Miejscówka przyzywającego: Because it is love
Przedwieczna: Nefariel
Witaj, Chemiccall!
Jesteś kolejną osobą, którą muszę przeprosić za tak długi okres
oczekiwania. Przepraszam. Oceny nie było bardzo długo, ale teraz jest –
zapraszam więc do czytania!
Zacznę od zakładek, których masz całkiem sporo. Uwaga wstępna – po
tytułach nie stawiamy kropek. Tytułów zakładek to też dotyczy. Swoją drogą,
dość mało one mówią o zawartości. Uwaga techniczna – zmień czcionkę w
zakładkach na jaśniejszą, bo się strasznie zlewa z tłem.
„Tiara przydziału”, czyli „bohaterowie”. Nie będę krzyczeć, bo
wbrew polityce ocenialni całkiem takie bohaterskie zakładki lubię. Wychodzę z
założenia, że z niemal wszystkiego da się zrobić coś dobrego, a informacje
zawarte w zakładkach mogą być pomocne, jeśli ktoś szybko chce sprawdzić jakiś
szczegół w rodzaju dokładnego wieku postaci. A z przydatnością u Ciebie jest
różnie. A ze zgodnością z kanonem – jeszcze różniej.
„Różdżka [Dracona]: Orzech, 8 i 2/4 cala, włókno ze
smoczego serca.”
Nie. Draco miał różdżkę z głogu, dziesięciocalową, z włosem z
ogona jednorożca. Widzę, że tę przypisałaś Harry’emu – ale jakim cudem, skoro
akcja dzieje się w roku 1996, czyli na przełomie piątego i szóstego tomu? Harry
zdobył różdżkę Malfoya dopiero w siódmej części.
Większość bohaterów miała zupełnie inne różdżki niż te opisane
przez Ciebie. Nieco innego rodzaju niedociągnięcie pojawia się przy Cho Chang –
owszem, do wyrobu różdżek używano włosów wili (nie „willi”, tam jest jedno „l”
– chyba że mowa o domach), ale nie w Anglii. Myślę, że wypadałoby zaznaczyć,
gdzie wyprodukowano jej różdżkę. Z poważniejszych błędów przy różdżkach:
„Różdżka: Włókno z korzenia mandragory, kora wierzby
płaczącej, 10 cali.”
Jak zrobić różdżkę z kory? I to tak delikatnej jak wierzbowa? Plus
to samo, co przy różdżce Cho – gdzie wyprodukowano tę różdżkę?
„Różdżka: Włókno z serca jednorożca, wierzba, 14 cali.”
Czarodzieje nie używali tych części ciała jednorożca, których nie
dało się zdobyć bez zrobienia mu krzywdy.
Za to daty urodzenia są poprawne i umieszczenie ich jest niegłupim
pomysłem, tylko po co daty śmierci? U każdej postaci ta rubryczka jest pusta, a
uzupełnianie jej na bieżąco byłoby spoilerem.
Co do imion, zdrobnień i pseudonimów:
Osobiście nie widzę sensu w tworzeniu zdrobnień i ksywek na siłę.
Lunie czy Cho zdrobnienia są niepotrzebne, przecież i tak mają krótkie imiona.
No i jak wyobrażasz sobie kogoś wołającego drugą osobę pierwszą literą imienia?
„Ch, D, L, chodźcie!” będzie brzmiało jak bełkot. Widzę też, że nie odróżniasz
pseudonimu od przezwiska – „Pomyluna”, „Smarkerus” czy „Tchórzofretka” to
raczej nie określenia, którymi do tych postaci zwracają się koledzy. A już w
ogóle nie pasuje tu „szlama”, która była określeniem już nawet nie złośliwym,
tylko wyjątkowo obrzydliwym i obraźliwym. Tak samo za pseudonim trudno uznać
określenie, którym do danej postaci zwraca się tylko jedna osoba: jak „’Arry”
czy „Mon Ron”.
No i przesiąknięcie fanonem. Nie mówię, że rzecz jest do usunięcia
ani że o czymkolwiek przesądza, ale „Miona” albo „Panna-Wiem-To-Wszystko”
zamiast Hermiony i „Smok” czy „Drakuś” zamiast Dracona kojarzą się z
opowiadaniami z najniższej półki. A pseudonim Cho – Panna Pocieszycielka
– nie pasuje do niej tak bardzo, że bardziej się już chyba nie da. „Panna
Pocieszycielka” to nie ona, tylko ktoś, kto bardzo by się jej przydał. (Chyba
że w fabule opowiadania znajdzie się dobre uzasadnienie dla takiej zmiany,
oczywiście).
Jedziemy dalej z tymi gierojami.
Dość dziwaczne wydaje mi się zaznaczanie „statusu krwi”. W świecie
czarodziejów zwracanie na to większej uwagi świadczyło o zacofaniu,
ograniczeniu i w pewnym stopniu nawet o głupocie. Samo słowo „mugolak” było
potoczne i pisanie go w takim zestawieniu wydaje się być trochę nie na miejscu.
Konkretne błędy:
„Malfloy”
Malfoy.
„Weasley'ówna”
Zbędny apostrof.
„Rodzina: Eileen Prince (matka †)”
Przypuszczam, że po ślubie z Tobiaszem Eileen zmieniła nazwisko na
„Snape”.
Kolejna zakładka: „Ein Eingarp”. Nie mam pojęcia, skąd właśnie taka nazwa – to
mogłoby kojarzyć się raczej z czymś mającym związek z życzeniami niż z opisem treści.
Ale do rzeczy:
„Cofamy się do roku 1996 w Hogwarcie. Zbliża się Wielka Bitwa,
lecz atmosfera jest nadal pozbawiona trosk i zmartwień.”
Jaka „Wielka Bitwa” w 1996? Jak już mówiłam, to jest przełom
piątego i szóstego tomu... Poza tym ciężko jest mi wyobrazić sobie „atmosferę
pozbawioną trosk i zmartwień” w takich czasach.
„Jednak, czyhające niebezpieczeństwo dyszy nad karkami
nieświadomych uczniów”
No właśnie w 1996 to oni byli świadomi jak cholera i nieziemsko
przerażeni. Poza tym: zbędny przecinek.
„Ponury oddech Śmierciożerców, czujemy na policzkach zmoczonych
słonymi łzami.”
Kicz i tandeta. Nie sil się na poetyzowanie. Nie chodzi już nawet
o to, że Ci nie wychodzi – to po prostu wychodzi naprawdę mało komu. Żeby
próbować się w to bawić, trzeba najpierw dobrze opanować język, a u Ciebie z
tym kiepsko. Łzy z reguły są słone, nie trzeba tego podkreślać (co innego,
gdyby były na przykład gorzkie).
Aha – i skąd łzy, skoro atmosfera jest rzekomo pozbawiona łez i
zmartwień? Przeczysz sama sobie.
„Czas najwyższy na nauczenie się zaklęć niewybaczalnych - aby z
czymś walczyć, trzeba wiedzieć o tym wszystko.”
No proszę, a mnie w Nigdy Więcej jakoś nie uczyli stawiania komór
gazowych ani bicia pedałów…
„Zakon Feniksa musi usunąć się w cień. Życie każdego z jego
członków jest zagrożone, a dla wszystkich zapadł już wydany przez Voldemorta
wyrok - Śmierć.”
Bez sensu. Konieczność narażania życia zawsze wchodziła, że tak
się wyrażę, w zakres obowiązków organizacji tego rodzaju. Członkowie Zakonu to
dorośli, w większości potężni czarodzieje w pełni świadomi, na co się piszą. Na
pewno nie składaliby swojego zadania na barki Gwardii Dumbledore’a – gromady
zaradnych i utalentowanych, ale nadal dzieciaków…
„nie korzyść”
Niekorzyść.
„Czy delikatna i uczciwa blondynka przetrwa bezlitosne czasy
wojny?”
O ŚWIĘTY LOLU!!! To „delikatna” to jest o Lunie?! Aż ciśnienie mi
skoczyło! Jestem świadoma, że młodym dziewczynom czasem wydaje się, że „bycie
delikatną” to jakaś zaleta albo cecha, którą każda kobieta mieć powinna, ale
wypadałoby przynajmniej zastanowić się, czy dana cecha pasuje do postaci! Luna
miała dupsko ze stali, żadna z niej delikatna panienka!
Poza tym: określanie ludzi kolorami włosów jest słabe. Na pewno
lepsza jest „blondynka” od „jasnowłosej”, ale Luna nadal miała masę cech
ważniejszych od bycia blondynką.
Co do pozostałych zakładek:
„Mapa Huncwotów” – nie bardzo rozumiem umieszczanie zarówno
tej zakładki, jak i archiwum – na Twoim miejscu usunęłabym archiwum, i tak
pewnie nikt z niego nie korzysta. Ale wybór należy do Ciebie.
„Czekoladowe żaby” – jako że nominacje i inne blogowe zabawy nie
mają nic wspólnego z treścią opowiadania, nie będę ich oceniać. Powiem tylko,
że utworzenie na nie osobnej zakładki uważam za świetny pomysł. Podoba mi się
też jej nazwa.
„Sowiarnia” – kolejna niezła rzecz.
„Świstokliki” – tutaj niektóre linki masz niepowstawiane, dlaczego
tak?
Teraz wreszcie możemy przejść do opowiadania, bo rozwodzenie się
nad zakładkami zajęło mi prawie trzy strony.
Dobra, zaczynam czytać pierwszy rozdział.
Jezu.
Ja wiem, że to chamskie, ale powiem jedno:
Nie będę wypisywać błędów interpunkcyjnych. Nie jestem Twoją betą
(którą jak najszybciej powinnaś sobie znaleźć). Jest ich MASA, co bardzo
utrudnia czytanie.
Nie, dobra, żartowałam. Jednak będę. Niektóre są tak rzadkiej
urody, że nie mogę się oprzeć.
„Natarczywe oznaki zbliżającej się nieustannie godziny siódmej,
dawały o sobie znać jasno, prawie biało, włosemu chłopcu”
Wiesz, jaki jest sens tego zdania? „(…)jasno, prawie biało
dawały o sobie znać włosemu chłopcu”. Co to znaczy „włosy” jako przymiotnik?
„(…)łożu utrzymanym w ciemnej kolorystyce całego pomieszczenia z
czerwoną kołdrą”
Pomieszczenie z czerwoną kołdrą?
„dzięki skarpetką na stopach”
Skarpetkom!!! Kim, czym? Tą skarpetką. Komu, czemu? Tym
skarpetkom.
„Jedną rękę trzymał od samego zaśnięcia leżała pod jego,
zastygniętą w wyrazie twarzy wyrażającej niechęć do rozpoczynającego się
właśnie dnia, drugą zasłaniał twarz.”
O co chodzi w tym zdaniu?
„na uszach miała czarne kolczyki ze srebra ze szlachetnymi
kamieniami, które pojawiały się także w naszyjniku wiszącym na jej szyi.”
Kolczyki nosi się w uszach, nie na nich (chyba że chodzi o
klipsy). I dlaczego arystokratka nosi biżuterię z poczerniałego srebra? A te
szlachetne kamienie to tak się teleportowały z kolczyków do naszyjnika i z
naszyjnika do kolczyków, i tak w kółko?
„ - Pora abyś już wstał. - powiedziała lecz nadal nie wyszła z
pokoju. Syn woostał i zdjął górę piżamy i gdy miał zdejmować szare spodnie
dresowe w których spał spojrzał na rodzicielkę.
- Matko. Nie masz zamiaru wyjść? - zapytał lekko zdenerwowany
bezczelnością kobiety. Ta kiwnęła tylko głową.
- Dobrze Draconie. Ojciec na ciebie już czeka. Radzę ci się
pośpieszyć. - stwierdziła po czym wyszła.”
Ta scena jest… DZIWNA. Dlaczego ona tam w ogóle stała? Dlaczego on
myśli o matce jak o służącej? I dlaczego oni tak sztywno się do siebie
zwracają? Malfoyowie, pomimo ogólnego bycia gnidami, do siebie nawzajem
odnosili się raczej miło i ciepło, jak normalna kochająca rodzina…
„Chłopak zmienił spodnie dresowe, na ciemne dżinsy po czym założył
koszulę. Gdy ją zapinał pozostawił dwa niezapięte guziki. Na nogi nałożył
czarne trampki, po czym wyjął z drewnianej szafy czarną, skórzaną kurtkę.”
No fajną ma tę stylówę, fajną. Podoba mi się. Tylko że czarodzieje
tak się nie ubierali. Czarodzieje nosili szaty. Malfoy to nie mieszkający w
sąsiedztwie mugoli Weasley, nie będzie się nosił po ichniejszemu…
„włożył do tylnej kieszeni dżinsów swoją różdżkę”
On nie pamiętał, czym to grozi, czy Ty nie pamiętałaś? ;)
„Ich twarze były marmurowe.”
