wtorek, 12 stycznia 2016

0095. nocturne.blog.pl

Miejscówka przyzywającego: Nocturne (nowszy), Maligna (starszy)
Przedwieczna: Gayaruthiel

Lekturę zaczynam od starego bloga, by następnie porównać go z nowym. Komentarz do starego dodam tylko, jeśli coś mnie silniej gryzie, jak to, że w jednej notce naśmiewasz się z „Panny Bieber”, by w następnej poinformować, że nie tolerujesz homofobicznych wypowiedzi. Boli mnie brak łatwego dostępu do pierwszej chronologicznie notki, musiałam ręcznie przerzucić osiemnaście wpisów.

Przejdźmy do Nocturne, opowiadania młodszego.

Prolog

Tego dnia ciemność wiekowego domu rozpraszała jedynie świeczka lewitująca ponad martwym ciałem mężczyzny. Nad nim stała chuda kobieta zaciskająca dłoń na różdżce. Przeczuwała, że musi uciekać, aby przeżyć. Jednak nie potrafiła rozstać się z powłoką, która jeszcze kilka godzin temu skrywała duszę najbliższego człowieka. Człowieka, któremu ufała. – Podając takie informacje w prologu, w sumie mordujesz cały suspens swojej opowieści. Nie dość, że czytelnik wie już, że bohaterka będzie romansować z Lucjuszem, to dowiaduje się też, że Malfoy tego nie przeżyje.

Podziękowała skinieniem głowy i wypiła, czując na języku trudny do określenia posmak, świadczący o tym, że veritaserum dodane do napoju było destylowane w niewłaściwej fazie księżyca; co niestety nie miało wpływu na główną właściwość eliksiru. – Jeśli faza księżyca nie miała wpływu na działanie serum, co było w niej niewłaściwego? Jeśli miała wpływ na inne cechy napoju, dobrze byłoby o tym wspomnieć. Może i byłoby pewne napięcie w rozważaniu, jak doszło do tej sytuacji, ale póki co jedyny tajemniczy element w opowiadaniu to demoniczne macki z innego wymiaru, o których z kolei w prologu nie ma ani słowa.

Rozdział 1

Brzmiało, jakby jakaś duża istota próbował przedrzeć się przez naturalne zasieki z krzewów, pozostawione prawdopodobnie przez mieszkańców Hogsmeade dla ochrony przed istotami z lasu. James wyciągnął różdżkę i stanął przede mną w pozycji wyrażającej gotowość. // Na drogę wypadł gniady centaur. – Ochrona skuteczna jak diabli.

Otrzepał się z liści, zastukał kopytami w bruk i dopiero po chwili spojrzał na nas zamglonymi oczami. // – Pluton jest w wielkiej opozycji – szepnął chrapliwie. – Wypełzną mary podziemne z krypt, zalęgnie robactwo na urodzajnej ziemi. Spłoniemy w morzu plugastwa! – W opozycji do czego? Spłoniemy w morzu zamiast się utopić? Czym byłoby opcio bez tajemniczej przepowiedni.

Blondyn postąpił za mną. Jego nienagannie uczesane długie włosy oświetlał księżyc, nieskazitelnie wypolerowana odznaka prefekta lśniła, a wizerunek psuły tylko mało eleganckie kurwiki w oczach. Robił wrażenie – Przepraszam, co? Takie wyrażenie bardziej pasują do lubieżnego prostaka niż do arystokraty. No i jeśli przyjąć, że chodzi o pożądanie odbijające się w oczach, to przecież nie są to emocje, które Malfoy prezentuje w tej scenie. http://www.miejski.pl/slowo-Kurwiki

Było już po ciszy nocnej, gdy znaleźliśmy się w cieniu jednookiej czarownicy. (...) – Właśnie Malfoy, już tak późno. Włosów nie zdążysz na jutro ułożyć – zadrwiłam z prefekta naczelnego, choć moje położenie było nienajlepsze. // Rozeźlony blondyn wycelował we mnie różdżkę. Uśmiechnęłam się i cofnęłam o dwa kroki. Jeśli zrobię jeszcze pięć czy sześć, będę miała szansę uciec wyjątkowo wąskim i zapomnianym korytarzykiem na piąte piętro. – Nie rozumiem, co jej da ucieczka, przecież nie będzie kryć się w kanałach, aż Malfoy skończy swoją edukację w Hogwarcie. Przyjdzie poranek, a kara i tak jej nie minie, uciekając właściwie tylko pogarsza swoją sytuację.

Całe szczęście nie słyszałam już za sobą odgłosów pogoni, zupełnie jakby Ślizgon gdzieś wsiąkł po drodze, więc odważyłam się zapalić różdżkę. – Po kilku chwilach różdżka dopaliła się, parząc bohaterce palce.

Korytarz wyglądał zupełnie normalnie, bardziej zaniepokoiły mnie drzwi, którymi się kończył. Ciężkie, drewniane odrzwia rzeźbione w nieznane mi symbole ustąpiły z cichym skrzypnięciem. Weszłam do niewielkiej, okrągłej komnaty. – Jeśli drzwi niepokoją bohaterkę, dlaczego je otwiera? Mogłaby przecież odczekać jeszcze trochę i wrócić do dormitorium okrężną drogą.

Rozdział 2

Przed Wami kolejny rozdział, także niedługi, jednak wolę napisać kilka ciekawych stron, niż zapełnić kilkanaście wymyślonymi na siłę i nieistotnymi wydarzeniami. – Bardzo cieszy mnie takie podejście :).

Syriusz rozpakował swój prezent już podczas kolacji, więc wracając do wieży Gryffindoru, byliśmy lekko wstawieni. Całe szczęście, że to Remus został w tym roku prefektem, bo nikt inny nie kryłby nas podczas picia ognistej w Wielkiej Sali, pod nosem całego grona pedagogicznego. – Trochę trudno mi uwierzyć w to, że nikt nie zauważył takiego wykroczenia, że nikt z tłumu nie wyczuł alkoholu. I co za idiotyzm, trząść pośladkami, przemykając się z flaszką w środku nocy po to, by bez stresu pić z niej otwarcie w publicznym miejscu w środku dnia?

Lily stała na środku korytarza, a po jej policzkach płynęły łzy. Postąpiła krok w stronę leżącego Ślizgona, jednak James, któremu brawury dodawał wypity alkohol, błyskawicznie znalazł się przy Gryfonce i wykręcił jej ręce. Krzyknęła cicho. // – Zostaw go – syknął Rogacz do ucha dziewczyny. – Nie jest godny twojej litości. // Odepchnął Lily i stanął nad Snape’em z wyciągniętą różdżką. Po chwili dołączył do niego Syriusz, który miał wypisaną na twarzy rządzę mordu. Przyglądałam się wszystkiemu ze znudzeniem. Nie lubiłam Snape’a, ale oglądanie po raz kolejny, jak Rogacz rzuca w niego coraz wymyślniejszymi klątwami, stawało się nudne. Spojrzałam kątem oka na Remusa, który wyglądał, jakby jednak chciał opowiedzieć się po stronie ofiary. // – Zostaw. Niech się dzieci bawią – mruknęłam do niego, skutecznie powstrzymując go przed interwencją. – Bohaterka jest wypranym z empatii bucem, zanotowano.

Lily zaczęła szarpać Łapę za ramię, by przeszkodzić mu w czarowaniu, jednak ten brutalnie ją popchnął. – A James i Syrusz to przemocowcy, co w sumie jest zgodne z kanonem (choć w książkach nie ukazano tego tak drastycznie), ale jestem ciekawa, jak będzie wpływać na budowany przez ciebie świat.

W tym czasie Snape zdążył oberwać kilkoma, zapewne bardzo nieprzyjemnymi, klątwami. Po posadzce sączył się strumyczek ciemnej krwi, co zadziałało na Syriusza niczym czerwona płachta na byka. // – Zabijmy w końcu skurwysyna – syknął przez zaciśnięte zęby. // James w odpowiedzi tylko mocniej zacisnął dłoń na różdżce. Tego było już za dużo, nie miałam jakoś ochoty na ukrywanie zwłok. Rzuciłam czar w tym samym momencie co Lunatyk, co skutecznie rozbroiło naszych przyjaciół. Rogacz i Łapa błyskawicznie odwrócili się w naszą stronę, w ich oczach malował się obłęd. // – Druga połowa whiskey czeka, a wy się ze Smarkiem bawicie – pokręciłam z dezaprobatą głową. – Um, pamiętasz jeszcze, że piszesz o Huncwotach w Hogwarcie, a nie o dorosłych śmierciożercach? Czemu Snape nie miałby pójść do Dumbledore’a, pokazać mu te wspomnienia i wywalić wszystkich w kosmos albo do Azkabanu dla młodocianych?

Słysząc o alkoholu, Gryfoni natychmiast porzucili plan zabicia Snape’a i niemal w podskokach popędzili do wieży Gryffindoru. Na pożegnanie Peter sprzedał jeszcze kopniaka w nerki nieprzytomnemu Ślizgonowi, rechocząc przy tym głośno. – Jak to czytam, widzę raczej Crabbe'a i Goyle'a.

– Przesadzili tym razem – szepnął do mnie Lunatyk. – Trzeba przetransportować go do skrzydła szpitalnego. // Zignorowałam jego słowa. Oboje doskonale wiedzieliśmy, że w ten sposób naraziłby się Jamesowi, który za punk honoru postawił sobie zniszczenie Snape’a i nie tolerował, gdy ktokolwiek mu w tym przeszkadzał. – Trzeba mieć swoje priorytety, dobra opinia Jamesa jest przecież ważniejsza od życia jakiegoś Ślizgona, tak? Wątpię, by nikt nie zauważył tego, że jeden z uczniów krwawi i jest mocno pokiereszowany, a w takich momentach do akcji wkraczają prefekci domu (a jednym z nich jest Lucjusz, który raczej nie zrezygnuje z możliwości legalnego zniszczenia Huncwotów), opiekun domu i dyrektor. Jak nic następnego dnia agresorzy powinni zostać wydaleni ze szkoły. A do tego wszystkiemu przygląda się Remus, który jest prefektem. I nic?

Ostatnio moje współlokatorki wystawiły mnie za drzwi, jak przypadkiem obudziłam je w środku nocy. Skoro i tak nie przyjaźniłyśmy się jakoś szczególnie, to przynajmniej chciałam żyć z nimi w zgodzie. Z resztą po incydencie ze Snape’em, wolałam nie pokazywać się Lily. – Lily jest współlokatorką bohaterki? I co, Lis było wszystko jedno, gdy patrzyła, jak pannie Evans wykręcają ręce i brutalnie popychają? Aha.

Spojrzałam porozumiewawczo na Remusa, który jako jedyny pozostał zupełnie trzeźwy i zaproponowałam: // – Może przejdźmy się na błonia? (...) Musiałam gdzieś skręcić po drodze. Wylądowałam w gabinecie, albo czymś takim, na ścianach były jakieś pokręcone znaki. Zabrałam stamtąd książkę, ale jeszcze do niej nie zajrzałam. // Lunatyk patrzył na mnie z nieskrywaną ciekawością. Nie dziwiłam mu się, większość pomieszczeń, które odkryliśmy przez pięć lat, była po prostu opuszczonymi salami lekcyjnymi lub nieciekawymi składzikami. A tu nagle trafiła się taka tajemnica. // Wyciągnęłam zza pazuchy książkę i pokazałam ją Remusowi. – Minęła doba od zdobycia książki, a lasia cały czas nosi ją pod pachą, zabierając ze sobą i na lekcje, i na kolację, i na popijawę?

Wszyscy uważają, że wilkołaki to zamaskowane potwory. Tylko ty jesteś inna. Przecież jako pierwsza wytropiłaś, gdzie znikam; opanowałaś animagię, choć wiem, że zawładnięcie tą dziedziną transmutacji kosztowało cię niesamowicie wiele czasu i energii. Zadając się z taką bestią jak ja, pokazujesz, jak dobrym człowiekiem jesteś. (...) Ale może kiedyś, byśmy mogli… Stworzyć coś więcej. (...) Ale nie potrafiłam dać mu tego, czego tak bardzo pragnął. Jednocześnie zupełnie nie rozumiałam, dlaczego akurat ja. Nie byłam ani piękna, ani inteligenta, ani łatwa w koegzystencji. Co zobaczył takiego w niskiej, chudej dziewczynie, która jedyne co dobrze potrafiła, to warzyć eliksiry? – Ech no, przecież powiedział jej otwartym tekstem, dlaczego ona. A zachwyt nad jej dobrym serduszkiem mocno mi się kłóci z poprzednią sceną znęcania się nad Snape’em. Rozumiem, że Remusa miłość zaślepia, ale żeby do tego stopnia...?

