wtorek, 23 lipca 2013

0016. Mowa-snow.blogspot.com

Miejscówka przyzywającego: Mowa snów
Przedwieczna: Broz-Tito

Mowa snów to pikuś przy szaleństwach, jakie dzieją się na nagłówku bloga, który jest wyjątkowo ogromniasty i zajmuje cały ekran. Mamy tu wszystkiego po trochu: kobietę, jakieś okno, jakieś kartki czy książki, kompas i oczywiście nieśmiertelny zegarek, który wtopiony jest w to wszystko w tak nieszczęśliwy sposób, że wygląda, jakby wyrastał dziewczynie z ramienia. Na szablonie mamy również niezidentyfikowane cosie, a na to wszystko narzucony jest jakiś photoshopowy brush. Mogę śmiało powiedzieć, że tylko dziada z babą brakuje na tym nagłówku.


Widzę również, że nie wyjustowałaś tekstu widocznego na stronie rozdziału – przydałoby się to robić, wtedy tekst wygląda bardziej estetycznie.

Pierwsze wrażenia mamy za sobą, przejdźmy do treści.

Prolog

No, dobra, też nie jest wyjustowany, więc po prostu tego nie robisz. Zagadka rozwiązana.
Nie pamiętałam, kiedy śniłam po raz ostatni. Być może nigdy nie zwracałam większej uwagi na sny, nie wierząc w jakiekolwiek ich znaczenie lub nawet nigdy ich nie miewałam – Coś się zwichrowało w składni. Konkretnie jest to brak przecinka po znaczenie, ponieważ nie wierząc w jakiekolwiek ich znaczenie wygląda mi na zwyczajne wtrącenie.
Tymczasem skupiałam się niemal wyłącznie na przyszłości, wierząc, że jest jedynym naprawdę wartym większego zaangażowania. – Jedynym czym? Coś tu urwało od zdania.

Dobrze, dobrze, mniej więcej wiemy, o czym będzie blog. O właściwie zwyczajnej dziewczynie, którą coś niesamowitego, najprawdopodobniej przełomowe wydarzenie, popchnie do tego, by zaczęła zastanawiać się nad swoją przyszłością i rozwiązywać zagadki przeszłości, nie tyle swojej, co swojej matki. Co ciekawe, dziewczyna nie miewa snów. Nosem eksperta (a musicie wiedzieć, że jestem ekspertem od wszystkiego) wyczuwam opowiadanie, do którego spokojnie mogę przykleić karteczkę „nie z tego świata”.

Rozdział pierwszy

O, to dopiero ciekawe. Akcja opowiadania rozgrywa się w Polsce. To miło, bo niewiele jest osób, które piszą tego typu opowiadania. Zagranica z niewiadomych powodów jest atrakcyjniejsza.
(…)otrzymawszym ofertę pracy w Stanach – Literka M nam się niepotrzebnie zaplątała.
Coś na kształt błękitu wpadającego w coraz głębszy turkus, przywodzącego na myśl morze o tej porze roku – Bo jak nie błękit, to być może był to pingwin. Serio, zastanawiam się nad tym kształtem błękitu. To błękit czy nie błękit? Połączenie wyrażenia coś na kształt z kolorem wydaje mi się jakieś kulawe. I skąd to przywodzącego?


