Witam szanowną ofiarę
autorkę Degausser, wszystkich czytelników oraz inne zbłąkane dusze. Czas zacząć
pełną parą przygodę z blogaskami. Zapraszam do lektury i późniejszej dyskusji.
Miejscówka
przyzywającego: Dwukrotnie martwi
Przedwieczny: Ryszard Rwie Serce
I Martwi raz
a niedobrze
Jeden z nich
leżał z wyciągniętymi nogami pod opuszczoną Škodą, oparty o lśniącą w świetle
księżyca felgę sflaczałego koła [...] – http://so.pwn.pl/zasady.php?id=629431 krótko, zwięźle i na temat, czemu Škoda pisana wielką
literą jest niepoprawna. A tak przy okazji…
https://answers.yahoo.com/question/index?qid=20110220043946AAFPnVY ;)
https://answers.yahoo.com/question/index?qid=20110220043946AAFPnVY ;)
Mimo wszystko
każde z nich było o wiele spokojniejsze niż za dnia, kiedy mogły dostrzec
wspinające się po drzewach wiewiórki czy ptaki latające nad ich głowami. Noc
nie dostarczała wielu bodźców [...] – A co z
nocnymi stworzeniami? Dlaczego zombiaki nie mogły ich dostrzec? Taka pełnia na
przykład dostarcza sporo światła, powiedziałbym, że wystarczająco dużo, by
zauważyć ruch. Skoro działa połączenie nerwowe z mózgiem i same oczy też
działają, czemu ich wzrok nie miałby adaptować się do warunków? Oczywiście,
widoczność nie jest tak dobra jak za dnia, ale też bez przesady. A nawet jeśli
to nie zmysł wzroku ich prowadzi (choć sugerujesz, że oczy mają sprawne i używają
ich), to nadal – zwierzątek nocnych nie brakuje, tak samo głupich ludzi.
[...] dzięki
czemu część zombie popadała w przerażająco spokojny stan, który
wykorzystywaliśmy zazwyczaj wtedy, gdy kończyły się nam zapasy papieru
toaletowego. – Szelest
folii to żaden bodziec? ;) I, jak wyżej, kwestia wyczulenia na bodźce wzrokowe
vs słuchowe.
Cokolwiek mogło
poruszyć tamtymi krzakami: powiew wiatru, szarpiący się po drugiej stronie
kąsacz, a może jakieś małe, zbłąkane i cholernie głupie zwierzę z pragnieniem
śmierci. – A jednak, nie było wcale
bezpieczniej, skąd więc pomysł nocnych eskapad? W dodatku, jak piszesz w
kolejnych rozdziałach, zombie reagują bardziej na hałas niż na ruch, więc wśród
nocnej ciszy w sumie łatwiej przykuć ich uwagę.
[...] pieniądze
stały się tylko przyprawiającym o niesmak wspomnieniem. – W kolejnych rozdziałach dowiadujemy się, że ludzie
wciąż żywią nadzieję, że to przejściowa sytuacja, dlaczego mieliby traktować
pieniądze, jakby miały się więcej nie przydać?
kontynuując
trawienie ostatek woskowej świecy – ostatków
[...] pełna
obaw twarz wbiegającego po schodach taty i nieobecna twarz
bezczynnie siedzącego na kanapie taty następnego ranka. – Zbędne powtórzenia.
[...] dlaczego
podeszłam do niego na porządku dziennym i dlaczego musiałam zmuszać się, by w
ogóle o nich myśleć. – Można
przejść nad czymś do porządku, coś może być na porządku dziennym, zrobiłaś z
tych dwóch wyrażeń totalny miks. http://obcyjezykpolski.strefa.pl/?md=archive&id=359
Psia krew,
nawet mógłbyś zrobić sobie z mojego domu melinę ze striptizem, w której tak
chętnie przesiadywałeś jeszcze dwa tygodnie temu… Co, myślałeś, że nie wiem? – Yyy… tak przed nosem żony, córki i córki gospodarza
oraz żyjących jeszcze Sinclairów? James ani nikt inny nijak nie zareagował
wcześniej i pozwalał na takie ryzyko, by ten przyniósł do domu zarazę? Btw, psiakrew
piszemy łącznie. http://sjp.pwn.pl/lista.php?co=Psiakrew
Stąd do Durango
jest jakieś osiemnaście godzin jazdy najkrótszą trasą, przy starych warunkach
drogowych… Gdybyśmy wyjechali w zeszłym tygodniu, jak planowaliśmy, pewnie
dotarlibyśmy tam wczoraj albo nawet przedwczoraj. – Ja tam się nie znam na korkach w mieście duchów, ale
czy rozciągnięcie 18 godzin do kilku dni jest realne? Nawet jeśli ulice są
zawalone, to chyba nie aż tak strasznie, żeby gdzieś tam nie dało się spróbować
chodnikiem, poboczem, czy nawet po trawniku. Policja też ich nie zatrzyma za
przekroczenie prędkości. Jeśli muszą jednak objeżdżać miasta… przez inne
miasta, skąd myśl, że nie zapchane? Nie można wiecznie jechać przez las,
benzyna z nieba nie spada. :P
Kim jest
tajemnicza Sasha z twojego dopisku na końcu rozdziału? Czy to imię głównej
bohaterki? Czemu poznajemy je tak ni z gruszki, ni z pietruszki? ;)
II Śmierć i
zmartwychwstanie
Miejmy
nadzieję[...] – Wild dialog
z czytelnikiem appears!
Jeżeli nie dała
broni Shawnowi – który strzelał dość dobrze, choć czasami za bardzo ponosiły go
złe nawyki wyrobione przez gry wideo – prawdopodobnie nie mieli z niej zbyt
wiele pożytku. – Poproszę o
przykład takiego złego nawyku. Zdaje się, droga Degausser, że sama strzelasz,
zarówno w przestrzeni wirtualnej, jak i naprawdę. Mnie też się zdarza, przez co
nie mogę sobie wyobrazić, jak można łączyć te dwie czynności. Ale nie musimy
mieć takich samych doświadczeń, więc liczę na jakieś uzasadnienie z twojej strony.
Poza tym… albo bystrzaki – matka z narzeczonym – wyjechali na wakacje już w
czasie epidemii, albo nie mają nawet nabojów do tego miniaturowego pistoletu.
Coś mi podpowiada, że nie zrobili zapasów.
Naturalnie
przyszło mi unikanie kontaktu wzrokowego [...] – Cóż mogę rzec, noc zapewne temu sprzyjała.
sprawując
panowanie nad sobą – Nie jest to
zbyt przekombinowane jak na słowa padające z ust osiemnastolatki? Czy nie
naturalniej byłoby panując nad sobą?
– No ale tam
jest za ciepło na jeansy. [...] – Wolisz, żeby było ci za ciepło, czy może żeby
zombie zrobił sobie przekąskę z twoich nóg, hę? – Solidny, hamerykański jeans, niemiecka myśl
techniczna, +50 do zbroi, żaden nieumarły się nie przegryzie!
Z wysiłkiem
wpakowałam się do oświetlonego przydymionymi światłami kampera, a jego
eleganckie wnętrze zdumiało mnie na tyle, bym na jakiś czas nie tylko
zapomniała o dźwiganym ciężarze, ale i chwilowo nie zwróciła uwagi na fakt, że
przez żywe trupy cały samochód lekko kołysał się na boki. Tak jak większość
przyziemnych ludzi, kojarzyłam domy na kółkach z przyprawiającym o mdłości
smrodem benzyny, twardymi siedzeniami i obskurnym, tanim wyposażeniem, więc
zupełne przeciwieństwo tych oczekiwań było małym szokiem. Po prawej naprzeciwko
siebie stały dwie wyglądające na bardzo wygodne kanapy z białą tapicerką, a
między nimi przytwierdzony do podłogi stół z lśniącego, lakierowanego drewna.
Po lewej rozciągał się krótki rząd wąskich półek mających spełniać rolę
miniaturowej kuchni, a naprzeciwko umieszczono wypolerowaną na błysk lodówkę,
nad którą wbudowano piekarnik wielkości przeciętnej mikrofalówki. //
Przeszliśmy przez niewielką, ale zdecydowanie nie ciasną łazienkę z toaletą,
kabiną prysznicową i umywalką z lustrem, by wejść do sypialni. Kiedy obok
dwuosobowego łóżka na drewnianym podwyższeniu zauważyłam ułożone butelki z
wodą, zorientowałam się, że wciąż coś dźwigałam. – Mujborze, oni się ładują do autobusu przegubowego?
Ściślej mówiąc,
był to jedynie opuszczany materac. Materac, który być może zniszczył mi światopogląd. – Że co?
[Ojciec]
przestrzegł mnie, bym unikała głównych dróg, zawsze wybierając te boczne i
najmniej używane, nawet gdybyśmy mieli stracić przez to mnóstwo czasu, jadąc
naokoło. – Bo, w razie gdyby nawalił
samochód, będziemy mieć pretekst do urządzenia sobie małej szkoły przetrwania.
Ile to kilometrów na piechotę będą musieli pokonać, by mieć w ogóle możliwość
skraść jakiś samochód?
Gdy się
zmieniliśmy, ojciec najwyraźniej przeniósł swoją poradę na wyższy poziom –
znajdowaliśmy się w środku lasu, z coraz mniejszą szybkością brnąc przez
błotnistą, wyjeżdżoną przez samochody ziemię. Prędko zrozumiałam frustrację
ojca – na naszej drodze leżało przewalone drzewo o potężnym konarze, skutecznie
uniemożliwiając dalszy przejazd. – Jeśli ojciec
nie wywiózł swojej córki w celu pozbycia się dodatkowej gęby do wyżywienia, to
już nie wiem, co nim kieruje, by się wpieprzać do lasu, wiedząc, że nie będzie
mógł nic zrobić, kiedy w pobliżu… nie chcę nawet liczyć, ilu kilometrów, nie
będzie kolejnego auta do ukradnięcia, jeśli minivan zawiedzie. Nawet jeśli
zombiaki nie dotarły do tej pory na odludzia, skąd pewność, że zaraza nie
dotknęła zwierząt? My naprawdę mamy do czynienia z byłym członkiem SWAT-u?