To musiało im utrudniać jedzenie. I oddychanie. Czyżby
petryfikacja? Hint: „jak”, „jakby” i „niczym zrobione z” to bardzo przydatne
słówka przy tworzeniu porównań.
„Pozbawione najmniejszej krzty wzruszenia, miłości czy dumy”
Hm, to na pewno ci sami Malfoyowie, o których pisała Rowling?
Serio – oczywiście że byli draniami, ale nie róbmy z nich takich papierowych
laleczek pozbawionych wszelkich dobrych cech!
„Nie mogli go odwiedzać, jednak nie było widać po nich rozpaczy.”
Dlaczego mieliby rozpaczać? W końcu on mógł odwiedzać ich, a oni
regularnie wysyłali mu listy i paczki…
„Nauczył się w swoim szesnastoletnim życiu jednego. Można być
najlepszym i pozostać nie zauważonym”
Z tym że Malfoy nie był najlepszy, a był zauważany (patrz: lekcje
Snape’a). No come on, to był rozpieszczony paniczyk, miłości rodziców miał aż w
nadmiarze! A “niezauważonym” pisze się łącznie.
„Nie lubił rozżalania się ludzi i sam nie lubił rozżalać się nad
sobą.”
„Użalanie się” i „bycie rozżalonym” to dwie różne rzeczy.
„(…)rzucił pod swoje nogi garść proszku Fiuu, który leżał zawsze w
złotej misie obok kominka.
- Peron 9 i 3/4. - krzyknął.”
Jak on to zrobił? Przepraszam, ale skąd kominek na peronie?
„Lovegood'ów”
Zbędny apostrof.
„jajecznicę z jajek Famidella złocistego. Czarodziejskiej wersji
kury. Stworzenie to przypominało wyglądem właśnie mugolską zwyczajną kurę,
gdyby nie fakt że było koloru orchidei, zamiast grzebienia na głowie miało
złotą koroną, a na końcu kupra jedno pióro do złudzenia przypominające pióro
feniksa. Wabiło nim gnomy ogrodowe, na których głowach, pod długimi spiczastymi
czapkami, robiło sobie gniazda. W nim składało po dwa dosyć nietypowe jajka.
Jedno w jakąś scenkę, a drugie w napisy. Każde było inne i zawsze piękne,
jednak najlepsze co w nich było to smak. Milion razy lepszy niż smak wszystkich
mugolskich produktów.”
Pomysł na nowe magiczne stworzenie całkiem mi się podoba, ALE:
- Czarodzieje hodowali zwykłe kurczaki, co zostało napisane w
książce.
- Gnomy nie nosiły czapek i były za małe, żeby zwierzę wielkości
kury mogło złożyć im jajka na głowie.
- Piękne jajka to całkiem niezły pomysł, ale scenki i napisy to
jednak przegięcie. Może lepiej jakieś abstrakcyjne wzory albo
opalizujące/perłowe kolory? I jeszcze co do estetyki: orchidee mają różne
kolory.
- Ogólnie proponuję uczynienie famidelle złociste mitycznym celem
którejś z podróży Lovegoodów. Jeśli upierasz się, że Luna musi jeść ich jajka
na śniadanie – może uznaj, że są efektem któregoś z eksperymentów jej mamy?
„Podeszła do drewnianej szafy stojącej w rogu południowej ściany,
i wyjęła z niej czarne spodnie rurki, białą bluzkę z krótkim rękawkiem i
koszulę w kratkę. Założyła to i czerwone trampki, a do tego naszyjnik który
dostała od mamy na siódme urodziny z magicznym sercem, zaczarowanym przez nią i
srebrne kolczyki, prezent od taty.”
I znowu – stylówa fajna, trochę alternatywna (znaczy w tamtych
czasach była alternatywna – teraz młodzież chyba się tak normalnie ubiera, w
latach dziewięćdziesiątych kraciaste koszule i trampki to był grunge), ale
zupełnie niepasująca do postaci i okoliczności. Gdybyś chociaż zaznaczyła, że
te ubrania były podarte i niechlujne…
„Wyszła z pokoju i zjechała po gałęzi zaczarowanej fasoli. Długo
jej szukała, odkąd znalazła o niej wzmiankę w mugolskiej bajce, ale w końcu
znalazła. Jej pnącza owinęły się po długiej mahoniowej obręczy”
Luny pnącza? BTW, motyw z fasolą strasznie mi się podoba.
„- Na pewno nie odprowadzać cię na peron? - zapytał pan Lovegood,
po raz setny blondynki jedzącej śniadanie. Ta, ze względu na pełną buzię,
pokiwała przecząco głową. Ksenofilius westchnął przeciągle i wzruszył
ramionami. Nastąpiła chwila ciszy którą przerwał on sam.
- Może jednak? - zapytał z niegasnącą nadzieją. Luna uśmiechnęła
się i przekręciła oczami.
- Tato. Na pewno sobie poradzę nie martw się o mnie.”
Gramatyka i realizm szaleją. „Po raz setny blondynki jedzącej
śniadanie”? Co to znaczy? Jak się przekręca oczami, może chodziło Ci o
przewracanie? I jak się kiwa przecząco, czyżbyśmy byli w Holandii?
No i – nie, Luna nie odmówiłaby ojcu, gdyby zaproponował jej
odprowadzenie na dworzec. Rozumiem, że nastolatce uczącej się blisko domu może
się to wydawać wstydliwe czy obciachowe, ale to tak nie wygląda. Po pierwsze –
zwyczajem było to, że uczniowie Hogwartu byli odprowadzaniu na dworzec przez
rodziców. Po drugie – no hej, oni nie będą się widzieli przez parę miesięcy. To
normalne, że z kochającymi rodzicami chce się spędzić jak najwięcej czasu przed
rozstaniem. Mówi Ci to osoba ucząca się trzysta kilometrów od domu.
Jedziemy dalej. Rozdział drugi:
„Blond włosa”
Takie słowo nie istnieje. Jeśli już koniecznie, to „jasnowłosa (+
podmiot)”. Ale po co się bawić w eufemizmy, skoro i tak wiadomo, że chodzi o
Lunę?
„- Luna! - zawołał chłopiec o czarnych włosach, przytulony do
dziewczyny z dużą ilością piegów na nosie, i wielkim uśmiechem na twarzy.”
I znów – po co te opisówki, skoro wiadomo o kogo chodzi? Opis
możesz wstawić, to ważna część opowiadania (także fanfika, w końcu to cenny
trening przed pisaniem własnych rzeczy), ale jestem pewna, że da się go wpleść
zgrabniej.
„- Piąte koło u wozu, co? - szepnął do jej ucha jakiś cichy,
melodyjny, męski głos. Odwróciła się szybko i zobaczyła Dracona Malfloy'a. Była
zdziwiona. Nie dostrzegła, ani w jego uśmiechu, ani w jego oczach, słynnego
,Malfloy'owskiego' uśmiechu, który gdy tylko ujrzał jej twarz, natychmiastowo
zgasł. W myślach chłopak przeklinał się, że w ogóle coś do niej powiedział, a w
głębi duszy nie wierzył że przed nim stoi ta sama ,Pomyluna' Lovegood.
- A gdzie są twoi goryle? Jeszcze nie zeszli z drzew? -
odpyskowała mimowolnie. Chłopak był jeszcze w większym szoku. - Zapomniałeś
języka w gębie? - zapytała ze złośliwym uśmiechem, po czym odeszła.”
Też nie lubię buców dogryzających nielubianym dziewczynom, ale
istnieją subtelniejsze metody na napiętnowanie ich w opowiadaniu, naprawdę. Po
co ta żałosna pyskówka, zupełnie niepasująca do Luny? Przecież ta dziewczyna
była dręczona przez trzy czwarte szkolnych przygłupów (a i bystrzejsi uczniowie
też czasem jej dogryzali), gdyby przejmowała się tak każdą odzywką, już dawno
by oszalała. Zwłaszcza że ten docinek był zupełnie nietrafiony…
Poza tym jaki to jest „słynny malfoyowski uśmiech”? Po kilka razy
przeczytałam wszystkie książki i obejrzałam wszystkie filmy o HP, a nigdy o nim
nie słyszałam…
„Chłopak stał w szoku jeszcze kilka sekund, dopóki nie podeszła do
niego Pansy Parkinson.
- Witaj koteczku. - szepnęła mu do ucha, obejmując go ramionami.
Natychmiast wyrwał się z jej uścisku i warknął.
- Odwal się ode mnie. - zmroził ją wzrokiem. Dziewczyna nie
zdążyła zareagować, a jego już nie było”
To jest… obrzydliwe. Naprawdę. Robienie zbędnego balastu z
kanonicznej dziewczyny tró lova głównej bohaterki opka jest poniżej wszelkiego
poziomu. I tak mało oryginalne, że bardziej się już nie da. Poza tym nie wiem,
czy wiesz, ale w tej sytuacji to nie Pansy wychodzi na postać negatywną.
Wychodzi na nią Malfoy, niemający klasy i nieszanujący miłej dla niego
dziewczyny.
„przejście skutecznie zagrodziła mu nieświadomie dziewczyna
szarpiąca bezradnie wielką, brązową walizkę. Chłopak podniósł ją bezproblemowo.
- Pomogę ci. - powiedział widząc twarz Luny.”
Nie wierzę. Dupek pokroju Malfoya nie pomógłby dziewczynie, która
przed chwilą go zgasiła. Mógłby co najwyżej przetaszczyć tę walizkę, żeby
samemu przejść, i to mamrocząc pod nosem sugestie, że robi jej wielką łachę.
„- Accio walizki. – mruknął”
Zły zapis dialogu. Niepotrzebna kropka.
Cały rozdział jest strasznie banalny. Dokładnie taki sam, jak na
milionie innych blogów o miłości ludzi, którzy kiedyś się nie cierpieli. Nie
mówiąc już o tym, że bohaterowie zostali całkowicie wyprani ze swoich
oryginalnych charakterów. Aha, pisałaś gdzieś, że Luna jest niby „delikatna”?
To niezły popis tej „delikatności” dała, wdając się w żenującą pyskówkę z
Malfoyem…
Rozdział trzeci:
Już sam tytuł mnie rozczulił. „Wściekła Luna” brzmi przeuroczo,
tylko trochę… hm, śmiesznie? A chyba nie to było Twoim zamiarem. (A ja mam
bardzo niemiłe skojarzenia historyczne. Z inną Luną. Nie wściekłą, tylko
Krwawą).
„- A więc jak spędziłeś wakacje? - zapytała Luna Lovegood swego
towarzysza, Dracona Malfloya”
„Towarzysza”. Sam początek rozdziału, a ja mam już drugie
skojarzenie z czerwoną zarazą.
Żeby nie było: to słowo użyte w tym kontekście nie jest błędne.
Zły jest sam kontekst. Po co na początku każdego rozdziału pisać o bohaterach
tak, jakby czytelnik dopiero ich poznawał? Takie zabiegi zostaw sobie na
później, na czas, kiedy opanujesz już podstawy. Teraz nie mogę się pozbyć
wrażenia, że piszesz tak, bo inaczej nie umiesz…
„Wtedy wydawało mu się szalenie ciekawe, snucie planów wybicia
wszystkich szlam, lecz dzisiaj, wydawało mu się to głupim i chorym wymysłem
Tego Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać, chcącego się zemścić za ból matki
spowodowany jednym z nich. Z niemagicznych.”
E, nie. Voldi nie znał swojej matki i nie chciał się za nią mścić.
Mało tego! Pogardzał nią za to, że „okazała się słaba” – czyli umarła.
„- Z tatą. - kiwnęła głową w zamyśleniu, wspominając wesołe chwile
spędzone na pisaniu razem z ojcem artykułów do ,,Żonglera" i
wspólnych podróżach w poszukiwaniu nowych magicznych zwierząt i roślin.”
Jeśli po wypowiedzi pojawia się opis nieodnoszący się do mówienia
(czyli nie „powiedział”, „rzekł”, „wrzasnęła” itp.), zdanie po myślniku zaczynamy
wielką literą.
„Wydaje mi się że autorem był czarodziej”
Dziwny motyw, IMHO. Czy gdyby rzeczywiście nim był, to czarodzieje
by o nim nie wiedzieli? Nie znaliby jego nazwiska? Na litość, przecież Lewis to
nie jest Kasia M. wydana przez wydawnictwo „The zimny krzak”, tylko klasyk
światowej literatury! Chyba że to po prostu kolejna
teoria spiskowa Luny, ale wtedy wypadałoby to jakoś rozwinąć…
(Ale swoją drogą – „robienie” czarodziejów z osób istniejących
naprawdę uważam za bardzo fajny motyw).
„Chwilę, która wydawała im się wiecznością przerwało wtargnięcia
niskiej, rudej persony. Do środka wbiegła zdyszana Ginny Weasley.”
I znowu to samo. Po co ta „ruda persona”?
„- Dlaczego byłaś tu sama? - zapytała zła. Podskoczyła gwałtownie
słysząc ciche chrząknięcie. - Ty tu?! Co on tutaj robi Luna?! - krzyknęła
wskazując na Draco, siedzącego pod jednym z dwóch okien.”