Jeśli już to przywodzący, ponieważ brak przecinka przed wpadającego sugeruje, że następna część dotyczy koloru turkusowego. Gdyby wpadającego w coraz głębszy turkus było z obu stron oddzielone przecinkami, tak jak wypada przy wtrąceniach, to przywodzącego mogłoby zostać, ponieważ dotyczyłoby błękitu.
(…)długie, kasztanowe włosy, swobodnie opadające delikatnymi falami na ramiona, nabierającymi objętości wraz z suszeniem – O, a teraz wyszło, że to ramiona naszej bohaterki nabierają objętości podczas suszenia.
(…)gdyby nie szmaragdowo zielone, wiecznie podkrążone oczy, jakby napełnione pustką, które psuły całe wrażenie. – Szmaragdowozielone piszemy łącznie. A z dalszej części zdania wynika, że pustki psuły wrażenie, chociaż wiem, że chodzi o oczy. Znów coś się zwichrowało w stylu, bo zdanie oberwało oksymoronem. Skoro mamy pustkę, to ona nie może niczego napełnić, prawda?
Chciałam tylko znajdywać się obok niego… - Znajdywać? Chyba jednak znajdować, czyli być, a nie znajdywać czyli odszukać, znaleźć.
(…)zagłębiałam się coraz głębiej w tę ładniejszą… – Skoro się zagłębiała, to wiadomo, że szła, hm, głębiej. Nie trzeba tego dwa razy powtarzać.

Rozdział drugi

(…)a wraz z nimi dawną tożsamość, której usilnie stara się wyprzeć – Wyprzeć można coś, można ewentualnie wyprzeć się kogoś, więc należałoby napisać którą nie której. Chyba że chodziło o zaprzeć się, wtedy będzie której.
Nie starałam się tego roztrząsać, po części dlatego, że dobrze wiedziałam, jak to jest, gdy wszystko wokół wydaje się złudą – Ułudą, może?
Gdy wreszcie je otwarłam, choć przyszło mi to z trudem, bo najchętniej nie robiłabym tego przez kilka następnych godzin, dopiero wtedy w pełni dotarły do mnie wszystkie wspomnienia wczorajszego dnia – I tu znów coś się zwichrowało w składni (zdanie ma cztery linijki!). Chodzi mi o to, że to dopiero po przecinku jest właściwie zbędne, bo zdanie wychodzi kompletnie bez sensu. Jeśli wywalimy z niego wtrącenie będziemy mieli: Gdy wreszcie je otwarłam dopiero wtedy w pełni dotarły do mnie: mamy gdy i dopiero w jednym twierdzeniu, a wyrazy mają podobne znaczenie, więc nie sądzę, by było potrzebne ich powtarzanie.
(…)jak słońce dopiero wzbija się leniwie po horyzoncie – Bardzo poetycko to brzmi, ale jak to sobie rozrysujemy (biorąc pod uwagę to, że człowiek dostrzega horyzont astronomiczny) słońce musiałoby podążać nie w górę, a w linii prostej na zachód. To, co widzi się przy wschodzie i zachodzie przypomina jednak wznoszenie się i opadanie słońca.
Nie ma także ciszy, którą przepełnione jest każde moje spotkanie z matką oraz cały nasz dom, która to, jak zdążyłam się przekonać, boli najbardziej – Ta dom? Bo tak wynika ze zdania.

Rozdział trzeci

Wciąż nie czułam się do końca sobą, gdy ubierałam wygodną letnią sukienkę, równocześnie wrzucając do torby niezbędne przedmioty.


A w co ubierała tę sukienkę, że tak zapytam? Serio, ubierać coś w znaczeniu zakładać coś na siebie to jakaś plaga dotykająca blogowych opowiadań. Powtórzymy jeszcze raz: ubierać można się, a jak chce się opisać swój strój, to się pisze, że się coś założyło albo włożyło. Nigdy ubrało!
Stare kamienice, niskie blokowiska – Niski może być blok, a nie blokowisko, bo to obszar, nie budynek.
Sama dziewczyna była ubrana wobec, jak sądziłam, ówcześnie panującej mody – Według, nie wobec, to nie są wyrazy bliskoznaczne.
Od razu zajęłam się skończeniem pakowania oraz codziennych, porannych czynności. – Tutaj zgrzyta mi nieco to zajęłam się skończeniem. Myślę, że w tym przypadku wystarczyło by zwykle „kończeniem” lub „dokończeniem”. Ale to tylko moja propozycja.
(…)a teraz jest za późno, by cofnąć się wstecz – Bo jakby można było cofnąć się do przodu, to ho ho i trochę by się to przydało. Co chcę powiedzieć? Nie można cofać się wstecz ani do tyłu. Można się po prostu cofać.