Pobiegłam do Zakazanego Lasu. Mimo że puszczę zamieszkiwały przeróżne istoty, to często czułam się tam bezpieczniej niż wśród ludzi – w zamku jedynie przyjaźń z najpopularniejszymi Gryfonami chroniła mnie przed zawiłościami życia towarzyskiego, które nierzadko prowadziły do sytuacji zgoła niebezpiecznych. – Póki co mam wrażenie, że do sytuacji niebezpiecznych prowadziła głównie jej znajomość z Huncwotami.

Nagle ziemia wokół mnie zaczęła falować. Sprawiała wrażenie wzburzonego morza, pryskała wokół grudkami ziemi, poderwała zszarzałe liście – a to wszystko w całkowitej ciszy zakłócanej tylko trzaskiem łamiących się drzew. Skuliłam się ze strachu i nieświadomie wstrzymałam oddech. (...) Ostrożnie postawiłam stopy na ziemi, jednak podłoże okazało się całkowicie stabilne. – Zastanawiam się, gdzie trzymała je wcześniej. Chyba że nasza brytyjska bohaterka pomyliła trzęsienie ziemi z pożarem. 



– To jest bardzo złe miejsce. // Odwróciłam się na dźwięk spokojnego, choć nieco szeleszczącego głosu. Z wysokości kilkunastu stóp spoglądała na mnie czterema parami oczu ogromna pajęczyca. Odetchnęłam z ulgą. // – Mosag, szukałam cię. // Zostałam delikatnie pochwycona szczękoczułkami i zaniesiona do gniazda. Cała okolica pokryta była lepkimi pajęczynami, wśród których kłębiły się ogromne pająki. Nie bałam się, dług wdzięczności za uzdrowienie Aragoga powodował, że byłam nietykalna w tej części lasu. – Kamyczek do ogródka Mary Sue. Bohaterka wspomina o uleczeniu Aragoga, jakby to nie było nic wielkiego, a ja jestem ciekawa jak do tego doszło, dlaczego zajmowała się tym uczennica a nie ktoś bardziej doświadczony? To, jak przedstawiasz akromantule niszczy clou ich osobowości> przerażające potwory zostały sprowadzone do roli słodkich szczeniaczków. Można się wręcz zacząć zastanawiać, dlaczego Las nazywa się Zakazanym, skoro biegają po nim tylko puchate stworzaczki o wielkim sercu.

– Niektóre relikty minionych wieków powracają, gdy pojawia się istota potrafiąca je zrozumieć – zaszeleściła pajęczyca. Nie rozumiałam, dlaczego akurat ja natrafiłam na te „relikty”. – Ja też nie. bo czyż nie pojawiło się dotąd w Hogwarcie wielu znamienitych czarodziejów? Bohaterka przyznaje, że jedyne, w czym jest dobra, to eliksiry.

Rozdział 3

Parę dni temu przerwałam jej jakąś kłótnię ze Snape’em i od tego czasu łazi wkurwiona. – Wulgaryzmy rażą mnie o tyle, że znani nam z kanonu bohaterowie nie wyrażali się w ten sposób. Jasne, Lisbeth nie jest z kanonu, ale nie wiemy nic o jej przeszłości. Czy pochodzi z rodziny magów czy mugoli? Jest Angielką czy Szkotką? Co z jej rodzicami, dalszą rodziną? Nigdy nie poświęca im nawet pół myśli. Gdzie nauczyła się rynsztokowych bluzgów? Są szczególnie wyraźne na tle języka bez wulgaryzmów, którym posługuje się reszta uczniów.

Sama też chętnie poznałabym odpowiedź, bo skoro Ślimak był zdziwiony absencją swojego podopiecznego, to musiało oznaczać, że Smark nie znajduje się w skrzydle szpitalnym. Gdzieś w głębi mojego serca pojawiła się iskierka nadziei, że Ślizgon już od paru dni gnije w jakimś zapomnianym korytarzu, co byłoby najlepszym, choć nieco spóźnionym, prezentem urodzinowym Łapy. – Bohaterka liczy na to, że inny uczeń skonał w lochach, podczas gdy jedynym, co potrafi mu zarzucić, jest to, że „jest jakiś dziwny”?

- Co to było? – spytał pryszczaty Puchon, którego imienia nie pamiętałam. – Mimo tego że w grupie było ich tylko siedem osób? Mimo tego że od wielu lat chodzą do jednej szkoły?

po raz kolejny otworzyłam znalezioną książkę. Zawarte w niej znaki budziły we mnie jakiś nieokreślony lęk, pierwotny strach przekazywany przez przodków wraz z krwią, jednak nie potrafiłam powstrzymać się przed wertowaniem pożółkłych kartek. Wiedziałam, że wkrótce, może nawet dzisiaj, wypróbuję jeden z rytuałów. Coś mnie do tego zmuszało, nie brałam pod uwagę, że mogę wyzwolić moce, nad którymi nie zapanuję. – Ten opis kojarzy się z Lovecraftem, Cthulhu docenia.

W środku żywego kręgu stała Lily z cierpiętniczą miną, a przed nią klęczał James z bukiecikiem stokrotek w ręku i chyba już od dłuższej chwili wygłaszał patetyczną przemowę odrzuconego kochanka. // - Liluś, skarbie, pamiętaj żeś mą jedyną miłością. Dla ciebie odszukam Smark… Severusa Snape’a i własnoręcznie uleczę jego rany. Dla ciebie już nigdy więcej nie tknę go zaklęciem. Wybacz wszystkie me złe uczynki, o pani mego serca. – To jest złe. Gdyby mnie ktoś potraktował tak, jak James Lily a potem odstawił taki cyrk, za nic nie uwierzyłabym, że naprawdę próbuje mnie przeprosić, byłabym pewna, że to wyrafinowana forma znęcania się, publiczne upokarzanie.

- Rogaś, chyba dzisiaj nie zaliczysz… – powiedział Łapa z teatralną troską, spod której wyzierała delikatna ironia. // James błyskawicznie podniósł się z ziemi i rzucił z pięściami z Syriusza. Chłopacy przez chwilę turlali się po posadzce w udawanej walce, by w końcu ze śmiechem usiąść pod ścianą. // - Ale spróbować musiałem – Rogacz z szelmowskim uśmiechem usprawiedliwiał swój epizod z Lily, jednocześnie poprawiając przekrzywione okulary – Trzeba przyznać, że jesteś konsekwentna w budowaniu odpychających postaci, przynajmniej wśród przyjaciół James nie kryje, że jedyne, co go w Lilce interesuje, to potencjalna kopulacja.

Tyle fajnych lasek masz w Hogwarcie, a ty akurat musiałeś się na nią uprzeć – westchnął Syriusz. – To wykręcanie rąk to była oznaka uczucia? Szczerze mówiąc, po tamtej scenie byłam pewna, że Lily jest Jamesowi idealnie obojętna.

Rytuał opisany jest całkiem interesująco i sprawnie.

Zawsze pragnęłam zwiedzić świat, zostać sławnym alchemikiem albo założyć hodowlę smoków. I właśnie wtedy w moim umyśle skrystalizowała się myśl, że aby to wszystko osiągnąć, potrzebowałam tylko jednego: // - Chcę być potężną czarownicą – powiedziałam głośno. // - Spójrz w dół – polecił głos. // Zrobiłam, co mi kazał. Wbiłam kurczowo paznokcie w posadzkę, na której siedziałam, ponieważ reszta podłogi zniknęła, ukazując otchłań pełną zdeformowanych cielsk. Te istoty nie mogły pochodzić ze znanego mi świata. Były groteskowo demoniczne, przerażające w swym odrealnieniu, przelewały się i przewalały w tamtej przestrzeni, ukazując pokryte guzami i naroślami kończyny. // - Są na twoje rozkazy – powiedział głos. – O ile zdołasz je okiełznać. – Pomijam to, że bohaterka nawet przez moment nie zastanawia się, jaką to wszystko może mieć cenę, trochę z klimatu wytrąciło mnie połączenie hodowli smoków czy działalności alchemicznej z tymi uwięzionymi demonami, jako środkiem do osiągnięcia celu. Miałyby one tresować smoki, siekać korzonki, kopać ogród i wywozić mierzwę? Nawet jeśli... to żadna z tych rzeczy nie uczyni z bohaterki wielkiej czarownicy. Najwyżej sprawnego przedsiębiorcę... choć może raczej powinnam powiedzieć plantatora, skoro wykorzystywałaby do osiągnięcia sukcesu czyjąś niewolniczą pracę. Bo jeśli zamierza demoniszczom opłacać świadczenia socjalne, to znów stajemy przed zupełnie nową gamą problemów... :P

Rozdział 4

Po kilkunastu metrach tunel rozszerzył się w niewielką, niemal idealnie okrągłą komnatę. – Gramatyka. Tunel rozszerzył się w komnacie (ale to jest głupie i nie o to ci chodzi w tym zdaniu) albo tunel rozszerzył się, tworząc komnatę.

- Możesz skorzystać z zapasów Severusa – w głosie Malfoya wyczuwalna była groźba. // Wolną ręką odtrąciłam jego różdżkę i odpowiedziałam: // - Ja nie kradnę. Nie jestem taka jak wy. – Dlaczego skorzystanie z zapasów Severusa po to, by go uleczyć, uznawane jest za kradzież? Widzę też, że bohaterce poprawiła się moralność od czasów pierwszej wersji opowiadania, ale… kradzież jest zła, a skatowanie innego człowieka już spoko?

Nie rozumiesz – powiedziała powoli Evans – Sev nie ma łatwego życia, kochającej rodziny, przyjaciół… Ma tylko mnie. On nawet nie wie, że potrzebuje miłości i ciepła. Boi się tego, czego do tej pory nie zaznał. Ale nawet nie wie, że czuję to samo co on. Gdyby tylko odważył się na pierwszy krok, oddałabym mu całe swoje serce. // Wciągnęłam gwałtownie powietrze. Sama myśl, że śliczna Lily może cokolwiek czuć do Wycierusa, wydała mi się obrzydliwa. Przecież ten facet nie miał pojęcia o podstawach higieny i zasadach koegzystencji wśród ludzi! – Póki co mam więcej przykładów na społeczne niedopasowanie Lisbeth i Huncwotów niż Snape'a.

Jednak wierzyłam, że demony, tak jak nie zrozumiały, co potraktowałabym jako szczęście, tak będą potrafiły pojąć, czym jest dla mnie potęga. Choć sama tego jeszcze nie wiedziałam. – Nie mam pojęcia, na czym opiera to przekonanie. Nie zrozumiały jednego wyrażenia, to czemu miałoby być inaczej z kolejnym?

Minęłam kilka okien, przez które zaglądał blady księżyc. Srebrny Glob wraz z mijającym czasem puchł coraz bardziej, dążąc swym kształtem do ideału. – Skąd duża litera?

Niestety, moja samotnia nawiedzana była przez wyjątkowo płaczliwego ducha, co czasem utrudniało skupienie się nad bardziej skomplikowanymi miksturami. // - Cześć Marta – rzuciłam w przestrzeń. – Wcześniej pisałaś, że Lisbeth zna drogę do wielu nieużywanych pomieszczeń. Dlaczego zdecydowała się korzystać akurat z tej łazienki, mimo towarzystwa zrzędliwego ducha i możliwości, że wpadnie tam ktoś z chorym pęcherzem? Zwłaszcza że do odprawienia rytuału użyła opuszczonej sali.

To co prawda tłumaczyło stan Smarka – jeśli był pod wpływem badanego przeze mnie eliksiru i dodatkowo oberwał zaklęciem Glacius, to jego mózg dosłownie zamarzł – jednak bardzo utrudniało moje zadanie. – Obawiam się, że jeśli mózg dosłownie zamarzł, to nie ma już czego ratować.

