Z Eśką umówiłam się tak, że najpierw ocenię to, co jest na poważnie, a dopiero potem jej twórczość, ale myślę, że przez moje chorobowo-internetowo-szpitalne obsuwy dość się naczekała i po prostu będę szła według kolejki.
Jednocześnie bardzo chciałabym przeprosić Magdę za przeogromny poślizg, na usprawiedliwienie mam tylko tyle, że nie każdy potrafi z takim wdziękiem jak ja, wpaść pod samochód.
Przy okazji chciałabym żeby każdy miał świadmość, iż przez cały sierpień najprawdopodobniej NIE BĘDĘ miała możliwości skorzystania z Internetu z powodu praktyk wykopaliskowych. Z góry przepraszam czekających.
Miejscówka przyzywającego: Czarny Blues
Przedwieczna: Deneve
Niby estetyka to nie nasza działka, bo powinniśmy skupiać się na treści. W tym wypadku utrudnia mi to jeden drobny szczegół, mianowicie: cień pod literkami. Ot, ozdoba, która przy dłuższym czytaniu męczy wzrok (przynajmniej mój) – dlatego właśnie zwracam na to uwagę.
Nie wiem, czy oczekujesz oceny całości, czy może jednego opowiadania/serii, dlatego ocenię wszystko. Zacznę po kolei, od Portretów.
Portret sentymentalny
Mam pewien problem z umiejscowieniem tego portretu w odpowiednim dla niego czasie. Z jednej strony wyraźnie zaznaczasz, że akcja dzieje się na pół godziny przed piątą, tylko... czy to jeszcze ranek, czy może już późne popołudnie? Nie wydaje mi się, żeby bohaterka szykowała się do spotkania tak wcześnie.
Stanąwszy przed lustrem, podjęła próbę ułożenia jasnych, nieposłusznych chmur włosów;
Przed imiesłowami zakończonymi na -ąc, -łszy, -wszy, zawsze stawiamy przecinek (przy odwróceniu zdania działa to tak samo). Zdarza się, że przed samym imiesłowem stoi coś jeszcze (np. przysłówek), ale z tym nie powinno być problemów.
Dalej piszesz: Wcale jej to szczególnie nie przeszkadzało. Zapewne miałaś na myśli, że bohaterce fakt wspomnianego wrażenia ubrudzenia się barszczem czerwonym wcale tak bardzo nie przeszkadza, więc, o ile zdanie wydaje się poprawne, o tyle jego wydźwięk już nie bardzo, bo, można by rzec, albo wcale jej to nie przeszkadzało, albo nie przeszkadzało szczególnie (wypadałoby się zdecydować na jeden z wariantów). Wydaje mi się, że to taki trochę przerost formy nad treścią, biorąc pod uwagę to, że całe zdanie (ot, propozycja) można przeredagować na: „Wcale nie przeszkadzało jej to jakoś szczególnie [mocno/bardzo]” i brzmiałoby poprawniej.
Nie zagłębiałam się jeszcze w kolejne portrety, ale w kwestiach dialogowych wypadałoby posłużyć się pauzą ( — ) lub półpauzą ( – ). Ty dialogi zaczynasz dywizem, później Word w swej dobrotliwości sam zamienia dywizy na półpauzy, nie jest on jednak w swym działaniu zbyt konsekwentny, dlatego czasem trzeba mu pomóc (możesz na przykład ustawić sobie skrót klawiszowy dla tworzenia wyżej wymienionych, nie jestem też pewna, jak w innych wersjach, jednak skrót „Ctrl” i „-” na klawiaturze numerycznej, tworzą półpauzę).
Jego wzrok spoczął na tej jej nieszczęsnej skarpetce, co wywołało lekki uśmiech.
Pierwszy człon zdania jak najbardziej poprawny, jednak mogłaś uniknąć użycia tu zaimka, bo czytelnik wie, o czyją skarpetkę chodzi, więc nie trzeba tego dodatkowo podkreślać. Przyczepię się bardziej do drugiej części zdania: „co wywołało lekki uśmiech” – czyj uśmiech? Jego? Jej? (tutaj niestety zaimek jest potrzebny).
Ochota, by iść na spotkanie z tamtym, opuściła ją zupełnie.
Brakujący przecinek, ponieważ całość jest wtrąceniem.
Mam też pewne zastrzeżenia co do samej treści. Najpierw piszesz, że „wpraszając się” na herbatę, On nie chciał jej przeszkadzać, a później, że ktoś jednak na niego czekał. Generalnie chęć uniknięcia przeszkadzania komuś a to, że jest się z kimś umówionym to dwie różne rzeczy. Powinnaś być konsekwentna.
Wszystko było znów proste i przyjemne.
Było kilka minut po piątej.
Powtórzenie. W pierwszym zdaniu można by zmienić „było” na „stało się”. Sens ten sam, więc całość może tylko zyskać.
Jeśli mam zinterpretować cały tekst, to mamy tu klasyczny przykład rezygnacji z uciech cielesnych na rzecz potrzeb wyższych (ja wiem, że to trąci patosem, ale inaczej nie potrafię przekazać myśli). Tekst lekki i przyjemny, czyta się szybko, a potencjalny czytelnik łatwo odnajdzie w nim samego siebie. Jestem na tak.
Chociaż brakuje mi zagłębienia się w opisy uczuć bohaterki, większość brzmi po prostu sucho, ot, kiedyś spali obraz, bo ją irytował.
Portret namalowany przez Szatana
w Piekle nie było to jedynie czcze sformułowanie, powietrze wokół nie zdawało się iskrzyć.
Literówka, „wokół niej”.
Brodę, ostro zarysowaną, unosła dumnie do góry.
Jak wyżej, literówka, „uniosła” lub „unosiła”, bo nie wiem, gdzie dokładnie zjadłaś literkę. A poza tym: można coś unosić w dół?
Stała dumnie wyprostowana i patrzyła na rozpościerający się przed nią, monotonny widok.
Przecinek jak najbardziej zbędny.
Jej włosy uniosły się i zatrzepotały jak skrzydła kruka.
To raczej dość niefortunne porównanie. Wiem, że miało być artystycznie, ale brzmi śmieszne. Wyobrażasz sobie włosy trzepoczące na wietrze?
Wymówiła tę klątwę, smakując każde jej słowo jak wino z kieliszka.
Przecinek przed imiesłowem.
Muszę przyznać, że widzę sporą różnicę między dwoma wyżej wymienionymi tekstami. Różnią się od siebie, ale to dobrze, ponieważ wyraźnie widać, że robisz postępy w pisaniu, a temu przecież mają służyć Twoje portrety, prawda? Ponadto bardzo ładnie ukazujesz „furię wzgardzonej kobiety”, chociaż może nieco stereotypowo, bo mamy tu zachowanie „psa ogrodnika”; Kobieta sama kości nie zje, ale też nikomu jej nie odda. Stereotypy są fajne, o ile nie są pokazane w utarty sposób, tu jest dobrze. Z drugiej strony ciężko mi pogodzić się z pełną patosu formą, jaką nadałaś temu tekstowi. Moim zdaniem brzmi on nieco sztucznie i na siłę.
Portret przedśmiertny
Diagnoza: cierpisz na nadzaimkozę; na manierę wciskania wszędzie „jego, jej, jemu, jej” itd., a, serio, da się tego uniknąć. Czasami podmiot nadal tkwi „w domyśle” i można ominąć zbędny zaimek. Tekst będzie brzmiał lżej i poprawniej.
Po drugie: że, że, że – czasem da się to zastąpić czymś innym (choćby „iż”) lub przerobić zdanie tak, by uniknąć zbędnego powtórzenia.
Dźwięk dzwoniącego telefonu, ostry, nieprzyjemny, jakby ostrzegał ją, że jej życie skończy się z momentem podniesienia słuchawki.
Wcześniej wspomniane zaimki. Pierwszy zbędny, bo drugi tłumaczy nam, kogo ostrzegał ów dźwięk telefonu.
I nagle każdy jeden przedmiot w ich wspólnym mieszkaniu sprawiał, że zapominała, co właściwie miała zrobić. Brała te przedmioty (...)
Powtórzenie.
siadała na podłodze lub na kanapie
Drugie „na” jest zbędne w tym wypadku.
Przynosili jej jedzenie, którego na ogół nie ruszała. Po co miała jeść?
No dobrze. I jak długo tkwiła w takim marazmie? Bo człowiek bez jedzonka funkcjonować raczej nie może. Owszem, bestia to wytrzymała i bez pożywienia jakiś czas sobie poradzi, jednak jak długo?
Piła czasem wodę z kranu. Po co miała ją gotować? Że bakterie? Że niezdrowo? Ale dlaczego miałoby ją to obchodzić wobec faktu, że jej świat właśnie się skończył?
To z kolei brzmi śmiesznie w zestawieniu z całym tym tekstem, który przecież tak drobiazgowo opisuje reakcje kobiety na śmierć ukochanego. Już Ci mówię, dlaczego.
Otóż woda w naszych polskich kranach często jest zdrowsza i zawiera o wiele więcej minerałów niż taka butelkowa, za którą płaci się często >2 zł. A bohaterka tutaj tak rozdrabnia się nad tą wodą, jakby od łyku miała dostać rozwolnienia. Wiesz, jak to wygląda? Jak robienie z igły wideł. Podnoszenie nieprzegotowanej wody do rangi tragedii w tym momencie jest co najmniej śmieszne, a nie sądzę, żebyś celowo chciała umieścić w tym tekście element groteskowo komiczny.
bo na świecie bez niego światło było bluźnierstwem. Razem stanowili jedność, sto procent, doskonałą całość. Bez niego była jedynie połową istoty.
Nie wygląda to na zamierzone powtórzenie. Dodatkowo urwało Ci od podmiotu i wychodzi na to, że to bez światła/bluźnierstwa była połową istoty.
