sobota, 11 lipca 2015

0085. hail-to--the-king.blogspot.com

Miejscówka przyzywającego: Hail to the king
Przedwieczna: Deneve

Na czerwono – do wyrzucenia;
Na zielono – do wstawienia;

Spowiedź
Muszę się wyspowiadać, muszę gdzieś przelać moje poczucie winy i dostać rozgrzeszenie, a od nikogo nie pragnę go bardziej, niż od Ciebie.
Bez przecinka w zaznaczonym miejscu. Przed „niż” stawiamy tylko wtedy, gdy po nim następuje zdanie złożone. Tutaj tego nie ma, więc przecinek nie jest potrzebny.

Po samym wstępie (mogę to tak nazwać?) do opowiadania jestem bardzo pozytywnie nastawiona. Zapoznajesz bowiem czytelnika z bohaterem, który swoje już przeszedł oraz zdecydowanie wyrósł z fazy postrzegania świata wyłącznie w odcieniach czerni i bieli.

Rozdział I
Mam nieco mieszane uczucia odnośnie pieśni umieszczonej na wstępie do tego rozdziału.
Po pierwsze strasznie kojarzy mi się z „Rotą”, ale nie wiem, czy to słuszne skojarzenie. Po prostu czytając „Nie spuści głowy nasz dzielny lud” mam przed oczami wers: „Nie rzucim ziemi skąd nasz ród”. Nie jestem pewna, czy to dobrze, że mam takie skojarzenia – to znaczy nie wiem, czy uznałabym to za komplement. Za bardzo trąci mi to w tym miejscu przesadnym patosem. Oczywiście rozumiem nawiązanie do wojny, ale nadal sama pieśń wydaje mi się zbyt nadmuchana.
Ach, widzę na końcu rozdziału adnotację o inspiracji „Rotą”. Okej, poniekąd rozumiem. Problem w tym, że ta inspiracja jest aż nazbyt widoczna. Sama w sobie pieśń nie jest zła. Do dopracowania, to lepsze określenie.
Po drugie: rymy. Rymy częstochowskie. Jestem zdecydowanie na „nie”, bo to psuje cały klimat tejże pieśni. Jeśli starałaś się otrzymać podniosły nastrój, to rymy przywodzą na myśl dziecięcą rymowankę. Oczywiście nie mówię, że powinnaś z nich całkowicie zrezygnować, raczej wyważyć, przemyśleć pieśń od nowa.

Jest scena w karczmie. Nie wiem, dlaczego, ale totalnie pomyślałam o „Władcy pierścieni” – może dlatego, że sporo tekstów fantasy rozpoczyna się właśnie w takich miejscach. Ale zobaczymy, co z tego wyniknie.

Poza tym, miał już dość wiecznego uciekania przed tą bandą głupich psów.
Bez przecinka.

Mam trochę problem z bohaterem występującym w tym rozdziale. Bo zestawienie nagłego napadu emowania z lejącym za oknem deszczem było takie… opkowe? Nie zrozum mnie źle, generalnie nie powinno być w tym nic złego, ale poczułam się przytłoczona tym, że postać na dzień dobry informuje nas, że „aaa, stary jestem, poparaduję sobie z mieczem, w sumie co z tego, jak mnie zabiją” (oczywiście teraz trochę hiperbolizuję), ale ostatecznie stwierdza, że nieee, jednak nie chce umierać, bo na zewnątrz pada deszcz. Na moment wpadłam w lekkie osłupienie, bo próbowałam powiązać jedno z drugim i nie bardzo mi to wyszło.

Do środka wszedł strażnik, którego najwyraźniej wypite piwo wygoniło na zewnątrz za potrzebą, mimo pogody.
Bez przecinka.

Oczy strażnika rozszerzyły się zdziwienia, przetarł je, jakby wątpił w to, co widzi, po czym podszedł do mężczyzny w szarym płaszczu.
Czasowniki oddzielamy od siebie przecinkami.

Opadł na krzesło, kręcąc głową.
Imiesłowy zakończone na -ąc oddzielamy przecinkiem od reszty zdania.

– Danis. – Wędrowiec uśmiechnął się kącikiem ust.


– Lonar – poprawił go tamten. – Lonar Dankis, Tak teraz na mnie mówią. A na ciebie?
Danis czy Dankis?

Moi ludzie robią czasem rzeczy, za które z chęcią połamałbym im szczęki, ale ja przynajmniej ich do tego nie zachęcam, jak większość dowódców
Coś mi w tym zdaniu zgrzyta. Bo można odebrać je dwojako – tj. nie zachęca ich do tego, tak jak większość dowódców, czyli większość nie zachęca, lub on nie zachęca w przeciwieństwie do większości dowódców.

