środa, 16 października 2013

0041. life-hostage.blogspot.com

Miejscówka Przyzywającego: Life Hostage
Przedwieczni: Elwen&Arczi

Blog life-hostage nie prezentuje się najlepiej: stary szablon, przy którym zaczęliśmy oceniać, był źle zrobiony i rozjeżdżał się przy rozdzielczościach większych niż 1280 pikseli szerokości. Na dużych monitorach to wręcz uniemożliwiało czytanie. Na szczęście został zmieniony, gdy kończyliśmy ocenę, więc odnotowuję: nie wygląda może szczególnie pięknie, ale już nie przeszkadza w czytaniu, co jest bardzo dużym plusem. 

Gdy w końcu czytelnik przebije się przez tę niedogodność, blog dalej nie zachęca. Już na pierwszy rzut oka widać duże niedoróbki w tekście; interpunkcja wygląda na zupełnie przypadkową, pojawiają się błędy ortograficzne i zapis liczbowy stosowany bez żadnego uzasadnienia. Szczególnie komicznie wygląda to w dialogach, np. „Przenosisz się za 3 dni”. W tym momencie można sobie wyobrazić taką zabawną trójeczkę wylatującą z ust mistrza.

Treść też nie zachwyca – realia są niedookreślone, nie wiadomo nawet, czy akcja dziać się ma w naszej rzeczywistości, czy w jakimś fantastycznym świecie, kreacja bohaterów leży i kwiczy, a logika wydarzeń… Praktycznie nie istnieje. 

Zacznijmy może od realiów. Wygląda na to, że bohaterowie dysponują współczesną technologią (budziki, telefony, jeżdżą samochodami), ale jednocześnie pojawiają się dwie placówki (Azyl i Akademia), które wydają się być szkołami ninja z internatem, a bohaterka posługuje się łukiem i sztyletem. Z jednej strony mamy wyraźne wpływy wschodnie, z drugiej imiona i wygląd bohaterów sugerowałyby raczej USA; system edukacyjny i moce parapsychiczne wskazują na neverland, technologia na naszą rzeczywistość… W efekcie tworzy się miszmasz, z którego ciężko coś wywnioskować, nie do końca wiadomo co, jak i dlaczego, a całość zdaje się dryfować w przestrzeni, bez żadnego punktu odniesienia. 

Teraz czas na fabułę. Fabuła… jest. Prawdę powiedziawszy, mamy tutaj przegląd wszystkich najczęściej występujących motywów z opowiadań blogowych: bohaterkę uczącą się w tajemniczej szkole, posiadającą zdolności paranormalne, tajemnicze, ignorowane przez nią wizje, przeprowadzkę z obowiązkowym zakwaterowaniem w męskim akademiku; mamy tajemniczego przystojniaka, do którego bohaterka odnosi się z niechęcią (na oko pewny kandydat na tróloffa), konia, który nigdy nie dzieli się swoimi przepowiedniami, ale oczywiście dla Sorley robi wyjątek, mamy wreszcie magicznego wierzchowca, który zaszczycił dziewczynę swym spojrzeniem. Ostatni opublikowany rozdział zostawia nas wraz z bohaterką przed klatką tych wierzchowców – jest możliwe, że któryś z nich ją wybierze (i czytelnicy doskonale wiedzą, że wybierze, wiedzą również, który…). W międzyczasie pojawia się walczący głowami chłopak mówiący „kurczaki”, który „nie był umięśniony”, ale „nie oznaczało to, że nie był przystojny” – stosowany jednak imperatyw opkowy nakazuje nam wieszczyć, że nie ma on żadnych szans w starciu o serce Sorley, tak więc można założyć, że zostanie on jej „najlepszym przyjacielem”. Albo okaże się gejem (skutek ten sam).

Intryga w skrócie prezentuje się tak: dziewczyna szkolona w „Azylu” na wojowniczkę zostaje przekazana do Akademii, gdzie ma na dzień dobry totalną wolność wyboru wyposażenia swojego przyszłego pokoju (pokój jest zresztą tak nierealistycznie wypasiony, że jako studenci musimy zapytać: gdzie ten akademik? Przeprowadzamy się!). Spotyka nauczycielkę o mentalności niestabilnej emocjonalnie nastolatki ze skrzywieniem na punkcie psów. Dyrektor placówki okazuje się być spoko kolesiem, robiącym specjalnie na potrzeby bohaterki wyjątki w regulaminie, nawet jeśli naraża ją to na niebezpieczeństwo. Pojawia się przepowiednia, pojawiają się tajemnice (niestety, umiarkowanie tajemnicze – średnio rozgarnięty czytelnik jest w stanie z łatwością przewidzieć rozwój historii) – niemniej akcji nie popychają do przodu ani wydarzenia, ani bohaterowie. Akcja posuwa się do przodu, pchana siłą imperatywu narracyjnego. Istny cyrk – niestety, zamiast się śmiać, czytelnik częściej ma ochotę płakać (albo walić głową w blat ruchem jednostajnym).

Powiedzmy sobie szczerze – fabuła nie jest oryginalna, wykorzystane motywy są ograne, a w historii nie ma nic, co mogłoby zachęcić czytelnika do przeczytania opowiadania – nie mówiąc już o dalszym śledzeniu losów bohaterki. (Jest jednak coś, co spowodowało u oceniającego krwotok zewnętrzny podczas pisania oceny…)

Bohaterowie – no cóż. Po pierwsze, początkowe rozdziały zupełnie łamią zasadę „show, not tell”: główna bohaterka opisana jest jako postać arogancka, opryskliwa i niemiła, co znajduje jakiekolwiek odbicie w tekście dopiero kilka rozdziałów później. Na początku nie wskazują na to ani jej przemyślenia, ani zachowania, ani dialogi, więc kiedy jedna z postaci tła robi bohaterce awanturę, zanim ta zdąży się odezwać („Przestań zachowywać się jakby tylko ciebie los skrzywdził. Momentami mam ochotę wypalić ci kazanie, kiedy zaczynasz tak mówić. Proszę zrozum innych. Patrz dalej niż patrzyłaś”), to całość wypada zupełnie nieprzekonująco, a czytelnik odbiera zachowania bohaterów jako zupełnie absurdalne.

Brat głównej bohaterki ma głębię emocjonalną naleśnika – jego jedyną i podstawową funkcją życiową jest bycie miłym. Co jednak naprawdę załamuje, to fakt, że jest przy tym najlepiej skonstruowaną postacią w opowiadaniu.

Mistrz z Azylu ma tyle osobowości, co zwiędły bakłażan. Niby wydaje bohaterce jakieś polecenia, ale gdyby nie to, że ona ciągle nazywa go „mistrzem”, nie dałoby się wpaść na to, że starzec ma pełnić funkcję jej mentora. Sprawia to trochę wrażenie, jakby autorka obejrzała kilka filmów o sztukach walki – ale nie dość, że kompletnie ich nie zrozumiała, to jeszcze uznała, że archetypiczny sensei jest zbyt oschły i nie dość przytulaśny dla jej bohaterki. W efekcie otrzymujemy kolejną postać, której podstawową funkcją zdaje się bycie miłym, różniącą się od brata tylko tym, że oprócz tego wydaje absurdalne polecenia.

