poniedziałek, 14 października 2013

0040. fantasies-sherry.blogspot.com

Miejscówka Przyzywającego: Between dream and reality
Przedwieczna: Orszula



Zanim zajmę się zawartością tego pudełka czekoladek, zerknijmy sobie pokrótce na opakowanie. Muszę przyznać, że szablon, cóż, po prostu mi się podoba. Jest to typowy szablon fantastyczny, akurat całkiem przyjemny dla oka; połączenie brązu z szarością i wyraźny podział na połowy względem osi symetrii (przynajmniej na moim monitorze) też wygląda niezgorzej. Obrazek tła  jest dość klimatyczny i nie koliduje z treścią, menu z zakładkami jest w miarę czytelne, chociaż nieco bladawe, jaka jest belka, każdy widzi, nawet ikonkę ma… i tylko jedna rzecz troszkę mi na pierwszy rzut oka zgrzyta, ale to akurat wynika z osobistego zboczenia: przy dwudziestu rozdziałach publikowanych w dość znacznych interwałach archiwum nie jest najlepszym sposobem nawigacji, jeśli ktoś nie jest z opowiadaniem na bieżąco. Polecam szeroką listę albo zrobienie zakładki ze spisem treści.

Sam tekst opowiadania jest czytelny, aczkolwiek przydałoby się go wyjustować.

Muszę natomiast przyznać, że doznałam pewnej konfuzji, której źródłem jest wielce dźwięczna i wdzięczna notka odautorska po prawej stronie. Otóż zaczyna się ona słowami:
Nie wyrażam zgody na kopiowanie i rozpowszechnianie zdjęć oraz treści zamieszczonych na blogu.

W odniesieniu do treści – zgoda, ale część dotycząca zdjęć pachnie mi lekką hipokryzją, nie mogę bowiem nigdzie znaleźć informacji na temat autorów obrazków znajdujących się pod koniec kolejnych rozdziałów. Chyba że autorką jest tu sama, no, autorka, w którym to przypadku przepraszam z góry. Niemniej jednak uważam, że sprawę warto by wyjaśnić.

Ilustracje zamieszczone w zakładkach (za wyjątkiem kruka z zakładki O autorce) są linkowane do deviantarta (to już coś!), ale nawet w tym wypadku można by się na wszelki wypadek postarać o zgodę na wykorzystywanie obrazów, których dotyczą prawa autorskie, na swoim blogu.

Za siedmioma portalami, za siedmioma domenami było sobie czarne-czarne królestwo Valley…

Wychodzę z założenia, że większość opowiadań fantastycznych nie potrzebuje zakładek i zakładeczek z księgami zaklęć, bestiariuszami, who’s who i tym podobnymi duperelami dotyczącymi wykreowanego świata. Wyjątek robię dla słowniczków, o ile tekst jest naszpikowany autorskimi terminami, a także dla mapek, jeśli już ktoś muuuusi i ewentualnie dla opisu sytuacji geopolitycznej, krótkiej chronologii czy genealogii, jeśli elementy te są kluczowe dla fabuły i zagmatwane.

Opowiadanie powinno bronić się samo, ale jeśli już robi się zakładki, to, na macki Cthulhu, powinno się je robić porządnie. Co natomiast mamy tutaj? Ano mamy zakładkę Królestwo Valley z trzema podzakładkami: Magia, Miejsca i Postacie

Spodziewałam się zatem, przyznacie mi chyba, że poniekąd słusznie, niezwykle skomplikowanego systemu magicznego, jakiejś hierarchii, mistycznych mistyczności, kolorowych kapeluszy, pół tuzina szkół magii, czarownictwa czy czarnoksięstwa,  kłów bazyliszka, trzech kropli waleriany na uspokojenie, zamieszać trzy razy o północy. Ale nie. Dowiadujemy się, że biała magia jest „dobra”, czarna magia służy do krzywdzenia, atakowania i niszczenia, do białej magii używa się energii białej, do czarnej – czarnej, aury to aury, zioła to zioła, eliksiry to eliksiry, a alchemia to alchemia. Czytelnik w mej skromnej osobie nie lubi być traktowany jak idiota, a tak właśnie mi to wygląda. Trochę wiary w czytelnika! Nie sądzę, by na blog z opowiadaniem fantastycznym zabłąkał się ktoś, kto nie ma najmniejszego pojęcia o konwencji.

Właściwie jedyna przydatna informacja w tej zakładce to te kilka słów o trujących różach, chociaż i one są podane w dość topornej formie. A nie, są jeszcze czarne macki czarnej magii, aczkolwiek to akurat wywołało u mnie zgoła nieprzystającą do powagi sytuacji reakcję. Aż zacytuję zdanie wielkiej urody:

Dana istota magiczna musi skupić się na silnych doznaniach, np. gniewie, nienawiści, a następnie pozwolić przejąć władzę w organizmie tzw. czarnym mackom, które oblegają umysł czarodzieja i powodują powstawanie energii, którą to później można posłużyć się do rzucania zaklęć.

Wygląda to jak żywcem wydarte z jakiegoś podręcznika do RPG. Ale Cthulhu się cieszy i macha zielonymi mackami do całego świata! Świat odmachuje wszędobylskimi mackami kapitalizmu.