Tacy są podatni na wpływy, służąc pode mną, przynajmniej nie zbierają pochwał za tłuczenie cywili dla zabawy.
Przecinek, bo imiesłów (tłumaczyłam wyżej).

odparł Siril, a widząc spojrzenie towarzysza, uśmiechnął się.
Jak wyżej.

teraz te słowa zawisły nad nimi, jak ciężka chmura z poczucia winy.
Bez przecinka, w konstrukcjach „tak jak” i pochodnych przecinek wstawiamy tylko, jeśli dalej masz orzeczenie itp.

Trochę tułałem się po jakichś norach, kiedy zrobiło się w miarę bezpiecznie, osiedliłem się w małym miasteczku, niedaleko północnej granicy.
Osobiście podzieliłabym to zdanie na dwa mniejsze. Bo teraz można wywnioskować, że bohater tułał się po norach, kiedy zrobiło się w miarę bezpiecznie lub że osiedlił się w małym miasteczku, kiedy zrobiło się w miarę bezpiecznie.
Oczywiście domyślam się, co chciałaś przekazać, ale poprawnościowo trochę zgrzyta.

Podczas których długimi godzinami wpatrywał się w deski podłogi, jakby chciał ją przepalić wzrokiem w miejscu, gdzie spoczywał ukryty miecz.
W środku tego zdania literki nagle stają się mniejsze (możesz spróbować usunąć formatowanie i nadać je jeszcze raz – literka „T” z krzyżykiem).

Kiedy dzieciak wydał swoje ostatnie tchnienie na brudnym, ciasnym łóżku w pokoiku na poddaszu, Siril pierwszy raz nie zacisnął dłoni w pięść i nie odwrócił głowy, nie wbił spojrzenia w deski, pod którymi spoczywała broń, tak jak robił to, gdy strażnicy wchodzili do sklepu i zrzucali towar z półek.
Ależ to zdanie długie! Mogę zasugerować kropkę? Postawiłabym przed „nie wbił”.

Gdy obserwował, jak dziewczyna z naprzeciwka co jakiś czas wraca do domu z nowymi siniakami
Przecinek, bo obserwował oraz wraca, dlatego oddzielamy.

Tym razem nawet nie zerknął w stronę swego ostrza, bo nie musiał go widzieć. Słyszał je. Wzywało go, a on odpowiedział na to wołanie.
To taka luźna uwaga: w moim odczuciu wzywające właściciela ostrze brzmi trochę opkowo i trąci lekkim patosem.

– Nie – skłamał. Prawda była taka, że długo korespondował z Evanathielem. Mieli takie ciche porozumienie – Evan zostawiał mu listy w pewnej karczmie, a on raz do roku przychodził tam, odczytywał je i zostawiał lakoniczną odpowiedź.
„Prawda była taka…” zaczęłabym już od nowego akapitu, bo po tej lakonicznej odpowiedzi masz jeszcze kilka linijek, źle to wygląda, szczególnie, gdy zarówno dialogi, jak i wtrącenia w tekście zapisujesz półpauzą. Złapałam się na tym, że w tym miejscu („Evan zostawiał…”) widziałam kontynuację dialogu.

Już sama jego aparycja – drobne rysy twarzy, głęboko osadzone, bystre ślepia i małe, ruchliwe dłonie – sprawiały, że człowiek bał mu się powierzyć złamanego miedziaka.
Jeśli wyrzucimy to, co wydzielone jest myślnikami, zostanie nam: „Już sama jego aparycja sprawiały, że…”. Wydaje mi się, że powinno być: „sprawiała”.

Był jak rozbity posąg dawnej świetności – stos kamieni, który w niczym nie przypomina już pięknego dzieła, ale jest zbyt ciężki, aby go usunąć, więc tylko kaleczy dłonie ostrymi krawędziami głazów.
Przecinek.

Chwilę milczał, wpatrując się w dno kufla.
Imiesłów.

mimo wszystko rozmawiając talleńskim, łamiemy prawo.
Imiesłów.

– Nie gorsza, niż wiele innych
Bez przecinka.

mruknął Siril, głaszcząc niechętnie parskającą klacz po ciepłym karku.
Z tym zdaniem jest taki problem, że to „niechętnie” jest w dość kłopotliwym miejscu. Bo teraz nie wiem, czy on tę klacz niechętnie głaskał, czy może niechętnie parskała…

W rozmowie bardzo ładnie przedstawiasz tło opowiadania, ale zawodzi mnie to, że mimo zapowiedzi bohatera, który wydawał się „wyrosnąć” z widzenia świata tylko w czerni i bieli, ty przedstawiasz ten świat i samo imperium jako zło wcielone. Wszystkim buntownikom wiedzie się koszmarnie, pesymizm wylewa się z każdej historii wspomnianej Szesnastki. Oczywiście buntownicy często nie wychodzą w starciu z przeciwnikami zbyt korzystnie, ale skoro było ich tak wielu, może komuś mogłoby się poszczęścić? Jasne, to twój cyrk i twoje małpy. Zwracam po prostu uwagę na pewnego rodzaju wizję antyutopii, jaka buduje się po tym rozdziale.