– Co zrobimy z
tym drzewem?! – Po co ten
wykrzyknik na końcu? http://so.pwn.pl/zasady.php?id=629840
Siwoczarna
bródka otaczała usta rozciągnięte w kpiarskim, nieprzyjemnym uśmiechu,
odkrywającym zaniedbane, pożółkłe od wieloletniego palenia papierosów zęby
mężczyzny, który otaksował wzrokiem mnie i Jessie od góry do dołu. – Skąd Sasha wie, że zęby pożółkły od wielu lat
palenia? To nie jest narrator wszechwiedzący.
[...] podał
ojcu nowiusieńką siekierę, a zaraz potem wyjął kolejną, tyle że oblepioną
ciemnoczerwonymi, ohydnymi fragmentami ludzkich flaków [...] – A skąd Sasha wie, że to ludzkie flaki?
Nieskromnie
stwierdziłam, że musiał patrzeć wprost na mnie, ale nie mogłam być tego pewna,
jako że na jego nosie spoczywały przeciwsłoneczne Ray-Bany. – Ojciec-policjant zachowuje się, jakby był w
sytuacji zagrożenia życia, bohaterka widząc jego ostrożność, stwierdza
*nieskromnie*, że drugi obcy się nią interesuje. Dodatkowo: z ray-banami jak ze
škodą, ta sama reguła, małe litery.
Dwudziestoparolatek
wydawał się być w wyśmienitym humorze, tak bardzo niepasującym do
rzeczywistości, którą żyliśmy od ponad miesiąca. – Ale obojętność Jessie spędzającej czas między tv a
komputerem była jak najbardziej adekwatna i jakoś szczególnie nie zastanowiła
Sashy.
– Musiałem,
rozumiesz, stary. [...] Stary. Ojciec nienawidził, gdy ktoś go tak nazywał, i
wcale mu się nie dziwiłam. Sama nie potrafiłam ścierpieć Shawna wiecznie
wołającego na mnie „młoda”. – Jaki
angielski odpowiednik skrywa polskie stary i kto miałby się tak zwracać
do ojca Sashy?
Wiedziałam, że
w czasie jazdy wypiłam naszą ostatnią butelkę wody, więc skierowałam się ku
kempingowcowi Millerów [...] – Cała
woda w kamperze? Plan zabezpieczenia się w razie ucieczki Eda Millera szlag
trafił.
A zombie, jak
to zombie, polegały najbardziej na słuchu i zawsze kierowały się w stronę
hałasów, nawet jeżeli nie mogły mieć one nic wspólnego z ludźmi. – To już nie ruch? Przeczysz spostrzeżeniom z
pierwszego rozdziału.
Czy ja naprawdę
myślałam, że zombie będą szły drogą?... – A,
przepraszam bardzo, co sobie myślał ojciec walczący z zombie służbowo?
III Człowiek
człowiekowi wilkiem…
[...] czy w
lesie zostały jeszcze jakieś zombie. Nic. Byłaby to słodka, wręcz anielska
cisza… gdyby nie odgłosy naciągania i wymiotów. – Byłbym poważnie zaniepokojony, gdyby w lesie
panowała cisza.
[Pistolet]
błyszczał w mocnym słońcu, ale mimo wszystko nawet stąd mogłam dostrzec
wygrawerowany wzdłuż zamka napis: // BERETTA 92FS CUSTOM CARRY FOR MARLOWE //
COMPACT L – CAL. 9mm Para. – Nie mam
specjalnie dobrego wzroku, ale mimo to wydaje mi się, że nawet bohaterka bez
żadnej wady wzroku musiałaby stać bardzo blisko napastnika, żeby to odczytać,
zwłaszcza, kiedy gnat odbijałby światło, a na nim samym zmieszczono taką
litanię.
– Dobra,
dokończycie robotę z drzewem i puszczę was wolno – powiedział, a kiedy
zbliżyłam się do niego, by coś powiedzieć, westchnął. // – Jaką mamy gwarancję,
że za nami nie pojadą? – spytałam cicho, chociaż tak naprawdę wcale nie
myślałam, że byliby na tyle głupi, by to zrobić. – Nie lepiej opróżnić im bak,
w końcu mamy jakiś pusty kanister… No i moglibyśmy zabrać im jeszcze jakąś
broń, jeżeli mają, bo przecież dalej będą napadali innych ludzi… // – Chcesz,
żebym zostawił ich na jakimś zadupiu bez niczego? // – Wiesz, że nie mieliby
żadnych oporów, żeby nas tak zostawić, poza tym właśnie to planowali. Pewnie jak
zajrzymy do ich bagażnika, będą mieli jakieś puste kanistry, zobaczysz.
Siekiery niespecjalnie są nam potrzebne, możemy im zostawić jedną, albo obie… – Na wszystkie macki Cthulhu, to jest opko adresowane
do bardzo młodych odbiorców, gdzie koniecznie, koniecznie dziecko musi być
mądrzejsze od dorosłego i to ono dopiero wpada na rozwiązanie albo doradza coś,
na co dorosły sam by nie wpadł? Spoko, nie mam nic przeciwko, ale wtedy
wylatują wszystkie rzygi, zajebistości i insze kwiecie. Jeśli nie taki był twój
zamysł, to szepnę ci, Mary Sue wyłazi z tej – podobno – zwyczajnej dziewczyny.
Do tego zbędny przecinek przed albo.
Jeżeli mają
amunicję albo jeszcze jakąś broń, bierz je do siebie. – James, halo, tu ziemia, dwa rozdziały temu
podzieliłeś obawy córki, czy Ed aby nie ucieknie, jeśli będzie miał sposobność,
a teraz chcesz mu wsadzić do samochodu całą broń. Wystarczy już, że ma ze sobą
cały zapas wody. Jak się dowiadujemy z rozdziału piątego, broń z amunicją
magicznie przeniosła się do minivana, którym jechali Wilcoxowie, i stamtąd też
ją skradziono.
Nie wiedziałam,
co o tym sądzić. Z jednej strony nie chciało mi się wierzyć, że cały kontynent
został zajęty przez zombie, bo wszystko zaczęło się u nas, w Stanach
Zjednoczonych, więc Kanada na pewno błyskawicznie zamknęła granice, ale mimo
wszystko nie mogłam pozbyć się świadomości, jak łatwo różne choróbska
rozprzestrzeniały się po świecie w filmach, cholera!, nawet nie tylko w
filmach. Motory, samochody, statki i samoloty – wszystkie mogły transportować
zarażonych ludzi, nie wspominając o tym, że istniała możliwość, że wirus – czy
cokolwiek to było – roznosił się nie tylko przez ludzkie ugryzienie… – Słuszną uwagę poczyniła Sasha. Trudno było to
wykoncypować jej ojcu walczącemu z zagrożeniem na co dzień, kiedy to postanowił
wybrać się do lasu? Jaką mógł mieć pewność, że zwierzęta, nawet jeśli nie
chorują, nie są czasem nosicielami? Swoją drogą, jak widzisz to zamykanie
granicy przez Kanadę? Co do statków i samolotów, możesz spać spokojnie –
pasażerowie zostaną zatrzymani przez odpowiednie służby. Gorzej z północnym
sąsiadem Stanów Zjednoczonych, wzdłuż granicy nie ma żadnego ogrodzenia. O ile
oficjalne przejścia graniczne mogą blokować migrantów, tak zombiszcza mogą się
spokojnie przemieszczać wraz z fauną leśną.
– Wydaje mi
się, że nie robili tego pierwszy raz – mruknął ojciec, trochę brzmiąc tak,
jakby mówił sam do siebie. – Zanim się obudziłaś, mijaliśmy jakiś domek, ale
nie pamiętam, czy stał pod nim ich samochód…
– Może
zaparkowali tak, żeby nie było go widać z drogi – zauważyłam. – A że być może Irlandczycy zszabrowali rovera tak
samo jak bohaterowie kampera dla Millanów, to już nikomu do głowy nie
przyjdzie.
Kiedy
odjechaliśmy, odetchnęłam z ulgą, nagle przytłoczona wszystkim, co się
wydarzyło. Racja, nie uważałam, że mężczyźni, którzy pojawili się na tej drodze
znikąd, będą przyjaźni i bezkonfliktowi jak kucyponki tańczące na tęczy, ale
nigdy w życiu nie pomyślałabym, że faktycznie pogrożą ojcu bronią z zamiarem
zabrania każdej wartościowej rzeczy, jaką posiadaliśmy. – Trwa apokalipsa, a szabrownicy jadą okraść
przypadkowy wóz w lesie.
Każda Beretta
jest po prostu przepiękna, nie to, co mój matowy pistolet, i najzwyczajniej w
świecie żałowałam, że niezbyt dobrze leżała w niedostatecznie dużej dłoni. – Cudem zyskujesz przewagę nad napadającymi cię
ludźmi. Co robisz? Zachwycasz się gnatem. A oni w tym czasie powinni wywinąć
jakiś numer.
Chociaż w
dalszym ciągu uważałam tatową teorię „maks dwóch tygodni” za mało
prawdopodobną, nie zamierzałam narzucać mu swojego zdania, nie wspominając, że
było bardziej… hm, przygnębiające. – Sam nie
wiem, co gorsze. Smarkula zamknięta miesiąc w domu, upierająca się, że wie
lepiej, czy nie biorąca w swoim zadufaniu nawet pod uwagę tego, że ojciec nie
jest szczery. Czy, do nędzy, nikt nie potrafi wyciągnąć wniosków z tego, że
trafiają na same miasta duchów (i zombiszczy)?
Słowo harcerki. – A nie skautki tak czasem?
[...] w
niedalekiej odległości za nami majaczyła się beżowa plama postawnego kampera. – Bez się. I, jak bezczelnie twierdzi słownik
języka polskiego, postawny oznacza wysoki, dobrze zbudowany. Nie
wspominałaś, że w opowiadaniu będą Transformersy.
Uśmiechnęłam
się. Wysrane* zombie… // * Wysrany – u nas mówi się tak na kogoś, kto
jest sępem i nie chce się z kimś czymś podzielić. Beta odradzała użycie tego
słowa, ale tak rozśmieszyła mnie wizja ludzi, którzy nie są ze Śląska i nie
rozumieją, co to słowo mogłoby niedosłownie oznaczać, że po prostu musiałam
zostawić. – To ni ma śląski, to je cysorski,
to zrozumieją yno ci stela.