Odnosi się także w tym momencie wrażenie, że białej magii używają czarownice, a czarnej – czarnoksiężnicy. A w praktyce wygląda to trochę inaczej…

Zakładka Miejsca niestety nie poprawia sytuacji. Dostajemy bowiem… nazwy plus po jednym obrazku na nazwę. Co, kto, gdzie, jak? Nie wiadomo. Tylko linki do deviantartu. Nawet tajemnicze Tajemnicze pomieszczenie ma swój obrazek. Jeśli już sobie linkować, to może w galerii? Albo dodać po dwa słowa komentarza?

I wreszcie Postacie. Czyli traktowania czytelnika jak idioty część trzecia:

Służący na zamku - ludzie mający za zadanie usługiwać na zamku. Nieeee, naprawdę? Thank you, Captain Obvious!

Malarz dworski - młody chłopak, któremu Król zlecił namalowanie swojego portretu.

Podział bohaterów na postacie z zamku, lasu/podziemi, itd. pachnie z kolei grą komputerową.  Czy naprawdę jest to potrzebne?

Ważnym elementem kreacji świata są nazwy i imiona. Stąd królestwo Valley nieco mnie… zdziwiło. Może nie należy do lapsusów tego rzędu, co te wymyślone przez Andrzeja Sapkowskiego w skądinąd pożytecznym tekściku Pleno Titulo*, ale nieco razi.

*) http://www.sapkowski.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=315: Reguła pierwsza: nauczyć się języków obcych. Znajomość choćby podstaw takowych jest przy pisaniu fantasy bardzo cenna, strzeże bowiem przed popełnianiem lapsusów i śmiesznostek nazewniczych, takich, jak, dla przykładu, Wyspy Islands, góra Berg, pies Chien, siostry Sisters, miasto Boulogne sur Merde, hidalgo Hijo de Puta, markiz Cazzo, baron von und zu Katzenscheisse am See, centurion Coitus Interruptus czy hrabina Elvira Always-Hotpussy, primo voto Goodfuck.

Zgrzyta mi natomiast kulturowe umiejscowienie nazw i imion. Freygooth musi być multi-kulti, skoro pochodzą stamtąd: Guardad (imię hiszpańskobrzmiące), Leblanc (nazwisko frankofoniczne), syn Karen i Favena, ojciec Jeffeya i Nanese Froghys i  dziadek Leah, Gromona Yumi, Damien West i Miwa. Z dziwnych zlepków mamy jeszcze Catherine Delgados i Olega Huntera. Niby nic, a nieco dziwnie mi to wygląda.

Also, Oleg – o kim, o czym? O Olegu. Nie o Olgu.

Radzę się trzymać prostej zasady, którą najprościej podsumować tak: Rohirrimom z Rohanu imiona rohańskie, hobbitom z Hobbitonu – hobbickie, a Gondorczykom z Gondoru… numenorejskie. Co ciekawe, już na przykład w okolicach zamku przeważają imiona celtyckie. Zagadka.

Zlepek Mistrz Murillo nieodparcie kojarzy mi się za to z Mistrzem Murillo - http://pl.wikipedia.org/wiki/Bartolom%C3%A9_Esteban_Murillo. Niby drobnostka, ale uwiera czytelnika.

Jeśli zaś chodzi o ogólną konstrukcję świata… mam nadzieję, że to się zmieni, ale czy to dziwne, że jak na razie wydaje się, że istnieje tylko jedno jedyne królestwo z przyległościami, w dodatku trudne do zwizualizowania? Warto by napomknąć o tym wielkim, strasznym świecie poza Doliną.

Tym czarnym-czarnym królestwem rządził Mroczny o czarnym-czarnym sercu…

…i używał czarnej-czarnej magii. Ale jak właściwie ta magia działa?

Leah używa czarnej, pełzającej mackomagii:

Ona tymczasem wyciągnęła ze swojego umysłu ostatnie resztki sił, których pozbawił ją obraz mordowni. Przebłyski czarnej materii zaczęły świtać w jej głowie przejmując władzę nad pewnymi organami w jej wnętrzu. Czuła jak zmienia się temperatura jej krwi. Jej siła życiowa przemieniała się w czarne, mroczne macki, które miały za zadanie całkowicie zrównać wioskę z ziemią.

Tymczasem w podręczniku:

Dana istota magiczna musi skupić się na silnych doznaniach, np. gniewie, nienawiści, a następnie pozwolić przejąć władzę w organizmie tzw. czarnym mackom, które oblegają umysł czarodzieja i powodują powstawanie energii, którą to później można posłużyć się do rzucania zaklęć.

Czy to tylko według mnie praktyka rozmija się z teorią?

Tylko, że ci sami ludzie, którzy dawali jej tak zwane ‘’lekcje życia’’ nie mieli pojęcia, że Czarna Energia to nie jakaś-tam-zwyczajna-magia-czarodzieja. To potężne, mroczne macki, które potrafiły pozbawiać życia. I wiedziała o tym tylko ona. Oczywiście nie licząc Jego.

I jakoś zdawało mi się, że skoro biała magia nie jest tolerowana, to adeptów uczy się  czarnej. W takim razie dlaczego o Sekrecie Macków miałaby wiedzieć tylko Leah i Mroczny?