Innych bohaterów tyczy się to samo: mamy dyrektora Akademii, który jest klonem mistrza, tylko że zamiast wydawać polecenia, osobiście dba o wygody bohaterki, Rozę, która jest klonem dyrektora, tylko jest „twarda” – co manifestuje się głównie tym, że wypowiada pod adresem bohaterki dwa niemiłe zdania na samym początku – i Setha, który jest tym wstrętnym przystojniakiem… Kto jeszcze zwęszył swąd truloffa? Ręka do góry!

Skąd taki odbiór postaci? Po pierwsze, w opisach ich zachowań używasz przysłówków, które wyglądają na zupełnie nieprzemyślane, żeby nie powiedzieć, przypadkowe. Ciężko na przykład wyobrazić sobie mądrego mistrza, który uśmiecha się zaczepnie do uczennicy. Do tego, reakcje postaci kompletnie nie pasują do sytuacji. Gdyby przede mną stanęło nastoletnie dziewczę i oświadczyło, że kolczyk jest wyrazem jej buntu, potraktowałbym je z pobłażaniem, nie mówił, że jest twarda. Tego typu zachowania nie imponują nikomu, kto wyrósł mentalnie z gimnazjum. 

Do tego, przez całe opowiadanie przewija się kilka podstawowych błędów – omówimy je tu ogólnie, później wyszczególnimy kilka przykładów.

Pierwszy problem – ogólna niechlujność tekstu. Kompletnie ignorujesz zasady pisowni, interpunkcja leży i kwiczy, a literówek jest tyle, że chwilami brzmi to mniej więcej tak: 

Było smaszno, a jaszmije smukwijne
Świdrokrętnie na zegwniku wężały.

Kłopot w tym, że o ile w przytoczonym cytacie jest to zabieg zamierzony i jest przemyślaną zabawą słowotwórczą, to w tym opowiadaniu wychodzi to zupełnym przypadkiem. 

Swobodne podejście do interpunkcji doprowadziło mnie kilkukrotnie do łez – zasady zapisu dialogów można znaleźć w Necronomiconie, w menu po prawej. Jest to może wiedza tajemna, jednak nieco łagodzi nieokiełznany apetyt Wielkich Przedwiecznych. Dalej: znaki interpunkcyjne: przecinki, kropki, wykrzykniki, znaki zapytania, etc., zapisujemy bez spacji, „przyklejone” do wyrazu poprzedzającego. Każda inna wersja jest błędna. Polecam się także zapoznać z punktem trzecim w zakładce „podstawy” w Necronomiconie – są tam zasady poprawnego użycia pauzy i dywizu. 

Może się to wydawać drobiazgiem, ale poważnie wpływa na estetykę i czytelność tekstu. Gdy zapoznawałam się z opowiadaniem, dosłownie bolały mnie oczy – takie lekceważenie podstawowych zasad zapisu jest też lekceważeniem czytelnika.

Drugi poważny problem: język, którym się posługujesz, nie jest już nawet potoczny, to po prostu slang młodzieżowy. Jest to problem na tyle duży, że mimo tego, że maturę zdawałam zaledwie kilka lat temu, pewnych sformułowań już zwyczajnie nie rozumiem. Pomijając już jednak nawet te problemy z odbiorem tekstu, język potoczny – a slang tym bardziej – jest czymś, co wprowadzać należy z wyczuciem, przy czym na początku najlepiej ograniczyć się do dialogów. U Ciebie tego wyczucia brakuje, a że tekst jest przy tym najeżony rozmaitymi błędami językowymi, czytelnik może odnieść wrażenie, że najzwyczajniej w świecie nie potrafisz się posługiwać swoim ojczystym językiem. 

Trzecia kwestia, która potęguje jeszcze to wrażenie, to nadmiar zdań pojedynczych. Z jednej strony, to dobrze, że nie budujesz zdań, z którymi mogłabyś sobie nie poradzić, z drugiej, cierpi na tym sam tekst. Zarówno zdania pojedyncze, jak i złożone, mają swoje zastosowania w narracji. Tekst pisany zdaniami pojedynczymi ma rytm szybszy, jest „urywany”, „nerwowy”. Zdania złożone z kolei budują wrażenie płynności tekstu, rytm jest łagodniejszy, dużo spokojniejszy. Stosowane w sposób przemyślany, pomagają w budowaniu pożądanego nastroju w narracji. U Ciebie, niestety, sytuacja wygląda tak, jakby w tekst wpadł szaleniec z siekierą i porąbał go na szczapy. Na oko połowa postawionych przez Ciebie kropek powinna być przecinkami. Niezłym przykładem może być ten fragment:

Rozczesałam włosy (tu chyba miała być kropka, tak też zakładam w dalszym ciągu). Założyłam czarne jeansy, i szaro-zieloną, dużą bluzę z kapturem. Rany owinęłam bandażem, schowałam go pod rękawem. Zapięłam psa. W Ostatniej chwili zabrałam telefon z szafki. Po drodze sprawdzałam nieodebrane połączenia. Było ich mnóstwo. Wszystkie od Sileyna. Obiecałam sobie, że zadzwonię do niego później. Cieszyłam się pracą, nie będę myśleć o śnie. Wiatr mile targał i suszył mi włosy.

Można byłoby go zapisać tak (pomińmy chwilowo masę innych błędów w przytoczonym cytacie):

„Rozczesałam włosy, założylam czarne jeansy i dużą, szarozieloną bluzę z kapturem. Owinęłam rany bandażem, chowając go pod rękawem. Zapięłam psa na smycz. W ostatniej chwili zabrałam z szafki telefon – po drodze sprawdziłam nieodebrane połączenia. Było ich mnóstwo, wszystkie od Sileyna. Obiecałam sobie, że zadzwonię do niego później. Wiatr miło rozwiewał mi włosy, a ja cieszyłam się pracą – nie pozwoli mi myśleć o śnie”.

W dalszym ciągu ten tekst nie brzmi najlepiej, ale po zredukowaniu ilości zdań czytelnik przynajmniej nie ma już wrażenia, że narrator ma czkawkę.

Prolog

Raz, dwa, trzy spokojnie. 
– Między „trzy” a „spokojnie” potrzebny jest jakiś znak interpunkcyjny. Wielokropek, pauza, nawet przecinek – cokolwiek. Wynika to z fonetyki: wypowiadając tego rodzaju kwestię, naturalnie robimy większą przerwę między „trzy” a „spokojnie”. Przy okazji – nie jest to reguła absolutnie niezawodna, ale zwracanie uwagi na brzmienie zdania często podpowiada, gdzie powinien znaleźć się znak interpunkcyjny.

[Bohaterka strzela z łuku:] Przebiłam tarcze na wylot. Za dużo siły 
– Tutaj uwaga merytoryczna: nie mam pojęcia, z czego zrobiona była tarcza (ani czy nie była ona zawieszona na drzewie, jak w pewnym momencie zdaje się sugerować opis), zaznaczę jednak, że w większości przypadków przestrzelenie tarczy to raczej kwestia przypadku niż siły. A poza tym: zbyt mocne naciągnięcie cięciwy nie spowoduje, że strzała poleci szybciej lub dalej, może natomiast poskutkować tym, że łuczysko bądź cięciwa nie wytrzymają. Nie jest to również najbezpieczniejsze – jeśli coś się zerwie lub złamie, działające siły są na tyle duże, że strzelcowi może stać się poważna krzywda.