Mam też uwagę do samej gangreny pojawiającej się w tekście. Specem z medycyny nie jestem, ale w czasach, powiedzmy, okołośredniowiecznych, raczej kiepsko bywało z leczeniem tego typu schorzeń i często prowadziły do śmierci, bo medycyna niewiele miała do zrobienia w starciu z tak ciężkimi dla niej chorobami. Gangrena byłaby chyba bardziej uzasadniona w tym wypadku, dobrze wypadłaby też opcja z naruszeniem jakiegoś nerwu, kiedy bohater nie mógłby już z nogi korzystać i odcięto „wadzącą” kończynę.

Zajrzałam w komentarze i trochę mi smutno, bo widzę, że już dawno wytknięto ci błędy, o których sama teraz mówię, ale jak były, tak nadal są w tekście.

Rozdział II
Nie zrozum mnie źle, ale Siril jest strasznie emowaty, co na dłuższy dystans zaczyna trochę irytować. Pierwszego wtfa czytelnik strzela, kiedy nie ma jeszcze zarysowanego tła, ale Siril już w pierwszym rozdziale stwierdza: „a, może sobie umrę, albo nie, bo pada” (sytuację rozjaśnia trochę późniejsza rozmowa). W drugim rozdziale Siril wybiera się do innej karczmy i mamy kolejne przykre rozmyślania. Tym razem o liście, którego bohater nie dostał. Okej, rozumiem, że w takim wypadku znaczyło to, że jego przyjaciel umarł, ale żeby od razu zakładać, że skoro jego dawno niewidziany przyjaciel, który bór wie, gdzie się znajdował, bór wie, co robił i bór wie, jak długo mógł nie żyć (o ile faktycznie nie żył, bo tego jeszcze nie wiemy), to Siril też niedługo kopnie w kalendarz. Zabrzmiało, jakby byli połączeni jakąś Wielką Tajemną Więzią.

żeliwne okucia stojącego w kącie kufra zaśniedziały jeszcze bardziej.
Śniedzią pokrywają się miedzie i jej stopy, żeliwo koroduje (zwyczajna rdza, ot i wsio).

Wiatr zawodził głucho i wdzierał się w każdą szczelinę, przejmując chłodem
Imiesłów.

sama dziewka była brzydka jak noc.
Mają tam w tych karczmach u ciebie jakieś ładne dziewki? Bo (póki co) są same brzydkie.

Mimo to, Siril czuł się tu prawie jak w domu.
Bez przecinka.
(Ojej, to też kto wytknął ci w komentarzach, obiecałaś poprawić, nie poprawiłaś…)

a mimo to, niepokój ścisnął mu gardło.
Bez przecinka.

Zawsze wiedziałeś, jak zmusić ludzi do zrobienia czegoś, czego wcale nie chcą.

Zdawałoby się, że duże miasta, gdzie stacjonowały liczne oddziały Straży Imperialnej, niosły dla niego zagrożenie, ale okazało się wręcz przeciwnie.

Tylko, że zanim będziesz mógł pomachać tej rzece gówna na do widzenia, to chcesz, czy nie, znajdziesz się w niej po kolana.
Konstrukcje: „tylko że, chyba że, mimo że” bez przecinka. Dalej: przed „czy” nie zawsze stawiamy przecinek, w tym wypadku nie, bo nie ma po nim czasownika itp.

Czekał cierpliwie, aż młodzieniec przestanie się rzucać

Spędził noc, leżąc bezsennie w wąskim łóżku

Siril nadal rozczula się nad przeszłością (jasne, ma do tego prawo, ale trochę emanuje mi to przesadną egzaltacją), ale pojawia się Szczur. Ma on namówić Sirila do przyjścia na grób Tanedy w dwudziestą rocznicę masakry (a zarazem śmierci przyjaciółki). I totalnie zakładam, że mu się to uda, bo w takich tekstach zawsze się udaje. A mogłoby raz być odwrotnie.