Pozwolę sobie też zauważyć, że jeśli się już kogoś nazywa Mrocznym i pisze o nim per On, to lepiej, żeby skubaniec naprawdę był Mroczny i Zuy przez wielkie M i Z. Inaczej brzmi to naprawdę śmiesznie. A tymczasem nasz Wielki, Mhroczny i Zuy dziadek… jest ledwo żywym staruszkiem, który nawet pogrozić wnuczce porządnie nie potrafi, karze ją posyłając na dodatkowe lekcje, żyje wspomnieniami, nadal kocha żonę i tak dalej. W stosunkach z wnuczką też tej grozy specjalnej nie stwierdzono, dziadek jest creepy i tyle. Nawet za Czarną Magię się wziął dopiero po i chyba właśnie z powodu śmierci żony.  I to by było naprawdę fajne, gdyby dziadek rzeczywiście był Affably Evil albo przynajmniej Złem Inteligentnym. Ale z tym właśnie jest problem. Bo patrząc na jego strategię, jest klasycznym Evil Overlordem, który każe palić, mordować i torturować, niekoniecznie w tej kolejności, przy okazji pozwalając swoim pomagierom na regularne grabieże tuż pod zamkiem. Nawet plan zdobycia nieśmiertelności wymyślił. Tłumaczy go i ratuje właściwie tylko przekleństwo Leblanców, bo cokolwiek Mroczny próbuje uzyskać, daleko mu do pragmatycznego władcy, a bliżej do szaleńca. I w tej interpretacji cały ten ivuloverlordyzm nabiera sensu.

Z drugiej strony strachem też nasz Mroczny nie rządzi. Gdyby tak było i wszyscy baliby się go tak jak Leah, której palcem nie tknął, to na pewno nie miałoby miejsca coś takiego:
Po chwili dziewczyna ujrzała głowę jednej ze służących. Jak to one, była wstydliwa i nigdy nie podnosiła wzroku. Za to w kuchni, czy to przy innych pomniejszych, nie mających znaczenia w zamku ludzi, potrafiła knuć i spiskować. Od lat służba planowała wszcząć bunt na dworze, jednak nigdy owe ‘’plany’’ nie doszły do skutku. A szkoda – pomyślała dziewczyna.

Na zamku roi się od sługusów Mrocznego (swoją drogą Leah mogłaby się zorientować, że ona i jej przyjaciele też się do nich zaliczają), kolejny ogrodnik pożegnał się z życiem, pan Mroczny Władca jest tak Mroczny, że sadzi w miejscach publicznych śmiertelnie trujące róże, których jedno ukłucie bywa zabójcze, robi z dziecka mordercę, a tymczasem… służba planuje bunt na dworze i to tak sprytnie, że nie jest to żadną tajemnicą. Nienienienie, albo nasz Mroczny jest mroczny i wtedy żadne bunty służby na dworze, tylko albo coup d’etat, albo Szczwana Rebelia, albo Mroczny mroczny wcale nie jest – tylko dlaczego Leah nam uparcie twiedzi, że jest?

I skoro jest, to dlaczego Julay nie boi się go sobie powyzywać, chociaż jako córka szpiega powinna wiedzieć, że ściany mają uszy?

Co za wstrętny, obrzydliwy, stary, przebrzydły, nikczemny, okropny, okrutny, potworny…

To klasyczny problem typu show, don’t tell.

Z tą służbą to też coś dziwnego. Leah jest księżniczką, Dziedziczką Tronu, Ulubienicą Mrocznego, Wszystko Wielkimi Literami, ale jednak służka tytułuje ją per panienka Leah Leblanc? Gdzie szacunek?! Gdzie strach? Nawet jeżeli:

Gdyby nie fakt, że Leah jest księżniczką spokrewnioną z Królem, nikt nawet by nie pomyślał, że może być jego wnuczką, a już szczególnie nie Dziedziczką Tronu. Nie widziano w niej następczyni.

…to jednak przynajmniej pozory mogliby ci zastraszeni ludzie zachowywać.

Dziadek wysyła Leah z misją spacyfikowania wioski, ale jakoś podejrzanie ta misja wygląda sama w sobie. Ot, pojechała Leah z kumplostwem wioskę mordować, nawet dowództwo jej jakiś chłopak podprowadził cichaczem, póki siedziała na koniu i emo uprawiała:

 - Ruszamy! – krzyknął jakiś chłopak na koniu i wszyscy jak jeden mąż ruszyli na wioskę by mordować.

Strasznie to nieprofesjonalne! I to ma być Czarne-czarne Królestwo? Gdzie smarkateria tuż pod nosem Mrocznego i sługusów w samym zamku zakłada rebelianckie zakony tajnych spotkań? Gdzie służba planuje bunt na dworze? Gdzie rebelia i to rebelia zamkowa robi Mrocznemu trolololo?

To on dowodził ich tajną organizacją i zleciał zadania. Na ostatnim na jakim Leah była, bronili okolicznej wioski przed sługusami jej dziadka, którzy chcieli zabrać do zamku na tortury wszystkich mieszkańców. //Mieszkańcy wioski zostali przesiedleni do innej, oddalonej o wiele mil od zamczyska.

Przy tym ciutkę to growo-kłestowe.

Co prawda…

Dziewczyna miała wrażenie, że jej dziadek powoli zaczynał się wszystkiego domyślać. Nie był przecież głupi.

…ale jak na mrocznego Mrocznego, to dziadek jest na poziomie Voldemorta. Chociaż nie, wysyła szpiega za wnuczką.

Sama Leah jest postacią ciekawą, mimo że jej zachowanie jest problematyczne. Morderczyni, ponoć chowana od małego na broń, następczynię tronu, przyszłą Zuą Władczynię, ale skórkę ma cienką niczym winogrono.  