Nie oglądała telewizji, bo nie interesowało jej, co inni mają do powiedzenia. Nie słuchała radia, bo bała się, że usłyszy piosenkę, którą kiedyś jej śpiewał.
Znowu nadzaimkoza. Pierwszego zaimka można się pozbyć, nieco zmieniając zdanie. Choćby na: „nie była zainteresowana tym, co...” i już, zaimka niet, luźniej i poprawniej.
Dalej bohaterka rozdrabnia się nad sensem życia. Dobra, ja rozumiem, że to tekst o śmierci, o przemijaniu, o próbie życia bez ukochanej osoby, ale pełne patosu filozofowanie na zasadzie „czymże jest świat, jeśli nie zlepkiem czegoś tam” wydaje mi się grubą przesadą dla takiego tekstu. W tej chwili robisz z bohaterki filozoficzną cierpiętnicę.
Ponadto zastanawia mnie jeszcze jedno: rodzina. Piszesz, że się martwili i przynosili jej jedzenie. I tyle? Żadnego psychologa/psychiatry, nic? Ot, przyszli, zostawili siatkę z jedzeniem, coś marudzili i poszli? W tym miejscu realizm jest na poziomie zerowym. No, chyba że rodzinka raczej nie poczuwała się do niczego więcej niż pogadanka.
Portret z rozmowy
Powiem tak: piszesz ładnie, dość poprawnie, jakieś tam błędy są, ale to raczej błahostki. Problem w tym, że z tekstu na tekst zamiast pozbywać się pewnych manier, o których wspomniałam wcześniej, powielasz je jeszcze bardziej. W końcu dochodzi do tego, iż w środku tekstu „że” wchodzi niemal jedno na drugie. Wspominałam już wcześniej o możliwości użycia zamiennika „iż” lub redagowania zdania. Pomyśl o tym, to ważne, bo tego typu błędy, mimo że drobne, psują ogólną spójność i poprawność tekstu.
Właściwie nie jestem specjalnie zdziwiona, że nic nie zauważyłeś. Rzeczywistość wpoiła mi, że nawet kiedy mi zależy, muszę udawać, że wcale nie. Dlatego wszystko, co robiłam, było bardzo subtelne i z założenia niejednoznaczne. Dopiero później stwierdziłam, że to bez sensu, że ja się tak nie bawię. I nie żałuję, wiesz. Niczego.
Wiem, że pod koniec mogło to wynikać z intencjonalności tego zabiegu, ale w całkowitym zestawieniu wygląda to raczej słabo. Zdaję sobie też sprawę, iż możliwym jest to, że chciałaś tutaj wystylizować tekst na mowę potoczną, a ta rządzi się swoimi prawami i nie zawsze wszystko jest w niej niepoprawne, ale wypadałoby jakoś to poprawić, bo naprawdę razi. Także stylizacja: tak, jak najbardziej, ale bez przesady.
Generalnie cała rozmowa wydaje się brzmieć nieco pretensjonalnie. Nie wiem, może taki był Twój zamysł? Jednak czytelnik (a przynajmniej ja) odnosi wrażenie, że słowa tekstu należą raczej do starej kobiety, która po wielu, wielu latach spotkała swoją szczenięcą miłość. Przebija się przez nie jakieś zgorzknienie i gorycz, która utrudnia określenie wieku kobiety, do której należą myśli. Moim zdaniem trochę utrudnia to odbiór i osadzenie bohaterki w jakichś konkretnych realiach. Jasne, poznajemy jej uczucia i myśli, ale z drugiej strony nic o niej na dobrą sprawę nie wiemy.
Dobrze byłoby, gdybyś pozwoliła czytelnikowi trochę bardziej poznać swojego bohatera, a nie tylko jego jedną „konkretną przypadłość”.
Portret w ciemności
Zawiasy zajęczały, dawno nie oliwione.
Nieoliwione.
Metalowa, przerdzewiała poręcz zadzwoniła, gdy wstrząsnął nią huk zamykanych z rozmachem drzwi.
Tutaj zastanawiam się, co ma piernik do wiatraka. Co do „dzwonienia” stawiałabym raczej na niewinną futrynę, która tymi drzwiami oberwała, a nie na stojącą jakąś odległość dalej poręcz.
odnajdując butelkę wina. Sam nie lubił wina,
Powtórzenie.
Tutaj postaram się nie rozwlekać, bo tekst cierpi na te same przypadłości, co poprzednie utwory. Za dużo zaimków (on, on, ona, jej, jemu, jego) i nadmiar „że”. Terazj zrobię bardzo nieładnie, bo przekopiuję długi kawałek, ale pozaznaczam powtórzenia (różnymi kolorkami, żeby się nie pogubić):
Wyczuł, jak mocno bije jej serce, dotknął ustami drżącego ramienia. Uśmiechnął się, wiedział, że to drżenie nie wynika z zimna. Odwrócił ją ku sobie, jednym ramieniem otoczył jej wąskie plecy, drugim dźwignął smukłe nogi. Trzymając ją pewnie, spokojnym krokiem zaniósł do łóżka. Z jej ust zebrał posmak wina, w tej postaci smakowało mu jak najbardziej. Była miękka i ciepła w jego ramionach, jej ciało poddawało się dotykowi z nieskrywaną przyjemnością.
Jak widać, większość to wina zaimków. „Ona” może zostać nazwana kobietą, serio, nie ujmie to uroku opowiadaniu, a raczej wpłynie na korzyść Portretu, redukując zaimki, a jednocześnie powtórzenia. Wcześniej jest podobnie, ale nie chciałam kopiować zbyt dużej ilości tekstu.
Trochę mi przykro, bo czuję się oszukana. Na pozór wydaje się, że chciałaś opisać namiętność (może nie taką książkową, nie potrafię tego nazwać w tej chwili inaczej... No nie wiem, może pasję między kochankami?). Problem w tym, że jej tu nie ma. Ot, coś wspomniałaś o tym, że bohaterka nie lubi delikatności, że to ją irytuje, ale generalnie w całym tekście widzę zwykłą kobitę, co to wpada do mieszkania jak huragan, ciągnie winiacza z butli, a potem rozbiera się przed facetem, bo ma chcicę. Bardziej przypomina mi to babę spod sklepu niż młodą kobietę. Całość pewnie wypadłaby o wiele lepiej, gdybyś bardziej przyłożyła się do opisów tego, co bohaterka czuje – wydaje mi się, że przedstawiłoby to ją w nieco innym świetle. A tak masz ot, opisaną czynność, wspomnienie, że czegoś nie lubi, a dalej są tylko seksy, czyli w zasadzie nic, co czytelnika zachwyci, zatrzyma na dłużej lub zmusi do zastanowienia.
I wreszcie: gdzie ten portret w ciemności? Bo przez chwilę klatka schodowa się pojawiła i była spowita w ciemnościach? Czy przez ostatnie zdanie, gdzie mówisz, jak „On” trafił w serce, z którego wysączała się ciemność? Nie kupuję tego absolutnie, bo i ciemności nie widzę, niestety.
Portret matki
Najpierw bohaterka opowiada, że pochodzi z dobrego domu, ergo przemocy nie było. Zgrzyta mi to, że później jest jednak mowa o przemocy psychicznej, ale zawsze – dlatego niejako zaprzecza sama sobie, czyż nie?
Dalej – bohaterka poszła do ginekologa, piszesz, że wszystko to w ścisłej konspiracji. Rozumiem zamiar, ale generalnie zabrzmiało to tak, jakby lekarz zaraz miał zadzwonić do matki i o wszystkim jej opowiedzieć, a przecież obowiązuje go coś takiego jak tajemnica lekarska.
Co do jednego mam obawy. Zdaje mi się, że (przynajmniej do tego momentu) Twoi bohaterowie są nieco... nijacy. Trudno się wczuć w to, co sami przeżywają. Ot, wyrzucają z siebie informacje, ale to wszystko. Nie przekazują tym żadnych głębszych przeżyć czy emocji. Coś tam po nich widać, że może są źli, niezadowoleni czy uśmiechnięci, ale mam wrażenie, że z równym skutkiem mogłabym przejść po ulicy i spojrzeć na losowego przechodnia – tyle samo w tym wyrazu. Ot, powiedziałabym, że ktoś jest zły, bo ma skwaszoną minę.
Tym bardziej martwi mnie fakt, że w portretach starasz się przecież wyćwiczyć opisy. Problem w tym, że nie skupiasz się na otoczeniu prawie wcale, ale zakładam, że w tych tekstach nie o to chodzi, prawda? Z drugiej strony na uczuciom też nie poświęcasz zbyt wiele uwagi. Może i tekst wyszedłby dłuższy, niż zamierzałaś, ale warto byłoby go wzbogacić o jakieś dodatkowe uczucia, o to, co bohaterowie przeżywają. Generalnie mam wrażenie, że bardziej skupiasz się na wyglądzie niż sytuacji ogółem.
Z uwag o poprawności: w pewnym miejscu wysyp „że” jest zamierzony, jednak nadal pozostaje naprawdę wiele tych, które zalicza się do powtórzeń.
Portret na wolności
- Zobaczysz - odparł, zgodnie z jej przypuszczeniami.
Przecinek niepotrzebny.
To jeszcze bardziej utwierdziło ją w tym poczuciu wolności; robili własne zakupy, za własne pieniądze, jak normalni, wolni ludzie.
Zaraz. Za własne pieniądze? Znaczy ich obojga, czy może jego? Wiesz, nie jest o tym wspomniane w tekście, a generalnie wygląda to tak (może się mylę), że bohaterka to raczej uczennica, którą zabrano z domu; dziewczyna z obowiązkiem szkolnym, którą utrzymują rodzice i ewentualnie robią zakupy za pieniądze starszego chłopaka. Wiem, czepiam się, ale głównie chodzi mi o doprecyzowanie myśli.
