Miejscówka Przyzywającego: Between dream and reality
Przedwieczna: Orszula
Przedwieczna: Orszula
Zanim
zajmę się zawartością tego pudełka czekoladek, zerknijmy sobie pokrótce na
opakowanie. Muszę przyznać, że szablon, cóż, po prostu mi się podoba. Jest to
typowy szablon fantastyczny, akurat całkiem przyjemny dla oka; połączenie brązu
z szarością i wyraźny podział na połowy względem osi symetrii (przynajmniej na
moim monitorze) też wygląda niezgorzej. Obrazek tła jest dość klimatyczny
i nie koliduje z treścią, menu z zakładkami jest w miarę czytelne, chociaż
nieco bladawe, jaka jest belka, każdy widzi, nawet ikonkę ma… i tylko jedna
rzecz troszkę mi na pierwszy rzut oka zgrzyta, ale to akurat wynika z
osobistego zboczenia: przy dwudziestu rozdziałach publikowanych w dość
znacznych interwałach archiwum nie jest najlepszym sposobem nawigacji, jeśli
ktoś nie jest z opowiadaniem na bieżąco. Polecam szeroką listę albo zrobienie
zakładki ze spisem treści.
Sam tekst
opowiadania jest czytelny, aczkolwiek przydałoby się go wyjustować.
Muszę
natomiast przyznać, że doznałam pewnej konfuzji, której źródłem jest wielce
dźwięczna i wdzięczna notka odautorska po prawej stronie. Otóż zaczyna się ona
słowami:
Nie wyrażam zgody na kopiowanie i rozpowszechnianie
zdjęć oraz treści zamieszczonych na blogu.
W
odniesieniu do treści – zgoda, ale część dotycząca zdjęć pachnie mi lekką
hipokryzją, nie mogę bowiem nigdzie znaleźć informacji na temat autorów
obrazków znajdujących się pod koniec kolejnych rozdziałów. Chyba że autorką
jest tu sama, no, autorka, w którym to przypadku przepraszam z góry. Niemniej
jednak uważam, że sprawę warto by wyjaśnić.
Ilustracje
zamieszczone w zakładkach (za wyjątkiem kruka z zakładki O autorce) są
linkowane do deviantarta (to już coś!), ale nawet w tym wypadku można by się na
wszelki wypadek postarać o zgodę na wykorzystywanie obrazów, których dotyczą
prawa autorskie, na swoim blogu.
Za
siedmioma portalami, za siedmioma domenami było sobie czarne-czarne królestwo
Valley…
Wychodzę
z założenia, że większość opowiadań fantastycznych nie potrzebuje zakładek i
zakładeczek z księgami zaklęć, bestiariuszami, who’s who i tym podobnymi
duperelami dotyczącymi wykreowanego świata. Wyjątek robię dla słowniczków, o
ile tekst jest naszpikowany autorskimi terminami, a także dla mapek, jeśli już
ktoś muuuusi i ewentualnie dla opisu sytuacji geopolitycznej, krótkiej
chronologii czy genealogii, jeśli elementy te są kluczowe dla fabuły i
zagmatwane.
Opowiadanie
powinno bronić się samo, ale jeśli już robi się zakładki, to, na macki Cthulhu,
powinno się je robić porządnie. Co natomiast mamy tutaj? Ano mamy zakładkę Królestwo
Valley z trzema podzakładkami: Magia, Miejsca i Postacie…
Spodziewałam
się zatem, przyznacie mi chyba, że poniekąd słusznie, niezwykle skomplikowanego
systemu magicznego, jakiejś hierarchii, mistycznych mistyczności, kolorowych
kapeluszy, pół tuzina szkół magii, czarownictwa czy czarnoksięstwa, kłów
bazyliszka, trzech kropli waleriany na uspokojenie, zamieszać trzy razy o
północy. Ale nie. Dowiadujemy się, że biała magia jest „dobra”, czarna magia
służy do krzywdzenia, atakowania i niszczenia, do białej magii używa się
energii białej, do czarnej – czarnej, aury to aury, zioła to zioła, eliksiry to
eliksiry, a alchemia to alchemia. Czytelnik w mej skromnej osobie nie lubi być
traktowany jak idiota, a tak właśnie mi to wygląda. Trochę wiary w czytelnika! Nie sądzę, by na blog z opowiadaniem fantastycznym zabłąkał się ktoś, kto
nie ma najmniejszego pojęcia o konwencji.
Właściwie
jedyna przydatna informacja w tej zakładce to te kilka słów o trujących różach,
chociaż i one są podane w dość topornej formie. A nie, są jeszcze czarne macki
czarnej magii, aczkolwiek to akurat wywołało u mnie zgoła nieprzystającą do
powagi sytuacji reakcję. Aż zacytuję zdanie wielkiej urody:
Dana
istota magiczna musi skupić się na silnych doznaniach, np. gniewie, nienawiści,
a następnie pozwolić przejąć władzę w organizmie tzw. czarnym mackom, które
oblegają umysł czarodzieja i powodują powstawanie energii, którą to później
można posłużyć się do rzucania zaklęć.
Wygląda
to jak żywcem wydarte z jakiegoś podręcznika do RPG. Ale Cthulhu się cieszy i
macha zielonymi mackami do całego świata! Świat odmachuje wszędobylskimi
mackami kapitalizmu.
