Złe tłumaczenia

Cześć i czołem!
Znacie ten skecz? Jeśli nie, koniecznie się zapoznajcie – wprowadzi nas on w dzisiejszy temat. Rzecz będzie o złych tłumaczeniach.

Tak, wiem, pewne wielu z Was przychodzi teraz do głowy pewne nazwisko. Łoziński. (Nie)sławny tłumacz Tolkiena. Rozczaruję Was jednak – o tym panu mowy nie będzie. Po pierwsze dlatego, że artykuł rozrósłby się niepomiernie, a po drugie – posiadam wydanie Władcy Pierścieni drugie poprawione w powyższym tłumaczeniu, gdzie powrócono do nazw oryginalnych (mimo wyraźnego oporu ze strony tłumacza) i mimo pewnych baboli uważam je za całkiem dobre. Bez mała doktorat można by napisać również o tłumaczeniach książek Lucy Maud Montgomery, zwłaszcza cyklu o Ani. Artykuł ten będzie jednak skupiał się raczej na ciekawostkach i zasygnalizowaniu pewnych kwestii.

Zacznijmy może od tak zwanych false friends – wyrazów, mających w obcym języku podobne brzmienie/pisownię, ale zgoła inne znaczenie. Rozmaite przykłady takowych słów można znaleźć np. tutaj i tutaj. Z tego, co zauważyłam, istną plagą jest błędne przekładanie sympathy (poprawnie współczucie) – sympatia, pathetic (żałosny) – patetyczny i purple (fioletowy) purpurowy. Fascynujące jest także, zwłaszcza na szabloniarniach, przekładanie credits jako kredyty (czyżby bankowe? na jaki procent?), kiedy zamiast tej nader nieudolnej kalki można by użyć choćby polskiego słowa źródła.

Innym problemem jest dosłowne tłumaczenie związków frazeologicznych, czy, używając angielskiej terminologii, idiomów. Przytoczę tutaj przykład z pewnego filmu:

Oryginał:

Father: Thank you, son.
Son: You're welcome. 

I tłumaczenie: 

Ojciec: Dziękuję, synu.
Syn: Witaj, tato! 

Dla nie władających językiem angielskim – you’re welcome to zwrot grzecznościowy, oznaczający mniej więcej tyle, co nasze nie ma za co. Na kanwie takich pomyłek powstało sporo dowcipów językowych – niektóre z nich można obejrzeć tutaj.

Niestety, na dosłowne przetłumaczenie dowcipów zdecydował się również tłumacz nowej wersji Błękitnego zamku. Mamy więc taki żart:

– Co jest największym wrogiem kobiety?
– Tymianek.

Bez sensu, prawda? Spójrzmy jednak na oryginał.

– What is the greatest enemy of woman?
– Thyme.

Zachodzi tutaj gra słów; angielskie słówko thyme wymawia się tak jak time (czas).

Moim osobistym i absolutnym faworytem jest jednak, pochodzący z opisu jednego z odcinków Hannibala copycat killer (zabójca naśladujący schemat morderstw innego zbrodniarza), przetłumaczony jako… klon kociego mordercy.

Zanim jednak powstał Hannibal, był (skądinąd znakomity; tak, nie powstrzymam się, lubiłam Willa Grahama, zanim to było modne) Manhunter.
W Manhunterze, a także książce, na kanwie której powstał, Czerwonym smoku, występuje przestępca, któremu media nadają przydomek Tooth Fairy. Najoczywistszym tłumaczeniem wydawałaby się więc Wróżka Zębuszka czy Zębowa Wróżka. Nie wiedzieć czemu, tłumacze starannie ów wariant omijali. Była więc Szczerbata Lala, Ząbek, Piękny Ząbek – najbardziej frapującą zdaje się jednak ścieżka myślowa tłumacza, który zdecydował się na Mleczaka. Dlaczego akurat Mleczak, a nie Kieł albo Przedtrzonowiec? Cóż, zapewne pozostanie to słodką tajemnicą.

Przechodząc do tematu innego słynnego detektywa – mam silne podejrzenia, że wydawnictwo Piątek Trzynastego do tłumaczenia swoich książek zatrudnia niezbyt utalentowanych gimnazjalistów. Rzućmy okiem na kilka cytatów z Mumii zmartwychwstałej Arthura Conan Doyle’a:

Prowadzi pani grę narzędziami ktore są z obu stron silnie wyostrzone. I łatwo skaleczyć nimi te delikatne paluszki!...