Podeszłam do największego dębu w tym lesie. Dotknęłam jego szorstkiej kory. Tak, będzie odpowiednie. 
– Po pierwsze: co będzie odpowiednie? W poprzedzających zdaniach nie ma żadnego rzeczownika zgodnego gramatycznie z przymiotnikiem „odpowiednie”. Domyślam się, że chodzi o „drzewo”, ale nie wynika to z budowy zdania. Poprawnie byłoby albo: „podeszłam do (...) dębu (...) będzie odpowiedni” („dąb” jest rzeczownikiem rodzaju męskiego) albo „podeszłam do (...) drzewa (...) będzie odpowiednie” („drzewo” jest rzeczownikiem rodzaju nijakiego). Po drugie: pierwsze dwa zdania doskonale można by połączyć łącznikiem „i”. Po trzecie: czy bohaterka spędziła wcześniej kilka miesięcy na mierzeniu każdego drzewa z osobna? Ewentualnie szukaniu tych kilku rosnących w nim dębów, żeby móc ocenić ich rozmiary? Nie da się, będąc w lesie, ocenić tak na oko, które drzewo jest największe. Inne drzewa zasłaniają.

Z kołczanu na moich plecach wyciągnęłam strzałę. Każda miała kruczoczarne piórka. 
– Po pierwsze, zupełnie zbędne jest zaznaczanie, na czyich plecach był kołczan, warte byłoby to wspomnienia tylko w wypadku, gdyby niósł go ktoś inny niż sama łuczniczka. Po drugie, pióra na strzałach to „lotki”. Po trzecie: znowu mamy brzydką niezgodność form gramatycznych. Drugie zdanie dookreśla rzeczownik „strzała”, który jest tu w liczbie pojedynczej. Żeby kleiło się to kupy lepiej byłoby napisać coś w stylu: „...wyciągnęłam strzałę. Jak każda [z moich strzał]…”

I ... tak trafiła w środek 
– Przecinek po „tak”, zgodnie z  regułą. Natomiast spacja po „i” jest zbędna.

Rozplotłam swój czarny warkocz. 
– Prawdę mówiąc, gdy bohaterka opisuje swoje własne włosy, podkreślanie koloru brzmi głupio. I podobnie jak w wypadku pleców, dookreślanie, że rozplotła swój warkocz jest zbędne. Najnaturalniej brzmiałoby zdanie „rozplotłam warkocz”. Chyba że bohaterka ma kilka warkoczy, z których tylko jeden jest czarny – bo to ewentualnie mogłoby z tego zdania wynikać.

Wiatr porwał włosy. Bawił się nimi 
– To jedno z tych miejsc, w których zamiast kropki przydałby się przecinek. Po drugie, dużo trafniejszym określeniem byłoby tu, że wiatr rozwiał włosy. Użycie czasownika „porwać” sprawia, że brzmi to tak, jakby wiatr zabrał włosy bohaterki i zostawił ją łysą. Dodatkowo, w tym miejscu akurat dookreślenie, o czyje włosy chodzi, byłoby zupełnie w porządku.

-Powstańcie siostry, przebudźcie się bracia już czas! 
– Po pierwsze, zgodnie z zasadami zapisu dialogów, w miejscu dywizu otwierającego tę kwestię dialogową, powinna być półpauza lub pauza, oddzielona spacją od słowa „powstańcie”. Po drugie, po „bracia” brakuje przecinka. Wynika to z konstrukcji tego zdania: „powstańcie, siostry” i „przebudźcie się, bracia” (tak, tu też powinny być przecinki – rzeczowniki „siostry” i „bracia” są zwrotami do adresatów wypowiedzi) są zdaniami współrzędnie złożonymi. Równoważnik zdania „już czas” pełni tutaj funkcję zdania podrzędnego okolicznikowego przyczyny („bo już jest czas”). Mam jednak dobrą wiadomość: ostatni przecinek zastąpić można pauzą lub półpauzą.

I zawyłam. Tak zaczęło się … 
– Nie ma tu właściwie powodu, żeby zaczynać zdanie od łącznika „i” – z niczym się nie łączy ;) Wielokropek z kolei piszemy bez spacji, przyklejony do wyrazu poprzedzającego. 

Wydaje mi się, że to omówienie błędów z samego, króciutkiego prologu dokładnie tłumaczy, dlaczego osiem kolejnych rozdziałów zostanie przejrzanych dość pobieżnie – po prostu musielibyśmy pisać trzy strony komentarza na stronę tekstu, a to trochę za dużo, jak na nasze możliwości czasowe.

Rozdział 1

Walnęłam go [budzik] na ślepo ręką. Na szczęście nie uszkodziłam ani jego ani siebie. Mistrz nie lubił takich "nowoczesnych" urządzeń. Mój organizm nie przyjmował tego do wiadomości ,że pora wstać. 
– Dobrze. Siedzę, patrzę i zrozumieć nie mogę, jaki związek z pozostałymi ma zdanie o mistrzu, który nie lubi budzików. „Lubię lody na Starowiślnej. NASA zajmuje się badaniami kosmicznymi. Najlepsze są truskawkowe.” Tekst powinien mieć jakąś ciągłość: jeśli narracja chwilowo skupia się na opisie pobudki, to nie ma sensu wciskać na siłę zdania opisującego preferencje mistrza. Nie trzyma się to kupy. Poza tym, przecinek po „ani jego”; w ostatnim zdaniu „tego” jest zupełnie zbędne, spacja po „wiadomości” powinna się znaleźć po, nie przed przecinkiem. 

Mój organizm nie przyjmował tego do wiadomości ,że pora wstać. Więc zaprotestował. 
– Między „wstać” a „więc” lepiej pasowałby przecinek niż kropka.

Obudziłam się ponownie trzydzieści minut później ,z przerażeniem.
– Po pierwsze, znowu pojawia się problem ze spacją przed przecinkiem. Po drugie, przecinka nie powinno tu w ogóle być. Po trzecie, szyk zdania jest niepoprawny; prawidłowo powinno być: „Obudziłam się z przerażeniem…”. W obecnej wersji to zdanie brzmi tak, jakby przerażenie spało na poduszce obok. 

Szybkie spojrzenie na zegarek. I "face palm". 
– Facepalm, bez spacji. I nie wiem, czemu w cudzysłowie – to właściwie co takiego ona zrobiła?
Dodatkowo warto zauważyć, że tego rodzaju anglicyzmy w tekście literackim pisanym w języku polskim są zupełnie nie na miejscu. (Nie mówimy, oczywiście, o celowej stylizacji).

Nie no zatłukę te bachory… 
– Przecinek po „nie no”.

Nie no zatłukę te bachory, żeby przestawić mi budzik aż godzinę?! Jest zbrodnia, będzie i kara.


Chociaż mam więcej czasu na ćwiczenia. 
– Do kontekstu lepiej pasowałoby „przynajmniej”.