Odnosi
się także w tym momencie wrażenie, że białej magii używają czarownice, a
czarnej – czarnoksiężnicy. A w praktyce wygląda to trochę inaczej…
Zakładka Miejsca
niestety nie poprawia sytuacji. Dostajemy bowiem… nazwy plus po jednym
obrazku na nazwę. Co, kto, gdzie, jak? Nie wiadomo. Tylko linki do deviantartu.
Nawet tajemnicze Tajemnicze pomieszczenie ma swój obrazek. Jeśli już
sobie linkować, to może w galerii? Albo dodać po dwa słowa komentarza?
I
wreszcie Postacie. Czyli traktowania czytelnika jak idioty część
trzecia:
Służący
na zamku - ludzie mający za zadanie usługiwać na zamku. Nieeee, naprawdę? Thank
you, Captain Obvious!
Malarz
dworski - młody chłopak, któremu Król zlecił namalowanie swojego portretu.
Podział
bohaterów na postacie z zamku, lasu/podziemi, itd. pachnie z kolei grą
komputerową. Czy naprawdę jest to potrzebne?
Ważnym
elementem kreacji świata są nazwy i imiona. Stąd królestwo Valley nieco mnie…
zdziwiło. Może nie należy do lapsusów tego rzędu, co te wymyślone przez
Andrzeja Sapkowskiego w skądinąd pożytecznym tekściku Pleno Titulo*, ale
nieco razi.
*) http://www.sapkowski.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=315: Reguła pierwsza: nauczyć się języków obcych. Znajomość choćby
podstaw takowych jest przy pisaniu fantasy bardzo cenna, strzeże bowiem przed
popełnianiem lapsusów i śmiesznostek nazewniczych, takich, jak, dla przykładu,
Wyspy Islands, góra Berg, pies Chien, siostry Sisters, miasto Boulogne sur
Merde, hidalgo Hijo de Puta, markiz Cazzo, baron von und zu Katzenscheisse am
See, centurion Coitus Interruptus czy hrabina Elvira Always-Hotpussy, primo
voto Goodfuck.
Zgrzyta
mi natomiast kulturowe umiejscowienie nazw i imion. Freygooth musi być
multi-kulti, skoro pochodzą stamtąd: Guardad (imię hiszpańskobrzmiące), Leblanc
(nazwisko frankofoniczne), syn Karen i Favena, ojciec Jeffeya i Nanese Froghys
i dziadek Leah, Gromona Yumi, Damien West i Miwa. Z dziwnych zlepków mamy
jeszcze Catherine Delgados i Olega Huntera. Niby nic, a nieco dziwnie mi to
wygląda.
Also,
Oleg – o kim, o czym? O Olegu. Nie o Olgu.
Radzę się
trzymać prostej zasady, którą najprościej podsumować tak: Rohirrimom z Rohanu
imiona rohańskie, hobbitom z Hobbitonu – hobbickie, a Gondorczykom z Gondoru…
numenorejskie. Co ciekawe, już na przykład w okolicach zamku przeważają imiona
celtyckie. Zagadka.
Zlepek Mistrz
Murillo nieodparcie kojarzy mi się za to z Mistrzem Murillo - http://pl.wikipedia.org/wiki/Bartolom%C3%A9_Esteban_Murillo. Niby drobnostka, ale uwiera czytelnika.
Jeśli zaś
chodzi o ogólną konstrukcję świata… mam nadzieję, że to się zmieni, ale czy to
dziwne, że jak na razie wydaje się, że istnieje tylko jedno jedyne królestwo z
przyległościami, w dodatku trudne do zwizualizowania? Warto by napomknąć o tym
wielkim, strasznym świecie poza Doliną.
Tym
czarnym-czarnym królestwem rządził Mroczny o czarnym-czarnym sercu…
…i używał
czarnej-czarnej magii. Ale jak właściwie ta magia działa?
Leah
używa czarnej, pełzającej mackomagii:
Ona
tymczasem wyciągnęła ze swojego umysłu ostatnie resztki sił, których pozbawił
ją obraz mordowni. Przebłyski czarnej materii zaczęły świtać w jej głowie
przejmując władzę nad pewnymi organami w jej wnętrzu. Czuła jak zmienia się temperatura
jej krwi. Jej siła życiowa przemieniała się w czarne, mroczne macki, które
miały za zadanie całkowicie zrównać wioskę z ziemią.
Tymczasem
w podręczniku:
Dana
istota magiczna musi skupić się na silnych doznaniach, np. gniewie, nienawiści,
a następnie pozwolić przejąć władzę w organizmie tzw. czarnym mackom, które
oblegają umysł czarodzieja i powodują powstawanie energii, którą to później
można posłużyć się do rzucania zaklęć.
Czy to
tylko według mnie praktyka rozmija się z teorią?
Tylko, że
ci sami ludzie, którzy dawali jej tak zwane ‘’lekcje życia’’ nie mieli pojęcia,
że Czarna Energia to nie jakaś-tam-zwyczajna-magia-czarodzieja. To potężne,
mroczne macki, które potrafiły pozbawiać życia. I wiedziała o tym tylko ona.
Oczywiście nie licząc Jego.
I jakoś
zdawało mi się, że skoro biała magia nie jest tolerowana, to adeptów uczy się
czarnej. W takim razie dlaczego o Sekrecie Macków miałaby wiedzieć tylko
Leah i Mroczny?
Pozwolę
sobie też zauważyć, że jeśli się już kogoś nazywa Mrocznym i pisze o nim per
On, to lepiej, żeby skubaniec naprawdę był Mroczny i Zuy przez wielkie M i Z.