To najbardziej karkołomny jeździec w całej Anglii.

Gość miał poważny i energiczny wyraz twarzy, jaki spotyka się zazwyczaj u ludzi, którzy ujeżdżają dzikie konie, bądź trzymają w ryzie [papieru chyba] niegrzecznych chłopców. 

Na początku Tajemnicy Shoscombe Holmes wykrzykuje: It is glue!, czyli po prostu To klej! Tłumaczowi klej nie wystarczył, bo wstawił tam... karuk. Owszem, karuk to rodzaj kleju, ale ilu osobom to cokolwiek mówi i dlaczego tłómocz zdecydował się na coś takiego? Kawałek dalej spaniele zamienił na wyżły, nie wiem, może akurat do spanieli żywi antypatię.

A skoro jesteśmy przy temacie kryminałów – zgadnijcie, jak lektor CSI przeczytał kwestię, w oryginale brzmiącą So, are you going to say 'the game's afoot'? Tak, w rzeczy samej: To znaczy, że akcja będzie na piechotę?

Z nieco innej beczki – przychodzi zbrodniarz do konfesjonału i mówi Forgive me father because I killed a few men (Przebacz mi, ojcze, bo zabiłem kilku ludzi).  A lektor na to: Pobłogosław mi, ojcze…
No cóż, wydaje mi się, że wystarczy poziom inteligencji ameby, żeby wiedzieć, że za popełnienie grzechu śmiertelnego się nie błogosławi. Choć, z drugiej strony, skoro tłumacz Ojca chrzestnego mylił chrzest z bierzmowaniem…

Przechodząc do zgoła innych, lżejszych klimatów, bo baśni – poczciwy Puchatek na skutek nieudolnych tłumaczy musiał przeżywać niemały kryzys tożsamościowy. Swojski Kubuś Ireny Tuwim stał się w innym przekładzie… Fredzią Phi-Phi. Niestety, tłumaczka w szale poprawności politycznej najwyraźniej zapomniała o researchu – oryginalny Winnie nie pochodzi od żeńskiego imienia Winifreda, a Winnipeg, kanadyjskiego miasta, Kubuś zaś w oryginale był chłopcem.

Niemniej, zmiana płci uczłowieczonym zwierzętom ze względu na rodzaj gramatyczny to zabieg wcale nierzadki. Czi-Czi z Doktora Dolittle, Bagheera z Księgi dżungli czy Wydra z O czym szumią wierzby w oryginale były płci męskiej.

Nie chcąc wzbudzać podejrzeń, że moje zainteresowania są cokolwiek dziwne i ograniczają się do kryminałów i bajek, przejdę do innej, popularnego nurtu: fantastyki.

Na pierwszy ogień idzie Pieśń lodu i ognia, przekład, który wywołuje u mnie bez mała tik nerwowy. Jestem w stanie przymknąć oko na to, że tłumacz przełożył tylko te nazwy własne, które było mu wygodniej (bo dlaczego Casterly Rock i Riverrun, ale Koniec Burzy i Orle Gniazdo? Dlaczego Littlefinger i Blackfish, skoro Wronie Oko czy Mokra Czupryna?), ale innych żenujących potknięć nie mogę przełknąć. Kwestią niepojętą pozostaje dla mnie korekta tych książek – dlaczego ktoś przepuścił ubieranie sukni czy zbroi? Dlaczego tłumacz nie zna odmiany przez przypadki oraz cierpi na dysguglię i przez kilka tysięcy stron muszę cierpieć, patrząc na Jaime’a? (Aczkolwiek muszę zaznaczyć, że od Uczty dla wron mamy już poprawnego Jaimego czy Jaimem) Dlaczego używa słowa szyji? Niezbadaną jest dla mnie także paranoja tłumacza (pierwszego tomu, bo kolejne tłumaczył inny) na punkcie zwrotu for certes. Używają go wszyscy nagminnie, chłopi na równi z lordami, a zadałam sobie trud sprawdzenia oryginału i  powyższy zwrot nie występuje w nim absolutnie nigdzie – postać zwykle mówi coś w stylu „ach”, „tak”, bądź cokolwiek innego, mającego z owym zwrotem jeszcze mniejszy związek.

Jeśli chodzi o samowolkę tłumaczy, warto wspomnieć też o Andrzeju Polkowskim, odpowiedzialnym za przekład Harry’ego Pottera, który odpowiedzialny jest choćby za jeszcze większe przerysowanie Dursleyów.