Po drugim rozdziale mam jeszcze dla ciebie takie zestawienie:
Szkło okienne: XIII/XIV w.
(bardziej popularne w XV wieku i później, na początku nie każdy mógł sobie pozwolić)
Okiennice: największa popularność od XVII wieku
(wprowadzone razem ze szkłem okiennym, czyli można z przymrużeniem oka założyć, że od ok. XIV w. istniały, chociaż bardziej stawiałabym na XV w., poza tym używano ich głównie w dolnych kwaterach, bo tam drogie szkło było narażone na zniszczenia najbardziej)
Broń palna: XIV w.
(hakownica, rusznica, piszczel)
Miecze odchodzą do lamusa już w XVI wieku.
I teraz wracając do twojego tekstu: Straż Imperialna (i w ogóle wszyscy) posługują się mieczami (czyli akcja wskazuje na ramy wczesnego średniowiecza do maksymalnie XV wieku), ale zaraz mamy przeszklone okna w karczmie – prywatnie nie każdy mógł sobie na to pozwolić, więc wskazywałoby to na okres późniejszy, jakoś okolice końca XV, początków XVI wieku (co najmniej). Dalej: okiennice, też nie każdy je miał, bo używano ich do chronienia szyb. No i nie wstawiano ich w każde okno – wspomniałam już, głównie na parterze. Co jeszcze, od XIV wieku pojawia się broń palna, ale u ciebie jej nie ma, mamy za to konflikt „jeszcze miecze, ale już szkło i okiennice” i jestem trochę zmieszana, bo tak właściwie mamy tu przegląd tygodnia, czyli całe średniowiecze od początku do końca wciśnięte w całe opko. A, jeszcze jedno, odnośnie tego mieszania czasów historycznych. U ciebie pisze się na pergaminach, ogarnijmy szybko: pergamin wypiera papirus około V wieku. Papier wchodzi już w XI (jako import) i XII wieku (pierwsze miejsca wytwórczości na terenach Europy). Ale skoro piszą na pergaminach, to historycznie powinni tkwić jeszcze w bardzo wczesnym średniowieczu. Ale mają już okna i okiennice, więc jednak w późnym.
Jeśli budujesz sobie pseudośredniowiecze w opowiadaniu – okej, nie ma problemu. Tylko dobrze byłoby to w jakiś sposób nakreślić, mrugnąć do czytelnika, żeby nie czuł się skołowany, kiedy nagle zestawią mu się elementy z początku średniowiecza i coś z nowożytności. Możesz gdzieś mimochodem zaznaczyć, że jedna dziedzina była rozwinięta bardziej, inna mniej. Na przykład Talleńczycy mogli świetnie znać się na wytwórstwie szkła, ale nie opanowali sztuki wytwarzania papieru.

Rozdział III
Powinien był tę przeszłość zniszczyć, spalić, a to, czego nie zajmą płomienie, zakopać najgłębiej, jak się dało.

– Wskaż mi drogę – poprosił cicho. – Zawsze zdawało mi się, że postępuję słusznie, ale nigdy tak naprawdę nie słuchałem Twego głosu.
To nie list, niepotrzebna ta forma grzecznościowa (nawet jeśli Juven zwraca się do Stwórcy).

Wiele widzę, więcej, niż myślisz.
„Więcej” odnosi się do „widzę”, więc przed „niż” przecinek, bo po nim wprowadzasz kolejne orzeczenie.

już wiedziałem, co się święci,

chyba że takie tępe podrostki, jak tamci
Bez przecinka.

pomoże ci, dając tę osłonę

Trochę nie rozumiem. Brat Almar pojawia się w tym rozdziale niczym dobrotliwy mistrz Yoda i przemawia do Juvena z takim spokojem i troskliwością… a przecież Juven ma zamiar opuścić klasztor i walczyć mieczem (w ogóle przelewać krew!), czego zakonnikowi kategorycznie nie wolno – jasne, rozumiem, że poza murami klasztoru potrzeba ochrony i tak dalej, ale Almar od samego początku wiedział, że Juven występował przeciwko Imperium, zdawał sobie sprawę z tego, kogo trzymali w klasztorze pod swoim dachem. Bardzo jednoznacznie w tym momencie popiera decyzję Juvena, nie ma co do niej żadnej wątpliwości. To wszystko jest przedstawione za bardzo w czerni i bieli, bo Almar w ogóle się nad tym nie zastanawia – aaa, idzie to idzie, niech weźmie jeszcze jedynego konia, jakiego ma klasztor, co nam tam, z pewnością stać nas na drugiego (no raczej nie). I jeszcze daje mu habit (habit należał do Juvana, ale ten nie chciał zabrać go ze sobą, uznając to za świętokradztwo). Nie no, jak ktoś w habicie zacznie machać mieczem na lewo i prawo, to zakon, który go wypuścił, nie będzie miał z tego powodu problemów? Imperium się tym w ogóle nie zainteresuje? No, chyba że habit, parafrazując „klasyka”, można dostać w każdym sklepie z habitami.