Inaczej brzmi to naprawdę śmiesznie. A tymczasem nasz Wielki, Mhroczny i Zuy
dziadek… jest ledwo żywym staruszkiem, który nawet pogrozić wnuczce porządnie
nie potrafi, karze ją posyłając na dodatkowe lekcje, żyje wspomnieniami, nadal
kocha żonę i tak dalej. W stosunkach z wnuczką też tej grozy specjalnej nie
stwierdzono, dziadek jest creepy i tyle. Nawet za Czarną Magię się wziął
dopiero po i chyba właśnie z powodu śmierci żony. I to by było naprawdę
fajne, gdyby dziadek rzeczywiście był Affably Evil albo przynajmniej Złem
Inteligentnym. Ale z tym właśnie jest problem. Bo patrząc na jego strategię,
jest klasycznym Evil Overlordem, który każe palić, mordować i torturować,
niekoniecznie w tej kolejności, przy okazji pozwalając swoim pomagierom na
regularne grabieże tuż pod zamkiem. Nawet plan zdobycia nieśmiertelności
wymyślił. Tłumaczy go i ratuje właściwie tylko przekleństwo Leblanców, bo
cokolwiek Mroczny próbuje uzyskać, daleko mu do pragmatycznego władcy, a bliżej
do szaleńca. I w tej interpretacji cały ten ivuloverlordyzm nabiera sensu.
Z drugiej
strony strachem też nasz Mroczny nie rządzi. Gdyby tak było i wszyscy baliby
się go tak jak Leah, której palcem nie tknął, to na pewno nie miałoby miejsca
coś takiego:
Po chwili
dziewczyna ujrzała głowę jednej ze służących. Jak to one, była wstydliwa i
nigdy nie podnosiła wzroku. Za to w kuchni, czy to przy innych pomniejszych,
nie mających znaczenia w zamku ludzi, potrafiła knuć i spiskować. Od lat służba
planowała wszcząć bunt na dworze, jednak nigdy owe ‘’plany’’ nie doszły do
skutku. A szkoda – pomyślała dziewczyna.
Na zamku
roi się od sługusów Mrocznego (swoją drogą Leah mogłaby się zorientować, że ona
i jej przyjaciele też się do nich zaliczają), kolejny ogrodnik pożegnał się z
życiem, pan Mroczny Władca jest tak Mroczny, że sadzi w miejscach publicznych
śmiertelnie trujące róże, których jedno ukłucie bywa zabójcze, robi z dziecka
mordercę, a tymczasem… służba planuje bunt na dworze i to tak sprytnie, że nie
jest to żadną tajemnicą. Nienienienie, albo nasz Mroczny jest mroczny i wtedy
żadne bunty służby na dworze, tylko albo coup d’etat, albo Szczwana Rebelia,
albo Mroczny mroczny wcale nie jest – tylko dlaczego Leah nam uparcie twiedzi,
że jest?
I skoro
jest, to dlaczego Julay nie boi się go sobie powyzywać, chociaż jako córka
szpiega powinna wiedzieć, że ściany mają uszy?
Co za wstrętny,
obrzydliwy, stary, przebrzydły, nikczemny, okropny, okrutny, potworny…
To
klasyczny problem typu show, don’t tell.
Z tą
służbą to też coś dziwnego. Leah jest księżniczką, Dziedziczką Tronu,
Ulubienicą Mrocznego, Wszystko Wielkimi Literami, ale jednak służka tytułuje ją
per panienka Leah Leblanc? Gdzie szacunek?! Gdzie strach? Nawet jeżeli:
Gdyby nie
fakt, że Leah jest księżniczką spokrewnioną z Królem, nikt nawet by nie
pomyślał, że może być jego wnuczką, a już szczególnie nie Dziedziczką Tronu.
Nie widziano w niej następczyni.
…to
jednak przynajmniej pozory mogliby ci zastraszeni ludzie zachowywać.
Dziadek
wysyła Leah z misją spacyfikowania wioski, ale jakoś podejrzanie ta misja
wygląda sama w sobie. Ot, pojechała Leah z kumplostwem wioskę mordować, nawet
dowództwo jej jakiś chłopak podprowadził cichaczem, póki siedziała na koniu i
emo uprawiała:
-
Ruszamy! – krzyknął jakiś chłopak na koniu i wszyscy jak jeden mąż ruszyli na
wioskę by mordować.
Strasznie
to nieprofesjonalne! I to ma być Czarne-czarne Królestwo? Gdzie smarkateria tuż
pod nosem Mrocznego i sługusów w samym zamku zakłada rebelianckie zakony tajnych
spotkań? Gdzie służba planuje bunt na dworze? Gdzie rebelia i to rebelia
zamkowa robi Mrocznemu trolololo?
To on
dowodził ich tajną organizacją i zleciał zadania. Na ostatnim na jakim Leah
była, bronili okolicznej wioski przed sługusami jej dziadka, którzy chcieli
zabrać do zamku na tortury wszystkich mieszkańców. //Mieszkańcy wioski zostali
przesiedleni do innej, oddalonej o wiele mil od zamczyska.
Przy tym
ciutkę to growo-kłestowe.
Co
prawda…
Dziewczyna
miała wrażenie, że jej dziadek powoli zaczynał się wszystkiego domyślać. Nie
był przecież głupi.
…ale jak
na mrocznego Mrocznego, to dziadek jest na poziomie Voldemorta. Chociaż nie,
wysyła szpiega za wnuczką.
Sama Leah
jest postacią ciekawą, mimo że jej zachowanie jest problematyczne. Morderczyni,
ponoć chowana od małego na broń, następczynię tronu, przyszłą Zuą Władczynię,
ale skórkę ma cienką niczym winogrono.