Podniosłam na wysokość oczu truchło i ostrym nożem rozcięłam szczurzą czaszkę. – Jeśli nożem, to raczej ją rozłupała.

Roześmiałam się. Oczywiście, miałam zamiar pomóc Rogaczowi zdobyć serce Lily, nawet jeśli oznaczałoby to zakopanie Wycierusa pod Wierzbą Bijącą. – PO CO. Nawet nie wiem, od czego zacząć. Po pierwsze, trzeba być wielkim bucem, żeby ingerować w życie osobiste koleżanek, dyktując im, w kim mają lokować uczucia. Po drugie, żeby zabić Severusa, wystarczyłoby powiedzieć Lucjuszowi, że nie wie się, jak odwrócić czar. Po trzecie, dlaczego Lisbeth zależy na spełnianiu fantazji Jamesa?

- Po pierwsze, szukaliśmy cię i zarobiliśmy szlaban. Po drugie, szlaban będziemy mięli w piątek wieczorem. // Poczułam, jak moje serce na ułamek sekundy zatrzymuje się, by po tym czasie przejść w szaleńczy galop. // - Pełnia – szepnęłam. – No i? Przecież Dumbledore wie, że Remus jest wilkołakiem, nie będzie raczej narażać chłopaka i jego otoczenia poprzez zmuszanie Lupina do odbycia szlabanu w tym terminie.

Rozdział 5

Wygrzebałam z torby ukradziony rok wcześniej kluczyk i otworzyłam drzwi cieplarni numer jedenaście. Oczywiście nie miałam żadnych uprawnień, żeby tam wchodzić, ale w swoim życiu złamałam już tyle zakazów, że kolejny punkt szkolnego regulaminu nie robił na mnie najmniejszego wrażenia. – Dlaczego kadra nauczycielska toleruje jej wybryki? I jak to się ma do wielkiego oburzu pod hasłem „nie jestem złodziejką!”?

Zacmokałam cicho, a z ziemi wychynęło więcej wilgotnych, zielonkawych kończyn, pokrytych drobnymi ostrymi włosami przypominającymi szczecinę odyńca. Wyciągnęłam dłoń i pogłaskałam jedną z nich. Wiedziałam, że jeden nieostrożny ruch kosztowałby mnie życie, ale towarzystwo tentakuli olbrzymiej było zbyt przyjemne, abym zrezygnowała z odwiedzania mojej ulubionej roślinki. Według mnie wyglądała pięknie, choć prawdopodobnie niewiele osób podzielało moje zdanie na temat tych oślizgłych macek. – Trochę dziwi mnie, że lasia nie czuje niepokoju, patrząc na macki rośliny, że nie kojarzą jej się z innymi, tymi demonicznymi, które widziała przecież jeszcze tej nocy.

Pogładziłam jeszcze raz kłącze, które wyprężyło się niczym zadowolony kot i przytknęłam flakon do zielonej epidermy, ułamując kilka włosów. Z uszkodzonej tkanki zaczął wypływać przezroczysty, gęsty jad. Była to jedna z najniebezpieczniejszych substancji, ale potrzebowałam jej, bo za pomocą konwencjonalnych komponentów nie byłam w stanie osiągnąć celu, którym było opracowanie receptury eliksiru leczącego lykantropię. Pomimo że najpotężniejsi magowie głowili się nad tym problemem od wieków, wierzyłam, że to właśnie mi uda się ulżyć Remusowi – i innym wilkołakom – w comiesięcznym cierpieniu. – Widzę Mary Sue na horyzoncie. Przyjaźni się z akromantulami, niebezpieczne rośliny prężą się pod jej dotykiem jak koty, a do tego jeszcze jakby nigdy nic ma zamiar uleczyć likantropię, choć najtęższym umysłom nie udało się to przez wieki. Mhm.

Pokręciłam głową, a Lunatyk odetchnął z ulgą i cicho powiedział: // - Byłem u Dumbledore’a, żeby przeniósł mi ten szlaban na inny dzień. – No właśnie. To skąd cały ten stres?

Panno Shimmer, jestem pełna podziwu. Ma panna niesamowitą rękę do tych trudnych w uprawie roślin. Dwadzieścia punktów dla Gryffindoru. – A jeszcze niedawno ktoś tu próbował nam wmówić, że jedyne, w czym jest dobra bohaterka, to eliksiry.

- Przypominam o obowiązku zakładania rękawic podczas pracy z roślinami należącymi do trzeciej grupy w klasyfikacji Ministerstwa Magii – zwróciła mi uwagę nauczycielka. // Przewróciłam oczami, ale posłusznie wciągnęłam na dłonie rękawice ze smoczej skóry. Nie rozumiałam tych przepisów, przecież aby móc współpracować z inną istotą, nie można się od niej odgradzać, jakby była wrogiem. A tentakule wymagały szczególnie dużo czułości, aby prawidłowo rozwijać się w niewoli. – I oczywiście byle uczennica o tym wie, ale nauczycielka od lat zawodowo zajmująca się tymi roślinami nie ma o niczym pojęcia?

Łapa syknął przez zaciśnięte zęby: // - Wylizał się sukinsyn. // Z podziemi wychynął Snape w towarzystwie Malfoya. Wymięta szata, włosy pozlepiane w strąki i zapadnięte policzki sprawiały, że Wycierus wyglądał jeszcze gorzej niż zwykle. Mimo niechęci, jaką darzyłam Ślizgonów, byłam zadowolona, że mój eksperymentalny eliksir zadziałał. A kiedy Malfoy rzucił mi szybkie spojrzenie, w którym ukryta była wdzięczność, poczułam się niesamowicie doceniona, a w moim sercu zagościła iskierka sympatii. Może Ślizgoni też mają ludzkie uczucia? – No cóż, póki co Ślizgoni wydają się mieć więcej uczuć od Huncwotów. Czemu właściwie Lucjusz nie zaciągnął Snape’a do skrzydła szpitalnego, a następnie, korzystając z jego zeznań, nie wywalił całej piątki z Hogwartu?

Na pewno poradzisz sobie z Remusem? // - Muszę, nie zostawię go tam samego. – Uśmiechnęłam się pokrzepiająco. – Ale postarajcie się szybko wyrobić z polerowaniem pucharów w Izbie Pamięci – poprosiłam. // Nie bałam się o siebie, ale o Lunatyka. Mogło coś go zaatakować w lesie, mógł wpaść do wilczego dołu zastawionego przez centaury, mógł pobiec zbyt daleko i nie wrócić przed wschodem słońca na znany sobie teren. Grupą zawsze radziliśmy sobie z takimi problemami, natomiast jako jednostka byłam bezradna. Pomimo tego nie miałam serca zostawić Lunatyka samego w opuszczonym, zimnym, zrujnowanym domu na skraju Hogsmeade. (...) Pomału weszłam do zagraconego pomieszczenia i szczeknęłam krótko. Po chwili z salonu wychynął podłużny pysk, a za nim niekształtne łapy i reszta szkaradnego ciała okrytego podartymi szczątkami odzieży. Wilkołak wyszczerzył kły, ale gdy tylko rozpoznał mój zapach, uspokoił się i przysiadł na wytartym dywanie. Zostawiłam go na chwilę samego, by prześlizgnąć się pod obluzowaną deską i z zewnątrz otworzyć drzwi. Oswobodzony wilkołak zawył do nabrzmiałego Księżyca i pobiegł w las. Popędziłam za nim, jednak był o wiele szybszy ode mnie, więc błyskawicznie straciłam go z oczu. Na szczęście wyostrzone, zwierzęce zmysły umożliwiały mi odnalezienie uciekiniera. – Bardzo mi przykro, ale Lisbeth to koszmarna idiotka. Najpierw wymienia wszystkie, bardzo poważne problemy, na jakie Remus naraża siebie i innych biegając po lesie, przyznaje, że sama nie jest w stanie go opanować… po czym beztrosko go wypuszcza. Chroń mnie losie przed takimi przyjaciółmi. Nie chciała zostawiać Remusa samego w chacie? Mogła sobie przecież przycupnąć na dachu albo przy wejściu i dotrzymywać mu towarzystwa – jak sama stwierdza, zwierzęce zmysły są bardziej wyczulone, więc słyszeliby się wzajemnie i czuli swe zapachy.

Opuściłam głowę i podążyłam za wielkimi odciskami wilkołaczych łap. Tamtej nocy nie mogłam pozwolić sobie na dekoncentrację. Remus nie wybaczyłby mi, gdyby przez moją nieuwagę wydarzyło się coś złego. – Pozwól, że zacytuję tu jeszcze raz tych kilka słów: jako jednostka byłam bezradna.

Wtem poczułam zimny nos szturchający moją rękę. Oderwałam dłoń od twarzy i jednym okiem spojrzałam na zaczepiającą mnie istotę. Serce ze strachu niemal wyskoczyło mi z piersi, gdy rozpoznałam Remusa. Jednak wilkołak nie wyglądał, jakby miał zamiar mnie zaatakować. Zamiast wyszczerzyć kły i rzucić mi się do gardła, upuścił koło moich stóp purpurowy kwiat georginii. Zdziwiona podniosłam łodyżkę zwieńczoną kulą podłużnych płatków i spojrzałam na Lunatyka. Siedział z przekrzywioną głową i półotwartym pyskiem, wyglądał jakby na coś z nadzieją wyczekiwał. Kto by pomyślał, że wilkołaki też potrafią być romantyczne? – Nikt. Bo nie potrafią. Ta scena nie jest wiarygodna.

Poczułam łzy wzruszenia zbierające się pod powiekami, ale mrugnęłam kilkukrotnie, by je odegnać. Choć pierwszy raz zostałam obdarowana kwiatami przez mężczyznę, o ile wilkołaka można tak nazwać, nie chciałam się rozkleić. Płacz był zarezerwowany dla słabych jednostek, a ja nie miałam zamiaru być za taką uważana. // Wtuliłam się w gęstą, ciemną sierść. Zatonęłam w zapachu zmoczonego futra i cieple buchającym z ogromnego cielska. Zanim zupełnie odpłynęłam, kątem oka dostrzegłam zbliżające się sylwetki jelenia i psa. Byłam uratowana. – Uratowana? Poprzedni akapit zniszczył przecież ostatnią iluzję zagrożenia, to co tu ratować.

Rozdział 6

Mimo że wiązało się z zabawą, możliwością obżerania słodyczami i bezsenną nocą, nie potrafiłam zdzierżyć wydrążonych dyń i poprzebieranych ludzi, którzy przez całą dobę zdawali się cierpieć na zaawansowaną postać kociokwiku. – Ludzi rozumiem, ale co jej dynie zrobiły w życiu złego?

Łapa zmiął w dłoni swoją inwitację, by wyrzucić ją przez okno – Gryzie mnie ta inwitacja, bo w narracji raczej nie używasz staropolskich wyrażeń. Jeśli zaś miała być to kalka z angielskiego – tym gorzej.

- Próbuję znaleźć coś na wilkołactwo – przyznałam. // - Tylko się narażasz. – Rogacz pokręcił głową. – Skoro dyplomowani mistrzowie eliksirów jeszcze nic nie zrobili… // Poczułam się dotknięta brakiem wiary w moje możliwości. Wiedziałam, że przyjaciel nie chciał mnie urazić, ale mimo tego odebrałam jego słowa jako zniewagę. Ukryłam twarz w dłoniach i przymknęłam oczy, by nie unieść się gniewem. – Jak śmie, bydlak, sugerować, że bohaterka nie jest potężniejsza od najpotężniejszych magów?

postanowiłam złożyć Glizdogonowi propozycję nie do odrzucenia. // - Peter, wiesz że cię lubię? – zapytałam przymilnie. // Glizdogon popatrzył na mnie podejrzliwie i odpowiedział pytaniem: // - Niech zgadnę? – Przez chwilę udawał zamyślonego. – Nie masz się w co ubrać do Ślimaka? // Pokiwałam entuzjastycznie głową. // - Bo wszystkie kiecki są już za wąskie – jęknęłam. – A ty tak ładnie szyjesz… – Glizdogon – mistrz krawiectwa? Co tu się wyrabia. Wiesz, w rozwijaniu postaci pobocznych nie ma nic złego, ale trzeba to robić umiejętnie. Jeśli chcesz przekonać czytelnika, że Peter faktycznie jest fanem robótek ręcznych, niech to się jakoś przewija w tle. A nie tak jak teraz, bohaterka potrzebuje sukienki? Bam, Peterowi wyrastają przez noc nowe umiejętności, potrzebne li i jedynie, by zostać użyte w tym jednym miejscu, po czym najprawdopodobniej już nikt o nich więcej nie wspomni. A przecież gdy człowiek ma jakieś zainteresowania, to wspomina o nich od czasu do czasu, można go zastać z robótką w ręku, nie wyskakuje to jak diabeł z pudełka.