W końcu mężczyzna odwrócił się, by odejść i jego twarz okazała się obca.

Rozdział IV
Rozdział jest dobry, Siril stał się mniej męczący i emowaty, mam jednak pewną uwagę co do tego, jak szybko się tego emowania pozbył. Rozumiem, że jego i Evana łączy szczególna więź przyjaźni, ale nie wydaje mi się, żeby wszystkie wątpliwości tak po prostu opuściły Sirila, bo zobaczył przyjaciela i już, balonik pękł, jest okej, walczymy za ojczyznę i wszyscy się cieszą.

Podoba mi się postać Fandrila, który postradał zmysły i sądzi, że pod Mer Uven odnieśli zwycięstwo. Zastanawia mnie, czy faktycznie odstawią go do jego przytułka, czy może bohater ten odegra jakąś ważniejszą rolę.

Trochę bałam się tego, że przy takiej ilości bohaterów będą oni różnić się od siebie tylko imionami i kolorem włosów, ale bardzo cieszy mnie to, że potrafisz dla każdego z nich zbudować inną przeszłość oraz obdarzyć ich bardzo odmiennymi charakterami.

Rozdział V
Z kolei przywoływany w opowiadaniu surcot może wskazywać na czas między XIII a XV wiekiem.

Bardzo podoba mi się to, w jaki sposób ukazujesz Talleńczyków, którzy gotowi są ugiąć się pod władzą Imperium, ale ciągle wierzą w nadejście króla i wyzwolenie ziem spod władzy cesarza. Dobre jest również to, w jaki sposób różnią się od mieszkańców Shindaru, którym nie zrobiło różnicy to, że władzę na ich ziemiach przejął ktoś inny.

Ale emerytura? W średniowieczu? Może jeszcze składki tam mieli i ZUSy? ;)

Siril starał się sprawiać wrażenie opanowanego, ale widać było zdenerwowanie w, niby to znudzonym, przechadzaniu się w te i wewte, w mechanicznym sposobie, w jaki gładził pysk swojej kasztanowej klaczy.
„W te i wewte” uważane jest raczej za coś potocznego w mowie, osobiście bardziej skłaniałabym się ku zapisowi „w tę i wewtę”. Chociaż nie wiem, czy w tym rodzaju narracji coś takiego w ogóle pasuje.

Poza tym jeśli pojawia się ktoś, kto nosi kaptur, zawsze musi być to kaptur obszerny, tak?

Rozdział VI
Podoba mi się to, że nie opisujesz tu szczęśliwej schadzki dwojga kochanków, że jednak nie wszyscy chcą wrócić do Szesnastki i sporo się pozmieniało. Podejmujesz ciekawy temat – mam nadzieję, że się w nim nie zakopiesz.

Z kolei postać Evana jest zarysowana dobrze, ale mam z nią pewien problem. Mianowicie: wydaje mi się, że Evanathiel jest nieco przesadnym idealistą w tym, do czego dąży. To znaczy rozumiem, że jest takim bojownikiem o wolność naszą i waszą, ale na tym etapie brzmi trochę jak koleś zupełnie bez planu, który rzuci w tłum „do broni” i rozpocznie się rzeź.

Podsumujmy:
Styl masz dobry, chociaż w rozmyślaniach bohaterów czasem za bardzo trąci trochę przerysowanym patosem. Sama narracja jest bardzo płynna i poprawna, czyta się bardzo dobrze. Jeśli chodzi o błędy, to jest ich niewiele i głównie masz problem z imiesłowami. Poza tym jest bardzo przyzwoicie.

Nieczęsto spotyka się opowiadania dotyczące tematu polityki (szczególnie osadzone w czasach okołośredniowiecznych). Trudno powiedzieć coś więcej o samym świecie i bohaterach po zaledwie sześciu rozdziałach. Na razie najwięcej wiemy o Sirilu, to zrozumiałe, bo jest głównym bohaterem. Juven miał swój krótki epizod, ale udaje nam się wywnioskować z niego tylko to, co powiedziałaś o nim wprost – jest bardzo religijny i chce w jakiś sposób odkupić swoje grzechy (zresztą jak wszyscy). Więcej natomiast wiemy o Evanie, głównie ze wspomnień Sirila i tego, jak do samego przyjaciela się odnosi.