Po pierwsze – skąd w przedziale dwa okna? Po drugie – o co chodzi
tej Ginny, dlaczego ona tak histeryzuje, zamiast rzucić w Malfoya kilogramem
pogardy albo zupełnie go zignorować? Pewnie, był rasistowskim dupkiem, ale jego
rasizm ograniczał się głównie do rzucania gimnazjalnych odzywek – na razie nie
skrzywdził poważnie żadnej „szlamy” ani nie zaatakował żadnego skłotu. Więc
reakcja Weasleyówny wydaje mi się mocno przesadzona. Nie dziwiota, że Dracze
się z niej śmiał…
Końcowa scenka tego rozdziału jest tak nieprawdopodobna, że nie
jestem w stanie jej ogarnąć. Już pominę absolutną niekanoniczność postaci,
weźmy się za list. Jakim cudem nauczyciele Hogwartu dowiadują się o rezygnacji
uczennicy tak późno (albo tak wcześnie, bo Cho mogła po prostu nie wrócić do
szkoły)? I jakim cudem na jej miejsce prefektem zostaje osoba – uwaga – DWA
LATA MŁODSZA?
Rozdział czwarty:
„Brunet postanowił przemilczeć sytuację, jednak rudowłosa nie
omieszała się na złośliwości.”
Nie powstrzymała się przed złośliwością. I czy tym ludziom urwało
od imion? Powtórzę się, ale to naprawdę ważne: nie określa się ludzi słowami
utworzonymi od koloru włosów. Istnieje kilka wyjątków (np. jeśli czytelnik
naprawdę nie wie, o kogo chodzi, a postać ma naprawdę wyróżniającą się cechę
wyglądu– np. Tonks mogłabyś określić jako „kobietę o malinowych włosach”, także
słowa „ruda” czy „rudzielec” są relatywnie mało rażące), ale u Ciebie żaden z
nich nie występuje.
„- Poproszę czekoladowe żaby, fasolki wszystkich smaków Bertiego
Botta i dyniowe paszteciki. - złożył zamówienie Harry, a Draco kiwnął głową na
znak że chce to samo.”
A pani z wózkiem na pewno się zorientowała, że kiwnięcie głową
oznacza „chcę to samo”, aha. Poza tym ile on tych rzeczy chciał?
„- To, kochana, jest nowość - Fedryty. - powiedziała wręczając
pakunek, zawinięty czarną, skromną wstążką do dłoni blondwłosej. Gdy chciała
wręczyć jej należność, powstrzymała ją ruchem dłoni. - Jesteś pierwszą, która
to chce kupić, kochana. Weź sobie za darmo.”
No nieee… nowy rodzaj magicznych słodyczy i nikt nie chce go
kupić? Nie wierzę. Tak samo nie wierzę w to, że babeczka rozdaje swój towar za
darmo…
„- Mugole mają podobne. Mówią na nie ,,Chińskie ciasteczka".
W środku zawsze mają wróżbę. - pochwaliła się swoją wiedzą rudowłosa.”
Która nie ma imienia? Po co wypisywałaś tyle wymyślnych zdrobnień
i pseudonimów, żeby co chwila walić rudowłosymi? Poza tym Ginny raczej nie
„chwaliłaby się” taką wiedzą, najwyżej napomknęłaby, że jej tata znowu
ekscytował się podobnym do tych ciach mugolskim wynalazkiem…
Rozdział piąty:
,,Gdzie płonie lampa wiedzy,
Gdzie
mędrcem będziesz snadnie,
Tam
świat Twój nie należy,
Tam
serce skona nagle.
Lecz
tam gdzie spryt i ambicję cenią ponad wszystko
Poznasz
szczęście, przyjaźń oraz duszę bratnią blisko. "
To jest tak głupie, żenujące i banalne, że nawet nie wiem, jak
zabrać się za komentowanie tego.
Znaczy nie mówię o formie, ona jest w porządku jak na głupawy
wierszyk z ciastka z wróżbą. Dlaczego w każdym opowiadaniu Slytherin musi
okazywać się tym „fajnym” domem? Nie lepiej by było, gdyby poczęstowała Dracona
ciasteczkiem, z którego dowiedziałby się o tym, że pozna nowych przyjaciół w
Ravenclawie?
No i jak sam pomysł magicznego ciastka z wróżbą uważam za świetny,
tak sama zawarta w nim mini przepowiednia jest zdecydowanie zbyt poważna jak na
ciasteczko…
„- Naprawdę nie słyszeliście tych słów? Przecież były tak głośne i
wyraźne. -blond włosa patrzyła na nich z niedowierzaniem mówiąc te
słowa. Napotkała zdystansowany wzrok Wybrańca i jego ukochanej. - Nie
wierzycie mi? - zapytała. Jej oczy niebezpiecznie się zaszkliły, a broda
zaczęła trząść od powstrzymywanych łez.”
Co? To nie jest Luna, przecież ona miała dupsko ze stali… Wiem,
powtarzam się, ale boli mnie takie psucie fajnej bohaterki. Luna ciągle
wymyślała jakieś niestworzone historie i nawet jej przyjaciele w to nie
wierzyli, dlaczego nagle miałaby zacząć brać to do siebie?
„Miał szczerą ochotę wzięcia Luny w ramiona i chronienia przed
wszystkim złem tego świata.”
Khem, nie. To nie jest romantyczne. To jest chore. I gdybyś
popracowała trochę nad realizmem postaci, takie chore uczucie mogłoby całkiem
pasować do Dracona – mogłabyś opisać, że się zmienił i że naprawdę chce dobrze,
ale zamiast nawiązywać zdrowe, partnerskie relacje, chce chronić ukochaną,
która nie tylko sama tego nie potrzebuje, ale wręcz mogłaby sama chronić jego.
Bo przecież w oryginale to Draco był słaby i zagubiony…
Poza tym: „miał ochotę wziąć i chronić”, „przed całym złem”.
„Palił go ich słony zapach.”
Luna płakała słonym, żrącym bagniskiem?
„Z jej perspektywy wyglądał jak młody bóg.”
Ała, jaki kicz. Myślałam, że nic gorszego od komuchów się nie
pojawi, a tymczasem zaatakował „Zmierzch”.
„,,Mój osobisty anioł" pomyślała, jednak szybko odgoniła tę
myśl. Nie był jej i to najbardziej smuciło Lunę.”
Kicz again. Poza tym wait, dlaczego ona angstuje? Nie jest jej, i
co z tego? Przecież wszystko jest na najlepszej drodze do tego, żeby stał się
jej, więc uszy do góry!
„pół olbrzym”
Półolbrzym.
„Pomimo, że w Hogwarcie zapanowało lekkie opustoszenie wywołane
pogłoskami o Voldemorcie”
Jakimi pogłoskami? Na początku szóstej klasy to nie były pogłoski,
tylko powszechnie znane fakty!
„W środku siedzieli sami ślizgoni - Blais Zabini, Gregory Goyle,
Vincenty Crabbe, Teodor Nott, oraz Pansy Parkinson z dwójką nieznanych
Lunie ślizgonek.”
Ślizgoni, Ślizgonek, Blaise i Vincent, a nie Vincenty.
„- Wsiadaj. - powiedział, a ona posłusznie wykonała prośbę.”
Spełniła prośbę. Tylko wait, on jej o nic nie prosił.
Rozdział szósty:
„- Och, dajcie spokój! Każdy może się zmienić! - po raz kolejny
upominała ich, lekko już zirytowana, Hermiona.”
Nope. Hermiona nie była głupia. O jakiejkolwiek „zmianie” mogłaby
być mowa w sytuacji, gdyby Malfoy przeprosił ją, Weasleyów i Harry’ego za swoje
wcześniejsze odrażające zachowanie. Na razie był miły tylko wobec Luny, więc
wszelkie podejrzenia były jak najbardziej uzasadnione – zwłaszcza że Hermiona
wiedziała o uczuciach Luny do Dracona, więc tym bardziej powinna podejrzewać,
że Dracze chce to jakoś wykorzystać…
„Nosząca ślady czasu i użytkowania Czara przydziału”
Coś Ci się pomyliło chyba? ;)
„ ,, Strzeż się Gryffindorze, niebezpieczeństwo blisko.
Puchoni
pod nogi uważajcie, bo będzie grząsko.
Ravenclaw
miłości - to broń najcięższa,
Ślizgoni
uczucia to magiczna tęcza. " *”
Hm, nie. Na bardzo wielu poziomach NIE. Zawieranie treści
dotyczących pojedynczych osób w piosence tiary przydziału jest nie tylko głupie
i niekanoniczne, ale również tak oklepane, że bardziej się już nie da. Poza tym
ten tekst, no, tak jakoś… *Wycofuje się na z góry upatrzoną pozycję, nucąc pod
nosem: „Follow, follow, my little pony, my little pony and friends…”*.
„Stary łachman śmiał wymówić słowo tęcza przy Ślizgonach!”
Sugerujesz, że te bydlaki co i rusz podpalające tęczę. na Placu Zbawiciela to nie
nasi rodzimi neofaszyści, tylko Ślizgoni? Ciekawa teoria, nie powiem…
„Do Slytherinu dołączyło osiemnastu nowych uczniów, do Gryffindoru
dwudziestu trzech, Ravenclawu piętnastu, a w szeregi Puchonów wstąpiło
dziesięciu nowych uczniów.”
Bo Hufflepuff nie jest tak zajebisty, żeby dołączali do niego nowi
uczniowie, i w ogóle są w nim same ziemniaki, nie? >< A nie, wróć. Do Hufflepuffu
dołączyła normalna liczba dzieciaków, to pozostałe domy jakoś dziwnie
obrodziły. Przypomnę, że na roku Harry’ego i spółki w Gryffindorze uczniów
było ośmioro…
„i zimowy bal!”
Bo czymże byłoby opko bez balu. Ech, kolejna klisza. *Ciężkie
westchnienie.*
„rozigranych
pierwszoroczniaków ”
Raczej przerażonych i niepewnych siebie…
„W drodze do dormitorium pochłonięta własnymi myślami, nie poczuła
Jego oczu na sobie...”
W sensie Bóg obłożył ją swoimi oczami? „Jego” małą literą.
Rozdział siódmy:
Dobra, kultystko. A teraz na jednej nodze pędzisz do apteki po
plastry i jakąś dobrą maść, bo mam mordę siną od facepalmów, a do tego
rozkrwawiłam sobie głowę od walenia w klawiaturę. No, już wróciłaś? To teraz
dowiesz się, skąd u Twojej Przedwiecznej taki atak autoagresji.
„Weszła do swojego pokoju, który dzieliła z Elizabeth Person.
Dziewczyna w wieku blondynki, z brązowymi, prostymi włosami i dużymi,
czekoladowymi oczami mogłaby być ładna. Oczywiście gdyby nie posiadała dużej
ilości pryszczów, skrzętnych ukrytych za grubą warstwą podkładu, pudru i
korektora.”
Pryszczy. Pryszczy, nie pryszczów, ale… ała. *Przykłada sobie do
czoła wyjęty z zamrażalnika nóż.* Ale to jest naprawdę najmniejszy problem.
Dlaczego z nielubianej koleżanki robisz aż taką Scary Sue? I pryszcze, i
blacharstwo-lakiernictwo, i złośliwy charakterek…
„Do jej codziennego makijażu, oprócz tych elementów, zaliczała się
również okropnie różowa szminka, różne kolory, jednak jednakowo mocne, cieni do
oczów, oraz duża ilość tuszu do rzęs, która profilowała je pod dziwnym kątem.
Całość dopełniała strojem - czarne, bądź czerwone kabaretki, buty na wysokim
obcasie, które można by nazwać niestabilnymi, krótka mugolska 'miniówka' oraz
bluzki różnego koloru, które łączył zawsze jeden szczegół - bardzo głęboki
dekolt ukazujący skąpą bieliznę”
W konserwatywnej szkole, gdzie obowiązywały mundurki. Litości, w
takim stroju nie przekroczyłaby nawet progu praskiej czy nowohuckiej gimbazy!
Poza tym – oczu, nie oczów. I jak się profiluje rzęsy? (BTW – jakim cudem ten
wypłosz w ogóle trafił do Ravenclawu?)
„a jej dwoma najlepszymi przyjaciółkami były Pansy Parkinson i Cho
Chang; pierwsza - wredna ślizgonka z iście diabelskim charakterem, druga -
sprytna dziewczyna o kruczoczarnych włosach, gotowa zabić za Harrego Pottera.”
O, a więc Cho też jest Scary Sue. Jakie to urocze, że robi się
najgorszą sukę z dziewczyny, która w oryginale zachowywała się denerwująco i
irracjonalnie Z POWODU CHOROBY. Tak, depresja jest chorobą, a Cho
prawdopodobnie na nią cierpiała. I ta gotowość zabicia za Harry’ego – może to
wcale nie jest Cho, tylko Mikasa Ackerman? Trzeba się przyjrzeć, czy nie trzyma
w dormitorium jakichś dziwnych mieczy i butli z gazem… (BTW, czy kruczoczarne
włosy to jakaś wada?)