Spójrzmy na ten przykład: Mrs. Dursley looked shocked and angry. (Pani Dursley wyglądała na zszokowaną i rozgniewaną). U Polkowskiego brzmi to Pani Dursley spojrzała na niego wzrokiem zdumionego bazyliszka. Licentia poetica? Prawda, tłumacz powinien przede wszystkim oddać sens zdania, a nie jego budowę, jednak jak daleko może sięgać ingerencja w tekst?

Pozostawiam was z tym pytaniem – może ten artykuł nie ma wielkich walorów dydaktycznych, mam jednak nadzieję, że dowiedzieliście się kilku ciekawostek.

27 komentarzy:

  1. "Z nieco innej beczki – przychodzi zbrodniarz do konfesjonału i mówi Forgive me father because I killed few men (Przebacz mi, ojcze, bo zabiłem kilku ludzi). A lektor na to: Pobłogosław mi, ojcze..."
    Ale... ale... DLACZEGO?! Przy tym przykładzie niemal eksplodował mi mózg.

    Anyway. Artykuł, choć ciekawy, rzeczywiście nie ma wielkich walorów dydaktycznych. Uczuliłaś amatorskich tłumaczy na "fałszywych przyjaciół", sypnęłaś garścią antyprzykładów, samego języka, wiadomo, nikogo nie będziesz uczyć... ale zabrakło mi na przykład dyskusji nt. tłumaczeń "wiernych" versus "pięknych", nawet w bardzo okrojonym zakresie. Widywałam sporo amatorsko przełożonych fanfików, w których tłumacz trzymał się kurczowo angielskiego szyku zdania, zamiast napisać zdanie tak, jak powinno brzmieć po polsku. Chociażby w ten sposób: "He tried searching for her, but it was all in vain" – "Spróbował szukać jej, ale to było na próżno" (przykład z głowy). Do tego dochodzi tłumaczenie wszystkiego zbyt dosłownie (przykład z FFNetu, znaleziony w pół minuty): "Harry brzmiał na naprawdę podekscytowanego". Powszechnym błędem, z którymi trzeba walczyć, jej też potłumaczeniowa nadzaimkoza (znów FFNet): "Ciemność dusiła go; niekończąca się płachta czerni otaczała całe jego ciało i wyciskała z jego płuc ostatnie zapasy powietrza. Spróbował krzyknąć, ale z jego ust nie wydobył się żaden dźwięk - jak zawsze." Po angielsku te wszystkie zaimki mają rację bytu, po polsku – nie bardzo, o czym wielu tłumaczy nie wie lub nie pamięta. Może o tego rodzaju błędach też warto wspomnieć, bo boryka się z nimi cała masa tłumaczy-amatorów, którzy już nawet całkiem nieźle opanowali angielski?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, masz jak najbardziej rację, ale, cóż, on nie miał być dydaktyczny. Teoretycznie mogłabym taki napisać, ale, hm, nie czułam powołania. Zapowiadałam już w wyrazach kłopotliwych, że to będą ciekawostki właśnie - z gramatyki historycznej też planuję zrobić coś takiego właśnie, choć zdaję sobie sprawę, że naprawdę mało komu się to kiedykolwiek przyda. (Zresztą... no, mimo wszystko nie oceniamy tłumaczeń, choć mogłoby by to być, nie powiem, ciekawe - jasne, angielskiego się bardzo często używa i warto o tym mówić, ale jednak odnoszenie się do szerszych problemów też byłoby raczej ciekawostką). Ale jeśli dyskusja w komentarzach pójdzie w tę stronę i coś wniesie, to się ucieszę (dlatego fajnie, że podałaś przykłady).
      W każdym razie, artykuły o konkretnych kwestiach, a nie tylko ciekawostkach, też mam jeszcze zamiar pisać :).

      Usuń
  2. Ok, przeczytane i przyjęte do wiadomości. :)
    Zaciekawił mnie planowany artykuł o gramatyce historycznej - faktycznie, raczej nie pomoże on klientom i czytelnikom Mackalni w zostaniu lepszymi opkopisarzami, ale chyba nie musi. Samo poszerzanie horyzontów jest zawsze mile widziane.

