Miejscówka przyzywającego: Cierpienia Młodego Smoka
Przedwieczna: Broz-Tito
Powiem, drogie autorki,
że plusik macie już na dzień dobry, ponieważ adres kojarzy mi się z Goethem. A
Goethe jest dobry na wszystko, jak wszyscy wiemy, prawda? Napis na belce
[„Sekretny dziennik Viserysa Targaryena lat 17 i ¾”] absolutnie zrobił mi
dzień. Przy okazji sugeruje, ten napis mam na myśli, że będę się dobrze bawić podczas czytania.
Jeśli chodzi o grafikę,
na której hm… Niezbyt dobrze się znam, to powiem tylko, że nie odstrasza. Jest
smok, więc tło pasuje do tematu. I to całkiem ładny ten smok, estetyczny.
Chociaż białe litery na szarym tle są cokolwiek za jasne i straszą swoją
wielkością. Więc pierwszy plus ujemny, panie kochane. I tekstowi nie zaszkodziłoby
wyjustowanie czyż nie?
Nie przedłużajmy dłużej
tego ględzenia, przejdźmy do ględzenia bardziej produktywnego, czyli powiedzmy
coś o tekście.
Rozdział
1
No i jestem od razu
zastrzelona. Przeniesienie postaci z PLiO, dodanie do nich postaci z komiksów
Marvela i umieszczenie ich w amerykańskiej lub wzorowanej na amerykańską szkole
średniej jest więcej niż dobrym pomysłem na udaną parodię! Nic tylko spakować w
torebki i sprzedawać przyszłym gwiazdom blogosfery jako przepis na dobry blog.
Viserys na razie mocno
przerysowany z tym swoim samouwielbieniem, ale i bez tego typka lubię, więc nie
będę się czepiać. Z drugiej strony czepię się jednak ożywienia Rhaegara , bo
nie widzę jak na razie uzasadnienia wobec takiego zabiegu – prócz zrobienia na
złość Martonowi i ożywienia wszystkich, których on bez litości ubił. Czytam tak
sobie tę opowieść i zastanawiam się, czy byłby Rhaegar po prostu dodatkową
postacią, czy nie chcesz psuć bardziej życiorysu Viserysa, czy o co chodzi? Bo jak na razie to akurat
postać Rhaegara nie odegrała żadnej znaczącej roli, prócz bycia bratem
cudownego Viserysa, oczywiście. Czytajmy dalej.
Nieopodal
siedział jego brat Rhaegar, melancholijnie trącając struny gitary. Jak zwykle
zebrał się wokół niego tłum wielbicielek. Viserysowi po raz kolejny w życiu
przemknęła przez głowę myśl, że jest adoptowany. –
z moich obliczeń wyszło, że to Rhaegar jest adoptowany, a chodziło chyba o
Viserysa…
Rozdział
2
Kiedy już przestaję
zakwikiwać się ze śmiechu, rodzi się pytanie: dlaczego to jest praktycznie sam
dialog? Teoretycznie opowiadanie takie jak to niekoniecznie potrzebuje jakiś
rozbudowanych opisów, ale takie minimalne, takie bardzo bardzo niewielkie
opisiki by się przydały. Przynajmniej nasz wspaniały Viserys byłby bardziej majestic gdyby cierpiał w otoczeniu czegoś, a nie tak w zimnej pustce, od
czasu do czasu wypełnianej plebsem złożonym z proletariackich
ćwierćinteligentów, nie sądzą panie, panie kochane?
Rozdział
3:
O, nagła zmiana
czcionki. Niespodzianka! Z drugiej strony wolałabym się więcej nie natknąć na
taką niespodziankę jak ta. Na plus jednak zaliczam pojawienie się opisów,
chociaż wciąż aż się prosi, by było ich zdecydowanie więcej.
I nie wiem, czy to
tylko ja, ale opis przesłuchania do musicalu skojarzył mi się z High School Musical, czy to nie było
tutaj przypadkiem inspiracją?