Zamknęła
oczy. Zobaczyła obrazy wszystkich tych ludzi, których zamordowała. Buntownicy,
kobiety, dzieci, młodzi chłopcy, służba dworska… a wszyscy niewinni. Nie mieli
na swoim sumieniu absolutnie nic. Tymczasem ona ich zabiła. Co z tego, że gdyby
tego nie zrobiła On by się rozgniewał… wiedziała, że zawsze miała wybór. Nie
musiała tego robić. A jednak. Łzy polały się po jej policzkach, paląc skórę.
Miała ochotę zasnąć i nigdy się nie obudzić chociaż zasługiwała na coś o wiele
gorszego. Lata tortur… męczarni… biczowania…
Dobry
sługus Zuego Reżimu? Motyw dziecka wychowanego w takim środowisku i szkolonego
na mordercę ma ogromny potencjał i stwarza wiele możliwości: możemy mieć
dziecko-sadystę, którego system wartości nie przystaje do ogólnych norm
etycznych, ale które zaczyna się zmieniać, bo coś. Albo żyjący w autentycznym
strachu wrak człowieka, któremu na tym etapie powinna albo włączyć się
znieczulica, albo pojechać psychika. I czasem odnosi się wrażenie, że ona się
rzeczywiście rozpada psychicznie, ale można to było pociągnąć dalej:
Był
dyktatorem i tyranem… a jednak… Leah nosiła w sercu nadzieję, iż jest on gdzieś
w głębi dobry i sprawiedliwy. Marzyła by jej dawny, kochany, serdeczny
dziadziuś powrócił. Naiwna.
To ma
sens. Dziecko pamiętające „dobrego” dziadka, które ma ewidentne problemy z
pogodzeniem obrazu dziadziusia i tyrana mogło mieć czas na wykształcenie
własnego systemu wartości, chociażby w pojmowaniu dobra i zła.
Są i
mocne momenty, gdy wyłazi z niej socjopatka:
Miała
ochotę odwrócić się do mężczyzny za nią i wbić mu w serce jego własny nóż, ale
powstrzymała się, powtarzając sobie, że nie jest złym człowiekiem. A dobrzy
ludzie nie zabijają.
To
tłumaczenie sobie, że dobrzy ludzie nie zabijają, jakoś nie współgra mi z jej
ciągłym emo na tle przeszłych morderstw i całokształtem zachowania, ale
znamionuje, że jednak coś JEST z nią mocno nie tak, a nauki dziadka nie poszły
w las. Duży plus.
Jej
zaangażowanie w rebelię wygląda szczeniacko, szczerze mówiąc. Ratuje wioski z
rebelią Otto, ale w konfrontacji z prawdziwą rebelią po masakrze innej wioski
milczy i zachowuje się jak Ulubienica Mrocznego, ratować musi ją Julay. I to
wbrew pozorom nie jest złe rozwiązanie, zwłaszcza, że pokrywa się ze stosunkiem
do dziadka. Leah knuje przeciwko Mrocznemu, ale nie chce skrzywdzić ostatniego
bliskiego człowieka i z początku jest wroga wobec rebelii pozazamkowej. Nie z
braku zaufania, po prostu. I ten stosunek do buntowników waha się wte i wewte.
Odnosi się wrażenie, że w końcu Leah zaczyna chronić ekipę Thomasa nie dlatego,
że jest to dobre czy słuszne, ale dlatego, że po prostu zależy jej na Louisie i
jego siostrze.
I
naprawdę dziwnie wygląda to jej całe buntowanie się:
- Zdradziłam?! Zdrada będzie wtedy, kiedy będę współpracować z nimi, tym
samym biorąc udział w spisku przeciw mojemu dziadkowi!
- Otrzeźwiej, Lee. Żyjesz w czasach, kiedy na ziemiach tego kraju rządzi się
przemocą i terrorem. Czy ty tego nie widzisz? Czy jesteś tak zaślepiona
oddaniem do Króla, że straciłaś zdolność racjonalnego myślenia? Nie pamiętasz
już jak było kiedyś?
Przecież
Leah już spiskowała przeciwko dziadkowi razem z Otto i wesołą kompanią. Być
może nie chciała jego śmierci, ratowała tylko niewinnych, ale zdradziła już
dawno. I Julay o tym wie, więc dlaczego nie uderzy w inne tony? W ogóle
istnieje jakaś straszna niespójność, jeśli chodzi o stosunek Leah do dziadka,
bo dziewczyna raz zdradza, raz cierpi z powodu wyrzutów sumienia, raz wielbi,
znów cierpi, raz się boi, raz odmawia zdrady, raz kocha, Julay widzi co innego,
Ervin co innego… Ten kalejdoskop miałby może więcej sensu, gdyby
dziewczyna nie zmieniała zdania tak radykalnie i rozważała wszystkie strony
danej decyzji, przeżywała głębszy konflikt wewnętrzny, ale nie – i dlatego
wydaje się to tak bardzo nieuporządkowane. Sam pomysł na reakcje emocjonalne
Leah jest dobry, ale wykonanie trochę szwankuje.
Zdawała
sobie sprawę, że zaprzepaściła szansę na uwolnienie mieszkańców z pod terroru
władcy, ale nie miała wyrzutów sumienia. Wcześniej postanowiła, że już nigdy
nie będzie zgrywać słabej i delikatnej. Niech dwór otrzyma taką księżniczkę,
jaką myśleli że mieli: twardą, ponurą, skupioną wyłącznie na spełnianiu
rozkazów. Choć to też była kwestia dyskusyjna. W sercu dziewczyna zaczęła
wylęgać się iskra buntownicza co mogło mieć różne skutki. Niekoniecznie
pozytywne, ale też nie musiały one być negatywne.