Co tam każdy powód do złojenia im skóry dobry. 
– Przecinek po „co tam”. Wątpliwości mam też co do dalszego ciągu zdania. O ile istnieje potoczne wyrażenie „każdy powód dobry”, przy tego rodzaju dookreśleniu lepiej by to brzmiało z „jest”.

Wzięłam długi prysznic, i przebrałam się w strój do ćwiczeń. 


 Przed „i” nie stawiamy przecinka. Istnieją wprawdzie wyjątki od tej reguły, ale są rzadkie i występują tylko w zdaniach o bardzo określonej konstrukcji. I mimo wszystko, wydaje mi się, że lepiej pominąć przecinek w tak specyficznym przypadku, niż wygłupić się w zwyczajnym zdaniu równorzędnie złożonym. 

W "azylu" była to normalność. 
– Nie rozumiem, autentycznie nie rozumiem, dlaczego słowo „azyl” pisane jest w tym opowiadaniu w cudzysłowie. Czy mam rozumieć, że to był taki azyl, tylko nie do końca? Bo w jakimkolwiek innym wypadku ciężko mi znaleźć uzasadnienie takiego zapisu, zwłaszcza że funkcjonuje w tym tekście jak nazwa własna – która z kolei powinna być zapisywana dużą literą i raczej bez cudzysłowu. 

Niestety coraz mniej bachorków przychodziło. 
– Bogowie, nie! Mówiłam coś o nadużywaniu wyraźeń slangowo-potocznych? To jest przykład. „Bachor” w polszczyźnie jest wyrażeniem mocno nacechowanym emocjonalnie, wzbudzającym negatywne skojarzenia; zdrabnianie niczego nie zmienia. Należałoby zamienić to określenie na „dzieciaków”, „dzieci”, „uczniów” – cokolwiek. Szyk też kuleje, „przychodziło” powinno się znaleźć zaraz po „niestety” – ale to już szczegół w porównaniu do słownictwa.

Konkurencję nie do udźwignięcia od zawsze robiła nam Akademia ,ale ostatnio ich prestiż jeszcze bardziej wzrósł. "Azyl" zapewniał dzieciakom to co najważniejsze. 
– To brzmi tak, jakby prestiż Akademii wzrósł, BO Azyl zapewniał to, co najważniejsze. (Przecinek po „to”). 

-Ale mistrzu naprawdę? Medytacja.-Zignorował moje pytanie i wziął sobie poduszkę. 
– Dialog oczywiście zapisany fatalnie, po raz kolejny odsyłam do Necronomiconu. Natomiast zupełnie nie rozumiem, co robi tutaj słowo „medytacja”. Jeśli Sorley wyraża swoją niechęć do tego typu zajęć, najprawdopodobnie pyta: „Naprawdę? Medytacja?” Brak tego znaku zapytania zmienia sens wypowiedzi i sprawia, że robi się nieczytelna. Do tego, przecinki po „ale” i po „mistrzu” – zasada również została opisana w artykule „Podstawy”, w punkcie dziesiątym.

-Nie dzisiaj. widzisz to krzesło z jeną nogą na środku? 
– To zdanie chyba powinno brzmieć „jeno z nogą na środku” :D A tak poważniej: literówki i mała litera na początku zdania świadczą o dość lekceważącym stosunku do czytelnika. Przejrzałaś ten tekst choć raz przed publikacją?

Z determinacją wywlekłam moje przeznaczenie na miejsce obok mistrza. 


Nie, ale serio: o co chodzi?

Kiedy z wysiłkiem zdołałam osiągnąć równowagę zawył alarm. Ktoś napadł na nas. Było słychać przerażone piski dzieci. Tak ten dzień będzie świetny. 
– Przede wszystkim: przecinek po „równowagę”, przecinek po „tak”. Po drugie, dynamika tej sceny…



On [mistrz] nie przerywał medytacji,musiałam go bronić. 
– I nic jej to do myślenia nie dało? (gwoli wyjaśnienia, konieczny jest tu mały spoiler: później okaże się, że cały atak to jedna wielka mistyfikacja była).

Mieli jako broń coś pomiędzy strzałą a dzidą. 
– Czyli co? Bo z tego zdania wynikają różne rzeczy, na przykład to: 

(by Arczi).
Istnieje wprawdzie coś takiego jak dziryt, ale ciąg dalszy walki w żaden sposób nie wskazuje na to, żeby napastnicy używali broni miotanej – ubogi opis walki nie kojarzy się też w najmniejszym stopniu z walką włócznią (choć, żeby być zupełnie szczerym, opis walki nie kojarzy się absolutnie z niczym). Może sensownie byłoby uzbroić ich w naginaty? Jest to broń drzewcowa, jak dzida, może być stosunkowo krótka (a podejrzewam, że o to chodziło przy porównaniu do strzały) i pozwala na „wymienienie kilku ciosów”, jak to pojawia się w dalszym opisie. Chyba, że mówimy o dzirytach używanych jak kije – co zasadniczo pozbawione jest większego sensu. 
Po co piszę to wszystko? Po to, żeby pokazać, że warto korzystać ze źródeł. Chwilka poświęcona na przejrzenie wikipedii oszczędziłaby tu sporo śmieszności i od razu nieco uwiarygodniła opis, który w tej chwili jest drętwy i wskazuje wyraźnie, że nie masz pojęcia, o czym piszesz. 

Rozdział 2 

W bezruchu czekałam, aż któryś zacznie walkę. W końcu jeden z nich rzucił się do przodu. Dwóch pozostało z tyłu, w pogotowiu. 
– Czyli tradycyjnie – „atakujmy bohaterkę pojedynczo, łatwiej się nas pozbędzie”.

Przeciwnik chyba się znudził i po jakimś czasie wyciągnął zza pasa sztylet. Rzucił nim się w kierunku mistrza, obserwując moją reakcję. 
– Rzucił nim się? Wizualizuję sobie bohatera, który katapultuje się za pomoca sztyletu.

Nie zdołałam doskoczyć blisko. Jednak na tyle, żeby nóż przebił mi ramię. 
– Skoro nóż przebił jej ramię, to znaczy, że doskoczyła BARDZO blisko.

- Melody! Opatrz ranę Sorley i zaprowadź ją do pokoju.- nauczycielka czekała w izbie, więc szybko znalazła się obok mnie. Mistrz dodał już do mnie.-Przepraszam, niedługo ci wszystko wytłumaczę. 
– Nauczycielka – po kropce wielką literą! Natomiast jeżeli chodzi o: Mistrz dodał już do mnie – khm, „zwrócił się do mnie”? Na razie wyglada to tak, jakby mistrz dodał do bohaterki „już”. I dobrze byłoby po całym wyrażeniu wstawić dwukropek.