Rozdział
4:
Co się dzieje w tym
opowiadaniu, że ojcem Joffa jest Tywin? Chociaż z drugiej strony, skoro Cersei
też jest tu uczennicą, to taką małą interwencję w drzewo genealogiczne
Lannisterów jestem w stanie jeszcze zrozumieć. Chociaż dalej nie widzę, jaką
funkcję taki zabieg mógłby spełniać.
Ale że Lyanna Stark
wstała z martwych to już mi się wydaje trochę dziwnie. Czy ten wasz świat to taka
szczęśliwa kraina, w której nikt nigdy nie umiera? Teoria o zrobieniu na złość
Martinowi wydaje mi się jeszcze bardziej prawdopodobna niż na początku.
Myślę,
że mam kilka Możliwych rozwiązań tego problemu. Tylko Arya musi je jeszcze
zaakceptować. – dzika wielka litera w środku zdania.
Dziko rosnącym wielkim literom mówimy NIE.
A poza tym, to chyba
muszę odłożyć kanon na półkę, bo planujący zasadzić kapustę Joff zdobył moje
serce – doceniam to opowiadanie, naprawdę doceniam.
Rozdziały
5-10
Teraz wrażenia zapiszę
tak na raz, bo nie ma sensu rozdrabniać się zbytnio. Czepię się drobnostki z
rozdziału szóstego:
Jego
dom nie był jednak miejscem, gdzie można wypić kawę w papierowym kubku i
obserwować jakie wrażenie robi na obecnych damach. – co
robi to wrażenie? Kubek? Kawa? Loras? Jakoś tak niejasno jest napisane, bo niby
domyślam się, że wrażenie robi Loras, ale jak pierwszy raz przeczytałam to
zdanie, to coś mi tu zgrzytnęło.
Wrogi,
konkurencyjny element znalazł się poza zasięgiem.
-
Oznaczyłeś nas już na facebooku? – spytał udając, że jest całkowicie
rozluźniony, a nawet lekko znudzony. – a tu po pierwsze
wychodzi na to, że wrogi element spytał, a po drugie brakuje przecinka po
„spytał”.
Ten
spojrzał triumfalnie na baristę. - A tak w ogóle, zauważyłeś, że Theon Greyjoy
polubia wszystkie statusy Robba Starka? – „polubia”?
Zwykłe „lubi” jest dla Renly’ego too mainstream?
O, a w rozdziale
dziesiątym wyłapało mi się paskudny błędzik w zapisie dialogu:
-
To cześć. - rzucił jeszcze przez ramię. – bez kropki po
„cześć”. Reszta dialogów jest zapisana poprawnie, więc myślę, że to jakiś błąd
przy poprawianiu, albo takie tam machnięcie z rozpędu.
Podsumowując, ogólne
wrażenie wasz blog robi całkiem niezłe. Z drugiej strony, po przemyśleniu
sprawy, miałabym chyba więcej niż kilka uwag. Ale zacznijmy od spraw dobrych.
Parodia, jak na parodie,
które bywają głupie, jest zabawna, ale nie głupio zabawna. Śmieszy, bo jest
lekka łatwa i przyjemna w odbiorze. Dobrze napisana, nie widać zbędnego
wysilania się w trakcie wymyślania zabawnych sytuacji. Humor, chociaż w kilku
miejscach (np. Joff marzący o tym, że zasadzi kapustę) przecudnie absurdalny,
jest jednak tym typem humoru, który ubawiłby nie tylko fanów absurdalnych
parodii, ale również fanów PLiO czy „Gry o tron”. Znajomość książek Martina nie
jest niezbędna do zrozumienia opowiadania, ale z drugiej strony nie sądzę, by
zainteresował się tym opowiadaniem ktoś, kto książki lub serialu nie oglądał. Co
gorsza, musiałby czytać lub oglądać uważnie, bo żarty są raczej hermetyczne.