„Towarzystwo wręcz drakońskie,
ale pasujące do Elizabeth - jej ironia, złośliwość i podstępność zwyciężały nad
innymi cechami czyniąc ją nie gorszą od Cho i Pansy.”
Aha, tylko szkoda, że żadna z wymienionych cech nie pasuje do tych
dziewczyn. Poza złośliwością u Pansy. Zwłaszcza to “drakońskie” użyte zupełnie
bez związku z oryginalnym znaczeniem. I chyba „nie lepszą”?
„- El, gdzie jest moja toaletka? - zapytała łagodnie, choć
wewnątrz niej już wrzało. Nie cierpiała ruszania jej rzeczy w szczególności
przez wrogów. Elizabeth uśmiechnęła się złośliwie.
- Wyrzuciłam ją.”
Ej, to do dormitoriów można było wnosić własne meble? I dlaczego
one mieszkają w tym pokoju tylko we dwie?
„Minewra”
Minerwa.
Ogólnie całym rozdziałem jestem załamana, ale końcowe słowo
odautorskie nieco mi go osłodziło – jest nadzieja, że nasze Marysie-Skarysie
jednak wyjdą na ludzi. Coś podobnego sugeruje też zawartość bohaterskiej
zakładki (czyżby spoiler?!), w której jednak brakuje Pansy. Szkoda. Lubię
Pansy, a w filmie – chociaż pojawiła się tylko na chwilę – wyglądała całkiem
przyjemnie, w sam raz na gifek. To bardzo niedoceniona postać, podobnie
zresztą jak Milicenta.
Rozdział ósmy:
„Pogrążona we swoich myślach Luna przeszła obok najbliższej
łazienki Ravenclawu. Postanowiła jednak skorzystać z jednej z tych, należących
do prefektów.”
Ile damskich łazienek było w Ravenclawie? To po pierwsze. Po
drugie – nie przypuszczam, żeby chęć skorzystania z łazienki dla prefektów była
dobrym usprawiedliwieniem dla nocnej wędrówki po szkole…
„Szedł korytarzem do jednej z łazienek prefektów. Chciał wziąć
relaksujący i orzeźwiający prysznic, jednak przy jednym z zakrętów na kogoś
wpadł.”
Prysznic to on mógł sobie wziąć u Ślizgonów, do łazienki dla
prefektów szło się wziąć długą kąpiel z masą efektów specjalnych.
„Filigranowa postać upadła bezwładnie na podłogę wykładaną
różnobarwnymi płytkami. Podniosła oczy i ujrzał Ją...”
W sensie kogo? Matkę Boską? Pajęczą Królową? A może po prostu Bóg
była kobietą?
(BTW, faktycznie delikatniusia ta Twoja Luna – wywalić się od
wpadnięcia na kogoś, no ja pitolę).
„- Chciałem... się przejść! - wymyślił na poczekaniu.”
Po co? Czy on jest alkoholikiem, że kłamie na zapas?
„- Kłamiesz. Tak nie wolno. - powiedziała marszcząc nos jakby w
powietrzu unosił się zapach mokrego futra buchorożca.”
A to mi się podoba. W stylu prawdziwej Luny.
Rozdział dziewiąty:
„Rudowłosy, młody mężczyzna siedział na jedynym z czerwonych
taboretów, obitych smoczą skórą w Nokturnie. Na swej rozczochranej czuprynie w
kolorze dojrzałej marchwi, nałożył czarny, obszerny kaptur od szat tego też
koloru”
Na czuprynę nałożył, nie na czuprynie. Co to jest “smocza skóra w
Nokturnie”? Poza tym niepotrzebnie dwa razy powtarzasz jedną informację (kolor
włosów). (Aha, interpunkcja nadal szaleje. Nie wytykam konkretnych błędów, bo gdybym
to robiła, ta ocena miałaby jakieś 300 stron. Weź się za to, naprawdę).
„Do owego nieznajomego podeszła jedna z czarownic; miała długie,
kasztanowe włosy do pasa, proste niczym druty, duże, szare oczy ze sztucznymi
rzęsami, oraz opaloną cerę. Na sobie miała żółty, krótki kombinezon, ukazujący
więcej niż zakrywający; efekt zamierzony i starannie dopracowany. Całość
dopełniał ostry makijaż.”
Dla kogo ten nieznajomy był nieznajomy? Poza tym – sorry,
czarownice z reguły nie ubierały się jak blachary. I jak wygląda krótki
kombinezon? W którym momencie krótki? W sensie z krótkimi nogawkami?
„Owy czarodziej”
ÓW!!!!1111razrazrazstojedenaście
„Zdobędę jeszcze zaufanie tego starego Dropsa”
Tak to o Dumbledorze mogą mówić uczniowie… to znaczy mogliby,
gdyby ta ksywka nie była wytworem fanonu. Miłość „Dropsa” do dropsów została
wspomniana najwyżej dwa razy w siedmiotomowym cyklu…
„- Świetnie, doprawdy świetnie! - Tom Riddle klasnął w dłonie z
radosnym, przebiegłym uśmiechem”
Uhm, Tom, skąd ty tam? Przecież nienawidzisz swojego imienia i
nazwiska, już od dawna przedstawiając się jako „Lord Voldemort”, a do tego
przypominam ci, że jesteś łysy i nie masz nosa. Więc skąd ten „brunet”?
(Aha, jeszcze z uwag technicznych – zauważyłam pewną dysproporcję.
Powinnaś była się skupić na opisie Voldka, a jego popleczników potraktować
trochę bardziej po macoszemu – w końcu to on był tam najważniejszy).
Rozdział dziesiąty:
Powiem, że podoba mi się to, jak starasz się uzasadnić wzrost
popularności Luny. To niegłupie i całkiem prawdopodobne.
„Pewnego dnia miała już dość; Cormac McLaggen, chwytający się
popularności niczym boi ratunkowej brunet, o przenikliwym, zielonym spojrzeniu
i nieposiadający ani krzty dobrych manier, zaprosił ją do Hogsmeade za
pośrednictwem Ginny, która nie świadoma zgodziła się w imieniu przyjaciółki.”
Nie wyobrażam sobie takiej sytuacji, jak to wyglądało? Dlaczego
Luna się z tego nie wykręciła? I o co chodzi w chwytaniu się popularności? PS:
“chwytać się jak tonący brzytwy” to związek frazeologiczny stały, raczej się go
nie modyfikuje.
„Po obudzeniu się z koszmaru, poszła do jednej z łazienek
prefektów*, aby spędzić resztki snu z powiek za pomocą oczyszczającego
prysznicu. Skończyło się na delikatnym, ale subtelnym pocałunku.”
Delikatny i subtelny to synonimy, po co to „ale”? No i ej,
dlaczego wcześniej tego pocałunku nie opisałaś? :/ W takiej sytuacji Luna nie
wygląda za dobrze, idąc na randkę z innym… Pewnie Dracze ich przyłapie, albo
któraś z dziuń należących do teamu Stupid&Useless poleci do niego na skargę…
„Carrow'a”
Zbędny apostrof.
„Carrow wraz z kilkoma innymi napadli na pobliską wioskę mugoli,
zabijając, stosując przemoc a końcowo podpalając ją i mieszkańców. Z pewnością
byłoby to im wybaczone”
Zabijanie to też stosowanie przemocy. I kto miałby im wybaczać,
Voldek? Przecież Voldek od początku byłby z nich zadowolony…
„Severus musiał walczyć na dwa fronty. Tak jak zawsze. Zły po obu
stronach.”
Wat? No ej, przecież on ryzykował życiem, żeby pomagać Zakonowi, a
nie bujał się miedzy dwiema stronami, żeby znaleźć sobie kolegów!
„Chłopak po raz kolejny spojrzał w lustro; odbicie w nim
przedstawiało młodego, przystojnego czarodzieja”
O, Dracze nie poznaje samego siebie w lusterku.
„spodnie z pojedynczymi wstawkami uzyskanymi z druzgotka”
Z którego kawałka druzgotka i jakie wstawki? No i… ja nie
twierdzę, że to niemożliwe, ale druzgotki były raczej mało eleganckie…
„Luna była już gotowa do wyjścia; ubrana w pomarańczowe, mugolskie
spodnie, białą lekko elegancką bluzkę z krótkim rękawkiem i uczesana w warkocz
z którego pojedyncze pasma uciekały opadając jej swobodnie na twarz, czekała
przed swoim dormitorium.”
ZIEF. Skoro już koniecznie musisz opisywać ubiór, to może chociaż
wybierz coś bardziej pasującego do postaci, okej?
„(…)czekała przed swoim dormitorium.
Zza pobliskiego rogu wyjawiła się postać; McLaggen
wręcz emanował pewnością siebie na kilometr.”
Skąd McLaggen przed jej dormitorium? Przecież on był Gryfonem…
Może przed pokojem wspólnym?
„chwytając jej rękę i zaciskając ją mocno.”
Jak się zaciska cudzą rękę?
„chwytając jej rękę i zaciskając ją mocno. Próbowała się wyrwać,
jednak chłopak trzymał ją mocno. Zrezygnowana westchnęła ciężko, po czym nie
zapominając o jakichkolwiek manierach, kiwnęła towarzyszowi głową na
powitanie.”
Wzdychająca ręka mająca głowę. Poza tym: NIE. Bycie miłą dla buca
dotykającego Cię wbrew Twojej woli NIE ŚWIADCZY O DOBRYCH MANIERACH. Świadczy o
braku asertywności. A niedostrzeganie tego, przepraszam, o głupocie.
„Cormac uśmiechnął się
jeszcze bardziej i nie zważając na protesty pocałował ją gwałtownie w policzek.
Całą scenkę widział blond włosy chłopak ukryty za
zaklęciem kameleona...”
Najmniejsze zdziwienie świata. Tylko dlaczego ten „blond włosy”
(będziesz miała dużo poprawiania, co krok się na to natykam) nie zrobił nic,
żeby pomóc napastowanej dziewczynie?
Rozdział jedenasty:
„zapytał dosadnie przesłodzonym tonem.”
Zła frazeologia.
„Lovegood wywróciła dyskretnie oczami, jednak odpuściła sobie
komentowanie jego zachowania.”
„Odpuściła sobie”. Aha, okej. A moment wcześniej mamy:
„Luna szła szybko, czując ciężar dłoni McLaggen'a na swoim
biodrze, którego chciała się jak najszybciej pozbyć. Chłopak posuwał się do
coraz to bardziej śmiałych zachowań względem dziewczyny.”
Już nawet pomijając to, że Luna chciała się pozbyć biodra… To jest
chore i obrzydliwe. Naprawdę. Typek narusza jej przestrzeń osobistą (w zasadzie
to waham się, czy nie nazwać tego „molestowaniem”), a ona sobie „odpuszcza”. To
nie jest coś, co można „odpuścić”. Zrozumiałabym, gdyby była zbyt onieśmielona
czy przestraszona (chociaż to raczej nie Luna), ale to jest po prostu totalny
brak prawdopodobieństwa psychologicznego. Albo galopująca patologia, jeśli
dziewczynie wydaje się, że faceci mogą dotykać jej ciała bez pozwolenia…
„Harry wszedł do Miodowego Królestwa z zamiarem kupienia kilku
tabliczek czekolady; dementorzy atakowali go coraz częściej,”
Jak to go „atakowali”, gdzie, w Hogwarcie?
„Dziewczyna uśmiechała się do niego nieśmiało, mrugając przy tym
niczym od niechcenia sztucznymi rzęsami, pociągniętymi tuszem dla nadania im
choć odrobiny realizmu”
Niespodzianka! DOBRE sztuczne rzęsy są nie do odróżnienia od
zwykłych przez kogoś, kto nie interesuje się kosmetyką (czyli przez jakieś 99%
mężczyzn). Nie widzę powodu, dla których czarodziejka miałaby używać tych
słabszych. No, ale prawdę mówiąc, ja nie widzę powodu, dla którego miałaby
używać jakichkolwiek. Hogwart to nie polskie gimnazjum.
„Prawdziwa miłość, nie może się równać z zauroczeniem.”
Chyba na odwrót? Plus zbędny przecinek.
„Nastolatka spąsowiała lekko na twarzy; Harry'emu wydało się to
sztuczne.”
Tak, bo nastolatki z reguły pąsowieją na zawołanie. *Facepalm.*
„- Czar willi zadziałał, panie. Dziewczyna zaciska już na nim
pięści w żelaznym uścisku. Za niedługo powinien być już całkowicie pod jej
urokiem.”
Dlaczego ta dziewczyna zaciska pięści na czarze? Dlaczego mam
wrażenie, że to powinien być czar wili? Dlaczego Bella mówi „za niedługo”?