Niezła ta rusałka – rozmarzył się Syriusz. // Trzepnęłam przyjaciela w głowę. Miała już dosyć jego ciągłych podbojów miłosnych i związków, które nigdy nie trwały dłużej niż miesiąc. – A ta się znowu wtrąca do życia osobistego innych ludzi.

Wszystko wskazuje na to, że pomimo dysponowania bardzo dużą mocą magiczną, nie jesteś w stanie skupić jej na tyle, by uzyskać pełne efekty. Stanowisz swego rodzaju relikt przeszłości, gdyż w dawnych czasach magowie posługiwali się właśnie taką rozproszoną magią. Dopiero w wiekach średnich rozpowszechniły się różdżki jako narzędzia skupiające i wzmacniające magię. Czarodzieje porzucili dawne techniki i ukierunkowali się na doskonalenie skuteczniejszych metod, obecnie zaliczanych do magii klasycznej. – Mam pewien kłopot z tym wyjaśnieniem. Magowie wynaleźli różdżki, żeby skupiać swoją rozproszoną magię i ułatwić sobie życie, tak jak ludzie wynaleźli samochody, żeby już nie musieć biegać. Ale tak, jak człowiek z samochodem nie jest równoznaczny z człowiekiem, który deewoluował do tego, że nie potrafi się poruszać na własnych nogach, tak i mag bez różdżki dalej ma do dyspozycji swoją rozproszoną moc. To tak, jakby Minerva mówiła „Jesteś reliktem przeszłości, biegasz jak twoi przodkowie, więc nie potrafisz się nauczyć jazdy samochodem”. Nie przemawia to do mnie.

Rozdział 7

- Lis, może ty mi powiesz, po co Slughorn znowu zatrudnił kapelę duchów? Przecież teraz na topie są Błędne Ogniki, a nie to rzępolenie. // Przewróciłam oczami tak, by dziewczyna tego nie zauważyła i odpowiedziałam spokojnie: // - To oficjalny bal, nie dyskoteka. – Nie, to nie jest bal, tylko wieczorek Klubu.

Malfoy odwrócił się do mnie plecami i zapatrzył w ogień. Dopiero wtedy zauważyłam na łopatkach chłopaka kontur anielskich skrzydeł wyszyty srebrną nicią. – Dlaczego Lucjusz miałby z własnej woli poginać w anielskich skrzydłach? Nie pasuje mi to do charakteru tej postaci.

Kłaki, uwolnione spod ciężaru ozdób, przyjęły swoją ulubioną pozycję, czyli abstrakcję ze stogiem siana w tle. – Bardziej formę niż pozycję.

Rozdział 8

Nie potrafiłam nic poradzić na to, że za każdym razem, gdy przyjaciel próbował się do mnie zbliżyć, panikowałam i możliwie szybko opuszczałam jego towarzystwo. – Tyle że w ostatnio opisanej scenie przesiedzieli sobie spokojnie do rana przy kominku, bez żadnej paniki i ucieczek. Można opuścić grupę, miejsce albo człowieka, ale nie ideę towarzyszenia komuś.

Bardzo mi się podoba, że na potrzeby tego rozdziału sięgnęłaś do książki o astrologii, a w następnych przytaczasz Crowleya, przydaje to opowiadaniu wiarygodności, fajnie zazębia go z naszym światem.

Przypomniałam sobie całą sytuację i omal nie parsknęłam śmiechem. Na szczęście zdążyłam ukryć wesołość pod maską powagi, dzięki czemu Mary nie miała szans zdemaskować mojego chytrego planu. // - James uwielbia kwiaty – skłamałam na poczekaniu. – Na pewno zwróci na ciebie uwagę. // Puchonka uśmiechnęła się i otworzyła torbę. Zajrzałam do środka i zobaczyłam bukiecik aksamitek przewiązany różową wstążką. (...) Nagle poczułam szarpnięcie za rękaw szaty, więc odwróciłam się w stronę Mary. Dziewczyna była bardzo blada, a jej dłonie wyraźnie drżały. Puściła mnie i zapytała cicho: // - A jeśli James mnie wyśmieje? // - To będziesz wyśmiana – odpowiedziałam krótko. // Oczy Puchoni zaszkliły się od łez, a cała energia, która jeszcze kilkadziesiąt minut wcześniej rozpierała dziewczynę, gdzieś się ulotniła: // - Nie chcę się zbłaźnić – szepnęła. // Złapałam ją za łokieć i pociągnęłam w stronę drzwi. // - Jeśli nie spróbujesz, to James nie będzie nawet wiedział, że się nim interesujesz. Teraz masz jedyną szansę, aby zwrócić na siebie jego uwagę – tłumaczyłam gorączkowo. // Nie mogłam pozwolić, by Puchonka teraz stchórzyła. Obiecałam Lunatykowi zemstę na Rogaczu za przyprawienie wilczych uszu, więc doprowadzę Mary na miejsce kaźni, nawet jeśli miałaby tę wątpliwą przyjemność przypłacić utratą zdrowia psychicznego i obniżeniem samooceny. – Cóż, Lis, prawdziwy dupek z ciebie. Pasujesz do Huncwotów.

Nagle w polu mojego widzenia pojawiła się Lily. Gryfonka szybko podeszła do Jamesa i zbyt głośno jak na dzielącą ich odległość powiedziała: // - Odpuść sobie, Potter. Nie umówię się z tobą! // Lunatyk parsknął śmiechem, ale natychmiast zasłonił swoje usta dłonią, by nie wydać naszej obecności. // James popatrzył na Lily jakby widział ją pierwszy raz w życiu, potem przeniósł wzrok na kwiaty i wydukał: // - Ale to nie tak… // Gryfonka podeszła jeszcze o krok, zamachnęła się i walnęła Jamesa z liścia, po czym szybko odeszła, w zdenerwowaniu zarzucając rudymi włosami. – Czy w tej szkole załatwianie problemów emocjonalnych przemocą jest normą?

To że Lilka ci nie daje dupy, nie znaczy, że musisz od razu na Lis się rzucać. – Dziwna składnia. Treść obrzydliwa, ale pasuje do postaci, jaką budujesz.

Chociaż rady ogromnej pajęczycy często nie przystawały do ludzkich realiów, chciałam z kimś niezwiązanym z całą sytuacją porozmawiać o Remusie, bo sama już nie wiedziałam, jak powinnam postępować, by nie urazić przyjaciela. – Mam silne wrażenie, że ten problem istnieje tylko w głowie Lisbeth, ale to w sumie typowe dla nastolatek.

Cała klatka schodowa i korytarze były zarośnięte mangrowcami, a szyby w oknach zarosły cienką warstwą glonów, które barwiły światło księżyca na zielono. Dodatkowo z sufitu zwieszały się kolczaste, białe pnącza, które szarpały nas za włosy i szaty. Odtrąciłam rozłożysty liść i omal nie spadłam w przepaść. Schody, zwykle swobodnie zmieniające swoje położenie, były uwiązane lianami na najwyższej kondygnacji i jedynie lekko drżały, próbując się oswobodzić. // Zerknęłam na McGonagall, która wyglądała, jakby za chwilę miała się rozpłakać. – Rozpłakać. McGonagall. Tajasne.

- Panna Shimmer – Sowa spojrzała na zegarek – dwadzieścia minut temu przebywała w sali wejściowej i niosła doniczkę z nieznaną mi rośliną. W tej chwili ten organizm porósł cały zamek! – zakończyła dramatycznie. // Spuściłam wzrok, wiedząc, że w obliczu takich zarzutów nie uniknę szlabanu. Chociaż uważałam, że obecna sytuacja nie była całkowicie moją winą. W końcu, gdyby McGonagall mnie nie przestraszyła, spokojnie doniosłabym pykostrąka do lasu. // - Lisbeth, chciałabyś coś dodać? – spytał łagodnie dyrektor. // Wzruszyłam ramionami. Nie chciałam jeszcze bardziej się pogrążać, zmyślając historię, bo przecież nie mogłam przyznać się do warzenia w łazience Marty eksperymentalnego eliksiru na lykantropię. // - Jaką proponujesz karę dla panny Shimmer, Albusie? – zapytała McGonagall, gdy nie doczekała się ode mnie żadnych wyjaśnień. – Rozdzielanie kar nie jest raczej w tym momencie najważniejsze i Minerwa powinna o tym wiedzieć.

Dumbledore wstał zza biurka, zatrzymał się na chwilę, by pogładzić feniksa po czerwonych piórach, po czym podszedł do drzwi. Nacisnął klamkę, jednak ta ani drgnęła. Stary czarodziej pogładził się po długiej brodzie, wyciągnął różdżkę i rzucił jakieś zaklęcie. – Co mu tak rączki latają?

- To jest nie do pomyślenia, żeby uczennica sparaliżowała pracę całej szkoły! – dodała gorliwie McGonagall. – Niby piszesz o McGonagall, ale mam przed oczami raczej Filcha.

Rozdział 9

Dzieciak spojrzał na mnie, a jego twarz niespodziewanie wykrzywił grymas strachu. Chłopiec zrezygnował z powrócenia do zabawy i wczołgał się pod stół. Wciąż zdenerwowana na nieuważnego Gryfona, prychnęłam. Nie wiedziałam co prawda, czego się przeraził, ale jakaś obca część mojego umysłu pławiła się w tym cudzym strachu. Do czasu, gdy sama przelękłam się własnych odczuć; tego, że krzywda chłopca sprawiła mi przyjemność – To pierwszy raz, gdy u bohaterki pojawia się jakaś autorefleksja, czyżby demoniczna inwazja obudziła w niej sumienie?

- Gdyby nie ty, mielibyśmy o połowę mniej szlabanów na koncie – odgryzł się Rogacz. // Złapałam najbliższą poduszkę, zamachnęłam się i z całej siły uderzyłam przyjaciela w twarz. Nie będzie mi przecież sugerował, że wszystkie szlabany wynikają z moich złych intencji! James, nie przejmując się pękniętymi okularami, wyrwał mi prowizoryczną broń z ręki i spróbował się zrewanżować. – ...odłamki szkła poraniły mu twarz i przecięły powłokę oczu, które zaczęły wypływać przy akompaniamencie pełnego cierpienia wycia. Takie tam przyjacielskie przepychanki.

Masz szminkę na kołnierzu – poinformowałam Syriusza, ignorując jego pytanie. // Gryfon uśmiechnął się szeroko i odpowiedział, wciąż szczerząc zęby: // - Nie tylko na kołnierzu. // Przewróciłam oczami, nie miałam ochoty słuchać o kolejnej randce Syriusza. Ale jako przyjaciółka największego podrywacza, jakiego znał Hogwart, nie miałam wyboru. // - Nie mów, że zaliczyłeś tę cnotkę-niewydymkę! – wykrzyknął z podziwem w głosie James. // - Nie tknąłem jej bezcennego dziewictwa – obruszył się Łapa. – Tylko laskę mi zrobiła. – Nie wiem, jak to skomentować, więc ucieknę się do obrazka. 



Wzruszyłam ramionami. Nikt nie był w stanie zrozumieć mojej fascynacji zwierzętami i roślinami. Nie dziwiłam się, bo inni nie mieli aż takich problemów z czarowaniem. Dla mnie magiczne istoty zawsze były głównym łącznikiem ze światem czarodziejów. – O, to mi się podoba, ma niby tylko kilka słów, a rzuca światło na motywacje bohaterki i tłumaczy jej biegłość w tym temacie. Wciąż się jednak kłóci z wcześniejszym „Dobra jestem tylko z eliksirów”.