Kiedy już
sprawdziliśmy cztery parterowe mieszkanka, a wszystkie minięte drzwi okazały
się zamknięte na cztery spusty, zastanowiłam się, po jaką cholerę ludzie w
ogóle zamykali swoje mieszkania, skoro sytuacja zmusiła ich do wyniesienia się
jak najdalej stąd. – Biedacy, nie
mogą kraść. Rozumiem, że swój dom zostawili otwarty na oścież?
Pierwszego z
nich [ojciec] zabił dopiero wtedy, gdy wyciągnięte blade rączki zdążyły musnąć
jego przedramię. Obyło się bez filmowego wytryśnięcia ciemnej krwi, jakiej się
spodziewałam, a martwy bliźniak padł, ciągnąc brata za sobą na podłogę. Kiedy
chłopczyk wyplątał się z różańca, chwycił ojca za but i spróbował zatopić w nim
zęby, ale celny kopniak prosto w głowę skutecznie zdezorientował go do czasu,
aż ojciec wbił mu nóż w czaszkę po samą rękojeść. – Uch, wybacz, ale to nie jest takie proste.
Próbowałaś kiedyś, nie wiem, dziabnąć taką kość z wołowiny?
Filozoficzne
rozważania, czy można zabić coś, co już raz umarło, postanowiłam zostawić na
później. // – Rano przeszukam to mieszkanie, może znajdę coś przydatnego. Teraz
mi się nie chce – powiedział wolno, ziewając. – Chodźmy dalej. – Mujborze… Czy ja nie czytam przypadkiem jakiegoś
przydługiego dowcipu o milicjancie i legendarnej inteligencji wykonawców tego
zawodu?
– Istnieje
możliwość – mówił cichym, zmęczonym głosem – że one się uczą. I to nie tylko od
siebie nawzajem, bo niby czemu miałyby nie przejmować po nas pewnych zachowań? – Czy to ten sam James, który podczas pakowania
rzeczy do samochodu poczynił uwagę, żeby mimo wszystko mieć się na baczności,
bo zombie mogą zacząć kombinować?
Odpowiedź
wycisnęłam z siebie tak szybko, że nawet nie zauważyłam czegoś, co jeszcze
wczoraj stanowiłoby mały krok dla ludzkości, ale wielki krok dla Jessie. Pierwszy
raz słyszałam, jak wypowiedziała to słowo [zombie] na poważnie. // Otworzyłam
usta, żeby coś powiedzieć, ale prędko je zamknęłam, mając nadzieję, że Jessie
niczego nie zauważyła. Pokręciłam głową – nikt teraz nie potrzebował mojego
gównianego nastawienia. „Hej, cieszę się, że wreszcie zauważyłaś trupy łażące
po ulicach!” nie brzmiało najlepiej, ale to właśnie to, co ślina przynosiła mi
na język za każdym razem, kiedy popatrzyłam na Jessie. – Nie rozumiem relacji pomiędzy dziewczynami. Mam
wrażenie, że Sasha albo wykazuje nadopiekuńczość względem Jessie, albo totalną
pogardę, a oba zachowania sprowadzają się do jednego: Sasha uważa ją za słabszą
i głupszą, po prostu gorszą. Jak to, co łączy dziewczyny, mogło zostać nazwane
przyjaźnią?
IV …a zombie
zombie zombie
a szyba
zaparowała się od ciepłego oddechu – Sama na
siebie nachuchała i sama się zaparowała.
Po tym, jak już
obie wzięłyśmy prysznic, chciałam poślęczeć jeszcze przy oknie w sypialni, skąd
miałam widok na radiowóz, a później przy salonowym, z którego mogłam obserwować
samochody, ale marudząca Jessie przekonała mnie, żebym od razu się z nią położyła.
W gruncie rzeczy przez pół godziny gadałyśmy o różnych głupotkach, nie obyło
się bez wspominania szkoły i wspólnych znajomych, a potem – kiedy wreszcie
zasnęła – ostrożnie wstałam z łóżka, żeby ostatecznie móc zająć się tym, na co
miałam ochotę. [...] [ojciec Pewnie nie pochwaliłby mnie za marnowanie nocy na
obserwowanie spokojnej ulicy. [...] Potarłam kark, trochę żałując, że nie
obstawałam za swoim i dałam Jessie namówić się na szybsze pójście spać. Gdyby
nie to, mogłabym spokojnie wysiedzieć przy oknie przynajmniej godzinę, a tak
już czułam się zbyt zmęczona, żeby oczy same mi się nie zamykały. – Kiedy ostatni raz gadała z przyjaciółką, że
ślęczenie przy oknie wydaje jej się ciekawszym zajęciem? Zdawać by się mogło,
że miały sobie wiele do powiedzenia.
[...]
zauważyłam zastanawiający brak aut innych niż kamper i minivan, którymi tu
przyjechaliśmy. Z tego, co tata mówił o naszym mieście, w niektórych
dzielnicach jezdnie były zapchane do tego stopnia, że musiał przechodzić po
maskach samochodów, żeby w miarę szybko przedostać się na drugą stronę… A
tutaj? Nic, pustki. Za zakrętem też stał tylko radiowóz, z kolei w pobliżu
nigdzie nie widziałam żadnego innego auta. // Odkrycie tej rewelacji zdołało
mnie trochę rozbudzić. // Hm, może właśnie dlatego tata zdecydował się wjechać
do miasta. Jeszcze niedawno sam mówił, że nie warto się do nich pchać, bo nie
dość, że więcej tu zombie, to jeszcze nie da się spokojnie przejechać [...] – A skąd James to wiedział, tłukąc się po lasach?
Może on nie pracował jako policjant, tylko wróżbita? Od rzucenia pracy minęły
całe dwa tygodnie plus jeszcze parę dni od wyjazdu z domu rodzinnego, to szmat
czasu, wiele rzeczy mogło ulec zmianie.
Jeżeli wtedy
też mrugnęło, nie ma siły, żebym mogła to zobaczyć z bramy kamienicy. [nieco dalej w rozdziale:] Stąd nie miałam widoku
na niebo, jedynie na wąską uliczkę między tą kamienicą a kolejną, chociaż i tak
nie mogłam wiele zobaczyć ze względu na brudnoczerwone schody pożarowe. Mimo
wszystko wyglądało na to, że dzień był słoneczny. – Weiser jest na Google
Street View. Proszę, wskaż mi, gdzie tam znalazłaś takie ustrojstwo. W ogóle to
po jakim budynku łazili wcześniej, kiedy zombie zaczaił się na Jamesa? Tam są
prawie same domki.
Tatowa kurtka
zniknęła z oparcia rogówki, która wciąż zastawiała drzwi, rolety w oknie na
powrót zostały opuszczone, a fotel spod parapetu odstawiony na miejsce. [...]
Gdzie mógł podziać się ojciec? – Jeśli zabrał
kurtkę i wyszedł, a rogówka nadal była przystawiona do drzwi, to zapewne się
dokądś teleportował.
Spotkani w
lesie faceci od razu podążyli naszym śladem, a potem próbowali nas okraść [...] – Powiedziałbym, że z tamtej sceny jasno wynika, że
przyjechali, powalczyli z zombie wraz z Jamesem, po czym próbowali okraść
bohaterów. Żadnego „podążania” w międzyczasie.
Z drugiej
strony nie wiedziałam, jak ważny dla ojca był Dust. – Po spędzeniu tylu godzin w domu Jamesa i opiece nad
jego córką, faktycznie, trudno powiedzieć.
[...] ale na
jak długo tu faktycznie zabawił? – Bez na.
Już miałam się
odwrócić, kiedy zauważyłam leżący niedaleko portfel. Wyglądało na to, że zombie
musiał go zgubić po drodze do śmietnika. Niepewnie podniosłam go i otworzyłam,
a gdy zobaczyłam zdjęcie maleńkiej dziewczynki, od razu tego pożałowałam.
Potrząsnęłam głową, próbując skupić wzrok na dowodzie osobistym. – Serio, dopiero portfel dał jej do myślenia, że to
jeszcze niedawno byli normalni ludzie z normalnymi rodzinami? Nie mówię, żeby
robić z opka ciężki dramat psychologiczny, ale ta pani w nocy na własne oczy
widziała, jak ojciec zabija bliźnięta. Nie do końca świeże, ale wciąż
wyglądające jak dzieci. Poruszył ją dopiero widok samobójcy. Jakoś mi się to
wydaje nie do końca spójne.
Nie chciałam go
tu zostawiać. [...] Po jakimś czasie wreszcie do mnie podszedł, najwyraźniej
udało mi się go przekonać, że nie jestem kimś, kogo powinien się obawiać.
Obwąchał moją wyciągniętą rękę z poświęceniem, jakby szukał w niej smakołyka, a
później otarł się o nią pyszczkiem, chyba zaznaczając teren. – A teraz mowa o kocie, którego Sasha z ojcem
uwolniła podczas nocnej eskapady. Parę zdań wcześniej zastanawiała się, czy
zwierzęta mogą być nosicielami, ale kto by się przejmował.
V Serio-serio
martwi
Ciepłe ciałko
kota przyciśnięte do mojej piersi sprawiało, że czułam się trochę lepiej, ale
mimo wszystko – to głupie, wiem – łzy zebrały mi się w oczach, bo zrozumiałam,
że rozczarowałam ojca. – A jakiej
reakcji ojca się spodziewała?