Rozdział czwarty

O stokroć trudniejsze, niż wrócenie myślami do dzieciństwa, okazało się wyobrażenie sobie życia przed moimi narodzinami. – A to zdanie, z braku dookreślenia o czyje życie chodzi, sugeruje, że bohaterka chce sobie wyobrażać własne życie jeszcze przed swoimi narodzinami. Takich rzeczy nawet w Doktorze Who  i SPN nie ma.
Co uczyniłoby tę na pozór realną fotografię naprawdę realną dla mojej świadomości; nie potrafiła pojąć wprost, że kiedyś wszystko było proste. – Potrafiłam. Ale jeśli chodzi o matkę, o której mowa w następnym zdaniu, to tu też przydałoby się dookreślenie. A poza tym zdanie brzmi, jakby fotografia realnie nie istniała, tylko bohaterka wyobrażała sobie, że istnieje.
Zanim spojrzałam na porzuconą w kącie torbę(...)by podbiec do prowizorycznej walizki, po czym wyrzucić z niej wszystko w poszukiwaniu pamiętnika leżącego na samym dnie


Albo torba albo walizka. Torba nie równa się walizce i nawet nie ma spełniać funkcji walizki. Ergo nie jest niczym prowizorycznym. Natomiast w drugiej części zdania coś urwało od sensu. Po czym zaczęłam wyrzucać lub by wyrzucić i już zdanie ma sens.
(…)a palce gładziły coraz natarczywiej skórzany materiał. – Skóra to nie materiał, to surowiec. Rzeczywiście służy jako materiał, ale jedynie do zrobienia czegoś albo oprawy książek. W takim znaczeniu, jakie ma skóra w tym przypadku, materiał to tkanina, włókno. A więc: albo skóra albo materiał.
(…)zanim moje rozbiegane oczy nie uspokoiły się i spotkały na pierwszej stronie. – Wyszły na wycieczkę z oczodołów bohaterki, pacnęły na pierwszą stronę pamiętnika, pobiegały trochę, a potem się ze sobą zetknęły, tak mam to rozumieć?



Rozdział piąty

Spogląda na nią przenikliwymi oczami – Przenikliwy może być wzrok, ale nie oczy.
Trwał sam środek nocy – Środek nocy to jakby punkt, który trwać nie może. Można powiedzieć, że jest/był środek nocy, ale nie trwał, bo to brzmi kulawo.
Przeraziła mnie gwałtownie wizja nieświadomości, a zdał nęcący fakt, że mogłabym ją odrzucić. – Co zdał ten nęcący fakt, hm? Prawo jazdy? Maturę?
(…)choć nigdy nie wypowiedziane na głos – niewypowiedziane
(…)kiedy dowiedziała się, jak bardzo zmieni się jej życie czy głównie  zmagań z własną osobą 


Błagam, tylko nie ta osoba… Moja czy własna, brzmi to tak samo źle. Tu wyjaśnienie, dlaczego. A poza tym zdanie nie ma sensu.
Doszłam pospiesznie do ostatnich słów, zapisanych mniejszą czcionką – Jeśli pamiętnik pisany jest ręcznie, to Marzena nie mogła używać do tego czcionki, bo to rodzaj nośnika znaku pisma drukarskiego, czyli obraz znaku (litery). Tutaj zapewne chodziło o drobniejsze pismo.
W moim przypadku, nie miałam wątpliwości. – I aż z tego powodu dodałam niepotrzebny przecinek.