…i Leah
przekręca się w drugą stronę jak chorągiewka. Reakcja obronna? Cała ta sytuacja
jest dziwna. Leah WIE, że produkcja eliksiru nieśmiertelności to zło, WIE, że
dobrze się to na pewno nie skończy, ale posłusznie wykonuje polecenia dziadka.
O buncie czy sabotażu nie myśli, ideologicznie jest daleka od rebelii, z którą
łączy ją już tylko relacja z Louisem. W tej sytuacji nawet rozbabrana reakcja
na „kłótnię” z Julay i Ervinem ma sens. Z tym, że Julay zasługuje na medal
chociażby za to, że nie zaczyna wliczać Leah do potencjalnych przeszkód i nadal
walczy także i może nawet przede wszystkim za nią.
Plusik za
to, że Leah zaczyna jednak myśleć o przewrocie! Ze sobą na tronie oczywiście.
Aż mnie zdziwiło, że nie pomyślała o tym wcześniej.
Szła
małymi kroczkami, wodząc palcami po zimnych, ciemnych kamieniach i zastanawiała
się nad tym co mogłaby uczynić będąc królową. Czy możliwe by było uspokojenie
poddanych? Czy lud zaufałby jej? Czy miała dość sił, by stawić czoła całemu
królestwu? Czy sprawdziłaby się by się w roli przywódczyni Valley? Czy
przyjaciele poparliby ją?
Naiwne,
ale prawdziwe. I pasuje do Leah i jej rozterek okołodziadkowych nawet to, że
nie zastanawia się, z czyjej głowy musiałaby zdjąć koronę.
Jeśli
chodzi o postaci epizodyczne jak Nanese, biedną Avery czy Miwę, to akurat one
dziwnie zapadają w pamięć.
Sensowną
postacią jest Julay. Dziewczyna wie, czego chce, wie, jak to uzyskać, w
przeciwieństwie do Ervina jest postacią bardzo żywą i proaktywną, nie boi się
pokrzyczeć na Leah. Tylko… jak na Miss Szpieg i mózg trójcy, jest straszliwie
nieostrożna. Za mało knucia, za mało sprytu, za dużo wymyślania i krzyku w
miejscach, gdzie od donosicieli powinno się roić. Wobec perspektywy ataku
Thomasa na zamek Julay też zachowuje się głupio. Hmm, może nie tyle się
zachowuje, co nie rozważa wszystkich możliwości. Jeśli jest już na tyle
zdesperowana i przestraszona, że myśli o ratowaniu adeptów, którzy mają być
ponoć jedyną szansą królestwa, to dlaczego po prostu nie poda Thomasa na
widelcu odpowiednim osobom? Choćby i anonimem, na litość Eru! Tak, to by było
nieco podłe, ale całkiem logiczne.
Rebelia
to też patafiany – puszczać księżniczkę tak głupio? Nie wyciągnąwszy z niej
wszystkiego, co wie? Nawet żadnej gwarancji, że ich nie wyda nie mają! Przecież
Julay mogła kłamać i co wtedy? Do tego Thomas nie ufa księżniczce, jest zdania,
że jest ona potworem, ale mimo to stawia przed nią zadanie, którego ona nie
zechce wykonać bez oporu! Jego groźba, że zabije ją, jeśli ona nie zabije
dziadka, jest bez sensu, zwłaszcza, że dziewczyna pewnie sama dałaby radę
rozsmarować go po ścianie. Z punktu widzenia Thomasa: Leah jest potworem = Leah
może nas zdradzić, więc dlaczego ją prowokuje? Trzeba ją albo zabić od razu,
żeby się nie wystawiać na strzał, albo próbować przyhołubić i obłaskawić, albo
zaszantażować.
Muszę
przyznać, że podoba mi się bardzo, że przywódca rebelii nie jest dobrym i
szlachetnym rycerzem na białym koniu ani nawet Obi-Wanem – to oryginalne i
interesujące. Niestety całość psuje nieco fakt, że Thomas jest żądny władzy, co
przesuwa go w szeregi „tych złych”. Szkoda. Niemniej jednak, jego zachowanie
wobec narzędzia, bo tym właśnie jest dla niego Leah, jest bez sensu. Rozumiem,
że to było zamierzone? Ale jak na przywódcę rebelii walczącej ze złymi
sługusami to Thomas jest trochę niepełnosprytny.
Do tego
Louis i Shayla ryzykują, by spotkać się z Julay i Ervinem, i po co to wszystko?
By zamienić kilka słów o Leah? Za duże ryzyko, za mały profit.
Muszę
pochwalić fakt, że ze wspomnień o Nanese wynika, że poprzedni system magiczny
nie był kryształowo czysty.
Wszyscy
byli tak wzburzeni, gdyż oskarżenia w świecie czarownic, a przede wszystkim –
we wiosce Freygooth były jednoznaczne. Oskarżony zawsze podlegał karze. Nie
było przypadku, w którym kogoś by uniewinniono.