– Mam tego dość
– powiedział, nie spuszczając wzroku z Eda. W ręce ściskał skórzaną kurtkę,
która jeszcze w nocy uratowała mu życie. – Mam ciebie dość. Powiedz mi, czy z
tobą jest coś nie tak? // – Nie pozwalaj sobie – wymamrotał w odpowiedzi
Miller. Mówił cicho, może nawet trochę niepewnie, co tak gryzło się ze
wszystkim, co widziałam w nim jeszcze trzydzieści sekund temu. – Nie będziesz
mną rządził – dodał już głośniej. – Chyba daruję
sobie cytat na pół strony, ten fragment powinien wystarczyć. Chwali się ojca,
że reaguje adekwatnie do sytuacji, to bardzo sensowne i logiczne rozwiązanie,
ale zgrzytają mi niemiłosiernie dialogi. To nie są piątoklasiści, tylko dwóch
dorosłych facetów. O ile takie słowa z ust prostackiego Eda przejdą, tak nie do
końca pasują mi do Jamesa. Popracuj trochę nad ożywieniem tego szkieleciku
konkretnej, przełomowej (?) sceny, a będzie dobrze.
[...] mógł ufać
Millerowi i wszyscy widzimy, jak to się skończyło. [...] Wykonam każde jego
polecenie co do joty. Jeżeli zechce, żebym siedziała cicho, będę trzymać gębę
na kłódkę, jeżeli każe uciekać, ucieknę. – Ni z
gruszki, ni z pietruszki wstawiasz w tym rozdziale czas teraźniejszy.
Zawahałam się z
ręką na klamce, ale w końcu weszłam do mieszkania. Prosto w nozdrza buchnął mi
smród rozkładających się ciał, a żołądek podszedł do gardła w momencie, kiedy
tylko popatrzyłam na mężczyznę, który musiał popełnić samobójstwo. – Patrz, a w nocy nie śmierdziało.
Otarłam nóż o
piżamę jednego z bliźniaków, podniosłam się z kucek, podtrzymując się ściany
[...] – Jedno się zdecydowanie
wystarczy.
– Pełny –
mruknął. Czyli dodatkowo mieliśmy dziesięć dziewięciomilimetrowych naboi, które
nie pasowały do pistoletu ojca, ale do Glocka już tak. – Ale chyba zapomniałaś,
że zostawiłem ją w aucie. // – Schowek też sprawdzili? // – Tak. – Heheszki, a prowiantu czasem nie zabrali? Czy też
zapasy były tak ubogie, że wtaszczyli wszystko do tej prowizorycznej noclegowni
(a teraz zostawili Millerom w prowizorycznej noclegowni)?
– Nie wiemy,
gdzie jest lokalny sprzęt z bronią – Rozumiem, że
chodziło ci o sklep.
– A co z
zapasami, które były w kamperze? // – Nawet nie próbowali się do nich dostać –
odpowiedział. – Wiedzieli, że taki samochód będzie miał sprawny alarm, nie to,
co stary minivan. – Nie wierzę,
czyli jednak dali Millerom całe zapasy żywności?
Miałam
wrażenie, że wszystko znów zaczynało dziać się trochę za szybko jak na mój
gust. – Ale co się nagle zaczęło dziać?
Zza zakrętu powoli wychodził zombiak, sztuk jeden, a ojciec powiedział, że
widział supermarket z pełnym parkingiem. Akcja gna na łeb, na szyję.
Przypomniało mi
się, że tata jak zwykle zapomniał butelki na dachu samochodu, także z
przyzwyczajenia już trochę nieświadomie otworzyłam okno i sięgnęłam przez nie,
po omacku odnajdując znajomy kształt. – http://poradnia.pwn.pl/lista.php?id=10620
[...]
wiedziałam, do czego są zdolne, jak szybko się poruszały i co potrafiły, ale
tego samego nie mogłam powiedzieć o ich żywych odpowiednikach. – Saszko, Saszko, a o przyczajonym zombie, wyjątku od
reguły, już zapomniałaś?
– Supermarket
jest niedaleko stąd – powiedział ojciec. – Zaparkowałem trochę dalej, żeby w
razie czego nikt nie usłyszał samochodu. – Nie chcę nic
mówić, panie Wilcox, ale oznajmiłeś to swojej córce tuż przed tą dwuminutową
podróżą samochodem.
– Powiedzieli,
że mają dużo jedzenia i chętnie się z nami podzielą – odparł dostatecznie
głośno, by go usłyszeli, i popatrzył na mnie znacząco. – Co ja czytam.
So wrong on so many levels. Trudno
wywnioskować z tej sceny, czy ojciec tym hasłem chce tylko przekazać córce,
żeby wysiadła z samochodu, a oni nic takiego nie powiedzieli, czy też wierzy
lub udaje, że wierzy w te zapewnienia nowo napotkanych ludzi. Bo w ich dobre
intencje nie uwierzę za nic. Niezależnie od tego, który wariant jest prawdziwy,
żaden nie trzyma się kupy w tym postapokaliptycznym świecie. Prawdopodobieństwo
popełniło samobójstwo, nie zostawiając żadnego listu pożegnalnego.
Koniec.
A teraz
przyjemniejsza część, czyli uwagi ogólne.
Pierwsze primo,
kreacja świata zalanego żywymi trupami. Jak długo trwa epidemia? Jaka była jej
przyczyna? W jaki sposób zaraza zdążyła się rozprzestrzenić tak szybko i
pochłonąć tyle ofiar?
I o ile
czytelnik nie poznaje nawet nazwy mieściny, z której uciekają bohaterowie, tak
Weiser można sobie dokładnie obejrzeć w Internecie. Nie omieszkałem
pospacerować trochę po okolicy i miałem problem ze znalezieniem tych kamienic,
którymi tak gęsto obsadziłaś miasteczko.
Co do
chodzących zwłok, sugeruję wyznaczyć sensowne granice między tym, co zostało w
zombiszczach z człowieka, a tym, co przestało działać, i niech to będzie spójne
i logiczne, bo przykładowo w pierwszym rozdziale wyraźnie napisałaś, że to ruch
jest bodźcem dominującym, potem ciągnie się, że jednak dźwięk. Czy nieumarli
potrzebują mięsa (mózgu?), by przetrwać? Jeśli tak, jak długo są w stanie
funkcjonować bez pożywienia? A może ich żywot kończy dopiero rozpad ich
przegnitego ciała? Bardzo podobały mi się spostrzeżenia bohaterki: walczące ze
sobą zombiaki (choć na dobrą sprawę można zapytać, dlaczego ze sobą walczyły,
jaki mechanizm nimi kierował) czy też sparaliżowany, który za życia poruszał
się na wózku.
W tekście
sugerujesz, że bohaterowie wciąż wierzą, że wojsko na dniach rozprawi się z
zarazą, i ci nie zmieniają zdania nawet po minięciu opustoszałych miast.
Dlaczego, kiedy widzą wyraźnie, że niewiele żywych dusz zostało, nie napotykają
żadnego wojska/policji/strażaków/whatever, nadal twierdzą, że to nic
specjalnego, ot, zabiją kilku truposzy i tyle? Serio? Muszę jeszcze przyznać,
że plan jechania przez las wydał mi się samobójczy. W razie awarii wszyscy są w
czarnej d w kropce.
Nurtuje mnie
też jedno zasadnicze pytanie: dlaczego bohaterowie decydują się na wyjazd tak
późno? Dlaczego James postanowił odszukać byłą żonę, skoro, zdaje się, nie
darzyli się szczególną sympatią, w dodatku ona zdążyła już założyć nową
rodzinę?
Fascynuje mnie
naiwność i lekkomyślność bohaterów, to zadufanie, że znają zjawisko zombie na
wylot na podstawie… w sumie cholera wie, czego. Tak na dobrą sprawę prawie
wszyscy siedzieli w domu z zabitymi oknami przez cały miesiąc, mimo to zdają
się być ekspertami w tej dziedzinie. Prawie, bo tylko James miał styczność z
truposzami. Co i tak nie nauczyło go zbyt wiele, jak wnioskuję po niektórych
działaniach. Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że wykazują się nieprzeciętną
głupotą, zakładając, że nowa, trwająca ledwie kilka tygodni, sytuacja, to bułka
z masłem. Ciągle powtarzają, że zombie są groźne, niebezpieczne, a jak
przychodzi co do czego – oj tam, oj tam, jeszcze żaden nie próbował się
czołgać. I – właśnie! Taką uwagę poczynił James, kiedy pakowali się do wyjazdu,
czemu potem nagle urwało mu od ostrożności?
Poza tym, skoro
rozkład ciał został spowolniony, czemu tak łatwo Sashy przyszła dehumanizacja
zombie? Część z nich na pewno przypomina jeszcze ludzi. Czemu dziewczyna
wzdryga się dopiero na widok samobójcy?
Wcześniej
marzyły mi się małe eksperymenty, można by to nazwać przemożną chęcią, żeby
podzióbać zombie patykiem. – Co z ich
rozkładem, z granicą w wyglądzie między jeszcze ludźmi a już zgnilcami? Nie
wierzę, że wszyscy wyglądają tak:
Dlaczego
dopiero portfel ze zdjęciami zrodził w głowie bohaterki myśl, że to byli ludzie?
Sasha miała z pewnością dość okazji, by już wcześniej natknąć się na
“świeżego”, nic jej nie poruszyło? Absolutnie nie mówię, że ma popaść w czarną
rozpacz i emować do końca świata, ale hmm… dziewczyna zdaje się dużo bardziej
przejmować tymi, którzy zmarli, nim przeszli przemianę, niż tymi, którzy tę
przemianę wycierpieli, a teraz włóczą się po ulicach, nieświadomi, co ich
spotkało.
Czy język,
jakim posługuje się narrator pierwszoosobowy, 18-letnia bohaterka, nie jest
zbyt sztywny? To wszystko byłoby do przełknięcia u narratora trzecioosobowego,
jednak jako idiolekt młodej dziewczyny, przeładowany imiesłowami, robi się
nienaturalny i niewiarygodny. Na szczęście w okolicach trzeciego rozdziału ich
ilość spada, a narracja zaczyna wychodzić naturalniej. W piątym rozdziale znowu
zmieniasz nieco styl, tym razem zaczynasz dorzucać regionalizmy. To
dobrze, że twoje pisarstwo ewoluuje, ale wypadałoby zachować spójność w obrębie
jednego tekstu.
Ed Miller miał
być antypatyczny i taki jest, ale czy nie wyszedł przesadnie stereotypowy?
Tłuścioch z wąsem, popijający piwo i wyżywający się na żonie i córce. O samej
Heather i Jessie wiemy niewiele, póki co są, bo są. Trudno brak tych informacji
nazwać błędem, tym bardziej, że opko się dopiero rozkręca, niemniej drobne
wtręty byłyby mile widziane. Niepokoi mnie powoli wyłaniający się obraz Jessie.