Nawet ja w kilku miejscach zastanawiałam się przez chwilę, o co chodzi.
Z drugiej strony chyba
jednak znajomość ta przeszkadzała mi czasem w odbiorze tekstu. Ot, chociażby
ożywienie kilku postaci, które nie służy absolutnie niczemu. Co dziwne, Viserys
nie wchodzi nawet w interakcję ze swoim cudownie ożywionym bratem. O Lyannie
Stark nie wspominając, bo ta jest w historii wspomniana dokładnie w jednym
zdaniu. Zresztą, taki los spotkał większość postaci, chociażby Thora. Z jednej
strony macie ogromną liczbę postaci, a wykorzystujecie zaledwie pięć, może
sześć. W każdym razie nie więcej niż dziesięć, co jest dla mnie wybitnie
niezrozumiałe. No, chyba żeby wytłumaczyć te tabuny tym, że ktoś musi w końcu
być tym plebsem, na który tak krzywi się nasz główny bohater.
W związku z tą ogromną
liczbą postaci, wciąż niejasny pozostaje dla mnie sens crossoveru ze światem
Marvela, konkretnie sprowadzającym się zaledwie do Thora i Lokiego.
Wytłumaczenie, zawarte na jednej z podstron, że po prostu kochacie osoby przez
innych autorów niekochane, jest dla mnie kiepskim wytłumaczeniem. Lokiego
zawsze można było zastąpić kimś ze świata PLiO, ot, Theonem chociażby, który
też jest tu postacią-duchem.
Oczywiście, ten zarzut
możecie odeprzeć jednym – opowiadanie to w końcu „Sekretny dziennik Viserysa”,
który ludzi nienawidzi, a oni nienawidzą jego, więc duża liczba postaci, które
mają JAKĄKOLWIEK funkcję w opowiadaniu jest zbędna. Ja na to odpowiem: cóż,
racja, ale jednocześnie prowadzicie opowieść z punktu widzenia Lorasa czy Aryi,
więc co wam szkodzi wykorzystać jeszcze więcej osób? Szczególnie teraz, kiedy
to dzięki swojemu cudownemu występowi na przesłuchaniach, Viserys stał się
ponoć tak popularny, że ho ho. A oprócz Lokiego i Lorasa nie zainteresował się
nim pies z kulawą nogą. Co gorsza, od tego momentu wszystko zaczęło dążyć ku
bardzo słodkiemu rozwiązaniu fabularnemu, jakim jest zrobienie z Lokiego i
Viserysa pary – co gorsza, Loki, kiedy ten pomysł podrzucił, nie do końca jasno
wyjaśnił, po co właściwie mają tę parę udawać, więc uważam ten wątek za
całkowicie zbędny.
Nie lada problem
stanowią również zawirowania w drzewach genealogicznych rodzin. Na przykład
kompletnie niejasną rzeczą jest tu dla mnie podział, kto będzie nauczycielem, a
kto uczniem, kto jest czyim bratem i czy znana jest matka Aryi Stark. Bo z
jednej strony nauczycielami są Cathlyn czy Ogar, ale Cersei czy Jamie są już
tylko uczniami, a do tego rodzeństwem Joffa. Takie niewyjaśnione sprawy
wprowadzają tylko chaos. Nie widzę również klucza, według którego zadecydowano,
kto powędruje do danej grupy. Ot, na chybił-trafił, ten tu, a tamta tam? Żebyż
jeszcze, jak wspominałam wcześniej, cała ta zabawa spełniała jakąś określoną
funkcję, to mogłabym się nad tym nie zastanawiać. Niemniej jednak ten zabieg
również nie spełnia jakiejkolwiek funkcji prócz bycia wybitnie bezbarwnym tłem
dla Viserysa. W skrócie – oni wszyscy też są tylko plebsem.