„- Panie, Dołohow i Crouch zaatakowali Hogsmeade! Zwyciężają,
trzeba im pomóc!”
Ej, co to za samowolka? Dołohow i Crouch (który był na tym etapie
roślinką!) zaatakowali ważny punkt strategiczny BEZ WIEDZY SWOJEGO PANA?! Poza
tym… we dwóch zwyciężają w wiosce zamieszkałej tylko przez czarodziejów. Aha,
na pewno.
„z ust Belli wydobył się tłumiony, jednak usłyszany przez Czarnego
Pana pisk”
Piszcząca Bellatriks. Proszę, NIE.
„Riddle uśmiechnął się do swojej najwierniejszej poplecznicy z
niemal czułością; zawsze fascynowała go jej wręcz dziecinna radość z
najmniejszego zwycięstwa i pokora z jaką odbierała cruciatusy za popełnione
błędy”
Dziecinna? DZIECINNA?! Dziewczyno, ta kobieta była psychopatką! I
jakiejś wyjątkowej pokory u niej nie zauważyłam – owszem, była wyjątkowo
służalcza, ale cruciatusy z pokorą znosili WSZYSCY Śmierciożercy.
„Ją karał jednak zawsze najmniej. Miał do niej sentyment, którego
nie umiał się pozbyć nawet w największym szale gniewu.”
Zieeew. Będzie tró loff?
„Po drodze napotkał jakiegoś nowicjusza; zanim blondyn zdążył
wykonać chociażby ukłon, dostał zieloną wiązką Avady.”
Już prędzej cruciatusem, Voldi raczej nie miał w zwyczaju zabijać
swoich ludzi dla zabawy.
Z dopisków pod rozdziałem:
„Harry i Cho - oj tu się będzie działo, i od razu mówię -
nienawidzę Cho
i na pewno nie będzie to pozytywna postać. xD”
No i dlaczego? Robienie ze znienawidzonej postaci najgorszej gnidy
to zabieg niski i żałosny (chyba że ta była nią w oryginale, ale to jakby co
innego). Jeśli naprawdę nie możesz znieść pisania o niej w pozytywny lub
neutralny sposób – w ogóle ją pomiń.
Rozdział dwunasty:
„Severus Snape uczestniczył w akcji Hogsmeade. Musiał, był to jego
obowiązek, który wykonywał jako Śmierciożerca i członek Wewnętrznego Kręgu.”
Skąd się tam wzięli masoni?
„wtrącił natarczywy głosik w głowie, podczas rzucania kolejnych
drętwot na pierwszorocznych.”
Głosik rzucał…? Poza tym skąd pierwszoroczni w Hogsmeade? Przecież
można je było odwiedzać dopiero w trzeciej klasie… Ale samo rzucanie drętwot na
uczniów to nie taki głupi pomysł – lepiej żeby upadli, zanim dostaną avadą.
"Każda komórka jego ciała, odmówiła posłuszeństwa. Chciał
biec, pomóc jej, jednak mięśnie protestowały; osunął się bezwładnie na ziemię.”
Chciał pomóc każdej komórce? W ogóle nie łapię tej sceny, Sev
dostał jakiegoś zawału czy coś?
Co do sceny z ratowaniem Hermiony: klątwa Cruciatus nie jest
zaklęciem bojowym. Trzeba rzucać ją dosyć długo, żeby mogła wyłączyć kogoś z
walki, chyba że jest rzucana na kogoś młodego i nieodpornego. A przecież
poplecznicy Voldemorta co krok obrywali od Voldka Cruciatusem…
Ale na plus: pamiętałaś, że nie można się teleportować do
Hogwartu. Brawo!
Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym się nie przyczepiła:
„- Granger, do cholery, masz nie umierać! To jest rozkaz,
słyszysz?! - zaczął krzyczeć, biorąc ją najdelikatniej jak umiał na ręce.
Przypomniał sobie o zaklęciach tamujących krew.”
No to rychło w czas sobie przypomniał. Poza tym to nie wojsko,
żeby on jej wydawał rozkazy…
„Czarne szaty śmierciożercy i bezwładna postać przewieszona przez
ramię osoby w nie ubranej, nigdy nie oznaczały nic dobrego”
O cholibka! You don’t say?!
„ Lekarze odbywający dyżur tego popołudnia w św. Mungu nie mieli
chwili westchnienia.”
WYTCHNIENIA.
„Było zupełnie tak, jak przed I Bitwą;”
Co to takiego „I Bitwa”?
„Możesz jej pomóc, a nie gapić się na mnie jak na Merlin wie
kogo?!”
Merlin, chociaż często gościł w czarodziejowych wezwaniach i
powiedzonkach, nie był do końca odpowiednikiem naszego Boga.
„- Dwa złamane żebra, rozległe obrażenia wewnętrzne, które
spowodowały w skutkach krwotok, na szczęście zatamowany, osłabienie, gorączka,
rozległe rany cięte oraz duża liczba skaleczeń i urazów. Myślę, że powinna z
tego wyjść, jednak jej organizm jej skrajnie wycieńczony, istnieje
prawdopodobieństwo zakażenia w ranach, a to, nie oszukujmy się, mogłoby ją
zabić przy tym stanie zdrowia.”
Wat? Dlaczego ona blebla, zamiast ratować? Poza tym scena
przeteleportowania się z Hermioną do Munga to jedna z najgłupszych scen
dekonspiracji, jakie czytałam. Skoro już udzielił dziewczynie pierwszej pomocy,
nie mógł przetransportować jej do Hogwartu? Wezwać kogoś z Zakonu? Wreszcie –
przetransmutować szat śmierciożercy albo zdjąć charakterystycznego kaptura?
Rozdział trzynasty:
„Chłopak miał nadzieję, że nie ujrzy wśród ciał poległych bladej,
proporcjonalnej twarzy owianej pasmami jasnoblond włosów z wiecznie założoną za
ucho różdżką.”
Włosy z uchem, no cóż.
„Tak, miał do niej żal, znienawidził ją za zabawę swoimi
uczuciami. Zabawę którą odkrył po spotkaniu na szkolnym korytarzu Hogwartu w
objęciach McLaggena.”
Ponieważ mnie zabrakło cenzuralnych słów, pozwólmy, by Malfoy
opowiedział swoją historię towarzyszowi chorążemu:
A za co, może spytasz? Ano za to, że Malfoy musi być chyba ślepy,
skoro nie zauważył, że Lunie w ogóle nie podobało się bycie obmacywaną przez
McLaggena!
„Zakon nie dostrzegł go z racji rzuconego zaklęcia Kameleona.
Nawet w takiej sytuacji był o dwa kroki do przodu.”
Aha, Zakon daje się robić w wała nastoletniemu gówniarzowi.
Totalnie już idę w to wierzyć.
„Nieważne ile osób by nie zabili - każdą sumę poniżej tysiąca
Voldemort komentował gniewnym prychnięciem i cruciatusami dla każdego, kto
uczestniczył w danej akcji.”
Bzdura. Tak nielicznej grupie jak śmierciożercy nie udałoby się
zabić tysiąca osób podczas jednej akcji bez użycia broni masowego rażenia/broni
automatycznej/bomb. Nie twierdzę, że nie mogliby używać do tego magicznych
przedmiotów czy specjalnych zaklęć, ale jeśli faktycznie Voldzio był taki
surowy, to bez odpowiedniego przygotowania nie mieliby po co zabierać się do
roboty.
„Z szeregu wyszedł do przodu Glizdogon, szara postać, mało znacząc
poplecznik swego Pana, tchórzliwy, nie mający honoru i mogący zmieniać
nieskończenie wiele razy strony po to, aby przetrwać.”
„Mało znaczący”? No taak, w końcu TYLKO obciął sobie rękę, żeby
pomóc Voldemortowi odzyskać ciało…
„zaczął swój wywód mający na celu uniżenie śmierciożerczyni”
Poniżenie/umniejszenie znaczenia. „Uniżenie” to przysłówek.
Śmierć Glizdogona jest zupełnie bez sensu. Voldi raczej nie
zabijał ludzi for fun, a Peter nie dość, że mógł mu się jeszcze na coś przydać,
to pomógł mu w naprawdę ogromnym stopniu. Bezsensowne zabijanie postaci nie
sprawi, że opowiadanie stanie się „dojrzalsze”.
Rozdział czternasty:
„- Czyżby Radosny Chochliczek - syczał - znalazł się w prawdziwym
świecie?
- Raczej w piekle. - pomimo wycieńczenia, udało się jej zachować
ostatki sił i umieścić je w zdaniu”
Loal. Tak, na pewno nastolatka siedząca w lochu będzie rzucała
oprawcy egzystencjalne cienkie riposty.
„Tak, na pewno nigdy nie mogłaby być puchonem. Nie bała się, nawet
w takiej sytuacji, o swoje życie.”
Wait, od kiedy to Puchoni byli jakoś szczególnie tchórzliwi?
„Drakonem”
Draconem.
„- Jeżeli ktoś tu ma władzę, to jedynie Czarny Pan nad tobą.
Jesteś zwykłym pionkiem w wojnie, a w życiu zwykłym śmieciem. - z pogardą
patrzyła na mężczyznę przed sobą; był autentycznie wstrząśnięty. Nie tego się
po niej spodziewał. Miała być łatwym celem, którego złamanie miało być prostsze
od złamania zapałki. Słyszał, że jest odważna, ale tym razem odwaga
przekroczyła granicę i stała się głupotą.”
Yep, stała się głupotą, i to jak olbrzymią. Czy tej dziewczynie
naprawdę brak instynktu samozachowawczego? Już prędzej uwierzyłabym, że zaczęła
opowiadać mu o ględatkach niepospolitych i chrapakach krętorogich – to jedna z
polecanych metod ochrony, mówienie o czymś, czego napastnik się nie spodziewa.
I chociaż działa to raczej na osiedlowych dresików niż na speców od
przesłuchań, byłoby przynajmniej prawdopodobne psychologicznie i pasujące do
postaci.
Aha – i Dołohow nie powinien przestać uważać jej za osobę łatwą do
złamania. Małe pieski najgłośniej szczekają.
Co do całej sceny tortur – robienie z ciapowatej dotychczas
bohaterki mega twardej kobiety nie jest kól ani trv. Jest niespójne i
pretensjonalne. Jeśli on kopał ją tak, że krew się z niej LAŁA, to
najprawdopodobniej zdążył zrobić jej poważną krzywdę – od kopania robią się
sińce, ewentualnie drobne skaleczenia. Od uderzeń krew mogłaby się zacząć lać
głównie z głowy.
„ Z niesmakiem zauważył, że po kilku minutach zemdlała.”
O kwiatku piękny, o kwiatku rzadki! Jakież to bulwersujące, że
brutalnie torturowana dziewczyna mdleje! Jakież to passe!
(Aha – i jeśli poczęstował ją KILKOMA Sectusemprami, to po kilku
minutach by nie zemdlała, tylko wykrwawiła się na śmierć).
„ Dumny ze swego dzieła, niczym artysta po ukończeniu
najważniejszego obrazu w swoim życiu, wyszedł z lochów Malfloy Manor.”
I zostawił tak zmasakrowaną dziewczynę, która jeszcze była im do
czegoś potrzebna? Polecam metodę z „Księgi Plugawego Mroku” – jeśli oprawca ma
dostęp do magii, a torturowany jest mu jeszcze do czegoś potrzebny, świetnie
sprawdzają się wszelkiego rodzaju czary lecznicze.
„Bellatrix czuła palące spojrzenia śmierciożerców, gdy ci wychodzili
z pomieszczenia sali balowej. Została tam sama z Czarnym Panem; mężczyzna, w
swojej ludzkiej postaci, podszedł do niej szybkim krokiem, chwytając gwałtownie
i boleśnie za brodę.”
Khem, Voldi nie miał „ludzkiej postaci”. To nie tak, że on się
pokazywał ludziom jako jaszczurka, żeby być bardziej mrocznym i tró – on po
prostu był tak wyniszczony przez czarnomagiczne procesy, że nie mógł inaczej
wyglądać
„- Za kogo ty się uważasz,
aby mieszać mi w głowie i wywoływać takie uczucia?! Za kogo do cholery?! Kto
dał ci takie prawo! - krzyczał niczym opętany, lecz Bella patrzyła na niego
oniemiała. Uczucia?! Pytania rozbrzmiały w jej głowie, a stado motyli wybrało
właśnie ten moment, aby zaatakować jej brzuch, wywołując przyjemne łaskotanie.”
Panno Steele, proszę natychmiast zaprzestać zażywania eliksiru
wielosokowego i podszywania się pod panią Lestrange! Panie Grey, proszę
natychmiast przestać udawać Lorda Voldemorta! To są poważni ludzie, na pewno
nie życzą sobie być kojarzeni ze zwyrodnialcem i tępą idiotką zafascynowanymi
domową dyscypliną!
„stojak na mugolskie kroplówki”
Skąd mugolskie kroplówki w czarodziejskim szpitalu?
