieć kilku realizatorów i na odwrót? Mimo że zupełnie nie umiem wczuć się w jego sytuację, dostrzegam, że postać jest zbudowana raczej solidnie i bez wewnętrznych sprzeczności. Nie nadużywa niewyobrażalnej mocy, którą włada, jest lekko aspołeczny i ogólnie sponiewierany przez życie, ma napady paniki. Istnieje spora grupa osób, które lubią właśnie takie postacie.

Keith jest zbudowany jako przeciwieństwo Hanaela. Kobieciarz, dusza towarzystwa, potrafi sprawiać dobre wrażenie, ma obsesję na punkcie sztuki uśmiechu. Niestety, jest kilka rzeczy, które nie grają w jego kreacji. Choćby kwestia kłamstw i oszustw – na początku opowieści piszesz, że jest w tym świetny i wręcz lubuje się w tym, by pod koniec stwierdzić, że jednak kiepski z niego kłamca. Dlaczego Keith wciąż podąża za Hanaelem? Przecież z wycinków dotyczących chwili bieżącej wywnioskować można, że ciąży im wzajemnie swoje towarzystwo. Nie potrafią się dogadać, połowa rozmów prowadzi do kłótni. Na początku Keith towarzyszył Hanaelowi ze strachu, potem ze współczucia, potem… z przyzwyczajenia? Czy ma powody sądzić, że Raziel będzie go tropić na krańcach wieloświata nawet, gdy Hanaela nie będzie już u jego boku? Ostatnio pojawił się nowy powód: Keith szuka słowotwórcy… dla siebie. Dlaczego? Czy to znaczy, że w jakiś sposób stał się realizatorem? Czy to właśnie powoduje u niego wieczny ból głowy? Kiedy do tego doszło i w jaki sposób? Frustruje lektura, która stawia same pytania i nie daje na nie żadnej odpowiedzi.
Dlaczego właściwie Keith zdaje się żywić sympatię do Hanaela? O mało przez niego nie zginął, potem Hanael nadużył jego zaufania, rzucając na niego zaklęcie, przeciwko czemu Keith nie protestował zbyt stanowczo tylko dlatego, że był pod wpływem alkoholu. W dodatku Hanael bardzo wyraźnie coś ukrywa i ogólnie rzecz biorąc nie budzi zaufania.

Postacie poboczne są ogólnie dobrze napisane, widać, że starasz się każdemu nadać odrębny charakter.

Jakim Timothy jest gapą, że przez dwadzieścia lat wykonuje mega niebezpieczny zawód, a nie ma tylu oszczędności, aby móc go teraz rzucić i przekwalifikować się na coś spokojniejszego? Więcej: ciągle musi kupować najtańszych obrońców? Czy praca dostawcy jest tak mało płatna?

Millour wydaje się przede wszystkim przerażony, słabo kłamie i najwyraźniej boi się Solomona i rozmów z Sarą. Wszystkiego się boi.

Terrence jest też dosyć dobrze napisany, jest draniem, ale takim zwyczajnym, codziennym. Wykonuje pracę, którą niezbyt lubi, toleruje swoje otoczenie i ma jakieś tajemnicze konszachty. Pojawiał się jednak w tak niedynamicznych scenach, że ciężko coś o nim ciekawego powiedzieć. Najwięcej mówi o nim jego stosunek do Violet i siostry.

Siostra mignęła zaledwie w dwóch krótkich scenkach. Widzi aury, jest pogodna i trochę dziecinna, ale raczej wesoła. Ma chłopaka i z jakiegoś powodu wygląda mi to na toksyczny związek, może przez nerwowość, z jaką zareagowała na jego nagły powrót. Chłopak ten, Mike, nie wydawał się cieszyć na jej widok, przynajmniej na początku – no i nie zadzwonił do niej zaraz po powrocie, co jednak jest wytłumaczone tajemniczą sytuacją, w jakiej się znalazł. Niestety, nie wiemy jeszcze, w jaki sposób śmierć Maurice'a będzie na niego wpływać.

Violet jest trzecim realizatorem zaklęć, jaki pojawia się w tekście. Poza tym klnie jak najęta i to w jakiś sposób odróżnia jej język od języka reszty postaci. Jest pogrążona w żałobie po swoim słowotwórcy i wydaje się agresywnie nieporadna. Mimo iż nie zrobiła nic złego, panicznie boi się zarówno policji, jak i morderców swojego chłopaka. Zmusza ją to do szukania pomocy u osoby, za którą raczej nie przepada. Terrence, bo o nim mowa, nie powstrzymuje się przed wykorzystaniem jej sytuacji do szantażu i wyciśnięcia osobistych korzyści.
Keith i Hanael wspominają o niej raz mimochodem w rozmowie, co każe przypuszczać, że ich historie są jakoś połączone. Jak? Nie wiadomo.