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie czytałam Pieśni lodu i ognia, ale... naprawdę było tam "szyji"? Naprawdę?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Naprawdę, mam całość i wzdycham do nowego wydania, także ze względu, że okładki są obrzydliwe (no, są jeszcze filmowe, ale filmowych ogólnie nie lubię z zasady).

      Usuń
  4. "Z tego, co zauważyłam, istną plagą jest błędne przekładanie sympathy (poprawnie współczucie) – sympatia, pathetic (żałosny) – patetyczny i purple (fioletowy) – purpurowy."
    A "credits" - w sensie listy osób, które przyczyniły się do wykonania jakiegoś dzieła ("za udział wzięli") - jako "kredyty" :)

    "Niestety, tłumaczka w szale poprawności politycznej najwyraźniej zapomniała o reaserchu"
    Po pierwsze - researchu. Po drugie - skoro już w grę wchodzi poprawność polityczna, to żeby podtrzymać spiskową teorię dziejów - tłumaczka, oprócz literatury amerykańskiej, specjalizuje się także w tłumaczeniach z jidysz ;) Po trzecie - "Fredzia", mimo żeńskiego imienia, był jednak chłopcem. Forma taka mogłaby ujść na Podlasiu, gdzie używa się zdrobnień typu "Wicia" czy "Tadzia". Nie zmienia to faktu, że we "Fredzi Phi-Phi" mieliśmy wiele innych cudów na kiju, na przykład Kangę i Gurka zamiast Kangurzycy i Maleństwa.

    Czyż w pierwszym wydaniu "Harry'ego Pottera" Syriusz Black nie był Syriuszem Czarnym?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I Magnoliowy Łuk zamiast Magnolia Crescent. Mam to tłumaczenie ^.^

      Usuń
    2. No, ja wiem, że Kubuś był facetem, stąd te uwagi o kryzysie tożsamościowym itede, ale faktycznie, jak przeczytałam, to stwierdziłam, że musiałam uznać, że wszyscy wiedzą i nie określiłam tego wprost. Literówki zaraz poprawię, co do kredytów - pisałam to, zanim jeszcze zwróciłam na to uwagę, dodam :D
      Magnoliowy Łuk jeszcze nie jest taki zły... stosunkowo.

      Usuń
    3. Oh, kredyty. Ilekroć widzę, mam ochotę pytać: w jakim banku i na jaki procent.

      I tak, Syriusz straszył swą Czarnością dość skutecznie. Brr.

      Usuń
    4. Magnoliowy Łuk? Wizualizuję sobie angielskiego łucznika z bronią porośniętą różowym kwieciem... A może raczej refleksyjny, Mongoliowy Łuk? W każdym razie i tak dobrze, że Magnolia Crescent nie stał się "Magnoliowym Rogalikiem Francuskim" :D

      Usuń
    5. Nie no, luk kojarzy mi sie przede wszystkim z zakretem ulicy w tym kontekscie. Ma sens taki jak Zielone Wzgorze czy Wzgorze Latarni. I zdecydowanie jest mniej razace niz szczecinskie nazwy (Rondo Przyjaciol Ronda, Ulica Ofiar Oswiecimia).

      Usuń
  5. A jeszcze a propos fanowskich tłumaczeń - robiłam jakiś czas temu korektę tekstu, gdzie dialogi były zapisywane w polskim cudzysłowie - więc w sumie ani to zapis angielski (bo zły cudzysłów), ani polski (bo cudzysłów zamiast myślników). Jak wskazałam zapis jako błędny, to tłumaczka powiedziała, że w zasadzie nawet nie zwróciła uwagi, że jest jakakolwiek różnica między zapisami. W sumie jestem w stanie w to uwierzyć - jeśli od małego czyta się teksty dwujęzyczne + siedzi się w światku fanowskich tłumaczeń, to łatwo przeoczyć, że to kardynalny błąd.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja właśnie, jak czytam angielskie teksty, to się dziwnie czuję - jakby wszystkie teksty były wymawiane z intonacją cudzysłowu :D (wiecie, o co chodzi, prawda? jak nie wiecie, to chyba jaśniej nie powiem...)

      Usuń
    2. Ja wiemy. Właśnie dlatego nie mogłam się przez długi czas przekonać do angielskich fanfików, a jak już jednak coś czytałam, to raczej bez specjalnej pasji. No niby to kwestia przyzwyczajenia (tak samo jak w odwrotną stronę, czyli omg, dlaczego ona zapisuje dialog od jakichś kresek?!), ale jakoś nie mam ambicji się przyzwyczajać. Pamiętam jeszcze mój szok, kiedy pierwszy raz spotkałam się z angielskim dialogiem...