Z kolei jeśli chodzi o scenę z głównym bohaterem i Elorą – wydawała mi się trochę urwana w połowie. Nie wiem, czegoś mi w tej rozmowie zabrakło. Nie chodzi o to, że zostawiasz dla Sirila lwią część tego, co między nimi zaszło. Po prostu mam takie uczucie pustki. Może brakuje tego, że pewne słowa nie zostały tam powiedziane na głos (w końcu wiemy, że Elora zdążyła ułożyć sobie życie i nie chciała wracać do Szesnastki, pojawiła się tam tylko dla Sirila, więc samo spotkanie musiało być bardzo trudne, ale jest to napisane na tyle ogólnikowo, że nie da się odczuć tego żalu).

Męczy trochę wspomniane już emowanie Sirila, ale zakładam, że ma to swój jakiś cel. Zresztą po spotkaniu z Evanem trochę się ogarnął, jeśli mogę to tak potocznie określić. Mam tylko pewne obawy, że po rozejściu się z Elorą znowu popadnie w depresyjne tony.

Podobnie ma się sprawa z czernią i bielą. W prologu zaznaczyłaś, że bohater „wyrósł” z obwiniania o wszystko Imperium, ale już w samym tekście Imperium jest demonizowane. Pozostaje pytanie, czy faktycznie takie jest, czy to silne emocje bohaterów kreują je na aż tak złe.

Nie zrozum mnie źle, ale jeśli chodzi o Straż Imperialną, to mam wrażenie, że bierze się do niej totalnie z łapanki sadystów i totalnie bezmyślnych ludzi, którymi łatwo będzie sterować. To znaczy opisujesz Straż jako tych, którzy zdecydowanie wychodzą poza granice swoich obowiązków, ale znowu trudno określić, czy faktycznie w ich szeregach nie ma nikogo z sercem i rozumem na właściwych miejscach, czy może jednak bohaterowie byli świadkami zła wyrządzanego przez Straż i teraz postrzegają ich jako „tych złych”.

Akcja rozwija się powoli, ale nie zbyt wolno. Zostawiasz czytelnika z wieloma pytaniami, ale sukcesywnie na nie odpowiadasz, budując odpowiednie napięcie tam, gdzie jest to potrzebne oraz umieszczając stosowne niedopowiedzenia w miejscach, które tego wymagają, zadając przy tym kolejne pytania.

Scena z fiołkiem była jak dla mnie odrobinę zbyt ckliwa – sam gest przekazania tego fiołka był trochę zbyt łopatologicznie nakreślony. Jeśli już przy obchodach rocznicy masakry jesteśmy – Imperium kompletnie nic nie robi sobie z tego, że ludzie składają kwiaty na grobach poległych w masakrze? Nikomu nie przeszkadza to, że ludzie zbierają się, upamiętniając poległych pod cesarskim toporem? Przecież to rodzi nastroje buntownicze. Wydaje mi się, że podczas tego dnia straż powinna być szczególnie czujna, żeby czasem komuś do głowy nie przyszło wzniecanie powstania, o.

Całość oceniłabym na taką mocną czwórkę z plusem. Ale nie mamy tutaj mackowych plusików, więc ostatecznie daję cztery (ale są solidne podstawy do piątki!).

4 komentarze:

  1. Hej, przepraszam, że tak późno, ale byłam na wyjeździe bez dostępu do internetu i dopiero teraz miałam okazję przeczytać ocenkę.
    Zacznę od posypania głowy popiołem, za wytknięte i niepoprawione błędy. To niestety połączenie lenistwa, nieogaru i ogromnej frustracji tym opkiem. Każdy rozdział poprawiałam kilkanaście razy i czasem robiłam to bezpośrednio na blogu, a część błędów poprawiłam w pliku i zapomniałam zaktualizować, a czasem po prostu odłożyłam poprawianie „na później” bo na samą myśl, że mam po raz trzydziesty czytać te same sześć stron i po raz dziesiąty przepisywać to samo zdanie, krew mnie zalewała. Nie znaczy to, że kiedykolwiek miałam zamiar jakąkolwiek uwagę olać, po prostu chciałam trochę odczekać i poprawić wszystko hurtowo, ale czekanie się strasznie rozwlekło przez co niechcący dołożyłam Ci pracy, za co przepraszam.
    Pieśń była takim eksperymentem, jak widać nie do końca udanym. Już dawno pogodziłam się z brakiem umiejętności poetyckich, więc jeszcze to przemyślę, ale prawdopodobnie wywalenie tego fragmentu nie będzie żadną stratą.
    Ano, scena w karczmie jako standardowa lokacja dla początku każdej powieści fantasy też mnie trochę frustruje, ale na razie zostanie. Być może kiedyś napiszę całość od nowa i pomyślę, żeby to zmienić, ale doszłam do wniosku, że robienie tego na tym etapie nie ma sensu.
    „ostatecznie stwierdza, że nieee, jednak nie chce umierać, bo na zewnątrz pada deszcz." - no to może faktycznie głupio wyszło. To całe gdybanie, dlaczego to niby nie chce tu umrzeć (bo brzydko, bo deszcz, blabla) miało służyć jako, niekoniecznie trafna, wymówka, bo bohater nie chce się przed sobą przyznać, jakie są prawdziwe powody, dla których mimo całego swojego biadolenia naprawdę wcale nie chce umierać. Ale sądzę, że ten fragment jest do odratowania. Spróbuję to lepiej sformułować, z większym uwzględnieniem, że czytelnik nie siedzi mi w głowie. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Wszystkim buntownikom wiedzie się koszmarnie, pesymizm wylewa się z każdej historii wspomnianej Szesnastki" – może i racja, ale na przestrzeni dwudziestu lat i to w czasach, kiedy śmiertelność była raczej dość wysoka, o nieszczęście nietrudno, szczególnie, kiedy większość wspomnianych bohaterów z wielkim zaangażowaniem stara się sobie zaszkodzić. Może to i faktycznie trochę przesadne katastrofizowanie, ale wydaje mi się, że nie aż tak naciągane.