„Brązowe, rozwichrzone i poskręcane loki rozsypywały się na dużej
poduszce, miała zamknięte powieki i niezdrowo jasny odcień skóry.”
Ta poduszka, tak?
„szept mężczyzny był cichy.”
Szept z reguły jest cichy.
Rozdział piętnasty:
„Draco wrócił do swojego dormitorium. Usiadł na czerwonej, obitej
skórą sofie”
Skąd tak luksusowy mebel w sypialni ucznia szkoły z internatem?
„Młody Malfloy podszedł do ukrytego barku w jednej z komód, skąd
wyjął butelkę Ognistej Whisky”
Skąd ją wziął w szkole?
Scena w gabinecie Dumbledore’a jest… no, bez sensu. Dumbel
zachowuje się zupełnie jak nie on. I po co on wzywa Dracze do siebie? PO CO?
Czy Luna i Hermiona były dla Dracona kimś ważnym? Krewnymi, bliskimi
przyjaciółkami? Nope, tylko z Luną chodził (to chyba dobre słowo, ciężko nazwać
ich relację „związkiem”) od niedawna. I dlaczego Dracze wybiega i zaczyna
angstować, zamiast wysłuchać do końca tego, co Dumbledore ma mu do powiedzenia?
Może przynajmniej dowiedziałby się, co DOKŁADNIE stało się z Luną…
Dołohow jest wyjątkowo obleśny, to fakt, ale jakiś taki banalny w
swojej obleśności. Serio – istnieją lepsze metody nakreślenia takiej postaci,
niż zmuszanie jej do ciągłego zwracania się do dziewczyny per „kotku”.
„Po chwili, którą można by przeliczyć na kilka minut, pojawiła się
przed główną siedzibą śmierciożerców zmieniając się i kształtując w ciało
dobrze zbudowanego blondyna.”
To chyba nie o chudym, szczurowatym Draconie, prawda?
„przekroczył próg budynku ze stalową miną. Od razu doskoczyła do
niego Iskierka.
- Panie, wszyscy już są. Iskierka zaprowadzi Pana, dobrze? -
pytając złapała go za rękaw szaty. Według innych było to niedopuszczalne, ale
on mimo wszystko lubił tego skrzata.”
Nowy Lepszy Draco, lubiący niesfornego skrzata, byłby całkiem
ciekawą postacią. Gdyby tylko pojawił się jakiś rozwój, jakaś przemiana,
ewolucja ze Starego Złego Dracona w Nowego Lepszego. U Ciebie to jest pyk! i
mamy zupełnie inną postać. (I jaka to jest stalowa mina? Przeciwpiechotna?)
„Iskierka zaprowadziła go do przestronnej jadalni zmienionej na
zapotrzebowania spotkań; stoły i krzesła zastały usunięte, pozostał jedynie
jeden duży z dwudziestoma pięcioma krzesłami”
Ej, dlaczego w prywatnej jadalni kiedyś stało kilka stołów?
„Riddla”
RYSIEK? A ty tam skąd?! Riddle’a, jeśli już…
„Draco zauważył postać leżącą wewnątrz okręgu i zamarł; Luna była
tam, nieprzytomna i spowita rubinową posoką, która wylewała się z praktycznie
całego jej ciała”
Nie wiem czy wiesz, ale pogląd, jakoby krew regularnie odnawiała
się w wątrobie, został obalony jakieś kilkaset lat temu – zresztą nawet wtedy
nie działało to dokładnie tak, jak u Ciebie. Jeśli człowiek krwawi… i krwawi… i
krwawi… to prędzej czy później się wykrwawi, tak na śmierć. Niestety.
Rozdział szesnasty:
„Zmieniamy reguły szanowni panowie i piękne panie!”
A fuj! Od kiedy Voldi jest takim seksistą!
„Dodatkowo postanowiłem ci podarować tą młodą Lovegood, sądzę, że
powinna ci pomóc w dotarciu do naszej Złotej Trójcy oraz przy okazji możesz się
zabawić.”
O, nie dość że mizogin, to jeszcze stręczyciel. BTW – tę młodą
Lovegood.
„ulica Śmiertelnego Nokturna”
Nokturnu.
„- Wybacz, Panie, że pytam, ale czy mógłbym dostać już choć pół
swej należytości?”
Za duża bezczelność w stosunku do Voldemorta. A przecież mógł być
spokojny, Voldi był raczej szczodry wobec swoich sług. Poza tym nie ma słowa „należystość”.
Należność.
„Tom klasnął w dłonie z niebezpiecznymi ikrami w oczach”
Ikrami? Voldek ma kawior w oczach? Poza tym: nie, nie „Tom”. Ten
człowiek po coś wymyślił sobie pseudonim. Nienawidził swojego imienia i
nazwiska.
„Jedyne co musiał to zbierać ważne dane i utrzymywać pozory
zidiociałego i biednego Rona, cieszącego się z osiągnięć wspaniałego Pottera.”
A tak wyglądam, kiedy czytam kolejne opko, w którym ktoś zrobił z
Rona skurwiela:
Ron nie był zidiociały. I NA PEWNO nie zdradziłby Harry’ego dla
władzy! Robienie z niego takiej gnidy jest nie tylko obrzydliwe, ale też
przeraźliwie banalne. Pojawia się w 99% słabych fanfików o Potterze.
Rozdział siedemnasty:
„- Gburku! - zawołał swojego skrzata, który znalazł się przy nim
niemal natychmiastowo z przejętym wyrazem twarzy; miał mnóstwo zmarszczek oraz
blizn, w tym jedną dużą, odcinającą się od reszty i nadającej lekko gburowaty
wyraz twarzy skąd wzięło się jego imię jak i po kilku butelkach ognistej
wypitych przez właściciela. Był ubrany dostojnie jak na przedstawiciela
skrzatów domowych; w białą, jedwabną chustę umarszczoną i spiętą na wzór
greckich tog, wełniane skarpetki w biało czarne paski oraz skórzane buty
dostosowane do jego stóp.”
Po pierwsze – skąd Snape miał własnego skrzata domowego? Skrzaty
służyły starym magicznym rodom, skąd taki u nauczyciela, czarodzieja półkrwi?
Po drugie – skrzaty nie nosiły ubrań. Chusta – okej, ale nie buty czy
skarpetki. Zgredek i Mrużka, jako „wolne skrzaty”, byli wyjątkami. Po trzecie –
gramatyka szaleje. Ledwo rozumiem sens końcówki pierwszego zdania. No i po
wypiciu „kilku butelek” whisky Sev pewnie zaliczyłby ciężkiego zgona, a nie
wymyślał imiona skrzatom (bo o to chodziło?). Albo – co bardziej prawdopodobne,
biorąc pod uwagę to, że nie był Rosjaninem ani Polakiem – usnąłby snem
wiecznym.
Dlaczego Snape opiekuje się Hermioną, nie może tego zrobić ktoś
zajmujący się leczeniem zawodowo? I dlaczego czarodzieje operują mugolskim
słownictwem medycznym? (Mam niemiłe przeczucie, że powodem jest Twoja niedawna
lekcja biologii, na której mowa była o leukocytach…) Poza tym – GRAMATYKA. W
tym rozdziale szaleje jak nigdzie wcześniej. Proszę, poszukaj sobie bety.
„- Tak Albusie. Jestem coraz bliżej odnalezienia prawdziwego leku,
ale potrzeba mi czasu, a to właśnie jego jest najmniej... - zacisnął mocniej
swoje chude, długie palce na dłoni Hermiony.”
Ta, przy Dumblu. Nauczyciel nie ma prawa zalecać się do uczennicy
czy okazywać jej takich czułości. Nie mówiąc już o tym, że ta jego „miłość”
jest totalnie z dupy wzięta. Co mu nagle odbiło, że tak się o nią troszczy?
(Ale muszę Cię pochwalić za uniknięcie częstego nawet wśród
przyzwoitych opkopisarzy błędów: chodzi o zastrzyk. Chociaż nie przypominam
sobie, żeby czarodzieje używali strzykawek, to ogromny plus dla Ciebie, że nie
napisałaś o szkodliwym(!!!) wlewaniu nieprzytomnej płynu do gardła).
„Gdy znalazł się już przed komnatami swojego ojca chrzestnego nie
wahał się, aby nacisnąć klamkę, jednak przy przekroczeniu progu został
odepchnięty przez niewidzialne granice.”
Wait, że niby Sev jest jego ojcem chrzestnym? Nope, to fanon:
zjawisko powielane w twórczości fanowskiej tak często, że niektórzy uznają je
za kanoniczne. I nie ogarniam, dlaczego Dracze zwraca się do niego per „wuju”,
przecież nie są spokrewnieni…
„nalewając jednocześnie bursztynowy płyn do kryształowych naczyń;
Draco wypił całą zawartość duszkiem.”
Ten „bursztynowy płyn” to whisky, jak rozumiem? Nie herbata
miętowa? To dobrze, że w tym wieku nie masz jeszcze doświadczeń z alkoholem,
ale wypadałoby o tym poczytać albo podpytać starszych
kolegów/rodziców/kogokolwiek. Nastolatek z dobrego domu raczej nie przechyli
szklanki whisky na raz, zresztą ona nie od tego jest. To nie wódka. Whisky pije
się zazwyczaj dla smaku i aromatu.
„- Jest w lochach Czarnego Pana, nadal mam się cieszyć?”
Kiedy Czarny Pan dorobił się lochów? Kolejny fanon.
Rozdział osiemnasty:
Przeczytałam początek tego rozdziału i poszłam spać, bo
stwierdziłam, że to za dużo na moje nerwy. Przeczytałam znowu – i nie dałam
rady, musiałam zrobić sobie zastrzyk z trzech godzin gry w Fallouta, żeby
odreagować to stężenie kiczu i taniego sentymentalizmu.
„Przyczyną jego zgonu jednak była Avada, znana zabójczyni,
złodziejka marzeń i nadziej, przyjaciółka wojny.”
To jakaś psychopatka imieniem Avada? Sorry, po tym opisie mam
przed oczami Aileen Wuornos błyskającą z oczu avadzią zielenią…
„Stwarzał jednak jedynie pozory; tak znane, a skrywane przez
wszystkich i potępiane.”
To zdanie jest bez sensu.
„także zaklęcie imitujące swym promieniem i natężeniem Avadę, jednak
w skutkach działających na zasadzie kurtyny dumnej; człowiek, który dostał owym
zaklęciem wyglądał na martwego jednak przebudzał się po czterech godzinach.”
Co to jest kurtyna dumna? (Ale żeby być uczciwą – pomysł na
zaklęcie całkiem mi się podoba!)
„Jednak to ani nie treść, ani lokalizacja czy faktura miejsca
pochówku”
Faktura miejsca pochówku? Jesteś pewna?
„Lepiej zginąć za przyjaciela niż za złoto”
~Paulo Coelho. A cudzysłowów nie robi się dwoma przecinkami.
„ Tom usiadł na drewnianej, prostej ławce przed pomnikiem.
- Wiem Thony, zawiodłem Cię, nie tylko dlatego, że nie
przychodziłem... jestem słaby, przyznaję.”
I niby Voldi mówi takie rzeczy. Aha, lecę pędzę wierzyć. BTW:
Tony, nie Thony, chyba że Voldi przemawia do romantycznego związku między
Thorem i Iron Manem.
„nazywa się Bella, tak ta sama Bellatrix Black, którą znałeś ze
spotkań i którą karałem na Twoich oczach. Nie sądziłem, że mogę kiedykolwiek
poczuć coś takiego do niej, a jednak, stało się... chyba ją kocham...”
Niniejszym podbiłam sobie oko. Tak, od facepalmu. Nie pamiętasz
już, co stanowiło największą słabość Voldka i największą siłę Harry’ego?
Właśnie zdeptałaś jedną z osi napędowych fabuły tylko po to, żeby wepchnąć do
opka kolejny romans. Takich rzeczy się nie robi. Po prostu NIE. Nie wspominając
już o tym, że Bellatriks miała męża, którego Ty starannie pominęłaś.
„Wiem, że byś się cieszył, polubił ją, ale chyba sam wiesz, jakie
niebezpieczeństwo na nią ściągam.”
Kurwa mać z przyległościami, takich rzeczy też się nie robi. Facet
przesadnie troszczący się o kobietę nie jest romantyczny. Bellatrix była
dorosłą, silną kobietą, która doskonale wiedziała, na co się pisze!
„Po czasie około pół godzinnym z letargu wyrwał go delikatny i
cichy głos.”
DELIKATNY. GŁOS. MORDERCZEJ. PSYCHOPATKI. Ja rozumiem, że
Bellatriks nie musiała przez cały czas wrzeszczeć, ale przemawianie delikatnym
głosikiem to jednak przesada...
„w jej środku siedziała duży puszczyk”
Bo to był puszczyk-transwestyta.
„Gdy tracił już ją ze
swojego pola widzenia szepnął cicho
- Bądź wysłannikiem szczęścia, przynieś je i zostaw niczym swe
pióro...”