      Usuń
    3. U mnie to było chyba w Kubusiu właśnie - mam takie cudne dwujęzyczne wydanie, na prawej stronie jest tekst polski, na lewej angielski.

      Usuń
    4. Zapisywanie dialogów cudzysłowami występuje też w języku czeskim. Podobno w Czechach można żądać reklamacji, kiedy dialogi w książce są od myślników :)

      Usuń
    5. Ja spotkałam się z pretensją, dlaczego w języku polskim nie zapisujemy dialogów cudzysłowem :D Bo to nielogiczne i utrudniające życie. Osoba ta, choć z pochodzenia Polka, całe życie chodziła do niemieckiej szkoły, a tam do zapisu dialogów używa się właśnie cudzysłowu.

      Usuń
  6. Taka mała, nic nie wnosząca do tematu ciekawostka.
    Kiedyś, na zajęciach z języka angielskiego, nasza pani magister zadała dość trudne z pozoru pytanie.
    – Co to znaczy "trendy"?
    Odpowiedź kolegi:
    – Trędowaty.

    A ja muszę się nauczyć, że eventually nie znaczy ewentualnie, niby wiem, a pierwsze, co mi się nasuwa na myśl, jak widzę gdzieś ten wyraz, to właśnie ewentualnie. Silniejsze ode mnie.

    OdpowiedzUsuń
  7. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  8. A nie powinno być: Pani Dursley wyglądała na zszokowaną i rozgniewaną? Niby detal, ale to "look at" oznacza spojrzeć na coś, a jak już jesteśmy przy temacie poprawnego tłumaczenia, takie rzeczy nie przystoją.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poprawię później - szczerze mówiąc, po takim czasie nie pamiętam, skąd brałam to tłumaczenie i czemu nikt nie wyłapał ;). Dzięki.

      Usuń
    2. Wyłapałam coś jeszcze: "few men" oznacza "niewielu mężczyzn", w przeciwieństwie do "a few", kóre oznacza "kilku" - znowu niby detal, ale całkowicie zmienia znaczenie. Albo przy przepisywaniu zostało zjedzone "a", albo kontekst nie pokrywa się z zaproponowany tłumaczeniem (może to komedia, kto wie?)

      Usuń
    3. PS Wybaczcie literówki w moich komentarzach. Przeglądam na tablecie, a on ma tak sprytaśno nieczuły ekran, że zjadanie tego, co piszę, czy mylenie połowy rzeczy jest normą ;)

      Usuń
    4. Poprawione. To akurat literówka znajomej, anglistki zresztą, bo ona mi podała przykład - no ale można było sprawdzić dokładniej ;).

      Usuń
  9. A mnie zastanawia jedna rzecz, mianowicie jeżeli w opowiadaniu/powieści występują osoby mówiące różnymi językami, albo np. dana postać jest Niemcem, to logiczne, że jego myśli nie będę zapisywać po niemiecku, tylko po polsku, ale mimo wszystko wciąż, jego myśli są w języku niemieckim... Mam dylemat, czy wstawiać jakieś niemieckie zwroty, czy po prostu pisać po polsku i zaznaczyć "powiedział te słowa w języku niemieckim", "rozmawiali ze sobą w języku niemieckim"? No i jak się wtedy nie pogubić, kiedy i kto mówi w jakim języku..?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiadomo, że jeśli ktoś jest Niemcem, myśli po niemiecku, nie ma potrzeby tego zaznaczyć ani tłumaczyć, przecież czytelnicy nie są alternatywnie inteligentni. To jakby w książkach np. z akcją w Anglii tłumaczyć tylko narrację, a dialogi bohaterów nie, no bo w końcu są Anglikami i mówią po angielsku.
      Natomiast przy rozmowie bohaterów różnych narodowości owszem, warto zaznaczyć, w jaki sposób się porozumiewają - żeby czytelnik nie miał wrażenia niedopatrzenia autora, który zapomniał, że przy znajomości różnych języków może występować bariera komunikacyjna.

      Usuń
  10. Ja pamiętam tłumaczenie tolkiena w wykonaniu Łozińskiego i to była tragedia, najlepsze jest to, że teraz potrafi kosztować całkiem spore pieniądze jako rzecz którą się kolekcjonuje

    OdpowiedzUsuń