Otworzyłam drzwi, które jako jedyne z mijanych nie były zupełnie zarośnięte. Zajrzałam do sali, która co prawda tonęła w zieleni, tak samo jak cały zamek, ale po środku znajdowała się polanka. Weszłam do pomieszczenia i zaczęłam przygotowywać się do pierwszej próby czarowania. Tymczasem Lunatyk westchnął tylko cierpiętniczo i zamelinował się za ocalałym biurkiem, gdzie mógł kontynuować studiowanie podręcznika. – A to, że Gryfoni mogą mu się rozpełznąć po całym zamku, skoro nikt ich już nie pilnuje, można zignorować? Remus jest beznadziejnym prefektem.

Uniosłam dłonie na wysokość barków i powiedziałam pewnym głosem: // - Araka ny toromarika. – Skrzyżowałam palce środkowe ze wskazującymi. – Dia nifantoka tamin’ny ankavanan’ny. – Zgięłam nadgarstki pod kątem dziewięćdziesięciu stopni względem przedramion. // Było to bardzo niewygodne, ale nie mogłam się poddać, gdy zaszłam już tak daleko. // - Tena manodidina ny farany. – Lewym kciukiem zatoczyłam pięć okręgów w powietrzu. – Roa ny taolan tehezany. – Wyprostowałam nadgarstki i złożyłam ręce na piersi, by po chwili wyrzucić dłonie nad głowę. // Na wysokości moich oczu uformowała się kula wyglądająca jak zagęszczone powietrze. Wykrzyknęłam ostatnią część inkantacji: // - Mangorintsina any amin’ny fingertips! // Kula rozbłysła oślepiającym blaskiem, więc zasłoniłam ramieniem oczy. Dopiero po chwili spojrzałam spod przymrużonych powiek na swoje dzieło. Kłębek wyraźnie oświetlał całe pomieszczenie, rysując na ścianach ostre cienie drzew i krzewów. – No cóż, nie dziwię się już, że magowie wolą różdżki, powiedzieć „Lumos” jest jednak znacznie łatwiej.

Rozdział 10

Nagle drzwi z hukiem uderzyły o ścianę i z łazienki wypadł rozjuszony James. Krople wody spływały z jego mokrych włosów na kołnierz niedopiętej koszuli. // - Evans szlaja się po błoniach ze Smarkiem – warknął. (...) - Przepuść mnie – syknął Rogacz. // - Nigdzie nie idziesz – odpowiedział spokojnie Lunatyk. // Mimo zewnętrznego opanowania, nerwy Remusa były napięte do granic możliwości. Różdżkę, wycelowaną w przyjaciela, ściskał tak mocno, że aż zbielały mu knykcie. James ogarnięty szaleństwem zazdrości błyskawicznie rzucił czar. Fala energii popchnęła Lunatyka na przeciwległą ścianę, po której ten osunął się jak szmaciana lalka. Tylko cichy jęk dobywający się z gardła poszkodowanego upewnił mnie, że przyjaciel przeżył spotkanie z kamiennym murem. James rzucił się w stronę przyjaciela i opadł na kolana tuż przy leżącym Gryfonie. Lunatyk uchylił powieki i wykrzywił twarz w grymasie bólu. // - Remus… – głos Rogacza drżał – ja nie chciałem. // Ofiara nagłego ataku furii Jamesa uniosła się na przedramieniu, splunęła krwią i cichym głosem zwróciła się do oprawcy: // - Chyba tylko kilka żeber poszło. Bywało gorzej. – Czy ktoś zamierza pochylić się nad faktem, że tu mało nie doszło do morderstwa? Czy ktoś zauważy, że to raczej poważna sprawa? Że obsesja Jamesa jest cokolwiek przegięta? Nikt? Wszyscy będą udawać, że to całkowicie normalne zachowanie?

Wyszłam z dormitorium, mając nadzieję, że podczas mojej nieobecności, Łapa i Glizdogon dadzą radę zapanować nad Jamesem, który w każdej chwili mógł sobie przypomnieć, że miał zamiar iść na błonia. – Nawet to, że omal nie zabił przyjaciela, nie zadziała jak kubeł zimnej wody na Jamesa?

Opracowaliśmy plan. Nie możemy wyjść normalnie z zamku, bo według Luniaczka Sowa odchwaszcza siódme piętro. Musimy wylecieć na miotłach, wylądować w okolicach brzozowego zagajnika, a potem… zobaczymy. // Nie przerywając rozdrabniania i mieszania, spojrzałam na Rogacza. Część emocji już z niego uszła, jednak wciąż nie był w stanie usiedzieć na miejscu i nerwowo przygryzał wargę. Westchnęłam. // - Przecież nadal nie wiesz, czy to była Lily. – A nawet jeśli była, to co z tego? Serio, nikt tu nie powie, że ma dziewczyna prawo spacerować, z kim jej się żywnie podoba?

Syriusz, który wrócił do pielęgnowania swojej miotły, pokręcił głową i mruknął cicho: // - Nie kłóć się, bo to nic nie da. Znasz przecież Rogacza. // Uśmiechnęłam się lekko i zanurzyłam palec w brunatnej papce oblepiającej brzegi moździerza. – Dlaczego bohaterka się uśmiecha? Uważa, że ta sytuacja jest zabawna, czy co?

Ostatni raz zamieszałam i spojrzałam na Remusa, który w międzyczasie został z podłogi przeniesiony na łóżko. Mimo tego udogodnienia, Gryfon przybrał minę cierpiętnika i w milczeniu znosił dyskomfort, jaki musiały powodować stłuczenia. – Chyba ma prawo się skrzywić, biorąc pod uwagę ból połamanych żeber?

Lis, byś zaciągnęła Luniaczka do jakiejś pustej sali, a nie obmacujesz go publicznie, udając uzdrowicielkę. – Syriusz parsknął śmiechem. // Remus odwrócił głowę w stronę ściany, próbując ukryć rumieniec. Sama prawdopodobnie nie wyglądałam dużo lepiej, więc nie zastanawiając się nawet nad konsekwencjami, rzuciłam w Łapę nożycami. Gryfon zręcznie uchylił się, a metalowe narzędzie głośno brzęknęło o ścianę. // - Moje najlepsze nożyczki – jęknął Peter. – Brak mi słów na tę patologię.

Chłopak wciąż z uporem wpatrywał się w ścianę, kryjąc w poduszce zaczerwienione policzki. – Musiałby chyba leżeć na brzuchu, żeby to osiągnąć. Jeśli leżysz na plecach i spojrzysz w ścianę, zdołasz ukryć w poduszce tylko jeden policzek na raz.

Jednak nie był w stanie w żaden sposób zamaskować spłyconego oddechu i szybkiego bicia serca, którego drgania bez problemu wyczuwałam dłonią oblepioną grubą warstwą naprędce przygotowanej maści. Wolałam nie wnikać, w jakim stanie były jego pozostałe organy, czułam się wystarczająco zażenowana. – Gdyż, jak wiadomo, duży ból nie powoduje przyspieszenia tętna, nic a nic.

Z nieartykułowanym okrzykiem na ustach i różdżką w ręce pobiegł w stronę Snape’a. Ślizgon otworzył szeroko oczy w geście zdziwienia i strachu. Nim zdążył wstać lub sięgnąć po różdżkę, w środek piersi ugodziło go zaklęcie, a on sam przewalił się na plecy. // - Przestań! – krzyknęła Lily, po której policzkach toczyły się łzy. // James opuścił różdżkę i chwycił mocno dziewczynę za ramiona. Pisnęła z bólu i spróbowała się wyrwać, jednak uścisk Gryfona był wystarczająco silny, by uniemożliwić jej ucieczkę. // - Evans, chodzenie wieczorem po błoniach nie jest bezpieczne. Szczególnie w tak podejrzanym towarzystwie – powiedział niespodziewanie spokojnym głosem Rogacz. – Mam nadzieję, że ktoś zrobi ciężką krzywdę Potterowi. Mam nadzieję, że świadomie kreujesz go na czarny charakter.

– Łapa mi powiedział, że podobno leczyłaś Snape’a. // Odwróciłam głowę w stronę okna. Nie chciałam roztrząsać sprawy, na którą nie miałam wpływu i o której wolałam zapomnieć. Tym bardziej, że nie mogłam nikomu powiedzieć, jak było naprawdę, jednocześnie nie zdradzając tajemnicy demonów. // - Nie musisz się tłumaczyć – ciągnął Remus – co się stało, to się nie odstanie. A Syriusz i James za chwilę zapomną o sprawie. – Dlaczego Remus w ogóle uważa, że to jest coś, z czego należy się tłumaczyć? Przecież sam chciał zapobiec tamtemu zdarzeniu.

Nie odpowiedziałam, więc Lunatyk uniósł się na łokciach i zaczął grzebać w swoim kufrze. Po chwili wyciągnął z niego litrową butelkę Ognistej Whisky. Zaklęciem odkorkował flaszkę i bez słowa mi podał, uśmiechnęłam się z wdzięcznością. Alkohol co prawda nie leczył wszystkich smutków i bolączek, ale pozwalał chociaż na chwilę oderwać się od problemów. – Praworządny Remus ma takie rzeczy w swoim kufrze?

Nagle poczułam dłoń Remusa sunącą po moim udzie. Chłopak gładził nogę, coraz bardziej zbliżając rękę do biodra. Z każdą chwilą jego dotyk podobał mi się coraz bardziej, nie myślałam o tym, że przyjaciele nie powinni zachowywać się jak kochankowie. W końcu Lunatyk delikatnie dotknął mojego pośladka i nieśmiało zacisnął na nim palce. // - Szkoda, że już śpisz – szepnął. – Aaaaa. Żegnaj, Porządny Remusie, i tak długo wytrzymałeś, bo aż do dziesiątego rozdziału. Zastąpił cię Remus Oblech, obmacujący pijane, nieprzytomne koleżanki.

Rozdział 11

Lisbeth, przyszłaś znowu uratować swojego nowego kolegę? – spytał Syriusz, podchodząc do mnie. // Skrzyżowałam ręce na piersi i jeszcze raz spojrzałam na stos szmat, którego zawartość przestała być anonimowa. // - Nie mam zamiaru. Jak dla mnie możecie przerobić Wycierusa na karmę dla szczurów. – Wzruszyłam ramionami. // Łapa zatrzymał się tuż przede mną, a po chwili dołączyli do niego James i Peter, spoglądający na mnie równie nieprzychylnie co Syriusz. Cofnęłam się. // - Myślicie, że wtedy uratowałam Smarka dobrowolnie?! – wykrzyknęłam. // James wybuchnął śmiechem pozbawionym wesołości i podszedł do mnie, zmuszając do zrobienia kolejnego kroku w tył. Czując, że za plecami mam już tylko zimną ścianę, instynktownie przycisnęłam torbę do piersi, by się osłonić. // - Już słyszeliśmy tę bajeczkę – stwierdził chłodno Rogacz – i wciąż nie brzmi przekonywująco. // Spojrzałam mu hardo w oczy i odpowiedziałam, siląc się na spokój, choć w rzeczywistości byłam sfrustrowana postawą Gryfonów. Nie sądziłam, że po tylu latach przyjaźni będą wątpić w moje słowa. – Bardziej mnie dziwi, że Lisbeth po tylu latach znajomości nie zauważyła jeszcze, że James i Syriusz to psychole pierwszej wody.

Westchnęłam z rezygnacją i potrząsnęłam głową. Nie miałam pojęcia, jak przekonać chłopaków, by mi uwierzyli. Nie wiedziałam, co mogłabym powiedzieć, by jednocześnie nie drażnić demonów i sprawić, by moje słowa zabliźniły rozłam, jaki powstał między mną, a przyjaciółmi. – Zastanawiam się, dlaczego Lisbeth w ogóle chce się przyjaźnić z przemocowcami, którzy są sympatyczni tylko tak długo, jak długo gra się wedle ich reguł.