-Mel...-nie dała mi skończyć. Po prostu wybuchła.
-Sorley, nie mogę ci nic powiedzieć. Przecież wiesz. Proszę cie tylko o jedno, nie znienawidź mistrza. On daje ci wielką szansę, nie zawiedź go. Przestań zachowywać się jakby tylko ciebie los skrzywdził. Momentami mam ochotę wypalić ci kazanie, kiedy zaczynasz tak mówić. Proszę zrozum innych. Patrz dalej niż patrzyłaś.- Po raz kolejny tego dnia zamurowało mnie.
– Mnie też. Bohaterka wypowiedziała tylko jedno słowo – imię kobiety – a ta rozkazuje jej przestać zachowywać się tak, jakby skrzywdził ją los. Czytelnik nie wie, jak Sorley zachowywała się wcześniej (nigdzie w opowiadaniu nie było takiej sceny) i ma prawo czuć się odrobinę skonfundowany.

W samotności wypłakiwałam ból, nieświadomość i coś jeszcze. Pewnie kobiece nastroje. 



– Wypłakiwała sobie co? Widzę tutaj niebezpieczne przekonanie o tym, że – co? uleganie nastrojom, płacz? – przystoi jedynie kobietom. Znamy to, znamy, histeria oraz wędrująca macica.

Moje przeszywające spojrzenie jest barwy delikatnych fiołków. 
– Barwy fiołków mogła mieć oczy, nie spojrzenie.

Rozdział 3

Zrobiły za to ze mną misia. 
– Pluszowego?

Niezły nieogar. Zaśmiałam się z własnego nie ogarnięcia. 
– Znowu nieuzasadniony niczym slang, co gorsza niepoprawnie zapisany („nieogarnięcie”). I do tego powtórzenie. 

Był tam sztylet. Najwyższej jakości. Krótki ,wykwintny ,zabójczy. 
– Brzmi to trochę tak, jakby wykwintność miała być jedną z cech sztyletu najwyższej jakości.

W chwili mojej nieuwagi za rogu wybiegły maluchy. Krzycząc "miś!" rzuciły się na mnie. Złamały mi co najmniej trzy żebra. Mimo to było to nad wyraz miłe. 


– Bo jak wiadomo, ciężko znaleźć coś równie przyjemnego jak złamane żebra… 

-Nie no ,naprawdę?- Silyen z dezaprobatą przewrócił oczami. 
– I jest to chyba jedyna naturalna reakcja w tym opowiadaniu.

Rozdział 4

-Rzeczy zaniesiemy do pokoju. Rób co chcesz teraz. 
– Składni Mistrz Yoda uczył cię. 

Nie miałam zamiaru się tłumaczyć. 
– A ktoś od niej oczekuje jakichś tłumaczeń? (W tekście opowiadania następuje to zaraz po poprzednim zdaniu).

Zaniepokojona zabrnęłam kawałek w las. Wołając go szłam coraz dalej. Usłyszałam warczenie i podniesiony głos. Ktoś krzyczał na mojego psa. Wściekła pobiegłam w tamtym kierunku. Chłopak odganiał Angelo. Ten ze zjeżona sierścią stał przed nim. Wyglądało to dość komicznie. Wielki umięśniony facet boi się szczeniaka. Zaczęłam chichotać.
– Strasznie zabawne. Psiak wygląda tak, jakby miał gościa użreć, a ta chichocze. 

-Więc to twój kundel. Zabieraj go i siebie.- Momentalnie spoważniałam. Szybkim krokiem podeszłam do niego. Z całą złością uderzyłam go w twarz.
-Nikt nie będzie obrażać mojego psa i mi rozkazywać. 
– To jest moment, w którym bohaterka, dotychczas po prostu niesympatyczna, przeradza się w obrzydliwą gówniarę. Gość ma pełne prawo być zły – przed chwilą przyczepił się do niej agresywny pies. A co robi panienka? Bije go po twarzy (co samo w sobie jest gestem naprawdę paskudnym i uwłaczającym), tupie nóżką i robi awanturę, że „obraża” i „rozkazuje”. Kulturalna osoba wzięłaby w tym momencie psa na smycz i przeprosiła za jego zachowanie. Ale nie bohaterka! Sorley jest zbyt zajebista, żeby zachowywać się przyzwoicie, więc zamiast tego wdaje się z gościem w bójkę (której już tu cytować nie będę), kopie go w słabiznę i ucieka. 

Uchachana podeszłam pod drzwi Akademika. 
– Po pierwsze: język! Po drugie – kolejne potwierdzenie faktu, że Sorley jest rozwydrzoną smarkulą: rzeczą, która ją tak rozbawiła, była opisywana przed chwilą scena.

Chwila. Nie wiem gdzie mieszkam. Ups ,wtopa 
– Ano, wtopa. Zamiast bić się z obcymi, warto by było się zainteresować takimi rzeczami.

Przy wejściu stał jeden "tajniak". Garniak ,ciemne okulary ,i słuchawka w uchu. Prywatny bodyguard. Podeszłam do niego. 
– Przy wejściu do akademika… Autorko, nie idź na studia, boleśnie się rozczarujesz!

-Przepraszam ,jestem tu nowa. Nie wiem gdzie znajduję się mój pokój. Czy pomógłby mi pan?-uśmiechnął się. Coś nowego. Podał mi mapkę. 
-To jest rozkład Akademii ,na drugiej stronie akademika. Mieszkasz w pokoju 17a.- Wytłumaczył mi gdzie co i jak. Nie tylko w akademiku. 
– Pomijając już takie drobiazgi, jak fakt, że prywatny ochroniarz w akademiku jest zupełnie absurdalnym pomysłem, to już widzę, jak gość, którego obowiązkiem jest pilnowanie porządku na terenie uczelni, będzie się doskonale orientował, w którym pokoju zakwaterowano nowo przybyłą studentkę. 

Mój pokój był jakby na poddaszu. Całe piętro dla siebie.


– Ja przepraszam, że tyle gifków, ale naprawdę słów mi brakuje. To akademik, czy hotel pięciogwiazdkowy?

[Dyrektor Akademii czekał na nią w pokoju, żeby ją osobiście przywitać:]
-Przykro mi ,że dostałaś ten pokój. Innego niestety nie było. Niedługo się znajdzie.
-Nie trzeba ten mi się podoba.-odparłam grzecznie.
-Och ,to miłe zaskoczenie. Przyślę tu kilka osób które ci go urządzą.- Rzeczywiście pokój wymagał przeróbek. Nie było nic poza oknami ,białymi ścianami i drzwiami od balkonu.
– Chyba nie przeróbek, a umeblowania? Poza tym, Dyrektor specjalnie przychodzi przywitać nową studentkę i pozachwycać się, że raczyła się u nich uczyć? Panna dostaje dla siebie całe piętro i przepraszają ją, że tak biednie? Odnośnie samego urządzania: wklejać już nie będę, bo ile można rozwodzić się nad jednym wątkiem, ale „urządzanie pokoju” nie polegało bynajmniej na wstawieniu kilku niezbędnych mebli, takich samych jak u reszty studentów. O nie! Sorley dostała katalogi sklepów meblarskich, z których mogła wybrać sobie absolutnie wszystko (oczywiście o tym, kto za to płaci, nie było ani słowa – no bo przecież nie bohaterka!), przyszli panowie od remontu, którym rozrysowała, czego chce i jak się dowiadujemy „panienka zaszalała” – na tyle, że urządzanie jej pokoju zajmie dzień dłużej, niż przewidywali. (Kto płaci ekipie remontowej?)
Podsumowując: 


Rozdział 5

-Dzień dobry , przepraszam panów ile to będzie trwało tak łącznie?-zapytałam od razu. Roześmiali się.
-Dobry ,dobry .Zależy co panienka chce. Góra dwa dni.
-Dwa?!-byłam zdziwiona. I to bardzo. Znowu ich rozśmieszyłam. Nie ma to jak robić za zabawna idiotkę.
-Ano ,taką technikę my tu mamy. Panienka ino się obejrzy i będzie! A teraz opowiada.
– Po pierwsze: nie ma to jak zakładać, że jeśli ktoś wykonuje pracę fizyczną, to automatycznie znaczy, że mówi jak archetypiczna kucharka z peerelowskiej stołówki. Po drugie: wstawianie mebli zajmie im dwa dni? Czy może jaśniepanienka zażyczyła sobie, żeby jej kominek wybudować, że taka technologia potrzebna, żeby to szybko zrobić?