Dalej znowu nadzaimkoza (starać się dla niej, pomyślał o niej, niespodziankę dla niej - do jego szerokich pleców, na jego ramionach itd.).
Naprawdę nie chcę wnikać w to, co dzieje się w Twoim domu (chodzi mi o to, że zaznaczyłaś, iż tak wygląda Twoja sytuacja w weekendy, a może i na co dzień), dlatego to, co tu napiszę, będzie odnosić się tylko do tekstu.
Bardzo słabo nakreślasz zdarzenia mające miejsce w domu bohaterki. Z jednej strony pozostawia to jakieś pole do popisu, z drugiej przed oczami jawi mi się dziecinna osoba, która marzy o ucieczce, bo mama nie dała jej kieszonkowego, a tata nie puścił na imprezę. Oczywiście jest to w tym momencie znaczna nadinterpretacja całego tekstu, więc odbieram to tak, jak mi łatwiej. Nie mówię, żebyś od razu opisywała wszystko, co dzieje się w domu tej dziewczyny, ale wydaje mi się, że przydałoby się coś więcej niż ogólniki w postaci „tam jest fe i bohaterka chce się wynieść”.
Portret antagonistyczny
Już na samym początku masz trzykrotne powtórzenie czasownika „była”, dalej powtarzają się „jaki/jakie/jakieś”.
Tak bardzo nie rozumiem tego tekstu. Ciężko mi wyobrazić sobie kobietę, czującą po latach taką nienawiść do kogoś z powodu faceta, z którym nawet nie zaczęła się umawiać. Czas leczy rany, prawda? Dlatego wydaje mi się, że nawet jeśli takie uczucie niechęci było, to powinno słabnąć, a nie się wzmacniać.
Nie wiem, może nie widzę głębi tego tekstu, ale ten portret po prostu do mnie nie dociera. Nie rozumiem przesłania utworu, nie rozumiem zachwytu czytelników nad nim. Posunęłabym się nawet do stwierdzenia, że to jeden z gorszych „Portretów”, jakie do tej pory przeczytałam.
Coś więcej o tekstach: błagam, zaskocz mnie, czymkolwiek. Czytanie w kółko tego samego robi się powoli nudne. Ja wiem, że to żadne poważne opowiadania, ale w każdym tekście powtarzasz ten sam schemat: jest kobieta, ma problem, nie rozwiązuje go, tylko złości się/angstuje.
Ponadto w tych tekstach, wiem, powtarzam się, starasz się ćwiczyć opisy, tak? To ja pytam: gdzie one są? Opisów świata nie ma lub są tak szczątkowe, że czytelnik może co najwyżej sprowadzić swoje wyobrażenie o otoczeniu do stwierdzenia, iż bohaterka jest w pokoju/na zewnątrz/gdzieś tam (załóżmy jednak, że należy to wybaczyć, bo nie na tym chciałaś się skupić). Dalej: gdzie są opisy uczuć? Ot, piszesz, że bohaterka była zła, coś jej się nie podobało i tyle. Na tym te opisy się kończą. Szczególnie właśnie w tekstach pokroju „Portretu antagonistycznego” widać, jak bardzo te opisy są ubogie – bohaterka prowadzi sobie prosty monolog, w którym następują po prostu jakieś wydarzenia, w zasadzie nie skupiasz się na tym, by dokładniej je przedstawić. Jedyne, czemu więcej uwagi poświęca bohaterka, to wygląd znienawidzonej dziewczyny, a zajmuje to w zasadzie ćwierć całego tekstu.
Portret świąteczny
Momentami miażdżą mnie metafory, których używasz. Czytam sobie spokojny, choć znowu pełen angstu tekst i nagle uderza we mnie porównanie:
W filmach pokazywano szczęśliwe jak świnie w deszcz rodziny, siedzące przy wspólnym wigilijnym stole i emanujące wzajemną miłością jak Troskliwe Misie, a w jej domu najważniejsze było, by wytrzeć kurz z żyrandoli.
(przy okazji, bez przecinka tam, gdzie zaznaczyłam)
Serio? Szczęśliwe jak świnie w deszcz? Wiem, czepiam się pierdołek, ale naprawdę uważam, że przy niedużym wysiłku można by zastąpić to porównanie innym, bardziej adekwatnym. Może próbowałaś pokazać tu coś bardzo dobitnie, naturalnie, ale (moim zdaniem) wyszło cokolwiek komicznie. I to komicznie w złym sensie.
Ponadto bawi mnie to, że bohaterka przyrównuje fikcję filmową do realnego życia. W wielu domach porządki świąteczne są bardzo ważne, tylko na szklanym ekranie dwa machnięcia szmatką sprawiają, że dom jest czysty i lśniący, a rodzina może pół dnia spędzić przy wigilijnym, równie pięknym i czystym, stole.
Skoro już się czepiam, to „poczepiam” się jeszcze. W co drugim tekście, jak nie w prawie każdym, postać czymś gardzi/pogardza. To potwierdza moje przypuszczenie co do bohaterki angstującej. W tym tekście dziewczynie przeszkadza bowiem wszystko: od robienia w domu porządków, przez to, że tradycyjnie na stole stawia się dwanaście potraw i wreszcie po to, że sianko pod obrusem leży nie tam, gdzie bohaterka ma kaprys.
Dalej mówisz o tym, że, mieszkając u siebie, dziewczyna przygotuje dla dwojga mniej jedzenia, jasne, to normalne, pewnie w wielu domach się tak robi, ale poważnie, nie mogę wyzbyć się z głowy wizerunku tej kapryśnej małolaty, której przeszkadza wszystko dookoła, ale sama nie robi nic, żeby coś zmienić i dopiero we własnym mieszkaniu urządza Wigilię po swojemu.
O ile dwa pierwsze teksty wnosiły do całej serii jakąś różnorodność, to potem wszystko napisane jest na jedno kopyto.
na parapecie leżały zeschłe liście bluszcza
Nawet Word to podkreśla, takie słowo nie istnieje. Poprawna odmiana: „kogo? czego?” bluszczu.
Dwóch gościnnych portretów nie czytam, bo nie są Twojego autorstwa (masło maślane, ale wiesz, o co chodzi).
Portret z gitarą
W środku zmieniasz na moment narrację, nie wiem, czy to dobrze, osobiście zmieniłabym na taką jednolitą lub podkreśliłabym, że to myśli bohaterki.
Wydaje mi się, że niepotrzebnie zagłębiasz się w szczegółowe tworzenie takich detali, jak wygląd bohaterki. O ile w przypadku „znajomej”, z którą narzeczony bohaterki miał romans, jest to w jakiś sposób uzasadnione, o tyle opisy twarzy i wyglądu ogółem wpychasz niemal wszędzie, zapominając o przedstawieniu czegokolwiek więcej.
W całym tekście z innych opisów mamy na dobrą sprawę:
W powietrzu unosił się drażniący, trujący zapach, który uświadamiał kobiecie, że to wszystko dzieje się naprawdę.
Plus suchą informację na początku, że rzecz dzieje się w kuchni.
I teraz kolejne zdanie, coś, o czym wspominałam już wcześniej:
Napełniało ją to przeróżnymi emocjami: obrzydzeniem, wściekłością, ekscytacją.
W zasadzie tyle, jeśli chodzi o opisy uczuć i emocji. Niszczysz swoje teksty tym skupianiem się na tym, co często jest zbędne i kompletnym zbywaniem tego, co dzieje się w sercu bohaterki.
Na szczęście bronisz się nieco drugą częścią tekstu, gdzie omawiasz szerzej oznaki kłamstwa i zagłębiasz się w uczucia bohaterki odkrywającej oszustwo najbliższej osoby. W tym jednak momencie wspominasz o narzeczonym – wcześniej zwracałaś uwagę na wygląd, w przypadku mężczyzny jednak nie. Wypadałoby mimo wszystko być chociaż odrobinę konsekwentną w tej dziedzinie.
Portret z pieskiem
Już miałam chwalić Cię za tekst o pluszowej maskotce, już się za to zabierałam, naprawdę. Jednak czar opowiadania pryska, gdy bohaterka zaczyna analizować swoje postępowanie pod względem tego, co powiedzieliby o niej ludzie. Serio? Potępienie społeczeństwa za seks przed ślubem? Teraz? W naszych czasach? Nie wiem, może przeoczyłam gdzieś uwagę o tym, w jakich czasach dzieje się opowiadanie, może cały akcja całego tekstu toczy się gdzieś na wsi, na której słowa księdza są uważane za święte.
Poważnie. Początek tekstu jest naprawdę świetny, uderzający i bardzo ładnie pokazuje, że dziewczyna gotowa jest pożegnać się z dzieciństwem. Rozważaniami „pseudoreligijnymi” moim zdaniem zepsułaś cały potencjał tego tekstu. Zapowiadało się bardzo, bardzo dobrze, a potem nastąpiło wieeelkie rozczarowanie.
Portret w tańcu
Miała na sobie wytarte dżinsy, rozerwane na kolanie
Przecinek niepotrzebny.
oraz koszulkę z iguaną, na której również widniały niezmywalne ślady.
Rozumiem, że niezmywalne ślady znajdowały się na iguanie?
Zastanawiam się, po co opisujesz najpierw brudną koszulkę, potem przechodzisz do włosów, a później wracasz do koszulki. Wydaje mi się, że zgrabniej byłoby wszystko jakoś uporządkować, zamiast skakać od jednego opisu do drugiego.
Nie podniosła słuchawki, wiedziała, kto to.
Śmiem zaproponować, zamiast przecinka, średnik. Dlatego że to raczej dwa odrębne i równoważne zdania są.
Od początku:
Zabrzęczał metal,
Wprowadzasz nową myśl, wydaje mi się, że warto byłoby to oddzielić nowym akapitem.