Zakaz
wykorzystywania magii w celach majątkowych też jest dobrym posunięciem w tym
kontekście. Hmm, czyżby istniał monopol na magię i prywatna działalność
magiczno-zarobkowa była zabroniona właśnie z powodów ekonomicznych? Naprawdę mi
się to podoba. Zbyt często widzi się bowiem Dobre, Białe i Puchate Królestwa
obalane przez Zuego Władcę. A tu wychodzi nawet, że Guardad miał powód do
przeprowadzenia przewrotu. Duży plus.
Najprawdopodobniej
było to jedyne królestwo, w którym szerzyła się doskonała tolerancja. Zwykli
ludzie nie tępili czarownic i magicznych istot, a magię traktowali jak gdyby
nigdy nic.
Oj, nie
odnosi się wrażenia, że było aż tak różowo, naprawdę. Ale Leah pewnie tak
właśnie zapamiętałaby przed-dziadkowe porządki, więc również plusik.
- Jakie
czarownice? Przecież wszystkie umarły…
Umarły?
Czy na pewno? Dlaczego w takim razie Leah jest nazywana we wcześniejszych
rozdziałach czarownicą? Przez narratora co prawda, ale wyglądało to na normalne
określenie, a nie spoiler.
…który
mógł zostać pokonany tylko Siłą Miuoździ…
Wątek
romantyczny, no tak. Pozycja niestety obowiązkowa w większości opowiadań. Z
tym, że akurat tutaj wątek miłosny na szczęście egzystuje na drugim
planie, a jego marginalizacja jest zgrabnie wytłumaczona bliźniaczymi duszami.
Przeznaczenie, te sprawy. Gdyby nie to, ciężko byłoby uwierzyć, że związek
księżniczki i Louisa opiera się na czymkolwiek poza ładną buzią chłopaka. Ale
na szczęście magia tłumaczy wszystko! Nie zrozumcie mnie źle, ale jakoś nie
potrafię się z tego powodu smucić.
Na domiar
złego, przez wszystkie te rzeczy, nie miała czasu na choćby spotkanie ze swoim
mrocznym, przystojnym buntownikiem. Ich relacje nie uległy zmianie, choć stali
się bardziej wrażliwi na swoją obecność. Dziewczyna wyczuwała swojego wybranka,
gdy tylko przebywał w tym samym obiekcie co ona.
Chciałoby
się powiedzieć: wątek romantyczny – check! Ale wątek robi fabule ziazi.
Dlaczego Louis ostrzega Leah przed Thomasem? Gdyby robił to w kontekście samej
Leah lub potencjalnych ofiar Thomasa, byłoby to zrozumiałe i jak najbardziej na
miejscu. Ale on ostrzega Leah, że coś grozi jej dziadkowi. Jej dziadkowi,
Mrocznemu. Z którym nasz buntownik sobie radośnie walczy od lat. I który,
chociaż fleszbeki zdecydowanie działają na jego korzyść, i który im dalej, tym
bardziej jest ludzki, to nadal jest… Evil Overlordem. Wystarczy ciutkę
zmienić treść ostrzeżenia, żeby nabrało więcej sensu w tym kontekście. Inaczej
wychodzi na to, że Louis trochę… zgłupiał.
Pomysł na
wprowadzenie aranżowanego małżeństwa Artair/Leah, zwłaszcza, że jak się okazuje,
ma ono solidne podłoże polityczne, to strzał w dziesiątkę. Mam jednak dziwne
wrażenie, że małżeństwo do skutku nie dojdzie, a szkoda. Niestety bliźniacze
dusze i przeznaczenie każą mi mniemać, że co się odwlecze, to nie uciecze i na
końcu przed ołtarzem staną Leah z Louisem.
Poruszę
jeszcze sprawę przekleństwa. Muszę powiedzieć, że naprawdę urozmaica ono fabułę
i „ratuje” Guardada jako postać. Zresztą rozdziały wspomnieniowe należą do
najciekawszych. Zastanawia mnie tylko jedna rzecz – dlaczego Julay powiedziała,
że Leah musi umrzeć, zanim na świecie pojawi się kolejny Leblanc? Dlaczego nie
powiedziała po prostu, że Leah nie może mieć dzieci? To sformułowanie jest dość
znamienne. Przeczuwam mroczny zwrot akcji, nono. Niestety ciemna strona
przekleństwa nie rekompensuje złotej i superspecjalnej aury z przepowiednią
gratis. Mam nadzieję, że Leah nie zostanie z tego tytułu Wybranką ani niczym
podobnym.
Jeszcze
kilka drobnych spraw:
Leah jest
imieniem nieodmiennym.
Do życia
budziły się także inne zwierzęta. Lisy wychodziły ze swoich norek, motyle
wylatywały z kwiatów, a wilki czaiły się przy swoich jaskiniach – to jest opis wiosennego świtu… tylko że lisy i wilki są
zwierzętami prowadzącymi nocny tryb życia.
Jasna
tapeta, lampiony i zakrwawione łańcuchy na ścianie. Panowie rebelianci mają doprawdy znakomity gust.
Przed
niektórymi rozdziałami pojawiają się takie oto wstępiki:
Czasem
czujemy się tak, jakby ktoś sterował nami i zmuszał nas do czegoś. Czasem
robimy coś bez zastanowienia, a później bardzo tego żałujemy. Czasem siedzimy
cicho i patrzymy jak wszystko to o co walczyliśmy przepada… Do pewnego momentu
ludzkiej egzystencji mamy umysł dziecka. Jesteśmy kruchymi, niewinnymi istotami
z lekkimi, jak wiatr myślami. Później następuje przełom. Może to być utrata
kogoś bliskiego, wypadek, albo po prostu zawód na pewnych osobach. Stajemy się
silnymi, niezależnymi ludźmi, którzy wiedzą czego chcą i będą o to walczyć.