-E ,lala ładny kolczyk. A teraz wynocha z mojego terenu.-Spojrzałam się w stronę skąd dochodził głos. Stała tam kobieta. Miała krótko obcięte ,wygolone z prawej strony ,czerwone włosy. Jej prawie czarne oczy patrzyły na mnie przenikliwie. W ręku trzymała bat.
– To nauczycielka jest. Czy pracownica Akademii – w sumie nie przypominam sobie, żeby zostało to kiedykolwiek wyraźnie sformułowane. Nie ma co, taki język to świetny sposób budowania nauczycielskiego autorytetu. 

-Ten kolczyk to znak mojego buntu.-po lewej stronie wargi miałam kółeczko ,które nikomu się nie podobało. Aż do teraz. -I nie jestem lalą.
Spojrzała na mnie przychylniej. Jednak powiedziała:
-Twarda jesteś. Mimo to wynocha bo oberwiesz batem.
– Przy tekście o buncie popłakałam się ze śmiechu. Serio. Tak strasznie jest zbuntowana, że musi chodzić i informować o tym wszystkich naokoło? I przeciwko czemu nasz speszyl snołflejk się buntuje? Przeciwko byciu traktowaną jak udzielna księżna? 
Nauczycielka też dobra: po pierwsze, jeśli imponują jej takie teksty, to najwyraźniej emocjonalnie zatrzymała się na etapie dziesięciolatka. Po drugie, często grozi uczniom batożeniem? Bo nie do końca rozumiem, jakim cudem pracuje z młodzieżą. 
Tak gwoli informacji: pyskowanie nie oznacza od razu, że bohaterka jest twarda – przeważnie pokazuje, że nie radzi sobie z własnymi emocjami.

Nie zdążyłam się nacieszyć widokiem ,ponieważ nagle poczułam czyjąś dłoń na ramieniu. Momentalnie się odwróciłam. W ostatniej chwili zatrzymałam rękę żeby nie uderzyć dyrektora.
-O jejku ,przepraszam pana. Odruch.
-Nie martw się. Był jak najbardziej prawidłowy. Wydaję mi się że nie powinno cię tu być. 
– Nie. Bicie przypadkowych ludzi tylko dlatego, że mieli czelność się zbliżyć do bohaterki NIE jest prawidłowym odruchem. Prawdę mówiąc, jedyne, co mi przychodzi do głowy, co by usprawiedliwiało takie reakcje, to PTSD. Generalnie, nie jest to zachowanie społecznie pożądane. 
Jeśli natomiast chciałabyś to tłumaczyć szkołą ninja (czy innych Wojowników Wyschniętego Żelka) – jak dotychczas nie padło żadne, najmniejsze nawet wyjaśnienie, w jakim celu tych wojowników się szkoli. Odnoszę wrażenie, że walka i umiejętności parapsychiczne (wspomniane raz i porzucone) zostały wprowadzone tu tylko po to, żeby było fajniej. Nie jest fajniej. Jest bez sensu. Zresztą, co to za ninja, co traci nerwy przy byle okazji? 

Dyrektor poczekał na mnie ,a później ruszyliśmy w stronę akademika.
-Czy wiesz co za zwierzęta?
-To Anderusy.
-Zgadza się. Czy wiesz coś o więzach między Anderusem i człowiekiem?
-Niestety nie. Znam je tylko z legend. A czy mógłby pan mi o tym opowiedzieć?-wzbudził moją ciekawość.
-Nie.-zaskoczyła mnie ta odpowiedź.
– Dyrektor (trochę na wyrost zakładam, że jak w większości instytucji edukacyjnych, również jest pedagogiem czy wykładowcą) poświęca bardzo dużo energii na zapewnienie nowej uczennicy wszelkich wygód – natomiast w chwili, gdy ma okazję nauczyć jej czegoś, natychmiast nabiera wody w usta. Zaczynam mieć wrażenie, że „Akademia” to tylko nazwa luksusowego hotelu. 

-Nie.-zaskoczyła mnie ta odpowiedź. Szybko jednak zmienił temat.-Znalazłem ci lokum. Przykro mi ,ale niestety w męskim Akademiku.
-Słucham?- Byłam bardzo zdziwiona. Z drugiej strony trafiam do kopalni ciach.
-Niestety to prawda. Jeden uczeń odstąpi ci pokój na czas remontu. Przed twoim pokojem zostanie postawiony strażnik. Chłopcy nie będą cię niepokoić. -Spojrzał na mnie i od razu się roześmiał. Miałam smutną minę po ostatnim zdaniu.
– Prawdę mówiąc, ciężko mi właściwie stwierdzić, co jest w tym fragmencie najbardziej irytujące: przedstawienie uczniów płci męskiej jako niezdolnych do panowania nad popędami do tego stopnia, że potrzebny jest prywatny bodyguard, gdy dziewczę pojawia się w ich zasięgu; przedmiotowe traktowanie mężczyzn (ile razy w tak krótkim tekście można użyć określenia „kopalnia ciach”?) czy może wreszcie to, jak przewidywalny jest tego rodzaju manewr. Jeśli dotychczas czytelnik miał jakiekolwiek wątpliwości co do wątku romansowego, już ich nie ma. Wiadomo, że będzie – a z dotychczasowych rozdziałów dokładnie wiadomo między kim. 

Rozdział 6 pomijamy na wyraźne życzenie autorki.

Rozdział 7

Był to mały budyneczek stojący na uboczu. Z wierzchu był czerwony z białymi detalami, spokojny.
– Burd nie wszczynał, czas wolny spędzał najchętniej na lekturze. Od spodu za to był diabłem w domkowej skórze. 
A tak bardziej serio: po pierwsze, jak już, to „od zewnątrz”, nie „z wierzchu”, po drugie, przymiotnik „spokojny” nie jest tu najszczęśliwszym wyborem. Budynek mógł być w stonowanym stylu, nierzucający się w oczy, schludny, prosty w formie, klasyczny. Budynki nie bywają niespokojne, nerwowe, ani gwałtowne – a to są właśnie antonimy wyrazu „spokojny”.