Gdzieniegdzie powtarzasz „gdy”, „który”, ogólnie nadal nadzaimkoza – wiem, powtarzam się.
Czytam sobie dalej ten tekst i zastanawiam się nad jego sensem. Ćwiczenia to jedno, fajna sprawa mieć takie hobby, ale czegoś nie rozumiem. Piszesz o tym, że „zaczęła się prawdziwa walka” i trenującym niestraszne było to, że mierzone ciosy, nie do końca bezpieczne, mogły ich zranić. Czyli że jak? Ciachali się tam radośnie, krew bryzgała na wszystkie strony i było fajnie?
Po dalszym opisie wywnioskować można, że faktycznie ciachali się radośnie, a to w nieosłonięte żebra, a to gdzieś tam i gdzieś tam jeszcze. Nie no, to tak na poważnie? Skoro okładali się ostrymi szablami, to krew powinna bryzgać już po całym otoczeniu, a ci, heja!, dalej radośnie się tłuką.
Ten tekst to taka trochę nieudolna zabawa w Wiedźmina, miało być fajnie i porywająco, a jest raczej nieco śmiesznie. Momentami bohaterowie już dawno powinni się pozabijać, ale zabawa trwa w najlepsze. Innym razem są piruety, blokady, uniki… takie to cudowne, że aż brakuje salt i przewrotów, które by tej cudowności dopełniły. Do czego zmierzam – na początku tekstu (tak mi się przynajmniej wydaje) pozwalasz odnieść wrażenie, że te całe treningi profesjonalne nie są, ot niebezpieczna zabawa, a później niewiele brakuje do tego, by bohaterowie mieli umiejętności jak po kilkunastu latach ćwiczeń.
W dodatku w całym portrecie czas zmienia się co chwilę, raz piszesz w przeszłym, raz w teraźniejszym. Wypadałoby zdecydować się na jeden.
Walka porównana do tańca – fajnie, ale zestawienie jej z seksem… że co? Naprawdę nie rozumiem, skąd coś takiego przyszło Ci do głowy.
Tym niemniej – cieszę się, że w końcu zaprezentowałaś coś, co odbiega od obrazu bohaterki angstującej.
Portret niespokojny
Od razu się przyczepię:
Jest 5.00 pm.
Bo polskie „jest siedemnasta”, to już zbyt „mejnstrimowe”, hm?
Do powiedzenia mam zaledwie tyle, że tekst miałby swój urok, gdybyś na siłę nie starała się wpleść weń poetyckiego języka o godzinie „7:23 pm.”. Starasz się, coś tam próbujesz przekazać w nieco bardziej wyszukanym sposób i wreszcie wieńczysz to sformułowaniem „jak z koziej dupy trąba”. Kolejny raz porażasz nieprzewidywalnością w złym tego słowa znaczeniu. Może się nie znam, może miał być to swojego rodzaju zabieg literacki, no nie wiem, w każdym razie (w moim odczuciu) znowu wyszło co najwyżej śmiesznie i na pewno nieciekawie.
Cały portret na szczęście jest o tyle dobry, że pokazuje w zasadzie coś, co zdarzyć się może naprawdę. Całość jest może nieco przerysowana, ale człowiek też wyolbrzymia, gdy z utęsknieniem na coś czeka, prawda? Dlatego tutaj jest plus.
Portret z wilkołakiem
Jeśli coś kolejno wymieniasz, to nawet przed spójnikiem „i” powinien się znaleźć przecinek.
W tekście mamy kolejną dziką zmianę czasu narracji, ale to już norma.
Co jeszcze boli mnie w tych wszystkich tekstach: ćwiczysz opisy, a Twoje słownictwo jest bardzo ubogie, miejscami wręcz potykasz się o kolokwializmy. Z tekstu na tekst powinno być coraz lepiej, ale poprawy nie widać, ergo stoisz w miejscu – o każdym utworze w zasadzie można wypowiedzieć się tak samo, błędy powielasz, zły nie jest, ale szału nie ma.
Tutaj akurat bardzo podoba mi się pomysł wilkołaka złożonego z rozrzuconych ubrań. Jest to w końcu jakiś element, który odbiega od całej, tak bardzo schematycznej, reszty. Dobry jest również fragment o patrzeniu prawdzie w oczy, zgrzyta z kolei to, że kobieta miałą już ku temu okazję, w końcu widziała wcześniej swoje odbicie w przeszlonej szafce.
Portret nocny
Zastanawia mnie, dlaczego wiele Twoich bohaterek reprezentuje element „pogardy” (w portretach: z szatanem, matki, antagonistycznym, świątecznym, z wilkołakiem – czyli prawie ¼ tekstów). Pozostawię to bez komentarza.
Łapała stojącą w kącie wiązkę gałęzi sosnowych, (…) Lubiła rozpędzać swoją wiązkę gałęzi sosnowych
Już wspomniałaś o „wiązce gałęzi sosnowych” – raz wystarczy. Dalej mogła to być miotełka, albo po prostu wiązka (która i tak dalej się powtarza).
Nasuwa się pytanie: czy czarownica w nocy nie spała? Skoro za dnia wiodła „normalne/nudne” życie, a w nocy latała na gałązkach…
Tekst wydaje się pisany na siłę. Ciągle powtarzają się „gałązki”, a sformułowania pokroju „jeszcze bardziej przyspieszała swoje gałązki” są nie magiczne, lecz śmieszne i to znowu śmieszne żałośnie, a nie zabawnie.
I co z ciałem czarownicy? Skoro „gałązki kopnięto na bok”, bo przeszkadzały, to z kobietą też chyba musiało się coś stać, prawda? Czy może jednak była na tyle „niematerialna” po magicznej nocy, że aż niewidoczna dla przechodniów?
odchylać głowę do tyłu
Odchylać głowy do przodu się nie da, wiesz? Uprzedzę pytanie: na boki głowę się przechyla.
Portret z miastem
W tym tekście mamy myśli pokroju Paulo Coelho i wcale nie jest to komplement. Generalnie cały tekst jest tak przepełniony patosem, że w pewnym momencie zaczęłam się spodziewać wstawki podobnej do tej z „Portretu niespokojnego” (jakieś trąbki z koziej dupy i takie tam)… na szczęście czegoś takiego nie zaserwowałaś.
Sam list jak list nie brzmi; w tym miejscu to jak najbardziej moje prywatne odczucia. Listów do znajomych/przyjaciół nie pisze się tak pompatycznie, ale różni są ludzie, prawda, różnie piszą, więc czepiać się nie będę.
Trochę przykre jest też to, że czytelnicy czasami wytykają Ci drobne potknięcia, ale mało które poprawiasz. To nieładnie, gdy ktoś się stara i ma dobre chęci, a Ty zwyczajnie to olewasz.
Portret pesymistyczny
Cały tekst, przedstawiający szarą rzeczywistość człowieka więzionego przez smutną codzienność, jest naprawdę ciekawy, chociaż pesymistyczny, jak i większość Twoich Portretów. Nie rozumiem tylko, po co są w nim wstawki z języka angielskiego – bez nich ten i tak dobry twór mógłby tylko zyskać.
Z drugiej strony wydaje mi się to nieco przerysowane. To, że większość ludzi żyje w sposób, jakiego (no, dajmy na to) życzyłby sobie rząd, nie znaczy, że każdy musi powielać schemat i nie mieć pomysłu na swoje życie.
Co ogólnie „zgrzyta” w portretach:
– głównie jeden i ten sam utarty motyw, gdzie bohaterka wielce cierpi, ale nic z tym nie robi;
– zaimki, zaimki, zaimki;
– powtórzenia;
– nieoczekiwane zmiany narracji;
– ubogie słownictwo;
To nie tak, że te teksty są złe, ale potencjału w nich nie ma. Proste historyjki, raczej bez morału i polotu. Niby ćwiczysz opisy, więc nie powinnam spodziewać się czegoś porywającego, ale mam wrażenie, że momentami nie stoisz w miejscu, lecz właściwie się uwsteczniasz. Czasami z tekstu na tekst błędów jest coraz więcej, a słownictwo jest bardziej i bardziej ubogie, w portretach chodzi głównie o to samo, a bohaterowie nie wyróżniają się niczym szczególnym.
Jamnik Kleopatry oraz Hic Sunt Leones
(oceniam razem, bo drugi tytuł jest kontynuacją pierwszego opowiadania)
Już w pierwszym rozdziale bolą mnie dywizy w dialogach i ciągłe powtórzenia.
Kota, który wydawał się stworzony z antymaterii, skomentuję tak:
coby nie dać tu fejspalma. Natomiast kota ujmującego kubek w łapki zwyczajnie nie skomentuję, chociaż przez chwilę zastanawiałam się, czy nie walnąć tu wywodu o tym, że tego typu zwierz nie ma przeciwstawnego palca… Ja wiem, że to Wiedźma i Kot, że to magiczne i w ogóle, ale łapanie naczyń to chyba lekka przesada.
Wydaje mi się, że na siłę starałaś się stworzyć coś na podobieństwo „Mistrza i Małgorzaty” Bułhakowa – nie wyszło. Przynajmniej na razie.
Tak czy siak, „zieleniak”, za sjp.pl:
► zieleniak
1. potocznie: sklep lub stragan z warzywami i owocami;
2. wino gronowe po rocznym leżakowaniu
Nawet, jeśli to jakiś regionalizm, to użycie słowa „zieleniak” odnośnie kogoś, kto nie potrafi grać w karty, jest niepoprawne. Można być zielonym, ale zieleniakiem?
Wiem, że to dopiero prolog, ale o czarownicy i kocie wiemy naprawdę niewiele, a Ola i Łukasz to kolejni bohaterowie, których nic od siebie nie odróżnia – choćby przez to, że wypowiadają się w tym samym tonie.