Zamknęła oczy. Zobaczyła obrazy wszystkich tych ludzi, których zamordowała. Buntownicy, kobiety, dzieci, młodzi chłopcy, służba dworska… a wszyscy niewinni. Nie mieli na swoim sumieniu absolutnie nic. Tymczasem ona ich zabiła. Co z tego, że gdyby tego nie zrobiła On by się rozgniewał… wiedziała, że zawsze miała wybór. Nie musiała tego robić. A jednak. Łzy polały się po jej policzkach, paląc skórę. Miała ochotę zasnąć i nigdy się nie obudzić chociaż zasługiwała na coś o wiele gorszego. Lata tortur… męczarni… biczowania…
Dobry sługus Zuego Reżimu? Motyw dziecka wychowanego w takim środowisku i szkolonego na mordercę ma ogromny potencjał i stwarza wiele możliwości: możemy mieć dziecko-sadystę, którego system wartości nie przystaje do ogólnych norm etycznych, ale które zaczyna się zmieniać, bo coś. Albo żyjący w autentycznym strachu wrak człowieka, któremu na tym etapie powinna albo włączyć się znieczulica, albo pojechać psychika. I czasem odnosi się wrażenie, że ona się rzeczywiście rozpada psychicznie, ale można to było pociągnąć dalej:
Był dyktatorem i tyranem… a jednak… Leah nosiła w sercu nadzieję, iż jest on gdzieś w głębi dobry i sprawiedliwy. Marzyła by jej dawny, kochany, serdeczny dziadziuś powrócił. Naiwna.  
To ma sens. Dziecko pamiętające „dobrego” dziadka, które ma ewidentne problemy z pogodzeniem obrazu dziadziusia i tyrana mogło mieć czas na wykształcenie własnego systemu wartości, chociażby w pojmowaniu dobra i zła.
Są i mocne momenty, gdy wyłazi z niej socjopatka:

Miała ochotę odwrócić się do mężczyzny za nią i wbić mu w serce jego własny nóż, ale powstrzymała się, powtarzając sobie, że nie jest złym człowiekiem. A dobrzy ludzie nie zabijają.

To tłumaczenie sobie, że dobrzy ludzie nie zabijają, jakoś nie współgra mi z jej ciągłym emo na tle przeszłych morderstw i całokształtem zachowania, ale znamionuje, że jednak coś JEST z nią mocno nie tak, a nauki dziadka nie poszły w las. Duży plus.

Jej zaangażowanie w rebelię wygląda szczeniacko, szczerze mówiąc. Ratuje wioski z rebelią Otto, ale w konfrontacji z prawdziwą rebelią po masakrze innej wioski milczy i zachowuje się jak Ulubienica Mrocznego, ratować musi ją Julay. I to wbrew pozorom nie jest złe rozwiązanie, zwłaszcza, że pokrywa się ze stosunkiem do dziadka. Leah knuje przeciwko Mrocznemu, ale nie chce skrzywdzić ostatniego bliskiego człowieka i z początku jest wroga wobec rebelii pozazamkowej. Nie z braku zaufania, po prostu. I ten stosunek do buntowników waha się wte i wewte. Odnosi się wrażenie, że w końcu Leah zaczyna chronić ekipę Thomasa nie dlatego, że jest to dobre czy słuszne, ale dlatego, że po prostu zależy jej na Louisie i jego siostrze.

I naprawdę dziwnie wygląda to jej całe buntowanie się:

           - Zdradziłam?! Zdrada będzie wtedy, kiedy będę współpracować z nimi, tym samym biorąc udział w spisku przeciw mojemu dziadkowi!
           - Otrzeźwiej, Lee. Żyjesz w czasach, kiedy na ziemiach tego kraju rządzi się przemocą i terrorem. Czy ty tego nie widzisz? Czy jesteś tak zaślepiona oddaniem do Króla, że straciłaś zdolność racjonalnego myślenia? Nie pamiętasz już jak było kiedyś?
Przecież Leah już spiskowała przeciwko dziadkowi razem z Otto i wesołą kompanią. Być może nie chciała jego śmierci, ratowała tylko niewinnych, ale zdradziła już dawno. I Julay o tym wie, więc dlaczego nie uderzy w inne tony? W ogóle istnieje jakaś straszna niespójność, jeśli chodzi o stosunek Leah do dziadka, bo dziewczyna raz zdradza, raz cierpi z powodu wyrzutów sumienia, raz wielbi, znów cierpi, raz się boi, raz odmawia zdrady, raz kocha, Julay widzi co innego,  Ervin co innego… Ten kalejdoskop miałby może więcej sensu, gdyby dziewczyna nie zmieniała zdania tak radykalnie i rozważała wszystkie strony danej decyzji, przeżywała głębszy konflikt wewnętrzny, ale nie – i dlatego wydaje się to tak bardzo nieuporządkowane. Sam pomysł na reakcje emocjonalne Leah jest dobry, ale wykonanie trochę szwankuje.

Zdawała sobie sprawę, że zaprzepaściła szansę na uwolnienie mieszkańców z pod terroru władcy, ale nie miała wyrzutów sumienia. Wcześniej postanowiła, że już nigdy nie będzie zgrywać słabej i delikatnej. Niech dwór otrzyma taką księżniczkę, jaką myśleli że mieli: twardą, ponurą, skupioną wyłącznie na spełnianiu rozkazów. Choć to też była kwestia dyskusyjna. W sercu dziewczyna zaczęła wylęgać się iskra buntownicza co mogło mieć różne skutki. Niekoniecznie pozytywne, ale też nie musiały one być negatywne.