-Ej, chcesz kanapkę.
-Mam imię nie musisz na mnie ejać.
-Wpadłeś pomysł żeby chamsko się nie przedstawić i wymusić pierwszeństwo na dziewczynie? 
– Słucham? Co to znaczy „wymuszanie pierwszeństwa w przedstawianiu się”? Pytam zupełnie serio. Owszem, Seth jest gburem, ale o Sorley nie można powiedzieć, żeby była lepiej wychowana. A ja kompletnie nie rozumiem problemu – korona jej z głowy spadnie, jeśli przedstawi się pierwsza?.
Poza tym – znak zapytania po „kanapkę”, przecinek po „imię” i „pomysł”, zgubiłaś „na” po „wpadłeś”.

-Sorley Blair Ferris Nevlus.- nigdy nie lubiłam faktu posiadania tylu imion. 
– To po kiego grzyba przedstawia się wszystkimi? Nie mówiąc już o tym, że bohaterowi z reguły nie jest potrzebne imię, które brzmi jak Inwokacja z Pana Tadeusza.

Po chwili odskoczyłam jak oparzona. Niby nadal stałam w pomieszczeniu, ale czułam się jak w innej rzeczywistości. Widziałam jak Seth coś mówi i wskazuje na mnie. Coś czarnego zaczyna mnie oplatać. Krzyczę niczym w agonii. Czuję się tylko jak obserwator. Nie dosięga mnie ból, dźwięk, widok otoczenia.
– Opis nie jest mistyczny – jest niejasny. Nagła zmiana czasu nie poprawia sytuacji. Rozumiem, co chciałaś w ten sposób osiągnąć i gdybyś sprawniej operowała językiem, miałoby szansę zadziałać. Niestety, nikt nie zostaje Szekspirem, dopóki nie nauczy się podstaw. Od nich powinnaś zacząć, zanim zaczniesz stosować tego rodzaju środki językowe. 

Osunęłam się po ścianie. Chłopak patrzył na mnie jak na wariatkę. 
– Trudno mu sie dziwić. Prawdę powiedziawszy, bohaterka od początku zachowuje się w sposób… alternatywnie logiczny.

Spojrzałam się na niego z głęboką nienawiścią. Nie bałam się, że to się wydarzy. Przyszłość jest zmienna. Zależy jak nią pokierujemy. Czułam nienawiść, że ktoś będzie w stanie mnie skrzywdzić. Nie byłam pewna co się właśnie stało. 
– Oceniający również nie są. Najprawdopodobniej autorka wybiegła nieco przed narrację, lub dokonała drastycznego skrótu myślowego, który skutkuje niemożliwością zrozumienia dramy bohaterki.

Z niezadowoleniem zmrużył oczy czując zapach Seth'a. 
– Setha.

Miałam nakarmić Anderusy. Były to najcenniejsze zwierzaki, więc Roza powierzyła je mnie. 
– Zapewne przekonały ją kwalifikacje dyplomowanej Mary Sue – nie znajduję innego wytłumaczenia faktu pozostawienia tak cennych zwierząt pod opieką osoby bez żadnego doświadczenia.

Najpierw poszłam po karmę. Wielki worek przytargałam na plecach. Ze względu na ich nieokiełznaną naturę była w ogromnej klatce. 
– Ze wzgledu na nieokiełzną naturę pleców, karma była w ogromnej klatce. Mhm, tak.

Miały tam dużo przestrzeni. Ciągnęła się wysoko. 
– Plecy? Klatka? (Ratunku…)

Obserwowałam je z fascynacją. Każdy był specyficznego koloru. 
– Czyli konkretnie jakiego?

Nieliczni dosiadali ich i wznosili się w powietrze. Dopiero po chwili dostrzegłam jednego na uboczu. 
– Jednego nielicznego?

-Właśnie widzę. Nie dość, że bawisz się w chłopca to i w emo?! Fanka Sasuke* czy jak?!-wykrzyczał wściekły. Ni miałam pojęcia o co mu chodzi. 
-Czep się wysokiego napięcia! Mogę być za tym żeby został hokage a tobie gówno do tego! 
– Mhmmm. Wyjątkowo niedojrzałe. Zachowują się jak dzieci, a przypominam, że mają teraz o wiele poważniejsze obowiązki.

- I co mi po twoim sorry?!- Przedżeźniałam go. 
– PrzedRZeźniałam.

........Przysunął mnie do niej. 
– ……….A ten zmutowany wielokropek w celu? (Wielokropek składa się z trzech kropek, jakby było to niejasne).

Włosy nie prześmiergły, więc tylko związałam je w roztrzepany koczek.
Było smaszno, a jaszmije smukwijne
Świdrokrętnie na zegwniku wężały,
Peliczaple stały smutcholijne
I zbłąkinie rykoświstąkały.
A tak trochę bardziej poważnie: nie wiem, czy to literówka, czy przekręcenie wyrazu, ale słowo, o które chodziło, najprawdopodobniej brzmi „prześmierdły”.


Słodycze oczywiście spoczęły koło mnie. 
– Rozłożyły się wygodnie, zakładając ręce pod głowy, lecz Ferrero Rocher po namyśle zgarnęło poduszkę bohaterki.

Zanim zdążyłam zareagować rozłączył się. Nie widzieliśmy się odkąd skończyłam dziesięć lat. Podróżował. Dokładnie nie wiem dlaczego, i po co. Mam jeszcze rok. 
– Większość rzeczy w tym opowiadaniu dzieje sie nie wiadomo dlaczego i po co, niestety.

-Bądź milsza. Potrafię się odgryźć. 
– Bohaterowie zachowują się jak małe dzieci, nie jak w-miarę-dorośli nastolatkowie.

-I z mojego powodu ma być to zamieszanie?-byłam zdziwiona. 
-Chciałabyś. 
– A jednak wygląda na to, że właśnie z jej powodu to całe zamieszanie.

[Z notatki pod rozdziałem:] Zapraszam do Słowniczka zawiłości żeby wyjaśnić resztę pojęć.
–Nie tędy droga – wyjaśnienia wszystkich specyficznych dla opowiadania terminów powinnaś wpleść w tekst.

Rozdział 8

Za godzinę miałam być u Rozy. Cóż to godzina dla kobiety. Na szczęście nie byłam typowa. 
– Wiemy, niestety. Aczkolwiek nie mogę uwierzyć, że tyle czasu bohaterce w zupełności wystarczy: z poprzednich rozdziałów wynika, że kąpiel bierze godzinną, półgodzinną, gdy się spieszy. Ale przecież: 



Był wielki dzień więc ubrałam się staranniej niż zwykle. Założyłam nawet rurki, czarne. Do tego luźną, granatową koszulkę. Włosy splotłam w warkocz. Do tego nieśmiertelne trampki. Byłam gotowa. Wystarczyło mi 15 minut. 
– Doprawdy, szczyt elegancji. Piętnaście minut? Widocznie rurki były tak obcisłe, że wciągała je centymetr na minutę.
Przecinek przed „więc”, powtórzenie.

Minęło mnie kilka dziewczyn w tym Namada. 
– Jeszcze dzień wcześniej nazywała się Namida. Przecinek przed „w tym”.