Magia, jeśli już się pojawia, nie porywa czytelnika – po prostu jest. Ot, czynność zwykła niczym zjadanie chleba. Bohaterce zakręciło się w główce, bo czarownica na nią spoglądała. Niby Twój cyrk i Twoje małpy, ale spodziewałam się czegoś więcej.
Może i Olka wyraża swój brak zainteresowania, ale przez jej krótkie odpowiedzi i prostą budowę bohaterki, mam wrażenie, że faktycznie w głowie ma koło. Puste w środku.
Tak samo słowo „pingla” uważam (już pomińmy fakt, że nie istnieje) za wyraz, który nie jest adekwatny dla narratora. To nie rozmowa z koleżanką, żeby używać wyrażeń potocznych, to opowiadanie. Wypadałoby poświęcić mu więcej uwagi.
Zastanawiam się, co Wiedźma i Kot widzą w Olce, taka niby wyjątkowa, a z mojej perspektywy jednak nudna i do bólu przewidywalna. No tak, tak, Olka taka jest cudowna, bo ma na nodze znamię, jak żaden inny człek na świecie.
Tak z innej beczki – magiczne muszą być Scrabble, skoro Kot i Eunika układają same długie wyrazy nawet, gdy gra zbliża się ku końcowi.
Po co wplatasz w opowiadanie teksty piosenek – nie wiem. Wiedzieć nie chcę, temat porzucam.
Uczuć postaci nie przedstawiasz żadnych; wszystko, co się dzieje, to po prostu ciąg zdarzeń z opisami szczątkowymi lub ich całkowitym brakiem. Scena z pocałunkiem była tak sucha, że niemal kruszyła się w dłoniach.
Powtórzeń wypisywać nie będę. Wszystkich błędów też nie, bo powtarzają się te same potknięcia.
- To moje najnowsze odkrycie - powiedziała, wskazując na kubek - powiem ci
Kropka po „kubku” i duża litera w nowym dialogu. Bohaterka zaczyna nową myśl, nie kontynuuje poprzedniej, dlatego zdanie należy odpowiednio rozpocząć.
tą białą szmatkę
Tę białą szmatkę.
w inną, niż Łukasz,
Przecinek przed „niż” stawia się tylko wtedy, gdy znajduje się za nim orzeczenie.
Dziwnie mi się czyta opowiadanie, w którym na wsi (zdaje się) dom stoi obok domu. Może to wina złego opisu, może faktycznie tak jest, ale odnoszę wrażenie, że na wsi wykreowanej przez Ciebie sąsiada ma się za płotem, pola nie istnieją, duże podwórka itp. też nie.
Naprawdę nie potrafię też zachwycać się nad „budyniowatą częścią Trufli”. Borze zielony, ja rozumiem, że ktoś może mieć jakieś przerwy w dostawach myślowych, ale czemu od razu porównywać mózg do budyniu? (a już tym bardziej do euforycznego, a później tańczącego macarenę).
Woda zaczęła gwizdać,
Fajna ta woda. Ale zawsze wydawało mi się, że gwiżdże czajnik.
Woda zaczęła gwizdać, więc wyłączyła gaz
Tyyyy, no, naprawdę fajna ta woda! Nie dość, że gwiżdże, to jeszcze gaz wyłącza. A tak serio: urwało Ci od podmiotu. I gazu wyłączyć się nie da. Wyłączyć to można lampkę.
Ona wypiła swoją kawę niemal duszkiem
Podziwiam jej gardło, skoro jest w stanie wytrzymać wrzątek.
Jednakowoż mimo absurdów są jakieś plusy. Trufla mimo swojego „budyniowatego” mózgu zaczyna się jakoś klarować na tle pozostałej dwójki. Czymś się wyróżnia, to dobrze. W końcu nie przedstawiasz wszystkiego tak samo, chociaż w przypadku Potworskiego i Jamnika mam jednak wrażenie, że to nadal dwa bezpłciowe byty wepchnięte w ten tekst.
Wygrzebała stamtąd całkowicie sprawny, zadbany pistolet. Kiedyś wujek pokazywał jej, jak się z niego strzela. Sprawdziła, czy wewnątrz są kule.
Primo: co to za pistolet, w którym są naboje, a który rodzic/wujek/w ogóle osoba dorosła zostawia w miejscu dostępnym dla dzieciarni. Secondo: co to za pistolet, w którym są kule? Brzmi to może i ładnie, ale teraz w broni są naboje, różnego kalibru, kul się jednak nie stosuje. Co więcej, w pistolecie znajdować się mógł magazynek, w którym te naboje były. No, chyba że była to wiatrówka, ale tam ładuje się śrut. Nie wiem, może gdzieś przeoczyłam czas akcji opowiadania i jest na tyle wcześnie, by te kule miały rację bytu, może to zabytkowa broń, nie wiem, poważnie.
Wsunęła owiniętą parą skarpetek broń do bocznej kieszeni plecaka.
Czekam, aż wystrzeli. Srsly.
*mózg pracuje bardzo mocno i zastanawia się, jak atlas drogowy Europy może przypominać książkę telefoniczną, po chwili porzuca jednak tę czynność i zbudynia się już całkowicie*
Wysłała go, by przyprowadził kogoś z warsztatu, kto mógłby przekonać pralkę, by zechciała łaskawie działać.
Po pierwsze: szyk (lepiej brzmiałoby: „wysłała go, by przyprowadził z warsztatu kogoś, kto…”). Po drugie: powtórzenie.
nie subtelne
Niesubtelne. Błąd ortograficzny.
- Jamnik? - skierowała pytające spojrzenie na mechanika.
W poprawnym zapisie dialogów po (pół)pauzie (której tu nie ma), a w tym wypadku: po dywizie, powinnaś zacząć dużą literą. Dlaczego? Bo to nie „czynność mówiona”. Jeśli bohater coś mówi, to dialog kończymy bez kropki (wyjątkiem są wykrzykniki i znaki zapytania) i informację o jego wypowiedzi zaczynamy małą literą; jeśli radośnie przesuwa sobie krzesło, kieruje na kogoś spojrzenie czy coś w tym stylu, to po dialogu kropka (czy tam wykrzyknik/znak zapytania) i duża litera przy czynności.
Mimo wcześniejszych nadziei zaczynam obawiać się odrobinę, że Trufla będzie mery su, bo taka przecież delikatna, drobniutka, rude włoski i „wogle”, bohater nawet oblewa się gorącą herbatką, gdy na nią patrzy. To do bólu sztampowe. Na celowe przerysowanie nie wygląda, dlatego utwórpodwójnie traci.
Dalej piszesz, że Potworski i Jamnik są swoimi przeciwieństwami – litości, oni w tym opowiadaniu są tacy sami. Bohaterowie wypowiadają się bowiem w sposób bardzo do siebie zbliżony, w zasadzie nic ich od siebie nie odróżnia, nawet to, jak reagują czy w ogóle się zachowują.
Nie. Serio. Przed chwilą zaatakował ich potwór, a bohaterka myśli tylko o tym, że musi się umyć, bo jest brudna? Jamnik zostaje sam w samochodzie (zresztą przy całej akcji z potworem chyba wyparował, bo słowa o nim nie ma), Potworski idzie szukać apteczki, a Trufla zmienić ciuchy. Nie no. Na pewno nic nie może ich teraz zaatakować. Na pewno wystrzał broni też nie zwabiłby żadnego stworzenia. Wcale a wcale.
Syknęła, gdy nasiąknięty krwią materiał zaczął odklejać się od rany.
Dobrze wiedzieć, że w kilka minut rana zdążyła zaschnąć, a materiał przylepić się do rozcięcia.
Co więcej, w tej sytuacji Trufla zachowuje się jak rozhisteryzowany dzieciak nie dlatego, że boi się wyjść niekompletnie odziana do swoich znajomych, a dlatego, że martwi się czymś tak prowizorycznym, jak ubrudzenie koszuli, w sytuacji zagrożenia życia. Poza tym w tym domu nie było chyba wyłącznie jednej koszuli i pary spodni, więc bohaterka mogła wziąć coś, co mogłaby nałożyć, gdy rana zostanie opatrzona, prawda?
Dalej: opatrywanie rany… Woda utleniona w bardzo niewielkim stopniu i naprawdę krótkotrwale w ogóle odkaża ranę. To po pierwsze. W sytuacji starcia z potworem, który, jak sama napisałaś, nie wiadomo, co miał na pazurach, to chyba nie najlepszy środek dezynfekcji.
W tym rozdziale znowu atakuje mnie nagła zmiana czasu narracji; raz był, raz jest. Rzeczywistość równoległa, wszystko jest możliwe, jedziemy więc dalej.
Jak to jest z czarownicami? Yvonne do Łukasza zwraca się w języku polskim, chociaż akcent ma inny. Uczą się więc języków czy to po prostu jakieś czary-mary, dzięki którym są w stanie się porozumiewać?
Kolejne pytanie: wmieszanie się w wycieczkę? Zwykle na takich wycieczkach, jeśli jest się z przewodnikiem itp., rozdawane są nalepki mające na celu pomoc w identyfikacji grupy, dlatego też łatwo sprawdzić, kto jest spoza danej wycieczki.
Generalnie Trufla nie lubiła chodzić po górach (…)I naprawdę nie lubiła chodzić po górach.
To w końcu generalnie czy naprawdę?
Pojawiają się też nowe postacie, cieszy mnie to, że Yvonne mimo wszystko wyróżnia się na tle innych bohaterów, nawet jeśli wyłącznie niechęcią do Euniki i raczej urywkowymi odpowiedziami.
Bohaterowie jadą sobie radośnie samochodem w całej tej alternatywnej rzeczywistości. Czyli w rzeczywistej-rzeczywistości (nadążacie?) samochodzik stoi sobie przy domu jak stał. Gdy nagle *poof* czary-mary, Potworski odłącza się od grupy – znaczy zostaje w rzeczywistości alternatywnej, kiedy Trufla i Jamnik nagle teleportują się do rzeczywistości rzeczywistej. W samochodzie ponadto. Cudowne rozdwojenie auta mamy. Dlaczego? Bo tak. Logika w tej kwestii: zero.