Skoro już jesteśmy przy Violet… Wszyscy przedstawiciele magii, David, Hanael, Raziel, mają biblijne imiona. Violet nie pasuje do tego wzorca. Maurice też nie. Dlaczego? Czy to ma sugerować, że nauczyli się magii pokątnie (co tłumaczyłoby nerwowość Violet i śmierć Maurycego)? Czy też zmienili imiona po przybyciu na Vintertopię, by wmieszać się w tłum?

Kwestia imion sprawia też, że zastanawiam się, czy gdy Hanael znalazł Davida, zareagował w ten sposób, bo znał Davida osobiście, czy też rozpoznał imię pasujące do wzorca? Czy Hanael szukał w całym wieloświecie konkretnie Davida? Czy też szukał kogokolwiek odpowiadającego jego wymaganiom? Dlaczego Keith upierał się szukać słowotwórcy w półświatku? Czy dlatego, że magia ta jest zakazana? Ale czy wobec tego magowie byliby tak głupi, by próbować prowadzić szemrane interesy i nadstawiać karku?

O Sarze na razie wiemy bardzo niewiele, ot, że stresuje ludzi przez telefon i ma dwójkę dzieci. Nawet o jej dzieciach da się powiedzieć więcej, mimo że jedno z nich nawet nie łapie się na czas antenowy.

Solomon jest tak samo wycofany jak Hanael i najwyraźniej tego drugiego nie lubi. Możemy się domyślać, że również jest magiem, ze względu na jego imię i magicznego psa, w którym Hanael momentalnie rozpoznaje coś znajomego. Czy niechęć wynika z tego, że realizatorzy potrafią wyczuwać się wzajemnie? Na co realizatorowi jakiś złom spod drzewa, co w nim było, co przyciągało potwory? Czy potwory ciągną do magii? Jeśli tak, dlaczego nie ciągnęły do Hanaela jako takiego?

Marcia i Andres Sellevegan (którzy znikają tak nagle, jak się pojawili) – właśnie. Co to było? W jaki sposób łączą się z czymkolwiek, w który kawałek opowieści mają się wpasować?

I bolączka tekstu, czyli Raziel. Jest postacią jednowymiarową, istnieje tylko po to, by dyszeć żądzą krwi. Nie znamy jego motywacji, powodów, upodobań, nie ma żadnego drugiego dna, żadnej głębi. Nie wiemy, po co ściga Hanaela i czy na pewno chce go zabić, bo wygląda na to, że miał ku temu już kilka okazji, z których nie skorzystał (sklep, Arhn). Dlaczego? Musi go pojmać żywcem? Po co? Odnoszę wrażenie, że nie chce, by Hanael znalazł słowotwórcę. Czy Hanael ma jakieś mroczne plany, którym Raziel musi przeciwdziałać? Biorąc pod uwagę, że postacie epizodyczne, np. Timothy, dostają całkiem niezłe opisy i tło, jednowymiarowość Raziela jest zastanawiająca. Może jeszcze się to zmieni, ale na razie to on ani nie jest intrygujący, ani ciekawy, ani specjalnie aktywny.

Nie wiem, czy dobrym pomysłem jest to, że choć główna, teraźniejsza historia toczy się na Cvelis, to sporo istotnych postaci jest powiązanych z Vintertopią. Terennce i jego siostra, Violet, siostra Keitha, jej mąż… Cokolwiek się z nimi stanie, to i tak tak jakby przeszłość w stosunku do obecnie opisywanych wydarzeń. A że Hanael i Keith nie wydają się za bardzo straumatyzowani po wydarzeniach na Vintertopii, nie wiadomo, czy tam wydarzyło się cokolwiek. Chyba że te postacie akurat zdecydują się na skoki miedzyświatowe i nagle historia Violet połączy się na przykład z historią Solomona.