Zabrała megafon Stojany przy drzwiach. 
– A ty, czytelniku, zastanawiaj się, czy ten megafon był własnością Stojany, czy też może to nazwa producenta? (A przecież wiemy, że to przekręcone „stojący”... mam nadzieję).

-Wszyscy cicho!- nawet tu głośno słyszałam mrożący ton Rozy- Piąty rok do stajni. Reszta rozejść się!-rozległ się głośny lęk zawodu.-Będziecie wzywani rocznikowo. 
– Lęk zawodu.



Proza tym, „rozległ” napisane małą literą sugeruje, że ten lęk brzmiał właśnie „Piaty rok do stajni (...)”. „mrożący ton Rozy” – mrożący krew w żyłach ton Rozy.

Kiedy przyszła moja kolej. Zaczęłam niepewnie iść. Spojrzałam na Rozę niepewna co mam robić. 
– Powtórzenie. Do tego, znowu mamy tu casus szaleńca z siekierą. Przynajmniej jedna z kropek jest tu zbędna.

-Stań między nimi. Zero gwałtownych ruchów. Zamknij oczy. Wycisz się. Musisz się skupić i nie bać. Wezwij swojego fratello. 
– Jak bohaterka ma tego dokonać? Przypomnijmy, chwilę wczesniej: „Dyrek ich ogarnie a ja mam ci wszystko wytłumaczyć. Siadaj” oraz „Chodź, nie ma czasu”. NIC jej nie wytłumaczyła, skąd Sorley ma wiedzieć, jak się zachować?

-Powtarzaj za mną. Lo ti chiamo mio fratello. 
– Google translate wypluło nam coś takiego, więc postanowiliśmy sprawdzić znaczenie u znajomej znającej język włoski. Lawina pisze: To właściwie oznacza „nazywam cię moim bratem”, gdyby tam był przecinek, to by mogło być „wzywam cię, mój bracie”, ale przecinka niet. No i kwestia najciekawsza – czemu magiczne zwierzęta wzywa się akurat po włosku? 
Interpunkcja w polskiej części tego zdania też nie wygląda najlepiej. Tu akurat w miejscu kropki nieźle pasowałby dwukropek. 

Przy zagrodzie stał Roza. 
– Pod wpływem szoku nauczycielka dokonała błyskawicznej zmiany płci.

-Guidare jeszcze z nikim nie podzielił się przepowiednią.-wyszeptała. 
– Ciągłe czytanie o tym, jaka to bohaterka jest zajebista, jest męczące, naprawdę. 

W kłębka splątanych rozważań wyłoniło się pytanie.


– Niestety z kłębka splątanych wyrazów sens się nie wyłonił.

Musiałam być w ruchu żeby przestać myśleć. Angelo! Ta myśl była tak nagła, że aż runęłam jak długa do tyłu. 
– Rzeczywiście, jak chodzi, to nie myśli, a jeśli myśli, to natychmiast się zatrzymuje. To dość niebezpieczne.

Podbiegł do mnie jakiś chłopak. 
-Kurczaki, nic ci nie jest? Ej, żyjesz?-zaczął pytać wyraźnie zaniepokojony. Który chłopak mówi "kurczaki"? Zaczęłam chichotać. Od razu poprawił mi się humor. Zaczął mnie podnosić, ale zatrzymał się. Podniosłam się już sama. 
- Czy ja cię śmieszę?- zapytał, uśmiechając się. 
-Ależ skąd.-zrobiłam niewinną minę. Oboje wybuchnęliśmy śmiechem. 
– Hahaha. Ha. Nie, gifa nie będzie, wszystkie zostały stratowane przez szarżujący Element Komiczny.
A jednak – jestem pozytywnie zaskoczony – bohaterka nie zaatakowała nieznajomego, nie nawrzeszczała, nie poszczuła go psem.

-Miło poznać. Jestem Jeffrey. I niestety białogłowo a wybacz jednakowoż odbiorę ci rozkosz sprania mnie. jesteś myślicielem, walczę głową.- skłonił się. 
– Doskonały przykład tego, jak stylizacja NIE POWINNA wyglądać. Mam z tym właściwie pewien problem: nie jest to aby kolejny Element Komiczny? Na taki wygląda. Głupia literówka sprawiła, że chłopak nazywa bohaterkę myślicielem, a sam popisuje się umiejętnością walki głową. Biorąc pod uwagę kontekst, aż korci, by potraktować to zupełnie dosłownie.

-Chciałam iść po psa. 
-No to chodź.-powiedziałam prosto, i zaczął iść. 
– Grzeczny bohater, posłuszny swojej Mary Sue.

Zawsze wiedziałam, że lepiej się dogaduję z facetami. nerwowo spoglądałam na zegarek. 
– Brak jakiegokolwiek związku miedzy nastepującymi po sobie zdaniami. (I, na miłość, zdanie po kropce rozpoczynamy wielką literą).

Roza zasulotowała nam i uśmiechnęła się. 
– Literówki to zło.

Ja miałam wejść jako pierwsza, taki tam króliczek doświadczany. 
– Oj, oceniający również są ciężko doświadczani.

Opowiadanie się kończy – i kończy się nasze z nim zmaganie. Niewątpliwie największym (a z pewnością najbardziej rzucającym się w oczy) jego problemem jest brak jakiejkolwiek staranności. Literówki, zjedzone spacje (szczegolnie irytujące w dialogach), totalnie olana interpunkcja. Twojego opowiadania się nie czyta – przez nie się z trudem przedziera. Już to jest wystarczającą barierą, od której odbije się zdecydowana większość potencjalnych czytelników. Styl szkolny, przetykany dość hermetycznymi określeniami, również nie sprzyja czerpaniu przyjemności z lektury. Na tych, którzy zechcą zagłębić się w fabułę, nie czeka jednak nic interesującego – historia jest sztampowa, taka, jakich wiele, nie oferuje ani jednego elementu, który nie byłby już wielokrotnie wykorzystany przez innych autorów. Historii nie utrzymują na poziomie również bohaterowie – płaskie, papierowe sylwetki bez cienia osobowości, (wydaje się, że jedyne w miarę naturalne zachowania powstały zupełnie niezamierzenie). W dodatku zdają się oni być nośnikami dość przykrych stereotypów (vide „kobiece nastroje”). To smutne, ale w twoim tekście ciężko doszukać się jakichkolwiek pozytywów – z pewną przykrością wystawiamy jeden pomiocik. 




Bonusowo, porada dla wszystkich sadzących literówki na prawo i lewo:

Ach, Dżabbersmoka strzeż się, strzeż!
Szponów jak kły i tnących szczęk!
Drżyj, już nadpełga Banderzwierz
Oraz Dżubdżub ptakojęk!
–––

Cytaty z Lewisa Carrolla podajemy w tłumaczeniu Macieja Słomczyńskiego.

3 komentarze:

  1. Nie wiem, może to tylko moje wrażenie, ale jak na początku nie ma w ogóle, tak później wydaje mi się, że gifów jest za dużo.

    Just sayin'

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zrobiło się skupisko trochę w jednym czy dwóch miejscach -- ale wywalilam i tak 2/3...

      Usuń
  2. Tak ją zasmuciliście, że aż bloga usunęła. Co z Was za ludzie! xd

    OdpowiedzUsuń