Za wątła, za delikatna, za niska (!), leniwa, niewysportowana, nieprzystosowana
nijak do nowych warunków. Księżniczka na ziarnku grochu. W dość dziwny sposób
Sasha prezentuje czytelnikowi swoją najlepszą przyjaciółkę.
Zastanawia mnie
zachowanie Jamesa. Mamy „małą” apokalipsę, a on (pal sześć, że prawi kazania o
dobrych manierach dziecku, łyknę bez popity, że może jeszcze chce zachować
resztki normalności przynajmniej we własnym domu), jak na kogoś, kto się trochę
naoglądał, będąc jeszcze na służbie w czasie wybuchu epidemii, wyjątkowo dobrze
traktuje Millera. I tak sobie przymyka oko na eskapady (wszystko mu jedno, że
po domu chodzi osoba potencjalnie zarażona?) i alkohol, co tam, że zostawia pod
jego opieką trzy osoby, w tym własne dziecko, a potem nadal ma jedynie
wątpliwości, czy można mu ufać. Sprawa życia i śmierci, a on całkiem obojętnie
jest w stanie zaryzykować naprawdę sporo. Tak jakby dopiero córka mu nieco
uzmysłowiła, żeby zaczął się jednak przejmować tym gościem, który od dwóch
tygodni okupuje jego kanapę. To samo powtarza się w lesie, a potem w Weiser. Bardzo długo mu zajęło zrozumienie, że zachowanie Eda się nie zmieni.
Rozumiem łagodne usposobienie Jamesa, ale tym samym przestaję pojmować, co tak
wrażliwy człowiek robił w SWAT.
Zdradź mi
jeszcze sekret, jaki jest cel tworzenia tak irytującej głównej postaci? Muszę
przyznać, że pierwszy rozdział był całkiem bezpretensjonalny w porównaniu z
kolejnymi. Spostrzeżenia bohaterki, jej prowadzenie czytelnika do zombielandu,
czytało się lekko i przyjemnie. Nie wiem, czemu postanowiłaś z ciekawej postaci
zrobić mentalną gimbazjalistkę. Gdzieś zapodziały się trafne uwagi na temat
świata, zastąpione przez czarno-białe wyroki. Brakuje opisów, które nadają
lekkości narracji, takich jak ten z samego początku, gdzie dwa zombie walczą ze
sobą. Sasha z rozdziału pierwszego zdaje się być w dalszej części odarta z
refleksji. Machnięcie ręką po dwóch zdaniach na temat toksycznej relacji
Milllerów czy krótka refleksja nad zdjęciem z portfela to trochę za mało.
Sytuacji nie poprawia ratowanie kota. To, że zwierzęta nie „chorują”, nie
znaczy, że nie mogą być nosicielami wirusa i Sasha doskonale o tym wie, trudno
mi więc uwierzyć w aż tak ryzykowne zachowanie. Oczywiście, nie w tym rzecz,
żeby ciągle jęczeć i angstować, ale jednak zachować realizm. Muszę przyznać, że
udało ci się stworzyć jedną z najbardziej irytujących postaci, z jakimi miałem
do czynienia. Oczywiście, spora w tym zasługa takiej a nie innej narracji, ale
co Sasha pomyślała, że jest od kogoś lepsza, musiałem robić przerwę na melisę.
Najbardziej chyba oberwało się boru ducha winnej Jessie, przedstawianej zawsze
jako wątła mameja. Czemu Sasha wiecznie patrzy na nią z góry? Gdzie podziała
się ta bystra obserwatorka z pierwszego rozdziału? Trudno powiedzieć, czy o
taką kreację ci chodziło, ale prowadzenie antypatycznej postaci też musi być w
miarę sensowne, sprowadzanie jej do zadufanego w sobie chamidła bynajmniej nie
czyni jej interesującą. Młodość ma swoje prawa i tak dalej, ale dziewczyna nie
ma piętnastu lat, w dodatku znajduje się w bardzo niecodziennej sytuacji.
Obawiam się, że skoro – jak wspominałaś w komentarzach – Sasha nie ma przejść
żadnej metamorfozy i przez kolejne piętnaście rozdziałów sparklić, to
prowadzenie historii z jej punktu widzenia może odstraszać czytelników, którzy
okres dorastania mają za sobą.
Wybrałaś sobie
bardzo trudną postać do prowadzenia narracji pierwszoosobowej. Niestety, wyszło
nieco pretensjonalnie i menconco. Popracuj trochę nad nadaniem tekstu lekkości,
opis walki zombiaków z pierwszego rozdziału wypadł świetnie, oby więcej takich
scen, a mniej różnej maści teł, na których cudna hirołina lśni. Powodzenia!
Ze względu na
jedynie pięć rozdziałów wahałem się, czy w ogóle wystawiać ocenę. Na dobrą
sprawę niewiele się do tej pory wydarzyło, zarówno pod kątem fabuły, jak i
sposobu prowadzenia historii. Nie posadziłaś w tekście jakichś ekstremalnych
głupot, ale też nic szczególnie nie przykuło mojej uwagi. Póki co wyceniam
tekst na trzy, ze sporą szansą na lepszą ocenę w przyszłości.
Teraz stoi przede mną okropne zadanie, jakim jest podzielenie komcia na części ;_;.
OdpowiedzUsuńNo tak, zwierzątek nocnych nie brakuje, głupich ludzi też, ale musisz pamiętać, że Sasha opisuje to, co widzi ze swojego okna w sypialni, nic więcej. Mieszkają na opuszczonym przedmieściu - tu ludzi nie ma, a co do zwierzątek, Sasha jak najbardziej uznaje ich istnienie: "Cokolwiek mogło poruszyć tamtymi krzakami: powiew wiatru, szarpiący się po drugiej stronie kąsacz, a może jakieś małe, zbłąkane i cholernie głupie zwierzę z pragnieniem śmierci." No i pełnia to pełnia - raz w miesiącu, a czasami może się trafić pochmurna noc i co zrobią. Bez żadnych świateł nawet pełnia da niewiele światła, wystarczy przejść się gdzieś poza miasto - ciemno jak w czterech literach. Przemyślenia i informacje, które podaje czytelnikowi, są uproszczone i spłycone brakiem własnych doświadczeń, długim nie wychodzeniem z domu. Mimo że ślęczała przy tym oknie noc w noc, nie udało się jej zaobserwować wszystkiego. Nie twierdziłam, że zombie nie ruszyłyby w kierunku hałasu, po prostu Sasha tego w nocy nie zaobserwowała.
Pomysł nocnych eskapad wziął się z wielu czynników (to decyzje, które podejmuje James, rzecz jasna), ale Sasha ich nie zna, więc znów wystawia swoją uproszczoną teorię. Ot, po prostu James czuł się bezpieczniej nocą - mimo że w nocy jest cicho, zombie nie mają żadnych nadprzyrodzonych umiejętności, a zwykły ludzki słuch, więc nawet jeżeli narobiłby trochę hałasu, nie wszystkie zombie by się na niego zleciały, a tylko te, które usłyszałyby hałas (a hałas z budynku raczej nie przedostałby się tak łatwo na zewnątrz, prawda?). W ciemności trupy nie mogłyby się aż tak łatwo do niego dostać, więc miałby więcej czasu na ucieczkę czy coś w tym stylu. Poza tym James zauważył też, że mniej ludzi szwenda się po ulicach nocą, a nie chciał na nikogo wpadać.
Wcale nie traktują pieniędzy tak, jakby się wcale nie miały przydać (nie wiem, skąd taki wniosek), po prostu chodziło o to, że każdy brał to, co było mu potrzebne, nie wspominając, że mało kto uznawałby to za kradzież. Chyba nie oczekiwałeś, że ludzie będą brali potrzebne im do przeżycia rzeczy ze sklepowych półek, a potem na ladzie zostawiali należną kwotę, co? ;) Być może użyłam skrótu myślowego.
A te powtórzenia były celowe.
Miller nie ma szacunku do nikogo, dlaczego miałby się więc przejmować ich zdaniem? Nie zależy mu. Boi się, że zostanie sam, ale ma świadomość, że żona go nie zostatwi, więc według niego nic nie stoi na przeszkodzie. Wiem, że akura tego w tekście nie ma, właściwie nie znalazłam jeszcze dobrej okazji, by zarzucić tą informacją, ale Miller - w przeciwieństwie do większości - uważa, że z tej sytuacji już nie wybrną, że ratunek nie przyjdzie. Chciał się rozerwać, póki miał jeszcze czas.
OdpowiedzUsuńAle czemu główne drogi miałyby nie być aż tak zapchane? W Ameryce każdy chce i właściwie musi mieć samochód, nie to co u nas (jasne, wciąż nie każdy ma, ale zdecydowana większość...), a co kojarzy się ze środkiem szybkiej ucieczki? Ano samochód. Wszystkie drogi, którymi najłatwiej i najszybciej jest się gdzieś przedostać, realistycznie myśląc, będą w mniejszym lub większym stopniu nie tylko zapchane, ale i pełne trupów, przecież nie tylko zdrowi mają monopol na ucieczkę. Chodnikiem, poboczem albo po trawniku jak najbardziej można, ale oni mają nie tylko minivan, ale kampera. Takim samochodem nie jest łatwo manewrować, nie wspominając, że na pobocza się raczej nie nadaje. Imho mieliby więcej roboty z szybszymi drogami niż z omijaniem ich szerokim łukiem. No i powiem, że od teraz już nie będą się pchali do lasów, Jamesowi na razie przeszło.
No ale jak imię poznajemy z dopisku? W dopisku imię się nie pojawiło, tylko w komciu, a to fragment z pierwszego rozdziału: "Poza tym doskonale wiesz, że już w zeszłym tygodniu mieliśmy z Sashą jechać do Colorado…" - wielu osób tam w domu nie ma, znamy imiona wszystkich, tylko nie Sashy, więc chyba nietrudno się domyślić, kogo James ma na myśli, prawda?