To jest tak pretensjonalne, że aż zęby bolą. I szept z reguły jest
cichy. I zapomniałaś o dwukropku.
Rozdział dziewiętnasty:
„bożyszcza miliona czarownic, dżentelmena i kulturalnego, w miarę
przystojnego młodego mężczyznę.”
Mężczyzny. I nie wiem, czy Harry miał aż tyle fangirli…
„- Cicho, głupia idiotko! Nie wierzgaj tak tymi nogami, będę miał
przez ciebie siniaki! - udawane oburzenie w głosie młodego mężczyzny mieszało
się z dozą rozbawienia. Ręka z jej oczu została zabrana, jednak owy ktoś nadal
trzymał ją w pasie.
- Zabini! Co ty do cholery wyprawiasz?! - warknęła wściekła, w
odpowiedzi otrzymała jednak kolejny ciepły uśmiech i lekki chichot. Patrzył na
nią swoimi czekoladowymi oczami, nie zdejmując nadal dłoni z pasa. Odchrząknęła
zmieszana sytuacją patrząc znacząco na jego ręce. Podążył za jej wzrokiem i
puścił ją odstawiając bezpiecznie na podłogę; miał bordowe pliczki, a ich
krwisty odcień był widoczny pomimo jego ciemnej karnacji.
- Musisz coś zobaczyć, chodź za mną! - powiedział chwytając jej
dłoń. Mimowolnie podążała za nim coraz bardziej zastanawiając się nad dziwnym
zachowaniem chłopaka.”
ÓW ktoś. Poza tym… rany, czy naprawdę wszystkie bohaterki Twojego
opowiadania są upośledzone? Nielubiany kolega narusza jej przestrzeń osobistą i
ją obraża, a ona za nim idzie jak to cielę na rzeź? Ta sytuacja byłaby
prawdopodobna, gdyby Blaise był jej dobrym kumplem. Teraz nie jest.
No i jakie to są „czekoladowe oczy”? Różne rodzaje czekolady mają
różne odcienie. Poza tym strasznie wyświechtane to porównanie.
„(…)Severusa Snape, szanowanego Mistrza Eliksirów, sztywnego
profesora jednego z przedmiotów nauczanych w Hogwarcie, aktualnie człowieka
śpiącego w jednym z foteli z pustą butelką Ognistej w dłoni i kilkoma
walającymi się na pobliskim stoliku; jego chrześniak w podobnej pozie spał
twardo na dywanie w okolicach dużego kominka.”
Rozpijanie ucznia, jak słodko. Po takiej akcji Sev wyleciałby z
pracy szybciej, niż zdołałby powiedzieć „quidditch”.
„Spał spokojnie, wcześniej zażył eliksir słodkiego snu, który
podał również Hermionie i Draconowi, dzięki czemu miał pierwszą od dwóch dni
spokojną i przespaną noc”
Podał eliksir słodkiego snu dziewczynie pogrążonej w śpiączce.
Okej, nie mam więcej pytań.
„wiem o Twoim” uczuciu do Niej.”
W sensie do tej Boga, tak?
„czarnowłosy mężczyzna”
Po co to „czarnowłosy”, skoro a)wiemy, że Sev ma czarne włosy,
b)wiemy, że to Sev, c)na sali nie ma żadnego innego mężczyzny?
Rozdział dwudziesty:
„gdzie
z góry był na przegranej pozycji skazany na porażkę.”
Albo na przegranej pozycji, albo skazany na porażkę, bo jak
użyjesz obu, to wyjdzie masło maślane.
„Westchnął ciężko podnosząc się powoli z ziemi.”
Z podłogi.
„Wokół walały się puste butelki, był sam w wielkim salonie swojego
wuja, zielne, wzorzyste ściany współgrały z dębową podłogą i bordowymi meblami
z smoczej skóry i drewna z bijącej wierzby.”
Skąd u nauczyciela „wielki salon” z drogim wyposażeniem i
„zielnymi” ścianami?
„nie czując bezpretensjonalnego bólu głowy”
Zła frazeologia.
„- Wydostanę cię stamtąd, wytrzymaj... - bezwiednie szepnął w
pustą przestrzeń.”
Dlaczego wcześniej nie robił nic w tym kierunku, tylko chlał z
Severusem?
„ Zauważenie nieobecności swojego wuja zajęło mu kilka minut,
dopiero po ich upływie zdziwiony zajrzał do jego sypialni. Hermiona nadal
leżała pogrążona w śpiączce”
Po pierwsze – trochę nieogarnięty ten Dracze. Po drugie – dlaczego
Hermiona leżała w sypialni obcego faceta, a nie w szpitalu?
„Harry przemierzał samotnie ruchome schody północnej wieży
Hogwartu. Zmierzał, choć sam nie wiedział gdzie.”
Szedł po schodach i nie wiedział gdzie? Znaczy: nie wiedział, czy
wchodzi, czy schodzi?
„Chłopak próbował delikatnie ją od siebie odepchnąć, jednak nie
posiadał możliwości większego ruchu. Nagle usłyszał kroki dochodzące po
schodach; słychać było dwie osoby zmierzające w ich kierunku. Nie chciał, aby
ktoś zobaczył go w ramionach brunetki, jednak jego ciało przestało należeć do
niego, ręką przysunął jej twarz i mocno pocałował.”
Imperiusem dostał, ani chybi. To chyba jedyne sensowne
wytłumaczenie tej sytuacji…
„Poczuł mocne uderzenie po którym nastąpiło jeszcze gorsze
pieczenie policzka.
- Dupek... - otworzył oczy, rozcierając obolały fragment twarzy.
Zapłakaną Ginny odprowadzał po schodach Blais tuląc ją i rzucając przez ramię
spojrzenia godne bazyliszka w stronę Pottera.”
Ginny, ja cię przywołuję do porządku. Prawdziwym Murzynom
mentalność Kalego raczej nie imponuje, nie zarwiesz Zabiniego zachowując się
jak ostatnia hipokrytka.
Blaise, nie Blais.
„Przez kilka sekund nastała cisza, wzrok starca szokował szatyna”
Szatyn ma brązowe włosy, czarne ma brunet.
Rozdział dwudziesty pierwszy:
„ Naczelny Postrach Hogwartu wylądował z dala od swojej podziemnej
jaskini; miejscem aportacjii był mały salon utrzymany w kolorystykach beżów i
brązów, z niewielkimi złotymi detalami.”
Już abstrahując od tego, że czarodzieje raczej nie gustowali w
takim wystroju – aportowanie się u kogoś w mieszkaniu powszechnie uchodziło za
niegrzeczne, jeśli nie grubiańskie.
„owy trzydziestosześciolatek”
ÓÓÓÓÓWWWW.
„jednak ludzie i tak brali go za młodszego od Severusa, swojego
rówieśnika”
Rówieśnika tych ludzi?
„Ale Dorian w przeciwieństwie od swojego przyjaciela był
człowiekiem pogodnym, wesołym, praktycznie nigdy nie złoszczącym się i nie
zamartwiającym, był optymistą pozbawionym złych poglądów na świat, a mimo
wszystko potrafiącym odróżnić zło od dobra i zdolnym do przezwyciężenia go.
Mimo wszystko był jednak już od czasów dziecięcych brany za, tak zwanego,
wariata. Jednak nie trudno się dziwić – gdy wieży się w dobro ludzkie trudno
nie być szaleńcem.”
Wieży, a nawet baszty. W tym wypadku „wierzy”. Przez er-zet.
Odniosę się tu do bohaterskiej zakładki: dlaczego tak pozytywny,
sympatyczny człowiek ma mieć pseudonim „Psychopata”? Psychopatia jest
konkretnym zaburzeniem, niemającym nic wspólnego z przesadnie radosną
osobowością. Psychopatami, pozbawionymi sumienia i mającymi mocno ograniczoną
empatię, byli na przykład Crouchowie (ojciec i syn, psychopata nie musi być od
razu mordercą) czy Bellatrix. Człowiek patologicznie radosny i beztroski to
maniak.
„Taka jest rola przyjaciela, cichego anioła dbającego o nasz
wskaźnik szczęścia.”
O tak, dzięki przyjaciołom nigdy nie zabraknie nam punktów
aspiracji, a poziom szczęścia nigdy nie opadnie poniżej platynowego. (Yep,
zajechało tandetą).
„ Popijali Ognistą z wysokich szklanek”
Dobrą whisky pije się z kieliszków, tę tańszą – z niskich szklanek.
Nie, nie jestem znawczynią trunków – wyznam Ci, że jako fanatyczny abstynent
mam pewnie mniej praktycznych doświadczeń niż Ty. Google dobra rzecz.
Rozdział dwudziesty drugi:
„Leżała bezwładnie na zimnej podłodze, próbując czerpać radość z
jednej z nielicznych chwil westchnienia;
Westchnienie =/= wytchnienie. Nie pierwszy raz widzę u Ciebie ten
błąd, zwróć na to uwagę.
„Owiał ją jego kwaśny oddech.”
Zdanie krótkie a ładne. Aż mi się od niego cofa – czyli zamierzony
efekt osiągnięty!
„Czuła się jakby opanowana przez stado gumochłonów, pragnących jej
śmierci.”
Więcej takich zdań proszę! Oto prawdziwa Luna!
„Antoni szybko ją podniósł, przerzucając przez ramię niczym
przysłowiowy worek kartofli.”
Dlaczego „przysłowiowy”? I Antonin, nie Antoni.
„ Zaprowadził ją do wyższego piętra”
Na wyższe piętro. I biorąc pod uwagę to, w jakim była stanie –
raczej „zaniósł”.
„Wyglądał niczym jej własny, prywatny anioł na zawołanie gotowy do
zabrania swojej podopiecznej z piekła.”
Ale brzydki kicz. Trochę za dużo tych aniołów u Ciebie.
„Wyruszyli równocześnie ze świtem słońca, nie obyło się jednak bez
mocnego eliksiru likwidującego skutki ich wieczornych pogawędek”
Albo przed świtem, albo przed wschodem słońca. I od kiedy
pogawędki powodują kaca? Chyba że chodziło o innego rodzaju pogawędki, a dzięki
temu eliksirowi mogli normalnie siadać…
Co do wyspy Juka – odnośniki są ZŁE. Wpleć ten opis w tok
narracji.
„ Dracon wiedział, że prędzej czy później Czarny Pan odda Lunę w
jego ręce zgodnie z obietnicą, jednakże był świadomy również, że gdy tak się
stanie, będzie zmuszony do codziennego torturowania jej podczas wakacji jak i
szantażowania w czasie roku szkolnego.”
Już abstrahując od tego, jak naciągany jest motyw z Voldim dającym
jeńców w prezencie dzieciom swoich podwładnych – niby dlaczego będzie musiał ją
torturować? Sadyzm jest cechą w dużej mierze związaną z seksualnością, nie może
po prostu stwierdzić, że ma inne upodobania? Voldemort, jako mistrz
legilimencji, i tak zorientowałby się, że Dracze bardzo niechętnie torturuje
Lunę… I dlaczego zamierzają pozwolić Lunie wrócić do szkoły, pod opiekę
Dumbledore’a i członków Zakonu?
„Dołohowi”
Kto zacz „Dołoh”? Ktoś jak „Hodor”? Dołohowowi.
„Jednak gdy dziewczyna rozpoznała chłopaka, strach zniknął
ustępując ufności godnej dziecku, nie skrzywdzonej osobie.”
Godnej dziecka, nie skrzywdzonej osoby.
„po chwili po jego policzku spłynęła pojedyncza łza”
A teraz ciocia Przedwieczna opowie Ci o pewnym zjawisku językowym.
Są takie pojęcia, które same w sobie nie są błędne, ale używa się
ich tak często, że stają się nudne, banalne, kojarzące się śmiesznie… po prostu
zużyte. Często pierwotnie miały brzmieć mądrze albo niezwykle (jak na przykład
„moja osoba” czy „tańczące języki”), ale obecnie stosowanie ich daje efekt
odwrotny do zamierzonego.
Do czego dążę? No cóż… wszelkiego rodzaju „pojedyncze” czy
„samotne” łzy ZDECYDOWANIE się do takich zwrotów zaliczają.
„Usiłując powstrzymać kolejne drżącymi rękami uwolnił ją z
skrępowania linami”
Tę łzę?
„wyjął z kieszeni stare, zużyte pióro, zniknęli po uaktywnieniu
się świstoklika.”
Dlaczego świstoklik nie uruchomił się, kiedy Dracze wkładał go do
kieszeni?
Rozdział dwudziesty trzeci:
„W ciemnym, nie oświetlony, zaułku”
Nieoświetlonym. Drugi przecinek jest zbędny.
„kłaniający się na nogach blondyn”
Słaniający.
„- Nigdy nie aportowałem kogoś... - wyszeptał w próbie
usprawiedliwienia swojej słabości.”