Tylko cienka granica może nas wtedy dzielić, od stania się potworem. Przez cały
czas należy pamiętać o tych małych, delikatnych osóbkach, którymi byliśmy
kiedyś. Mamy wtedy siłę do sprzeciwieniu się złu… bo czym jest cisza przy
lojalności?
Będę
szczera – wyglądają straszliwie pretensjonalnie. I nie mają wiele wspólnego z
fabułą, wręcz zakłócają odbiór. Myślę, że można je sobie darować.
A teraz
kilka szczególików technicznych. Bety przeprowadzać nie będę, za dużo jest tych
drobnych potknięć i dlatego właśnie radzę znaleźć sobie beta-readera. Pilnie.
Co prawda im dalej w tekst się brnie, tym mniej błędów interpunkcyjnych, ale
nie znikają całkowicie, podobnie jest ze stylem. Pierwsze rozdziały są pod tym
względem lekko przerażające.
Zacznijmy
od tego, że polecę autorce przestudiowanie Necronomiconu, którego fragment
pozwolę sobie z miejsca przytoczyć:
Imiesłowy nieodmienne zawsze wydzielamy przecinkami z obu stron.
Które imiesłowy są nieodmienne? Przysłówkowe: współczesne,
zakończone na -ąc, i uprzednie, zakończone na -łszy, -wszy.
Tak więc:
- Ervin!
- sapnęła Shayla czując jak z serca spada jej ciężar. => - Ervin! -
sapnęła Shayla, czując jak z serca spada jej ciężar.
Białe
włosy opadły jej na twarz zasłaniając widok. => Białe włosy opadły jej na
twarz, zasłaniając widok.
Widząc to
wszystko Leah czuła wstyd, ból oraz niemoc. => Widząc to wszystko, Leah
czuła wstyd, ból oraz niemoc.
I o ile w
rozdziałach późniejszych ten konkretny błąd występuje sporadycznie, to nie mogę
tego samego powiedzieć o pierwszych. Ale chwali się, że w tej kwestii nastąpiła
znacząca poprawa.
- Dawno
cię nie widziałam mój drogi. //- I ja ciebie księżniczko – patrz punkt 10 Podstaw w Necronomiconie, bo akurat przecinków
przed wołaczem brakuje nagminnie.
Owy tuzin
adeptów – ÓW!
Domyśliła
się, iż owy Thomas był buntownikiem. ÓW, na
czarne macki czarnej magii!
Zdarzają
się i literówki:
Dopóki
istniała nadzieja w serach ludzi, wiara tliła się także w niej. Akurat ta jest bardzo nieszczęśliwa.
Ale
autorka popełnia dwa grzechy główne: dzikie przecinki, które pojawiają się tam,
gdzie być ich nie powinno, za to dezerterują z miejsc, gdzie tkwić im przystoi,
oraz błędy stylistyczne. Tutaj kilka przykładów, które akurat mi się nawinęły
pod myszkę.
Lei
przyszło na myśl, że kiedyś również podawała temu samemu człowiekowi, dokładnie
tą samą fiolkę. Było to, kiedy miała jakieś cztery lata i nie za bardzo
rozumiała jeszcze, otaczający ją świat. Przecinki przed dokładnie i otaczający są zbędne.
Pozwoliła
by jakaś dziwna, potężna macka zła przejęła nad nią kontrolę. Czuła jak jej
ręce chwytają miecz strażnika, a chwilę później wbijają ostrze w jego plecy.
Mężczyzna nie miał szansy zareagować. W tamtym momencie, gdy dusza faceta
odeszła w zaświaty, a krew rozlała się z jego ciała coś wybuchło. Macka zła jest po prostu śmieszna, ale dusza faceta? Ten
nieszczęsny facet występuje kilkukrotnie, za każdym razem powodując zgrzyt. Z
jego ciała coś wybuchło? Oj, niezręczne to, niezręczne. Brak przecinków przed
by, jak, z jego ciała.
- Nie
jestem pewien, ile czasu będzie potrzeba, aby eliksir prawidłowo się wyważył… Uwarzył.
Taki miał
być przebieg - idealny, perfekcyjny, dopracowany do końca i przede wszystkim:
tradycyjny, niezmącony. Guardad jednak nie miał pojęcia czy ów pogrzeb spełnił
wszystkie wymogi, gdyż wśród ludzi obecnych nie było go. Z pozoru nic nie jest źle, ale styl leży straszliwie. To kwestia
użycia nieodpowiednich słów, chociażby wymogów. Plus szyk w końcówce.
Nie! –
jęknęła, gdy dotarło do niej, że umiera. – Muszę ich ostrzec… Muszę ostrzec
Leah przed… - Zabulgotało jej w gardle. W następnej sekundzie nie mogła już
oddychać. Odpływała. Otoczyła ją czerń. Swój wywód dokończyła ostatnim tchem:
- Przed
Guardadem – umarła i nie było już nic więcej. Dość znamienny fragment, akurat bowiem często zdarza się, że
przejmująca scena staje się śmieszna ze względu na język i dynamikę opisu…
…albo
śmieszne staje się jedno zdanie:
Leah nie
wiedziała czy kiedykolwiek ich jeszcze zobaczy w wersji sojuszniczej. Wersja sojusznicza rozszerzona 2.0.
Zoey nie
była wiedźmą, ani czarownicą, a zwykłym człowiekiem, lecz z niesamowitymi
zdolnościami walecznymi. Bez przecinka przed ani. I
zdolności waleczne…? Rili?