Trudno było nam ogarnąć właściwą chronologię przedstawianych wydarzeń. Poniżej nasza próba uporządkowania tego bałaganu:

Historia zaczyna się od Hanaela, spędzającego dzieciństwo w swoim tajemniczym świecie X, w którym wydarzyło się coś (stamtąd też prawdopodobnie pochodzi księga). Realizator uciekł z niego – prawdopodobnie do Darthevitaliahnu, gdzie wyrobił dokumenty – tak mniej więcej wywnioskowałam z jego wieku na hologramie i w ogóle z treści opowiadania. Później przez dwa lata siedział w Arhn, gdzie poznał Abelle i Diona. Raziel znalazł go tam, co spowodowało ucieczkę Hanaela do następnego świata. Tam wpadł na Keitha i pomogł mu odpalić auto. Zatrzymał się u niego, po czym spotkał w sklepie Raziela. Keith poszedł na rozmowę kwalifikacyjną – tam Raziel go zaatakował. Następnie główni bohaterowie odbyli rozmowę w pociągu i rozdzielili się. Hanael pierwszy dostał się do Gorrioli i tam zaczekał na Keitha. Następnie Keith się spił i Hanael rzucił na niego zaklęcie językowe. Nie jestem pewna, czy scena, w której Keith grzebie przy zapięciu plecaka była w tym samym świecie. Później przenieśli się do Vintertopii i poszli do siostry Keitha. W tym samym czasie – albo trochę przed – umiera Maurycy, słowotwórca (czy to może być sprawka Raziela? Jeśli tak, czy oznacza to, że Raziel zabija wszystkich magów jak leci?). Diago wspomina o tym żonie tuż przez przybyciem duetu H&K. Dalej mamy scenę w sklepie z laleczkami, a później panowie idą do biblioteki.
Następnie mamy chyba dwie puste plamy, jeszcze nie opisane w tekście – połączenie historii Violet i spółki z historią duetu oraz moment, w którym Keith zachorował/został ranny, co objawia się jego nieustającym bólem głowy. Tu docieramy do głównego wątku opowieści. Panowie przenoszą się na Cvelis, szukając wciąż słowotwórcy. Zaciągają się na obrońców, aby mieć za co żyć, zatrudnia ich Timothy. Później Timothy poleca ich Millourowi, który nawiązuje współpracę z Hanaelem. Rozbijają dragonalne, zbierają złom i udają się do Radavy, by spędzić tam noc. W międzyczasie Keith zmienia pokój. Pojawia się też kawałek z punktu widzenia Raziela i Michaela. Hanael spotyka Solomona, a następnie wraca do Keitha, by kłócić się o powrót do świata X.

Nie mam zielonego pojęcia, jak w tym osadzić Marcie i Andresa. Nawet nie wiem, w którym świecie.

Samo tworzenie opowiadania z naprzemienną chronologią nie jest złą ideą. Po prostu części teraźniejszości i przeszłości powinny w jakiś sposób wynikać z siebie i stanowić własne dopełnienie – wtedy człowiek nie czułby się zdezorientowany. Np. gdyby panowie w teraźniejszości wspominali o wydarzeniach z przeszłości, a później była retra z tym powiązana – byłoby łatwiej wszystko złożyć w całość. Irytuje, że nie widać związku historii Solomona z resztą opowieści, choć jesteśmy już przy siódmym rozdziale i przeszłość jest bardzo rozbudowana. Nie wiadomo jak traktować resztę istonych postaci – jak choćby Violet – jako mary z przeszłości? W tej chwili wygląda to tak, jakby przeszłość nie miała związku z główną osią fabuły – równie dobrze można by było ją streścić w paru akapitach i przejść do wydarzeń na Cvelis.

Podsumowując, zamieszanie, które wprowadziłaś, jest nieco za duże. Zamiast interesować czytelnika, nuży. Niemniej pomysł jest mocny, a wykonanie technicznie dobre.

Masz bogate słownictwo, opowiadanie napisane jest starannie. Zdarzają się niezręczne sformułowania i potknięcia – sporo zostało wymienionych wyżej – czy drobne literówki oraz błędy interpunkcyjne, ale raczej nie jest to nic, co poważnie mogłoby zaważyć na odbiorze tekstu. Mimo wszystko radziłabym ci znaleźć dobrą betę, to pomogłoby ci doszlifować opowiadanie możliwie najstaranniej. Widzę, że błędy, które wytkną ci w komentarzach czytelnicy, poprawiasz, tak trzymać. Dbasz o techniczną stronę tekstu, choćby w zapisie dialogów (od pauz, jak miło). Raczej nie mam w tej materii większych zarzutów. Może taki – czytanie tak długich fragmentów zapisanych kursywą jest męczące dla oczu, jednak ja również nie bardzo widzę inne rozwiązanie – lepsze już to od różnych fontów.