Ze złymi nawykami z gier komputerowych nie mam na myśli niczego związanego z techniką, a po prostu to, że w strzelankach większość osób strzela, by zdobyć punkty - a to z asysty, za zabójstwo, powalenie przeciwnika, cokolwiek. Shawn łatwo daje się ponieść emocjom, poza tym jest dość dziecinny, więc strzela, żeby trafić gdziekolwiek w cel, a nie żeby trafić, przykładowo, w konkretne miejsce, głowę, czy coś. Sasha znów trochę uogólnia, przecież nikt o zdrowych zmysłach, nawet Shawn, w sytuacjach zagrożenia życia nie strzelałby dla czystego funu (a przynajmniej mam taką nadzieję), ale też stwierdza, jak było przed rozwodem rodziców, bo po nim już nie chodziła na strzelnicę z Shawnem. Po prostu ona chciałaby myśleć, że nawet pod wpływem emocji dałaby radę się skupić na tyle, by trafić w głowę, a nie marnować cenne kule na strzały, które w niczym jej nie pomogą. A co do tych wakacji, cóż, wyjechali przed epidemią - narzeczonego obmyśliłam sobie jako pisarza, którego inspiruje Durango (w sumie nie dziwota, bardzo ładne miejsce). No i z tymi jeansami - jeżeli się przez nie przegryziesz, stawiam piwo :D. Nie twierdzę, że to rzecz niemożliwa do osiągnięcia, ale mimo wszystko jakaś ochrona jest. To nie serial The Walking Dead, u mnie nikt nie będzie paradował z gołymi nogami, żeby zadowolić fanów ;).
No nie, ładują się do kampera. Podesłałabym linka ze zdjęciami akurat tego modelu, ale komp, na którym miałam wszystkie linki do opka, no i samo opko, na razie jest nieużywalny, więc nie mam jak. Nazwy niestety nie pamiętam, zbyt dawno robiłam do tego research. A w razie gdyby nawalił im samochód... dlatego mają drugi, chyba o tym zapominasz :P. Jasne, James nie ma pewności, że zaraza nie dotknęła zwierząt, ale ma swoje domysły, przez ten czas dostatecznie dużo zaobserwował, tego odmówić mu nie możesz. Fakt, że nie dzieli się z Sashą tym, co wie, nie oznacza, że niczego nie wie, a po prostu dawkuje informacje.
Oba fragmenty (z pożółkłymi zębami i ludzkimi flakami) to zwykłe założenia, no i pierwsze skojarzenia. Mimo wszystko coś tam dopiszę, żeby było to widać.
Sasha jak najbardziej zdziwiła się reakcją Jessie na trupy łażące po ulicach, ale w rozdziale pierwszym obcowała z tym już dwa tygodnie, więc zdążyła się przyzwyczaić, stąd jej podejście do tego tematu jest inne. Z angielskiego nie wszystko da się dosłownie przetłumaczyć, chyba wiadomo. W każdym razie równie dobrze mógłby być nazywany "old man", jeżeli już mam rzucić pierwszym przykładem, jaki przychodzi mi na myśl, chociaż przyznam, że bardziej kierowałam się słowem "dude". Nie oznacza tego samego, ale chciałam użyć słowa, które wiem, że irytuje ludzi. Nie umiałam znaleźć niczego, co by się pokrywało, padło więc na "stary".
OdpowiedzUsuńEd jest zbyt leniwy, żeby uciec :P. Poza tym co innego by miał? Cała amunicja jest w minivanie. Może i perspektywa Sashy nie pokazuje Millera jako geniusza, ale nie uciekłby bez żadnej broni, a w trasie ukraść by mu się jej nie udało.
Ależ oczywiście, że nie mogłaby tego stamtąd dostrzec :P. Po prostu dostatecznie dobrze wiedziała, jak wygląda broń Dusta, żeby skojarzyć, że tekst wygrawerowany na tej identycznie wyglądającej broni był tak samo długi, jak tamten. Skojarzenie faktów długo nie zajęło, poza tym resztę i tak sobie dopowiedziała. Szczera być nie musi :P. I tak, wiem, że tamten moment wygląda na Mary Sue, ale nie, nie taki jest zamysł, a imho ta scena pokazuje tylko jedną z największych wad Sashy, zresztą na Jamesa też rzuca pewne światło. On nie wpadłby na ten pomysł, bo nie jest wyrachowany, bo sam nie pomyślałby, że mógłby zostawić dwoje ludzi - nawet, jeżeli chcieli go okraść - na kompletnym zadupiu, na którym najwyraźniej roi się od trupów, bez broni i bez środka transportu. Ot, Sasha po prostu go zmanipulowała (jeszcze za nami pojadą i co zrobisz, wszyscy będziemy w niebezpieczeństwie, chlip!), a on się dał, bo to jego córeczka. Poza tym jeżeli jedna scena wpływa na to, czy z postaci wychodzi Mary czy Gary Stu, trudno byłoby napisać taki tekst bez tego ;). Sasha jest tak pełna wad, że elaborat by nie starczył. Wspomnę też, że ten fragment ma spełniać też pewną rolę w przyszłosci - Sasha już teraz ma problem z postrzeganiem czyjejś własności. Później z niej wyjdą te najgorsze cechy, jakich Mary Sue umyślnie by nie posiadała, więc nope, wiedząc, jaka Sasha będzie na dłuższą metę, nie uważam jej za sójkę. Oczywiście Ty oceniasz to, co teraz jest na blogasku, i to rozumiem, ale imho zbyt szybko wyskoczyłeś z tym wnioskiem ;).
"James, halo, tu ziemia, dwa rozdziały temu podzieliłeś obawy córki, czy Ed aby nie ucieknie, jeśli będzie miał sposobność, a teraz chcesz mu wsadzić do samochodu całą broń. Wystarczy już, że ma ze sobą cały zapas wody. Jak się dowiadujemy z rozdziału piątego, broń z amunicją magicznie przeniosła się do minivana, którym jechali Wilcoxowie, i stamtąd też ją skradziono." - lol, nie. Broń była od rozdziału drugiego w minivanie. ("My pojedziemy minivanem, do którego spakuję wodę, jedzenie i bronie, a do ich kempingowca upchniemy ciuchy i resztę – wyjaśnił, przecierając zaspane oczy i pozwalając sobie na porządne ziewnięcie." - rozdział pierwszy. Tak, wiem, że wyszło inaczej z wodą, ale to chyba logiczne, że wszystko się im tam nie zmieściło, prawda?). Amunicję, którą Miller miał dać do kampera, to to, co znajdzie w samochodzie tych z siekierami. James nie chciał spuszczać z nich oka, a Millera do amunicji z minivana by nie dopuścił, dlatego to, co (!) możliwie znalazłby u tych kolesi, miałby wziąć do siebie. Sęk w tym, że niczego nie znalazł. Chyba musiałeś coś źle zrozumieć ^^.
OdpowiedzUsuń"Czy, do nędzy, nikt nie potrafi wyciągnąć wniosków z tego, że trafiają na same miasta duchów (i zombiszczy)?" - no ale Ameryka jest wielka (a oni znów nie przejechali tak wiele...). To, co się dzieje w punkcie A, niekoniecznie musi dziać się w punkcie B na taką skalę. Nie wiedzą, czy gdzieś są jakieś obozy dla tych, którzy przetrwali, mają podejrzenia, że to przeniosło się na cały świat (i to, że James nie przyznaje Sashy racji w tej kwestii też nie znaczy, że sam nie doszedł do podobnych wniosków, po prostu znów trzyma gębę na kłódkę), ale zapominasz o jednej, imho, ważnej kwestii. Ludzie są jacy są. Większość ślepo trzyma się nadziei, jakichś mrzonek o ratunku, cokolwiek. Nie chcą wierzyć, że świat, jaki znali, się skończył, więc jak skończeni idioci żyją tymi wierzeniami. James nie chce w to wierzyć, bo to oznaczałoby, że najprawdopodobniej zginą bardzo szybko. Nie wspominając, że boi się, że straci Sashę, boi się też, że cała apokalipsa ją zmieni, więc dawkuje informacje. Chce jak najbardziej opóźnić nieuniknione, bo nie chce rozstawać się ze starym życiem. Nie wszystkie wnioski, do jakich dochodzą bohaterowie, mogę opisać w tej narracji, więc jak dla mnie zbyt często bierzesz niewiadome w tekscie za moje niedopatrzenia, kiedy te niewiadome są jak najbardziej celowe.
"Próbowałaś kiedyś, nie wiem, dziabnąć taką kość z wołowiny?" - trudno porównać kość z wołowiny do kości czaszki... Nie mam na myśli tego, że przez czaszkę łatwiej się przebić ze względu na twardość, ale no, yyy, jak to powiedzieć... na kształt.
"– Rano przeszukam to mieszkanie, może znajdę coś przydatnego. Teraz mi się nie chce – powiedział wolno, ziewając. – Chodźmy dalej. – Mujborze… Czy ja nie czytam przypadkiem jakiegoś przydługiego dowcipu o milicjancie i legendarnej inteligencji wykonawców tego zawodu?" - nie łapię przesłania. Rozwiń.
"Czy to ten sam James, który podczas pakowania rzeczy do samochodu poczynił uwagę, żeby mimo wszystko mieć się na baczności, bo zombie mogą zacząć kombinować?" - i znów nie rozumiem, co masz na myśli. Przecież on to jej tłumaczy jak dziecku, które nie chce rozumieć.
"Sasha uważa ją za słabszą i głupszą, po prostu gorszą. Jak to, co łączy dziewczyny, mogło zostać nazwane przyjaźnią?" - Sasha nazywa to przyjaźnią. Jak łatwo można się domyślić, ich relacje wyglądały inaczej, kiedy jeszcze nie było zombie - wtedy Sasha akceptowała Jessie taką, jaka ta była, bo nie wpływało to na ich bezpieczeństwo. Teraz jest inaczej, bo Sasha widzi w Jessie kulę u nogi, chociaż tego przed czytelnikiem nie przyzna. Poza tym Sasha nie miałaby nic przeciwko temu, że Jessie nie umie się przystosować, gdyby ta próbowała ten fakt zmienić. Stąd mamy mieszankę starych relacji (nadopiekuńczość) z nowymi (niechęć do Jessie za brak przystosowania). Imho kolejna rzecz, która powinna świadczyć za tym, że Sashy daleko do Mary Sue. I kolejna, która pokazuje jej wyrachowanie, nawet względem kogoś, do kogo żywi jakieś uczucia.