      Świat ma być właśnie wczesno-średniowieczny właśnie, tylko czasem mi się coś powali. Ta szyba to moje niedopatrzenie (swoją drogą, chyba jedna z rzeczy, które poprawiłam w tekście na dysku, a zapomniałam nanieść na blogu). Okiennice to akurat dla mnie niespodzianka, byłam pewna, że je mieli. Chociaż to w sumie logiczne, jeśli okna uszczelniano pęcherzami świń, to okiennice pewno potrzebne nie były. Sprawdzę, poprawię.

      Nie no, nie chodzi o to, żeby Juven w habicie szarżował na oddziały strażników. Przebranie zakonnika ma mu tylko zapewnić bezpieczne dotarcie do celu. Trochę ten fragment podrasuję, a późniejsze wyjaśnienia powinny go rozjaśnić. Kościół ma powody popierać walkę z Imperium, co nie bardzo może zrobić, "pobłogosławienie" Juvena ma mieć taki symboliczny wydźwięk.

      Ojej, emerytury, faktycznie. Świat ten jest chyba już wystarczająco mroczny bez ZUS-u. Ale nie mam za bardzo pomysłu, jak to inaczej ująć, jak ktoś odchodzi ze służby, żeby sobie dożyć póź... no, powiedzmy wczesnej starości, żyjąc z tego, co wcześniej odłożył, czy coś w tym stylu.

      W przypadku Evana myślę, że sporo się rozjaśni, kiedy ukażę go z perspektywy kogoś innego, niż ludzi, którzy go podziwiają.

      Z patosem mam problem, wiem. Szczególnie w perspektywie Sirila, chociaż tam ta egzaltacja jest częściowo zamierzona. Ale pracuję zarówno nad przesadnym emowaniem jak i sztucznym poetyzowaniem.

      „Z kolei jeśli chodzi o scenę z głównym bohaterem i Elorą – wydawała mi się trochę urwana w połowie. Nie wiem, czegoś mi w tej rozmowie zabrakło. Nie chodzi o to, że zostawiasz dla Sirila lwią część tego, co między nimi zaszło. Po prostu mam takie uczucie pustki.” Mam z tym rozdziałem dokładnie ten sam problem. Te bodajże cztery stronki płodziłam w ogromnych bólach i co bym nie robiła, i tak mi się nie podoba.

      Co do czerni i bieli – wiem, że wiele osób to razi. Ale całe założenie tego opowiadania wywodzi się właśnie z tego, że na początku chciałam pokazać taki silny kontrast, żeby stopniowo go zmniejszać. Na razie rzucam tylko kilka hintów, że nie mamy do czynienia wyłącznie z umęczonymi aniołami i diabłami wcielonymi (w rozmowie z Elorą, która współczucie i pomoc otrzymała od „wroga”, a ze strony pobratymców spotkała się z pogardą i przemocą, czy z zapisków Juvena, o tym jak najpierw wyżynają wszystkich jak leci, ale potem się pomodlą). Opowieść jest jeszcze na wczesnym etapie, więc niestety czytelnik musi mi uwierzyć na słowo, że to wizja zamierzona i planuję stopniowo ją rozbijać i pokazywać jak bardzo spaczona jest perspektywa niektórych ludzi i skąd to się bierze.

      Coś chyba spieprzyłam w scenie w Mer Uven. Zabrakło chyba trochę wyjaśnień, dziewczyna, która akurat składała kwiaty dla walczących, miała raczej stanowić wyjątek. Ludzie składali kwiaty, żeby uczcić pamięć poległych cywilów, a za te śmierci obwinia się powstańców, nie Imperium. Bardzo fajnie, że mi zwróciłaś na to uwagę, bo mam chyba pomysł jak to rozwiązać.