…i Leah przekręca się w drugą stronę jak chorągiewka. Reakcja obronna? Cała ta sytuacja jest dziwna. Leah WIE, że produkcja eliksiru nieśmiertelności to zło, WIE, że dobrze się to na pewno nie skończy, ale posłusznie wykonuje polecenia dziadka. O buncie czy sabotażu nie myśli, ideologicznie jest daleka od rebelii, z którą łączy ją już tylko relacja z Louisem. W tej sytuacji nawet rozbabrana reakcja na „kłótnię” z Julay i Ervinem ma sens. Z tym, że Julay zasługuje na medal chociażby za to, że nie zaczyna wliczać Leah do potencjalnych przeszkód i nadal walczy także i może nawet przede wszystkim za nią.

Plusik za to, że Leah zaczyna jednak myśleć o przewrocie! Ze sobą na tronie oczywiście. Aż mnie zdziwiło, że nie pomyślała o tym wcześniej.

Szła małymi kroczkami, wodząc palcami po zimnych, ciemnych kamieniach i zastanawiała się nad tym co mogłaby uczynić będąc królową. Czy możliwe by było uspokojenie poddanych? Czy lud zaufałby jej? Czy miała dość sił, by stawić czoła całemu królestwu? Czy sprawdziłaby się by się w roli przywódczyni Valley? Czy przyjaciele poparliby ją?

Naiwne, ale prawdziwe. I pasuje do Leah i jej rozterek okołodziadkowych nawet to, że nie zastanawia się, z czyjej głowy musiałaby zdjąć koronę.

Jeśli chodzi o postaci epizodyczne jak Nanese, biedną Avery czy Miwę, to akurat one dziwnie zapadają w pamięć.

Sensowną postacią jest Julay. Dziewczyna wie, czego chce, wie, jak to uzyskać, w przeciwieństwie do Ervina jest postacią bardzo żywą i proaktywną, nie boi się pokrzyczeć na Leah. Tylko… jak na Miss Szpieg i mózg trójcy, jest straszliwie nieostrożna. Za mało knucia, za mało sprytu, za dużo wymyślania i krzyku w miejscach, gdzie od donosicieli powinno się roić. Wobec perspektywy ataku Thomasa na zamek Julay też zachowuje się głupio. Hmm, może nie tyle się zachowuje, co nie rozważa wszystkich możliwości. Jeśli jest już na tyle zdesperowana i przestraszona, że myśli o ratowaniu adeptów, którzy mają być ponoć jedyną szansą królestwa, to dlaczego po prostu nie poda Thomasa na widelcu odpowiednim osobom? Choćby i anonimem, na litość Eru! Tak, to by było nieco podłe, ale całkiem logiczne.

Rebelia to też patafiany – puszczać księżniczkę tak głupio? Nie wyciągnąwszy z niej wszystkiego, co wie? Nawet żadnej gwarancji, że ich nie wyda nie mają! Przecież Julay mogła kłamać i co wtedy? Do tego Thomas nie ufa księżniczce, jest zdania, że jest ona potworem, ale mimo to stawia przed nią zadanie, którego ona nie zechce wykonać bez oporu! Jego groźba, że zabije ją, jeśli ona nie zabije dziadka, jest bez sensu, zwłaszcza, że dziewczyna pewnie sama dałaby radę rozsmarować go po ścianie. Z punktu widzenia Thomasa: Leah jest potworem = Leah może nas zdradzić, więc dlaczego ją prowokuje? Trzeba ją albo zabić od razu, żeby się nie wystawiać na strzał, albo próbować przyhołubić i obłaskawić, albo zaszantażować.

Muszę przyznać, że podoba mi się bardzo, że przywódca rebelii nie jest dobrym i szlachetnym rycerzem na białym koniu ani nawet Obi-Wanem – to oryginalne i interesujące. Niestety całość psuje nieco fakt, że Thomas jest żądny władzy, co przesuwa go w szeregi „tych złych”. Szkoda. Niemniej jednak, jego zachowanie wobec narzędzia, bo tym właśnie jest dla niego Leah, jest bez sensu. Rozumiem, że to było zamierzone? Ale jak na przywódcę rebelii walczącej ze złymi sługusami to Thomas jest trochę niepełnosprytny.

Do tego Louis i Shayla ryzykują, by spotkać się z Julay i Ervinem, i po co to wszystko? By zamienić kilka słów o Leah? Za duże ryzyko, za mały profit.

Muszę pochwalić fakt, że ze wspomnień o Nanese wynika, że poprzedni system magiczny nie był kryształowo czysty.

Wszyscy byli tak wzburzeni, gdyż oskarżenia w świecie czarownic, a przede wszystkim – we wiosce Freygooth były jednoznaczne. Oskarżony zawsze podlegał karze. Nie było przypadku, w którym kogoś by uniewinniono.

Zakaz wykorzystywania magii w celach majątkowych też jest dobrym posunięciem w tym kontekście. Hmm, czyżby istniał monopol na magię i prywatna działalność magiczno-zarobkowa była zabroniona właśnie z powodów ekonomicznych? Naprawdę mi się to podoba. Zbyt często widzi się bowiem Dobre, Białe i Puchate Królestwa obalane przez Zuego Władcę. A tu wychodzi nawet, że Guardad miał powód do przeprowadzenia przewrotu. Duży plus.