- Trzydzieści punktów dla Gryffindoru – zakomenderował profesor. – I gratuluję panno Shimmer wyhodowania tak żywotnych roślin. To doprawdy zdumiewające. – Mrugnął do mnie porozumiewawczo. Biorąc pod uwagę, że roślina o mało go nie zabiła, jego sympatia do Lisbeth jest mało wiarygodna.
- Kurwa, co ty robisz? Przez ciebie ten sukinsyn zwiał! – usłyszałam zdenerwowany głos Jamesa. // Zgasiłam kulę i otworzyłam oczy, przed którymi zatańczyły mi kolorowe plamy. // - Prawie udusiłeś człowieka – odpowiedziałam cicho. – Wstrząsa ją to, ze James prawie zadusił wroga, ale to, że prawie zabił przyjaciela, spłynęło po wszystkich jak po kaczce.

Spojrzałam na Jamesa. W oczach przyjaciela nie dostrzegłam nienawiści, a jedynie bezdenny, niemożliwy do ukojenia żal. // - Może Łapa ma rację. – Westchnął cicho, jakby był bardzo zmęczony. – Może z jakiegoś powodu postanowiłaś nas zdradzić, poszukać nowych przyjaciół. Szkoda tylko, że pokazałaś to w taki sposób, zamiast normalnie pogadać. // Chłopak odwrócił się do mnie tyłem i zwiesił głowę. Jego ramiona niemal niedostrzegalnie drżały. // - James – szepnęłam. // - Odejdź – odpowiedział głosem stłumionym przez łzy. – Nie pozwoliłaś mi zabić innego ucznia, ty niedobra, zostaw mnie, bym mógł sobie poszlochać. Co za patologia.

Uwielbiam, jak się ze mną droczysz. – Mary zachichotała, głaszcząc Jamesa po ramieniu. // Tego było dla mnie już za wiele. Oglądanie, jak jedna z najbrzydszych dziewczyn z rocznika napastowała mojego przyjaciela nie było przyjemnie, tym bardziej, że nie potrafiłam mu pomóc. – To przekonanie, że osoba brzydka jest bezwartościowa, jest odpychające. Zwłaszcza w tym przypadku, gdy wiemy, że to właśnie Lisbeth napuściła Mary na Jamesa.

Chcę, aby przed meczem ze Slytherinem spotkał go nieszczęśliwy wypadek uniemożliwiający grę. // Stanęłam jak wryta, a Malfoy, który deptał mi po piętach, niemal na mnie wpadł. Powoli odwróciłam się do Ślizgona i zadarłam głowę, by spojrzeć mu w oczy. // - To nieuczciwe – stwierdziłam, marszcząc brwi. – A od kiedy problem uczciwości zajmuje śliczną główkę naszej bohaterki?

Rozdział 12

- Co się dzieje? – spytałam po chwili drżącym głosem. // - Za tydzień pełnia – wychrypiał przez zaciśnięte gardło. – Księżyc będzie w perygeum. // Bez słowa pogładziłam go po rozczochranych włosach. Nie próbowałam sobie nawet wyobrazić tego, co czuł, jego doznania były dla mnie zupełnie obce. Równie dobrze mogłabym zastanawiać się, co doświadcza ryba wyrzucona na brzeg. – O proszę, bohaterka otwartym tekstem przyznaje się do braku empatii.

Odejdź! – krzyknął. - Za chwilę przestanę nad sobą panować i cię zaatakuję – dodał ciszej. // Wyciągnęłam różdżkę, ale nie odsunęłam się. Cały czas obserwowałam Lunatyka, który mocniej zacisnął pięści, wbijając we własne ciało paznokcie, spod których pociekła ciemna krew. Nie zwrócił uwagi na rany, które zadał samemu sobie. // - Powinieneś iść do Dumbledore’a. // Remus zerknął na mnie, ale jego uwagę przykuły zakrwawione dłonie. Jak zahipnotyzowany wpatrywał się w czerwone strugi tworzące chaotyczny wzór na skórze. Uniósł rękę na wysokość twarzy i oblizał ją, przymykając z rozkoszą oczy. Dopiero potem mi odpowiedział: // - Nie mogę. On mnie wyśle do Wrzeszczącej Chaty, a ja muszę walczyć. Jak to przejmie nade mną kontrolę, już tutaj nie wrócę. Zostanę w lesie. – Taaak, w takiej sytuacji pozostawanie pośród bezbronnych uczniów jest fantastycznym pomysłem!

Po policzkach Lunatyka popłynęły łzy. Nie potrafiłam zdobyć się na to, by przytulić Gryfona, dać mu pocieszenie. Po raz pierwszy poczułam w jego towarzystwie obezwładniający strach, zamiast ciepłego spojrzenia napotkałam obłęd. Szaleństwo, które wcześniej pochłaniało Remusa tylko podczas pełni, ogarnęło jego człowieczeństwo. – Tyle że podczas pełni Lisbeth też się go nie bała. A on znosił jej kwiaty.

Rolfe po moim ostatnim włamaniu założyła dodatkowe zabezpieczenia, których nie zdążyła jeszcze usunąć – Dlaczego w ogóle miałaby je usuwać?

Za nią, jak cień, podążał Syriusz, który uśmiechnął się do mnie pocieszająco. – Dlaczego zebrało mu się nagle na pocieszanie Lis, skoro ostatnio okazywał jej tylko nienawiść?

Nie mogłam pozwolić, by dopiero co odzyskana przyjaźń runęła tylko dlatego, że znowu spiskowałam z Malfoyem. – Odzyskana przyjaźń? Wyglądało to raczej jak chwilowe zawieszenie broni.

Rozdział 13

Mimowolnie uśmiechnęłam się. W końcu trafiłam na temat, który był interesujący zarówno dla mnie, jak i dla Derry’ego. // - Byłam na tym meczu. Kibicuję Osom od dziecka i nie mogłam odpuścić sobie tamtego finału. // Krukon w końcu wyszedł, zaklęciem zamykając za sobą drzwi. Stanął obok, krzyżując ręce na piersi i uśmiechając się szeroko. Po chwili powiedział: // - Nowy obrońca Os to mój kuzyn. // - Naprawdę? – spytałam podekscytowana. // Wpatrywałam się oniemiała w chłopaka. Nigdy nie śniłam nawet, że spotkam kogokolwiek związanego z moimi ulubionymi zawodnikami. – Interesujący temat? Jesteśmy w trzynastym rozdziale i do tej pory Lis nie poświęciła quidditchowi ani pół myśli.

Dobrze kojarzę, że jesteś w Klubie Ślimaka wyłącznie za talent? // Wzruszyłam ramionami, ciesząc się, że półmrok skrywał mój rumieniec. Od dziecka na wszystkie pochwały reagowałam zażenowaniem. – Tja, na pochwały zażenowaniem, na kwestionowanie umiejętności agresją, strach się odezwać przy takiej.

Krukon powoli wstawał, przyciskając do piersi bezwładną, zakrwawioną rękę. (...) Bałam się, ale nie mogłam pozwolić, by Lunatyk ponownie zbliżył się Derry’ego. Nie wybaczyłby sobie, gdyby Krukon przez niego ucierpiał. – Nie jest na to tak jakby za późno? Lisbeth nie wie, czy Derry został pogryziony, czy tylko podrapany.

Twarz mężczyzny była bardzo poważna. Czarodziej usiadł obok na krześle i przemówił łagodnie: // - Sprawa jest bardzo poważna. – Tak jak i moja twarz.


Źle zapisujesz dialogi, ale widzę, że jesteś tego świadoma. Zamiast zmuszać bloga do zapisywania pauz, możesz napisać tekst w wordzie, a potem go przekleić. Garść błędów językowych:

Brzmiało, jakby jakaś duża istota próbował przedrzeć się
Nie lubiłam tego miejsca, napawało mnie dziwnym lękiem i wstrętem. // – Przeżyłaś? – spytał z rozbawieniem James, który wiedział, jakie emocje wywoływało we mnie to miejsce. – Powtórzenia.
Skąd wiesz, że to było w lochach. – Pytajnik.
stanęłam twarzą do przyjaciele
sprawiał wrażenie raczej wymarłego zamczyska, niż szkoły – Bez przecinka.
- To jakie ty przynosisz hiobowe wieści – spytałam – Pytajnik.
Moja mysz przeobraziła się malutki taboret
Głęboki, karmazynowi kolor
Z resztą, pewni razem z Dropsem dobrali się już do beczki z miodem.
Mimowolnie zaczęłam przysłuchiwać się dyskusji. // - Zauważyłyście, że Remus jest ostatnio jakiś przybity? – spytała Cath. // Mimowolnie nadstawiłam uszu. – Powtórzenia.
możesz później spytać się panny Evans. – Bez się.

Jest lepiej. Nie tylko jest znaczna poprawa względem całości pierwszego tekstu (masz lepsze wyczucie językowe i popełniasz znacznie mniej głupich błędów), widać również zmianę jakości między pierwszym a ostatnim rozdziałem nowej wersji. Idziesz w dobrym kierunku. Pierwsza wersja tego opowiadania była dość niestrawna, głównie za sprawą odpychających bohaterów. Przy drugim podejściu znacznie złagodziłaś im charaktery – teraz są bardziej ludzcy, bardziej wiarygodni, choć wciąż patologiczni. I to z tą patologią właśnie mam największy problem, bo mam przemożne wrażenie, że nie była ona planowana. Że opisywałaś te przepychanki jako „coś, co ludzie robią”, coś normalnego wśród przyjaciół. Otóż nie, takie zachowania nie są normalne, a świat, w którym rozgrywają się te sceny, powinien jakoś reagować. Na Jamesa tracącego nad sobą kontrolę do tego stopnia, że krzywdzi przyjaciół, stalkującego Lilkę, atakującego innych uczniów – w normalnym świecie już miałby kuratora na karku i zakaz zbliżania się do swych ofiar. Syriusz, choć to wcale niełatwe, prezentuje się jeszcze gorzej, jest wyprany z zalet, kieruje nim wyłącznie sadyzm i popęd seksualny. Zobacz, jak szybko skreśla Lis, gdy dowiaduje się, że ta uratowała Severusa od śmierci – nie dość, że był gotów z zimną krwią zamordować człowieka, który nic mu nie zrobił, to jeszcze jest w stanie w sekundę zmienić nastawienie do kogoś bliskiego z przyjaźni do zimnej nienawiści, nie interesując się żadnymi wyjaśnieniami. James i Syriusz, tacy, jakich ich opisałaś, są bohaterami negatywnymi.
Sama Lisbeth na ich tle wypada nieco lepiej – głównie dlatego, że nie jest trudne być lepszym od tych popaprańców. Empatia jej szwankuje, nie potrafi współczuć cierpiącym, sama przyznaje, że nie wie, jak to jest wczuć się w czyjąś sytuację – co ciekawe dopiero atak demonów z innego świata zaczyna budzić w niej wątpliwości – choć być może to mniej kwestia kreacji postaci, co poprawiającego się stopniowo warsztatu.
Wszystko to prowadzi do tego, że nieoczekiwanie najbardziej pozytywną z opisanych postaci jest Lucjusz – sumiennie wypełnia obowiązki prefekta, a jedynym przewinieniem, jakiego się dopuszcza, jest szwindel przy jednym meczu.
Jedną z fajniejszych zmian między wersjami jest sposób, w jaki opisano Petera. Z pogardzanej szmaty stał się pełnoprawnym członkiem bandy, wyszedł przy tym naturalnie i sympatycznie (no, może poza nagłą a niewyjaśnioną sympatią do krawiectwa).

Twoja bohaterka jest w bardzo toksycznej relacji z Huncwotami – na tyle, że będąc świadkiem ich okrucieństwa i będąc bezlitośnie odtrąconą za postępowanie wbrew ich niepisanemu kodeksowi, wciąż pragnie przede wszystkim wkupić się w ich łaski. Jest gotowa popełniać czyny niegodne, byle tylko nie utracić akceptacji najbliższego otoczenia. Dochodzi do tego, że wstydzi się udzielenia pomocy cierpiącemu, tylko dlatego, że cierpiący stoi po przeciwnej stronie barykady. Myślę, że przydałby się tutaj silniejszy komentarz kogoś z otoczenia, bo narracja prowadzona z punktu widzenia osoby wątpliwie moralnej, choć wiarygodna, bywa zwodnicza. Mogę zrozumieć, że Lis jest tak zobojętniała na przemoc, że nie ruszają jej czyny Jamesa i Syriusza, ale powinien się znaleźć ktoś nie będący ich bezpośrednią ofiarą, kto wyraziłby swoje zaszokowanie postępowaniem, które stoi przecież w sprzeczności z normami panującymi w Hogwarcie czy w ogóle w społeczeństwie.