Podsumowując

Przez pięć całkiem długich rozdziałów w opowiadaniu dzieje się raczej niewiele, a bohaterowie kompletnie się nie rozwijają. Ani odrobinę. O Milenie wiemy tyle, że ma osiemnaście lat, chłopaka Wojtka, lubi czytać książki i nie może się dogadać z matką. Matka Mileny – Marzena – należy do tego rodzaju mam, które boją się, że ich dzieci rozdepcze stado mrówek w ogródku, więc lepiej, żeby dzieci siedziały w domu. Aha, jest jeszcze małomówna i ma Tajemnice przez duże T. Wanda, babcia Mileny, jest, cóż, dokładną kalką Marzeny, tylko starszą. Wojtek oraz przyjaciółka głównej bohaterki po prostu są i nie wiemy o nich kompletnie nic. To chyba nie tak powinno wyglądać, żeby bohaterowie definiowali się przez jedną, często wspólną, cechę, prawda?

Co gorsza, przez pięć rozdziałów ciągle międlisz ten sam temat: brak porozumienia między kobietami w tej rodzinie i Tajemnice. W twoim opowiadaniu co chwila pojawiają się jakieś mroczne tajemnice z przeszłości, głównie po to, by Milena mogła trochę poangstować i raz jeszcze przypomnieć czytelnikom, że ma słaby kontakt z Marzeną i Wandą. Powtarzasz to co akapit, tylko dobierasz inne słowa. Każdy moment jest dobry, by przypomnieć, że nie są perfekcyjną rodziną. W pewnym momencie robi się to przewidywalne, potem nudzi, a na koniec straszliwie irytuje. Główna bohaterka zdaje się nie robić nic prócz myślenia, jakie to ma przegrane życie rodzinne. Oczywiście, tym rozmyślaniom dzielnie towarzyszą Tajemnice. Pierwszą tajemnicą są bardzo realistyczne sny Marzeny: to fajny element fantastyczny, jednocześnie wprowadzany tak, że nie drażni, a ciekawi. Chociaż nie wiem, czy nie zepsułaś zabawy poznawania kolejnych snów odkryciem i przeczytaniem przez główną bohaterkę pamiętnika Marzeny. Drugą tajemnicą jest ojciec Mileny, ale tę kwestię też chyba zdążyłaś zepsuć w dwóch ostatnich rozdziałach. Właściwie wszystkie Wielkie Tajemnice praktycznie rozwiązałaś w rozdziale czwartym i piątym. A przynajmniej wyjaśniłaś powody, dla których matka i babka Mileny zachowują się w tak dziwny sposób.

Swoją drogą, twoi bohaterowie należą do typu bohaterów przytłoczonych wiecznym Weltschmerzem: w twoim opowiadaniu nikomu nic nigdy w życiu nie wyszło, młodym najprawdopodobniej też nie wyjdzie, bo są skrzywieni przez kiepskie relacje dziecko-rodzic oraz tajemnice rodzinne, których nikt przez nimi nie chce odkrywać. Na dłuższą metę taka kreacja bohaterów, czyli kreacja na ludzi, którym ciągle coś przeszkadza cieszyć się życiem, może być męcząca. Podobnie jak rozpatrywanie przez Milenę w kółko tego samego.

Jeśli chodzi o opisy i świat przedstawiony, to jest on, niestety, bardzo ubogi. Opisy otoczenia są szczątkowe, nieproporcjonalne wobec opisów uczuć głównej bohaterki. W zasadzie jedynie miasteczko, w którym mieszka Wanda, oraz jej mieszkanie zostały jako-tako opisane. Dom Mileny? Nie bardzo. Dom Wojtka? Praktycznie wcale: bohaterowie gdzieś są, na czymś siedzą, ale w zasadzie otoczenie jest nijakie. Trudno też cokolwiek powiedzieć o wyglądzie danych osób, bo często ograniczasz się jedynie do koloru oczu czy włosów.