Najprawdopodobniej było to jedyne królestwo, w którym szerzyła się doskonała tolerancja. Zwykli ludzie nie tępili czarownic i magicznych istot, a magię traktowali jak gdyby nigdy nic.

Oj, nie odnosi się wrażenia, że było aż tak różowo, naprawdę. Ale Leah pewnie tak właśnie zapamiętałaby przed-dziadkowe porządki, więc również plusik.

- Jakie czarownice? Przecież wszystkie umarły…

Umarły? Czy na pewno? Dlaczego w takim razie Leah jest nazywana we wcześniejszych rozdziałach czarownicą? Przez narratora co prawda, ale wyglądało to na normalne określenie, a nie spoiler.

…który mógł zostać pokonany tylko Siłą Miuoździ…

Wątek romantyczny, no tak. Pozycja niestety obowiązkowa w większości opowiadań. Z tym, że akurat tutaj  wątek miłosny na szczęście egzystuje na drugim planie, a jego marginalizacja jest zgrabnie wytłumaczona bliźniaczymi duszami. Przeznaczenie, te sprawy. Gdyby nie to, ciężko byłoby uwierzyć, że związek księżniczki i Louisa opiera się na czymkolwiek poza ładną buzią chłopaka. Ale na szczęście magia tłumaczy wszystko! Nie zrozumcie mnie źle, ale jakoś nie potrafię się z tego powodu smucić.

Na domiar złego, przez wszystkie te rzeczy, nie miała czasu na choćby spotkanie ze swoim mrocznym, przystojnym buntownikiem. Ich relacje nie uległy zmianie, choć stali się bardziej wrażliwi na swoją obecność. Dziewczyna wyczuwała swojego wybranka, gdy tylko przebywał w tym samym obiekcie co ona.

Chciałoby się powiedzieć: wątek romantyczny – check! Ale wątek robi fabule ziazi. Dlaczego Louis ostrzega Leah przed Thomasem? Gdyby robił to w kontekście samej Leah lub potencjalnych ofiar Thomasa, byłoby to zrozumiałe i jak najbardziej na miejscu. Ale on ostrzega Leah, że coś grozi jej dziadkowi. Jej dziadkowi, Mrocznemu. Z którym nasz buntownik sobie radośnie walczy od lat. I który, chociaż fleszbeki zdecydowanie działają na jego korzyść, i który im dalej, tym bardziej jest ludzki, to  nadal jest… Evil Overlordem. Wystarczy ciutkę zmienić treść ostrzeżenia, żeby nabrało więcej sensu w tym kontekście. Inaczej wychodzi na to, że Louis trochę… zgłupiał.

Pomysł na wprowadzenie aranżowanego małżeństwa Artair/Leah, zwłaszcza, że jak się okazuje, ma ono solidne podłoże polityczne, to strzał w dziesiątkę. Mam jednak dziwne wrażenie, że małżeństwo do skutku nie dojdzie, a szkoda. Niestety bliźniacze dusze i przeznaczenie każą mi mniemać, że co się odwlecze, to nie uciecze i na końcu przed ołtarzem staną Leah z Louisem.

Poruszę jeszcze sprawę przekleństwa. Muszę powiedzieć, że naprawdę urozmaica ono fabułę i „ratuje” Guardada jako postać. Zresztą rozdziały wspomnieniowe należą do najciekawszych. Zastanawia mnie tylko jedna rzecz – dlaczego Julay powiedziała, że Leah musi umrzeć, zanim na świecie pojawi się kolejny Leblanc? Dlaczego nie powiedziała po prostu, że Leah nie może mieć dzieci? To sformułowanie jest dość znamienne. Przeczuwam mroczny zwrot akcji, nono. Niestety ciemna strona przekleństwa nie rekompensuje złotej i superspecjalnej aury z przepowiednią gratis. Mam nadzieję, że Leah nie zostanie z tego tytułu Wybranką ani niczym podobnym.

Jeszcze kilka drobnych spraw:

Leah jest imieniem nieodmiennym.

Do życia budziły się także inne zwierzęta. Lisy wychodziły ze swoich norek, motyle wylatywały z kwiatów, a wilki czaiły się przy swoich jaskiniach – to jest opis wiosennego świtu… tylko że lisy i wilki są zwierzętami prowadzącymi nocny tryb życia.

Jasna tapeta, lampiony i zakrwawione łańcuchy na ścianie. Panowie rebelianci mają doprawdy znakomity gust.

Przed niektórymi rozdziałami pojawiają się takie oto wstępiki:

Czasem czujemy się tak, jakby ktoś sterował nami i zmuszał nas do czegoś. Czasem robimy coś bez zastanowienia, a później bardzo tego żałujemy. Czasem siedzimy cicho i patrzymy jak wszystko to o co walczyliśmy przepada… Do pewnego momentu ludzkiej egzystencji mamy umysł dziecka. Jesteśmy kruchymi, niewinnymi istotami z lekkimi, jak wiatr myślami. Później następuje przełom. Może to być utrata kogoś bliskiego, wypadek, albo po prostu zawód na pewnych osobach. Stajemy się silnymi, niezależnymi ludźmi, którzy wiedzą czego chcą i będą o to walczyć. Tylko cienka granica może nas wtedy dzielić, od stania się potworem. Przez cały czas należy pamiętać o tych małych, delikatnych osóbkach, którymi byliśmy kiedyś. Mamy wtedy siłę do sprzeciwieniu się złu… bo czym jest cisza przy lojalności?