Jego
władza była tak świetna dla Valley i wszystkich istot ziemskich… Świetna była ta władza, pierwsza klasa. Dla istot ziemskich? A w
czym niebiańskie gorsze?
…i
wszyscy żyli długo i szczęśliwie.
Pora na
Pomiociki? Pora na Pomiociki! Hmm, uczciwa trójka z uczciwym minusikiem?
Problem polega na tym, że to opowiadanie, Cthulhu mi świadkiem, ma potencjał.
Że jest przemyślane i wielowątkowe, że sili się na w miarę prawdopodobną
psychologię – sili się, co nie oznacza, że starania te kończą się sukcesem. Że
z każdym kolejnym rozdziałem postacie robią się mniej papierowe, a nawet
dorastają. Akurat nie Leah, ale nie można mieć wszystkiego. I że zgrabne
rozdziały wspomnieniowe ładnie budują backstory, dzięki czemu fabuła nie wisi w
próżni. Wspomnienie zamiast infodumpu? Jak najbardziej, gimme more! I
nawet świat jest w miarę spójny, przynajmniej z tego, co widzieliśmy, a nie
widzieliśmy znowu tak wiele.
Tylko że.
Tylko że język. Tylko że wykonanie. Niezgrabny język morduje to opowiadanie.
Zarzyna je straszliwie. I stąd pełnych trzech Pomiocików dać nie mogę. Moja
osobista rada: beta-reader nikogo jeszcze nie zabił, przynajmniej taką mam
nadzieję, wielu za to pomógł. Ewentualnie zachęcam do przeczytania własnego
opowiadania. Od pierwszego rozdziału. Na głos. Z osobistego doświadczenia wiem,
że wyłapuje się naprawdę wiele.
W każdym
razie życzę dużo Weny i mam nadzieję, że ta ocena, jakkolwiek nieco
fragmentaryczna i niewygładzona, w jakiś sposób ci pomoże, Sherry.
Witam!
OdpowiedzUsuńMoże zacznę od zakładek. Rzeczywiście... moje tłumaczenia nazw są dość toporne i nie całkiem takie, jakie chciałabym żeby były. Wzięłam sobie do serca twoje rady i być może spróbuję dokonać poprawek. Jeśli chodzi zaś o zakładkę miejsca, to nie jest ukończona, ponieważ miałam w planach napisania najistotniejszych informacji o miejscach, ale jakoś zawsze brakowało mi chęci. Niemniej, również postaram się coś zdziałać.
Archiwum rozdziałów - bardzo dziękuję za radę! Z pewnością wkrótce pojawi się zakładka z rozdziałami, ponieważ jak zauważyłaś, rzeczywiście archiwum może być... pod tym względem uciążliwe. Wcześniej oczywiście na to nie wpadłam, więc dziękuję za naprowadzenie.
Co się tyczy imion to wcześniej nie myślałam o ich pochodzeniu, także również jestem wdzięczna za zwrócenie uwagi. Nie wiem czy jest sens poprawiania tego akurat w TYM opowiadaniu, ale na pewno skorzystam ze wskazówek, jeśli kiedykolwiek napiszę kolejne. :)
Konstrukcja świata - doskonale zdaję sobie sprawę, że pod tym względem mogę się wydawać nieco... ograniczona, ale prawda jest taka, że wymyślając Królestwo Valley rok temu, nie myślałam o niczym innym poza nim. Teraz oczywiście zdaję sobie sprawę z błędu i staram się poprawiać pod tym względem w innych opowiadaniach, aczkolwiek znów w "Between..." jest chyba na to za późno, choć nie wykluczam, że nie nawiążę do tego, w przyszłych rozdziałach. Zwłaszcza, że powoli, małymi kroczkami zbliżam się do ukończenia tego opowiadania.
Kreacja Guardada i Lei do poprawy - również zdaję sobie sprawę i nie wykluczam, że wkrótce napiszę to opowiadanie w poprawionej wersji, która mam nadzieję, będzie się wydawać przynajmniej przyzwoita.
W kwestii przekleństwa jak i przepowiedni wciąż się zastanawiam, także twoje wskazówki są jak najbardziej, na miejscu. Na pewno wezmę pod uwagę wszystkie za i przeciw.
Beta-reader - dzięki za naprowadzenie! Z pewnością skorzystam. :)
A teraz coś o czym niestety mam świadomość - język. Myślę, że błędy stylistyczne i interpunkcyjne zawsze były ze mną, choć wiele razy próbowałam się ich pozbyć. Jak widać bez skutku. Mam nadzieję, że pod tym względem wciąż wszystko się we mnie kształtuje i w końcu będzie można dostrzec jakieś efekty. Staram się jak mogę jakoś... nadać swojemu stylowi kształt, ale cóż... Niemniej!
Bardzo, bardzo dziękuję za poświęcony dla mnie czas. Twoja recenzja dała mi do myślenia i z pewnością pomoże, gdy będę poprawiać całe opowiadanie. Naprawdę jestem wdzięczna, za to, że postanowiłaś podjąć się ocenienia mojego opowiadania i wyłoniłaś na światło dzienne, te wszystkie błędy i nieścisłości, od których - musi roić się w "Between...".
Jeszcze raz dziękuję i pozdrawiam!
Sherry
To ja dziękuję za cierpliwość. Trochę się jednak naczekałaś. Cieszę się bardzo, że ocena się przydała i życzę dużo Wena na przyszłość.
UsuńOrszula