      Dziękuję pięknie za ocenkę i jeszcze raz przepraszam, że tak późno odpisuję. :) Mam nadzieję, że komentarz nie jest za bardzo chaotyczny, starałam się odnieść do wszystkiego, chyba że wytknięty błąd był na tyle oczywisty, że nie ma co z tym polemizować, tylko siedzieć cicho i poprawiać.
      Dzięki jeszcze raz i pozdrawiam!

      Usuń
    2. Nie szkodzi, nie ma przecież przymusu, żeby odpisać teraz-zaraz. :P

      E tam, błędów było na tyle mało, że nie było to męczarnią żadną, poza tym tekst był na tyle przyjemny, że dość szybko się czytało.

      Co do sceny w karczmie - nie mówię, że jest zła. Czasem można uciec się do sztampy, ale ciekawie ją zaserwować i też będzie okej.



      Co do katastrofizacji: to zależy, czy faktycznie cała powieść będzie ciągnięta w tym tonie, czy potem gdzieś pojawią się jakieś małe zwycięstwa itp. Bo na razie jest okej, po prostu zwróciłam uwagę na fakt, ale na dłuższą metę może być po prostu męcząco. Ale wierzę, że nie będzie. ;)

      Jakbyś potrzebowała szybko sprawdzić coś odnośnie średniowiecza, to służę pomocą, przewertowałam trochę książek na ten temat i wiążę z tym swoją dalszą "karierę" naukową. W razie czego mogę podsunąć odpowiednie pozycje literatury lub odesłać do czegoś rzetelnego w Internecie.

      Emerytury - może po prostu przeszejść w stan spoczynku, zrezygnować ze służby, takie tam.

      No właśnie co do Evana to liczę na to, że dasz wkrótce bohatera poznać przez jego działania, nie przez to, jak widzą go znajomi, bo to zawsze sprawia mylne wrażenie (ale nie mówię, że to źle! Po prostu czytelnik jeszcze nie miał okazji poznać Evanathiela, że się tak wyrażę, osobiście).

      " Mam z tym rozdziałem dokładnie ten sam problem. Te bodajże cztery stronki płodziłam w ogromnych bólach i co bym nie robiła, i tak mi się nie podoba. " - moja rada: zostaw tak, jak jest, dopiero jak faktycznie przyjdzie Ci myśl na to, jak to ogarnąć, wtedy się tym zajmij. Nic na siłę. :)

      Co do wizji zamierzonej i wierzenia na słowo: jasne, czytelnik zawsze musi trochę pisarzowi zaufać, w czytaniu zawsze się wszystko rozjaśnia, problem blogowych opek polega na tym, że często mamy, jak u Ciebie właśnie, do któregoś rozdziału napisaną powieść i dalej trzeba czekać, żeby to się rozjasniło. To jeszcze nie książka i nie można przeczytać wszystkiego od razu z takim "ahaaa, no faktycznie", tylko czasem czytelnik snuje nie do końca mądre domysły. :P

      Komentarz nie jest chaotyczny. :) Dzięki za odzew!

      Usuń
  2. O, to jeśli będę potrzebowała jakiejś konsultacji w sprawie średniowiecza to się chętnie zwrócę. Niestety większość mojej wiedzy z tego okresu pochodzi u mnie z książek beletrystycznych, a wiadomo, że z tym różnie bywa. Staram się oczywiście sprawdzać, kiedy mam jakieś wątpliwości, ale czasem, tak jak z tymi okiennicami, uznaję coś za oczywisty element wystroju i o tym nie myślę.
    "Co do wizji zamierzonej i wierzenia na słowo: jasne, czytelnik zawsze musi trochę pisarzowi zaufać, w czytaniu zawsze się wszystko rozjaśnia, problem blogowych opek polega na tym, że często mamy, jak u Ciebie właśnie, do któregoś rozdziału napisaną powieść i dalej trzeba czekać, żeby to się rozjasniło." Ano właśnie, i do tego zdaję sobie sprawę, że jednak jak ktoś już sobie zada trud kupienie/wypożyczenia książki, to zwykle przeczyta do końca, a blogaska łatwiej jest porzucić, jest coś się w nim nie podoba. Stąd moja potrzeba tłumaczenia się, że "spoko, tak ma być", bo nie chcę odstraszyć tych nielicznych czytelników, którzy jeszcze wytrwali. :D Snucie domysłów jest jak najbardziej mile widziane. :)

    OdpowiedzUsuń