Będę szczera – wyglądają straszliwie pretensjonalnie. I nie mają wiele wspólnego z fabułą, wręcz zakłócają odbiór. Myślę, że można je sobie darować.

A teraz kilka szczególików technicznych. Bety przeprowadzać nie będę, za dużo jest tych drobnych potknięć i dlatego właśnie radzę znaleźć sobie beta-readera. Pilnie. Co prawda im dalej w tekst się brnie, tym mniej błędów interpunkcyjnych, ale nie znikają całkowicie, podobnie jest ze stylem. Pierwsze rozdziały są pod tym względem lekko przerażające.

Zacznijmy od tego, że polecę autorce przestudiowanie Necronomiconu, którego fragment pozwolę sobie z miejsca przytoczyć:

Imiesłowy nieodmienne zawsze wydzielamy przecinkami z obu stron.
Które imiesłowy są nieodmienne? Przysłówkowe: współczesne, zakończone na -ąc, i uprzednie, zakończone na -łszy, -wszy.

Tak więc:

- Ervin! - sapnęła Shayla czując jak z serca spada jej ciężar. => - Ervin! - sapnęła Shayla, czując jak z serca spada jej ciężar.
Białe włosy opadły jej na twarz zasłaniając widok. => Białe włosy opadły jej na twarz, zasłaniając widok.
Widząc to wszystko Leah czuła wstyd, ból oraz niemoc. => Widząc to wszystko, Leah czuła wstyd, ból oraz niemoc.

I o ile w rozdziałach późniejszych ten konkretny błąd występuje sporadycznie, to nie mogę tego samego powiedzieć o pierwszych. Ale chwali się, że w tej kwestii nastąpiła znacząca poprawa.

- Dawno cię nie widziałam mój drogi. //- I ja ciebie księżniczko – patrz punkt 10 Podstaw w Necronomiconie, bo akurat przecinków przed wołaczem brakuje nagminnie.

Owy tuzin adeptów – ÓW!

Domyśliła się, iż owy Thomas był buntownikiem. ÓW, na czarne macki czarnej magii!

Zdarzają się i literówki:

Dopóki istniała nadzieja w serach ludzi, wiara tliła się także w niej. Akurat ta jest bardzo nieszczęśliwa.

Ale autorka popełnia dwa grzechy główne: dzikie przecinki, które pojawiają się tam, gdzie być ich nie powinno, za to dezerterują z miejsc, gdzie tkwić im przystoi, oraz błędy stylistyczne. Tutaj kilka przykładów, które akurat mi się nawinęły pod myszkę.

Lei przyszło na myśl, że kiedyś również podawała temu samemu człowiekowi, dokładnie tą samą fiolkę. Było to, kiedy miała jakieś cztery lata i nie za bardzo rozumiała jeszcze, otaczający ją świat. Przecinki przed dokładnie i otaczający są zbędne.

Pozwoliła by jakaś dziwna, potężna macka zła przejęła nad nią kontrolę. Czuła jak jej ręce chwytają miecz strażnika, a chwilę później wbijają ostrze w jego plecy. Mężczyzna nie miał szansy zareagować. W tamtym momencie, gdy dusza faceta odeszła w zaświaty, a krew rozlała się z jego ciała coś wybuchło. Macka zła jest po prostu śmieszna, ale dusza faceta? Ten nieszczęsny facet występuje kilkukrotnie, za każdym razem powodując zgrzyt. Z jego ciała coś wybuchło? Oj, niezręczne to, niezręczne. Brak przecinków przed by, jak, z jego ciała.

- Nie jestem pewien, ile czasu będzie potrzeba, aby eliksir prawidłowo się wyważył… Uwarzył.

Taki miał być przebieg - idealny, perfekcyjny, dopracowany do końca i przede wszystkim: tradycyjny, niezmącony. Guardad jednak nie miał pojęcia czy ów pogrzeb spełnił wszystkie wymogi, gdyż wśród ludzi obecnych nie było go. Z pozoru nic nie jest źle, ale styl leży straszliwie. To kwestia użycia nieodpowiednich słów, chociażby wymogów. Plus szyk w końcówce.

Nie! – jęknęła, gdy dotarło do niej, że umiera. – Muszę ich ostrzec… Muszę ostrzec Leah przed… - Zabulgotało jej w gardle. W następnej sekundzie nie mogła już oddychać. Odpływała. Otoczyła ją czerń. Swój wywód dokończyła ostatnim tchem:
- Przed Guardadem – umarła i nie było już nic więcej. Dość znamienny fragment, akurat bowiem często zdarza się, że przejmująca scena staje się śmieszna ze względu na język i dynamikę opisu…

…albo śmieszne staje się jedno zdanie:

Leah nie wiedziała czy kiedykolwiek ich jeszcze zobaczy w wersji sojuszniczej. Wersja sojusznicza rozszerzona 2.0.

Zoey nie była wiedźmą, ani czarownicą, a zwykłym człowiekiem, lecz z niesamowitymi zdolnościami walecznymi. Bez przecinka przed ani. I zdolności waleczne…? Rili?