Opowiadanie niby traktuje o magii, niby, bo raczej jej nie ma, ot, *pstryk* nic się nie dzieje, ale nagle okazuje się, że cała grupa postaci przemieszcza się do innego wymiaru. Ale są potwory. Groźne, niebezpieczne i w ogóle, ale bohaterów nie atakują, tylko im się przyglądają, aż tu nagle jeden decyduje się na atak. Bo tak. Kaprys, bo kto bogatemu zabroni? Reszta stworków nadal się przypatruje. Bo tak.
Wracając do magii: tak naprawdę jest nudno. Absolutnie nic się nie dzieje. Poza maślanymi oczami Trufli skierowanymi ku Jamnikowi (który, jako przykładny/przyszły/niedoszły pojęcia nie ma o tym, że bohaterka pała do niego gorącym uczuciem), jednym atakiem potwora i sytuacją, kiedy podobne do potwora stworzenie przyglądało się Trufli, akcja polega tylko na tym, że bohaterowie gdzieś jadą, coś jedzą lub odpoczywają.
Merysuizm jest, może nie w bohaterach, ale w tym, w jakich sytuacjach się znajdują – wszystko zdaje się być ułożone specjalnie „pod nich”. Nagle tracą przecież kontakt z Potworskim, sprawa niesłychana, tragedia narodowa i w ogóle. Ale gdzie tam, Trufla ma wizję i przejście do drugiego wymiaru jest rzut kamieniem od bohaterów. Co lepsze, będzie tam na nich czekał pies-przewodnik.
W pewnym momencie Jamnik mnie jednak rzbraja. Bohaterowie skaczą z trzynastometrowej skarpy, a bohater reaguje na ten fakt (już po spadnięciu, o czym mowa będzie dalej…) tak, jakby miał zdecydować się wybrać między kanapką z dżemem lub pomidorem, a przynajmniej prezentuje adekwatne do tej sytuacji emocje. Ja rozumiem, że kreujesz go na postać spokojną, ale, "heloooł", Trufla pociągnęła go właśnie w trzynastometrową przepaść. Większość ludzi miałaby w tym momencie pełne spodnie…
Mówiłam o samym spadaniu, więc wypadałby tę kwestię też poruszyć.
Spadli do wody.
Piszesz. Kawałeczek dalej:
Jamnik wstał, poprawił plecak i spytał:
To w końcu są w wodzie, wyszli z niej (i pewnie nawet nie są mokrzy, czy coś?) czy jak? Jesus waterwalking im włączył czy co?
Dziewczyna wyszła przed dom, po swojego przyjaciela, a Eunika wymamrotała krótkie zaklęcie, dzięki któremu zyskała wiele informacji o nowo przybyłych.
Nie, poważnie? Ja rozumiem, magia i te sprawy, ale zaklęcia typu "hokus-pokus i wiem wszystko o wszystkich"?
Wiem, że momentami streszczam fabułę, ale czasami nie mogę wyjść z podziwu nad bezmyślnością bohaterów, o której wcześniej też już wspominałam. Taki ten równoległy wymiar zły, groźny i w ogóle, bohaterowie trafiają wreszcie do kuchni wiedźmy, która serwuje im „jasnożółty płyn”, a Trufla łyka to jak pelikan. Nie mam pytań.
Trufla nagle dostaje gorączki. Czterdzieści dwa stopnie i rośnie! Ale co tam, Eunika oznajmia, że w tym wypadku to niegroźne… (oczywiście poza osłabieniem organizmu, przyspieszoną akcją serca i możliwością uszkodzenia mózgu. Ale kto by się tym przejmował, no nie?).
Narzekałam na bohaterów, ponarzekam sobie jeszcze. Teraz już całkowicie pochłonęło mnie wrażenie, że to zwykłe boty machinalnie wypowiadające swoje kwestie. Czarownice są takie super, najlepsiejsze, niedoścignione; mają pewnie nawet wbudowaną funkcję parzenia kawy i takie tam. Neyah robi przecież lasagne, chociaż w świecie alternatywnym nie ma zwierzyny. Mięso wzięła z powietrza – bo tak. Makaron (plastry) do lasagne w świecie, w którym nie ma ludzi, zrobiły się same lub przywołała je czarownica (tylko jak wyczarować coś z niczego?).
Nagle pojawia się narracja pierwszosobowa. To jakiś kolejny twórczy zamysł czy jak? Może myśli bohaterki? Nie wiem, zgubiłam się.
Nie zauważyłam, żeby Neyah była jakoś szczególnie otwarta, roześmiana i w moich oczach nie stała się świetną gospodynią tylko dlatego, że zaproponowała gościom spaghetti. Zaraz potem piszesz, że przyjmuje postawę pełną nieufności. Zaraz. To w końcu jest otwarta, czy pełna nieufności, bo czegoś tu nie rozumiem?
Oja, pocałunki, trulovy! Wszystko w porządku, tylko w jednej chwili Jamnik, jak sama piszesz, jest cyniczny, a za chwilę mamy scenę miłości z płomieniami, fajerwerkami i w ogóle. Dalej mamy pokaz uczuć na plaży, kiedy Trufla radośnie obściskuje się z Jamnikiem, nic to, że za chwilę ma pojawić się Aleksandra, która ma świra i może wszystkich pozabijać. Czas na mizianko jest zawsze dobry, no nie?
Absurdalność tego tekstu leje mnie po twarzy momentami aż za mocno. Trufla znika, porwana przez Aleksandrę i nikt się tym jakoś specjalnie nie interesuje. Bo i po co, no nie?
Vynny są głupie, bez użycia magii nie ma się nad nimi zapanować.
Eeee… że co?
Proponuję Ci, byś spróbowała kiedyś wejść/zawiesić się na rynnie i przetestować, czy wytrzyma. Gwarantuję Ci, że jeśli nie trafisz na naprawdę solidną konstrukcję – spadniesz. Ale co tam, to opowiadanie, to i na rynnach można się pohuśtać.
Dżizys, nie. Chyba umrę, jak bohater zacznie rzucać butami w wiedźmę – okay, umarłam. Górskie „trapery” w dodatku „ciężkie jak cholera”. I bohater tupta sobie radośnie po daszku, niczym Indiana Jones huśta się na rynnach. Można? Można.
Eunika, taka niby silna i wszechmocna, po dobiciu jednego potwora niemal omdlewa z przemęczenia. Może zdecyduj się w końcu, czy silna jest, czy nie jest? Skoro Yvonne miała siłę, by kontrolować kilka stworów na raz, to chyba bardziej doświadczona i (podobno) silniejsza czarownica nie powinna mieć problemów z walką… Nawet jeśli pierwszy atak na potwory był silny, to serio, doświadczona wiedźma zużyłaby większość swojej mocy, choć wiedziała, że i tak będzie to bezskuteczne…? (pytanie pozostawiam w eterze). Ale o co ja pytam, ładowanie Eunika ma ekspresowe, w końcu jak już wsiadają na jacht, to ma 100% many.
Kolejny raz głupota bohaterów sprawia, że załamuję ręce nad ich marnym losem. Eunika pokonała Yvonne i zostawiła ją bez żadnego zabezpieczenia, „bo tak”. Znowu Yvonne dociera do Aleksandry jako pierwsza.
Takie to oczywiste i przewidywalne…
Na koniec całej podbramkowej sytuacji Aleksandra, już w ciele kota, teatralnie strzela focha, bo gimnazjalista, którego na początku PODOBNO nie kochała, woli Eunikę. Jak to z tą Aleksandrą w końcu było?
Jak na początku nie było żadnej akcji, tak później był jej aż za dużo. Działo się wszystko i cały czas, do opowiadania wkradł się chaos. Wiele rzeczy/sytuacji wydaje mi się przekombinowanych, z kolei bohaterowie na początku są zmiksowaną papką, z której właściwie nie wyłania się nic konkretnego. Na sam koniec zmieniają się jednak nie do poznania i nie mogę powiedzieć, że to dobrze… W końcu to raczej nieciekawie, kiedy postaci otrzymują swe zamierzone charaktery dopiero na końcu utworu. Absurdów jest wiele, powtarzać się nie będę – wszystko masz wyżej.
Do kontynuacji „Jamnika” podchodzę bardzo sceptycznie. Przy poprzednim opowiadaniu wynudziłam się straszliwie, a pod koniec, kiedy coś w końcu zaczęło się dziać, ciężko było mi odnaleźć się w gąszczu wydarzeń i wszystko musiałam czytać po kilka razy.
E… Zaraz. Benita spadła, przedostała się do tej drugiej rzeczywistości i przeszła do miasta obok. Nagle skaczą też Potworski z Jamnikiem i od razu wpadają na Benitę, która w dodatku mieszka tam już niemal trzy miesiące. Co więcej, żyje sobie w najlepsze, nie zauważając potworów, które przecież towarzyszyły Łukaszowi i Syriuszowi.
W dodatku Benita jest postacią, moim zdaniem, dość skrajną. Momentami zachowuje się, jakby miała PMS, a do tego ma wahania nastroju. Ale okay, poczekamy na to, co będzie z nią dalej.
Skoro istnieje mag (znaczy póki co jestem na etapie przypuszczeń Filipa), to istnieją też męscy wróżbici, tak? To dlaczego równoległa rzeczywistość nie odebrała nic Jamnikowi ani Potworskiemu? Specjalni jacyś, czy co?
Bardzo nie podoba mi się też pomysł „widmowych pociągów”, które zdają się być wepchnięte do tej całej rzeczywistości równoległej wyłącznie na potrzebę konkretnej sytuacji. Wcześniej o nich nie wspomniałaś, nawet w poprzednim opowiadaniu podróż zawsze odbywała się inaczej, dlatego skłonna jestem uznać taki fakt za spore przekombinowanie.