Jeszcze jedno. Używasz pauz, by podkreślić urwane dialogi. Zapisujesz je tak (przykłady z rozmowy z rozdziału VII – nawiasem mówiąc, ich nagromadzenie w takiej ilości w bliskim sąsiedztwie trochę razi):

― I―
I naprawdę nie uważam, żeby―
― Wiem i―
― Przepraszam. Ale―
― Nie―
― Keith, możesz―

Pomiędzy wyrazem i pauzą powinnaś stawiać spację.

A zresztą pisze się razem.

Skoro już tak szczegółowo napisałam, co mi się nie podobało, to wypadałoby też wspomnieć trochę więcej o tym, co było dobre.
Podobał mi się sposób, w jaki zostały przedstawione postaci. Nawet te poboczne i epizodyczne są wykonane solidnie, na pewno nie są papierowe. Po przeczytaniu opowiadania nie mam zbytniego problemu ze scharakteryzowaniem większości z nich, nawet o sprzedawcy ze sklepu z laleczkami potrafiłabym powiedzieć parę słów. Co interesujące, o wiele łatwiej mi przypomnieć sobie ich charaktery niż wyglądy. Bardzo ciekawe są interakcje zachodzące pomiędzy światami, sposób, w jaki na siebie oddziałują, wszystkie drobne szczegóły, które nadają im swoistego życia. Chodzi mi na przykład o ciągłe dążenie Retorianu do stania się światem A, pogarda jego mieszkańców dla światów D czy też wewnętrzne niesnaski na Vintertopii. Kiedy już pojawią się opisy szerszego tła, sprawiają wrażenie dobrze przemyślanych i spójnych. Tym bardziej żałuję, że początkowe rozdziały są ich praktycznie pozbawione – przez to historia sporo traci.
Zresztą na przestrzeni tych paru rozdziałów twój styl wyraźnie się rozwinął – stał bardziej przystępny i płynniejszy, a przy tym plastyczniejszy. Może mieć to związek z tym, że historia powoli się klaruje.
I – jak już wspominałam – koncept to jeden z głównych atutów tego opowiadania. Momenty, w których go wykorzystujesz, na przykład, gdy zwracasz uwagę na różnice mentalności mieszkańców wieloświata, czytało się bardzo przyjemnie. Mam nadzieję, że jeszcze będziesz rozbudowywać tło.

Cztery.


15 komentarzy:

  1. O raju, wreszcie mogę przestać się stresować tym, że dostanę pałę, zostanę zjechana od stóp do głów i totalnie pogrążona. ;_; Te chwile oczekiwania na ocenę były dla mnie straszliwie ciężkie, zwłaszcza gdy ludzie pytali o to, czy będą gify (Boże, wchodziłam chyba po pięćdziesiąt razy, czekając na odpowiedź).
    Zacznę od największego problemu: przemieszania chronologicznego. Sama sobie niedawno uświadomiłam, że przy mojej ilości postaci i planowanej fabuły nie pocelowałam z tym wyborem zbyt dobrze. Więcej, wielokrotnie już myślałam nad rozpoczęciem tekstu ponownie i po tej ocenie tym bardziej nieszczególnie dostrzegam inne rozwiązanie; tylko myśl, że mam już cholerne sto stron, jest w perspektywie zaczynania od początku straszliwie męcząca. I musiałabym startować od nowa ze wszystkim. Sama nie wiem, tak bardzo totalnie nie mam pojęcia. Nie jestem pewna, czy będę umiała uratować tę chronologię. Żeby było bardziej paradoksalnie i śmiesznie, zaczęłam pisać ten tekst w ten sposób, bo uznałam, że bez przemieszania czasowego będzie zbyt nudno (byłam głupia, wiem). Ale ten spis chronologiczny wyszedł Wam idealny.
    Kurczę, wiem, Raziel jest tragicznie płaski. Próbuję go pogłębić, ale na razie kompletnie nie ma "czasu antenowego", moja wina. I za dużej ilości postaci. I cholernej przemieszanej chronologii.
    Ku swojej radości umiem odpowiedzieć na sporą większość zadanych przez Was pytań a' propos wszystkich postaci, ich losów i powiązań. Kwestia połączenia Solomona z Vinteropią jest już właściwie w ósmym rozdziale. A'propos, pytałyście w pewnym momencie, po co ta cała Vinteropia - cóż, właściwie traumy wielkiej tam nie ma, ale wydarzenia w niej były konkretną przyczyną tego, dlaczego Keith nadal znosi Hanaela. W zasadzie praktycznie wszystkie postacie, które dotąd pojawiły się w tekście, będą obecne w przyszłej akcji (tej pisanej nie-kursywą). Ale tak czy siak macie rację, bardzo z tym namieszałam i mam problemy z ratowaniem tego na tym etapie...
    Cieszę się, że da się zauważyć różnice w charakterach postaci, a uniwersum nie ssie jakoś bardzo.
    O Marci i Andresie pamiętam (wbrew pozorom). Są ważni, są ze wszystkim powiązani i chyba nie muszę się o nich martwić (przynajmniej o nich).
    Początkowe rozdziały są pozbawione opisów uniwersum, wiem, mnie to też okropnie drażni. Jakoś nie widziałam tam na nie miejsca. Gdzie nie próbowałam ich wcisnąć, ktoś się odzywał czy wygrywał inny opis. Ten tekst o uniwersum, inspirowany obrazem, w bibliotece, pierwotnie był wpisany chyba w piąty rozdział. A potem go wyrzuciłam, bo nie pasował. D:
    Bardzo dziękuję za wypisanie błędów. Przejrzę je i poprawię.
    No to obecnie mój największy problem jest taki, że zgłosiłam się, żeby móc poprawić wszystko, co jest złe, a okazało się, że tekst jest zły z założenia (o czym poniekąd wiedziałam już trochę wcześniej). Nie mam pojęcia, co z tym zrobić. ;-;