Jakiej znowu słabości? Luna powinna się cieszyć, że jej nóg nie
urwało… A „aportowanie się” to samo pojawienie, całość to „teleportacja”.
„- Typowa ślizgońska buta... - mruknęła sennie”
Od kiedy Ślizgoni byli „butni”? To raczej Gryfoni. I nie, nie
„sennie”. Po długotrwałych torturach Luna byłaby dużo, dużo, dużo bardziej
wszystko niż tylko „senna”.
(Zresztą… wiesz co? Mam radę. Chciałam umieścić ją w podsumowaniu,
ale ta „senność” jest tak słaba, że napiszę już teraz. Przeczytaj „Kamienie na
szaniec”, a potem pisz o torturach. Najpewniej i tak będziesz musiała zrobić to
w przyszłym roku, bo to lektura w trzeciej gimnazjum. Przeczytaj, jak
straszliwy jest stan zdrowia kogoś, kto był przez parę dni bez przerwy tłuczony
jak kotlet, i jak orgazmicznie reaguje taki człowiek po uratowaniu przez
ukochaną osobę. Tylko nie sugeruj się ilością patosu – to, co pasuje do
opowieści o bohaterach, przy HP się nie sprawdzi).
„na prędko”
„Prędko” albo „naprędce”.
„Skrzat przybył po dłuższej chwili; był uśmiechnięty, dumny i
pewny siebie - Draco zawsze go cenił, lecz jego zachowanie doprowadzało do
tortur przez Śmierciożerców, którzy gardzili tą rasą magicznych zwierząt.”
Stworzeń.
„piskliwy głos Bellatriks”
Te słowa nigdy nie powinny znaleźć się obok siebie. NIGDY. Never.
Nikogda. Są rzeczy, których się nie robi niektórym postaciom.
A teraz czas na…
...podsumowanie:
Cóż mogę rzec. Twoje opowiadanie jest bardzo słabe, ale ma kilka
zalet, których nie sposób pominąć. Muszę Cię pochwalić za ciekawe pomysły na
urozmaicenie świata przedstawionego – jak magiczne stworzenia czy przedmioty.
Szkoda tylko, że są one jedynie tłem; gdybyś wykorzystała je do prowadzenia
fabuły, mogłabyś stworzyć coś naprawdę ciekawego i oryginalnego. Poza tym
sądzę, że masz bardzo lekkie pióro. To, co piszesz, czyta się lekko i
przyjemnie, i to nawet pomimo rozlicznych błędów. Uważam, że masz talent,
którego nie powinnaś zmarnować, dlatego dobrze by było, gdybyś wzięła sobie do
serca rady zawarte w tej ocenie. Masz też dosyć bogate słownictwo, ale często
używasz słów niezgodnie z ich znaczeniem.
Na zakończenie mam dla ciebie kilka praktycznych, konkretnych porad:
Porada o badaniach
Czyli researchu. Jeśli piszesz o czymś, na czym w ogóle się nie
znasz, sprawdź w Internecie, w książce albo po prostu kogoś zapytaj. Jednym z
rozwiązań jest udzielanie się na forach tematycznych i tworzenie siatki
znajomych z różnorodnymi zainteresowaniami. Albo po prostu znalezienie sobie
Mistrza z rozległą wiedzą w tematach, które szczególnie Cię interesują (tu
ukłon w stronę Ore, mojej Mistrzyni Od Rusków). Jeśli na jakiś temat piszesz
często i chętnie, przejdź się po tanich księgarniach, żeby poszukać książek i
czasopism. Jeśli masz dobry kontakt ze szkolną czy osiedlową bibliotekarką,
możesz ją poprosić o polecenie Ci konkretnych pozycji. Moim zdaniem badania
warto przeprowadzać nie tylko po to, żeby pisać z sensem, ale także dlatego, że
są jedną z najprzyjemniejszych części tego procesu.
Porada o książkach
Jeśli chcesz dobrze pisać – musisz dużo czytać. Jeśli ktoś
twierdzi, że pisarze nie czytają, żeby „nie popsuć sobie stylu” – albo kłamie, albo
się myli, albo
jest leniwym grafomanem próbującym się usprawiedliwiać. Czytanie książek pomaga
rozwijać wyobraźnię oraz wyeliminować większość błędów językowych. Więc jak
tylko skończysz czytać ocenę, wyłącz komputer i idź do biblioteki. Najlepiej po
„Kamienie na szaniec”.
Porada o blogowych motywach
Ta porada to w zasadzie ćwiczenie, więc weź kartkę i
długopis. W ostateczności możesz włączyć Worda albo notatnik. Zrobione?
To teraz weź się za czytanie blogów o Harrym Potterze. Przeczytaj blogi, które
polecasz, blogi polecane przez polecanych i polecanych przez polecanych, a
potem blogi swoich koleżanek, koleżanek swoich koleżanek i koleżanek koleżanek
koleżanek. Przeczytaj ich po prostu MNÓSTWO, a czytając wypisuj wszystkie
powtarzające się motywy. Kiedy już skończysz (a raczej: zaczniesz, to
długofalowe ćwiczenie i proponuję uskuteczniać je podczas czytania blogów dla
zabawy), przejrzyj sobie te wszystkie motywy i przestań wykorzystywać je u
siebie. Bal? Wylatuje. Śpiączka? Out. Porwanie jednej z bohaterek i sprezentowanie
jej ukochanemu przez dobrego wujka Voldka? Won. Ron-skurwysyn? Niech spieprza,
nie chcemy go tutaj!
„No tak”, możesz powiedzieć. „A co będzie, jeśli któryś z
tych motywów naprawdę mi się spodoba?”
Wtedy… użyj go, dlaczego nie. Ale przedstaw go w taki sposób,
którego nigdy wcześniej nie widziałaś na innym blogu. Osadź go w zupełnie innym
kontekście. Spraw, że stanie się ORYGINALNY.
Porada ta nie dotyczy oczywiście motywów bardzo ogólnych, jak
walka z Voldemortem czy określony pairing.
Porada o kanoniczności bohaterów
Przeczytaj jeszcze raz książki o Harrym Potterze. Przysiądź i to
zrób – jako fanka pewnie często czytasz je na wyrywki, przy obiedzie albo w
wannie i okolicach, ale
teraz przeczytaj je od początku pierwszego tomu do końca siódmego. Czytając,
staraj się wczuć w bohaterów. Zastanawiaj się, jak zachowaliby się w
wymyślonych przez Ciebie sytuacjach. Pomyśl, jak wyglądałyby te sytuacje, gdyby
opisała je Rowling, a potem – jak mogłabyś to zmodyfikować, by opowiadanie było
jednocześnie Twoje własne i zgodne z duchem oryginału.
A jeśli jednak chcesz zmienić któremuś z bohaterów charakter? Na
przykład uczynić Malfoya osobą przyjazną i empatyczną? Nie ma zakazu. Niech
ewoluuje, niech ma przemyślenia, niech zmienia się pod wpływem wydarzeń. Możesz
też uznać, że w Twoim fanfiku Malfoy od początku był całkiem porządnym gościem,
a Ślizgoni to wcale nie banda rasistów o inteligencji
wszechpolaków-pierwotniaków, tylko przebiegli i nieco zbyt ambitni, ale w sumie
przyzwoici ludzie. To będzie wymagało ogromnych i przemyślanych zmian w świecie
przedstawionym, ale przy odrobinie pracy jest jak najbardziej do zrobienia.
W żadnym razie jednak wprowadzane zmiany nie powinny wyglądać tak:
Porada o konspekcie
Zrób plan opowiadania. Sama przyznajesz, że do tego tutaj wplatasz
wszystko, co Ci się akurat spodoba. W takiej formie jak u Ciebie jest to błąd.
Wypisz najważniejsze wydarzenia, które opiszesz w opowiadaniu. Wymyśl, w jaki
sposób jedne wynikają z drugich i do jakiego zakończenia to wszystko dąży. W
ten sposób uzyskasz szkielet – mocny, ale elastyczny i dający się
przebudowywać. Wszystkie ciekawe motywy, które przyjdą Ci do głowy już po
stworzeniu konspektu, będziesz mogła wykorzystać na bardzo wiele sposobów –
jako wątki poboczne, jako umocnienia szkieletu, jako jego modyfikacje…
Porada o kobietach i mężczyznach
Przestań czytać „Zmierzch”. I to w sumie tyle.
Nieno, żartuję oczywiście. Jeśli już odkryłaś, jak złą rzeczą jest
„Zmierzch”, możesz się oburzyć, że jak ja śmiem porównywać Twoje opowiadanie do
tego szitu – w końcu może i robisz sporo błędów, ale u Ciebie przynajmniej
wampiry nie sparklą!
Tylko że widzisz – sparklące wampiry to naprawdę najmniejszy
problem „Zmierzchu”, tak samo jak kiepski styl nie jest największym problemem
Twojego opowiadania. Nie zrozum mnie źle – u Ciebie nie jest aż tak tragicznie
pod względem relacji damsko-męskich, jak u Smeyer. Ale przyjrzyjmy się Belli
(Swan, nie Lestrange). Jest słaba, głupia, szukająca oparcia na silnym męskim
ramieniu – zupełnie jak w zasadzie wszystkie Twoje kobiece postaci. Rzecz jasna
stworzenie bohaterki posiadającej jedną lub nawet wszystkie z tych wad
niekoniecznie musi być złe, ale pod dwoma warunkami:
1. Nie może to dotyczyć WSZYSTKICH kobiet w opowiadaniu.
2. Nie może to dotyczyć bohaterek, które w oryginale były silne i
niezależne.
Jeśli czujesz potrzebę napisania czegoś o słabej, kruchej istotce,
wybierz postać, która w oryginale taka była. Na myśl przychodzi mi głównie Cho,
ale Ty przecież jej nie lubisz. Zostaw za to w spokoju Lunę, Hermionę, Ginny
czy Bellatriks. Zwłaszcza Bellatriks. Proszę.
Poza tym wyjątkowo zaniepokoił mnie fragment, w którym Luna
„randkowała” z McLaggenem. Większą część komentarza umieściłam przy poprawianiu
rozdziału, ale tutaj dopiszę coś jeszcze, bo to bardzo ważne. Jeśli ktoś
próbuje Ci wmówić, że spławianie niechcianego adoratora świadczy o braku
wychowania, nie słuchaj go. Najlepiej od razu zerwij kontakt. A jeśli ten
ktoś wmawia Ci przy okazji, że takie zachowanie jest brakiem manier nawet w
sytuacji, kiedy „adorator” dotyka dziewczynę wbrew jej woli – kontakt zerwij
natychmiast i bez wahania, bo typ może być niebezpieczny.
Poza tym dziewczyna dotykana wbrew swojej woli NIGDY NIE PONOSI ZA
TO WINY. NIGDY. NIGDY. NIGDY. Nawet jeśli umówiła się z dotykającym ją
mężczyzną na randkę. Nawet jeśli wcześniej zgadzała się na takie czy inne
pieszczoty. Nawet jeśli jest zbyt przerażona albo onieśmielona, żeby
zaprotestować. NIGDY. Zapamiętaj to i stosuj tak w opowiadaniach, jak i
w prawdziwym życiu.
Słowem zakończenia: jest bardzo źle, ale z bardzo dobrymi prognozami.
Myślę, że jeśli zastosujesz się chociaż do połowy rad zawartych w ocenie, masz
szansę na napisanie czegoś naprawdę świetnego – zwłaszcza że jesteś jeszcze
bardzo młoda.
Niestety, na chwilę obecną nie mogę dać Ci więcej niż jeden
pomiocik.
Bardzo fajna ocenka. Spodobała mi się szczególnie część z poradami dla autorki - dużo konkretów, które łatwo zacząć stosować.
OdpowiedzUsuńCześć, mam takie pytanie, jesteście oceniającymi, to może wiecie. Macie jakiś kontakt do oceniającego z Shiibuyi, nazywa się Gnome? Bardzo potrzebuję się z nim skontaktować, potrzebuję pomocy, bo mnie unika.
OdpowiedzUsuńMoże lepiej napisać do załogi Shiibuyi niż ludzi z całkiem innej ocenialni? O.o
UsuńTak nie da się skomentować, a te kontakty które podał na ocenialni nie wiem nawet, czy są prawdziwe, nie odpisuje mi. Przepraszam, że przeszkodziłam.
UsuńCześć Agnieszko! Nie mamy bliskich kontaktów z innymi ocenialniami, więc nie możemy ci pomóc. Spróbuj skontaktować się z innymi oceniającymi Shiibuyi, powinni ci pomóc. Powodzenia!
UsuńPrzepraszam za zwłokę z odpowiedzią - tak, proszę o ocenienie mojego bloga mimo zawieszenia. Od was mogę spodziewać się kolejnej dawki konkretnych wskazówek, które bardzo pomogą mi przy pisaniu bloga od nowa. I, jeśli to nie problem, proszę o ocenę Leleth i Gayaruthiel.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
nott.
[never-belong]