Za każdym razem, gdy Filip się dziwi, w myślach dopowiadam sobie to, co napiszesz dalej. Wystarczy, że raz napiszesz, iż filipowe ruszanie wąsami jest odpowiednikiem uniesienia brwi. Możesz śmiało założyć, że Twoi czytelnicy są na tyle rozgarnięci, by to zapamiętać.
Jest ciekawiej, coś dzieje się od samego początku. Obawiam się, że opowiadanie będzie przedstawiać bolesny schemat w postaci „ a zła (Benita) przeszkadza w uratowaniu tej dobrej (Trufla) loverowi (Jamnik) i przy okazji stara się kogoś uwieść (tu akurat są Jamnik/Potworski, ale ten pierwszy jest zbyt truloverem, żeby dać się uwieść, więc zostaje Potworski), ostatecznie wszystko, po kilku podbramkowych sytuacjach, kończy się dobrze i wszyscy poza tą złą są szczęśliwi".
Wyjdę z siebie i stanę obok. Już po chwili, kiedy mają ratować Truflę, najważniejszym zadaniem staje się nagle zorganizowanie tortu urodzinowego dla zupełnie obcej dziewczyny. Ok.
Kobiety są morderczyniami, mordercami są mężczyźni.
Najpierw miałam wrażenie, że wzorujesz się na Bułhakowie, teraz doszedł do tego jeszcze Harry Potter. Nie dość, że akcja dzieje się w magicznym pociągu, to jeszcze mamy upiory wysysające z ludzi życie, a to kojarzy się z Dementorami. Oryginalnością w tym wypadku nie grzeszysz i wiem, że w dzisiejszym świecie trudno o ckolwiek, co w ogóle niczego nie powiela, ale chyba można się wybić ponad coś, co zostało już stworzone i przedstawione większej ilości odbiorców.
- Слабоумного - prychnął człekokształtny,
Dobrze wiedzieć, że ludzie w Rosji mówią cyrylicą…
mniej więcje
Literówka.
Bardzo krótko opisujesz spotkanie Yvonne z Potworskim, nie wiem, może taki był Twój zamysł, ale cała sytuacja, podejrzewam, że dla samego Łukasza, a właściwie jeg życia (niekoniecznie fabuły) kluczowa, jest raczej lakonicznie przedstawiona. Mógłby z tego być dobry przerywnik lub coś ważnego dla akcji (jeszcze nie wiem, komentuję na bieżąco, nie mam pojęcia, w jakim celu wprowadziłaś ten element), a tak mamy króciutki zapychacz, ot, zobaczył czarownicę, coś tam powiedziała, poprosiła go o dokończenie niedokończonej sprawy, a on to zrobił. I tyle. W dodatku liczyłam na trochę bardziej rozbudowany opis reakcji Potworskiego, który podobno bardzo przeżył zdarzenie z poprzedniej części, a wspominasz zaledwie o jego powracających koszmarach.
Sam fragment niby krótki nie jest, ale to raczej w gruncie rzeczy monolog czarownicy niż zarys sytuacji ogółem.
Awksentij pogłaskał książkę, a ona zatrzepotała kartkami
Ta. Książka nie jest osobą, by mówić o niej jak o żywej istocie.
Trochę żałuję, że rozdziały drugiego opowiadania kończą się w momencie, gdy akcja zdaje się być naprawdę ciekawa. W przeciwieństwie do pierwszej części ta mnie wciągnęła, może nie jakoś szczególnie, jednak całość czytałam już z przyjemnością, a nie z powodu smutnej konieczności. To dowodzi tego, że się wyrabiasz (z drugiej strony ile ludzi, tyle gustów).
Alternatywna rzeczywistość stworzona przez Ciebie jest bardzo niespójna i znajduje się w niej wiele dziur. Momentami trudno się w niej odnaleźć (bohaterom niewątpliwie też, ale czytelnik to nie postać Twojej powieści), bo przeszkadzają w tym pewne nieścisłości. Nie wiemy, czy ów alternatywny świat „aktualizuje się” jakoś, bo jeśli nie, to przecież zapasy jedzenia wyczerpałyby się po pewnym czasie. Jeśli więc ciągle tkwi w miejscu, to, idąc dalej, nie ma nikogo, kto mógłby przygotować mięso do spożycia, ba, nie ma nawet zwierzyny, z której mięso można by pozyskać. Nie wiemy, w jaki sposób czarownicy z różnych krajów komunikują się ze sobą, czy znają więcej niż jeden język, czy też pomagają im w tym jakieś czary. Czasami wpychasz do opowiadania wątki, które sprawiają, że fabuła staje się mocno naciągana, bo aktualnie potrzebujesz czegoś odpowiedniego do sytuacji, w której znajdują się bohaterowie (magiczne pociągi, męscy czarownicy). Zupełnie nie potrafię wyobrazić sobie sposobu, w jaki widmowy pociąg się porusza, nie wiem, na ulicy wyrastają tory? fruwa może?
Twoi bohaterowie nie są wolni merysuizmu, mimo naprawdę niewielkich (podkreślam: niewielkich) słabostek, są w stanie zrobić niemal wszystko. Wygrywają w starciu z doświadczonymi czarownicami, wychodząc przy tym zaledwie z drobnymi bliznami (lub, w przypadku Trufli, większymi).
Główne błędy:
* przecinki przed imiesłowami zakończonymi na -ąc, -łwszy, -wszy, jak wyżej, raz są, raz nie ma;
* nadprodukcja zaimków, przez co nie dość, że tekst ciężej się czyta, to niepotrzebnie generujesz powtórzenia;
* dywizy w dialogach (a właściwie to wszędzie);
* powtórzenia ogólnie (było, była, były… itd., itp., szczególnie często powtarza się "który, która, które", jakbyś nie potrafiła zastąpić ich czymś innym);
* od czasu do czasu niepotrzebnie wrzucasz przecinki (np. Tylko drzewa szumiały, poruszane wiatrem.) – nie wiem, może to maniera doszukiwania się na siłę orzeczenia tam, gdzie go nie ma;
* czasami nie oddzielasz od siebie orzeczeń (np. Filip pojawił się na Słowacji najszybciej jak mógł. – przed "jak mógł" powinnaś postawić przecinek, żeby oddzielić od siebie "pojawił się" i "mógł");
* czas narracji zmienia się „bo tak", nie ma podanej żadnej przyczyny, a wypadałoby być konsekwentną i stosować jeden;
* zdarza się, że urywa Ci od podmiotu i część ubrania wykonuje czynność w zamyśle przypisaną bohaterowi;
* przy imiesłowach przymiotnikowych nie zawsze używa się przecinka (w zależności od tego, co chce się przekazać: http://poradnia.pwn.pl/lista.php?id=8476), z kolei Ty używasz go zawsze;
O stylu:
Styl masz prosty. Za prosty, bo momentami wręcz prostacki. Momentami „w usta” narratora wciskasz o wiele za dużo kolokwializmów, co na tle prozy, którą, jak mniemam, starasz się pisać na poważnie, wypada raczej blado. Teksty pokroju „jak z koziej dupy trąba” można wcisnąć w usta bohatera, ale nie należy przypisywać ich narratorowi, o ile cały tekst nie jest utrzymany w podobnej tonacji.
Mimo prostego stylu nie czytało mi się łatwo, bo Twoje opowieści są uproszczone do granic możliwości. Choć człowiek oczekuje czegoś, co poruszy jego wyobraźnię i zmusi do myślenia, dostaje to na talerzu. Wszystko od razu wyjaśniasz, a opowiadanie nie wymaga od czytelnika wspinania się na wyżyny intelektualne, by odnaleźć się w nim. Nie mówię oczywiście, że powinno się pisać tak, by zrozumiała to ledwie garstka osób, ale tak proste opowiadanka kierowałabym raczej do kogoś, komu nie zależy na wymagającej literaturze (oczywiście nie jest to złe, sama też lubię czasem poczytać coś mniej skomplikowanego).
Jeśli miałabym oceniać całość w porównaniu z innymi opowiadaniami na blogach, dostałabyś cztery, ale tutaj Twoja twórczość odpowiada sama za siebie. Trzy pomiociki (w sumie za "Portrety" dałabym ledwie dwa, bo porywające naprawdę nie są).
Na koniec jedno pytanko: czy masz zgodę autorów na wykorzystywanie grafik w Twoim szablonie? Piszę to, ponieważ zdajesz się być nieco przewrażliwiona na punkcie złodziejstwa w sieci, a co najmniej jedna z grafik ma zakaz kopiowania bez wiedzy autora.
Jeśli chodzi o poślizg to nie ma sprawy, mam nadzieję, że już wszystko w porządku u Ciebie ;)
OdpowiedzUsuńJest to bez wątpienia najbardziej szczegółowa ocena, jaką dostałam i jestem bardzo wdzięczna za nią.
Spodziewałam się, że dostanie mi się za Portrety, chociaż nie przypuszczałam, że jest z nimi aż tak źle. To takie hobbystyczne pozbywanie się nadmiaru patosu z krwi i generalnie widzę, że wszystkie są na jedno kopyto (czasem dość kulawe kopyto), ale nie zależy mi na nich jakoś szczególnie. Miałam nadzieję, że pomogą mi się rozwinąć, ale nie wyszło, więc porzuciłam pomysł. Głównie chodziło mi o opisywanie uczuć - widzę, że nie udało się bardziej, niż przypuszczałam - bo kiedyś w jednej z ocen “Jamnika” zarzucono mi, że moi bohaterowie są zupełnie wyprani z emocji. I w sumie nie wiem, czy to ja jestem przypadkiem beznadziejnym, czy pomysł był chybiony.