Zastanawia mnie również czas akcji oraz jej miejsce. O ile miejsce możemy sobie darować  i kreować świat przedstawiony na miejsce uniwersalne, to czas akcji już nie bardzo. W rozdziale, w którym opisujesz wizytę Mileny u Wandy, sporo miejsca poświęcasz rodzinnym fotografiom. Szczególnie jednej, która przedstawia Marzenę z dzieckiem na ręku. Co ciekawe, zdjęcie jest czarno-białe. Przypuszczalnie więc – biorąc pod uwagę ubiór Marzeny – Milena urodziła się albo w latach siedemdziesiątych albo na początku osiemdziesiątych, co sugeruje, że czas akcji to albo koniec lat osiemdziesiątych albo lata dziewięćdziesiąte. Niestety, żaden inny element świata przedstawionego, który to świat, jak już pisałam, w opowiadaniu praktycznie nie istnieje, nie daje nam odpowiedzi na to pytanie. Ten zabieg z brakiem dookreślenia akcji i ciągu wydarzeń jest fajny, ale jednocześnie bardzo trudny. Na razie twój świat przedstawiony ma bardzo niewiele elementów, więc można podejrzewać, że w opowiadaniu mowa o współczesności. Natomiast czarno-białe zdjęcie wprowadza już lekki zamęt.

Twój styl pisania, to muszę przyznać, jest wcale niezły, ale nie pozbawiony wad. Twoim problemem są głównie zbyt długie zdania (znalazłam takie na cztery, pięć linijek), pełne wtrąceń i przecinków, średników, dyrdymałów, przez które często gubisz sens wypowiedzi. Posiadasz też interesującą umiejętność pisania ciągle o tym samym, ale innymi słowami. Prawda, to znaczy, że masz całkiem bogaty zasób słownictwa, ale z drugiej strony jest również nużące. Długie, zawiłe konstrukcje zdaniowe przytłaczają czytelnika. Czasem proste zdania są lepsze niż te długie i skomplikowane.

Szczerze mówiąc, pomysł na opowiadanie jest interesujący, ale element fantastyczny oraz element tajemnic rodzinnych trochę giną i bledną, ukryte za fasadą weltschmerzowatych rozmyślań bohaterki „och, tak bardzo nie mogę się dogadać z moją rodziną, taka jestem nieszczęśliwa!”. Co gorsza, zdaje się, że inni bohaterowie (mam na myśli szczególnie Wojtka), mają praktycznie takie same problemy jak Milena. Wiem, że kłopoty rodzinne miały w tym opowiadaniu wyjść bardzo serio, ale powielanie ich w przypadku każdego innego bohatera sprawia, że wszystko staje się irytujące i przewidywalne. O ile główną bohaterkę poznajemy dzięki temu całkiem nieźle, o tyle świat przedstawiony wyraźnie na tym cierpi. Niedopowiedzenia są fajne do momentu, w którym zaczynają przeszkadzać w odbiorze historii.

Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, co wystawić. Trójka byłaby w pewien sposób krzywdząca, natomiast czwórka zdecydowanie postawiona na wyrost. Powiedzmy, że trzy z dużym plusem.

  



3 komentarze:

  1. Ocenę, przyznaję, jedynie przeskanowałam wzrokiem, ale nie mogę się powstrzymać: DZIĘ-KU-JĘ za wytknięcie ludzkości tego przeklętego ubierania. Za każdym razem, gdy widzę takie "ubrałam na siebie", otwierają mi się w kieszeni maczety i zaczynam odczuwać zew krwi. A widzę to, niestety, często; natomiast obecność takiej wstawki w ocenie tekstu sprawia, że czuję, iż mam do czynienia z osobą kompetentną. Co z kolei zdarza się boleśnie rzadko.

    Wrzucam do linków i idę skanować dalej.

    OdpowiedzUsuń
  2. Czy tylko u mnie nie widać pierwszego gifa? ;(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie tylko. Choć u mnie na komórce wydać, ale na laptopie już nie.

      Usuń