Jego władza była tak świetna dla Valley i wszystkich istot ziemskich… Świetna była ta władza, pierwsza klasa. Dla istot ziemskich? A w czym niebiańskie gorsze?

…i wszyscy żyli długo i szczęśliwie.

Pora na Pomiociki? Pora na Pomiociki! Hmm, uczciwa trójka z uczciwym minusikiem? Problem polega na tym, że to opowiadanie, Cthulhu mi świadkiem, ma potencjał. Że jest przemyślane i wielowątkowe, że sili się na w miarę prawdopodobną psychologię – sili się, co nie oznacza, że starania te kończą się sukcesem. Że z każdym kolejnym rozdziałem postacie robią się mniej papierowe, a nawet dorastają. Akurat nie Leah, ale nie można mieć wszystkiego. I że zgrabne rozdziały wspomnieniowe ładnie budują backstory, dzięki czemu fabuła nie wisi w próżni. Wspomnienie zamiast infodumpu? Jak najbardziej, gimme more!  I nawet świat jest w miarę spójny, przynajmniej z tego, co widzieliśmy, a nie widzieliśmy znowu tak wiele.

Tylko że. Tylko że język. Tylko że wykonanie. Niezgrabny język morduje to opowiadanie. Zarzyna je straszliwie. I stąd pełnych trzech Pomiocików dać nie mogę. Moja osobista rada: beta-reader nikogo jeszcze nie zabił, przynajmniej taką mam nadzieję, wielu za to pomógł. Ewentualnie zachęcam do przeczytania własnego opowiadania. Od pierwszego rozdziału. Na głos. Z osobistego doświadczenia wiem, że wyłapuje się naprawdę wiele.
W każdym razie życzę dużo Weny i mam nadzieję, że ta ocena, jakkolwiek nieco fragmentaryczna i niewygładzona, w jakiś sposób ci pomoże, Sherry.

 


2 komentarze:

  1. Witam!
    Może zacznę od zakładek. Rzeczywiście... moje tłumaczenia nazw są dość toporne i nie całkiem takie, jakie chciałabym żeby były. Wzięłam sobie do serca twoje rady i być może spróbuję dokonać poprawek. Jeśli chodzi zaś o zakładkę miejsca, to nie jest ukończona, ponieważ miałam w planach napisania najistotniejszych informacji o miejscach, ale jakoś zawsze brakowało mi chęci. Niemniej, również postaram się coś zdziałać.
    Archiwum rozdziałów - bardzo dziękuję za radę! Z pewnością wkrótce pojawi się zakładka z rozdziałami, ponieważ jak zauważyłaś, rzeczywiście archiwum może być... pod tym względem uciążliwe. Wcześniej oczywiście na to nie wpadłam, więc dziękuję za naprowadzenie.
    Co się tyczy imion to wcześniej nie myślałam o ich pochodzeniu, także również jestem wdzięczna za zwrócenie uwagi. Nie wiem czy jest sens poprawiania tego akurat w TYM opowiadaniu, ale na pewno skorzystam ze wskazówek, jeśli kiedykolwiek napiszę kolejne. :)
    Konstrukcja świata - doskonale zdaję sobie sprawę, że pod tym względem mogę się wydawać nieco... ograniczona, ale prawda jest taka, że wymyślając Królestwo Valley rok temu, nie myślałam o niczym innym poza nim. Teraz oczywiście zdaję sobie sprawę z błędu i staram się poprawiać pod tym względem w innych opowiadaniach, aczkolwiek znów w "Between..." jest chyba na to za późno, choć nie wykluczam, że nie nawiążę do tego, w przyszłych rozdziałach. Zwłaszcza, że powoli, małymi kroczkami zbliżam się do ukończenia tego opowiadania.
    Kreacja Guardada i Lei do poprawy - również zdaję sobie sprawę i nie wykluczam, że wkrótce napiszę to opowiadanie w poprawionej wersji, która mam nadzieję, będzie się wydawać przynajmniej przyzwoita.
    W kwestii przekleństwa jak i przepowiedni wciąż się zastanawiam, także twoje wskazówki są jak najbardziej, na miejscu. Na pewno wezmę pod uwagę wszystkie za i przeciw.
    Beta-reader - dzięki za naprowadzenie! Z pewnością skorzystam. :)
    A teraz coś o czym niestety mam świadomość - język. Myślę, że błędy stylistyczne i interpunkcyjne zawsze były ze mną, choć wiele razy próbowałam się ich pozbyć. Jak widać bez skutku. Mam nadzieję, że pod tym względem wciąż wszystko się we mnie kształtuje i w końcu będzie można dostrzec jakieś efekty. Staram się jak mogę jakoś... nadać swojemu stylowi kształt, ale cóż... Niemniej!
    Bardzo, bardzo dziękuję za poświęcony dla mnie czas. Twoja recenzja dała mi do myślenia i z pewnością pomoże, gdy będę poprawiać całe opowiadanie. Naprawdę jestem wdzięczna, za to, że postanowiłaś podjąć się ocenienia mojego opowiadania i wyłoniłaś na światło dzienne, te wszystkie błędy i nieścisłości, od których - musi roić się w "Between...".
    Jeszcze raz dziękuję i pozdrawiam!
    Sherry

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To ja dziękuję za cierpliwość. Trochę się jednak naczekałaś. Cieszę się bardzo, że ocena się przydała i życzę dużo Wena na przyszłość.
      Orszula

      Usuń