    Bardzo dziękuję Wam za ocenę, dziewczyny. Dałyście mi do myślenia w wielu drobnych sprawach i dzięki temu mogę bardziej dopracować tekst. I nie zostałam tak do reszty zjechana. ;u; (Tak, tak, nadal bardzo to przeżywam).

    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przy pozytywach też dajemy gify... czasem :D. Zresztą, nie ma co się tak przejmować, to tylko ocenka, nie gryziemy ;).
      Trzymam kciuki za poradzenie sobie z tekstem!

      Usuń
    2. Ciesze sie, ze moglysmy pomoc :) Co do tekstu, wydaje mi sie, ze dobrze wiesz, co trzeba zrobic, tylko ciezko ci podjac te decyzje. Na pocieszenie powiem, ze nie musisz pisac doslownie wszystkiego od nowa, po prostu ustaw tekst w kolejnosci chronologicznej, albo dopisz jakies zgrabne nawiazania do tych flashabckow, ktore koniecznie musisz zostawic. Potem skup sie na rozdzialach laczacych opisane juz flashbacki z opisana juz terazniejszoscia i zobacz co z tego wyjdzie :) Bonusowo dostaniesz szanse opisania swiatow jak nalezy, bo pojawia ci sie nowe, wczesniejsze rozdzialy :)

      Usuń
  2. Wow, dobra ocena. Nie mówię o tym, że autorka dostała czwórkę, tylko ogólnie o notce. Podziwiam zaangażowanie oceniających, naprawdę. Jesteście "porządną firmą" jak widzę ;):)

    OdpowiedzUsuń
  3. W związku z aktualizacją spisu ocenialni prowadzących nabór, umieściłam link na przeznaczonej do tego stronie Katalogu Ocenialni.

    Ścielę się,
    Psia Gwiazda

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wcale nie :(
      A tak na serio:
      Nie zgłaszałyśmy się nigdzie w tym celu, nie zapytano nas wcześniej o to, więc nie widzę potrzeby, żeby na siłę starać się uszczęśliwić wszystkich. Jeśli to możliwe - chcielibyśmy zrezygnować z tej "usługi".

      Usuń
    2. Deneve, wiem, że się nie zapytałam i nie chcę na siłę uszczęśliwiać wszystkich, po prostu uznałam, że skoro prowadzicie nabór, to pomyślałam, że informacja o tym może się znaleźć na odpowiedniej stronie Katalogu.

      Usuń
  4. Ma pan rację, tak nie powinno być.

    OdpowiedzUsuń
  5. Bym sie do was zgłosiła, ale boję się, że zostanę sporo hejtów...
    szczególnie od oceniajjących.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Słabiutki trolling.

      Usuń
    2. Bo to nie był trolling.
      Wy jesteście trochę niemiłe, i to nie tylko moje zdanie.

      Usuń
    3. Mało mnie obchodzi zdanie niepoparte argumentami.
      Nie chcesz, to się nie zgłaszaj, nie widzę problemu.

      Usuń