"A skąd James to wiedział, tłukąc się po lasach? Może on nie pracował jako policjant, tylko wróżbita?" - James ma oczy, to James wie. Co on w Twoim mniemaniu robił przez cały ten czas? Siedział w domku, zamawiając zapasy przez internet? No nie. Nie wiemy, co się z nim dokładnie działo, bo nie podzielił się tym z żadną postacią. Z informacji, jakie ma czytelnik i jakie masz Ty, można tylko powiedzieć, że James spędzał dużo czasu poza domem, chcąc zebrać jak najwięcej zapasów. Nie wiemy, gdzie się udawał, by je znaleźć, nie wiemy, co robił, by je zdobyć. Wcześniej strasznie czepiałeś się celowych niewiadomych, tu mamy kolejną, ale tym razem o wiele łatwiejszą do wyjaśnienia. Odmawiałeś też Jamesowi pomyślunku, mówiąc, że nie domyślił się pewnych logicznych rzeczy, do których doszła Sasha, ale tutaj mamy dosłownie to samo - może James wyjeżdżał poza rodzinne miasto, może nie. Jeżeli wyjeżdżał, wie, jak jest w najbliższych okolicach, jeżeli nie wyjeżdżał - domyśla się, wyciąga wnioski. Może oba.
OdpowiedzUsuń"Jeśli zabrał kurtkę i wyszedł, a rogówka nadal była przystawiona do drzwi, to zapewne się dokądś teleportował." - no nie. Z tekstu wynika, że Miller miał siedzieć pod oknem. James wyszedł z domu z myślą, że Miller będzie pod nim siedzieć. Co stoi na przeszkodzie, żeby Miller dosunął rogówkę?...
"Serio, dopiero portfel dał jej do myślenia, że to jeszcze niedawno byli normalni ludzie z normalnymi rodzinami?" - fragment opka, rozdział drugi: "Przyglądałam się jęczącym twarzom, szukając pośród nich potwierdzenia, że wszyscy ludzie, których kiedykolwiek znałam, wciąż żyli i mieli się tak dobrze, jak tylko można było się mieć w obecnych warunkach. Gdybym rozpoznała chociaż jedną osobę, najprawdopodobniej doznałabym pierwszego w życiu ataku paniki, a na takie głupoty nikt nie miał czasu. Chyba nie powinnam ich nazywać „osobami”… Zresztą, nieważne." - co to Twoim zdaniem jest, jeżeli nie świadomość, że to byli kiedyś normalni ludzie?
"O ile takie słowa z ust prostackiego Eda przejdą, tak nie do końca pasują mi do Jamesa." - a emocje w żaden sposób nie wpływają na słownictwo nawet najpiękniej wysławiających się ludzi, prawda?
"Patrz, a w nocy nie śmierdziało." - jak nie śmierdziało? Rozdział trzeci: "Z wnętrza mieszkania buchnęła fala smrodu, na której przedzie dzielnie zalegał odór zwierzęcych odchodów, zepsutych resztek jedzenia i wgryzający się w nozdrza fetor zgnilizny." To jest fragment z nocy.
"Heheszki, a prowiantu czasem nie zabrali?" - minivan aż tak wielkiego bagażnika nie ma, prawda? Większość zapasów (woda, jedzenie, NIE amunicja) trafiły do kampera. W minivanie mieli tylko to, co danego dnia było im potrzebne do zjedzenia w trasie, czyli mało. W świetle braku całej amunicji, stracenie paru batoników i małych butelek wody tragedią nie jest, szczególnie, że resztę mają w kamperze. Nie ma tego w tekście, więc wybaczam.
"Ale co się nagle zaczęło dziać?" - szukanie ludzi, którzy ich okradli, i odbieranie amunicji. Podejrzewam, że coś takiego może jednak przytłoczyć osiemnastolatkę, która zgrywa hardą i światową.
Spotkanie grupy na końcu rozdziału piątego faktycznie może wyglądać na nieprawdopodobne w miejscu, o którym wspomniałeś. Sęk w tym, że oni są częścią większej grupy, ale są na najniższym szczeblu w hierarchii. Im wciska się kit, mówiąc, że chętnie przyjmują każdego, że potrzebują "dobrych ludzi", by rozwijać swoje społeczeństwo i tak dalej, choć w rzeczywistości jest inaczej. Znów strasznie szybko skreślasz niewiadomą i samą możliwość, że w następnym rozdziale w jakiś sposób wyjaśnię daną rzecz.
I ostatnia część:
OdpowiedzUsuńSasha miała być irytująca i cieszę się, że taka jest. Większość ludzi w jej wieku nadal przejawia postawę "ja wiem najlepiej, ja zrobię najlepiej" itd. Dalej nie zgadzam się z kwestią, że Sasha jest sójką, że "sparkli" (cóż, wcale nie rozwinąłeś tematu), ale nie pisałam, że nie przejdzie żadnej metamorfozy. Pisałam, że stanie się gorsza. Apokalipsa już uwypukla w niej te najgorsze, celowe i niesójkowe (;)) cechy. Jak dla mnie w tekście wydarzyło się dostatecznie dużo, by stwierdzić, że jedna scena, kiedy Sasha manipuluje Jamesem, nie powinna wpływać na całkowity odbiór tej postaci akurat pod takim kątem. Tak słowem podsumowania, dzięki za te wszystkie linki do pwn, przydadzą się. Trafiło się też trochę miejsc, w których coś z tekstu Ci umknęło, parę nieporozumień, ale przymykam oko. Zmiany stylu są wywołane tym, że jednak dużo czasu mija między rozdziałem a rozdziałem, w międzyczasie piszę inne opka, ogólnie trudno jest mi nad tym zapanować. To chyba najkonkretniejsza rzecz, którą wyciągnęłam z ocenki - widać, że już zapomniałam o nadawaniu tekstu tej lekkości, jaka jeszcze była w rozdziale pierwszym, no i nad tym będę musiała mocno popracować, bo coś mi tutaj wyraźnie nie wychodzi. Dzięki za poświęcony czas, jak na (?) pierwszą ocenkę i tylko pięć rozdziałów nieźle się rozpisałeś, tak konkretnie :).
Wow, spory komentarz. Ojej, mam wrażenie, że odebrałaś niektóre z wymienionych rzeczy jako zarzuty, a ja się broń borze nie czuję alfą i omegą. Niczego nie skreślam, ale wiele kwestionuję. Powinienem był to dopisać na wstępie, kajam się. Bardzo mnie cieszy, że się tak rozpisałaś i że wyjaśnimy sobie parę kwestii. Widzisz, wiele z tych punktów to wątpliwości zrodzone z małej ilości informacji. Nie spodziewałem się odpowiedzi na te wszystkie pytania już na dzień dobry, jestem zupełnie świadomy, że to tylko pięć rozdziałów. Sam też nie wszystko mogłem przewidzieć. Nie siedzę w twojej głowie, ale dlatego właśnie wyskutujemy. ;) Dodam numerki, będzie łatwiejsza nawigacja.
Usuń1. Kiedy Sasha już zaobserwowała, że to nie ruch a dźwięk, nie zdziwiła się, ani też w żaden inny sposób nie dała znać, że tamte informacje się troszkę zdezaktualizowały. Nie musi tego robić w tak przerysowany sposób jak w przykładzie powyżej, po prostu w efekcie zabrzmiało to jak niekonsekwencja.
2. No, ale właśnie, wydaje mi się, że pozbawione bodźców wzrokowych zaczęłyby wytężać słuch. Tym bardziej, że w nocy jest ciszej i łatwiej narobić hałasu. Poza tym, zombie nie widzą ludzi - ludzie nie widzą zombie. Coś za coś. Latarki to jedno, światło przykuwające wzrok w ciemności - drugie.
3. Co do pieniędzy, wniosek z zacytowanego zdania. Z jednej strony wierzą, że wszystko wróci do normy, a z drugiej - "budzące niesmak wspomnienie". Odniosłem wrażenie, że to jednak przyznanie się do braku wiary w lepsze jutro. Ale też nie upieram się, że to jedyna słuszna interpretacja. :P
4. Nie wyraziłem się jasno. Nie mam wątpliwości, że Ed ma totalnie gdzieś zdanie innych, ale raz, że wydaje mi się całkiem prawdopodobne zaniepokojenie ze strony jego tymczasowych współlokatorów, ba nawet Sasha-donosicielka by była już na miejscu, dwa, trochę mnie dziwi, że James nie próbował z nim wcześniej choćby rozmawiać. Co nie jest całkowicie wykluczone, bo przez miion powodów nie ybyło sposobności załatwić tego sam na sam, ale skoro wiedział, to imho sporo ryzykował. Powiedz, gdyby Eda ugryzł zombie, przyznałby się do tego? Pewnie reszta zauważyłaby sama, pytanie, czy nie za późno. Nie twierdzę, że to błąd, niemniej poddaję w wątpliwość prawdopodobieństwo.
5. Racja umknęło mi jej imię, biję się w pierś.
6. Sasha zdążyła się przyzwyczaić do bierności Jessie, ale z nią przez te całe dwa tygodnie nie porozmawiała, z czego wynika jej zachowanie? Nie chciała jej zrozumieć? W sumie... jeśli to ma być taka przyjaźń, że tak powiem, z braku laku, nawet miałoby to sens.
7. Z tym starym to już urok podwójnego znaczenia w języku polskim. Chciałem się upewnić, czy moje przypuszczenia są słuszne.
8. Edowi z pewnością jest wygodniej podążać za kimś niż działać na słasną rękę, ale chyba w takim razie Sasha nie powinna mieć aż tylu wątpliwości, czy nie wywinie jakiegoś numeru. I nie mówię, że cały prowiant powinien być w minivanie, ale tak zostawać bez niczego do picia?
9. Więc we fragmencie z gnatem Marlowe'a wychodzi mała niezgrabność, bo z tekstu jasno wynika, że rozpoznała broń po napisie, nie po kształcie i grawerze odpowiedniej długości.