Co do kreacji
bohaterów, to, jak to w parodii, wyciągnięte i mocno, groteskowo wręcz,
przerysowane są ich wady. W związku z czym Viserys ciągle narzeka, ględząc
jednocześnie o tym, że ktoś tu zaraz obudzi smoka, Loras natomiast przejmuje
się tylko wyglądaniem i bywaniem. Więcej o innych postaciach, w tym o Lokim,
nie jestem w stanie powiedzieć. Niby parodia nie potrzebuje specjalnie
rozbudowanych bohaterów, ale bogate życie wewnętrzne jeszcze nikomu nie
zaszkodziło.
Trochę szkoda również,
że kolejne rozdziały są porażająco wręcz krótkie i opierają się głównie na
dialogu. W całym opowiadaniu opisy są bardzo, bardzo ubogie, co mnie trochę
boli. Parodia nie parodia, ale trochę opisów by się przydało. Nie mówię, że
wcale ich nie ma, po prostu uważam, że jest ich za mało. Jak już są, to są
bardzo ubogie, bo sprowadzają się głównie do wyglądu postaci. Nie mam natomiast
pojęcia, jak właściwie wygląda szkoła, jak wygląda dom Viserysa czy chociażby
głupi Starbucks, w którym przesiadują Loras i Renly (no dobra, Starbucks to nie
problem, każdy Starbucks wygląda tam samo, ale i tak w opowiadaniu przydałby
się chociaż skąpy opis).
Nie bardzo też ogarniam
zasady rządzące światem przedstawionym. Z jednej strony mamy religie Westeros,
z drugiej na zajęciach z historii uczy się o przywilejach i Habsburgach. Tu
mamy naukę dothrackiego, a tam łacinę. Ładu i składu to za bardzo nie ma, muszę
przyznać. Przez to gubiłam się nieco podczas czytania.
Pomimo tych wszystkich
niedogodności, sama opowieść niesamowicie mnie bawiła i pewnie gdybym nie miała
oceniać bloga, to po prostu bym się pośmiała, zostawiła pochwalny komentarz i
kompletnie nad niczym się nie zastawiała. W związku z tym mam nie lada dylemat,
co tu wystawić. Niech będzie, ze spokojnym sumieniem, trójkę z plusem z widokami na czwórkę.
Jakoś tak... krótko.
OdpowiedzUsuńJakby na to nie spojrzeć... Zgadzam się, ale sam tekst był krótki.
UsuńBroz-Tito
Racja, 10 niedługich rozdziałów. Wszystko w ocenie jednak jest zawarte, więc trzeba się cieszyć. :)
UsuńNie czytałam tekstu, który oceniałaś, ale mimo wszystko wydaje mi się, że skoro jest on trójkowy to można więcej o nim napisać ^^ niemniej jednak ocena jakościowo bardzo dobra.
OdpowiedzUsuńŚciskam,
Broz... w tej ocenie NIE MA GIFÓW!
OdpowiedzUsuńBo mi nie pasowały, w następnej będą, no. Spokojnie :)
UsuńTeraz się wypowie pół autorstwa blogaska.
OdpowiedzUsuńPo pierwsze dziękuję za ocenę, która bardzo dobra jest, ale ja gify, proszę pani Broz, zamawiałam :(
Po wtóre więcej postaci będzie miało swoje pięć minut, ale w swoim czasie. Nie wiem, co prawda, choćby z przybliżeniem kiedy to nastąpi, nastąpi jednak z całą pewnością.
Po ostatnie logiki w budowaniu drzew genealogicznych nie ma. I nawet nie należy jej tam szukać. Ożywiając wszystkie martinowe postaci również żadną logiką się nie kierujemy. Po prostu uprawiamy radosną twórczość i dobrze się przy tym bawimy.
Dziękujemy raz jeszcze i machamy wszystkimi dwiema kończynami górnymi, my, katrei.
Bardzo chciałam ciepnąć jakimś gifem i żaden nie pasował, kiedyś to naprawię, obiecuję.
OdpowiedzUsuń