Zastanawiam się tylko, po co pisać opowiadanie w istniejącym już uniwersum, dając Gryfonom tak parszywy charakter, że człowiek, który według kanonu zostanie śmierciożercą, wygląda przy nich na praworządnego aniołka? Ciekawa jestem, jak zamierzasz połączyć wątki tak, by koniec końców pasowały do świata znanego z kanonu, czyli doprowadzić do małżeństwa Lilki i Jamesa (kompletnie nie wyobrażam sobie tego w świecie wykreowanym przez ciebie) czy Lucjusza wspierającego Voldemorta (póki co wygląda na to, że czarnoksiężnik umożliwiający radosne znęcanie się nad innymi bez ograniczeń i konsekwencji powinien przemówić raczej do twoich Huncwotów). Jeśli zaś zamierzasz kompletnie zlekceważyć kanon... to nie łatwiej by ci było napisać autorskie opowiadanie zamiast fika do Pottera?

Z pomysłów fabularnych podoba mi się wprowadzenie lasu do Hogwartu, zwłaszcza że mogę uwierzyć w pomyłkę bohaterki, mając jedynie wątpliwości, dlaczego nauczycielom zajmuje aż tyle czasu uporanie się z zielskiem – przydałoby się to jakoś uzasadnić. Bo sama przedłużająca się obecność ewoluującego ciągle ekosystemu wprowadziła powiew świeżości do znanego nam dobrze świata. O elemencie demonicznym na razie nie da się powiedzieć zbyt wiele, występuje zawsze na marginesie właściwej opowieści, więc trudno przewidzieć na tym etapie, jak sobie poradzisz z rozegraniem go.

Jeśli zdołasz utrzymać opowiadanie na takim poziomie, jak ostatni rozdział, z czystym sumieniem wystawię ci czwórkę. Póki co niestety musisz zadowolić się solidną trójką.




19 komentarzy:

  1. Bardzo dziękuję za ocenę.
    Teraz o wiele lepiej widzę kierunek, jaki powinnam obrać. :)
    Po pierwszym przeczytaniu oceny mam kilka refleksji, które pojawiły się niemal od razu:
    Myślę, że przydałoby się nieco zmienić te 13 rozdziałów: Akromantule - wcale nie mają być pluszowymi stworzonkami, Peter-krawiec - wyszywanki jako recepta na nudne zajęcia, parę wzmianek o rodzinie Lis i quidditchu, rozwinąć temat zwierzyńca Lis - rozproszona aura magiczna powoduje sympatię istot magicznych(?).
    W dalszych rozdziałach będę też wyjaśniać, czemu Remus jako wilkołak nie atakuje Lisbeth - może coś w stylu wpojenia ze "Zmierzchu"?

    Bohaterowie - na pewno zmniejszę poziom patologii w ocenionych przez Ciebie rozdziałach. Syriusz i James mają być niesympatyczni (taka typowa szkolna mafia kradnąca dzieciakom drobniaki na drugie śniadanie, podziwiani za sukcesy sportowe, w pełni korzystający z sympatii koleżanek - gdzieś w międzyczasie zasygnalizuję, czemu zachowują się w taki nieprzyjemny sposób - ale już niekoniecznie będą na każdym kroku uszkadzać rówieśników) ale już za bardzo zapędziłam się w tym temacie. Ich zachowanie i priorytety życiowe ulegną drastycznej zmianie po tym, jak działalność Voldemorta zacznie być widoczna (planowo okolice najbliższej przerwy świątecznej). Zamiast z nudów i braku sympatii rzucać losowe zaklęcia na Snape'a, zajmą się walką o wolność. Każdy z nich w atakach straci kogoś bliskiego, co wyzwoli tę zmianę.
    Jeśli chodzi o Lisbeth - stanowczą muszę ustalić, jakie w końcu ma zasady moralne i dlaczego tak właściwie zadaje się z Huncwotami. Bo teraz to mnie w sumie zaczęło zastanawiać (pomijając oczywiście fakt, że w tej chwili wszyscy mają podobne problemy psychiczne ;)).
    Chcę pokazać zmianę z egoistycznych (miejmy nadzieję, że przy tym podejściu poziom patologii spadnie już do bezpiecznej normy) nastolatków w wojowników o wolność.

    "bohaterka będzie romansować z Lucjuszem, to dowiaduje się też, że Malfoy tego nie przeżyje." - przyznaję, początkowo tak miało być. Ale już od jakiegoś czasu widzę kogoś innego w roli trupa ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. "Ten opis kojarzy się z Lovecraftem, Cthulhu docenia." - Czym byłoby opko bez złożenia chociaż niewielkiego hołdu wielkiemu Cthulhu?
    "[demony] Miałyby one tresować smoki, siekać korzonki, kopać ogród i wywozić mierzwę?" - Jak kiedyś zupełnie stracę serce do tej historii, to ostatni opublikowany rozdział będzie parodią o demonach-rolnikach :D
    "Widzę Mary Sue na horyzoncie. Przyjaźni się z akromantulami, niebezpieczne rośliny prężą się pod jej dotykiem jak koty, a do tego jeszcze jakby nigdy nic ma zamiar uleczyć likantropię, choć najtęższym umysłom nie udało się to przez wieki. Mhm." - spoiler: Lis nigdy nie uwarzy skutecznego eliksiru na likantropię, prędzej podtruje Remusa jakąś nieudaną miksturą. Jeśli chodzi o kwestię marysuizmu bohaterki: planuję, aby była bardzo dobra w eliksirach i opiece nad magicznymi istotami. Te talenty mam zamiar zrekompensować brakiem możliwości normalnego czarowania (magia bezróżdżkowa obejmuje tylko część zaklęć, a do tego jest męcząca - jednym słowem mało praktyczna) i samowolnymi demonami, które będą w stanie czasem przybierać materialną postać, ale zamiast siekać korzonki, raczej będą przeszkadzać i na opak rozumieć polecenia (Była kiedyś taka bajka o leniwym uczniu czarodzieja, który miał wysprzątać całą wieżę i postanowił zaczarować miotłę, żeby zrobiła wszystko za niego. Ostatecznie miotła podczas mycia podłogi zalała całą siedzibę maga ;D - myślę, że demony będą zachowywać się w podobny sposób).
    "I oczywiście byle uczennica o tym wie, ale nauczycielka od lat zawodowo zajmująca się tymi roślinami nie ma o niczym pojęcia?" - Raczej chciałam tutaj pokazać, że większość magów zostałaby w takiej sytuacji ugryziona przez tentakulę. Tylko Lis może bezkarnie głaskać takie stworzonka (tak wiem, w opku też muszę gdzieś wyjaśnić dlaczego i po co się tak dzieje)
    "Cóż, Lis, prawdziwy dupek z ciebie. Pasujesz do Huncwotów." - jakimś cudem się z nimi zaprzyjaźniła...
    "są sympatyczni tylko tak długo, jak długo gra się wedle ich reguł." - bo oni nie są mili i fajni...
    "To przekonanie, że osoba brzydka jest bezwartościowa, jest odpychające" - i mniej więcej taki efekt chciałam wtedy wywołać. Huncwoci są tymi "fajnymi", a wszyscy odbiegający od ich standardów są "gorsi". Skoro nienawidzili Severusa od momentu, gdy jadąc pierwszy raz do Hogwartu pokłócili się o to, który dom jest lepszy - to czemu nie mogą też nie lubić brzydkiej, nieco naiwnej Puchonki, która jest doskonałym obiektem do głupich żartów?

    OdpowiedzUsuń
  3. "Nie jest na to tak jakby za późno? Lisbeth nie wie, czy Derry został pogryziony, czy tylko podrapany." - pełni nie ma, więc tak czy inaczej Derry nie zostałby wilkołakiem (chyba że coś mi się pomieszało, jak to u Rowling było z wilkołakami). Większym problemem była kwestia: urwana ręka (a nową pewnie można wyhodować w tydzień) a przegryzione gardło.
    "James i Syriusz, tacy, jakich ich opisałaś, są bohaterami negatywnymi." - mieli być negatywni i niesympatyczni (chociaż nie aż tak, jak to wyszło). Chociaż teraz zaczęło mnie zastanawiać, czemu moi czytelnicy, szczególnie ci nieco starsi (uznajmy, że statystycznie mądrość zaczyna nabywać się dopiero w liceum), z jako takim doświadczeniem życiowym, nigdy nie zwrócili większej uwagi na tak widoczną patologię (która już nie była zamierzona) bohaterów. Absolutnie nie zwalam teraz winy i odpowiedzialności na moich czytelników za patologicznych Huncwotów - jedynie myślę na głos. ;)
    "najbardziej pozytywną z opisanych postaci jest Lucjusz" - jako "rzona" Lucjusza chyba podświadomie go aż tak wybieliłam. Generalnie planuję w dalszych rozdziałach lepiej opisać zwyczaje rodów czystej krwi. Z jednej strony będą aż do przesady potępiać mugoli (dlatego w większości dołączą do Voldemorta) i praktykować czarną magię ze względu na rodzinne tradycje, ale jednocześnie będą to osoby mające konkretne zasady moralne (głowa rodu zawsze ma rację, kobiety należy szanować - chyba że pochodzą z rodziny mugoli, trzeba dochować wierności żonie etc.).
    "Mogę zrozumieć, że Lis jest tak zobojętniała na przemoc, że nie ruszają jej czyny Jamesa i Syriusza, ale powinien się znaleźć ktoś nie będący ich bezpośrednią ofiarą" - To zdanie jest dla mnie bardzo ważne. Huncwoci nadal będą bohaterami negatywnymi (na pewno nieco zmienię pewne wydarzenia, bo jasno dałaś mi do zrozumienia, że w tej chwili Hogwart robi za poprawczak), ale mam już kandydata na neutralnego obserwatora, który częściowo wpłynie na ich zmianę.
    "nie łatwiej by ci było napisać autorskie opowiadanie zamiast fika do Pottera?" - Z czasem pewnie zacznę pisać autorskie teksty. Póki co dobrze bawię się w świecie HP - nawet jeśli czasem ta zabawa polega na rozsypywaniu dookoła piasku zwanego "kanon" ;)

    Najbardziej ucieszyło mnie stwierdzenie, że mimo tylu błędów i niedociągnięć widzisz postęp. Nawet jeśli nigdy nie dostanę literackiego Nobla, to dobrze wiedzieć, że nie stoję w miejscu, tylko się rozwijam. :)

    Jeszcze raz dziękuję za ocenę. Przede mną sporo pracy, tylko że teraz przynajmniej wiem, nie tylko dokąd chcę dojść, ale też orientuję się, jak to zrobić, żeby całość miała ręce, nogi i macki na właściwym miejscu ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Chociaż teraz zaczęło mnie zastanawiać, czemu moi czytelnicy, szczególnie ci nieco starsi (uznajmy, że statystycznie mądrość zaczyna nabywać się dopiero w liceum), z jako takim doświadczeniem życiowym, nigdy nie zwrócili większej uwagi na tak widoczną patologię (która już nie była zamierzona) bohaterów. Absolutnie nie zwalam teraz winy i odpowiedzialności na moich czytelników za patologicznych Huncwotów - jedynie myślę na głos. ;) " zwykle czytelnik wierzy narratorowi, za to beta/oceniający nie dowierza mu jak psu - przy takim podejściu łatwiej zauważyć wszelkie niezamierzone patologie ;) Tylko jak się człowiek przyzwyczai do takiego czytania tekstu, to później cierpi... W każdym razie to nie tyle kwestia doświadczenia życiowego, co wprawy w analizowaniu tekstów.
      W ogóle polecam analizy Maryboo i Beige (Zmierzchy, Intruz, Rywalki też trochę, choć mniej), bo właśnie bardzo ładnie pokazują, pod jakimi postaciami może ukrywać się patologia - jeśli oczywiście temat cię interesuje i jeszcze ich nie znasz.
      I życzę powodzenia w dalszej pracy :D

      Usuń
    2. A to racja, ocenianie zmienia trwale podejście do tekstów. Kiedyś przyjmowałam punkt widzenia narratora jako oczywisty, teraz o wiele więcej uwagi poświęcam czynom bohaterów i jeśli jedno się z drugim rozjeżdża, to się irytuję. Na ukrytą patologię też jestem o wiele bardziej wyczulona, przez co aż boję się czytać książki, które kiedyś mi się podobały :P.