10. Jeśli jednak podzielili amunicję, to czemu w piątym rodziale James stwierdza, że ukradli im wszystko? Sasha była przy pakowaniu, była przy próbie napadu, widziała, gdzie ładują amunicję. Potem Sasha pyta, co z kamperem, ojciec mówi, że nietknięty. A mimo to nie próbuje nawet zweryfikować słów Jamesa, że nie mają już nic, oprócz tego, co w magazynku, i że bez żadnych naboi nie mają szans. Może wystarczyłoby to jakoś doprecyzować? Podpuszczanie Millera to jedno, okłamywanie córki, kiedy już wie, że sprawy nie wyglądają tak źle, jak podczas kłótni z Edem - drugie.
Ad końcówka twojego komentarza: A, już wiem, o co się wszystko rozbija. Założyłem, że ciućmoki z rovera jednak jakąś broń w bagażniku mieli, a że w tekście nie pada ani słówko, że jednak nie, to przyjąłem za pewnik, że jednak coś tam było.
Usuń11. Wierzę, że James próbuje zaklinać rzeczywistość dla własnego zdrowia psychicznego, dziwi mnie natomiast wyjątkowa jak na nią niedomyślność. :P
12. Jasne, że wołowa, to nie to samo, ale jednak kość. Czaszka jest jednak dość twarda, ale jeśli masz jakiś dowód, że nie stanowi żadnego problemu takie wbicie się, to się podziel źródłem, chętnie doczytam.
13. "nie łapię przesłania. Rozwiń." - Ojciec nie ma siły, żeby przeszukać "czysty teren", ale ma siłę iść sprawdzać kolejne mieszkanie, gdzie potencjalnie czeka go walka. Dziwne imho.
14. "tłumaczy jak dziecku, które nie chce rozumieć." - Nie chce zrozumieć? Nie odniosłem takiego wrażenia. Ale może James odniósł, niech mu będzie...
15. No, no, ciekaw jestem, jak rozwinie się relacja między zakochaną Jessie a poirytowaną Sashą.
16. Nie żeby coś, ale James od dwóch tygodni nie był w pracy, która z pewnością była niezłym źródłem informacji. Nie ma prądu, więc kontaktu z innymi częściami kraju raczej też.
17. "a emocje w żaden sposób nie wpływają na słownictwo nawet najpiękniej wysławiających się ludzi, prawda?" - Ale to było ukartowane z jego strony, więc z jakimś tam dystansem, w dodatku jak Sasha go denerwuje, to nie daje się ponieść i mówi normalnie. :P
18. "jak nie śmierdziało? Rozdział trzeci" - Po prostu się zdziwiłem, że wtedy jej nie brało na wymioty.
19. "Nie ma tego w tekście, więc wybaczam." - Dziękuję. :D
20. Nie rozwinąłem tematu Mary Sue, bo odnosił się tylko do jednej kwestii - tego podpowiadania ojcu. Bo ona Marysieńską nie jest, ma tylko wysokie mniemanie o sobie i, serio, widzę to. ;) Nie chodzi o to, że taka kreacja "ja wiem lepiej" jest z góry skazana na niepowodzenie, bo nie jest, ale żeby nadać postaci wielowymiarowości.
21. Co do umknięcia paru rzeczy z tekstu... Rozumiem, że masz na myśli na przykład wątek homoseksualny, czy też przemocy w rodzinie (te dwie kwestie przychodzą mi teraz do głowy)? Otóż uznałem, że akurat w tych przypadkach musiałbym napisać napisać mniej-więcej "no, widzę, ale jeszcze się na dobrą sprawę nie zaczęło, więc napiszę o tym, że nie ma sensu wyciągać wniosków z niczego".
A, no to sporo kwestii sobie wyjaśniliśmy :).
Usuń4. Jasne, że Ed nie pisnąłby słówka. Sasha po prostu nie wie, że James sprawdzał sam na sam, czy Miller nie jest ugryziony. Poza tym mieli jakieś tam informacje na temat tego, jak wszystko przebiega, kiedy ktoś zostaje ugryziony - wysoka gorączka, potem śmierć. Gorączki jednak by nie przegapili, dlatego Sasha niczego nie kwestionowała. Nie ukrywam, że informacje, jakie w tym momencie posiadają bohaterowie, bardzo mijają się z prawdą, bo wszystko, co wiedzią, to to, co usłyszał od kogoś James. Przyznam, że zbyt mądrze się nie zachowują, ale o wszystkim pomyśleć raczej się nie da. Też praca w SWAT nie była aż tak wielką kopalnią wiedzy, przecież ograniczali się do strzelania do trupów i chronienia ludzi. Nie było czasu na spytanie, jak do czegoś doszło, bo zawsze ktoś potrzebował pomocy.
8. Wątpliwości były wywołane chwilą. Miller został porządnie upokorzony, a że ma paskudny charakter, wiadomo, że będzie chciał się jakoś odgryźć. Akurat Sasha pomyślała o tym, co pierwsze wpadło jej do głowy, i uznała to za dość prawdopodobny scenariusz.
13. Jeżeli może przeszukać mieszkanie jutro, kiedy będzie już chociaż trochę wyspany i wypoczęty, dlaczego nie miałby tego odłożyć? :c Po prostu chciał jak najszybciej mieć z głowy to całe szukanie odpowiedniego mieszkania, przecież nie spaliby w takim z trzema trupami ;_;.
17. No właśnie, to było ukartowane z jego strony :D! James nigdy się tak nie wyraża, dlatego chciał zszokować Millerów tym, jak wkurzony faktycznie był. (Nigdy nie zdarzyło Ci się, że osoba, która normalnie nie przeklina, pod wpływem emocji rzuci paroma kurwami? Imho wtedy się wie, że się porządnie przeskrobało).
20. No tak, ale jedno podpowiadanie dorosłej postaci też nie może być z góry uznawana za coś, co robi z bohatera Mary lub Gary'ego Stu. Rozumiem, że w opkach najniższych lotów to zawsze heroina wie najlepiej, ale ze względu na ałtorów nie można skreślać kogoś innego ;).
21. Chodziło mi raczej o to, że umknęło Ci imię Sashy w pierwszym rozdziale, ten smród z trzeciego (wtedy odebrałam to tak, jakbyś właśnie nie zauważył tej zmianki o zapachu), takie tam. Nic wielkiego :).
Wybacz, że musiałaś tyle czekać na odpowiedź, wróciłem właśnie z bezinternecia.
Usuń21. Nie chcę zwalać moich niedopatrzeń na pośpiech, wszak mogłem wrzucić ocenę na spokojnie, tydzień czy dwa później, ale zależało mi na załatwieniu tego przed wyjazdem. Nauczka na przyszłość, gdzie się człowiek śpieszy... ;)
A jeszcze mi umknęło parę rzeczy w odpowiedzi na pierwsze komentarze (a i Gaya nie dodała), że tak, jak się jeden samochód w lesie zepsuje, to jest drugi, ale pytanie, czy da radę to wszystko przewieźć - zapasy i ludzi - zwłaszcza po błocie (bo chyba deszcze się tam zdarzają?). Ale to drobiazg.
13. Z jednej strony towarzystwo nieboszczyków nie jest najlepszą opcją na noc, z drugiej np. nie wiedział, czy za innymi drzwiami nie czeka więcej... wrogów (chyba można użyć takiego słowa w tym kontekście?), czy też inni ocalali nie zwiną mu w tym czasie potencjalnych łupów, w końcu nie wie do końca, czego się w tym budynku spodziewać.
Z tym jeansem też chodziło o to, że z ust Sashy zabrzmiało to jak wręcz gwarancja nietykalności, a jak dalekie to jest od prawdy, wszyscy wiemy. ;) Noale, kwestia już została wyjaśniona, nie ma co drążyć.
Dzięki za link, podpowiadali mi, że z czaszką nie pójdzie tak łatwo, ale czas się temu przyjrzeć bliżej na własną rękę.
I jeszcze co do merysujkowatości, może tego nie doprecyzowałem, ale chodziło mi o to, że im więcej takich momentów się pojawi, tym ciężej się zrobi. Bardziej przestroga, może nawet na wyrost, ale w żadnym razie nie wyrok.
Powodzenia w pisaniu! :)
"Nie mam na myśli tego, że przez czaszkę łatwiej się przebić ze względu na twardość, ale no, yyy, jak to powiedzieć... na kształt." -- Ze wzgledu na ksztalt, ktory jest kulisty, masz wieksze szanse na to, że nóż się ześlizgnie po krawędzi niż wbije w kość, to trochę jak nabijanie malego winogrona widelcem.
OdpowiedzUsuńZ jeansami jako ochronnym strojem przed zombiakami też trudno mi się pogodzić, chyba że wszyscy łażą w wysokich kozakach/gumiakach - podciągnięcie nogawki i wgryzienie się nad kostką to moment.
Kiedy biorę to na logikę, wydaje mi się, że zależy to od tego, pod jakim kątem wbija się nóż i w jakie miejsce. Na ten temat czytałam trochę na reddicie (cóż, gdzie indziej trudno było mi cokolwiek znaleźć, a reddit już wydaje mi się wiarygodniejszy niż answers.yahoo...), http://www.reddit.com/r/thewalkingdead/comments/1rnpj0/in_real_life_how_easy_is_it_for_a_knife_to/ ZombieGoBoom na youtubie też udowodnili, że jest to możliwe, więc biorąc pod uwagę wszystkie te informacje, nawet jeżeli niektóre mogą być potencjalnie niewiarygodne, doszłam do wniosku, że da się to zrobić i w niektórych przypadkach może nie być to aż tak trudne, jak się wydaje. Większość zależy od używanego noża, siły, jaką się wkłada w dźgnięcie, no i od miejsca.
UsuńNie miałam na myśli, że jeans zatrzyma wszystko, a po prostu daje jakąś tam dodatkową ochronę, lepszą niż spodnie z innego materiału albo, no, krótkie spodenki. To, że zombie może podciągnąć nogawkę i wgryźć się w nogę, jest już inną sprawą ;).
Ooo, wielkie dzieki za linki!
Usuń