Jeśli chodzi o “ciachanie się” w “Portrecie w tańcu”, to ja może sprostuję, bo to w końcu mój konik jest. Nikt tam nie okłada się ostrymi szablami - ostrza broni sportowej są tępe, ze względów bezpieczeństwa, ale też dlatego, że naostrzone bardzo szybko się szczerbią. Nie wyklucza to rozcięcia skóry przy uderzeniu, zdarza się, ale to nie jest tak, że krew sika na wszystkie strony. Najczęściej kończy się na siniakach albo obiciach. Druga rzecz: piruety, blokady i uniki tak naprawdę nie są trudne, to kwestia opanowania kilku podstawowych ruchów i kroków. I nie potrzeba do tego kilkunastu lat ćwiczeń ;)
Że stoję w miejscu i powielam błędy - to wiem. Ale też nikt nie powiedział mi, co właściwie robię źle i co mam zmienić, gdzie konkretnie te błędy są. Czytelnicy mnie chwalili, oceniający się zachwycali...
To ja się jeszcze odniosę do zarzutu, że nie poprawiam tego, co mi się wytyka. Poprawiam, jak najbardziej. Z tym, że jednym z najczęściej powtarzanych przeze mnie zdań jest “zrobię to jutro”. Poprawiam od razu, jak zobaczę komentarz - ale w pliku na dysku. Że jeszcze blog? Tak, zrobię to jutro. Czasem rzeczywiście to robię, a czasem zwyczajnie wylatuje mi z głowy.
Dobrze, to tyle o tych nieszczęsnych Portretach.
A, to wybacz, mój brak wiedzy na temat nieostrej broni wyszedł na jaw, w takim razie przepraszam, rozumiem swój błąd i przepraszam.
UsuńW portretach starałam się wytknąć przynajmniej część błędów, głównie się powtarzają.
A to z poprawianiem to tak pół żartem-pół serio ;) dlatego wstawiłam gifka.
Z “Jamnikiem” to jest tak: pisałam go sobie ponad trzy lata temu, a więc dość dawno. Jest to tekst zleżały i zastały w swojej niedoskonałej formie, na dodatek czytałam go z tysiąc razy i znam niemal na pamięć. Nie jestem w stanie spojrzeć na niego obiektywnie, nie mówiąc o wyłapaniu błędów. Inni ludzie chyba też nie są w stanie spojrzeć na niego obiektywnie, bo gdzie bym się nie zgłosiła do oceny, jestem właściwie tylko chwalona i nikt nie zwrócił uwagi nawet na te monstrualnie wielkie luki logiczne, z których sama zdaję już sobie sprawę.
OdpowiedzUsuńTyle słowem wstępu, teraz konkretniej.
Ja wiem, co to antymateria xD Ani trochę bym się nie obraziła za wklejenie tu fejspalma, bo sama go wykonałam. Jako radosny gimbus nie miałam zielonego pojęcia, co to za rzecz, ta antymateria, a słowo fajnie brzmiało, więc sobie umyśliłam, że to na pewno coś jak dziura w materii. No i to jakże malownicze porównanie się tam ładnie ułożyło i później tylko prześlizgiwałam się po nim wzrokiem. Co za FstyT :D
Kota, który bierze sobie naczynie w łapki też w sumie nie skomentuję, bo rzecz ma się jak wyżej. Ogólnie zaszczepiłaś we mnie właśnie postanowienie napisania prologu od zera.
Nie miałam zamiaru wzorować się na Bułhakowie, serio.
A Scrabble to ja sobie nawet układałam, z tego, co pamiętam. Ale bardzo możliwe, że oszukiwałam i nie zaczęłam na środku. Spojrzę sobie na to jeszcze raz.
To teraz z tą wsią. To generalnie nie jest wieś wykreowana przeze mnie, tylko taka istniejąca naprawdę. Więc pewnie Twoje odczucie jest skutkiem moich złych opisów (ech). Rzecz dzieje się bowiem w miejscu, gdzie stoją dwa domy, warsztaty, trochę dalej jeszcze jeden dom, a poza tym dookoła nic nie ma. Zresztą, mniejsza z tym, poprawię.
Ok, kawa bardzo szybko stygnie, ale faktycznie nie aż tak szybko. Też poprawię ;)
Z tym pistoletem - ja nie mam zielonego pojęcia o pistoletach, ale miałam przed oczami właśnie taki, że się wkłada do środka naboje, a nie taki z magazynkiem. Zresztą, pójdę w końcu zrobić jakiś risercz albo spytać mądrzejszych od siebie, bo aż głupio.
A jeśli chodzi o wmieszanie się w wycieczkę, to jest pomysł, który przyszedł mi do głowy właśnie w Raju, bo tych grup naprawdę nikt nie sprawdzał.
O, właśnie! Monstrualna luka logiczna :D Serio się cieszę, że o tym wspomniałaś.
W każdym razie, mam już opracowaną łatę do przyszycia na to, tylko jeszcze nie wiem, w którym miejscu tekstu ją przyszyć, żeby nie rzucało się w oczy, że to łata. I obejmuje to nie tylko problem auta, ale też mięska i plastrów do lasagne.
Rzeczywistość równoległa nie odebrała nic Jamnikowi i Potworskiemu, bo oni są zupełnie zwykłymi ludźmi - nic nie dostali od tego świata, więc nie mają żadnego długu.
Mam nadzieję, że “Jamnik” nie jest przypadkiem nieuleczalnym i da się zrobić z niego coś dobrego. W każdym razie będę się starać.
To chyba tyle z tego, co chciałam powiedzieć (ostatnie pytanie zostawię bez komentarza, coby się nie pogrążać, jest mi tak głupio, że nic tylko się schować pod biurko).
Dziękuję bardzo za te wszystkie uwagi, na pewno wezmę je sobie do serca i będę robić poprawki.
Na zakończenie tego przydługiego monologu życzę zdrowia i żadnych więcej wypadków :)
Powiem Ci, że jak na coś pisanego aż trzy lata temu - jest bardzo dobrze; gdybyś zobaczyła moje twory choćby sprzed dwóch lat, to złapałabyś się za głowę, naprawdę ;)
UsuńNa poprawę tej nieszczęsnej antymaterii zawsze jest czas, jeśli najdzie Cię pomysł :)
O, cieszę się, bo ogólnie bałam się, że będę zbyt niedobra w tej ocenie i przyjdziesz raczej z obrzuem niż chęcią poprawy :P
A to ogólnie tylko początek z magicznym kotem i w ogóle magią tak mi się skojarzył, później jakoś to wrażenie się zatarło, ale te pociągi magiczne i zjawy wysysające życie znowu skojarzyły mi się z Potterem :P
No z tą wsią to opisałaś to trochę tak, jakby (o ile mnie pamięć nie myli) Trufla do sąsiadów wybierała się zaledwie za płot, tak szybko jej to poszło (a właściwie może nie szybko, tylko bardzo skąpo zostało to opisane).
Teraz jeśli chodzi o broń palną to tylko magazynki, nie wiem, może jakieś starsze modele miałyby możliwość ładowanie pojedynczo naboi, ale wtedy musiałabyś też uwzględnić czas ładowania kolejnego pocisku, w końcu wtedy nie jest to już broń automatyczna.
A, to zwracam honor, ja zawsze na tego typu wycieczkach dostawałam paskudną nalepkę, która odklejała się co chwilkę i trzeba było jej pilnować, żeby nie zostać przypadkiem wyrzuconą z grupy :(
Właśnie z tym autem wpadłam w lekkie oszołomienie, bo o ile jedzenie jeszcze jakoś da się wytłumaczyć, to teleportacja auta wywołała u mnie małe wtf na twarzy :P Tak, to luka logiczna, ale nie jest to jakaś specjalna tragedia, nazwałabym to raczej zwykłym przeoczeniem :)
Borze, teraz już nie pamiętam, pisałaś chyba o Potworskim, że gdy... ktoś zajrzał mu "do głowy" odkrył tam moc, dlatego się do tego przyczepiłam.
Dziękuję za życzenia zdrowia, mam nadzieję, że końca wakacji dożyję w całości ;)
Oczywiście, że "Jamnik" nie jest przypadkiem nieuleczalnym, o ile poświęcisz mu trochę czasu. Tak naprawdę w tym tekście to tylko kwestia poprawienia trochę bohaterów ("podrasowania ich") i kosmetyki, największy problem w tym, że tej kosmetyki jest właśnie "trochę dużo" dlatego może się zdawać, że jest źle. Z polskiego na nasze: głównie to takie błahostki (poza tymi logicznymi), które psują wrażenie całości :)
Pozdrawiam!
Jak dla mnie to wcale nie byłaś niedobra, tylko w sam raz, mnie właśnie coś takiego było potrzebne :)
UsuńNa pewno posiedzę nad "Jamnikiem", bo to moje ukochane dziecko i chciałabym, żeby było naprawdę dobre :)
O, właśnie, skoro już tu jestem, to spytam - skąd Wy bierzecie te wszystkie gify? :D
OdpowiedzUsuńZ Bluźnierczej Przedwiecznej Otchłani.
UsuńKtóra zwykle nazywa się Tumblr. Ale czasem jest po prostu Bluźnierczą Przedwieczną Otchłanią.
UsuńTylko ja wpisuję w google np. "facepalm gif" ? ...
Usuń(jestem w trakcie produkcji odpowiedzi na komentarze Magdy, proszę nie bić :P)
Można i przez google, ale przeca większość gifów wyskakujących w rekordach i tak jest z Tumblr :)
Usuńno jawiem,jawiem, ale mi tak łatwiej :<
UsuńMogę poczekać. Den, ocenisz mnie, kiedy będzie Ci wygodnie.
OdpowiedzUsuńBajdełej, Ojciec Założyciel i LeninCthulhu są trochę rozciągnięci. A przynajmniej na moim monitorze są.