      Usuń
  4. Jeszcze kilka słów na koniec:
    Zapis dialogów - kopiowanie z Worda także nie pomaga. Podczas tworzenia notki wszystko co prawda wyświetla się poprawnie, ale po opublikowaniu robi co chce.

    Starszy blog - Jednak rodzice powinni mi zabrać komputer, jak przechodziłam gimnazjalny bunt ;). Ale teraz przynajmniej wiem, że nic gorszego już raczej nie napiszę.

    OdpowiedzUsuń
  5. " rozproszona aura magiczna powoduje sympatię istot magicznych" -- To jest ciekawy, fajny pomysł, który faktycznie może wytłumaczyć kilka aspektów z życia Lis.

    "czemu Remus jako wilkołak nie atakuje Lisbeth - może coś w stylu wpojenia ze "Zmierzchu"?" -- To chyba nie jest najszczęśliwszy pomysł, brzmi jak pójście na łatwiznę. No i nie wytłumaczy, dlaczego Remus mimo wszystko rzucił się na nią w jamie.

    Bardzo, ale to bardzo podoba mi się to, co chcesz zrobić z Jamesem i Syriuszem, mam nadzieję, że uda ci się to przeprowadzić w wiarygodny sposób. Myślę, że masz już wystarczającą bazę warsztatową, by dopiąć celu, jeśli tylko utrzymasz skupienie.

    "dlaczego tak właściwie zadaje się z Huncwotami" -- Hm, rozpaczliwa potrzeba akceptacji otoczenia przy jednoczesnej niechęci zastanawiania się nad własnym postępowaniem? Przy Huncwotach Lis może być dowolnie antypatyczna, jak długo jej "żarty" są wymierzone w innych ludzi. Ostatecznie niewiele jest rzeczy nie do przyjęcia dla kogoś, kto zbywa morderstwo wzruszeniem ramion. Mało kto lubi zastanawiać się, czy postąpił moralnie, czy słuchać wyrzutów własnego sumienia -- a w tej ekipie Lis jest z takich niedogodności zwolniona, bo przecież nie zwrócą jej uwagi -- no chyba, że wesprze wroga. A każda inna grupa społeczna albo nie zaakceptowałaby takiego postępowania, albo zmuszałaby Lis do rozstrząsania jej motywów, co z kolei mogłoby prowadzić do obniżenia jej wewnętrznego poczucia wartości, co, poza tym, że nie jest przyjemne, znowu wzmacnia rozpaczliwą potrzebę akceptacji i tak w koło macieju.

    Co do prologu to chyba w ogóle możesz go pominąć i opowiadanie na tym nie straci.

    "ostatni opublikowany rozdział będzie parodią o demonach-rolnikach" -- Umowa stoi! :D

    Pomysł z demonami uprzykrzającymi życie jest fajny, będziesz tylko musiała uważać, żeby nie przegiąć i nie popaść w slapstik.

    "bo oni nie są mili i fajni" -- Wiesz no, nie ma przepisu, że można pisać wyłącznie o miłych i fajnych. O złych i zgniłych też jak najbardziej można, tylko trzeba to robić świadomie. Ty robisz to świadomie i całe szczęście.

    "pełni nie ma, więc tak czy inaczej Derry nie zostałby wilkołakiem (chyba że coś mi się pomieszało, jak to u Rowling było z wilkołakami)." -- Myślę, że tu się można zastanawiać, czy chodzi o ugryzienie podczas pełni, czy o ugryzienie osoby przemienionej.

    "czemu moi czytelnicy, szczególnie ci nieco starsi (...) nigdy nie zwrócili większej uwagi na tak widoczną patologię" -- Bo ludzie najczęściej czytają opcia w internecie bezkrytycznie. Nie ma tak odpychającej i chorej postaci, która nie doczekałaby się piszczącej faneczki w komentarzach. Nie ma. A te osoby, które patologia w twoim tekście mogłaby odrzucić, pewnie darowały sobie czytanie na etapie pierwszych rozdziałów, znikając bez słowa.

    Trzymam kciuki za ciebie i twoją twórczość, powodzenia! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "czemu Remus jako wilkołak nie atakuje Lisbeth - może coś w stylu wpojenia ze "Zmierzchu"?" -- To chyba nie jest najszczęśliwszy pomysł, brzmi jak pójście na łatwiznę. No i nie wytłumaczy, dlaczego Remus mimo wszystko rzucił się na nią w jamie." - Nad tym jeszcze będę myśleć. Za bardzo lubię wątek zakochanego wilkołaka, żeby całkowicie porzucać ten pomysł. Na szczęście w świecie magii zawsze znajduje się jakieś rozwiązanie :D

      ""ostatni opublikowany rozdział będzie parodią o demonach-rolnikach" -- Umowa stoi! :D" - Będzie nawet specjalna dedykacja dla Ciebie ;)

      Przede mną sporo pracy, ale mózg już ruszył i zaczął wszystko układać na nowo (a miałam liczyć zadania z fizyki...).
      Jeszcze raz dziękuję za wszystkie rady :)

      Usuń
    2. To jeszcze do dedykacji dodaj proszę powiadomienie, żebym nie przegapiła :D

      Jeśli będziesz chciała w przyszłosci omówić coś w zwiazku z tym opowiadaniem, jestem do dyspozycji :)

      Usuń
  6. Gaya, czy ja dobrze widzę? Wstawiłaś trzy oceny pod rząd w tak krótkim czasie? Szacun!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Skonczylismy budowac platforme w pracy, zaczelismy statek i tak jakos wyszlo... :D

      Kolejna tez juz sie pisze, ale opublikowanie jej zajmie troche czasu, bo materialu jest od groma (Musivum). Mozliwe, ze w miedzyczasie machne ktores ze wczesniejszych opowiadan z kolejki, jesli ich autorki sie ogarna i uzupelnia braki. :)

      Usuń
    2. Na ocenkę Musivum warto będzie czekać, uwierzcie :>.

      Usuń
    3. No tośmy się z "Musivum" cokolwiek zestresowali :)
      Skoro już jednak temat sam wypłynął, mam do Ciebie pytanie, Gayaruthiel: na ile jest prawdopodobne, że do Twojej oceny załapią się jeszcze styczniowe teksty? Dziś wrzucę jeden, z drugim chcę zdążyć do końca miesiąca i jestem ciekawa, czy uda się je też uwzględnić. Jeśli nie, to trudno, ale jeśli tak, to byłoby świetnie (na marginesie, mnie Twoje tempo też nieźle zaskoczyło, ja się tu nastawiałam na tradycyjnie długie czekanie... Nie żeby mi ono przeszkadzało).

      Usuń
    4. Oj, nie chodzi mi o to, że Musivum jest wybitnie złe albo wybitnie dobre, bo takie teksty tu były (no dobra, drugich jakby mniej), tylko że, hm... ma za zadanie prezentować pewien światopogląd (wiadomo, każde opcio w mniejszym lub większym stopniu to robi, ale to dość zdecydowanie) i to jest ciekawe, jak wyglądają założenia, a jak realizacja. No i jest w pewien sposób dość oryginalne w porównaniu do tekstów, które się zazwyczaj trafiają.
      Aha, wypowiadam się na podstawie fragmentów, które widzę w ocence, i jej samej ;).

      Usuń
    5. Leleth, nie stresuj Musivum i Ome :)

      Szansa jest spora, bo oceniam wszystko, co mam w danym momencie dostępne na blogu (więc koszmarem, którego na szczęście do tej pory nie doświadczyłam, byłoby gdyby ktoś pisał szybciej niż oceniam). Póki co jestem w czwartym z tekstów głównych, do końca miesiąca zostały dwa tygodnie, a tu jeszcze teksty poboczne, jakieś dodatki, nie sądzę, żebym przed końcem stycznia się wyrobiła. A już zwłaszcza, jeśli bedziesz mi dorzucać do pieca :P Wiele też zależy od moich obowiązków zawodowych, póki co mam luzy, ale w lutym będę zarobiona po uszy. Tak więc pisz sobie bez stresu, a ja bedę pamiętać o tym, że powinnam się spodziewać jeszcze dwóch notek :).

      Zaraz, to tkwienie od września do stycznia w kolejce nie jest długim czekaniem? :D

      Usuń
    6. Leleth (i od razu Gayu), z tym stresem to oczywiście bardziej żart, w każdym razie nie żadne marudzenie ;) (Inna rzecz, że stres jako taki jest, każda ocena wywołuje u mnie przyspieszone bicie serca, podobnie jak każde oddanie jakiegoś artykułu i czekanie na sygnał, jak wygląda odbiór. Ale to w gruncie rzeczy całkiem mobilizujący przypływ adrenaliny).

      Tak, to zawsze jest ciekawe - zobaczyć, jak w oczach poszczególnych czytelników wygląda relacja między założeniami a realizacją i w ogóle odbiór - zarówno całości, jak i pojedynczych elementów. Między innymi za to lubię oceny.

      Gayu, cieszę się, że nowe teksty mają szansę się załapać. Co do obowiązków, to jasne, stety-niestety znam te sinusoidalne przemiany z serii "okres luźny - okres zarobiony - okres luźny - okres nie-mam-czasu-złapać-oddechu", więc z tym też się liczę. Pytałam, bo dotąd zakładałam, że przede mną jeszcze dwa blogi, a tu wychodzi, że już mnie mackasz :)

      Pięć miesięcy nie wydaje mi się długim czasem (zwłaszcza że kolejka była spora). Zdarzało mi się czekać i rok, na "Talking about" nawet około dwóch lat, ale poczekać było warto. Trochę tych stron jednak się zebrało, więc przy zgłaszaniu z góry nastawiam się na spore czekanie, wtedy przynajmniej mogę liczyć na przeczytanie i przeanalizowanie całości.
      Na marginesie, zaciekawiło mnie, jak oceniasz "Musivum": czy czytasz wszystko i potem zabierasz się za ocenianie poszczególnych tekstów, czy czytasz i oceniasz po jednym. Nie chcę przedwcześnie wyciągać tajemnic zawodowych, ale ciekawość robi swoje, więc jeśli gdzieś w samej ocenie mogłabyś dać znać, to chętnie bym się wówczas dowiedziała :)

      Usuń
    7. Mogę ci dać znać od razu, bo nie jest to żaden spojler. Tak jak wspominałam, zaczęłam od tekstów właściwych, wrednie stosując się do informacji, że nie trzeba ich czytać chronologicznie. Więc sobie skaczę z kwiatka na kwiatek. Czytam odcinek i na bieżąco wypisuję to, co mi się nasuwa przy okazji danego akapitu, czy zdania. Kiedy skończę, wypisuję uwagi odnoszące się do odcinka ogółem, jeśli zostało jeszcze coś do dodania. A na sam koniec będę czytać wszystko od samego początku i wyrzucać te uwagi, które po zapoznaniu się ze wszystkimi tekstami na blogu, okażą się bzdurne.

      A na pierwsze miejsce w kolejce wskoczyłaś, bo jedna autorka nie stosuje się do naszego regulaminu, a druga ma mi dosłać tekst w pdfie. To co się tak będę nudzić czekając, nie? ;)

      Usuń
    8. O, to się cieszę, będę miała znów okazję sprawdzić inny układ niż ten w spisie treści.
      Co do kolejki - rozumiem, to całkiem miła niespodzianka. W takim razie czekam sobie spokojnie na ocenę i produkuję się dalej, by zdążyć dorzucić Ci jeszcze co nieco do tego pieca ;) Dzięki za wyjaśnienia.

      Usuń